Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Follow me on Strava

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lipciu71.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Marzec, 2015

Dystans całkowity:742.68 km (w terenie 25.00 km; 3.37%)
Czas w ruchu:27:35
Średnia prędkość:26.92 km/h
Maksymalna prędkość:62.00 km/h
Liczba aktywności:14
Średnio na aktywność:53.05 km i 1h 58m
Więcej statystyk
  • DST 21.30km
  • Teren 20.00km
  • Czas 01:07
  • VAVG 19.07km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Oślundrany błockiem po sam czubek kasku

Wtorek, 31 marca 2015 · dodano: 31.03.2015 | Komentarze 7

Kręciłem się w poniedziałek po chacie i nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Widok gnących się za oknem drzew niczym gimnastyczka na olimpiadzie, nie zachęcał do wyjścia z domu. Na forum rowerowym przeczytałem, że kilku śmiałków co dzisiaj wyjechali, wracali do domu ze stratami.

Jednemu wiatr skręcił ramę roweru w kokardkę, drugiemu wyrwało kierownicę i wracał bez steru do domu, a inny był zmuszony przejechać przez miasto na golasa, po tym jak wicher zerwał z niego całą odzież. A przytoczyłem tu tylko łagodniejsze przypadki. Dodatkowo deszcz obficie zawiewał, doprawiając momentami śniegiem wszystko do smaku.

Poddałem się i pojechałem autem do centrum pozałatwiać jakieś pierdołki niecierpiące zwłoki. Wracając zrobiłem zakupy, a jak zasiadłem na kanapie po powrocie, to wciągnąłem jakiś film który był głupszy niż dłuższy, mimo grającego w nim dobrego aktora.
W międzyczasie przyszła z pracy M. Gadka, kawusia, kanapeczka i oczywiście nabijanie się ze mnie, że taka pogoda i mnie uziemiło. Aż się we mnie zagotowało.

Mnie uziemiło??? NIEDOCZEKANIE!!! W skrytości skompletowałem ciuchy rowerowe drugiego gatunku, aby nie było szkoda jak polegną czasami w walce z błotem i zacząłem się ubierać. Monika na to wszystko zrobiła oczy wielkości koła młyńskiego i patrzała naprzemiennie: to na mnie, to na strugi deszczu za oknem. Ostatkiem desperacji zapytała:

- chyba nie mówisz poważnie? Nawet tego nie skomentowałem.

Jeszcze chwyciła się ostatniej deski ratunku i zapytała:

- ale co z kolacją? Ja na to, że jak wrócę to się zrobi, bo jeszcze głodny nie byłem hehe.


I tym sposobem wyparowałem z domu ku wołającej mnie Puszczy Zielonce. Na parterze spotkała mnie sąsiadka, popatrzała na mnie i stwierdziła, że idzie większa chmura i zaraz będzie bardziej lało. W odpowiedzi usłyszała, że to dobrze bo będzie więcej błota hehe.
Ruszyłem w lasy, deszcz zacinał, wiatr zawiewał, a moje ciuchy przemokły po około pięciu minutach. Zaplanowałem sobie 20km i w trakcie tego dystansu starałem się nie omijać żadnej kałuży, ani skupiska błota. Ciężkie warunki jazdy unaoczniły fakt powolnego konania niektórych podzespołów MTB.

Amortyzator który jeszcze jako tako pracuje jak jest sucho, w deszczu współpracy zasadniczo odmówił. Biegi przeskakiwały dowolnie w zależności od siły pedałowania, lewy but ciągle się wypinał, a biorąc pod uwagę, że bloki w butach były niedawno wymieniane, to oznacza, że pedały już też mają dosyć. Tylna opona bieżnik ma na wykończeniu i przyczepności w tym błocku większej nie zauważyłem.

Mimo fatalnej pogody sarny hasały w kilku miejscach, ciesząc moje zabłocone oczy. Mijani biegacze dziwnie na mnie spoglądali. Dość powiedzieć, że zaplanowany dystans zrobiłem w całości, a wracając w pierwszej kolejności zaliczyłem myjnię samochodową, aby spłukać rower z błota. Następnie zjawiłem się w domu, gdzie zostałem kategorycznie skierowany pod prysznic w całym opakowaniu, tak jak przyjechałem, aby zapobiec roznoszeniu błota po domu. W sumie dawno już tak nie brałem prysznica, a w kasku tym bardziej ;-)

Podsumowując. Wypad uznałem za udany i dający tyle radochy jak mało kiedy. Chwile spędzona nad doprowadzeniem siebie i rzeczy do stanu używalności zostały wliczone w koszty imprezy.

Politowanie w oczach M. bezcenne.

Ps. podobno leśniczy szuka tego co mu za dużo piachu z lasu wywiózł.


DZIEŃ KOLEJNY

Wstałem przed budzikiem, a to już było co najmniej dziwne. Nastawiony był tak, aby pokręcić trochę rowerem w razie sprzyjającej pogody. Niby nie padało, jednak nowo zainstalowana w telefonie pogodynka miała swoje zdanie na temat dzisiejszej aury. Zaufałem jej i zamiast roweru przebiegłem 10km co było dobrym posunięciem mając na uwadze to, że po piętnastu minutach szalała piękna wiosenna śnieżyca.

Wczoraj Ktoś zadał pytanie: Po co biegać? Odpowiedź zamieszczam poniżej ;-)



Biega sie po to aby móc zjeść takie mistrzowskie śniadanie, nie martwiąc się o kalorie ;-). A to nie była nawet połowa porcji hehe

Kategoria MTB


  • DST 29.00km
  • Czas 01:40
  • VAVG 17.40km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Najnudniejszy wpis od czasu ostatniego zlodowacenia na naszych terenach.

Sobota, 28 marca 2015 · dodano: 28.03.2015 | Komentarze 9

Niemoc i niechęć do wszystkiego mnie dzisiaj dopadła okrutna. Może to leń, może przesilenie wiosenne. Ale jeśli bym miał zrobić zakład o dolara, to wybrałbym, że jestem przepracowany. Na samą myśl o tych obowiązkach wstrząsają mną dreszcze. Dlatego, aby się ciut zrelaksować, wybrałem się z M. na bardzo, ale to bardo spokojną rundkę nad Rusałkę.
Trzeba przyznać, że przy takiej spokojnej jeździe bardzo łatwo o zaśnięcie na siodełku ;-). Po drodze zrobiłem kilka fotek lokalnych artystów i na więcej mi sił już nie wystarczyło.

Bardziej nudnego tekstu jaki dzisiaj spłodziłem, ludzkość nie poznała od czasu wprowadzenia glinianych tabliczek do powszechnego użytku w szkolnych jaskiniach z czego jestem i nie jestem dumny.

Oczywiście zaraz ktoś pomyśli, że mogłem nic nie pisać skoro mi się nie chciało.
Pewnie, że nie musiałem. Ale mogłem i to zrobiłem. Na złość Putinowi ;-)


                                        GDZIE TEN CHOLERNY WEEKEND MAJOWY????????????????????








Kategoria MTB


  • DST 73.40km
  • Czas 02:31
  • VAVG 29.17km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Poranne spalanie wieczornych grzanek

Środa, 25 marca 2015 · dodano: 25.03.2015 | Komentarze 15

Wczoraj czułem niedosyt kręcenia na rowerze i skoro udało mi się skończyć wcześniej pracę, a co za tym idzie wcześniej położyć spać, to uknułem plan zrobienia siedemdziesiątki w środę. Gdy M. usłyszała, że będę wstawał razem z nią, to aż się nastroszyła, że niby będę jej rano przeszkadzał w szykowaniu. Na tak postawioną sprawę zachowałem się iście po dżentelmeńsku, mianowicie przyjąłem pozę ptactwa wodnego, a dokładniej spłynęło to po mnie jak po kaczce hehe. Sport ważna rzecz i dyplomatycznie dodałem, że przecież nie robię tego tylko dla siebie, a pytanie:

Jak to nie robisz tego dla siebie? To w takim razie dla kogo?

- zbyłem milczeniem jak rasowy polityk ;-)

Rano jakoś bez ran ciętych i szarpanych, zgodnie się wyszykowaliśmy, każdy do swoich zajęć. Naturalnie zostałem uprzedzony o minutę wyjściem z domu i na mnie spoczął ciężki obowiązek przekluczenia drzwi. W zamian nie widzę powodu, abym sprzątał chatę aż do sylwestra hehe.

Jak ruszyłem spod domu, od razu sobie pozazdrościłem tego co mnie czekało, czyli jazdy w słoneczny, rześki poranek. Kierunek ustalony i od drugiego kilometra wpakowałem się w korek, który sprokurował zamknięty przejazd kolejowy, ale nim do niego dotarłem omijając samochody, został otwarty. CZARY!!! Przebrnąłem przez miasto, za Golęcinem tradycyjnie ruch samochodowy do przyjęcia, a na Psarskim zamknięty przejazd. Stanąłem przed szlabanem i natychmiast przejechał pociąg i zapory zostały otwarte. CUD!!! Stałą trasą dotarłem do Mrowina, ale dzisiejszy plan polegał na dojechaniu do miejscowości Góra, więc wbiłem się na drogę chyba czwartej kategorii pod względem nasilenia ruchu i prawie nie napotykając nikogo dojechałem do dzisiejszego celu. Tu wykonałem nawrót z gracją o której jeszcze długo będą się rozpisywać lokalne gazety i niestety już musiałem obrać kierunek powrotny. Na Psarskim ponownie na tym samym przejeździe w momencie zbliżania się do szlabanów, zapaliły się czerwone światła, coś tam pikało, ale udało mi się zdążyć przed zamknięciem przejazdu. CZARY, CUD I FART dzisiaj w tym temacie. Kolejne kilometry uciekały zdecydowanie zbyt szybko. W pobliżu domu, stojąc na przejściu dla pieszych i oczekując łaskawcy chcącego mnie przepuścić doczekałem się momentu, kiedy zatrzymało się auto prowadzone przez blondynkę i wyraźnym gestem pokazującą abym przechodził.

To już zakrawało na niemożliwe i musiało mieć w sobie jakieś ukryte drugie dno, wyjaśniające niebywałe zdarzenie. Wyjaśnienie przyszło błyskawicznie, a prostym wytłumaczeniem niemożliwego była… moja sąsiadka, która mnie poznała i okazała ludzki odruch sąsiadowi rowerzyście. Obcy biker mógłby nie mieć już tyle szczęścia hehe. Kończąc dzisiejszą rundkę oczyściłem sumienie z grzechu ciężkiego, jaki popełniłem jedząc wieczorem zapiekanki z chyba potrójnym serem na każdej.

Jeszcze tylko kupiłem bułki na śniadanie i czar pięknego poranka zaczął powoli się rozmywać, a zastępowała go szara codzienność. 



  
Kategoria szosa


  • DST 50.00km
  • Czas 01:43
  • VAVG 29.13km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

W poszukiwaniu gumki

Wtorek, 24 marca 2015 · dodano: 24.03.2015 | Komentarze 4

                                                                                          Rower krzepi,
                                                                                          rower chłodzi,
                                                                                          rower nigdy nie zaszkodzi.
                                                                                          A jak rower pracy szkodzi,
                                                                                          to rzuć pracę, o co chodzi?

Pogoda powala od samego rana i tylko żal dupę ściska, że trzeba iść do pracy. Wyszperałem z szafy zestaw wiosenno letni ze wskazaniem na wiosenny i bez zbędnych ceregieli ruszyłem w trasę. Sorry, jednak były ceregiele, bo pękła mi gumka recepturka koloru bladozielonego, którą był przymocowany do widelca czujnik licznika. Oryginalna gumka gdzieś mi się zapodziała i myślałem, że ta prowizorka będzie trzymać lata. Nie trzymała ;-) i na szybko przymocowałem czujnik taśmą izolacyjną – wytrzyma lata hehe.

Jak ruszyłem, to przez tą przepiękną pogodę, aż mi się nie chciało pedałować, tylko delektować pięknym porankiem. Na spokojnie kręciłem kilometr za kilometrem i tak dojechałem pod Kiekrz, gdzie po podjeździe pod górkę olśniło mnie, że mogę wpaść do warsztatu kumpla i wycyganić nieszczęsną gumkę, aby nie wyglądało to u mnie jak zawsze, czyli po partacku. Zmieniłem kierunek na Krzyżowniki, gdzie nie mogło być inaczej i przed światłami zajechał mi drogę jegomość dzierżący w zębach, mogące wystraszyć niejedną babinkę oraz każde dziecko w wieku przedszkolnym  - CYGARO!!! i stanął na czerwonym świetle dumny ze swego manewru. Przez uchylone okienko poinformowałem go, że jest na tyle durny aby zostać kierowcą BMW zamiast Hondy, którą się poruszał. Tak się zagotował, że aż wielki kawał popiołu zgrabnie wylądował mu na kolanach hehe. Warto, oj warto było hehe.

Przez Przeźmierowo dotarłem na Ławicę, gdzie ów warsztat się znajdował. Minus wpadnięcia tam był taki, że oczywiście na pierdołkach minęło mi ponad pół godziny, ale w zamian wyżebrałem brakujący gadżet i to w kolorze jebitnej czerwieni pasujący mi chyba tylko do butów lub do arbuza, jak kiedyś sobie kupię na trasie hehe. Czas zaczął naglić więc podziękowałem za serwis, pożegnałem się i ruszyłem w stronę śniadania czyli do domu. Karą za taki kierunek dzisiejszej jazdy było przedzieranie się przez calutkie miasto od rogatek do rogatek z całym pakietem krawężników, DDR-ów i staniem na światłach, ale w zamian dostałem naukę ruszania i hamowania. Na ulicy Chemicznej mój pokładowy komputer zwany mózgiem obliczył, że jeśli bezpośrednio pojadę do domu to zabraknie mi trzech kilometrów do dziennego minimum, więc zawróciłem na końcu ulicy, dojechałem do świateł i ponownie zawróciłem uzyskując tym samym brakujący dystans oraz zaliczenie treningu przez jednoosobowe jury w skład którego wchodziła moja osoba. Ostatnie 4km odbyły się bez przeszkód i po zakupieniu chlebka na śniadanie zameldowałem się po drzwiami domostwa.

Teraz już tylko pozostaje przepracować dzień i jutro znowu będzie można się rozkoszować rowerem.

Na mapie udało mi się dzisiaj wyjeździć łeb rekina. Przynajmniej tak ja to widzę.



Kategoria szosa


  • DST 58.40km
  • Czas 02:04
  • VAVG 28.26km/h
  • VMAX 61.00km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ciut po staremu, ciut po nowej trasie

Sobota, 21 marca 2015 · dodano: 21.03.2015 | Komentarze 5

Kolejny dzień pięknej pogody na kręcenie. Nie miałem się więc nad czym zastanawiać. Zszedłem na dół ze sprzętem, wyzerowałem licznik i zobaczyłem gościa rozpędzającego się na szosówce, którego kojarzyłem z okolicy. Zawołałem:


- gdzie robisz rundę? – zero odpowiedzi chyba nie słyszał


Zatem zagwizdałem jak mnie uczyli swego czasu na zimowisku i tym razem jegomość się zatrzymał i patrzy na mnie.

- gdzie robisz rundę? - zapytałem ponownie

- na Pobiedziska jadę – padła odpowiedź

Ja na to, że tam asfalt do dupy i proponuję jazdę do Mrowina. Padła zgoda, przedstawiliśmy się sobie i pomknęliśmy tłuc razem kilometry. Po drodze coś tam pogadaliśmy, w chwilę znaleźliśmy się koło Strzeszyna, a tu mój kompan mówi, że wyprzedziliśmy właśnie jego kumpla na MTB i poczekamy za nim. Kumpel dojechał i po chwili kręcenia w trójkę, okazało się iż jedzie on przez poligon w Biedrusku. Nastąpiła mała korekta trasy z mojej strony bardzo chętnie bo dawno tamtędy nie jechałem. Na poligonie mnóstwo rowerzystów każdej maści, brakowało tylko sprzętu z numerem taktycznym 102. Fajnie się tamtędy jechało, a po wyjeździe z tego rejonu kumpel kupla odbił na Koziegłowy, a my w dwójkę oskrzydlającym ruchem objechaliśmy Murowaną Goślinę i dalej już kierunek dom, bo czas zaczął lekko mnie naglić.

Tym samym zamykam rowerowy tydzień który był dla mnie bardzo obfity w przejechane kilometry. Udało mi się zrobić około 280km.

Zapowiada się syf pogoda, ciekawe na jak długo.




Kategoria szosa


  • DST 61.00km
  • Czas 02:06
  • VAVG 29.05km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zaćmienie umysłu czyli skleroza ma się dobrze

Piątek, 20 marca 2015 · dodano: 20.03.2015 | Komentarze 4

Dzisiaj piątek, a więc dzień w którym później rozpoczynam pracę. Niestety, żeby później ją również zakończyć aby nie było zbyt kolorowo. Z rana banalny standard, a po zakończonym śniadaniu oglądałem powtórkę jakiegoś meczu w siatkówkę, rozkoszując się jednocześnie przepiękną pogodą za oknem. Ale po chwili moją uwagę zwrócił fakt, że robiło się coraz ciemniej na dworze i na moje oko zapowiadało się na deszcz. Wykonałem telefon do M. w międzyczasie sprawdzając pogodę w komputerze. Pogodynka pokazywała zero opadów i mnóstwo słońca. Gdy M. odebrała połączenie i podzieliłem się z nią moimi obawami co do dzisiejszej jazdy, to zostałem wyśmiany i przypomniała mi o dzisiejszym zaćmieniu słońca. Pewnie i gdzieś o tym słyszałem, ale jak to ja, oczywiście zapomniałem o tym, przez co wszyscy u niej w pracy mieli ze mnie ubaw. Nie pierwszy i nie ostatni raz zresztą. Gdyby podali info o płatnym dniu wolnym oraz nieograniczonej możliwości konsumpcji w tym czasie piwa oaz specjałów z grilla na koszt jakiegoś sponsora to na pewno bym nie zapomniał ;-)

Zaćmienie przyszło, przeszło, a ja zebrałem się na rundkę rowerem. Zachciało mi się dzisiaj innego klimatu więc postanowiłem po raz pierwszy w tym sezonie pojechać na północ w stronę Wągrowca. Kierunek z mojego miejsca zamieszkania fajny, tylko niestety duży ruch aż do samej Murowanej Gośliny, dalej jakoś się wszystko uspokaja i jest komfortowo, a gładki asfalt wiele wynagradza. Oczywiście nie byłbym sobą gdybym źle nie wybrał kierunku względem wiatru, chociaż muszę przyznać, że z początku jechałem pod wiatr i to chyba właśnie mnie zmyliło. Potem licznik pokazywał mi ciut za duże prędkości, przy niedużym nakładzie sił własnych. Wtedy już wiedziałem, że powrót to będzie walka.

Pod Skokami pokazało mi przejechane 30 kilometrów , a więc nastąpił nawrót i.. spotkanie z czołowym wiatrem, którego się obawiałem. Niby słońce, niby pięknie, a taki gnój wiater w ryja potrafi zepsuć całą radość z jazdy. Pod lekkie wzniesienia potrafiło mnie skleić do 15km/h i wówczas miałem wrażenie, że stoję w miejscu. Gdy przez moment zasłaniały mnie drzewa lub wyprzedzający TIR, wówczas odczuwało się tą różnicę w jeździe. Za Murowaną wiatr nareszcie się ciut zmienił na moją korzyść i tak się dotoczyłem do domu, a po drodze znalazłem 80 groszy. Hehe fortuna to może nie była, ale ja podnoszę zawsze nawet jeden grosz z szacunku do pieniądza, aby mi ich nigdy nie zabrakło. Bo gdyby zabrakło to za co bym kupował gadżety do roweru? A nowe bidony stoją w sklepie i mnie już wołają na zakupy ;-)




Kategoria szosa


  • DST 62.20km
  • Czas 02:12
  • VAVG 28.27km/h
  • Temperatura 0.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Chwile rozkoszy za pojemnikiem na śmieci :-)

Czwartek, 19 marca 2015 · dodano: 19.03.2015 | Komentarze 4

Czy może być piękniejszy widok, niż dzisiejsze słońce za oknem?

Oczywiście że tak. Tym widokiem może być słońce za oknem w czasie urlopu ;-)

Niestety do urlopu jeszcze tak daleko, że nie mam tyle wyobraźni, aby ogarnąć ten ogrom czasu dzielący mnie od niego. Cieszę się jednak tym co mam, a tym czymś był dzisiaj idealny poranek na jazdę rowerem.


Przed wyjściem na spokojnie wchłonąłem małą kawkę, pół jogurtu z ryżem (to mój ostatni wynalazek) i bez zbędnych ceregieli zameldowałem się na parterze w gotowości bojowej. Rower już sam wiedział gdzie się ma skierować, więc ja skupiłem się tylko na napędzaniu naszej dwójki. Wszystko dzisiaj przebiegało w idealnym porządku, wręcz szablonowo, może tylko poza faktem napotkania przed Kiekrzem kontroli pomiaru prędkości przez przedstawicieli prawa i porządku, zawsze nieomylnych i chętnych do nakładania mandatów za cokolwiek. Moja prędkość nie kwalifikowała się do zasilenia budżetu państwa ;-). Po dojechaniu do Rokietnicy postanowiłem wydłużyć dystans o dwa rzuty beretem i w ten sposób znalazłem się w Mrowinie. Na półmetku tradycyjne dwa głębsze oddechy i ruszyłem w kierunku domu. Kilometr dalej dojechałem do traktora wiozącego wielki kontener na śmieci który mozolnie się czołgał z tym ładunkiem pod lekkie wzniesienie. Robił to zbyt mozolnie więc go wyprzedziłem, ale już na prostej traktorzyście załączyła się rywalizacja sportowa i wyszedł ponownie na prowadzenie. A nie była to jakaś tam popierdółka, tylko ciągnik z rodziny tych wypasionych, podobny do tego co komornik zapitolił biednemu rolnikowi, sprzedał i się biedaczysko z tego wszystkiego pochorował. W każdym razie siadłem mu na ogon i to były najłatwiejsze 2km jakie zrobiłem w życiu. Zero oporu powietrza, prędkość nie schodziła poniżej 45km/h, wkład własnych sił pomijalny. Bajka!!! Niestety skręcił, ja pojechałem prosto i baśń się skończyła. Kolejne kilometry były już standardowe, potem jeszcze tylko odbiłem kawałem ze stałej trasy celem oddania czegoś co nie moje i przez miasto dojechałem do domu.

Podobno weekend ma być kiepski pod względem pogodowym, więc trzeba korzystać z tego co teraz mamy ile się tylko da.
Kategoria szosa


  • DST 53.40km
  • Czas 02:00
  • VAVG 26.70km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zapasy z wiatrem

Środa, 18 marca 2015 · dodano: 18.03.2015 | Komentarze 2

Wiatr!!! Wietrzysko!!! Przebrzydły wicher ciągle wieje za oknem (za drzwiami również, jak by się kto pytał ;-)), ale za to słońce nareszcie pokazuje na co je stać.


To wszystko wprowadziło do mojej głowy mętlik jak mam się ubrać. Z jednej strony cieńsze ciuchy już powoli wyłażą z szafy, bo chcą już się na mnie znaleźć, z drugiej strony rozum podpowiada, że jeszcze nie czas na krótkie gatki. Dylematy normalnie jak u blondynki przed lustrem.


W końcu ubrałem się jak dotychczas, wysiorbałem herbatę do końca z ulubionego kubka i zlazłem na dół. Dzisiaj jazda z misją, bo miałem do zawiezienia słoik Tołpygi w zalewie octowej dla kumpla z własnej poniedziałkowej produkcji. Ruszyłem z tym słoikowym garbem na plecach. Oj za dobrze mi się jechało z samego początku, a to zwiastowało tylko dwie okoliczności: jestem w wybitnej formie od rana lub silny wiatr miałem centralnie w plecy. Osobiście na moją formę bym nie stawiał hehe.


Z lekkością baletnicy pokonałem odcinek do Makro by na jego wysokości zostać klaksonowany przez starszego jegomościa w produkcie czapko podobnym na głowie. Faktem jest, że w tym miejscu lekko się spóźniłem z przejazdem na zielonym świetle o jakieś 20 sekund, ale czym jest taki odcinek czasu przy tych milionach lat kiedy to powstawała nasza planeta? W każdym razie jegomościa lekko tym zirytowałem i to tak bardzo, że aż zawisł na klaksonie własnego pojazdu pamiętającego chyba jeszcze czasy tankowania na kartki. Sam kierowca też raczej był z pokolenia kiedy to kobiety nie miały prawa robić uprawnień do kierowania pojazdami, a on (kierowca, pan, władca, głowa rodziny i chyba mentor w jednym) dzierżąc drżącymi rękami kierownicę tak długo na mnie trąbił, że w pewnym momencie poważnie się zaniepokoiłem czy aby nie zasłabł i jego głowa na stałe nie spoczęła na klaksonie. Po dłuuuuuugiej chwili przestał. Ulżyło mi, bo to oznaczało, że żyje!!!!! To miło z jego strony, że nic mu się nie stało, bo nawet nie zaszczyciłem go uważniejszym spojrzeniem gdyż zbliżałem się do miejsca pozbycia słoika.


Dalej już bez balastu skierowałem się na stała trasę do Rokietnicy i cały czas jechało mi się nadzwyczajnie lekko. Na tyle lekko, że nawet mi przez myśl przeszło aby wydłużyć dystans do Mrowina. Całe szczęście, że tego nie zrobiłem. Po nawrocie w stałym punkcie, gdy rozpocząłem drogę powrotną poczułem całą moc wiatru który mnie pchał dotychczas i nie było to przyjemne odczucie. Momentami jechałem tak powoli, że miałem wrażenie iż do domu wrócę o kilka dni starszy niż przed wyjazdem, a ja robiłem dzisiaj dystans raptem 53km. W Kiekrzu jakaś gwiazda w dostawczaku włączając się do ruchu, nie raczyła mnie widzieć i gdyby nie mój krzyk wpakowała by mnie na krawężnik. Kolejne kilometry to ciągła walka z w mordę windem. Gdy już dotarłem do ul. Gdyńskiej wpakowałem się na DDRa i myślałem, że chociaż tu będę bezpieczny. Złudzenie.


Na tym samym DDR-ku przede mną pomykał samochód jakiś służb drogowych. Wlokłem się za nim, aż do momentu kiedy zjechał na prawo. Wydawało mi się, że mnie w ten sposób przepuszcza. Nic bardziej złudnego. On tylko omijał jakieś gałęzie na swojej drodze, a w momencie kiedy się z nim zrównałem chcąc go wyprzedzić zjechał na lewą stronę. Tylko ponownie mój krzyk mnie uchronił od zepchnięcia.


A teraz najdziwniejsze. Ów kierowca po całym incydencie otworzył okno – ja w tym czasie się już nastroszyłem do wymiany uprzejmości – i mnie przeprosił.


Ludzie!!!! PRZEPROSIŁ!!!. Tego w kinie jeszcze nie grali. W takiej sytuacji nawet nie miałem jak się na niego boczyć, tylko kiwnąłem ręką, że wszystko ok. i pognałem dalej.


Skoro wiatr tak mnie dzisiaj zmasakrował, to na dobicie zafundowałem sobie podjazd nr.3 który osłonięty od wiatru był dla mnie dzisiaj prosty i łatwy do pokonania jak nigdy.


Pokuszę się dzisiaj o podsumowanie i niestety nie jest to podsumowanie pochlebne, bo jazda pod taki wiatr wybitnie nie sprawiła mi żadnej przyjemności, a drażliwe sytuacje z kierowcami (nie wszystkie dzisiejsze wymieniłem) dodatkowo popsuły przyjemność z jazdy. Ale co nas nie zabija to nas wzmacnia i w zgodzie z tym porzekadłem zobaczymy co przyniesie jutrzejszy dzień.


Jeśli ktokolwiek napisze, że jutrzejszy dzień przyniesie wiatr, to od razu zapinam focha z pominięciem przedtem obowiązkowych trzech dąsów  :-(



Kategoria szosa


  • DST 48.00km
  • Teren 5.00km
  • Czas 02:06
  • VAVG 22.86km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Śnieżycowy Jar czyli wyprawa która nie była wyprawą.

Wtorek, 17 marca 2015 · dodano: 17.03.2015 | Komentarze 6

Kładąc się spać w niedzielę, oczami wyobraźni widziałem siebie raźno pomykającego następnego dnia…

I tu nastąpiły aż dwie opcje tego pomykania.


- pierwsza opcja miała polegać na zrobieniu pięknej setuni w promieniach słońca przy wtórze ciepłego powietrza znamionującego nadejście wiosny, zapowiadanego przez speców od pogody.


- druga opcja to miała być jazda do Śnieżycowego Jaru, obsypanego kwiatkami, które są ewenementem na naszych terenach, które to miejsce odwiedzam co roku i co roku stwierdzam, że szału nie ma ;-). Wycieczka miała się odbyć w promieniach słońca przy wtórze ciepłego powietrza znamionującego nadejście wiosny, zapowiadanego przez speców od pogody.

Wstałem raniutko, spojrzałem przez okno i… padać co prawda nie padało, ale słońca to ja za wiele nie widziałem, a wiało tak że momentami samochody na parkingu przestawiało. W tym momencie cały mój zapał prysnął niczym bańka mydlana. Setka w mgnieniu oka została wykreślona z dzisiejszego planu i został Śnieżycowy Jar na rozkładówce.

Jeśli pogoda człowiekowi wilkiem, to w takim razie na spokojnie wypiłem kawę, potem śniadanie, a po tym wszystkim z całą swoją mocą i desperacją zaatakował mnie z zaskoczenia LEŃ. Ta perfidna bestia potrafiąca się ukryć w najmniejszym zakamarku mieszkania i zaskoczyć człowieka w najmniej oczekiwanym momencie, ostatnimi czasy atakuje mnie raz za razem niczym James Bond swoje wytrawne Martini. W międzyczasie dostałem info, że wspomniany jar znajduje się na terenie poligonu wojskowego i w dzień powszedni można tam przebywać dopiero po godzinie 15.00 Stan mojego lenistwa pogłębił się do tego, że zdążyłem zjeść drugie śniadanie, wypić drugą kawę w trakcie której ustaliłem wyjście z domu na dwie godziny po południu.


Taaaaaak. Plany, plany, plany… Plany to sobie można naszkicować np. okolicy albo mieszkania, bo jeśli chodzi o plany wyjścia na rower to można je sobie planować, a potem wsadzić sobie w d… w drugą kieszeń.


Gdy zbliżała się godzina 14.00 zacząłem się powoli zbierać do wyjścia, przechylając tym samym szalę zwycięstwa na leniem na swoją stronę. Rzuciłem komplet ciuchów w jedno miejsce do ubrania się, wstawiłem do pokoju MTB i to by było na tyle jeśli chodzi o sukces. W rowerze z tyłu flak. Faktycznie uchodziło powietrze z niego już jakiś czas temu, ale zupełnie o tym zapomniałem. Teraz pytanie: tylko wentyl czy przebita? Czasu wystarczyło na załatanie dętki więc żadnych półśrodków tylko zdjąłem koło, wyjąłem dętkę, sprawdziłem w wiadrze wodą i?


Cała. Żadnej dziury.


Cholera jasna, cała robota na darmo. Zapewne był tylko lekko wentyl popuszczony. Złożyłem wszystko do kupy, odstawiłem rower do korytarza i jak zobaczyłem syf w postaci zaschniętego błota jaki po sobie zostawił mój terenowiec, to łapy mi opadły. Dodatkowo rozdeptałem po chacie smar dopełniając tym czary goryczy. Stan mego istnienia zawisł na włosku. Nie było szans na to aby to zostawić i posprzątać po przyjeździe, bo jak M. by wróciła do domu przede mną, to szanse na przeżycie bym miał mniejsze niż złapany i osądzony Hitler na ułaskawienie i wypłacone odszkodowanie za utratę dobrego wizerunku. Doprowadziłem wszystko do stanu sprzed nabałaganienia i nareszcie mogłem ruszyć w trasę. Może M. nie przeczyta tego wpisu i się nie dowie jak narozrabiałem ;-)
 
                                                                                               lekki syfik ;-)

Kawałek czasu bez MTB zatarł w pamięci jego ciężar. Udało się to sobie przypomnieć już przy znoszeniu go po schodach i dalej jadąc z oporami jaki stawia ten sprzęt. Na plus, że idzie tym fajnie hamować. Silny wiatr prawie przez cały czas miałem boczny sprzyjający, co wprawiało mnie w lekki niepokój przed powrotem. Od Murowanej Gośliny wiało mi centralnie w plecy i w takich warunkach dojechałem do Starczanowa gdzie zagłębiłem się w las. Tu rozkoszowałem się ciekawymi zjazdami, dalej troszkę po płaskim i zgodnie z drogowskazem po chwili dotarłem do kwiatków o których tyle trąbią lokalne media. Jako że widziałem je nie po raz pierwszy, to jakoś nie zapłakałem ze wzruszenia. Zrobiłem kilka fotek i ruszyłem w drogę powrotną. Wszystko było cacy do momentu kiedy nie wyjechałem z lasu i dostałem podmuch centralnie czołowego wiatru. Aż mnie zatrzymało w miejscu. Jak pomyślałem o powrocie w takich warunkach to mi się słabo zrobiło. Walczyłem z tym wiatrem do Murowanej Gośliny, ale po skręcie na Poznań nie było już tak tragicznie i dało się jakoś jechać. Nie znaczy to jednak, że walki z wiatrem nie było. Była.


W końcu dotarłem do domu i teraz już z całą premedytacją oddałem się we władanie lenia, a że to był mój dzień wolny od pracy to też mi też się należało trochę nic nierobienia.


Błota z MTB nie usunąłem ;-) Niech sobie jeszcze troszkę na nim pobędzie. Przynajmniej wygląda rasowo.




                                                                                                 śnieżyce












Kategoria szosa


  • DST 53.20km
  • Czas 01:53
  • VAVG 28.25km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Heroiczny wyczyn w dwóch aktach.

Piątek, 13 marca 2015 · dodano: 13.03.2015 | Komentarze 13

Leń który mnie dzisiaj dopadł można porównać tylko do lenia który mnie dzisiaj dopadł ;-) Nic innego nie było się w stanie z nim równać. Z braku wyszukania przyczyn takiego stanu rzeczy obwiniłem za to „przesilenie piątkowe” , a z racji daty podniosłem je do potęgi trzynastej. Heroiczny wysiłek sportowy mogę opisać w dwóch aktach.

                                                                                                     Akt pierwszy

Od momentu wstania na własne nogi szukałem wymówki do dzisiejszej jazdy rowerem. Pomyślałem, że może jak zjem śniadanie to mi się zachce. Niestety po zajrzeniu do lodówki oślepił mnie blask światełka, który odbijał się od ścianek tego urządzenia nie napotykając NIC na swojej drodze, czyli w wolnym tłumaczeniu oznacza to, że w środku było pusta. Lampki, ani tym bardziej półek nie zamierzałem konsumować, bo mogą się jeszcze przydać. Następnym krokiem w kierunku wyszukania chęci była kawa. Oj tak, tego mi było trzeba i po wypiciu tego przepysznego naparu zaraz mi przyszły chęci ….. na następną kawę ;-). Niestety kawa to nie woda oligoceńska i nie można jej chlać bez opamiętania. Szkoda.


Śniadanie samo do mnie nie przyszło, więc ruszyłem tyłek do sklepów i jak to mówią w Lubuskiem „nakupywałem” różności na cały weekend. No teraz światełko w lodówce już tak nie błyszczało jak przedtem. Brzuszek też napełniłem i nawet pozwoliłem sobie na anielski uśmiech. Mina mi zrzedła kiedy sobie przypomniałem słowo rower. Wyjrzałem przez okno, bo może zaczęło padać tak jak zapowiadali. Niestety wszędzie sucho i wieje. Nawet sobie popryskałem wodą okulary aby stworzyć imitację opadów. Nic to nie dało.
Kogoś można z łatwością oszukać, lecz samego siebie jest już dużo ciężej. Czasami się udaje, ale nie dzisiaj.
Wymówki się skończyły, bagnet na broń, ciuchy na siebie, rower na parter i ….

                                                                                                 Akt drugi

…. jechałem. Może nie pędziłem, ale jednak się poruszałem i to nawet do przodu.
Na pierwszym kilometrze już szukałem wymówek. A to że autobus zielony, że pływalnia się rozbudowuje, że dziury w asfalcie w tym samym miejscu co wczoraj. Słowem łapałem się czego tylko mogłem ale poczucie sumienności miało nad tym wszystkim lekką przewagę.

Wiem, oczywiście nikt mnie do tego nie zmusza, ale trzeba w sobie czasami znaleźć ociupinkę dyscypliny i nie poddawać się jak tylko się czegoś nie chce. Amen.

Dziwnie szybko mi się zrobiło zimno mimo, że AŻ siedem stopni na plusie pokazywało na termometrze. Ale się nie poddawałem. Przez cholernych 26,6 km szukałem kolejnych wymówek, aby choć troszkę skrócić trening. Nic nie wynalazłem w głowie zawsze pełnej fantastycznych pomysłów. Po tym dystansie, kiedy to znalazłem się na półmetku mojej jazdy, już nie było po co szukać, bo teraz to już trzeba było gnać do domciu, do chwili relaksu przed pracą. Na ostatnim odcinku zaczęło kropić. Niestety zdecydowanie za późno.


Dotrwałem do końca niczym Heros i kiedy spocząłem włączając TV z nadzieją na jakiś skrót wyścigu z Kwiatkowskim w roli głównej odczułem szczęście i dumę z pokonania lenia (skrótu nie było, była siatkówka). Każdy ma w sobie takiego gnoja, ale mi się za moje grzechy młodości trafił wyjątkowo perfidny i nieustępliwy. Spokojnie nie z takimi typami dawało się sobie radę w życiu ;-).


Jutro ma padać, więc czeka mnie bieganie. Może ktoś mi ukradnie buty, albo pożre je pies sąsiada hehe.



Kategoria szosa