Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Follow me on Strava

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lipciu71.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2016

Dystans całkowity:1154.36 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:41:39
Średnia prędkość:27.72 km/h
Liczba aktywności:16
Średnio na aktywność:72.15 km i 2h 36m
Więcej statystyk
  • DST 64.28km
  • Czas 02:24
  • VAVG 26.78km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Przedimprezowo

Czwartek, 29 września 2016 · dodano: 29.09.2016 | Komentarze 5

Termometr za oknem pokazał rano 15 stopni. Myślałem, że to żart. Ubrałem się na długo i to dopiero był żart.

Znowu wróciło ciepełko. Niestety przypomniał też o sobie wiatr. W pierwszą stronę początkowo było ciężko. Wiatr mnie dymał. W Lusowie jakiś kundel chciał popełnić samobója pod moimi kołami, lecz niestety źle obliczył przebiegnięcie i finalnie był ciut za szybki. Musi z tym żyć dalej hehe. Do Mrowina wiało nudą, ale zmieniło natychmiast moje nastawienie, wiszące na płocie ogłoszenie. Tak apetyczna reklama, że zapewne chętni walą drzwiami i oknami, piwnicą i dachem, katalizą i wywietrznikami. Chyba spędzę tu następne wakacje :)


Po kolejnej zmianie kierunku jazdy, wiatr mnie postanowił zgwałcić. Tylko dlaczego od przodu? Spokojniej było dopiero za Tarnowem Podgórnym, bo wiało tylko z boku. Doczłapałem się jakoś do ostatniego wiaduktu na mojej trasie i siadłem na ogon kupie wiezionego łajna. Na podjeździe mnie pięknie zasłonił, na zjeździe dałem mu szansę na rozpędzenie, ale gdy na prostej wyciskał max 22 km/h, wówczas wyprzedziłem. Ostatnie 5 km było żwawe, więc uznałem że zasłużyłem na pięć bułek z piekarni.

                                                                               Ścigany gnój :)


Wymęczyło mnie dzisiaj trochę, ale teraz odpocznę od roweru, gdyż jutro do pracy na rano, a wieczorem jedziemy na pięćdziesiątkę kumpla. Daj Boże siły, abym zdołał wrócić do wtorku :) Zapowiada się godnie!
Kategoria szosa


  • DST 226.80km
  • Czas 08:17
  • VAVG 27.38km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Poznań - Jastrowie - Piła

Wtorek, 27 września 2016 · dodano: 28.09.2016 | Komentarze 9

Jak postanowiłem tak zrobiłem, a mianowicie zaplanowałem dwusetkę na koniec września, która zarazem najprawdopodobniej będzie ostatnią w tym sezonie.

Pobudka nastąpiła lekko przed piątą, bo kto wcześnie wstaje ten dłuższy dzień zastaje :) Bardzo niespiesznie zrobiłem kawę, potem śniadanie i po godzinie szóstej gdy było jeszcze szaro, rozpocząłem jazdę na połów gmin w Wielkopolsce. Przebiłem się przez miasto, a przekraczając Wartę zobaczyłem rzekę całą skąpaną w obłokach pary.


Okolice Koziegłów oczywiście strasznie zakorkowane, dzięki remontowi dróg trwającemu już ponad rok. Za Czerwonakiem się rozluźniło i zacząłem miarowe kręcenie. Niestety w ciągu dalszych kilkudziesięciu kilometrów stwierdziłem w sobie dziwny brak mocy. Wmówiłem sobie jednak, że jakoś niemoc we mnie minie i wszystko wróci do normy. Temperatura oscylowała w okolicach ośmiu stopni. Przed Skokami odwiedziłem znajome jeziorko na którym stwierdziłem brak pomostu, który był tam jeszcze wiosną i jesienią.



Po dwóch godzinach jazdy odważyłem się wypić pierwszy łyk z bidonu. I tak jak myślałem, brakowało tylko aby w środku gruchotały kostki lodu, tak wszystko było wyziębione. Przed Wągrowcem najechałem wpatrzony w swoje przednie koło na kamień i jak później zauważyłem, skutkiem tego było lekkie bicie. Trudno, bywa.

Za Wągrowcem nareszcie zaczęło się dla mnie pokonywanie nieznanej dotąd trasy, a jednocześnie rozpocząłem łowienie nowych gmin. Przed Kopaszynem zostałem zatrzymany przez policjantkę, która poinformowała mnie o wypadku i zasugerowała objazd z którego nie skorzystałem, wychodząc z założenia, że jakoś poboczem się przecisnę. Faktycznie 2 km dalej były widoczne skutki wypadku. Laguna stała już na lawecie, wszystkie „jaśki” były w niej otwarte, a silnik ułożony przed nią. Dzwon totalny. Minąłem to bez zatrzymywania.

Zbliżał się setny kilometr o czym poinformował mnie głód. W Szamocinie kupiłem dwa kefiry, a kawałek za nim zrobiłem sobie przerwę na popas. Zjadłem swoje zapasy, popiłem zakupionym kefirem, rozprostowałem kości i ruszyłem dalej. W Białośliwiu zauważyłem bliski związek miasta z kolejnictwem, oraz ładny budynek z muru pruskiego.






Co gorsze jednak , od tego momentu zaczęły się hopki jak w Himalajach. Tego nie przewidywałem. Góra dół, góra dół tak sobie falowałem i przyfalowałem do Kaczor w których zobaczyłem ciekawe graffiti.



Nadal falując czułem totalny brak mocy, a w dodatku od Śmiłowa wyschło mi już w bidonach. Dopiero w Grabównie znalazłem sklep i zatankowałem siebie do pełna. Przyjemnie się siedziało na przysklepowej ławeczce, za to trudno wstawało. Zebrałem jednak siły w sobie i dosiadłem szosówki. To był 142 kilometr. Godzinę później powiedziałem sobie pass, coś tu kurwa jest nie tak. Tak słabo to mogłem jechać na początku sezonu, a nie teraz gdy temperatura była super, wiatr nieznaczny i słońce w pełni. Zjechałem w boczną drogę i sięgnąłem po tajną broń amerykańskich marines, czyli baton energetyczny z ich pakietu żywnościowego. Ktoś niedawno miał kilkadziesiąt takich porcji obiadowych, pozostawionych przez ich wojska po zakończonych ćwiczeniach na naszym poligonie. Większość była nawet zjadliwa, a w niektórych na deser były takie właśnie batony.


W każdym razie dziesięć minut po zjedzeniu tego słodkiego conieco, mocno odżyłem. Nareszcie jechałem normalnie. Po głębokiej analizie doszedłem do wniosku, że zawinił kefir. Mało tego, od tego momentu znikły również hopki, których fanem delikatnie mówiąc nie jestem :)



Złotów ledwo drasnąłem z boku i po pokonaniu długiej prostej wjechałem do Jastrowia, które mnie przywitało zakazem jazdy rowerem po ulicy. Pewnie bym się do tego zastosował, gdyby nie drobny szczegół. Mianowicie biegnąca obok niby ścieżka rowerowa, była z piasku. I niby jak ja miałem przejechać? Fizycznie to było niewykonalne, więc pojechałem drogą. Na wylocie z tego miasteczka sprawdziłem czas i wyszło mi, że do pociągu o 16:30 mam 1,45 h i około 33 km do pokonania. Sprężyłem wszystkie siły i pognałem w stronę Piły. Ostatnie 10 km już mnie odcinało. W miarę zgrabnie przebiłem się przez Piłę, znalazłem dworzec i miałem pół godziny na zakup biletów, czegoś do picia na drogę i przy odrobinie szczęścia czegoś do zjedzenia.

Wszystko szło dobrze do momentu, kiedy wjechałem na dworzec. Na „dzień dobry” wyrośli przede mną jak spod ziemi dwaj ochroniarze i poinformowali mnie, że po peronach nie wolno jeździć.

Ja – wiem, ja tylko kupię bilet
Oni – ale z rowerem nie może pan wjechać
Ja – to jak mam kupić bilet?
Oni – proszę go zostawić na stojaku rowerowym
Ja – ale nie mam zapięcia i po wyjściu mogę go już nie zastać
Oni – nic nas to nie obchodzi
Ja – to w takim razie wniosę rower :)
Oni - nie wolno wnosić roweru
Ja – to proszę pokazać mi ten przepis, bo przed budynkiem nic takiego nie jest napisane
Oni – jest w środku
Ja – to jak mam znać przepis, jeśli jest w środku i mogę go poznać dopiero po złamaniu tego zapisu

W tym momencie spaliły im się zwoje mózgowe. Miny bezcenne :)

Oni – ale i tak pan nie może wejść z rowerem

Łapy mi opadły. Ostatecznie oparłem rower o ścianę, wszedłem do budynku rzucając zdegustowany przez ramię, że jak coś zginie, to będę wiedział do kogo się zgłosić. Bilet kupiłem, ale straty czasu na szukanie po dworcu czegokolwiek do picia już nie ryzykowałem. Rower na szczęście stał gdzie go zostawiłem, a ochroniarze mieli dla mnie garść życiowych porad, które zignorowałem.

Po tych małych komplikacjach do odjazdu pociągu zostało mi 15 minut, a więc na jakiekolwiek zakupy poza dworcem już nie miałem czasu. Głodny i spragniony wpakowałem się do PKP, powiesiłem szosówkę i klapnąłem na tyłek w przedziale. W chwilę po ruszeniu przyszła konduktorka, sprawdziła bilety, a ja korzystając z okazji zapytałem czy jest w składzie wagon restauracyjny, bo nie zwróciłem na to uwagi podczas wsiadania. Niestety odpowiedź była przecząca.

Minęła godzina jazdy, Rower smętnie się kołysał, widoki za oknem były ponure, a koła stukały o tory ponure takty. I wtem na korytarzu pojawił się człowiek z obsługi sprzedający kawę, herbatę, colę, paluszki i takie tam duperele. Bez jakiejkolwiek nadziei zapytałem:
A masz może piwo?
Mogę zorganizować – otrzymałem w odpowiedzi.
A dwa?
Ile chcesz :)
Dwa wystarczyły w zupełności. Przyniósł po minucie.



Pierwsze wchłonąłem szybciej niż trwa tankowanie bolidu F1. Od tego momentu rower zdawał się tańczyć na wieszaku, za oknem złociła się przepięknie jesień, a koła radośnie wygrywały takty o tory. Cudowna przemiana. Po 1,5h jazdy wjechaliśmy do Poznania. Wysiadłem i podjechałem do miejsca gdzie czekał na mnie obiad i dalszy transport autem do domu. Tak oto zakończył się najprawdopodobniej mój ostatni dłuższy wyjazd w tym sezonie.

Wpadło 11 nowych gmin: Margonin, Szamocin, Białośliwie, Miasteczko Krajeńskie, Kaczory, Wysoka, Krajenka, Tarnówka, Jastrowie, Szydłowo, Piła 

Rano przeglądając rower zauważyłem kawałek ajzola w tylnej oponie. Całe szczęście, że nie przebiło dętki na trasie.


                                                                       A to OSP do mojej kolekcji 







Kategoria 200 z plusem, Gminy, szosa, OSP


  • DST 40.40km
  • Czas 02:26
  • VAVG 16.60km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Sielanka

Sobota, 24 września 2016 · dodano: 24.09.2016 | Komentarze 5

M. przypomniała sobie, że też ma rower :( Skutkowało to planem na wspólny sobotni wyjazd. I gdy nadszedł ten moment z dziką radością ubierałem się przez pół godziny, drugie tyle napełniałem bidon i przez kwadrans zakładałem buty. A wszystko to było obliczone na zniechęcenie. Niestety jej cierpliwość była nieograniczona.

Zatem ruszyliśmy. Najpierw przez miasto na Ogrody, aby zaraz za nimi wjechać na Rusałkę. Powoli niespiesznie przemierzyliśmy pierwsze jezioro, następnie lasem dojechaliśmy do Strzeszynka, okrążyliśmy drugie jezioro i w zenicie wycieczki nastąpił zwrot przez lewą szprychę w kierunku powrotnym. Od tego momentu wszystko powieliliśmy drugą stroną jezior, a za nimi ponownie zagłębiliśmy się w miasto. Koło stadionu Lecha trwały prace związane z przyjazdem dzisiejszej nocy lokomotywy, która ma przypominać fundamenty klubu. Może jutro ją obejrzę. Teraz od domu dzieliły nas tylko dwie długie proste. Zostały pokonane w oka mgnieniu, za sprawą głodu który już mocno dawał nam znać.

Nie wiem jak u innych, ale głód u mnie nie może zbyt długo gościć. Staram się go natychmiast zaspokajać. A potem dziwią mnie wskazania domowej wagi hehe..


  • DST 63.78km
  • Czas 02:13
  • VAVG 28.77km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Nawet na tytuł nie mam czasu

Piątek, 23 września 2016 · dodano: 24.09.2016 | Komentarze 3

Wyjechałem przed południem, wróciłem po południu, a o 3:00 dnia następnego wpisu nie mam czasu nawet  zrobić :(



Kategoria szosa


  • DST 60.62km
  • Czas 02:07
  • VAVG 28.64km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rutynowo

Czwartek, 22 września 2016 · dodano: 22.09.2016 | Komentarze 4

No to jazda w ten chłodny poranek. Na pierwszy ogień poszło Zakrzewo w którym jakiś kierowca mnie pytał o drogę na Lusowo. W Lusowie luzik, nie było żadnych trąbiących niepokoi, gdy jechałem jezdnią a nie ścieżką. W Rogierówku podjazd, przy pokonywaniu którego zawsze słyszę własne sapanie :), na Psarskim przymusowy postój za sprawą opadniętego szlabanu. Za nim natomiast czekał mnie najładniejszy odcinek, wśród lasów który skończył się na Golęcinie.

Następnie kilka kilometrów było przez miasto i długa prosta po Bukowskiej, na której wyhaczył mnie wzrokiem Tomasz i nawet coś krzyczał do mnie. Osobiście nie widziałem nikogo krzyczącego i dopiero gdy zadzwonił, to go zobaczyłem. Pogadać za dużo nie pogadaliśmy, bo jak zawsze mu się spieszyło, ale razem dokręciliśmy do Plewisk. Na miejscu zrobiłem śniadaniowe zakupy i zanurzyłem się w szarą codzienną rzeczywistość, czyli szykowanie samego siebie do pracy. Co samo w sobie łatwe nie jest, bo codziennie znajduję milion powodów aby do niej nie iść. Mimo wszystko z werwą skazańca codziennie do niej podążam :)


Kategoria szosa


  • DST 60.63km
  • Czas 02:06
  • VAVG 28.87km/h
  • Temperatura 11.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Chyba już jesień - job twoju mać

Środa, 21 września 2016 · dodano: 21.09.2016 | Komentarze 2

Coś (termometr) mi rano powiedziało, że już czas aby na poranny trening ubrać się cieplej. I zasadniczo go posłuchałem. Przyoblekłem na grzbiet zestaw ciuchów „Jesień 2016” i dziarsko ruszyłem na swoje zwykłe kilometry. Ubierając krótkie rękawiczki myślałem, że wyroluję temperaturę i sprawię, iż na dworze zapanuje upał. Nic bardziej mylnego, ciotka Jesień nie daje się tak łatwo wodzić za nos.

Przez Zakrzewo, Lusowo normalną trasą. Następnie lekko sobie skróciłem drogę do Mrowina, a dalej po staremu aż ponownie wjechałem do Zakrzewa. Tam wyjątkowo odbiłem na Palędzie, Gołuski i zakończyłem w Plewiskach.

Jeszcze jedną oznaką, iż lato w zasadzie ma już spakowane walizki i czeka z nimi na dworcu, było rozszczelnienie mojego klibra, który miał dzisiaj już lekkie wycieki. Niestety ten stan rzeczy będzie się utrzymywał do późnej wiosny. Cóż, trzeba będzie z tym jakoś żyć :(
Kategoria szosa


  • DST 52.09km
  • Czas 02:09
  • VAVG 24.23km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Umarła klamra, niech żyje klamra :)

Poniedziałek, 19 września 2016 · dodano: 20.09.2016 | Komentarze 6

Miało być normalnie i standardowo. A skoro tak miało być, to oczywistym było , że tak się nie stało.

Na początku standarcik: ciuchy na grzbiet, kask na łeb, bidony w koszyczki, zdjęcie ukochanego chomika do portfela, buty na nogi i..... no właśnie, na tym rutyna powiedziała pass. But okazał się lekko niesprawny, za sprawą rozgniecionej klamry. To pokłosie piątkowego szlifu. Jednak straty w sprzęcie powstały. Następnie w całym rynsztunku usiadłem przed komputerem z nadzieją, że zaraz zniszczony element wyszukam i kupię w Poznaniu. Godzinę obdzwaniałem sklepy handlujące Sidi i jedyne co otrzymałem, to informacje o możliwości zamówienia tego wymiennego elementu.

Lekko zdegustowany wyruszyłem zrobić kilka kilometrów z trochę luźnym butem. W Lusowie spotkałem rowerzystę na poboczu, zmagającego się z jakimś problemem technicznym. Gdy dojechałem do niego i wykazałem chęć pomocy myśląc, że to tylko dętka, okazało się, że powodem przymusowego postoju była odkręcona korba.

Chłopak był zdolny i poradził sobie.

Przez Strzeszyn wjechałem do Poznania z zamiarem odwiedzenia serwisu, gdyż suport miał od jakiegoś czasu dziwne luzy. Ale zanim tam dotarłem, postanowiłem przebadać na własnej skórze, przejazd Kaponierą po remoncie. To było niezapomniane przeżycie. Węzeł gordyjski, to przy tym niewinnie zawiązana przez dziecko kokardka. Aby dobrze opanować przepisowy przejazd przez wspomniane rondo i centrum, trzeba być alpinistą, płetwonurkiem, grotołazem, oraz saperem w jednej osobie, mając w dodatku cierpliwość wychowawcy w poprawczaku :) Słowem koszmar.

W serwisie dostałem newsa, że suport jest do wymiany. Aby nie było za tanio, to jeszcze wycentrowano mi koło i stówka już mi nie ciążyła w dalszej drodze ;) Przynajmniej wszystko było zrobienie od ręki. Znowu przejechałem centrum wraz z nieszczęsnym rondem, a za kolejny cel obrałem sklep Rowery Rybczyński, gdzie kiedyś kupiłem swoje buty. Co prawda na miejscu klamry nie mieli, ale za to pracownik wykonał takie czary – mary, że mi szczęka opadła. Szczegółów nie opiszę, bo sklep mógłby sobie nie życzyć, ale napiszę tylko jedno. Z TAKIM PODEJŚCIEM PERSONELU DO KLIENTA, TO TAM AŻ CHCE SIĘ KUPOWAĆ!!! Czapki z głów. Pełny profesjonalizm.

Z kompletem klamr i lżejszy o kolejne pięć dych ruszyłem w stronę domu, mając do pokonania jeszcze kawał miasta, co przy jeździe szosówką nigdy nie jest łatwe.

Dzisiejsza jazda wyszła przypadkiem na jedną z gatunku: powoli, niespiesznie i może coś się na mieście załatwi :)




Zasłyszane :)

Siedmioletni chłopczyk spaceruje sobie chodnikiem w drodze do szkoły. Podjeżdża samochód. Kierowca w szaliku legii odsuwa szybkę i mówi: Wsiadaj do środka to dam ci 10 złotych i lizaka! Chłopczyk nie reaguje i przyspiesza kroku. Samochód powoli toczy się za nim. Znowu się zatrzymuje przy krawężniku... No wsiadaj! Dam ci 20 złotych, lizaka i chipsy! Chłopczyk ponownie kręci głową i przyspiesza kroku.... Samochód nadal powoli jedzie za nim. Znowu się zatrzymuje… No nie bądź taki... wsiadaj! Moja ostatnia oferta - 50 złotych, chipsy, cola i pudełko chupa-chups!
Oj, odczep się tato! Kibicujesz legii, to musisz z tym żyć
Kategoria szosa


  • DST 41.21km
  • Czas 01:55
  • VAVG 21.50km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Gleba sezonu

Piątek, 16 września 2016 · dodano: 17.09.2016 | Komentarze 3

Zachciało mi się dzisiaj MTB. Ot tak z niczego, po prostu miałem taką potrzebę. Wyprowadziłem zasypany różnymi duperelami, dawno nie używany rower na grubych kołach z odległych kazamatów i przysposobiłem do jazdy. Plan na dzisiaj – poszukać jakiś leśnych duktów, nadających się do jazdy z M.

No to obrałem kierunek Gołuski, a następnie szlajałem się po okolicy, wjeżdżając na nieznane mi szutrowe drogi. W pewnym momencie dotarłem do jakiejś nowo budowanej drogi i o dziwo, nawet trwały na niej prace.




                                                                                   Nieznana budowla

Znowu gdzieś błądziłem, aż znalazłem się w pobliżu miejscowości Glinki, a tam zobaczyłem ciekawy obiekt, niestety bez żadnego opisu. Za to oznaczony, że jest monitorowany i chroniony. Wokół niszczały stare budynki, zapewne po PGRach. Zawróciłem i pomknąłem do Konarzewa, stamtąd do Podłozin. Zanim jednak do nich dotarłem, we łbie mi zaświtał kaprys żeby pokręcić się drogą serwisową przy A2. Kaprys wcieliłem w życie i na pewniaka wykonałem ten manewr przez kamyczki zalegające na łuku drogi.

Następne co pamiętam, to rower umykający mi spod tyłka i chwilę potem „stop klatka” ze mną na glebie w roli głównej. Ból przyszedł po chwili, trochę więcej czasu zabrało pozbieranie się i ponowny powrót do pionu. Kolejna myśl to: żyję :) Gdy już miałem 95% pewności, że nic nie złamałem, wówczas zająłem swoje myśli i czyny rowerem leżącym na skrzyżowaniu. Oparłem go o znak i zacząłem rozplątywać łańcuch, który dziwnie przypominał tropikalne pnącze owinięte na korbie.

                                                  Uważny obserwator zauważy piękny ślad mojego szlifu ;-)

Z palców kapało coś czerwonego, prawa strona mnie napierdzielała, a do domu daleko. A skoro daleko, to oddaliłem się jeszcze bardziej, dotarłem do Podłozin i zagłębiłem w las. Po nim przejechałem około kilometra i zawróciłem, gdyż trzęsienie na nierównościach było lekko mówiąc mało komfortowe w obecnej sytuacji. Na tym etapie nakręciłem 25 km i... chciałem już do domu, aby umyć ranki i usiąść wygodnie przed pracą. Powrót odbył się niestety pod wiatr i trochę ten odcinek 16 km się dłużył. W końcu wylądowałem w domu i dokonałem bilansu strat. Najważniejsze, to że kask i buty nie ucierpiały. Rower zyskał bardziej porysowany prawy róg, ale w jego przypadku to jak z facetem. Każda blizna zdobi :) Koszulka jest chyba do uratowania, brak dziur na wylot, a reszta wyjdzie po praniu. Spodenki i tak nie były już za ciekawe. Rękawiczki spełniły swoje zadanie, ochroniły dłonie i są nadal zdatne do użytku. Jeśli chodzi o mnie to: zarobiłem krwiak pod paznokciem kciuka, zdarłem palec wskazujący, mocno zbiłem i porysowałem biodro, pozdzierałem przedramię, bark, łydkę. Mogło być gorzej.

Po przeanalizowaniu wszystkiego wychodzi na jedno. To była zemsta MTB za prawie dwa miesiące bezczynnego stania. Wiem i czuję się za to winny. Od kiedy szosówka wtargnęła w moje życie, góral wyjeżdża na spacery sporadycznie, a ostatnio miał prawo czuć się jak niechciana szmata. Jak dziewczyna rzucona przez chłopaka, który odszedł do innej, ładniejszej, młodszej chudszej. Mimo, iż w zeszłym roku MTB dostało nowy napęd, a niedawno zreanimowane hamulce i nowy amor, to jednak nie wystarczyło. To było jak zakup swojej byłej kochance sukienki i rzucenie na odchodnym MASZ, CIESZ SIĘ I SPADAJ. Tak nie można, to stanowczo za mało.

Nie nie kochani, tak się nie da. Jeśli macie drugi rower, weźcie GO czasami na spacer, zróbcie nim kilka kilometrów, a ON na pewno się jakoś odwdzięczy. W innym wypadku może być różnie.

                                                                                              Paluchy


                                                                                            Udo
 

                                                                                    Łydka


                                                                                           Przedramię

Kategoria MTB


  • DST 62.83km
  • Czas 02:08
  • VAVG 29.45km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Po pracy

Czwartek, 15 września 2016 · dodano: 16.09.2016 | Komentarze 0

Dzisiaj lekko wydłużona kopia z dnia wczorajszego. Z tą jednak różnicą, że wyruszyłem godzinę wcześniej i wróciłem jeszcze jak było widno. Jazda gdy jest jasno, to jednak luksus :)
Kategoria szosa


  • DST 58.98km
  • Czas 02:04
  • VAVG 28.54km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Świecąc oczami

Środa, 14 września 2016 · dodano: 15.09.2016 | Komentarze 4

Tydzień na rano w pracy, skutecznie wybił mi z głowy nadmiar roweru. Dzisiaj pojawił się cień szansy na jakiekolwiek kilometry, więc w tempie ekspresowym, po robocie zjadłem cokolwiek, wrzuciłem na grzbiet jakiś rowerowy ciuch i koło 18:00 zacząłem kręcenie. Temperatura jeszcze trzymała swoje wysokie parametry, było trochę duszno, ale radocha była. W Napachaniu pstryknąłem tamtejsze OSP, które jak dotąd umykało moim zmysłom odpowiedzialnym za widzenie. Następnie dotarłem do Mrowina, gdzie uwieczniłem chowające się słońce za horyzontem. I nic, ale to absolutnie nic mi jeszcze w głowie nie zaświtało, że przestrzeliłem z godziną powrotu.


                                                                                      OSP Napachanie




                                                                                      Tuż przed zmrokiem

W Tarnowie Podgórnym zastał mnie już mocny zmrok, co zaowocowało wymuszeniem na mnie pierwszeństwa przez niewiastę za kółkiem. Nawet nie miałem o to do niej pretensji, gdyż zdawałem sobie sprawę z mojego braku oświetlenia z przodu, a co za tym idzie, tego iż jestem słabo widoczny. Mea culpa. Na serwisówce Dąbrowskiego było już niefajnie, bo zrobiło się dość ciemno. Teraz moim zmartwieniem byli w pierwszej kolejności kierowcy jadący z przeciwka , wyprzedzający inne auta i w dalszej perspektywie przedstawiciele prawa z bloczkami mandatowymi. Na szczęście tył roweru był dobrze oświetlony.

W Zakrzewie na chwilę odetchnąłem za sprawą latarni ulicznych, potem nastąpiła chwila strachu na drodze serwisowej S5, gdzie ledwo ominąłem biegacza z przeciwka. Było blisko uff. Na ostatnim wiadukcie miałem chwilę radości za sprawą jasno świecącego księżyca, ale tę radość szybko zasłoniły drzewa, szczelnie okrywając jezdnię swoim cieniem. Szczerze mówiąc gówno widziałem na ostatnim odcinku do Plewisk.

W samych Plewiskach był już luksus. Świecące latarnie, dobra widoczność. Było na tyle fantastycznie, że zdołałem zakupić w żabce dwa browary, abym miał przy czym obejrzeć i czym wznosić toast za każdą zdobytą bramkę w dzisiejszym meczu. Jak życie potem pokazało, kupiłem stanowczo za mało. Na następny mecz kupię całą skrzynkę :)

Co do samego meczu, to nie zawiodłem się. Legia po słownych manifestacjach i prężeniu cherlawej klaty, poległa z kretesem. Po trzeciej bramce ostrzyłem sobie język na dwucyfrówkę. Niestety przeciwnikom nie chciało się biegać, aby tyle nastrzelać :)

Najważniejsze, że coś pokręciłem :)



Kategoria szosa, OSP