Info
Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2018, Październik1 - 2
- 2018, Wrzesień3 - 3
- 2018, Lipiec3 - 5
- 2018, Czerwiec13 - 4
- 2018, Maj14 - 3
- 2018, Kwiecień17 - 8
- 2018, Marzec10 - 5
- 2018, Luty1 - 0
- 2017, Grudzień1 - 0
- 2017, Listopad5 - 0
- 2017, Październik11 - 6
- 2017, Wrzesień15 - 11
- 2017, Sierpień5 - 1
- 2017, Lipiec14 - 42
- 2017, Czerwiec14 - 55
- 2017, Maj14 - 25
- 2017, Kwiecień15 - 47
- 2017, Marzec15 - 98
- 2017, Luty11 - 45
- 2017, Styczeń7 - 41
- 2016, Grudzień17 - 99
- 2016, Listopad12 - 70
- 2016, Październik13 - 57
- 2016, Wrzesień16 - 77
- 2016, Sierpień11 - 26
- 2016, Lipiec17 - 166
- 2016, Czerwiec15 - 103
- 2016, Maj14 - 94
- 2016, Kwiecień21 - 172
- 2016, Marzec11 - 81
- 2016, Luty12 - 80
- 2016, Styczeń3 - 40
- 2015, Grudzień14 - 85
- 2015, Listopad12 - 76
- 2015, Październik19 - 89
- 2015, Wrzesień21 - 122
- 2015, Sierpień4 - 15
- 2015, Lipiec21 - 63
- 2015, Czerwiec15 - 50
- 2015, Maj22 - 100
- 2015, Kwiecień14 - 106
- 2015, Marzec14 - 97
- 2015, Luty12 - 77
- 2015, Styczeń10 - 33
- 2014, Grudzień3 - 7
Wpisy archiwalne w miesiącu
Maj, 2015
Dystans całkowity: | 1440.65 km (w terenie 36.00 km; 2.50%) |
Czas w ruchu: | 50:02 |
Średnia prędkość: | 27.29 km/h |
Maksymalna prędkość: | 58.00 km/h |
Liczba aktywności: | 22 |
Średnio na aktywność: | 65.48 km i 2h 30m |
Więcej statystyk |
- DST 42.80km
- Czas 02:27
- VAVG 17.47km/h
- Sprzęt scott scale 80
- Aktywność Jazda na rowerze
Rodzinna rundka lub super foch - co wybrać? Oto jest pytanie ;-)
Sobota, 30 maja 2015 · dodano: 31.05.2015 | Komentarze 2
Sobota. Dzień w którym rodzinna wycieczka jest tak samo nieunikniona jak śmierć i podatki. Na nic się zdało pokazanie fałszywego zaświadczenia od zaprzyjaźnionego lekarza, że jestem obłożnie chory, przepracowany i jazda na rowerze jest absolutnie wykluczona. W zamian otrzymałem odpowiedź, że skoro jeszcze oddycham to jestem zdatny do wycieczki.W takim wypadku nie pozostało mi nic innego jak radośnie ubrać ciuchy rowerowe i w podskokach zameldować się na dworze z rowerem pod pachą z przyklejonym uśmiechem na twarzy, wrzeszcząc JUŻ NIE MOGŁEM SIĘ DOCZEKAĆ ;-)
Jeszcze przez moment myślałem, że plany zostaną zmienione ze względu na silne podmuchy wiatru, ale M. była tak zacięta na dotlenienie nas obojga, iż nie wchodziło w rachubę siedzenie w domu. Kierunek Strzeszynek. Wiało jak cholera na otwartych przestrzeniach, ale po wjechaniu do Parku Sołackiego było już całkiem przyjemnie. Spokojną nogą pokręciliśmy przez Rusałkę, objechaliśmy jezioro w Strzeszynku i nie spiesząc się obraliśmy kurs powrotny. Monika w drodze powrotnej zaczęła już marudzić że jest głodna więc nie pozostało mi nic innego jak przyspieszyć, bo głodny Polak to zły Polak.
W nagrodę za wspólne rowerowanie otrzymałem zaszczyt zrobienia obiadu hehe. Tak to właśnie zawsze wychodzę na tym wszystkim jak Zabłocki na mydle ;-). Dobrze że otrzymałem po uszykowaniu wszystkiego michę strawy, a nie tylko uścisk dłoni pani prezes lub dyplom uznania.
Kategoria MTB, w ślimaczym tempie
- DST 65.48km
- Czas 02:16
- VAVG 28.89km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Sweet focia
Sobota, 30 maja 2015 · dodano: 30.05.2015 | Komentarze 4
Nie było się nad czym dzisiaj zastanawiać, tylko wyciągać sprzęt i gnać do przodu rowerem korzystając z kolejnego słonecznego dnia. Gdyby nie był słoneczny to też by było dobrze. Najważniejsze że nie pada, chociaż rolnicy już się powoli rozpędzają w narzekaniach. Mi osobiście jak na razie wszystko pasuje.Dzisiaj zamiast tradycyjnej krechy w tę i z powrotem postanowiłem zrobić pętlę lewoskrętną. Zatem pomknąłem do Rokietnicy, walcząc z przeciwnym wiatrem. Pomijając fakt niesprzyjających podmuchów kręciło się super. I w takim oto wspaniałym nastroju dotarłem do wspomnianej miejscowości, a gdy z niej wyjeżdżałem moje spojrzenie padło na drogowe zwierciadło. Czyste, wypolerowane, aż się prosiło aby się w nim poprzyglądać. No nie mogłem zaprzepaścić takiej okazji i walnąłem sobie sweet focie ;-). Po dokręceniu do Mrowina skręciłem w lewo i bardzo fajnym asfaltem skierowałem się przez Napachanie, Chyby i Baranowo do Przeźmierowa. I tutaj na wiadukcie zostałem otrąbiony przez stateczną damulkę wiozącą się kurduplowatym wytworem Włoskiej motoryzacji, ale po krótkiej konsultacji zdarzenia wyło na to, że trąbiła na kogoś innego. Chociaż raz nie na mnie ktoś trąbił uff. Za Przeźmierowem znalazłem się na ul. Bukowskiej i w połowie jej długości stałem się nieoczekiwanie uczestnikiem rowerowego spędu w liczbie ponad dwustu osobników dosiadających stalowe rumaki, zabezpieczanych z tyłu przez policję i karetkę. Jako, że Bukowską pomyka się doskonale ze względu na gładką nawierzchnię i ekrany chroniące od wiatru, rozpocząłem manewr wyprzedzania tej całej kolumny. Gdy dojechałem do czoła tego peletonu mina mi ciut zrzedła, bo z przodu jechał również radiowóz i motocykl policyjny. Po głowie przemknęła burza myśli aby na końcu wyświetlić mi pytanie.
Wyprzedzać czy nie wyprzedzać?
Jasne że wyprzedzać. Jak cały peleton to cały, łącznie z całą obstawą hehe.
Wyprzedziłem. Nikt się za mną nie puścił, a na liczniku zdobyłem wyprzedzenie takiej ilości innych rowerzystów, że drugie tyle będę zbierał na swoje konto przez dwa sezony ;-)
Od tego momentu jakoś przejechałem ponownie przez całe miasto, co było niestety koniecznością aby dostać się do domu.
Jest teraz godzina 5:30, dopiero skończyłem pracę i dopiero teraz mam czas dokończyć ten marny wpis taki był zapieprz. To skandal aby człowiek nie miał czasu w pracy na tak poważne rzeczy jak BS.
Fotka na tle nieba
I samojebka w powiększeniu
Peleton. Tak naprawdę to byli zawodowcy, tylko się nieźle kamuflowali ;-)
Kategoria szosa
- DST 61.68km
- Czas 02:05
- VAVG 29.61km/h
- VMAX 58.00km/h
- Temperatura 16.0°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Truskawkowo ;-)
Czwartek, 28 maja 2015 · dodano: 28.05.2015 | Komentarze 1
Trudno ostatnio wyczuć pogodę. Oceniając z domu werdykt mógł być tylko jeden. Upał. Jednak gdy rozpocząłem jazdę doszedłem do wniosku, że gdybym się ubrał na „długo” to też by nie było źle. Termometr wskazywał 16 stopni.
Korek gigantus powitał mnie już na samym początku jazdy i miałem jeszcze chwilę czasu na wydumanie gdzie chcę pojechać. Nic ciekawego nie wydumałem więc padło na to samo co wczoraj. Przez miasto klasycznie z milionami przystanków na światłach, za Golęcinem nareszcie względny spokój. Coś ostatnio truskawkowi stacze-handlowcy później się wystawiają. W pierwszą stronę nie spotkałem nikogo ale za to zatrzymał mnie pociąg dając czas na kontemplowanie wyjątkowych walorów estetycznych zamkniętego szlabanu. BOSKI!!!. Kilka kilometrów dalej zaprzyjaźnione wahadło drogowe mnie zaskoczyło. Miałem zielone światło. Aż musiałem czym prędzej to uwiecznić na kliszy. W drugiej części tej drogowej barykady nie miałem już tyle szczęścia i trafiłem na czerwone. Hmm, nie można w życiu mieć wszystkich marzeń. Przez Rokietnicę dotarłem do Mrowina, tam szybki nawrót i powrót z popychającym wiatrem. MIODZO!!!
W drodze powrotnej „truskawkowicze” obsadzili już swoje stałe punkty i ku mojemu zdziwieniu zobaczyłem jak bardzo poszła cena tego owocu w dół. Znaczy się sezon i wysyp się zaczyna. Trzeba szykować salaterki, cukier i jogurt w ilościach hurtowych, bo sezon na nie jest z gumy i nie trwa wiecznie.
Kolejne kilometry już same się dokręciły, na deser zafundowałem sobie najbardziej stromy podjazd na osiedle i zaparkowałem w domu gdzie czekały na mnie wczoraj dostarczone przez M. TRUSKAWKI!!! Nie ma to jak smaczny deser zaraz po śniadaniu ;-)
Kochany wiaterku. Dej se siana z dym dmuchaniem, bom włos zaś potym mam taki jakiś rozpizdżony na kapslu po fajowskiej rajce.
Zielone. I jak nie wierzyć w cuda
Kategoria szosa
- DST 61.85km
- Czas 02:12
- VAVG 28.11km/h
- VMAX 57.00km/h
- Temperatura 13.0°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
3:1
Środa, 27 maja 2015 · dodano: 27.05.2015 | Komentarze 3
Lekko dzisiaj nie było, bo wiało. Do momentu zakupu nowego akumulatora do kompa, opisy treningów zawieszam do odwołania. Na telefonie nie da się pisać.Zapewne znaczna część czytających pobłogosławi ten czas, bo tego co piszę nie da się czytać.
Dodam tylko,że dzisiaj bezprawie wygrało 3:1 Spieszę z wytłumaczeniem, że chodzi o wahadło w Kiekrzu. Raz udało mi się wjechać na zielonym. I ten raz dotyczy ostatnich dwóch miesięcy hehe. Mam nadzieję, że podliczenie moich grzeszków nastąpi dopiero w piekle.
Dlaczego w piekle?
Bo w piekle będą wszyscy moi znajomi. A gdybym przypadkiem poszedł do nieba, to bym tam nie znał nikogo ;-)
Kategoria szosa
- DST 66.97km
- Czas 02:35
- VAVG 25.92km/h
- VMAX 44.00km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
LOST!!!
Wtorek, 26 maja 2015 · dodano: 26.05.2015 | Komentarze 5
Wyruszałem dzisiaj pojeździć bez konkretnie sprecyzowanego kierunku, jednak przedzierając się przez kilometrowy korek, szybko skrystalizował mi się plan. Z mocnym postanowieniem ruszyłem do Rogalina, ale inną okrężną drogą jeszcze przeze mnie nietestowaną.Postanowiłem przejechać się ścieżką rowerową na Hlonda, która była podobno ostatnio wyremontowana no i faktycznie pierwszy odcinek co prawda pozostał taki jaki był, ale druga część okazała się tak gładka, że nawet muchy ze wszystkimi innymi owadami nie zdołały znaleźć na niej przyczepności, aby zahamować i leciały dalej niesione wiatrem. Gładź tego DDRa powala.
Na Śródce tylko geniusz mojego sokolego oka uchronił mnie przed mandatem, gdyż chcąc w pośpiechu przemknąć na czerwonym świetle po przejściu ostatniej chwili zauważyłem dwójkę prężących się młodych policjantów. W ten oto sposób zostałem zmuszony do zejścia z roweru i odczekania aż zapali się zielone światło. Ale zaoszczędziłem trochę kasy.
Na dalszy etap mojej podróży za przejazd kolejowy na Starołęce opuszczam kurtynę milczenia ze względu na masakryczny ruch samochodowy. Potem już było lepiej, skierowałem się na Głuszynę, a następnie do Kamionek gdzie widziałem drogowskaz na Rogalin. Drogowskaz owszem był z tym małym drobiazgiem, że skończył się asfalt. Napotkany młodzieniec poinformował mnie, że dalej już niestety asfaltu nie będzie zatem skoro wybrałem się bez mapy musiało się coś takiego wydarzyć. Skierowałem się w ciemno na Borówiec, a następnie do Gądek, Robakowa i znalazłem się w miejscowości Dachowa, czyli w czarnej dupie. Przypadkowo napotkana osoba stwierdziła stanowczo, że tamtędy nie dojadę do Poznania.
A więc zawróciłem z powrotem przez Robakowo do Gądek, odnalazłem drogowskaz na Jaryszki, który mi coś mówił i cały czas z silnym wiatrem wiejącym prosto w twarz szukałem drogi powrotnej do domu. Po pokonaniu kolejnego wiaduktu nad S11 starszy człowiek wykierował mnie na ulice Ostrowską. W trakcie krótkiej rozmowy z nim dowiedziałem się jak to w dupę przebudowali ulice i jak ciężko się jedzie na Spławie. Widząc, że znalazł wiernego słuchacza, a ja nie chcąc tracić godziny na pogaduchy, szybko się pożegnałem, odnalazłem ulicę Otrowską i po raz pierwszy dzisiaj chyba wiedziałem gdzie jestem. Dojechałem do Szczepankowa gdzie na tamtejszym wiadukcie skończyła mi się droga rowerowa w sposób nagły i nieoczekiwany. W tym momencie miałem już serdecznie dosyć błądzenia i pojechałem centralnie ulicą Katowicką do samego ronda.
Na ostatnim odcinku przed domem doszedłem rowerzystę na ostrym kole i do samych Koziegłów dojechaliśmy razem gawędząc sobie o rowerowych historiach. Szczerze mówiąc, przez to całe błądzenie dzisiaj nie pojeździłem sobie, nie czułem żadnego zmęczenia i jestem mało usatysfakcjonowany.
I jak Panie Policjancie wyprzedzić przepisowo intruza na ścieżce rowerowej?
Koniec świata dla szosówki.
I co dalej drodzy drogowcy?
I co dalej drodzy drogowcy?
Kategoria szosa
- DST 42.67km
- Teren 18.00km
- Czas 02:17
- VAVG 18.69km/h
- Sprzęt scott scale 80
- Aktywność Jazda na rowerze
Kurtyna
Sobota, 23 maja 2015 · dodano: 23.05.2015 | Komentarze 6
Spuszczę na dzisiejszą jazdę zasłonę milczenia. Żelazną kurtynę tak szczelną jak granice CCCP za czasów komuny. Milczenia które towarzyszyło mi przez całą wycieczkę za sprawą focha którego zapiąłem. Oprócz focha miałem jeszcze muchy w nosie, owsiki w dupie, byłem grymaśny, nieznośny i w zasadzie nieprzystosowany do życia w społeczeństwie. Każdy ma czasami gorszy dzień.Ale jednak pojechalim z M. te parę kilometrów hehe.
Kategoria MTB
- DST 85.98km
- Czas 02:51
- VAVG 30.17km/h
- VMAX 52.00km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Prawie jak Inspektor Gadżet
Piątek, 22 maja 2015 · dodano: 23.05.2015 | Komentarze 11
Maj nadal nas rozpieszcza. Nas czyli rowerzystów, bo rolnik jak to rolnik, zawsze będzie miał jakieś „ale”, nawet jak będzie idealnie. Dzisiaj czułem się troszkę winny wczorajszej zaniedbanej jazdy, ale musiałem mieć jakiś poranek dla siebie i dla lenia. Inna sprawa, że zapowiadali opady i nie nastawiałem budzika. Co się poleniłem to moje, a dodatkowo umocowałem w końcu porządnie czujnik licznika.Dzisiaj w ramach pokuty za wczoraj postanowiłem zrobić ciut więcej niż zazwyczaj i po raz pierwszy w sezonie odwiedzić Kaźmierz. Wiaterek którego w zasadzie nie było za bardzo widać, troszkę mi nawet przeszkadzał jadąc w pierwszą stronę. Przez miasto przejechałem, bo musiałem i nie ma co na ten temat się co rozpisywać. Od Golęcina w końcu równiutkie kręcenie ale żeby nie było za przyjemnie to na Psarskim odstałem na przejeździe ponad 10 minut, tylko po to aby zobaczyć jak w końcu przetacza się wóz techniczny PKP. Noga dopiero mi się rozkręciła po 25km. Oj długo to dzisiaj trwało. Z Mrowina skierowałem się do Kaźmierza, gdzie od miejscowości Góra jest ładny asfalt. Jak już wspomniałem, był to mój pierwszy wypad w tym sezonie na te tereny, ale to jeszcze nie powód aby robić z tego wydarzenie na FB, którego nawet nie posiadam ;-). Zakręciłem przed ryneczkiem i bez ociągania ruszyłem w drogę powrotną. W drodze powrotnej przypomniał sobie w końcu wiatr, że należy czasami rowerzyście pomóc. Za długo nie pomagał, ale jednak chwała mu za te drobne chwile radości. Przed Strzeszynem wyprzedził mnie szosowiec którego w zeszłym tygodniu dla odmiany ja goniłem. Pogadaliśmy jadąc wspólnie do początku ul. Słowiańskiej, a dalszy jej etap pokonałem samotnie stając na każdych czerwonych światłach. Oj pomyśleli drogowcy aby kierowcy się nie rozpędzili zbytnio na tym cudzie inżynierii drogowej. Ulicę tą wymazałem z mojej pamięci gumką do mazania jako zdatnej do poruszania się rowerem. Chyba, że będę chciał kiedyś zabić dużo czasu to wówczas może jeszcze sobie nią pojadę. Ostatnie kilometry jakoś przeleciały i znalazłem się u kresu dzisiejszej rundki.
Dzisiejszy wyjazd był poniekąd rundką testową. Testowane były moje nowe bidony po które znalazłem nareszcie czas aby pojechać i kupić. Jak wypadł test?
- nie ciekły, a to miło ;-)
- cieszyły oko jak cholera
- było widać ile jeszcze picia jeszcze zostało (jak do tej pory mogłem żyć i jeździć bez tej informacji hehe?)
- komponowały się doskonale kolorystycznie z rowerem
- czy są mi koniecznie potrzebne do szczęścia? – niekoniecznie, stare dawały radę
- czy jestem gadżeciarzem? – OCZYWIŚĆIE ;-)
Tomasz jednak to padła bateria w kompie ;-), chociaż nie wiem skąd ten uśmieszek.
Aby dopełnić szpanu nalałem na debiutancką jazdy z nowymi bidonami niebieskie iso. W smaku totalny syf :(
Kategoria szosa
- DST 64.49km
- Czas 02:17
- VAVG 28.24km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Przedstawiciel handlowy. Homo sapiens czy homo upierdliwus?
Środa, 20 maja 2015 · dodano: 20.05.2015 | Komentarze 7
Wszystkie pogodynki z całego świata obwieszczały, że będzie dzisiaj padać od samego rana w Poznaniu i okolicach. Z tego powodu nie nastawiałem budzika sądząc, że będę miał cały poranek dla siebie w domowych pieleszach. Rano budzik okazał się jednak zbyteczny, bo sam z siebie się obudziłem, a dodatkowo stwierdziłem brak jakichkolwiek opadów na dworze. Miłe zaskoczenie od rana i jakże niespodziewane. Nie było nad czym deliberować tylko zbierać się na rowerową rundkę.Na dzień dobry wpakowałem się w kilometrowy korek przed przejazdem kolejowym, a co gorsza, zaczęły jechać auta z przeciwka więc tempem procesu sądowego o spadek po przodkach poruszałem się wraz ze wszystkimi. Naprawdę z ulgą dotarłem do ścieżki rowerowej, bo przynajmniej zacząłem się poruszać do przodu. Po przejeździe rogatek Poznania uświadomiłem sobie brak jakichkolwiek podmuchów wiatru. Dziwne to uczucie, jakże niespotykane i jak bardzo pożądanie. Planowo dojechałem do Rokietnicy ale skoro aż tak dobrze się jechało to skoczyłem kawałek dalej. A skoro po tym kawałku dalej mi się dobrze kręciło to postanowiłem zrobić z dzisiejszej jazdy pętlę, zamiast zwyczajowej krechy TAM I NAZAD. Przez Napachanie, Chyby pojechałem w stronę Przeźmierowa i skoro już dawno nie było żadnej scysji z kierowcą auta to wiadomym było, że lada dzień coś musi się zdarzyć. No i się zdarzyło. Na którymś odcinku Chyb roztrąbiło się za mną białe „coś” przedstawiciela handlowego. Trąbił tak zawzięcie, że aż chciało mi się zatrzymać, jemu też się chciało i grzecznie pytam jegomościa o co mu chodzi?
przedstawiciel handlowy – tu z boku jest przecież ścieżka rowerowa
ja – to proszę mi wypisać mandat
ph – to właśnie dla takich jak Ty ją zbudowano, nie masz prawa jechać ulicą
ja – a tu jest teren zabudowany
W tym momencie zapadła krotka chwila ciszy, widać , że ph głęboko myśli i analizuje gdzie popełnił być może błąd i…
ph – …no i co z tego?
ja – na terenie zabudowanym jest zakaz używania sygnałów dźwiękowych. Łamiesz tak samo przepis ruchu drogowego jak ja, więc co się burzysz?
Szczena mu opadła na moją bezczelność i jeszcze coś się sadził, gdy z tyłu nadjechało kolejne auto i zaczęło na niego trąbić bo zablokował cały pas jezdni. Pojechał sobie mimo, że prosiłem aby wysiadł i mi to wszystko dokładnie wytłumaczył. Nie łudzę się nadzieją, że mi przyśle kartkę z życzeniami na święta hehe.
Z Przeźmierowa wtoczyłem się na ul. Bukowską (zaczęło lekko kropić), przedarłem się przez miasto zahaczając o Park Sołacki i na ostatnich pięciu kilometrach zaczęło już mocno popadywać. Nie na tyle abym zmókł dokumentnie ale na tyle, że zdołało mi pochlapać rower. Ech, zabrakło piętnastu minut abym suchą oponą zakończył dzisiejszy wypad mimo niekorzystnych zapowiedzi pogodynek. Jednak prawdę mówiły prognozy, tylko zrobił im się uślizg czasowy dzięki któremu mogłem dzisiaj pojeździć. W ten magiczny sposób dodałem kolejne 64km na rowerowym liczniku ;-)
Kategoria szosa
- DST 201.07km
- Czas 06:56
- VAVG 29.00km/h
- VMAX 52.00km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Z siatką na motyle łowić nowe gminy ;-)
Poniedziałek, 18 maja 2015 · dodano: 19.05.2015 | Komentarze 5
Jeszcze poprzedniego dnia nie byłem pewien czy aby na pewno chcę zrobić 200 km. Chodziło mi po głowie, aby oddać się totalnemu lenistwu w wolny dzień. Pewien może i nie byłem, ale na trasę spojrzałem w atlasie więcej niż jeden raz, opracowałem drogę i wynotowałem miejscowości przez które powinienem przejechać. Zarządziłem aby rano mnie obudzić, co niestety nastąpiło. Zwyczajnie rozpocząłem dzień od kawy i kontynuowałem myśli z dnia poprzedniego: jechać czy nie jechać?JECHAĆ!!! Pogoda za oknem bajeczna, wiatr do przyjęcia. Nic już w tym momencie nie mogło mnie powstrzymać. Ugotowałem wiaderko makaronu, zjadłem, wyszykowałem wszystko co potrzebne do drogi i pozostał mi tylko dylemat jak się ubrać. Na krótko czy na długo? Aby nie zanudzać napiszę, że wybrałem opcję na długo. Gdy już byłem wyszykowany zaczęło mi być gorąco i nastąpiło zwątpienie czy aby nie popełniłem błędu z doborem odzieży? Jednak ruszyłem.
Po kilkuset metrach już wiedziałem, że z ubiorem trafiłem w dziesiątkę. Tak sobie jechałem te pierwsze metry i tak sobie myślałem o sobie jaki to jestem zapobiegawczy, przewidujący (ubiór), doskonale zorganizowany, normalnie wychodziło nie inaczej, tylko że ze mnie jest istna „Krynica mądrości” ;-). I dalej jeszcze sobie dumam jak to o niczym nie zapomniał...? KURWA nie zabrałem z domu zapasowej dętki i łatek w razie czego. Musiało coś pójść nie tak. Szybki powrót do domu, zabrałem co zapomniałem i ponownie ruszyłem, tym razem już nie śpiewając peanów na swój temat hehe.
Pierwszy odcinek do Mrowina znam tak dobrze, że w zasadzie nie muszę patrzeć na drogę, bo rower sam mnie wiezie, tak często tamtędy jeżdżę. Momentami musiałem się hamować do spokojniejszej jazdy, bo troszkę dłuższy dystans miałem do zrobienia. Podjazdy brałem na totalnym luzie aby siły oszczędzać. Wiem, wiem dla wielu moja odległość do pokonania to dopiero rozgrzewka, jednak dla mnie to już dużo. Tak więc wyzbyłem się wszelakich napięć na średnią (tych przedmiesiączkowych również) i luźną nogą kręciłem w jednostajnym tempie. W Mrowinie wykonałem skręt w prawo i nadal mając przeciwny wiatr skierowałem się do Szamotuł. Tam zapytałem o drogę na Sieraków, bo na drogowskazach nic nie było. Wykierowałem się dzięki podpowiedziom tubylców (szczegół, że po bruku, który wytrząsał mi plomby z zębów) i wyjechałem z Szamotuł. W ten sposób znalazłem się po raz pierwszy rowerem na tych asfaltach, a dużą radochę sprawia mi jazda drogą nieznaną. Jeszcze dwukrotnie musiałem pytać o drogę zanim pojawiły się oznaczenia na Sieraków. Około osiemdziesiątego kilometra stanąłem przy nad wyraz dobrze zaopatrzonym sklepiku wiejskim w Kłodzisku. Niestety popełniłem w nim błąd przepuszczając przed siebie w kolejce miejscową kobiecinę. Ta jak zaczęła wybierać i wydziwiać to mi się zagotowało w czajniku. A ta cytryna ma cieńszą skórkę to pani mi ją poda, a tamten chlebek to z jakiej mąki, a z jakiej piekarni? A to nie, to ja razowca wezmę. Trzy banany jeszcze. Nie te, tamte bardziej skapciałe pani poda i cukierków jeszcze garstkę, tych co moje dzieciaki lubią i….. tak jeszcze 10 minut. Szukałem noża aby poprzez mord skrócić nasze wspólne męczarnie, ale w zasięgu ręki były tylko patyczki do lodów i słomki. Wytrzymałem to jednak, ale moja psychika po tym przeżyciu już nigdy nie będzie taka jak przedtem. Gdy przyszła moja kolej kupiłem wodę, pączka z bitą śmietaną, wywaliłem za to wszystko 2,55 zł i mogłem się oddać krótkiej przerwie.
Po kilku kilometrach dalszej jazdy objawił mi się Sieraków i w dodatku od nieznanej mi dotąd strony. Dotychczas (za młodych lat) docierałem tylko do jakiegoś ośrodka i potem… potem już niewiele zazwyczaj pamiętałem ;-). A tu normalnie miasteczko pełnym ryjem. Na wyjeździe objawiła mi się ścieżka rowerowa z kostki, którą pojechałem dla świętego spokoju i tu muszę dodać, że tak równo położonej nawierzchni już dawno nie doświadczyłem. I to z jakiego budulca? Było prościutko. Można? Można. Przyjemnym asfaltem, gdy ścieżka się skończyła ruszyłem do Kwilcza w którym skręciłem w lewo na Pniewy. Od tego momentu wiatr był już moim kumplem. Troszeczkę się obawiałem tej głównej drogi, bo osobiście wolę się przedzierać przez zadupia, ale nie było tak źle. Dojechałem do Pniew, minąłem je i cały czas pomykałem DW która miała na tyle szerokie pobocze, że stres związany z autami był na poziomie akceptowalnym. W Bugaju zrobiłem drugą przerwę, uzupełniłem płyny, podjadłem i podjąłem dalszą walkę z kilometrami.
W końcu dotarłem do Poznania. Z mozołem przedarłem się przez calutkie miasto ze świadomością, że jeśli teraz prosto pojadę do domu to zabraknie mi do zaplanowanych 200km około 23km. więc zacząłem jazdę w stronę Murowanej Gośliny, ale po chwili wpadł mi w oko drogowskaz Dziewicza Góra 3. Wiele się nie namyślając (a było trzeba jednak pomyśleć) obrałem ten kierunek. Zacząłem się wspinać i tak się wspinając zachciało mi się wafelka którego jeszcze miałem ze sobą. Elegancko go odpakowałem, zajadałem ze smakiem, a tu coraz bardziej stromo zaczęło mi się robić. Gęba zapchana, ja dyszałem, nogi powoli nie chciały ciągnąć i w dodatku po trzech kilometrach okazało się, że dalej nie ma asfaltu. Job twoju mać. Z powrotem na dół i ponownie kierunek Murowana. W Bolechowie z moich obliczeń wyszło, że zawracając będzie dystansu idealnie. Więc zawróciłem i bez zbędnych ceregieli równą jazdą dotarłem pod dom mając w zapasie zrobiony jeden kilometr.
Całkowity dystans wycieczki wyszedł 201,07 km z czasem 6:56 h. jednocześnie stając się pierwszą dwusetką zrobioną samotnie. Nie wyjechałem się do zera i gdyby była potrzeba mogłem kręcić dalej. W czasie tej jazdy udało mi się zaliczyć 5 kolejnych gmin do kolekcji powiększając mój skromny dorobek w tym temacie do 84.
Acha. Najgorsze w tym wszystkim, że poprzez tą wycieczkę muszę teraz stworzyć nową kategorię. Roboty przez to po same pachy, normalnie nie wiadomo w co pierwsze ręce włożyć hehe.
http://app.endomondo.com/workouts/524988240/5167642
Ta sytuacja o mało co mnie nie zwaliła z roweru. W wolnym tłumaczeniu to by znaczyło PIESI WON
Ruiny czegoś co kiedyś mogło być fajne ( Kwilcz )
Kategoria 200 z plusem, szosa
- DST 42.71km
- Teren 18.00km
- Czas 02:24
- VAVG 17.80km/h
- Sprzęt scott scale 80
- Aktywność Jazda na rowerze
Nogą luźną i luźniejszą
Sobota, 16 maja 2015 · dodano: 16.05.2015 | Komentarze 3
Sobota. Jest to dzień w którym przeważnie czai się na mnie niespodzianka, zwana również „rodzinną rundką rowerową”. W zeszłym tygodniu miałem szczęście i M. pojechała wybierać kwiatki na balkon zostawiając mi tym samym wolną rękę, a raczej nogę co skrzętnie wykorzystałem na fajną rundkę po szosie. W tym tygodniu spłynął na mnie zaszczyt towarzyszenia we wspólnej wycieczce ;-).Przed wyjazdem M. dokonała inspekcji sprzętu, przetarła wszystkie zabrudzone miejsca w rowerze tak, że odzyskał sklepowy blask i ruszyliśmy obierając za cel Rusałkę. Raźno pedałowaliśmy, aż momentami ledwie łapałem oddech (robiłem sobie zawody od skrzyżowania do skrzyżowania na jednym wdechu hehe). Koło Cytadeli troszkę było policji ze względu na odsłonięcie jakiegoś pomnika i poprzez Park Wodziczki i Sołacki wjechaliśmy na Rusałkę. Pierwotnie miał to być nasz dzisiejszy cel ale mi się załączył auto pilot i odruchowo pojechałem dalej. Po jakimś czasie dopiero się zorientowałem i zapytałem czy jedziemy dalej do Strzeszynka? W odpowiedzi ze śmiechem usłyszałem, że skoro już prawie tam dojechaliśmy to tak, owszem jedziemy. Hehe u mnie to już zaczyna działać jak u gospodarskiego konia czyli: Dajcie mi cel, a ja tam na pewno dowiozę ;-). Na miejscu odwiedziliśmy obowiązkowo pomost przy dzikiej plaży, chwilka zaszła na uzupełnienie płynów i okrążając jezioro rozpoczęliśmy drogę powrotną. Po drodze mijaliśmy miliony rowerzystów, biegaczy, inwalidów (kijowców) i innej maści zwolenników sobotniego lansu na świeżym powietrzu, zupełnie takich samych jak my. Droga powrotna minęła przy akompaniamencie wspólnych pogaduszek i nie wiadomo kiedy znaleźliśmy się przed podjazdem na osiedle. Zanim M. zabrała się za zdobycie góry, wzięła głęboki oddech, plus potężny łyk specjalnej mikstury z bidonu i pokonała morderczy podjazd w oka mgnieniu. A nawet ciut szybciej.
W domu zameldowaliśmy się z wynikiem ponad czterdziestu przejechanych kilometrów co w sumie dało mojej skromnej osobie wynik z całego tygodnia 360km. Jak na mnie to bomba. Jutro na pewno już nic do tego wyniku nie dorzucę, bo nie będzie na to czasu, a co przyniesie kolejny tydzień to się zobaczy. Nie ma co za dużo planować.
Bardzo fajny dzień dzisiaj. Miło tak sobie czasami pokręcić bez napinania, tylko dla samego relaksu i podziwiać z siodełka MTB widoczki, ptaszki, robale wpadające do nosa i inne okoliczności przyrody.
Kategoria MTB, w ślimaczym tempie