Info

Więcej o mnie.




Moje rowery
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2018, Październik1 - 2
- 2018, Wrzesień3 - 3
- 2018, Lipiec3 - 5
- 2018, Czerwiec13 - 4
- 2018, Maj14 - 3
- 2018, Kwiecień17 - 8
- 2018, Marzec10 - 5
- 2018, Luty1 - 0
- 2017, Grudzień1 - 0
- 2017, Listopad5 - 0
- 2017, Październik11 - 6
- 2017, Wrzesień15 - 11
- 2017, Sierpień5 - 1
- 2017, Lipiec14 - 42
- 2017, Czerwiec14 - 55
- 2017, Maj14 - 25
- 2017, Kwiecień15 - 47
- 2017, Marzec15 - 98
- 2017, Luty11 - 45
- 2017, Styczeń7 - 41
- 2016, Grudzień17 - 99
- 2016, Listopad12 - 70
- 2016, Październik13 - 57
- 2016, Wrzesień16 - 77
- 2016, Sierpień11 - 26
- 2016, Lipiec17 - 166
- 2016, Czerwiec15 - 103
- 2016, Maj14 - 94
- 2016, Kwiecień21 - 172
- 2016, Marzec11 - 81
- 2016, Luty12 - 80
- 2016, Styczeń3 - 40
- 2015, Grudzień14 - 85
- 2015, Listopad12 - 76
- 2015, Październik19 - 89
- 2015, Wrzesień21 - 122
- 2015, Sierpień4 - 15
- 2015, Lipiec21 - 63
- 2015, Czerwiec15 - 50
- 2015, Maj22 - 100
- 2015, Kwiecień14 - 106
- 2015, Marzec14 - 97
- 2015, Luty12 - 77
- 2015, Styczeń10 - 33
- 2014, Grudzień3 - 7
- DST 30.95km
- Teren 27.00km
- Czas 02:05
- VAVG 14.86km/h
- Sprzęt scott scale 80
- Aktywność Jazda na rowerze
Z rogalami w tle
Poniedziałek, 16 listopada 2015 · dodano: 16.11.2015 | Komentarze 6
W sobotnie popołudnie ruszyliśmy z M. na objazd Puszczy Zielonki po tym jak osobiście wybrałem kierunek naszej jazdy. Co nie było bez znaczenia ze względu na wiejący bardzo silny wiatr. Pierwsze kilometry do Wierzenicy dmuchało nam tak mocno w plecy, że w zasadzie pedałowanie było zbędnym czynnikiem wprawiającym nas w ruch.Oj tak. Monice taka jazda zdecydowanie się podobała ;-).
Później było troszkę gorzej ale bez tragedii. Pewne niedogodności pod postacią w mordę winda wystąpiły przed Dębogórą ale po zagłębieniu się w las drzewa skutecznie nas od niego chroniły. Przyjemne to było uczucie gdy korony drzew falowały nad nami, a na naszej wysokości panował spokój. Za to pojawiło się błoto i kałuże. No cóż, nie można mieć w życiu wszystkich luksusów.
Wprawdzie miałem w pamięci obfite nocne opady deszczu ale sądziłem, że to wszystko wsiąknie w ziemię.
Ano nie wsiąkło.
A skoro było jak było, to co jakiś czas dawało się słyszeć lekkie niezadowolenie ładniejszej części naszego skromnego teamu w postaci delikatnych sugestii – …pip pip pip jakie błocko, pip pip pip będę cała pochlapana (cenzura) ;-)
Przed Czernicami zrobiliśmy nawrotkę, a drogę powrotną umiliły nam pokazujące się zwierzęta leśne, gdzie ozdobą wyprawy okazał się dorodny jeleń. Spotkaliśmy też kilku rowerzystów zawzięcie zmagających się z leśnymi duktami, a w zasadzie gwoli ścisłości zostaliśmy przez nich wyprzedzeni.
W końcu wyjechaliśmy z kniei. Na kilku ostatnich kilometrach przyczepił się do nas dorodny labrador i biegł z nami aż do osiedla. Całe szczęście, że był pokojowo nastawiony bo tak duży bezpański pies nie wpływa dodatnio na moje samopoczucie. Odczepił się dopiero przy osiedlowej piekarni do której wstąpiłem po rogale które miały nam umilić chwile przy zaparzonej porowerowej kawie.
Osobiście wydaje mi się, że wspomniany bezpański pies wyczuł konkurencję do rogali w osobie Moniki i to, że jego jedno spojrzenie w stronę zakupionych łakoci mogło spowodować wybuchową reakcję mojej drugiej połowy dzisiejszego teamu rowerowego. Ja sam miałem obawy w domu poprosić o połowę rogala, a co się dopiero dziwić biednemu psiakowi, któremu zapewne objawiła się wizja wybitych własnych zębów ;-).
Kategoria MTB, w ślimaczym tempie
- DST 61.29km
- Czas 02:13
- VAVG 27.65km/h
- VMAX 58.80km/h
- Temperatura 15.0°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Wiatr = walka
Piątek, 13 listopada 2015 · dodano: 13.11.2015 | Komentarze 5
Wszystkie prognozy straszą deszczem w najbliższym czasie więc nie ma co się oglądać tylko trzeba jeździć na zapas.Temperatura jak na połowę listopada jest nieprzyzwoicie przyzwoita ;-). Tak że nie zastanawiałem się ani chwili, tylko po przekąszeniu kilku skibek ruszyłem zrobić jesienną pętlę.
Co dziwne, za oknem dzisiaj dla odmiany liście na drzewach ledwie co się poruszały, jakby przyspawane. Dlatego było wielkim zaskoczeniem gdy po wyruszeniu, otrzymałem silny cios od wrednego winda prosto w mój wielki nochal. No nic, czekał mnie zatem kolejny dzień przedzierania się przez podstępnie zastawioną kurtynę wiatru.
Na początku jazdy musiałem przetrzeć oczy ze zdumienia gdy okazało się, że Bałtycka była pusta jak flaszka na końcu studenckiej popijawy. Ten fakt zasługuje na zapis w księdze miejskiej. Do Golęcina jakoś się doczłapałem i swoje odstałem na pierwszym przejeździe kolejowym. Za nim toczyłem nierówną walką z Sami Wiecie z Kim do momentu kiedy skręciłem na Złotniki. Po tym manewrze już kompletnie nie wiedziałem z której strony wieje ale na pewno nie z tej co by mi miało pomagać. W Złotnikach kolejny nawrót i było znowu gorzej. Chwilę wytchnienia otrzymałem gdy się schowałem w Suchym Lesie i Morasku. Niestety moja nieudolność na tym odcinku zaowocowała upuszczeniem bidonu po który musiałem zawrócić i zrobić to szybko, zanim jakiś dowcipny szoferak nie postanowił zrobić z niego naleśnika, tak dla sportu. Udało się go uratować w całości.
W końcu dotarłem do Radojewa, zaliczyłem szybki zjazd i zameldowałem się w Biedrusku, zarazem się z niego odmeldowując. Następnie objechałem Murowaną Goślinę i gdy znalazłem się na prostej do domu powrócił wietrzny koszmarek. Wiało czołowo jaki diabli. Za nic w świecie nie miałem grama osłony. Całe cholerne 15km wlokłem się jak wóz z węglem. Zdobywanie każdego metra przypominało wyrywanie zęba. Mało powiedziane. Było jak zabieranie dziecku ostatniego cukierka – dało się to zrobić ale zostało okupione bólem, łzami i litrami potu. No prawie ;-).
W końcu doczłapałem się do Koziegłów i pokonałem topowy wjazd na osiedle. Jeśli przed tym podjazdem mam niekiedy jeszcze jakiekolwiek siły, to po pokonaniu wzniesienia jestem z energią na zero ;-).
Teraz czekam czy wielebny deszcz się jutro pojawi i czy będę miał możliwość się przewietrzyć.
Kategoria szosa
- DST 61.52km
- Czas 02:15
- VAVG 27.34km/h
- VMAX 47.00km/h
- Temperatura 14.0°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Oklapłem :(
Czwartek, 12 listopada 2015 · dodano: 12.11.2015 | Komentarze 2
Kilka dni przerwy w kręceniu rowerem rozleniwiło mnie do tego stopnia, że dzisiaj szukałem wymówek aby nigdzie się nie ruszać przed pracą. Nawet kilka znalazłem. Niestety, jednak to nie wystarczyło i gdy już się ogarnąłem, ruszyłem przed siebie.Widok wiatru wyginającego drzewa za oknem nie kłamał. Początek jazdy pod to wiejące badziewie był strasznie uciążliwy. Nie aby później sprawiało mi radość walczenie z podmuchami. Gdy dotarłem do ul. Solidarności i zacząłem pokonywać podjazdy które miała do zaoferowania, odczułem całe obżarstwo z kilku ostatnich dni. Zjedzone Rogale Marcińskie były w tym momencie dla mnie niczym kotwice okrętowe, pochłonięte pyzy sprawiały wrażenie głazów podrzuconych do kieszonek, a gołąbki pożarte w ilościach nieprzyzwoitych nic nie odejmowały z tego dodatkowego ciężaru i robiły za dobrze zaciągnięty hamulec. Ale warto było się tak ponapychać ;-).
Gdy złapałem w końcu właściwy rytm i chęć do jazdy nagle okazało się, że jadę z dużo większą swobodą.
Przypadek?
Nie, to nie był przypadek tylko właśnie zrobiłem nawrót, więc zacząłem jechać z powrotem, a co za tym idzie wiatr od tego momentu stał się moim sprzymierzeńcem. Ot i całe wytłumaczenie zagadki. Naturalnie nie obyło się dzisiaj bez stania na przejazdach kolejowych które zamknięte zaliczyłem sztuk dwa. Drugi z pełną perwersją zamknął się około 200m przede mną i odczekałem aż przejadą dwa pociągi.
Podsumowując dzisiejszą aktywność to przyznam się, że umordowałem się nieludzko. Winni mojej dzisiejszej niemocy są pilnie poszukiwani do wyciągnięcia konsekwencji ;-).
Kategoria szosa
- DST 50.61km
- Teren 21.00km
- Czas 02:13
- VAVG 22.83km/h
- Temperatura 5.0°C
- Sprzęt scott scale 80
- Aktywność Jazda na rowerze
Złomek istnieje!!!!!!!!!
Piątek, 6 listopada 2015 · dodano: 06.11.2015 | Komentarze 8
Chciałbym napisać, że dzisiaj jest znowu mgła. Ale nie mogę tego zrobić gdyż wspomniane gówno jest cały czas od kilku dni i zmienia tylko swoje natężenie.Po obudzeniu się i podparciu opadających powiek belkami stropowymi z odzysku, dałem sobie i mgle czas na zastanowienie jadąc na weekendowe zakupy spożywcze. Po powrocie zrobiłem jeszcze godzinę ostatniej szansy na poprawę pogody. I nic się nie zmieniło w temacie widoczności. Zatem znowu wybór padł na MTB.
W dzisiejszym losowaniu miejsca docelowej jazdy wygrał Strzeszynek. Więc wydobyłem mój czołg na światło dzienne i ruszyłem. Ciekawą odmianą była jazda Bałtycką po odcinku remontowanym. To znaczy po wszystkim tylko nie po asfalcie. Bonus to jazda bez korków. Nawet budowlańcy nie rzucali we mnie kamieniami. To miło ;-).
Przebiłem się przez miasto, na Golęcinie wycinka gałęzi na wysokościach zmusiła mnie do objechania wysięgnika koszowego trawnikiem. Dalej było już tak fajnie, że wyjąłem słuchawki z uszu aby słyszeć szelest liści pod kołami. W Strzeszynku odwiedziłem jak zawsze pomost i jak zawsze był na nim jakiś wędkarz który jak zawsze niczego nie łowił. Ogarnąłem wszystko dookoła wzrokiem i pojechałem objechać jezioro. Gdy już zakończyłem ten objazd, odezwał się we mnie głód jazdy na zapas (zima idzie), więc zrobiłem jeszcze jedną rundkę i pojechałem w stronę domu.
Gdy mijałem ponownie wycinkę gałęzi, cudem (setki upadków zaprocentowały hehe) uniknąłem gleby po tym jak koło…. ale co tu będziemy o szczegółach blebrać ;-). Grunt, że utrzymałem pion. No prawie pion. Przejeżdżając koło Galerii Pestka zdumiałem się widokiem Złomka. Zawsze myślałem, że on jest tylko bajkowym wytworem, a tu takie miłe zaskoczenie.
Ostatni odcinek jechało mi się jak „za karę”. Było mi już zimno, głodno i wiało prosto w twarz. Ale wytrwałem i do domu się dowlokłem.
Wieczorem trochę popadało więc może jutro mgły nie będzie. Ale jak znam życie to w zamian będzie deszcz hehe.
Złomek w całej krasie


Kategoria MTB
- DST 53.20km
- Teren 45.00km
- Czas 02:25
- VAVG 22.01km/h
- Sprzęt scott scale 80
- Aktywność Jazda na rowerze
Ordynarne wymuszenie pierwszeństwa
Czwartek, 5 listopada 2015 · dodano: 05.11.2015 | Komentarze 3
Tak jak zapowiadali i tak jak zanosiło się od wieczora, od samego rana na dworze panowała mgła. Niby nie jakaś gęsta ale jednak nie zdecydowałem się na jazdę szosówką. Diabli wiedzieli jak by wyglądało za miastem. Zatem wybór padł na MTB.Bez zbędnych ceregieli oblekłem się na cebulkę i ruszyłem na podbój Puszczy Zielonki. Po minięciu kościoła w Kicinie skierowałem się do Wierzenicy. Spokojnie sobie kręciłem po drodze gruntowej podziwiając opustoszałe pola leżące wokół, lekko skąpane we mgle gdy kątem oka zobaczyłem biegnącą równolegle ze mną sarnę. Widok fajny. Odprowadziłem ją wzrokiem aż do momentu kiedy rozdzieliły nas zarośla i znikła mi z oczu. I gdy dalej jechałem przed siebie, nagle bez ostrzeżenia wyskoczyła mi wspomniana sarna tuż przed rowerem.
To, że wyskoczyła bez ostrzeżenia było już samo w sobie naganne, ale ona to zrobiła mając mnie z prawej strony, a więc nie udzieliła mi pierwszeństwa. Co więcej, nie czuła się wcale winna tego wymuszenia. Toż to skandal hehe.
A gdybym tak ją potrącił śmiertelnie, zwłoki poćwiartował, zapakował do piekarnika nadziane słoninką i ułożył na grzybkach z cebulką? To do kogo pretensje by miał leśniczy? Kogo by ciągano za uszy? Kto by był uznany za winnego? No kto?
A gdzie w tym czasie byli jej rodzice? – pytam tak z ciekawości gdybym jeszcze chciał zrobić pasztet ;-)?
Po tym wszystkim z zaostrzonym apetytem na dziczyznę dojechałem do Wierzenicy, a później zakosztowałem trochę asfaltu aż do Dębogóry. Potem już był tylko las, a w zasadzie puszcza. Ale nie ma co się spierać o szczegóły.
Przez Czernice i Zielonkę dojechałem do Dąbrówki Kościelnej, a nawet kawałek za. Następnie zacząłem powrót po własnych śladach mając kibiców na drzewach w postaci wiewiórek. W niektórych miejscach było nasypane tyle liści, że nie było widać drogi, nie mówiąc o kamieniach, dziurach i zamaskowanych błotnistych bajorach. I ja się pytam co robi leśniczy, że wszędzie walają się nieposprzątane liście ;-)?
Po minięciu Czernic kilka razy wyłaniały się z lasu sarny. Niestety jak zawsze byłem bez szans na zrobienie im fotki. Ostry zwrot nastąpił przy Uroczysku Maruszka i od tego momentu miałem do domu już tylko 10km w czasie których nic szczególnego się nie wydarzyło, jeśli nie liczyć sympatycznego dziadka z wnuczkiem we wózku.
I jak tu w takim bałaganie jeździć ?


Kategoria MTB
- DST 70.02km
- Czas 02:30
- VAVG 28.01km/h
- Temperatura 1.8°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Telefon od bruneta wieczorową porą
Środa, 4 listopada 2015 · dodano: 04.11.2015 | Komentarze 4
Miałem być dzisiaj od samego rana w pracy, aby czwartek mieć wolny po odpracowanym poniedziałku. Wiem, zawiłe to wszystko. W każdym razie wczoraj późnym wieczorem otrzymałem telefon, że sprawa nieaktualna i trzeba to przesunąć o dwa tygodnie (to co miałem do załatwienia). I tak skoro w poniedziałek byłem w pracy to dzisiaj zrobiłem sobie wolne, a co za tym idzie, mogłem pokręcić kilometry.
Skoro dzień wolny, to mi się do niczego nie spieszyło. A skoro był totalny luz, to na śniadanie były naleśniki z jogurtem i dżemem malinowym. Po tych specjałach zaparzyłem kawę, trochę odczekałem i w końcu ruszyłem w drogę.
Przez miasto jazda na standardzie. Golęcin wyglądał jeszcze w miarę normalnie, ale od Strzeszynka ze wszystkich stron zaczęła obmacywać mnie mgła. Ten intymny fakt będę musiał utrzymać w ścisłej tajemnicy, gdyż M. może to opatrznie zrozumieć, wpaść w jakiś dziki szał zazdrości i już więcej mnie nie wypuścić na rower ;-). Historia ludzkości zna takie przypadki hehe.
We mgle z jednej strony jechało się fajnie, bo inaczej jak zawsze, ale z drugiej strony miałem lekkie obawy o swój tyłek, czy aby jest dobrze widoczny mimo mocnej tylnej lampki.
Po dojechaniu do Mrowina skręciłem w stronę Przeźmierowa. Na tym odcinku mgła nadal miała w swoim władaniu pola, lasy i drogę. Przed Napachaniem zrównał się ze mną Mercedes i nie chciał wyprzedzić. Gdy już zaszczyciłem go swoim spojrzeniem okazało się, że to kumpel. Pomachaliśmy sobie, pojechał dalej, a po chwili miałem od niego telefon. Moment pogadaliśmy i wśród urywanych zdań i szumu w uszach dotarło do mnie słowo POTRAWKA. Nie abym był nachalny ale wprosiłem się na obiad w drodze powrotnej ;-). Przy mnie nie można tak sobie luźno, bez zobowiązań, bez konsekwencji gadać o jedzeniu hehe. Z czystej ciekawości spojrzałem na termometr i….? 1.8 na plusie lekko mnie zadziwił. Nie abym się spodziewał dzikich upałów ale żeby temperatura upadła tak nisko tego się nie spodziewałem. A wyglądała na taką porządną i z dobrego domu hehe.
Przemknąłem przez Chyby, Baranowo, Przeźmierowo i znalazłem się na Ławicy, gdzie z wizyty towarzyskiej zrobiło się prostowanie dawno zaistniałej sytuacji. Kolejnym punktem było zapalenie świeczki ku pamięci na Junikowie i skierowałem się ku żarciu.
Bez większych ceregieli wpakowałem się kumplowi do chaty z rowerem, doprawiłem mu sos i pozwoliłem sobie napełnić koryto gorącą strawą.
Dlaczego koryto? – bo ilość nałożonego jedzenia na pierwszym lepszym talerzu by się nie zmieściła hehe.
Zjadłem, pogadaliśmy i na zegarku zrobiła się 15.00 Mając w pamięci jak szybko robi się ciemno, nie było na co czekać, tylko czas się żegnać. Tym bardziej, że nic ryżu ani sosu już nie zostało ;-).
Ruszyłem zrobić ostatnie 15km. Jadąc przez Park Sołacki suche liście przyjemnie hałasowały pod oponami. Później było ciut gorzej bo przebijałem się przez Winogrady. Ale to wszystko było nic w porównaniu z Wilczakiem, Bałtycką i Gdyńską. Spokojnie można by było to opisać w Głosie Wielkopolskim jako DROGOWY ARMAGEDON. Całe szczęście, że nie musiałem tego odstać w samochodzie.
Do domu dotarłem z niedoborem dwustu metrów do pełnej liczby. Ale od czego jest droga do śmietnika i z powrotem? Dokręciłem i tym sposobem zrobiłem dzisiaj zamiast zera kilometrów, sympatyczne 70.02km Mała rzecz a cieszy.
Dziwne ale mgła na zdjęciach wygląda zawsze na mniejszą niż jest w rzeczywistości



Kategoria szosa
- DST 61.85km
- Czas 02:08
- VAVG 28.99km/h
- VMAX 47.00km/h
- Temperatura 3.0°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Zimno i łyso
Wtorek, 3 listopada 2015 · dodano: 03.11.2015 | Komentarze 7
Oho. Zaczęło się.Pierwsze spojrzenie za okno i…. białawo. Na szczęście nie za sprawą śniegu ale szron pokrywający wszystko dokładnie był zapowiedzią rześkiego powietrza. Żeby nie powiedzieć iż będzie piździć. Obowiązkowa kawusia dała czas słońcu na podgrzanie powietrza. Niewiele to dało ale zawsze coś.
Gdy przyszedł czas na ubieranie się usłyszałem lekkie pukanie z szafy. Początkowo zignorowałem ten dźwięk ale gdy łomotanie stało się natarczywe, zmusiłem się do podejścia i otwarcia szafy. Tak jak się spodziewałem. To zimowa kurtka rowerowa domagała się stanowczo rozpoczęcia sezonu. Co gorsza miała rację. Teraz to ona będzie rządzić przez kilka miesięcy, spowalniać mnie i zdecydowanie krępować ruchy. W zamian będzie stała, mam nadzieję na straży ciepła mojego ciała.
Gdy ruszałem szron zdecydowanie jeszcze trzymał się pazurami wszystkiego co było odkryte. Termometr pokazał mi dwa stopnie ciepła. Kłęby pary wydobywające się z moich ust bardziej przypominały dym z komina „Batorego” wypływającego w rejs.
Trasa przez Rusałkę, Psarskie pozwoliła mi się rozgrzać. Po pokonaniu podjazdów przed Moraskiem było już całkiem dobrze. Następnie znalazłem się na drodze biegnącej do Biedruska i zobaczyłem, że niestety drzewa już są w większości łyse. Czułem się jakbym z tymi drzewami tworzył rodzaj rodziny. Ja łysy, one łyse, opony łyse. Głęboka jesień nie oszczędza nikogo hehe.
Przed Murowaną Gośliną stwierdziłem, że mieszanka niskiej temperatury, słońca i lekkiej wilgoci pozostałej po szronie zaowocowała dziwnym szumem moich opon. Aż musiałem sprawdzić czy aby powietrze z którejś nie uchodziło. Dziwne, ale wszystko było ok. Po przejechaniu Murowanej było już wybitnie z ”górki” i ostatnie 15km minęło szybciej niż bym przewidział, a to za sprawą wartkiej akcji w słuchanym audiobooku. Coben miesza w książce jak tylko potrafi hehe.
Jutro nic nie pokręcę :(
Ps. Panie T. kończy mi się powoli powieść. Help!!!
Czy tak by nie było lepiej ;-) ?

Kategoria szosa
- DST 48.35km
- Czas 02:46
- VAVG 17.48km/h
- Sprzęt scott scale 80
- Aktywność Jazda na rowerze
Jesiennie
Sobota, 31 października 2015 · dodano: 01.11.2015 | Komentarze 9
Z dziką premedytacją mając wybór na czym pojechać, podjąłem męską decyzję. MTB.A skoro była sobota to oznaczało wycieczkę razem z M. Od samego początku zapowiadało się na minimalnie dłuższe spędzenie czasu na rowerze, za sprawą dodatkowych kilometrów na działkę.
Zaraz po wyruszeniu odwiedziliśmy Favora, bo po zjedzeniu musli na śniadanie wyjątkowo dużo zostało mi miejsca w żołądku. Niestety kolejka ludzi mnie odstraszyła, zatem pojechaliśmy dalej. Następny przystanek był przy „muralu” na Śródce i zrobieniu mu obowiązkowej fotki. Przyznać trzeba, że fajnie im to wyszło. Kawałek dalej zatrzymałem się koło budki z pieczywem. Ku mojej uciesze nie było tam żadnej gawiedzi w kolejce co uczciłem zakupem pączusia i gniazdka, które zapakowałem do kieszonki.
Po dojechaniu do działki zjadłem wszystkie zakupione słodkości sam. Monika nie chciała, a jestem ostatnim na naszej planecie który by jej to na siłę wciskał ;-). Dodatkowo zjadłem jeszcze kilka kulek winogron. Udało mi się zamienić kilka słów z sąsiadami i trzeba było ruszać powoli w dalszą drogę. Omiotłem jeszcze raz moje włości wzrokiem mając świadomość, że byłem ich właścicielem jeszcze około dwunastu godzin. Tak, tak 12h. Po upływie tego czasu przechodzi ziemia na własność chyba miasta. Dziwne to uczucie jak coś przemija bezpowrotnie. Ale trzeba napierać dalej w życie.
Jako się rzekło o napieraniu, pojechaliśmy przez Sołacz i Rusałkę do Strzeszynka. Przecudnie jest w tej chwili na zadrzewionych terenach. Pod kołami szeleszczą złote liście, takie same spadają z góry. Wszędzie roznosi się specyficzny zapach. KOCHAM TO!!!
W samym Strzeszynku strażacy zakończyli właśnie ćwiczenia podwodne, a my objechaliśmy sobie jezioro i udaliśmy się w drogę powrotną. Pod koniec M. ciut marudziła, że wiatr wiał centralnie w twarz, ale na szczęście obyło się bez płaczu buhahaha.
Sorry Monika, nie mogłem się powstrzymać ;-). Wiem, że za to od teraz obiady już nigdy nie będą dla mnie takie ciepłe jak kiedyś hehe.
Pokonaliśmy zatem wiatrowe przeciwności i spokojnie dojechaliśmy do domu.
Podsumowując dzisiejszą aktywność sportową, to nie zamieniłbym jej na wyjazd szosówką. Czasami dobrze mi robi takie spokojne kręcenie dla kręcenia w pięknych okolicznościach przyrody w dobrym towarzystwie.
Mural an Śródce

Góral wśród winorośli

Kategoria w ślimaczym tempie, MTB
- DST 61.65km
- Czas 02:12
- VAVG 28.02km/h
- VMAX 55.00km/h
- Temperatura 5.0°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Z nowymi gadżetami
Czwartek, 29 października 2015 · dodano: 29.10.2015 | Komentarze 2
Wiatr znacznie ustał co nie znaczy, że go wcale nie było. Słońce również zapięło focha siedząc cały czas schowane za chmurami. Temperatura chyba nie była za wysoka patrząc na opatulonych przechodniów. Po tych wszystkich obserwacjach doszedłem do wniosku, że jestem prawdziwy MUCHO tak sobie siedząc pod kocykiem z kubkiem gorącej kawy w ręce ;-).Ale kawa w końcu się skończyła więc zrzuciłem z siebie zbroję (kocyk) i przysposobiłem się do jazdy.
A teraz uwaga!!! Nie abym się chwalił.
Założyłem NOWE RĘKAWICZKI w kolorze blue, wetknąłem w uszy NOWE SŁUCHAWKI w kolorze yellow i ruszyłem.
Z wrażenia zamiast nowego audiobooka włączyłem z rozpędu radio. Całe szczęście, że kawałek dalej zatrzymał mnie zamknięty przejazd kolejowy i mogłem zmienić muzykę na lekturę. Bałtycka całkiem sprawnie wyhamowała mnie do zera i nie licząc drobnego faktu, że przez nieuwagę wpakował bym się na murek, dojechałem do Golęcina, od którego zawsze zaczyna się spokojna jazda. Klucząc dotarłem do Złotnik, a w Suchym Lesie zapatrzona tylko przed siebie niewiasta zaczęła mnie spychać z drogi omijając inne auto. Werbalne ostrzeżenie nic nie pomogło, za to przyjacielskie klepnięcie o sile jednej megatony ;-) w szybę wybudziło ze snu damulkę z trwałą ondulacją na głowie i nawet raczyła mnie przeprosić.
Podjazd na Morasko doprowadził mnie do zadyszki ale zjazd za Radojewem w jesiennej scenerii ucieszył moją duszę. Zawsze ceniłem sobie zjazdy jako niemęczące pokonywanie dystansów hehe. W dalszym etapie jazdy w Murowanej zostałem klasycznie otrąbiony za jazdę po jezdni zamiast ścieżką.
I gdy byłem już przygotowany psychicznie na ostatnie 15km pod wiatr, wówczas o dziwo jechało mi się bardzo dobrze. Czary?
Na finiszu podjazdowa górka na osiedle, szybki skok na miejscowa piekarnię i do domu aby szykować się do pracy.
Jak ja kocham słowo praca. Prawie tak samo jak polityka, syf, gnój i febra na pysku.
Tomasz dzięki za Cobena. Zapowiada się godnie i pozwolił mi parę razy roześmiać się od ucha do ucha.

Kategoria szosa
- DST 61.94km
- Czas 02:14
- VAVG 27.73km/h
- VMAX 47.00km/h
- Temperatura 5.0°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Poranek długich cieni
Środa, 28 października 2015 · dodano: 28.10.2015 | Komentarze 8
Nie mogłem dospać. Pobudka 2.5h przed budzikiem to lekka przesada. Jakiś czas powalczyłem z bezsennością i doszedłem do wniosku, że jak wcześniej wyjdę na rower wówczas będę miał więcej czasu na pozałatwianie spraw, które się pod koniec miesiąca nawarstwiły.Stojąc przed domem dumałem gdzie i w którą stronę pojechać, bo wiatr mimo wczesnej pory nieźle już dmuchał. Którą trasę bym nie wziął na tapetę, zawsze coś mi się w niej nie podobało. W końcu ruszyłem na Mrowiński standard.
Po kilkuset metrach zobaczyłem mój własny osobisty cień rozciągnięty jak naleśnik. Była to zasługa wczesnej pory i słońca, które od samego rana nie zamierzało się skrywać za chmurami. Kawałek dalej wbiłem się w radosny korek, chociaż nie wiem co w nim miało by być takiego radosnego. Chyba tylko to, że ja jechałem, a inni stali. Co więcej, kierowcy dwóch aut widząc mnie w lusterku zjechali do prawej strony, robiąc mi tym samym miejsce. Aż dwa razy podniosłem kciuk w geście podziękowania i już zacząłem się martwić, że jeśli tak dalej będzie to mi paluch odmarznie, gdyż było tylko pięć stopni. Na szczęście dla mojej dłoni to już się więcej nie powtórzyło, a 3km dalej gdy miałem zielone światło jakaś półmózgowa lalunia wymusiła na mnie pierwszeństwo. Czyli wszystko wróciło do normy.
Za Golęcinem już miarowo pedałowałem słusznie podejrzewając, że wiatr mi pomaga. W Kiekrzu osłupiałem na moment bo zniknęło wahadło, które jeśli dobrze pamiętam istniało od Wielkanocy. Pojawiła się za to ścieżka rowerowa ale niestety nic na jej temat nie mogę napisać, gdyż nie miałem okazji przetestować. Napiszę o niej za jakieś 40 lat, jak pierwszy raz się nią przejadę ;-). W Rokietnicy o sile wiatru przekonały mnie łopoczące flagi, a po skręcie w Mrowinie wietrzysko z uporem maniaka spychało mnie na środek drogi dmuchając mi w prawy bok. Po tym doznaniu mam wrażenie, że moja prawa strona jest wgnieciona hehe. Po kolejnym skręcie podmuchy zebrały się na odwagę i spojrzały mi prosto w twarz. Również w nią dmuchnęły. Ponownie jadąc przez Kiekrz zajechałem do rybaka zobaczyć suma potwora. Niestety wszyscy jeszcze tam spali i nic nie zobaczyłem. I tak mordowałem się aż do Bałtyckiej. Moment wytchnienia miałem tylko gdy udało mi się schować za ciężarową nauką jazdy. Niestety tylko moment.
Do domu dojechałem troszeczkę zmęczony. Pogoda spisała się na medal. Naturalnie o żadnym medalu dla wiatru być nie może, bo temu gnojowi należy się dożywotnia tylko dyskwalifikacja ;-)
A jaki szczupły tu wyszedłem :)

Kategoria szosa