Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Follow me on Strava

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lipciu71.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2015

Dystans całkowity:1011.12 km (w terenie 55.00 km; 5.44%)
Czas w ruchu:39:51
Średnia prędkość:25.37 km/h
Maksymalna prędkość:62.00 km/h
Liczba aktywności:15
Średnio na aktywność:67.41 km i 2h 39m
Więcej statystyk
  • DST 128.38km
  • Czas 04:24
  • VAVG 29.18km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

29.06.2015

Poniedziałek, 29 czerwca 2015 · dodano: 29.06.2015 | Komentarze 0

http://app.endomondo.com/workouts/551630445/5167642
Kategoria 100 i więcej, szosa


  • DST 61.71km
  • Czas 02:04
  • VAVG 29.86km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

27.06.2015

Sobota, 27 czerwca 2015 · dodano: 29.06.2015 | Komentarze 0

Kategoria szosa


  • DST 54.15km
  • Teren 50.00km
  • Czas 02:29
  • VAVG 21.81km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

25.06.2015

Czwartek, 25 czerwca 2015 · dodano: 29.06.2015 | Komentarze 1

Kategoria MTB


  • DST 61.68km
  • Czas 02:07
  • VAVG 29.14km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kopanie z koniem

Piątek, 19 czerwca 2015 · dodano: 19.06.2015 | Komentarze 4

Dzisiaj żadna zwłoka nie wchodziła w rachubę. Co prawda pogodynka zapowiadała opady dopiero od południa ale ja już nikomu i niczemu nie wierzę. Troszkę mnie przerażał wiatr widoczny na gnących się drzewach za oknami. Może troszkę więcej niż troszkę. Ale skoro w moim życiu ani strachu, ani pieniędzy nigdy nie było, to wyszykowałem się ubrany w długi zestaw ciuchów i ruszyłem na tradycyjną rundkę. Nie powiem, w pierwszą stronę czułem jak bym się kopał z koniem tak wiało. Z tą jednak różnicą, że ON kopał celnie i mocno, a ja bardziej przypominałem tego półgłówka co walczył z wiatrakami. Oj momentami aż dech zapierało, a gdy widziałem pomykające w moją stronę różne przedmioty to byłem pozbawiany wszelakich złudzeń co do panującej aury. Walczyłem z ohydnym WINDEM dzielnie, walczyłem godnie, walczyłem tak jak potrafiłem najlepiej, a efektem moich zmagań było dotarcie do planowanego półmetka na 30-stym kilometrze. Nawet mi przez myśl nie przeszło robić sobie jakąkolwiek, choćby minutową przerwę bo w perspektywie miałem przed oczami powrót z wiatrem w plecy. Niestety jak to w życiu bywa nie było aż tak kolorowo jak to sobie wymarzyłem. Co prawda wiało od tyłu ale do osiągnięcia dzięki podmuchom prędkości nadświetlnej duuuużo brakowało. Oddać jednak musiałem, że było znacznie łatwiej niż w pierwszą stronę.

Podsumowując dzisiejszy wypad muszę przyznać ze sporym zaskoczeniem, że ogólnie naprawdę dobrze mi się jechało w przeciwieństwie do dnia wczorajszego, gdzie kręciłem ciężko noga za nogą. Dziwne jak to organizm dzień po dniu ma zupełnie inne nastawienie do wysiłku.

Prognozy na cały przyszły tydzień nie napawają hurrrra optymizmem. Ma być chłodno, wiać i popadywać. Na całe szczęście dzisiaj nie zaliczyłem nawet jednej kropli deszczu.



                                                                       A oto  dzisiejsza nagroda
Kategoria szosa


  • DST 53.55km
  • Czas 01:54
  • VAVG 28.18km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Na mokro

Czwartek, 18 czerwca 2015 · dodano: 18.06.2015 | Komentarze 4

Wczoraj wieczorem gdy dotarło do mnie że dzisiaj ma padać, to aż się we mnie zagotowało. To ja sobie w piękny słoneczny dzień (środa) robię przerwę aby następnego dnia (czwartek) być uzimionym przez podstępną pogodę? Nigdy!!!

Wieczorem wydałem dyspozycję aby mnie budzić tylko i wyłącznie w razie braku opadów. Niestety mój żywy budzik wziął to sobie dosłownie do serca i poranne wstawanie wyglądało tak:

- godz. 8.00 czuję szturchanie i słyszę Darek wstawaj.
- przeciągam się i pytam. Pada? Nie, słyszę w odpowiedzi.
- zbieram się z wyra i wówczas dochodzi mnie następne zadanie. Ale chodniki są mokre.
- to po diabła mnie budzisz? Bo nie pada.

   Bosko prawda?

Tylko szybka teleportacja Moniki uratowała mir i spokój domowego ogniska, bo nie wiedzieć dlaczego, ja do końca nie byłem zadowolony. Ale skoro już byłem wybudzony to wstałem, zaatakowałem ekspres i z kubkiem pysznej kawy podumałem co by tu zrobić z tak pięknie rozpoczętym dniem ;-). W międzyczasie chodniki przeschły, chmury nadal wisiały, a ja postanowiłem zaryzykować i jednak zrobić kilka kilometrów. Po kilku chwilach byłem gotowy do drogi z kurtką przeciwdeszczową w kieszeni. Trzy kilometry dalej już zakładałem kurteczkę, bo mimo braku deszczu jednak za ciepło nie było. Po kolejnych pięciu kilometrach zaczęło siąpić z nieba. Łudziłem się co prawda, że uda mi się wykręcić rundkę suchą oponą, ale w głębi duszy byłem przygotowany na to że zmoknę. Siąpiło i siąpiło, a ja jechałem i jechałem. Nie było jakoś masakrycznie źle, nie było jakiejś dzikiej ulewy ale mimo wszystko człowiek przyzwyczaił się ostatnio do pięknej i suchej pogody i teraz nawet lekki deszczyk jest nie w smak. Ze względu na panującą aurę postanowiłem zademonstrować moje niezadowolenie i jako stanowczy protest skróciłem trening robiąc nawrót w Rokietnicy. W drodze powrotnej nic się nie zmieniło w temacie jazdy oraz lekkiego deszczyku i spokojnym kręceniem ze zwiększoną ostrożnością na zakrętach, przejazdach po namalowanych pasach, wszelkiego rodzaju, hamowaniach dojechałem do mojej wsi. Jako że byłem przygotowany perfekcyjnie dzisiaj na wszystko i w kieszonce miałem ciężko zarobiony 1 Złoty Polski, podjechałem na myjnię i spłukałem rower z całego syfu jaki na nim osiadł po jeździe na mokrym. Zaszalałem i przehulałem całą złotówkę. A co, niech ma szosówka swój Dzień Dziecka, niech porządnie się umyje. Potem już tylko stromy podjazd, kawałek prostej i znalazłem się pod domem.

I wszystko to uznałbym za całkiem sympatyczne przeżycie, gdyby nie fakt, że w domu nie było ciepłej wody. Normalnie kocham brać zimny prysznic po tym jak wracam przemoczony do domu. Fakt, mogło być jeszcze gorzej i wody mogło nie być wcale hehe.
Kategoria szosa


  • DST 61.85km
  • Czas 02:09
  • VAVG 28.77km/h
  • VMAX 61.00km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie

Wtorek, 16 czerwca 2015 · dodano: 16.06.2015 | Komentarze 6

Jeśli ktokolwiek jest w stanie mi wytłumaczyć dlaczego dzisiaj sam z własnej i nieprzymuszonej woli obudziłem się o 5.00 i już nie zasnąłem, będę za to szalenie zobowiązany. Do 6.00 walczyłem jeszcze z sobą, błagałem Morfeusza aby mnie wziął w swe objęcia i…? Kicha!!! Nic. Pogmerałem trochę w kompie, poczekałem aż minie trochę czasu i ruszyłem tyłek aby zrobić jakieś kilometry.

Z domu wyszedłem 5 minut po M. Na dworze jakoś tak nie za ciepło było, a ja oczywiście ubrałem się na krótko. Rada na to była tylko jedna, a mianowicie mocniej nadepnąć na pedały aby się rozgrzać. Na Gdyńskiej dogoniłem M. którą wyhamował korek i do ósmego kilometra cały czas miałem ją w zasięgu wzroku. Potem nasz drogi się rozeszły. Jednak auta nie są takie szybkie jak mi babcia opowiadała hehe. Dalej to już kierunek na tradycyjną krechę czyli do Mrowina. Na Golęcinie zatrzymał mnie zamknięty przejazd kolejowy na którym stał również inny szosowiec. Powiedziałem cześć, zapytałem uprzejmie dokąd jedzie, a on oczy skierował w górę i po dobrych kilkunastu sekundach odpowiedział: nie wiem.

Jak można nie wiedzieć gdzie się jedzie mając przed sobą jedną drogę? Po prostu dał mi delikatnie odczuć, że nie chce mojego towarzystwa. W zasadzie mu się nie dziwiłem, bo sam ze sobą nie mogę często wytrzymać, a co dopiero ktoś obcy hehe.

Na termometrze 14 stopni, wiec dupy z powodu upału nie urywało ale się nie poddałem i dojechałem do mojego półmetka. Teraz pozostało już tylko wrócić. W drodze powrotnej spotkałem jadącego z przeciwka kumpla wiozącego siebie autem, pozdrowiliśmy się i chwilę później za pomocą SMS-ów ustaliliśmy, że wpada zaraz do mnie na śniadanie. Strasznie ciężko gada się przez telefon jadąc rowerem, a pisanie wychodzi katastrofalnie. Grunt, że pojawiła się motywacja do szybszego kręcenia, bo już zacząłem się obijać. Na moim topowym zjeździe przed Bałtycką udało się rozkręcić rower do 61km/h, a chwilę później już robiłem zakupy w mięsnym , bo wybór pierwszego dzisiaj posiłku padł na jajecznicę na boczku i frankfurterkach. Pyszota!!!

Niby dzisiaj 14 stopni ale chwilę musiałem się dogrzać pod prysznicem. Jeśli ktoś wie gdzie odeszły te ciepłe dni co to były ostatnio to bardzo proszę o kontakt ze mną.

Kategoria szosa


  • DST 113.23km
  • Czas 03:51
  • VAVG 29.41km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Łowca głów

Poniedziałek, 15 czerwca 2015 · dodano: 16.06.2015 | Komentarze 3

Dziwne. Po obudzeniu nie bardzo wiedziałem co chciałem robić tego dnia ze sobą. Na upartego przyjąłbym każdą propozycję ale skoro żadna nie padła, to wypadło na rundkę rowerem. Skoro już ustaliłem co będę robił, to kolejnym dylematem było gdzie sobie pojechać. W sukurs przyszła pamięć o niedojechaniu kiedyś do Rogoźna. Czyli wszystko już miałem, wystarczyło się tylko wyszykować i coś wszamać przed drogą. Gdy już podstawowe czynności miałem za sobą, zszedłem z rowerem pod pachą na dwór i spokojnie ruszyłem przed siebie.


Taaaak, ja ruszyłem ale moc pozostała w domu. Na dzień dobry zacząłem czuć jakieś dziwne mięśnie w okolicach tyłka o których nawet nie miałem pojęcia, że istnieją. Ten stan trwał około 15km i na szczęście wszystko się jakoś rozruszało. Do samego Rogoźna wiał mi szalenie rubasznie przezabawny wiatr mojego ulubionego typu W MORDĘ WIND. A do pełni szczęścia cały czas miałem pod górkę. Pomyślał by kto, że w jakiś cholernych Alpach mieszkam. Jak może być 45km pod górę? Może!!! W końcu jednak udało mi się dojechać do wspomnianej miejscowości mimo miliona chwil zwątpienia. Oj nie było jakoś do tego momentu ani sił, ani weny. Na szczęście Rogoźno okazało się momentem przełomowym, skrystalizował się plan pętli przez Wągrowiec i zrobienia setki. Przedtem jednak pojechałem do miejscowości Owczegłowy którą darzę sentymentalnym epizodem lat młodości. Mojej młodości ;-). Gdy tam dojechałem zapytałem przygodną kobiecinę o ośrodek wczasowy HCP. W odpowiedzi otrzymałem, że teraz tam już tylko ruiny pozostały i w gratisie opis jak dojechać. Na miejscu faktycznie zastałem tylko chaszcze i kompletnie nic nie poznawałem. Od roku 1989 jednak trochę czasu minęło. Chwilę podumałem, zjadłem wafelka i ruszyłem w dalszą drogę. Droga łącząca Rogoźno z Wągrowcem po prostu bajka jeśli chodzi o stan nawierzchni. W mojej dziesięciostopniowej skali daję lekką ręką DWANAŚCIE!!! Nawet nie wiedziałem kiedy zrobiłem 15km i wpadłem do miasteczka, a dokładniej rzecz biorąc na obwodnicę. Kawałek dalej zobaczyłem drogowskaz Poznań 52. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że po przejechaniu około 3km prostą drogą pojawił się drogowskaz Poznań 52. Fantazja drogowców już mnie tak dzisiaj nie dziwi jak kiedyś, ale mimo wszystko ciekawostka. Miło jednak, że wiatr nie zmienił swojego kierunku i w drodze powrotnej był nawet bardzo pomocny, co naprawdę rzadko mu się zdarza. Tuż przed Murowaną Gośliną zaczęło mi się kończyć picie w drugim bidonie (jak na mnie bardzo mało wypiłem), jednak niechęć do zatrzymywania się sprawiła, że wolałem zacząć oszczędzać te nędzne krople na dnie bidonu, niż gdziekolwiek stawać. Pokonałem ostatnie kilometry i zameldowałem się w domu. Pierwszą czynnością którą zrobiłem po przekroczeniu progu było wychłeptanie zawartości akwarium. Gdy wypiłem już wszystko i doszedłem do dna, rybki dostały dziwnie wielkie oczy ze zdziwienia. Dziwne że się tak dziwiły, a przy tym tak śmiesznie ruszały pyszczkami ;-)

Skoro wyruszyłem dzisiaj z miejscowości Koziegłowy, dojechałem do miejscowości Owczegłowy i wróciłem skąd wyruszyłem, to mogę siebie spokojnie nazwać ŁOWCĄ SKALPÓW.


http://app.endomondo.com/workouts/543028078/5167642








Kategoria 100 i więcej, szosa


  • DST 64.05km
  • Czas 02:19
  • VAVG 27.65km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Duch......ota!!!

Piątek, 12 czerwca 2015 · dodano: 12.06.2015 | Komentarze 5

Skoro wczoraj słowo się rzekło, że pojadę inną trasą to musiałem sobie na dzisiaj coś wykombinować. Padło na Osową Górę. Na dworze coś tak nijako było. Niby świeciło słońce którego nie było, niby zbierało się na deszcz którego się nikt nie spodziewał. Słowem pogoda widmo.

Dziwnie dzisiaj mi wypadło przy piątku, że najpierw postanowiłem pojeździć, a dopiero później zrobić weekendowe zakupy i ogarnąć całą resztę. Zupełnie odwrotnie niż zazwyczaj. Ruszając w oddali widziałem dziwnie ciemne niebo i szczerze mówiąc lekko mnie to zaniepokoiło. Ale podobno z cukru nie jestem to puściłem ten fakt w niepamięć. Może i nie było dzisiaj jakoś piekielnie gorąco ale za to dziwnie duszno. Już wówczas przeczuwałem, że coś z tego może spaść.
O zamkniętym przejeździe nawet nie wspomnę ;-). Następnie przedarłem się przez ul. Hlonda i dalej skierowałem się na Luboń, gdzie na wysokości Dębca faktycznie powstała droga dla ruchu wewnętrznego Aquanetu, prosta jak stół, puściutka i zamknięta dla ruchu pieszego oraz rowerowego. He, przynajmniej nie było na niej tłoku. Odcinek do Łęczycy to istna walka o życie. Moje życie, bo kierowcy jadący w tamtym kierunku byli jacyś mniej cywilizowani od tych na mojej stałej trasie. Koło Puszczykowa zrobiło się luźniej i spokojniej, a mijając tablicę Mosina moje myśli już tylko zaprzątała myśl o wspinaczce na Osową Górę.
Gdy zacząłem się wspinać, zapłakałem.
Gdy byłem w połowie, sapałem jak lokomotywa.
Gdy wjechałem na szczyt, byłem mokry jak ściera w panującej duchocie.

Na szczęście zjazd był dużo mniej wymagający, a po jego zakończeniu wybrałem się w drogę powrotną przez Czapury aby zrobić namiastkę pętli i nie wracać po swoich śladach. Niestety błędnie oceniłem jakość nawierzchni w stronę domu. Na swoje usprawiedliwienie mogę dodać jedynie, że w tę stronę jechałem po raz pierwszy. Cały czas miałem wrażenie, że aż do Czapur ktoś wyłożył drogę starymi tarkami, których kiedyś używało się do prania. Cały czas cholerne fale Dunaju zastygłe w swej martwocie. Wytrzęsło mnie za wszystkie grzechy Matki Teresy i kilka moich własnych. Oklętą Starołęcką po tym wszystkim wspominam niczym ostoję spokoju i doskonałości. Czary goryczy dolał przejazd przez miasto wśród mrowia rowerzystów, poruszających się na zasadzie uwolnionych atomów. Chaos to jedyne słowo które przychodziło mi do głowy. Niestety tamten kierunek zamykam dla siebie na jakiś czas jako nieprzystosowany do życia w społeczeństwie. Do domu dotarłem mokrusieńki, lało się ze mnie, ale nie ma co się dziwić, bo gdy 40 minut później wyszedłem na zakupy to przyszła burza.

Chociaż w sumie co za różnica czy byłem mokry od jazdy w duchocie, czy od deszczu.

Pewnie że jest różnica. Przynajmniej rower pozostał czysty.
Kategoria szosa


  • DST 61.76km
  • Czas 02:02
  • VAVG 30.37km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Po prostu rundka

Czwartek, 11 czerwca 2015 · dodano: 11.06.2015 | Komentarze 1

Zapieprz dzisiaj w robocie, że nie wiadomo w co pierwsze łapy włożyć, więc na pisanie kompletny brak czasu, a więc w telegraficznym skrócie dzisiejsza rundka:


Trasa do Mrowina i nazad. Pogoda, że lepszej nie można sobie wymarzyć. Obyło się bez żadnych ekscesów i niespodzianek, normalnie sama przyjemność. Jutro koniecznie muszę zmienić kierunek jazdy bo już zaczynam jeździć z zamkniętymi oczami, tak dobrze znam tę trasę.
Kategoria szosa


  • DST 61.93km
  • Czas 02:05
  • VAVG 29.73km/h
  • VMAX 48.00km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień ślepka

Środa, 10 czerwca 2015 · dodano: 10.06.2015 | Komentarze 2

Wczoraj padało i co za tym idzie automatycznie wyłączyło mnie to z jazdy. Jakoś nie do końca lubię jak wszędzie mi pływa woda, a dodatkowo trzeba później szorować sprzęt i ciuchy. Za to dzisiaj przesympatyczne rześkie powietrze mnie przywitało od samego rana. Szybka kawa, garstka płatków i już byłem gotowy do drogi.


Trasę wybrałem na dzisiaj prostą i nieskomplikowaną jak budowa cepa, czyli do Mrowina i nazad. O dziwo na wstępie mojej jazdy nie nadziałem się na korek który zazwyczaj mnie wita, niczym stęskniona matka za dzieckiem wracającym ze szkoły. W zasadzie powinienem przez to coś podejrzewać, ale ja nie z tych nieufnych i spokojnie pojechałem dalej. Po tygodniu rozbratu z szosówką wszelkie podjazdy zdawały się sprawiać mi przyjemność, a to już było naprawdę dziwne, bo na co dzień ich nie znoszę. Na Psarskim chwila na zadumę przy zamkniętym przejeździe, dalej przez nowe wahadło w Kiekrzu przez które podobno nie sposób przejechać nie czekając na zielone światło. Zapewniam że się da. Ale choćby pasami ze mnie zdzierano skórę to nie przyznam się, że przejechałem na czerwonym ;-)

W Rokietnicy wylazł mi pod koła młodzieniec mający na oko 75+ prowadząc rower pamiętający czasy wojenne (kto wie czy nie nawet wojny secesyjnej) i dopiero trzeci okrzyk go wyhamował. Do tego wszystkiego spojrzał na mnie z takim uśmiechem jakby kto chciał mu podarować 0.7 z Ukraińską akcyzą. Ludziska to się potrafią cieszyć ze wszystkiego. Ja tak nie potrafię hehe.

W Mrowinie nawrót i kręcenie na śniadanie czyli z powrotem do domu. I tu musiałem stwierdzić, że chyba na mnie ktoś zarzucił pelerynę niewidkę, bo tylu kierowców co mnie nie zauważało wyjeżdżając z ulic podporządkowanych, parkingów i poboczy to chyba w całym sezonie nie zaliczyłem. Najważniejsze, że tylko na hamowaniu się kończyło. Radośnie jeszcze zaliczyłem jeden zamknięty przejazd, przelot przez miasto, podjazd na osiedle i sklerotyczny nawrót do piekarni po chleb na śniadanie, do której zapomniałem skręcić. Dzięki temu zrobiłem dodatkowe 200 metrów hehe.

Co było na śniadanie niech pozostanie tajemnicą moją, talerzyka i kubka.
Kategoria szosa