Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Follow me on Strava

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lipciu71.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Marzec, 2015

Dystans całkowity:742.68 km (w terenie 25.00 km; 3.37%)
Czas w ruchu:27:35
Średnia prędkość:26.92 km/h
Maksymalna prędkość:62.00 km/h
Liczba aktywności:14
Średnio na aktywność:53.05 km i 1h 58m
Więcej statystyk
  • DST 64.40km
  • Czas 02:19
  • VAVG 27.80km/h
  • VMAX 62.00km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Los Osowos Góros zdobytos

Czwartek, 12 marca 2015 · dodano: 12.03.2015 | Komentarze 6

Niejedno mnie już w życiu zdziwiło, niejedno przeżyłem i niejedno widziałem, ale to co się stało dzisiejszego poranka przeszło najśmielsze oczekiwania najbardziej tęgich głów w narodzie. Tym kosmicznym wydarzeniem było to, że obudziłem się przed budzikiem. Ot tak sobie z niczego. Czary z mleka normalnie. Skoro już tak się stało i kilka dodatkowych minut dostałem od życia, to należało je szybko wydać w jakiś cywilizowany sposób. Tak wiem najlepiej spożytkowany ten czas byłby, gdybym usiadł przy ognisku, nadział coś pysznego na kijek i sięgnął po jednego z wielu zimnych browarów. Niestety to jeszcze nie ten czas, dlatego bonusowe minuty postanowiłem spożytkować na dokręcenie kilku dodatkowych kilometrów do dziennego minimum.

Szybciutko zjadłem makaron z jogurtem (Tak, tak drogi czytelniku, ten sam makaron co był wczoraj od niedzieli w lodówce. Ten dzisiejszy był od tej samej niedzieli hehe, ale już go teraz definitywnie wykończyłem) i zaplanowałem kierunek na Osową Górę. Słowo zaplanowałem prosiłbym, aby czytać z przymrużeniem oka, bo planowanie wyszło ciut słabo za sprawą obranego kierunku w stosunku do kierunku wiatru.

Początek jak zawsze, tu się niewiele zmienia i po paru kilometrach dotarłem do ul. Hlonda i sławetnej ścieżki rowerowej wyglądającej jak zaorane pole. Żeby nie było, starałem się nie łamać przepisów i nią jechać, ale w końcu nerw mi puścił i wtarabaniłem się na jezdnię. Nawet najbardziej pijany i sfrustrowany kierowca jest bezpieczniejszy niż ta ścieżka. Przedarłem się przez Starołękę i dalej bardzo przyjemnie z wiatrem w plecy podążałem w kierunku Mosiny. To było zdecydowanie zbyt łatwe i przyjemne.
Wniosek – wiało w plecy.
Wniosek – powrót będzie do dupy.

Przedarłem się przez Mosinę, dojechałem do podjazdu, spiąłem poślady, zredukowałem biegi i przy akompaniamencie bicia serca w tempie pałeczki perkusisty z kapeli trash metalowej wtoczyłem się na szczyt. Tam dałem sobie minutę na udzielenie sobie ewentualnej pomocy medycznej w razie zasłabnięcia (nie pytać jak bym to miał zrobić w razie czego) i skoro wszystko było ok. a tętno wróciło do spokojnych 200 uderzeń zacząłem zjazd i powrót do domu. Z górki pięknie się nakręciłem i byłoby naprawdę super gdyby mi na drogę nie wylazł cholerny burek. Hamowanie szosówką przy prędkości ponad 60km/h nie należy do zbyt efektywnych, gdzie trzeba ten manewr planować dwa dni do przodu, a robienie tego w awaryjnych sytuacjach nie należy do moich ulubionych. Nawet nie było jak kundla kopnąć w…. w cokolwiek.

Animalsi morda w kubeł.

Powrót przez Puszczykowo oczywiście od wiatr który nie wiadomo dlaczego przybrał jeszcze na sile. Walczyłem w każdym razie dzielnie. Przez Luboń i cały Dębiec udało mi się przejechać bez żadnego zgrzytu z kierowcami, a to może świadczyć o zbliżających się świętach i niechęć do spowiadania się z tak ciężkich grzechów przez bogobojnych rodaków na ucho zaufanego kapłana, który być może niczym Ojciec Mateusz również może się okazać cyklistą i wszystkie inne lżejsze grzechy typu: kradzież, cudzołóstwo, zabójstwo, przemoc w rodzinie zostaną odpuszczone, ale zatarg z rowerzystą już nie, a co za tym idzie będą musieli przeżyć święta z grzechem na duszy. A jak tu potem rąbać świąteczną gorzałę z takim ciążącym brzemieniem?

Potem pozostało mi się tylko przedrzeć przez miasto, a na osiedlu kupić śniadanie.

Wiatr mnie dzisiaj troszeczkę wymęczył, sponiewierał i zabrał cenne kalorie z organizmu. A niech sobie bierze, cała frajda jest w szamaniu pyszności ;-)


                                                                                Żeby nie było, że nie byłem ;-)





Kategoria szosa


  • DST 61.80km
  • Czas 02:08
  • VAVG 28.97km/h
  • Temperatura 3.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Przepraszam, że wyzwałem Cię od głupiej i opóźnionej w rozwoju. Wiosno wracaj.

Środa, 11 marca 2015 · dodano: 11.03.2015 | Komentarze 5

Poranek nie należał do lekkich. Wróg publiczny nr.1 czyli budzik nie miał żadnej litości dla mojego deficytu w spaniu. Profilaktycznie kładę go zawsze w drugim pokoju, bo może się kiedyś zdarzyć, że jak rozedrze swojego ryja przy moim łóżku to ulegnie destrukcji, a że jest w wyposażeniu telefonu to stracę łączność ze światem, a tego bym nie chciał.


Zwlokłem się z wyra z nadzieją, że będzie padać. Niestety na dworze było sucho. Niespodziewanie również byłem strasznie głodny i w tym stanie nie wyobrażałem sobie jazdy nawet kilometra. Przegląd lodówki ujawnił makaron, jak sobie dobrze przypominam od niedzieli. Inspekcja sanepidu w moim jednoosobowym składzie uznała go za zdatny do spożycia po wymieszaniu z jogurtem. Ma się te przepisy mistrzów hehe. Poprawiłem to wszystko kawą i byłem gotowy do walki.


Kierunek ten co zawsze tylko dzisiaj z plusem czyli o dwa rzuty beretem dalej, co oznacza Mrowino. Po tym jak mnie temperaturami rozpieściło przedwiośnie, dzisiaj zostałem nieprzyjemnie zaskoczony niską temperaturą. Do wiatru już przywykłem. Ruszyłem tradycyjnie SMSem (Szlakiem Mojej Szosówki ;-) ) przez miasto. Na wysokości Strzeszyna mocno mi już wychłodziło stopy, bo ocieplacze zostały w domu. W Rokietnicy lewa stopa odpadła, lecz się nie zatrzymywałem i nie poddawałem, cały czas walcząc z twarzowym wiatrem. W końcu zajechałem do Mrowina, trzy łyki z bidonu i ruszyłem w drogę powrotną. Mijając ponownie Rokietnicę podniosłem brakującą stopę i stwierdziłem, że już mi tak wychłodziło nogi, że nie czuję zimna. Zaiste dziwne to zjawisko. Dalej już cały czas z wiatrem w plecy lub bocznym popychającym. Fajnie się jechało i nawet nie była mi w stanie zepsuć dobrego humoru wymuszająca na mnie pierwszeństwo przejazdu niunia święta krowa samochodowa, do której moje pretensje o to chyba nawet nie dotarły, patrząc na jej minę która przypominała pudla w puszorku trzymającego łapę w kontakcie z czapeczką na bakier i napisem LUBIĘ TO.

Z ułańską fantazją zajechałem pod dom i z jeszcze większą fantazją grzałem się pod prysznicem jak kocur na zapiecku u babci Halinki.

Z tego miejsca chciałbym przeprosić wiosnę za to, że ostatnio wyzwałem ją od głupiej, opóźnionej w rozwoju i leniwej pindy.

Przypuszczalnie obraziła się za to i znowu jest jak przez całą zimę czyli zimno. Proszę wróć, rządź i dziel wraz ze swymi ciepłymi dniami.


Jeszcze raz pokornie przepraszam. Przyznaję poniosło mnie.

Z OSTATNIEJ CHWILI

O mało co mi szczęka nie wypadła jak zobaczyłem dzisiaj automat do dętek w naszym kochanym mieście.
Zaimponiło mi to.



                                                                                Automat do dętek






Kategoria szosa


  • DST 53.28km
  • Czas 01:55
  • VAVG 27.80km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Nie mam siły wymyślać dzisiaj tytułu ;-)

Sobota, 7 marca 2015 · dodano: 07.03.2015 | Komentarze 5

Napracowałem się wczoraj niczym szara komórka odpowiedzialna za przelewy na prywatne konto polityka. Do domu wracałem na raty, to znaczy głowa już była w dużym pokoju, a nogi dopiero wchodziły po schodach. Oczywiście nie dospałem i obudziłem się bardziej zmęczony niż przed zaśnięciem. Kawa, śniadanie i cały poranny repertuar jakoś nie tchnął we mnie zbyt wiele życia. W końcu wyszedłem na balkon i słońce połączone z wysoką temperaturą zdołało mnie przekonać do wyjścia na rower. Dzisiaj nie musiałem czekać do pierwszego zakrętu aby się przekonać jak mocno wieje bo wystarczyło, że się skończyła ściana mojego bloku która mnie osłaniała przed wiatrem i wszystko stało się jasne. Nie było mowy o taryfie ulgowej. Ruszyłem w bój do Rokietnicy (muszę opracować inną ciekawą trasę z równym asfaltem) starając się obrać jak najbardziej opływową sylwetkę pod wiatr.

He, przypominało to troszeczkę opływowy sterowiec, a mocy było we mnie tyle co w bateryjce Chińskiego zegarka.

W każdym razie jakoś dotarłem do półmetka, nawróciłem i kontynuowałem jazdę powrotną na szczęście w większości ze sprzyjającym wiatrem. Co kawałek dzisiaj stały stoiska z tulipanami i gdy czekając na otwarcie przejazdu kolejowego pod Kiekrzem, zapytałem sprzedającą niewiastę czy są może czereśnie, dziwnie na mnie spojrzała nie komentując pytania, za to krzywo na mnie patrząc. Chyba wiosenny humorek jej nie dopisał.

Dziwne, a ponoć kto pyta nie błądzi. Ale też nie jest nigdzie napisane, że zawsze otrzymuje odpowiedź ;-)

Na 10 km przed domem wysuszyłem ostatnie krople z bidonu i niewiele brakowało, abym przekraczając Wartę zaczął chlać prosto z rzeki, takie miałem dzisiaj dziwnie wielkie pragnienie. W końcu udało mi się jakoś doczłapać do domu i mogłem spokojnie odhaczyć dzisiejszy trening.

Uśmiech jeszcze zdążył zagościć na mojej twarzy przed obiadem, kiedy to wlazłem na wagę, a ta pokazała, że masa spada. Miodzio!!!! Tylko szkoda, że razem z powerem, ale nad tym popracujemy jeszcze.
Najpierw bandzioch, potem puchary. Oczywiście mam na myśli puchary lodów z bitą śmietaną i całą plejadą owoców hehe.



Kategoria szosa


  • DST 53.30km
  • Czas 01:51
  • VAVG 28.81km/h
  • VMAX 57.00km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wiatr to wróg i przyjaciel w jednym

Piątek, 6 marca 2015 · dodano: 06.03.2015 | Komentarze 12

Z przyczyn niezależnych ode mnie, zrobiło mi się kilka dni bez roweru. Ale za to organizm troszeczkę odpoczął. Wyznacznikiem regeneracji było moje wczorajsze bieganie. Konkretnie przebiegnięte 15 km, co stanowi mój nowy rekord.

Dzisiaj od rana momentami słońce świeciło tak intensywnie, że z perspektywy pozamykanych okien w ciepłym mieszkaniu, zacząłem rozmyślać ile kostek lodu wrzucić do bidonu, aby się nie przegrzać po drodze. Po kontrolnym wyjściu na balkon moje myśli bardziej się skłaniały do myślenia, ile kostek lodu wypadnie z bidonu kiedy już wrócę z jazdy hehe.

Po porannym obrządku i ogarnięciu tego co najpilniejsze, ubrałem się niestety jeszcze w ciepłe wdzianko i sprowadziłem moją chabetę na parter. Kierunek jak przeważnie ostatnio Rokietnica. Już pierwsze metry pokazały, że wiosna może już idzie do nas, ale na pewno jej się nie spieszy tak jak ja bym sobie tego życzył i na upały raczej do wieczora nie mam co liczyć. Na bezwietrzną dzisiejszą przygodę z rowerem również, co stwierdziłem gdy po wyjściu zza pierwszego łuku o mało mi łba nie urwało. Nie w takie wiatry się przejeździło ;-). Po pierwszych dwóch kilometrach wiedziałem już, że łatwo nie będzie bo wczorajsze cholerne bieganie zostawiło po sobie bolące kolano i nieduże zakwasy.


Całe 26.5 km miałem pod wiatr. Sapałem i jednocześnie parłem do przodu jak by mi coś za to obiecali. W końcu dotarłem do półmetka, wziąłem kilka głębszych wdechów i ruszyłem w drogę powrotną. Oooooo błogosławiony wiatr mimo wszystko zesłał na mnie swoje litościwe spojrzenie i postanowił, że jeszcze przynajmniej przez godzinę nie zmieni kierunku swoich podmuchów, a to znaczyło dla mnie nie mniej, nie więcej tylko to, że teraz mi dmuchało w plecy.

Nigdy nie byłem zwolennikiem aby ktoś chciał mnie dmuchać od tyłu, ale DLA WIATRU zawsze robię wyjątek. Czy jasno napisałem, że TYLKO DLA WIATRU? Mam nadzieję, że tak.

Zaobserwowałem dzisiaj dziwne zjawisko. Auta jadące z przeciwka i zabierające się za wyprzedzanie w kilku przypadkach zaniechały manewru i wykonywały go dopiero po minięciu mnie. Nie chwaląc się…albo właściwie chwaląc się muszę napisać, że zakupiłem i zamontowałem z przodu małą ale mocną lampkę sygnalizacyjną której światło wg. producenta jest widoczne z odległości 600 metrów. Wow. Chcę wierzyć, że to dostatecznie uświadamia jadącym z przeciwka o mojej obecności na drodze i nie będą wyprzedzali na „żyletki” dostarczając mi stresu. Tak wiem, to nie jest PRO, ale w głębokim poważaniu mam PRO, kiedy ktoś zapierdziela na mnie pozostawiając mi wybór: baran czy ucieczka na pobocze.

Z asortymentu PRO to kupię sobie nowe bidony jak się zrobi cieplej.

Z wiatrem w plecy dotarłem do domu i z zaskoczeniem stwierdziłem, że średnia przejazdu wyszła jak na mnie w taką pogodę i z nogami jak z waty całkiem, całkiem przyzwoita.

Godzinkę później jak spojrzałem przez okno to parking był mokry, a to oznaczało, że miałem ciut szczęścia wybierając akurat te godziny na rowerowanie.

Wiosno przybywaj. Jam jest gotów na Twe przyjęcie!!!!!!!!!!!!




Kategoria szosa