Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Follow me on Strava

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lipciu71.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

300 czyli już coś

Dystans całkowity:301.57 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:11:55
Średnia prędkość:25.31 km/h
Liczba aktywności:1
Średnio na aktywność:301.57 km i 11h 55m
Więcej statystyk
  • DST 301.57km
  • Czas 11:55
  • VAVG 25.31km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Poznań - Kępno z okładem, czyli pierwsze 300 km za jednym przysiadem

Wtorek, 23 maja 2017 · dodano: 25.05.2017 | Komentarze 9

Trasa na 300 km była już zaplanowana od półtora roku. W maju doczekała się odkurzenia ze względu na zmianę  planów. Na cztery dni przed realizacją tego zamiaru, pogodynka pokazywała silny wiatr w plecy.

Dwa dni przed wyjazdem - lekkie podmuchy w plecy.

Dzień przed – bezwietrznie

Ale gdy wstałem nad ranem – nic nie pokazywała. Ot taki zabawny psikus z jej strony :) Skoro jednak wszystko miałem przyszykowane, punktualnie o czwartej ruszyłem w lekkich ciemnościach.

Termometr pokazywał jedenaście stopni i byłem zadowolony, że na pierwszy odcinek ubrałem rękawki oraz nogawki. Dzięki temu zachowałem komfort termiczny. Do Stęszewa dotarłem przy minimalnym ruchu samochodowym i dalej obrałem kurs na Kościan. W Głuchowie minąłem spalony hotel? karczmę? – który straszył spalonymi kikutami, a za nim bez przeszkód wjechałem do Kościana, którym  straszono jako kompletnie nieprzyjaznym dla rowerzystów. Dla mnie to było miasteczko jakich wiele i zwyczajnie po chwili zostawiłem je w tyle, mijając jeszcze gdzieś drewniany wiatrak.




Za to kawałek dalej mijając Katarzynin objawił się moim oczom pałac. Prawie jak z baśni tysiąca i jednej nocy. Nie mogłem w to uwierzyć. A jednak tam stał. Następnie na rozkładzie był Gostyń w którym lekko pobłądziłem, szukając właściwego wyjazdu.



                                                                              Może by tak kupić ;-)?


W Bodzewie znowu zaczęły się problemy z wytyczonym śladem GPS, które po kilku resetach telefonu na kolejnych odcinkach jazdy dały sobie spokój i wszystko działało na pół gwizdka. Pogorzela przywitała mnie kibicami na trasie :), a chwilę później we Wziąchowie zrobiłem pierwszy postój, na którym coś zjadłem, wypiłem i zdjąłem rękawki, gdyż temperatura znacząco podskoczyła. Kilkadziesiąt kilometrów dalej uzupełnieniem ponownie bidony i na sto siedemdziesiątym kilometrze wypadła kolejna przerwa, podczas której zjadłem dwa kawałki pizzy zabrane z domu. Nie ma to jak kolarska dieta :)


                                                                  Moi kibice zaskoczeni w czasie śniadania :)


Dwa kilometry dalej spotkałem szosowca z którym kawałek razem pokręciliśmy, gadając o jakiś nieistotnych sprawach. Powiedziałem mu, że jadę do Kępna, nie tłumacząc jednak dlaczego tak pokrętną drogą, a ten w swojej niewiedzy z uporem maniaka starał się pokazać najkrótszą drogę. Gminy jednak same się nie pozbierają hehe.

Spokojnie połykałem kolejne kilometry, trzymając się z grubsza wytyczonego planu, aż do wsi Dębicze. Tutaj poległem próbując zdobyć kolejną gminę, będącą  na uboczu. Najpierw szukałem drogi do niej prowadzącej, a gdy w końcu znalazłem, ta okazała się być leśnym duktem z piaskiem po ośki. Czyli dla mnie totalnie nieprzejezdna. Musiałem wywiesić białą flagę w temacie tej gminy i pojechałem dalej, mając w pamięci dużą stratę czasu na tym odcinku, co w dalszej części skutkowało dyskomfortem czasowym marszruty. Gdzieś po drodze ponownie zatankowałem bidony, gdyż przy temperaturach które mnie teraz ogarniały, woda szybko ubywała, a ja byłem coraz bardziej zmęczony. Wiatr którego miało nie być jednak był i nie przypominam sobie aby mi choć przez chwilę pomagał. Na szczęście nie był jakoś szczególnie silny. Po drodze spotkałem jeszcze jeden wiatrak.



Kępno wyłoniło mi się lekko znienacka i z zaskoczenia. Wjeżdżając do niego wiedziałem już, że na pierwszy pociąg powrotny nie mam szans, chcąc robić ostatni etap podroży. Do tej pory miałem przejechane około 235km i czułem się sponiewierany upałem. Poddałem nawet pod wątpliwość sens dalszej jazdy, ale szybko wybiłem sobie z głowy rezygnację i błądząc po cholernie rozgrzanym Kępnie, wyjechałem w końcu na krajową jedenastkę. Ruch Tirów mnie zdołował kompletnie do tego stopnia, że usiadłem w rowie i spojrzałem w papierową mapę czy daleko miałem nią jechać. Na szczęście tylko kawałek, zatem podniosłem tyłek i ruszyłem dalej. Dwa razy odbijałem z głównego szlaku aby złowić gminy.

A potem przyszedł kryzys. Nogi nie jechały, ręce bolały, upał był straszny, wszystko mnie wkurwiało, a najbardziej rower. Zapomniałem jeszcze wspomnieć o zanikającym śladzie GPS. Dodatkowo wiedziałem już, że nie mam szans na „środkowy” pociąg, a powrót krótko przed północą z długim oczekiwaniem na dworcu, średnio mi przypadał do gustu. Czary goryczy przelał brak możliwości zaliczenia jeszcze jednej wytypowanej gminy, obok wsi Drożki. Aby przebyć drogę do niej prowadzącą, musiał bym mieć maczetę. Niestety nie miałem.

W geście zniechęcenia usiadłem pod wiejskim sklepikiem z colą i kolejną dużą wodą. Popijając niespiesznie napój z puszki, zapytałem miejscowego jak daleko jest do Kępna. W odpowiedzi usłyszałem, że krótszą jest 13 km, a dalszą 18 km.

Droga krótsza z luksusowym odgrodzonym pasem dla rowerów. Wzór do naśladowania. Brawo!!!!


Nie wierzyłem własnym uszom. Według mojego licznika powinno być więcej! Ale zaraz sobie przypomniałem, że skróciłem zaplanowaną trasę o niezaliczone dwie gminy i powrót wcześniejszym pociągiem był jednak realny. Dosiadłem szosówkę z nowymi siłami, pokonałem krótszą drogę, trochę czasu zmarnowałem w Kępskich korkach i z zapasem dziesięciu minut wjechałem na dworzec. Tam otrzymałem informację, że bilet mogę kupić tylko w pociągu i poczłapałem dumny z siebie na peron. Skład przyjechał punktualnie. Po niecałej godzinie wysiadłem w Ostrowie Wielkopolskim, gdzie czekała mnie przesiadka po półgodzinnej przerwie. Czas ten wykorzystałem na zakup jakiegoś jedzenia i wypiciu jednego jasnego kuflowego w pubie, znanym mi z innej wycieczki na Koniec Świata. Od tego czasu podrożało o 50gr :) Ale stać mnie było, a co :)!!!


W takich luksusach razem z szosą przejechaliśmy do Ostrowa Wielkopolskiego


Minutę przed odjazdem wsiadłem do wagonu i dojechałem na Poznań Główny. Niestety pod koniec podróży młoda dziewczyna zasłabła (chyba nie na mój widok hehe) i kierownik pociągu wezwał pomoc medyczną na peron w Poznaniu.

Do domu dotarłem pół godziny później, zmęczony i za razem szczęśliwy.



Cel numer jeden został osiągnięty w 100%. Przejechałem 301,5km, przekraczając tym samym magiczną dla mnie trzycyfrową barierę z TRÓJKĄ z przodu.

Cel numer dwa zrealizowałem w 90%, gdyż z przyczyn takich i owakich, pominąłem dwie zaplanowane gminy. Te które udało się zaliczyć to: Kościan miejski i wiejski, Krzywiń, Piaski, Gostyń, Pępowo, Pogorzela, Kobylin, Krotoszyn, Zduny, Sulmierzyce, Odolanów, Przygodzice, Ostrzeszów, Mikstat, Grabów nad Prosną, Galewice, Doruchów, Kępno, Baranów, Łęka, Opatowska, Trzcinica, Rychtal, Bralin. W sumie 25. Nieźle jak na jeden wypad :)



Podczas wyjazdu wypiłem 9,5 litra płynów. To kolejny mój rekord!!! Chyba jednak było ciepło ;)


Tyłek trochę boli, nogi lekko zwiędłe ale ręka już kreśli następną trasę. Zapraszam chętnych na następny wypad!!!



                                                           I oczywiście moje zboczenie, czyli OSP napotkane na trasie