Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Follow me on Strava

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lipciu71.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Styczeń, 2015

Dystans całkowity:398.30 km (w terenie 199.00 km; 49.96%)
Czas w ruchu:18:44
Średnia prędkość:21.26 km/h
Liczba aktywności:10
Średnio na aktywność:39.83 km i 1h 52m
Więcej statystyk
  • DST 39.20km
  • Teren 7.00km
  • Czas 01:45
  • VAVG 22.40km/h
  • Temperatura 1.0°C
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Gdzie ta wiosna co się jej nie mogę doczekać???

Czwartek, 29 stycznia 2015 · dodano: 29.01.2015 | Komentarze 5

Wstawanie na budzik coraz gorzej mi wychodzi. Najprawdopodobniej winą za to należy obarczyć temperaturę na zewnątrz, która daleka jest od mojego ideału. Po tym jak się zwlokłem z wyra przez kilka minut błądziłem po mieszkaniu w poszukiwaniu czegoś, czego nie zgubiłem i nie potrzebowałem, ale mój mózg tego nie odnotował. Po cichu liczyłem, że za oknem będzie syf i spokojnie sobie posiedzę w domku przed pracą. Niestety tak dobrze nie było, a nawet mówiąc więcej, słońce bezczelnie przebłyskiwało momentami przez chmury tworząc iluzję ciepłej sielanki na zewnątrz. Po wyjściu przed dom owionął mnie lodowaty wiatr, który jako zdecydowanie przeciwny mojemu kierunkowi jazdy towarzyszył mi przez pierwszą połowę trasy. Zimno jakoś dzielnie znosiłem, ale w momencie zagłębienia się najpierw w park, a później w różnego rodzaju dróżki, zrobiło się jakoś mniej przyjemnie za sprawą wszędobylskiego błota i wody. Wszędzie gdzie się nie ruszyłem chlapało na mnie. W połowie dystansu mając tyłek już całkiem mokry powiedziałem sobie BASTA!!!! Ja tu jestem dla rozrywki, a nie do toczenia zapasów w błocie i zawróciłem w stronę ulicy Koszalińskiej która na całe szczęście jest wyasfaltowana. Przed nawrotem odwiedziłem jeszcze pomost który jest stałym punktem programu, a na nim rządzili dzisiaj strażacy przeprowadzając ćwiczenia na wodzie i pod nią. Powrót po asfalcie to już inna bajka. Już nie mogę się doczekać kiedy szosówka wróci z serwisu po wymianie widelca.
Klecąc te słowa wykonałem tel. do sklepu. Część jest już na miejscu i całość będzie do odbioru w przyszłym tygodniu :-).
Całą drogę powrotną jako protest pokonałem nawet się nie zbliżając do nieutwardzonej nawierzchni, a drogi rowerowe witałem jak najlepszych kumpli.
                                              SUCHA CIEPŁA WIOSNO!!!!!!!!!!! GDZIE JESTEŚ??????????



                               Gdybym wiedział, że strażacy będą pływać takimi cackami to chyba bym został jednym z nich



Kategoria MTB


  • DST 29.60km
  • Teren 7.00km
  • Czas 01:23
  • VAVG 21.40km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kręcenie gdzieś i po coś czyli jazda dla przyjemności ;-)

Sobota, 24 stycznia 2015 · dodano: 24.01.2015 | Komentarze 6

Znowu niewyspany wstałem odsypiając nocną zmianę w pracy. Po wczorajszym bieganiu nogi nadal bolą, ale chyba zaczynają się przyzwyczajać do tego rodzaju aktywności i mam nadzieję, że dalej będzie z nimi już tylko lepiej. Po otwarciu jednego oka (bez kofeiny drugie nie chciało zaskoczyć) doczłapałem do ekspresu, umieliłem kawę i zacząłem przygotowania do zaparzenia tego cudownego napoju, a w czasie oczekiwania na niego wypiłem codzienną porcję wody z miodem i cytryną, który to napój według mądrych książek jest bardzo pożądany przez organizm ludzki. Po chwili już siedziałem z kubkiem parujących pyszności. Po kilku minutach usłyszałem lekki trzask co wprawiło mnie w lekki niepokój, ale zaraz sobie uświadomiłem, że to było słyszane otwieranie się drugiego oka, które zaczęło swoją codzienną działalność po otrzymaniu kofeinowej dawki. Mając do dyspozycji kompletny organ wzroku spojrzałem za okno i pogoda nie pozostawiała złudzeń. Trzeba ruszyć dupsko i się rozruszać. Dopiłem kawę, zjadłem banana przygotowałem się do jazdy, gdy nagle mnie oświeciło i wyjąwszy pompkę sprawdziłem ciśnienie w oponach. Przód miał 2.0 bar, a tył 1.7 bar. Też mi się ostatnio ciut ciężko jechało :-) . Dopompowałem i ruszyłem z założeniem bardzo spokojnej rundy. Na dzisiejszym celowniku znalazła się Malta. Pierwszym powodem tego wyboru była chęć jazdy w troszkę inne tereny niż ostatnio, a drugim i zasadniczym powodem tej decyzji była chęć lansowania się nowym telefonem w miejscu gdzie wszyscy wszystko mają na pokaz. Ruszyłem opisywaną niedawno ścieżką rowerową w samych superlatywach przez Tomasza i muszę powiedzieć, że miał rację w 100% co do jakości nawierzchni. Ten DDR przypomina wszystko, tylko nie to do czego zostało stworzone, ale twardy byłem i przejechałem ją w całości. Następnie wtoczyłem się na Maltę i zostałem tam nawet zaszczycony uśmiechem pewnej biegaczki. Sam nie wiem za co, bo moja porażająca uroda hehe była zasłonięta kominiarką, więc w grę wchodziła tylko chęć zwerbowania mnie do Al kaidy czy innego KadafiTerror sp. z o.o. za to nakrycie głowy. Niewzruszony pojechałem na Kobylepole. Trafiły mi się tam ścieżki którymi jeszcze nigdy nie jechałem. Ciekawie się jechało wzdłuż torowiska, a sceneria nakazywała wypatrywać jakiegoś nieboszczyka wywalonego z pędzącego pociągu. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca :-). Gdzieś pod Swarzędzem zawróciłem i zaliczyłem powrót przez Maltę, gdzie dosłownie każdy wypatrywał mojego nowego fona, a który był skrzętnie schowany głęboko w kieszeni ;-).  

To był taki „skrytolans” hehe który polegał na tym że: wszyscy wiedzieli że mam, ja wiedziałem że wszyscy wiedzą że mam, ale nikt nie widział co mam, jak to wygląda i nikomu nic nie pokazałem. Chyba właśnie wymyśliłem nowy trend lansowania ;-)

A teraz na poważnie. Hmm… tak to ja nie umiem.

Po wyjeździe z Malty ponownie zaliczyłem ścieżkę wzdłuż Hlonda, by po chwili być na ostatniej długiej prostej. Aby nogi dzisiaj nie miały ze mną za dobrze postanowiłem dojechać do domu trzecim wjazdem zwanym „morderczym” jak dla mnie. Pewnie inni rowerzyści pokonują go dziergając sweterek na drutach, ale mnie ON zawsze wykańcza. Dzisiaj tak mnie wykończył, że wcale bym się nie zdziwił, gdyby na znaku określającym stopień nachylenia było napisane 180%. Nie zawiedli natomiast moi wierni kibice (patrz foto), którzy na szczycie podjazdu wiernie mi kibicowali. Uwielbiam ich, szczególnie gdy wychodzą z piekarnika ze zrumienioną skórką.

Planowo miało być dzisiaj zrobione 30 km. Wyszło 29.6 km i nawet mi w głowie nie było dokręcać brakujące metry.

Ble znowu dzisiaj do rana w pracy.


                                                                                       Moi kibice



                                                      A to najwierniejszy kibic biegnący po mój autograf :-)

Kategoria MTB


  • DST 43.00km
  • Teren 20.00km
  • Czas 02:00
  • VAVG 21.50km/h
  • Temperatura 0.0°C
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Droga przez mękę

Czwartek, 22 stycznia 2015 · dodano: 22.01.2015 | Komentarze 2

Kładąc się spać nawet przez moment nie myślałem, że dzisiaj będzie tak ciężko. Oczy otworzyłem na sygnał budzika, usiadłem na łóżku aby następnie wstać jak co dzień. Niestety na próbie wstania się skończyło, po tym jak nogi się załamały pode mną i mój nos znalazł się w bezpośredniej bliskości paneli podłogowych. Pierwsza myśl była taka, że w czasie snu ktoś mi podmienił kończyny dolne do których przez tyle lat zdążyłem się już przyzwyczaić, a w zamian montując patyczki od szaszłyków. Rzut oka na nogi pozwolił mi się uspokoić, bo wszystko wyglądało po staremu. Skoro już upadłem to drugi raz się nie będę podnosił i poczołgałem się do miejsca gdzie każdy rozpoczyna swój dzień. W łazience chwytając się po kolei: płytek, ręcznika, wieszaka, szafki, umywalki i kranu udało mi się przyjąć pozycję pionową. Patrząc w lustro wraz ze swoim odbiciem, doszliśmy do wniosku, że poranne niedogodności zawdzięczam wczorajszemu bieganiu. Poczłapałem do okna, a za nim szron na szybach samochodów niechybnie zwiastował temperaturę ujemną. Po otwarciu balkonu moje odczucie zimna jeszcze się pogłębiło. Nastąpiła chwila zawahania, szukanie wymówek, ale na szczęście moja silna wola tym razem była na tyle silna, że popchnęła mnie w stronę misy z bananami, a następnie w stronę ciuchów rowerowych. Chodzenie po mieszkaniu przypominało wyścigi seniorów - posiadaczy balkoników, aby o ubieraniu się nie wspominać. W końcu się przysposobiłem, wyszedłem z mieszkania i wszystko było cacy do momentu dotarcia w miejsce, gdzie schody rozpoczynają swoją wędrówkę w dół. Po pokonaniu pierwszego stopnia z rowerem w ręce, spojrzałem tęsknym wzrokiem w kierunku windy.

Hola, hola głos we mnie się odezwał, winda służy tylko do jazdy w górę.

Rad, nie rad zwlokłem się w cierpieniu na parter, wyszedłem z klatki, a tam jeszcze dziesięć schodów w dół. Zapłakałem. Przed oczami stanęła mi scena z filmu „Wilk z Wall Street”, gdzie DiCaprio ma też do pokonania schody będąc „mocno zmęczony”. W podobnym stylu pokonałem i tę przeszkodę, aby w końcu usiąść na siodełku i ruszyć w drogę. Kierunek Strzeszynek stałą trasą. Powietrze rześkie, droga bez niespodzianek, służby leśne nadal wycinają drzewa i tak spokojnie dotarłem sobie do jeziora. Przy kąpielisku było blisko spektakularnej gleby po tym, jak wjechałem na dwumetrową zamarzniętą kałużę. Drift był spektakularny i jak się wybroniłem przed upadkiem pewnie nigdy do tego nie dojdę, bo o umiejętnościach w tym temacie nawet mowy nie ma.

Druga połowa trasy to męka straszna. Nogi bolały coraz bardziej, siły odpływały w niebyt, ale wizja śniadania pchała mnie w stronę domu może nie nadzwyczaj mocno, ale stale i sukcesywnie. Mi wystarczy powiesić na kiju przed rowerem jakieś fajne żarcie i mogę tak jechać na koniec świata jak osioł za marchewką ;-). Ostatni podjazd zabił mnie i świadomość istnienia odzyskałem dopiero w piekarni. Potem już wjechałem cwaniacko pod klatkę podjazdem dla wózków i dalej już windą, bo co będę drałował po schodach jak można w luksusie podjechać na pierwsze piętro i dodatkowo jeszcze obejrzeć się w lustrze.

Dobrze że mam siedzącą pracę, bo inaczej tylko urlop na żądanie by mnie dzisiaj ratował.



                                                        Bardzo kusząca propozycja, ale nie jak sople wiszą z nosa :-)


Kategoria MTB


  • DST 43.50km
  • Teren 20.00km
  • Czas 02:00
  • VAVG 21.75km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kto późno wstaje... ten się ledwie wyrabia z czasem ;-)

Wtorek, 20 stycznia 2015 · dodano: 20.01.2015 | Komentarze 2

Zapomniałem sobie nastawić budzik na rano. Poniekąd zrobiłem to z premedytacją, a z drugiej strony miało padać od rana, więc po co miałem się stresować i tak już dostatecznie znienawidzonym dźwiękiem urządzenia do wyrywania człowieka z objęć Morfeusza, zazwyczaj w najbardziej dogodnym momencie snu. Kolejnym zasadniczym powodem był fakt uszykowania sobie ciuchów do biegania na wypadek złej pogody, a bieganie w moim wypadku to wraz z ubieraniem, rozgrzewką i treningiem zasadniczym to max 30 minut. Tak więc czas w zasadzie został zaplanowany z iście zegarmistrzowską precyzją i miałem ze wszystkim spokojnie zdążyć.

W każdym razie wstałem, przeciągnąłem się, wyjrzałem przez okno – a tam mokro. Wizja RUNNING jak najbardziej możliwa. Wylazłem na balkon – a tam mnie jakiś arktyczny ziąb owionął. Pomyślałem jak na mnie te wszystkie czynniki wpłyną podczas jazdy rowerem i wizja RUNNING staje się coraz bardziej prawdopodobna i dociera do mnie niczym zbliżająca się wizyta u dentysty na leczenie kanałowe. Spojrzałem na ciuchy uszykowane i przeznaczone do biegu i z mojego gardła wydobył się skowyt połączony z kwileniem. Sąsiedzi zbiegli się tłumnie na pomoc, więc musiałem ich zapewnić, że nic się nie dzieje tylko miałem przez chwilę straszną wizję, ale już wszystko w porządku. Pokiwali ze zrozumieniem głowami i rozeszli się do swoich domów życząc mi powodzenia.

Zjadłem banana, jeszcze raz zerknąłem przez okno i z radością stwierdziłem, że nie jest aż tak źle i w sumie jazda rowerem może się udać. Nowe siły we mnie wstąpiły. Pędem zebrałem do kupy wyprane rzeczy rowerowe, ubrałem je i już meldowałem się na dole ruszając czym prędzej bo opóźnienie zaliczyłem dzisiaj straszne. Plan na dzisiaj był tak prosty, że aż skomplikowany. Jeśli będzie po drodze na Strzeszynek bardzo mokro to zawracam do lasu na Zielonkę. Okazało się całkiem dobrze i pierwsza opcja została utrzymana w mocy. Tradycyjnie wzdłuż Warty, potem Golęcin i do Strzeszynka. Po drodze oczywiście jak ostatnio w każdym lesie trwała wycinka drzew i nawet jakieś znaki poustawiano braku możliwości wstępu na dany odcinek ścieżki. I co miałem zawracać? Może jeszcze miałem sobie innego lasu poszukać? Ale w sumie to ja nie miałem zamiaru nigdzie wstępować tylko przejechać, a o zakazie jazdy nic nie było tam napisane. W szkole zawsze mi tłumaczono, abym czytał ze zrozumieniem, czego później żałowało wiele osób słuchając moich interpretacji słowa pisanego. Przejechałem, z drwalami się minąłem i nikt mi piły spalinowej w plecy nie wkomponował. W Strzeszynku jak zawsze wjechałem na pomost, potem runda dookoła jeziora i powrót na śniadanie, bo na jednym bananie to człowiek za długo nie pociągnie. Jak zawsze znajdzie się od każdego stwierdzenia jakiś wyjątek i w tym wypadku wyjątkiem jest Małysz, który o jednym bananie potrafił zdobywać wszystko co chciał. Ja nie potrafię. Po powrocie do domu z wyższością i uśmiechem zwycięzcy rzuciłem wyzywające spojrzenie w kierunku ekwipunku do biegania.

Coś czuję, że to moje szczęście nie będzie trwać wiecznie ;-)
Kategoria MTB


  • DST 32.00km
  • Teren 31.00km
  • Czas 01:32
  • VAVG 20.87km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Puszczy nie odpuszczę

Sobota, 17 stycznia 2015 · dodano: 17.01.2015 | Komentarze 3

Muszę napisać, że NIESTETY dzisiaj też była pogoda która umożliwiała wyjazd rowerem.

Dlaczego niestety? Bo miałem strasznego lenia i byłem ciut zmęczony mimo, że chwilę przedtem wstałem. Oczywiście zdajecie sobie wszyscy sprawę, iż jako wymówkę mogłem wymyślić milion mniej lub bardziej wiarygodnych wytłumaczeń, wraz z wpływem na to Bitwy pod Grunwaldem lub rozbiórki Chaty Wuja Toma ze względu na decyzję Inspekcji Budowlanej z siedzibą w Wąchocku, ale ja nie jestem taki i potrafię się przyznać do swoich słabości ;-)

Po dwugodzinnym ściemnianiu samego siebie odnośnie wyjścia w teren w końcu się zwlokłem na dwór i ruszyłem z zapałem Albańskiego uchodźcy przymusowo deportowanego z powrotem do ukochanej ojczyzny.

Wsiadłem, ruszyłem i… już mi się nie chciało. Niestety duma zwyciężyła, bo co by na to powiedzieli w domu gdybym się zjawił z powrotem po minucie? Inna sprawa, że jestem dopiero na początku akcji pod kryptonimem „WYTOP’’ mającej na celu uwolnienie mnie od przynajmniej dziesięciu kilogramów zbędnego balastu, więc nie było co się poddawać tym, bardziej, że są już pierwsze efekty.
Kierunek dzisiejszej jazdy to ponownie Puszcza Zielonka. Na trzecim kilometrze nie mogło być inaczej, mój rumak skręcił na ścieżkę wiodącą w stronę domu. Całe 500 metrów z nim walczyłem aby zawrócił i ponownie skierował się tym razem do Annowa. Posapałem troszkę na podjazdach, odbiłem koło Owińsk i dalej dysząc zafundowałem sobie kilometrowy podjazd. Przystanąłem koło białego „roweru pomnika” postawionego ku pamięci jesienią, który to jak zakładałem zostanie zdewastowany w krótkim czasie i byłem gotów postawić na to kasztany przeciw kamieniom, że tak się stanie. Na szczęście się myliłem.

Dalej pojechałem do Trzaskowa, tam nawróciłem i zakombinowałem z innymi drogami powrotnymi ocierając się o jednostkę wojskową. Wracając spotkałem dwóch pasjonatów MTB, pozdrowiliśmy się i każdy udał się w swoją stronę. Na ostatnim odcinku dzisiejszej jazdy udało mi się kawałek pojechać asfaltem i cudowne uczucie gładkiej jazdy z minimalnymi oporami spłynęło na mnie niczym ukojenie na pijaka po upragnionym pierwszym porannym łyku wysokoprocentowej nalewki z czegokolwiek. Nic do dobre nie trwa zbyt długo i ostatni kilometr musiałem znowu przedzierać się przez lasek.

I tak szczęśliwie dotarłem do domu. Jutro nigdzie się nie ruszam, bo i tak idę do pracy i na nic nie będę miał czasu.




                                                                                Niech stoi jak najdłużej 






Kategoria MTB


  • DST 37.00km
  • Teren 34.00km
  • Czas 01:54
  • VAVG 19.47km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

W paszczy Puszczy Zielonki

Piątek, 16 stycznia 2015 · dodano: 16.01.2015 | Komentarze 4

Kolejny już dzień pięknej aury. Szczęście moje nie ma granic wobec takiej hojności natury. Jeszcze tydzień takiej pogody a z rozpędu pójdę do pracy w samych kąpielówkach.

Przesmarowałem łańcuch, nawinąłem sobie loki, pociągnąłem usta szminką i ruszyłem się pomęczyć. Na pierwszym kilometrze zwyczajowo się zamyśliłem co skutkowało ominięciem skrętu na luźno zaplanowaną trasę. W ten oto sposób stałem się uczestnikiem trasy zastępczej co zwiastowało nieprzewidziane nieprzewidzialności. Początek znanymi ścieżkami. Na piątym kilometrze rozwidlenie, chwila namysłu i odbiłem na drogę której nie kojarzyłem, a która to doprowadziła mnie do Miękowa. Skoro się już tu znalazłem to wpadłem do mechanika z zapytaniem czy na poniedziałek mogę podstawić auto na wymianę dupereli. Niestety nie potrafił się określić. Zatem zawinąłem tyłek i pojechałem dalej do Owińsk.

No właśnie TU się skończyła moja wiedza na temat ścieżki którą sobie upatrzyłem i wybrałem na dalszą podróż. Minąłem śpiących w aucie ochroniarzy, wykonałem kilka skrętów i już za Chiny Ludowe nie wiedziałem gdzie jestem, ale nie było tak źle bo prawie przez cały czas było więcej z górki niż pod nią, chociaż nie wiem jak to jest możliwe. W pewnym momencie objawiła mi się znana droga koło Trzaskowa, ale tylko na chwilę bo zaraz postanowiłem się znowu pogubić w kolejnych duktach leśnych.

No i tu się zaczęło. Piach, ścinka drzew, ledwie widoczny zarys ścieżki i w końcu powalone drzewa za którymi nie było już nic poza lasem. Jak dla mnie było oczywiste, że znalazłem się w CZARNEJ DUPIE!!! Strasznie nie lubię zawracać, ale nie było innego wyjścia. Ledwie się odwróciłem, a tu ukazał mi się jakiś obiekt podobny do bunkra, którym nawet być może kiedyś był. Wszystko ładnie zasypane liśćmi i robiło fajne wrażenie, do tego stopnia, że wcale bym się nie zdziwił gdyby ze środka wyszedł jakiś zapomniany przez wehrmacht Adolf i zapytał: dokumente zur kontrole bitte. Tak więc poszukałem innej dróżki i nadal na czuja kierowałem się dokądkolwiek. W oddali zobaczyłem wielki budynek którego nie kojarzyłem więc od tego momentu stał się moim celem co cywilizacji. Jak to w życiu bywa nie dane mi było do niego dojechać gdyż w sposób nagły i bezpardonowy drogę mi przecięło torowisko, a za chwilę się objawiła stacja kolejowa Zielone Wzgórza. Coś mi świtało we łbie i za chwile się okazało że jestem koło Murowanej Gośliny czyli nawigacyjnie w domu ale jednak około 15 km od niego. Dalej to już bułka z masłem o której właśnie zacząłem marzyć bo takie mi się ssanie w żołądku załączyło, a tu jeszcze trzeba chwilę popedałować do miejsca gdzie jeść dają. Nikogo nie powinno dziwić, że drogę powrotną miałem pod wiatr skoro w pierwszą stronę też tak miałem. W domu czekała na mnie połówka jabłka i banan w wersji mini oraz nagroda pocieszenia: obiad do zrobienia ;-). Ciężki jest los byłego kucharza.

Podsumowując. Puszcza mnie dzisiaj pożarła i wypluła nędzne resztki.

Wieść niesie, że idzie zmiana pogody z jakimiś opadami.


                                                                                            Bunkier  (chyba) i ...


                                                                                                   schody do niego

Kategoria MTB


  • DST 46.00km
  • Teren 40.00km
  • Czas 02:10
  • VAVG 21.23km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ciągnie wilka do puszczy ;-)

Czwartek, 15 stycznia 2015 · dodano: 15.01.2015 | Komentarze 2

Znowu pięknie na dworze. Normalnie nie mogłem w to uwierzyć i poczłapałem do kalendarza aby się upewnić czy aby czasami nie zasnąłem snem zimowym na kilka miesięcy po jakiejś grubszej imprezie. Po przewertowaniu kartek kalendarza i wykonaniu telefonu do zawsze czujnego Urzędu Skarbowego zostałem w przekonaniu, że to jednak styczeń czyli normalnie miesiąc mrozów, zadymek i ogólnie wszystkiego do dupy. Widać 2015r jest inny niż wszystkie i bardzo dobrze. Jako że jestem na diecie to przed wyjściem załapałem się na miseczkę musli (ble) z jogurtem, założyłem na siebie kilkaset warstw ciuchów wychodząc z założenia iż nigdy nic nie wiadomo, bo jak mnie gdzieś dalej poniesie to może mnie dopaść jakaś epoka lodowcowa. Wreszcie wyprowadziłem rumaka i obrałem kurs na Puszczę Zielonkę. Zanim dotarłem do lasu tuż przed Wierzonką wypatrzyłem na polu bażanta. Aż się zatrzymałem z wrażenia i tak rozmarzony zapatrzyłem się na ptaszysko, że w pewnym momencie zacząłem go widzieć pięknie zarumienionego i parującego w brytfannie, podążającego w stronę mojego talerza wypełnionego pyzami i modrą kapustką. Na takie majaczenie kolana się pode mną ugięły i przysiadłem w rowie na wpół przytomny. Ocucił mnie dopiero widok odlatującego pieczystego, a że nie było to normalne to się przebudziłem i wróciłem do rzeczywistości. Niestety musiałem ruszyć dalej. Za Dębogórą wjechałem w lasy. Niestety tu już nie było tak „kolorowo” ze względu na rozmiękłą ziemię na ścieżkach po ostatnich deszczach. Przedzierałem się do Zielonki dobrze znanymi ścieżkami, na półmetku chwilkę odsapnąłem i ruszyłem w drogę powrotną. Za Czernicami chciałem jechać inną drogą niż przyjechałem, niestety tamta droga była mocno rozjeżdżona przez ciężki sprzęt wożący drewno z wycinki i po przejechaniu kilkuset metrów zawróciłem aby wracać drogą którą przyjechałem. Aby mi nie było czasami za łatwo w pewnym momencie odbiłem w jakąś drogę i w ciemno pomknąłem ku niewiadomej. Zgubić tam się nie da, to jednak nie lasy Amazonki i po chwili już wiedziałem gdzie jestem, co mi jednak pozwoliło nadrobić kilka kilometrów do zakładanego dzisiejszego planu.

Opłaciło się to sowicie bo po drodze spotkałem stado saren liczące ponad dziesięć sztuk, a po chwili jeszcze kilka. Za to właśnie lubię jazdę po lesie. Dalej już spokojnie ku domowi i żeby nie było zbyt słodko to 300 metrów przed domem podczas pokonywania ostatniego podjazdu dostałem taki powiew czołowego wiatru, że ledwie się utrzymałem w siodle. Tak oto dobrze zaczął się dzisiejszy dzień który zobaczę jak się zakończy.



                                                                                              Uciekający bażant

Kategoria MTB


  • DST 43.00km
  • Teren 20.00km
  • Czas 01:58
  • VAVG 21.86km/h
  • Temperatura 6.0°C
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rower z rana jak ...

Środa, 14 stycznia 2015 · dodano: 14.01.2015 | Komentarze 3

Piękna pogoda od rana nie pozostawiła złudzeń – trzeba wyjść z domu i się rozruszać. Wymówki mi się już powoli kończą, a asy w rękawie na szczególne okazje typu kac trzeba zostawić na później tym bardziej, że mocno „zamknąłem sobie drzwi” do próżnowania w czasie gorszej aury kupując sobie buty do biegania. Ja który nie znoszę biegać, z własnej i nieprzymuszonej woli zakupiłem ten szatański wynalazek w celu zrzucenia kilku kilogramów do wiosny. Mało tego, zakupiłem to badziewie legalnie (co już mnie boli ;-)), płacąc żywą gotówką, nie podpierając się systemem ratalnym i nie pożyczając od rodziny ani złotówki. Sprzedawca widząc mój entuzjazm do tej transakcji nawet dał mi jakiś rabat widząc jak niewiele mnie dzieli abym wybiegł z pustymi rękami ze sklepu krzycząc W DUPIE MAM BIEGANIE!!!

Zatem widząc rano słońce i mając przed sobą wybór rower vs bieganie nawet przez chwilę się nie zastanawiałem. Wyprowadziłem MTB (szosa musiała się znaleźć w serwisie na akcję wymiany widelca bo wyszła jakaś błędna seria więc za darmo wymieniają na gwarancji) i ruszyłem do Strzeszynka. Ciepło, słonecznie, grubo na plusie normalnie wypisz wymaluj normalny styczeń w Polsce. Przez miasto normalka, za to po wjechaniu na ścieżki leśne miło mnie zaskoczył brak błota. Biegacze wylegli niczym Etiopskie dzieci na wieść o darmowym krakersie we wsi, to znaczy licznie. Tradycyjna rundka dookoła j.Strzeszyńskiego i powrót do domu na śniadanie, a potem niestety do pracy.
Kategoria MTB


  • DST 44.50km
  • Teren 20.00km
  • Czas 02:02
  • VAVG 21.89km/h
  • Temperatura -3.0°C
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Znowu na MTB

Wtorek, 6 stycznia 2015 · dodano: 06.01.2015 | Komentarze 4

Od samego rana (wstałem po godz. 12.00 :-) ) świeciło piękne słoneczko, a na zewnątrz mrozik. Zamiast śniadania była kawa, herbata i banan, bo niestety nie było chętnych do szykowania śniadania. Nie powiem abym się tym nasycił, ale szkoda było tracić taki ładny dzień na siedzenie w czterech ścianach. Po ozdobieniu mego ciała szatami rowerowymi zrobiłem jeszcze jedno podejście do uruchomienia niedziałającego licznika rowerowego. Zrozumiałe jest jak 2+2=4.5 że mi się nic w tym temacie nie udało wskórać, doszedłem natomiast do wniosku iż to nie jest uszkodzona podstawka tylko element mocowania w liczniku się wyrobił i nie styka z czujnikami. Chyba wczorajszy lot koszący urządzenia pomiarowego mu zaszkodził ostatecznie i raczej będzie potrzebna wymiana, z tym że słowo się rzekło o nieinwestowaniu w MTB. Trudno. W takim razie przełożę sprawny z szosówki, a do niej kupię sobie nowy może nawet bezprzewodowy.

W końcu ruszyłem na trasę do Strzeszynka. Mróz spowodował, że dzisiaj nic na mnie nie chlapało i jechało się pięknie. Na spokojnie przedarłem się przez miasto wzdłuż Warty, Park Wodziczki i Sołacki, wpadłem na Golęcin a tam ….. nieprzebrane tłumy spacerowiczów. Normalnie gęsto ludzi jak dymu w klubie brydżowym. Niespodzianką był za to fakt, że nikt nie chodził z kijkami. Najprawdopodobniej były to zbyt ciężkie warunki do uprawiania tego rodzaju sportu, ze względu na potrzebę trzymania rąk w kieszeniach przy panujących tak ekstremalnych warunkach pogodowych (-3 stopnie). Przedarłem się za Rusałkę kierując się ku Strzeszynkowi. Tu już spacerowicze nie dotarli, za to biegacze z uporem maniaka starali mi się zagrodzić drogę - po części chyba nawet złośliwie. No tak, skoro biegacza Grobelnego odwołano ze stanowiska i zakończyła się jego dominacja, a nastała era Jaśkowiaka rowerzysty, to biegacze solidarnie dają upust swojej frustracji i jak to prawdziwi Polacy musieli skierować na kogoś swoje niezadowolenie. Na nasze wspólne szczęście obyło się bez kolizji i szczęśliwie dotarłem do następnego jeziora. Matko jedyna jakie tam spotkałem tłumy. Ledwie się dopchałem na pomost, gdzie atrakcją była rodzina łabędzi. Gdyby tym ptakom ktoś zrzucił do wody zawartość przyczepy wypełnionej po brzegi chlebem, to w niczym by nie zmieniło wyglądu jeziora, tyle nasze społeczeństwo ładuje tam pieczywa różnego rodzaju. „Fawor” w tydzień tyle nie wypieka chleba co ludzie w jeden dzień są wstanie wywalić do wody. Przedarłem się przez tłumy do duktu leśnego i chwilkę mogłem się rozkoszować samotnością. Niezbyt długą chwilą!!! Objechałem jezioro, tłumy ze względu na porę obiadową zaczęły się przerzedzać i zacząłem drogę powrotną widząc rzesze rodaków w klasowych restauracjach typu McDonalds i KFC na świątecznym rodzinnym posiłku. Na tym etapie już lekko wychłodzony przyspieszyłem (chyba) i dotarłem do domu, aby na spokojnie przy gorącej herbacie malinowej pogderać o narwańcach co jeżdżą rowerem w minusowych temperaturach.



Królów widziałem kilku, ale tylko na banknotach i to krótko bo komornik wpadł z wizytą i mnie od tych miłościwie panujących w przeszłości uwolnił :-).









                                                                    Dla takiego widoku warto ruszyć tyłek z domu

Zimowe słoneczko
Kategoria MTB


  • DST 40.50km
  • Czas 02:00
  • VAVG 20.25km/h
  • Temperatura 0.0°C
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Otwarcie sezonu

Poniedziałek, 5 stycznia 2015 · dodano: 05.01.2015 | Komentarze 2

Rano wstałem niczym w normalny dzień, usiadłem przed kompem - wałkując od kilku dni ten sam temat w necie - aż w końcu zgłodniałem i wyszedłem do sklepu po pieczywo. Poprosiłem w piekarni grzecznie o jeden chleb farmerski, sprzedawczyni mi go podała z zapytaniem czy mi ten jeden wystarczy, bo jutro mają zamknięte. Ostatnie dwie moje szare komórki zaczęły się tłuc po łbie szukając sensownej odpowiedzi, aż tu nagle niewiadomo skąd wyłoniła się trzecia prawie już szara komórka, doprowadziła do zderzenia z pozostałymi dwoma, nastąpił błysk i olśniło mnie i mogłem prawie na pewniaka zadać pytanie ekspedientce; 

- Czy to jutro jest to święto?,

- Tak – otrzymałem odpowiedź,

- W takim razie poproszę jeszcze pół takiego samego.

Niestety w zaistniałej sytuacji musiałem wrócić do domu po kolejne zasoby finansowe i ruszyć na kolejne zakupy skoro jutro wszystko znowu pozamykane. Nadmienię, że cały czas padał sobie produkt śniegopodobny wybijając mi z głowy rower. Po śniadanku nadal wałkowałem internet, aż w pewnym momencie podniosłem głowę spojrzałem przez okno, a tam słoneczko sobie bezczelnie świeciło. Jak się nie zerwę, jak nie wychylę się przez balkon, a tu prawie sucho. Natychmiast wcieliłem w czyn akcję wyszukania ciuchów rowerowych po ostatnim praniu, ubrałem się, przesmarowałem łańcuch, amora i w drogę. Obrałem azymut miasto, i po chwili już żałowałem, że nie ubrałem kominiarki tylko bandanę.

Jednak siedząc w domu i patrząc za okno ma się zupełnie inne wyobrażenie o temperaturze panującej na zewnątrz. Licznik nie dał się uruchomić, chyba podstawka ma już dosyć, ale żadnych inwestycji nie przewiduję się w najbliższym czasie do MTB. Nie pokazywał prędkości ani dystansu więc przełączyłem go na termometr. Fajnie nawet, bo wyświetlał wszystko na zero (temp. prędkość, dystans), ale gdy w to wszystko włączyła się strzałka wskazująca na mnie, wyświetlając nadal zero poczułem się urażony, zdzieliłem z ręki licznik który się pokulał w krzaki z wołaniem, że tylko żartował i już tak nie będzie więcej robił. Podniosłem go z łaską pańską, zamontowałem, ruszyłem, zera nie zniknęły, ale za to strzałka już się nie pojawiła :-). Poszwendałem się troszkę przez Poznań, odwiedziłem kogo miałem odwiedzić i ruszyłem w drogę powrotną już o lekkim zmroku. Krótko przed domem spłukałem sprzęt na myjni inwestując 1zł, bo jego wygląd już powoli wołał o pomstę do nieba. Niestety nie mogłem tego samego zrobić ze sobą co skutkowało otrzymaniem od pralki „żółtej kartki”, która to kara była w zawieszeniu od ostatniego razu po tym w jakim stanie wróciłem z roweru, wraz z ostrzeżeniem o czekającej czerwonej kartce jeśli znowu zgnoję ciuchy w ciągu najbliższego tygodnia. Pełen niepokoju sprawdziłem w instrukcji obsługi czym skutkuje czerwona kartka od „Whirpoola” i niestety wyszło mi, że w takim wypadku właściciel następne pranie po otrzymaniu kary będzie robił w najbliższej rzece na kamieniach bez możliwości pomocy tarki oraz osób trzecich. Ups, nie wiem co mi pogoda szykuje ale zabrzmiało to groźnie. Najwyżej pójdę się przebrać po kryjomu do sąsiadki tylko problem w takiej sytuacji jest taki, że jej mąż „chodzi” w wyższej wadze niż moja, a ja strasznie nie lubię mieć mordy obitej za darmo ;-).

Powietrze dzisiaj rześkie i jak na pierwszą jazdę w tym roku bardzo fajnie mimo, że tylko po mieście.




                                                                Normalnie prawie jak witryna sklepu w Holandii ;-)
Kategoria MTB