Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Follow me on Strava

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lipciu71.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2016

Dystans całkowity:854.59 km (w terenie 28.00 km; 3.28%)
Czas w ruchu:37:13
Średnia prędkość:22.96 km/h
Liczba aktywności:14
Średnio na aktywność:61.04 km i 2h 39m
Więcej statystyk
  • DST 33.54km
  • Czas 02:02
  • VAVG 16.50km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rundka z perspektywą powrotu z weekendu

Niedziela, 29 maja 2016 · dodano: 31.05.2016 | Komentarze 4

W czwarty dzień długiego weekendu na rower miały ochotę już tylko trzy osoby. Reszta pojechała do Chyciny na relaks i nurkowanie. Ja się załapałem do tych chętnych jazdy jednośladem. Plan był prosty i nieskomplikowany. Dołączyć do reszty posiedzieć nad wodą i wrócić.


                                                                               Gdzieś na trasie





500 metrów po starcie zjechaliśmy w boczną drogę i brukiem zmierzaliśmy do Templewa. Droga została wybrana z pełną premedytacją aby Marzena mogła zobaczyć starą zaporę, będącą w połowie brukowanej drogi. Obiekt zaliczyliśmy, minęliśmy Templewo i wjechaliśmy do Chyciny. Zanim dołączyliśmy do towarzystwa, obowiązkowo wypiliśmy colę w wioskowym sklepie i dopiero po chwili podjechaliśmy nad jezioro. Dzień był na tyle ciepły, a woda znośnie ciepła, że nie mogłem oprzeć się pokusie i po raz pierwszy w tym roku zaliczyłem kąpiel w jeziorze.

Czas niestety nie jest z gumy, a dodatkowo tego dnia niestety trzeba już było wracać do domu, więc po rzuceniu hasła „ODWRÓT ” pojechaliśmy trochę dalszą trasą, ale za to bez bruku. Lecz żeby nie było zbyt kolorowo, silny centralnie w twarz wiatr umilał nam jazdę do samego końca.

Nawet coś pokręciłem w czasie tego weekendu, co mnie osobiście bardzo zaskoczyło :)

Kategoria MTB


  • DST 72.64km
  • Teren 10.00km
  • Czas 04:54
  • VAVG 14.82km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Niezaliczony Pomnik Wilka

Sobota, 28 maja 2016 · dodano: 31.05.2016 | Komentarze 5

Monika po przeglądnięciu różnych opcji zwiedzania, wybrała do zaliczenia Pomnik Wilka. Jest to (podobno, ale o tym za chwilę) miejsce w którym kiedyś zabito ostatniego wilka żyjącego w okolicy. Teraz pojawiły się tu te zwierzęta ponownie.

Wyruszyliśmy sześcioosobową grupą.


Niektórzy nieświadomi dystansu. Co za pech ;-). Pierwsze 10km asfaltem przebiegło gładko i w Pieskach skręciliśmy w las, aby po kilku kilometrach znaleźć się planowo w Kęszycy Leśnej uzupełniając zapasy w miejscowym sklepie. Kawałek dalej w Kęszycy zatrzymała nas na krótko jakaś procesja, a przerwę wykorzystaliśmy na zapoznanie z miejscowymi końmi, połączonym z dokarmianie trawą.


Gdy po chwili ruszyliśmy, przed nami pojawił się teren poligonu wojskowego, a nie znając objazdu zagłębiliśmy się w niego. Czołgów nie było, wojska nie było, za to górki i piach mocno utrudnił nam jazdę. Powrót na asfalt w okolicy Kuźnika wszyscy przyjęliśmy z niekłamaną radością. Po zasięgnięciu języka u leśniczego, na pewniaka zagłębiliśmy się w las aby zobaczyć Pomnik Wilka czyli cel naszej wyprawy. Trochę pobłądziliśmy, ale cofając trafiliśmy na właściwy trop, który niestety zakończył się drogowskazem oznajmiającym, iż dzieli nas od pomnika 200 metrów. Na nic nasze poszukiwania. Objechaliśmy wszystko dookoła i nie znaleźliśmy. Trochę zniesmaczeni dojechaliśmy ponownie do głównej drogi. Po powrocie dowiedzieliśmy się, że trzeba go było szukać w głębi lasu, ale gdzie i w którą stronę nic już tam nie informuje, a żadna ścieżka do niego nie prowadzi. Trochę to wszystko dziwne.

Mijając Wyszanowo stanęliśmy w Bukowcu na przerwę w dobrze zaopatrzonym sklepie i odpoczęliśmy w cieniu.


                                                                                              OSP Bukowiec



Gdy już ponownie ruszyliśmy, minęliśmy Stary Dwór, Szumiącą, a przed Kaławą zaczął dawać znać niektórym kryzys i zmęczenie. Na tym etapie do powrotu było już tylko 16km i wszelkie prośby o pierogi w napotkanej knajpce zostały odrzucone. Było już późno.

Ostatni etap dla niektórych to było jak walka, wojna i bitwa w jednym. Ale dali radę i chwała im za to. Dojechaliśmy wszyscy do mety robiąc 75km
Kategoria MTB, OSP


  • DST 52.73km
  • Teren 10.00km
  • Czas 03:22
  • VAVG 15.66km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Znów na lubuskim bruku

Piątek, 27 maja 2016 · dodano: 31.05.2016 | Komentarze 4

Boże Ciało przebiegło na intensywnej integracji, a więc następny dzień w którym to postanowiliśmy pojeździć rowerami po okolicy, spokojnie można było nazwać Boże Rany ;-)

Naszym celem było obejrzenie już kiedyś przez nas oglądanego mauzoleum w Gliśnie. Z tą różnicą, że stery przewodnika przejął Krzychu. Z Wielowsi przez Buszno dojechaliśmy bez większych przeszkód do Trzemeszna Lubuskiego. Tutaj zaczęły się pierwsze schody. Popytaliśmy ludzi i według ich wskazówek ruszyliśmy dalej. Było normalnie, aż do momentu dotarcia do przejazdu kolejowego, a co za tym poszło – olśnienia Krzysia, że już wie gdzie jesteśmy i zna dalszą drogę. Co jednak najważniejsze, miało nie być bruku.

Fakt, bruku nie było..... przez pierwszy kilometr. Potem zaczął się CHOLERNY BRUK, który nas wytrząsł przez kolejnych 5km.


Pod koniec tej katorgi było pewne, że Krzychu zostanie zamordowany, nieznany pozostawał tylko czas i miejsce przestępstwa za nasze cierpienia :)

W końcu oczom naszym objawiło się Glisno w którym trwały przygotowania do jakiejś imprezy rolniczej.




Nie mogło się obyć bez błądzenia po lesie, czego wynikiem było znalezienie jakiegoś oczka wodnego



Tam też spotkaliśmy Jurka z którym byliśmy umówieni. Po krótkiej wizycie w miejscowym sklepiku skierowaliśmy się do Lubniewic aby już na miejscu ponownie posłuchać Krzycha i pojechać skrótem. Drobiazgiem było to, że musieliśmy brodzić w piasku plaży, prowadząc rowery zakopane po osie. Jeśli ktokolwiek miał jeszcze nadzieję na uratowanie życia naszemu przewodnikowi/zwiadowcy, to po tym brodzeniu w piasku zapewne się już jej wyzbył.

W Lubniewicach usiedliśmy w jakiejś knajpce, coś wypiliśmy i ruszyliśmy w drogę powrotną. Przez Osiecko, Sokolą Dąbrowę, Templewo, Pieski dotarliśmy do Zarzynia, a po wyjeździe z niego wyprzedził nas wędkarz na skuterze. To było aż nazbyt kuszące. Nie wytrzymałem presji rowerowej rodzinnej sielanki i po krótkim sprincie na MTB dogoniłem go, trzymając się już dalej jego koła. Koleś zobaczył w lusterkach co jest grane dopiero po kilometrze i wydawał się być mocno zaskoczony. Gdy przyspieszenie przez niego nic nie dało, zwolnił i resztę drogi pokonaliśmy jadąc koło siebie, gadając o różnych nieistotnych rzeczach.

W Wielowsi kiwnęliśmy sobie na pożegnanie, a ja jeszcze wstąpiłem do sklepu, kupiłem worek węgla i z tym zakupem po pachą pokonałem ostatnie 500 metrów. Żeńska część wycieczki dotarła na metę po chwili.
Kategoria MTB


  • DST 61.87km
  • Czas 02:11
  • VAVG 28.34km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wyrolowany

Środa, 25 maja 2016 · dodano: 25.05.2016 | Komentarze 5

Z pełną premedytacją wybrałem samo południe na jazdę rowerem, gdyż tym samym nie musiałem robić rozgrzewki. Nie abym ją robił kiedykolwiek ;)

W zamiarze była do zrobienia wczorajsza pętla z pominięciem Kaźmierza. I tak też zacząłem bliźniaczo z tą jednak różnicą, że wiatr niekoniecznie chciał współpracować. Do miejscowości Góra było różnie ale na pewno nie z wiatrem. Dopiero od tej wioski powinno być łatwiej. Miałem tę złudną nadzieję. Najbardziej liczyłem na pomoc wiatru jadąc Dąbrowskiego. Tu też się przeliczyłem. Ale gdy dotarłem do skrętu do Przeźmierowa nie wytrzymałem nerwowo i wykonałem telefon do Centralnego Zarządzania Podmuchami i Wichurami. Odebrał jakiś niby zaspany operator i pyta:

Dzień dobry, tu CZPiW. W czym mogę pomóc.

Dzień dobry, ja dzwonię w sprawie wiatru który w pierwszą stronę mi cholernie przeszkadzał, a teraz gdy już wracam i powinien mi pomagać nie ma go prawie wcale. Czy może mi to ktoś wytłumaczyć?

Już sprawdzam.

Po kilku minutach usłyszałem:

Naprawdę nie wieje panu w plecy? To niemożliwe, u nas wszystko w porządku. Proszę jeszcze raz wykonać dystans, a na pewno wszystko będzie się zgadzać.

I się rozłączył. Palec bym dał pani premier uciąć, że słyszałem sarkazm w jego głosie ;-) Chyba na głowę upadł jeśli sądził, że jeszcze raz będę jechał dotychczasowe 50km. Nie dzisiaj. Phi.

Tak więc nie pozostało mi nic innego, niż ruszyć dalej, przecisnąć się przez Przeźmierowo oraz Skórzewo do Plewisk i zakończyć jazdę. Tym samym z grubsza opracowałem pierwszą pętlę o długości 60km na nowych terenach.

O kierowcach nic nie napiszę, bo trafiłem na tyle nieprzyjemnych sytuacji, że opisanie ich wszystkich zapchałoby serwer. Słonko jak widać przypiekło nie tylko moje ręce, ale także co poniektórych główki. Najważniejsze, że debilna kolarska opalenizna ma się na mnie dobrze, a będzie jeszcze lepiej ;-)


Kategoria szosa


  • DST 74.14km
  • Czas 02:38
  • VAVG 28.15km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Automobilowy budzik

Wtorek, 24 maja 2016 · dodano: 24.05.2016 | Komentarze 6

Dzisiejszy dzień zaczął się mocno nietypowo za sprawą ryczącego alarmu w samochodzie, stojącego parkingu. Na moje nieszczęście wył na tyle donośnie, że mnie to obudziło. Powalczyłem trochę ze snem i piętnaście minut później zszedłem na parking zobaczyć, co to za gówno mi spać nie daje. Była wówczas godzina 3:15. Okazało się, że równo ze mną na parking przyszedł sąsiad. Zlokalizowaliśmy źródło hałasu w postaci Volvo, które w dalszym ciągu zaciekle ujadało i to by było na tyle co mogliśmy zrobić.

Położyłem się ponownie do łóżka, coś tam wetknąłem w uszy i nawet o dziwo poskutkowało. Nic już nie słyszałem. Mimo to już nie zasnąłem, więc godzinę później wstałem. Zrobiłem sobie kawę, zjadłem resztę sernika z soboty i niespiesznie zebrałem się na rower.

Początkowo zaliczyłem wraz z moim cieniem Skórzewo, Dąbrowę, Zakrzewo, Konstantynowo i wjechałem do Lusowa, 


 a tam mój mózg już wysyłał sygnały ostrzegawcze o betonowych płytach, więc odbiłem na Sady testując jednocześnie nowy szlak. On okazał się trochę dziwny za sprawą spękanego starego asfaltu na drodze głównej i dziwnie wylanej również masą bitumiczną, wąskiej ścieżynki biegnącej obok drogi.


Dało się jechać :)

Wyjechałem koło Rogierówka. Następnie drogą aż za dobrze mi znaną minąłem Kiekrz, Rokietnicę i Mrowino, a następnie wpadłem na pomysł dotarcia do Kaźmierza. Gdy się tam zameldowałem, dotarło do mnie, że chyba ciut przeszarżowałem z dystansem w stosunku do wolnego czasu. Zatem zarządziłem odwrót przez Tarnowo Podgórne gdzie zobaczyłem ciekawie wrośnięte drzewo w płot.


Ale zanim tam dotarłem, na prostej drodze porośniętej wzdłuż drzewami, usłyszałem odgłos łamiącego się drzewa. Po odwróceniu, kątem oka zobaczyłem spadającą dużą gałąź i głowę bym dał, że wyglądała na zdrową. Przypadek?

Następnie pokonując Dąbrowskiego w oczy rzuciło mi się coś, co przypominało Temidę z szalami sprawiedliwości.


Tylko dlaczego na polu?

Na pewno wszechwiedzący Antoni wraz z komisją dojdą do zaskakujących wniosków ;-)

Teraz przede mną było do pokonania tylko Przeźmierowo ze Skórzewem i mogłem już się zameldować w domu. Zanim to jednak uczyniłem, postanowiłem przetestować piekarnię o nazwie......???? ... której to nazwy nie zapamiętałem. I dobrze, bo pieczywo okazało się dmuchane i już więcej tam nic nie kupię.

W tak dziwnych okolicznościach zrobiłem 73km zanim upał zaczął nabierać rozpędu. Teraz tylko mnie ciekawi kiedy w pracy dopadnie mnie kryzys po całych czterech godzinach snu. Chyba nawet niecałych :)
Kategoria szosa


  • DST 62.75km
  • Czas 02:08
  • VAVG 29.41km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rowerowy mix sprzętowy

Czwartek, 19 maja 2016 · dodano: 20.05.2016 | Komentarze 3

Szczęście pełne mnie spotkało. Nie dosyć, że trzeci dzień z rzędu mogłem się wybrać na rower, to jeszcze wiało w sposób akceptowalny. Nie mogłem takiej okazji zmarnować i ruszyłem testować inną pętlę.

Ty razem przez Skórzewo, Dąbrowę i Zakrzewo. W Konstantynowie jakaś gwiazda ze spalonego teatru nie wytrzymała ciśnienia i postanowiła klaksonem poinformować mnie, iż nie poruszam się ścieżką rowerową. Co za odwaga, co za charyzma :)

Durna jakaś? Czy ona naprawdę myślała, że jestem ślepy i tego nie wiem?

Następnie przez moment się zawahałem, bo coś mi w głowie świtało, że popełnić mogę na chwilkę jakiś błąd. Świtania szczelnie przykryłem kaskiem i dziarsko ruszyłem naprzód. Co prawda głosu z głowy już nie słyszałem, ale za to pojawiły mi się przed oczami betonowe płyty.

No tak, Lusowo. Na śmierć o nim zapomniałem i o tej piekielnej ulicy.

Dokładnie 2km trzęsawki sobie zafundowałem. Mrówki w rękach miałem zebrane chyba z całej planety. Ale przedarłem się tą drogą z uporem maniaka, aby po chwili wjechać do Tarnowa Podgórnego. Teraz na cel obrałem Rokietnicę ale zanim tam dotarłem, (a w zasadzie i tak do niej nie dojechałem) skręciłem w kusząco wyglądającą asfaltową odnogę. Niestety po kilometrze kończyła się tak:



Ale za to przede mną pojawiło Mrowino :) które nie mając w sobie nic ciekawego, dziwnym trafem ciągnie mnie do siebie niczym magnes. A skoro już tam zajechałem, to obudziłem kumpla, powiedziałem dzień dobry i pojechałem dalej aby za moment znów zaliczyć Tarnowo Podgórne.

Nie chcąc wracać zbyt wiele po własnym śladzie, lekko popychany przez wiatr przemknąłem Dąbrowskiego i przez Baranowo wpadłem do Przeźmierowa. W nim ryk silników oznajmił mi, że na Torze Poznań coś się porusza i to całkiem szybko. Nie mogłem sobie odmówić przyjemności zobaczenia co tak hałasuje. Gdy już byłem na mostku nad torem zobaczyłem, że to motocykliści zarzynają swoje maszyny.



Było szybko, było głośno i było na co popatrzeć.

Niestety z darmowego oglądania wygonił mnie czas, a dokładniej godzina o której musiałem być w domu, gdyż przychodził monter podłączać kablówkę, a w niej ponad 15 kanałów sportowych.

I tylko jeden telewizor w domu. Oj będą walki z M, oj będzie się działo ;-)

Ponownie zaliczając Skórzewo wjechałem do Plewisk i głodny jak wilk zameldowałem się w domu.

Normalnie na tym powinienem zakończyć sportową część dnia. Tym razem jednak było trochę inaczej, gdyż po południu otrzymałem długo wyczekiwaną wiadomość, że auto w końcu może o własnych siłach opuścić warsztat blacharski. Zatem tym razem zabrałem MTB i ruszyłem pokonać calutkie miasto i cztery wsie.

W tak ciepły dzień jazda przez Poznań przypominała majówkę. Setki rowerzystów, miliony pieszych. 15km w tak ekstremalnych warunkach mnie wycieńczyło do tego stopnia, że musiałem na chwilę stanąć.

I co za przypadek. Dziwnym trafem okazało się, że stoję dokładnie koło zaprzyjaźnionej budki z kebabami.

Dlaczego zaprzyjaźnionej? Bo oni nigdy mnie nie pytają dlaczego tyle jem, a ja nigdy nie pytam ich dlaczego zawsze mają otwarte gdy do nich podjeżdżam ;-)

Pełen żołądek znacząco podnosi uroki krajobrazu, więc dalsza jazda sprawiła, że uśmiech nie schodził mi z twarzy. Resztki sosu ziołowego również :)

Mijając Koziegłowy i Czerwonak dotarłem do Miękowa gdzie czekało na mnie gotowe do odbioru moje autko, przez wielu na tym forum nazywane blochosmrodem ;-)

Tym oto magicznym sposobem przez przypadek wpadło dodatkowo 25km razem tworząc dzienny przebieg 88km
Kategoria szosa


  • DST 25.71km
  • Teren 1.00km
  • Czas 01:07
  • VAVG 23.02km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

MTB

Czwartek, 19 maja 2016 · dodano: 20.05.2016 | Komentarze 0

Opis w poprzednim wpisie
Kategoria MTB


  • DST 63.31km
  • Teren 7.00km
  • Czas 02:45
  • VAVG 23.02km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

"Góralem" w kierat banalnych spraw

Środa, 18 maja 2016 · dodano: 18.05.2016 | Komentarze 7

Pech w dzisiejszym szczęściu polegał na tym, że mając czas na rower przestało wiać ale musiałem pozałatwiać kilka spraw, więc obligatoryjnie padło na MTB zamiast szosówkę.

Na pierwszy ogień poszła Moniki praca, gdyż jaśnie pani zabrała ze sobą paragon, który w dalszej części wyprawy był mi niezbędny.

Widać lubi sobie pojeździć z ważnymi kwitami :)

Gdy do niej dotarłem miałem już za sobą przejechane pół miasta. Następnie walcząc z samochodowym ruchem wjechałem do Koziegłów, zaliczając tym samym cały Poznań po raz pierwszy. W Favorze kupiłem drożdżówkę którą na poczekaniu wszamałem i zaraz potem udałem się Puszczą Zielonką do Miękowa obadać jak długo będzie się jeszcze naprawiać moje auto. Na miejscu otrzymałem zapewnienie, że lada chwila, lada dzień, lada miesiąc lub lada rok i już będę mógł zabierać swój dyliżans. Oby.

Po warsztacie smyknąłem przez Maltę na Franowo w celu dopłacenia reszty kwoty za zamówiony stół z krzesłami. Na maltańskich bezdrożach zaintrygował mnie znak na pniu który w moim odczuciu oznajmiał, iż należy się liczyć w tej okolicy ze spacerującym z kijkami Fantomasem :) Nie pytać mnie dla czego!

                                                                                  Fantomas całym ryjem :)


Kilkaset metrów dalej pstryknąłem bajorko. Nie pytać dla czego ;-)




Dopłacając w sklepie resztę do pełnej kwoty  gdy już tam dojechałem, okazało się, że dzisiaj weszła jakaś promocja na model który wybraliśmy i z głupia frant zapłaciłem 150zł mniej.

Hurra. Ja to lubić, ja kochać rabaty, ja być fan bonusów :)

Zatem rozpoczynając powrót do domu nie omieszkałem odwiedzić KFC i przeżarłem na miejscu kawałek dzisiejszego gotówkowego bonusika. Po tym krótkim popasie nie zatrzymując się już nigdzie przejechałem przez Wildę, Dębiec, Świerczewo, Junikowo i wjechałem do Plewisk.

Z tego całego załatwiania wyszedł nawet kawał pętli o długości 62km. To się nazywa łącznie przyjemnego z pożytecznym :)
Kategoria MTB


  • DST 75.20km
  • Czas 02:51
  • VAVG 26.39km/h
  • Temperatura 11.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zwiad

Wtorek, 17 maja 2016 · dodano: 17.05.2016 | Komentarze 6

Wiry które potworzyły się ostatnio, namieszały w moim spokojnym i poukładanym życiu więcej niż wojskowy kucharz, kręcący wiosłem średniowiecznej galery w poligonowym kotle. Co prawda do minionej stabilności dużo jeszcze brakuje, ale dzisiaj nareszcie znalazłem czas na rower. Wczoraj od rana też go w zasadzie miałem, lecz gdy już pakowałem lewą stopę w prawą rowerową skarpetkę..... rozpadało się na dworze. Nawet spałem w kasku aby nie uronić chwili na przygotowania. Wszystko na nic :(

Za to dzisiaj od samego rana otrzymałem zapewnienie od M, że nareszcie nie wieje. Niestety w nowym miejscu zamieszkania (przeprowadzka - jeden z istotnych wirów permanentnego braku czasu), jest brak widoku na jakiekolwiek drzewa i nie byłem w stanie ocenić czy mówi prawdę. Grunt, że nie padało.

Wyszykowałem się i rozpocząłem jazdę która miała na celu obadanie nowych kierunków do jazd. Gdy tylko wyjechałem za parking, pierwszy podmuch pozbawił mnie roweru spod tyłka. Drugi wdmuchnął mnie z powrotem na siodełko. Ot takie delikatne preludium do tego co mnie czekało.

Dzięki Monika za rzetelne info na temat wiatru. Odwdzięczę się :)

Zatem rozpocząłem rundę z Plewisk i skierowałem pierwsze kilometry przez Gołuski, Palędzie, Dopiewiec, Dopiewo, aż dotarłem do wsi Podłoziny. Nigdy nawet nie słyszałem tej nazwy. Do tego miejsca przeżyłem masakrę, której fundatorem był wiatr.

Co tam wiatr, to było przebrzydłe wietrzysko w najgorszym wydaniu.

Ostatnie kilkaset metrów przed Podłozinami, uczciwie określę jako idealne, a to za sprawą zmiany kierunku jazdy i w następstwie tego byłem popychany. Pojawił się sielski klimacik, mój humorek został poprawiony, nawet zamigotał w mojej głowie jakiś żarcik, gdy wtem bez ostrzeżenia skończył swój byt asfalt.


                                                         Tak to się dzisiaj najczęściej kończyło




Zatem znów rozpocząłem walkę z wiatrem i co rusz eksplorowałem nowe, nieznane mi drogi z większym, a najczęściej mniejszym szczęściem. Minąłem Trzcielin, Drogosławiec i kiepskiej jakości asfaltem wjechałem do Stęszewa, aby tam wpaść na szatański pomysł skierowania się do Witobla. Po kilometrze miałem dość telepania po dziurach, więc zawróciłem i pojechałem do Mosiny. Lecz zanim tam dotarłem, odwiedziłem stare kąty mojego niejednego wypoczynku z czasów nastolatka, czyli Dymaczewo, a ściślej jezioro nad nim położone.


                                                                       Jezioro Dymaczewskie

Gdybym jeszcze palił, to zapewne z tej okazji przykurzyłbym dymiącego kija siadając na pomoście, lecz na szczęście rzuciłem to cholerstwo prawie pięć lat temu i nie miałem co zajarać ;-)


                          Naturalnie jak co sezon i jak wszyscy muszę wkleić fotkę rzepaku :)
   
Wraz z łaskawcą pomagającym wiatrem, pojechałem po kilkunastu minutach relaksu w dalszą drogę. W Mosinie nawet mi do głowy nie przyszło (w sumie to przyszło, ale szybko to z niej sobie wybiłem hehe) wdrapywać się na Osową Górę i mijając Puszczykowo wraz z Luboniem wjechałem do Poznania. W nim zaliczyłem Świerczewo z Junikowem, aby następnie ponownie znaleźć się w Plewiskach. Naturalnie ostatnie kilometry musiały być pod wiatr, inaczej jeszcze przez przypadek z siłami i radosnym wyrazem twarzy bym dotarł do domu.

Podsumowując. Po prawie dwóch tygodniach rowerowego nieróbstwa zrobiłem 75km, zwiedzając i lustrując jednocześnie okolice. Wiatr mnie wychłostał, tyłek poczułem, a endorfiny gdzieś tam się czają, tylko jeszcze nie wiem gdzie :)

Niestety majowa kilometrówka leży i kwiczy ;-)
Kategoria szosa


  • DST 101.31km
  • Czas 03:39
  • VAVG 27.76km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Żurek i szaszłyki motywacją roku 2016 :)

Piątek, 6 maja 2016 · dodano: 08.05.2016 | Komentarze 19

Wodziliśmy z Krzysiem paluchem po mapie szukając celu do jazdy. Po tych poszukiwaniach zakrojonych na szeroką skalę padło ostatecznie na Lutol Suchy. Po śniadaniu nie było sensu zwlekać z jazdą, bo był jeszcze do ugotowania żurek i szaszłyki do zrobienia. Ale nie chęć gotowania, tylko jedzenie tego wszystkiego było motorem napędowym do zrobienia kilometrów i zgubienia na zapas kalorii :)

Pierwszy raz z pełną świadomością wyjechałem ubrany na krótko wiedząc, że nie zmarznę. Przez Zarzyń, Pieski i cholerne górki Lubuskiego dojechaliśmy do Międzyrzecza. Przejechaliśmy miasteczko bez przeszkód i skierowaliśmy się dalej. Przed Bukowcem oczom naszym ukazała się wycinka drzew bardzo ciekawą maszyną której nazwy nie znam. Na tyle nas to zaabsorbowało, że postaliśmy chwilę patrząc jak kilka drzew zmienia swój punkt widzenia ze stojącego na leżący ;-)

Ruszyliśmy w dalszą jazdę cały czas pod wiatr i mając wrażenie, że więcej mamy pod górę niż w dół. W końcu dotarliśmy do Lutola Suchego, gdzie nastąpiła konsternacja co dalej? Na nawigacji sprawdziłem dystans do Zbąszynka. Pokazało 12km. Decyzja – jedziemy!!!

Nadal walcząc w centralnym wiatrem minęliśmy Rogoziniec w którym strzeliłem fotkę ciekawej figurki stojącej przed kogoś domem. Następnie przyszła kolej na Dąbrówkę Wielkopolską i wpadliśmy do Zbąszynka.




                                                    Nowa gmina zdobyta :)

Nowa gmina zaliczona. Po samej miejscowości chwilę się pokręciliśmy z racji tego, że oboje byliśmy tam pierwszy raz. Zjedliśmy po ciastku z piekarni, wypiliśmy colę pod sklepem i ruszyliśmy w drogę powrotną.

                                                                              Miasto kolejarzy 

 Tym razem szczęście było pełne, bo wiatr wiał nam w plecy, zatem jechało się dużo łatwiej. Już za Międzyrzeczem zachciało nam się gonić innego rowerzystę. Wypruwając sobie przy tym flaki :) aż w końcu go dogoniliśmy. Na nasze nieszczęście był młody, zacięty i to jechał całkiem szybko nieświadom naszego „pościgu”, co zaowocowało naszym zziajaniem :)

Znowu ukazał nam się Międzyrzecz, uzupełniliśmy bidony i nadal ze sprzyjającym wiatrem wjechaliśmy do Piesek. Ostatnie 9km pokonaliśmy po słabej jakości asfaltach i po kilkunastu minutach zameldowaliśmy się na naszym agro.

Nowa gmina została zaliczona, setka zaliczyła się przez przypadek. Miodzio!!!


Bonusem był ugotowany przez Wojtka żurek. Szybki prysznic i już siedziałem w talerzu zupy. Chwilę potem w drugim ;-)