Info
Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2018, Październik1 - 2
- 2018, Wrzesień3 - 3
- 2018, Lipiec3 - 5
- 2018, Czerwiec13 - 4
- 2018, Maj14 - 3
- 2018, Kwiecień17 - 8
- 2018, Marzec10 - 5
- 2018, Luty1 - 0
- 2017, Grudzień1 - 0
- 2017, Listopad5 - 0
- 2017, Październik11 - 6
- 2017, Wrzesień15 - 11
- 2017, Sierpień5 - 1
- 2017, Lipiec14 - 42
- 2017, Czerwiec14 - 55
- 2017, Maj14 - 25
- 2017, Kwiecień15 - 47
- 2017, Marzec15 - 98
- 2017, Luty11 - 45
- 2017, Styczeń7 - 41
- 2016, Grudzień17 - 99
- 2016, Listopad12 - 70
- 2016, Październik13 - 57
- 2016, Wrzesień16 - 77
- 2016, Sierpień11 - 26
- 2016, Lipiec17 - 166
- 2016, Czerwiec15 - 103
- 2016, Maj14 - 94
- 2016, Kwiecień21 - 172
- 2016, Marzec11 - 81
- 2016, Luty12 - 80
- 2016, Styczeń3 - 40
- 2015, Grudzień14 - 85
- 2015, Listopad12 - 76
- 2015, Październik19 - 89
- 2015, Wrzesień21 - 122
- 2015, Sierpień4 - 15
- 2015, Lipiec21 - 63
- 2015, Czerwiec15 - 50
- 2015, Maj22 - 100
- 2015, Kwiecień14 - 106
- 2015, Marzec14 - 97
- 2015, Luty12 - 77
- 2015, Styczeń10 - 33
- 2014, Grudzień3 - 7
Wpisy archiwalne w miesiącu
Listopad, 2015
Dystans całkowity: | 668.18 km (w terenie 113.00 km; 16.91%) |
Czas w ruchu: | 26:20 |
Średnia prędkość: | 25.37 km/h |
Maksymalna prędkość: | 58.80 km/h |
Liczba aktywności: | 12 |
Średnio na aktywność: | 55.68 km i 2h 11m |
Więcej statystyk |
- DST 61.29km
- Czas 02:15
- VAVG 27.24km/h
- VMAX 54.00km/h
- Temperatura 4.0°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Wóz albo przewóz
Piątek, 27 listopada 2015 · dodano: 27.11.2015 | Komentarze 3
Od dwóch dni daje mi znać o sobie lekkie przeziębienie. Niby jest, niby go nie ma i niby chce się rozwinąć. Wieczorem M. niby nic nie mówiąc dawała mi do zrozumienia abym może jednak sobie odpuścił dzisiejszą jazdę rowerem. Ja ze swojej strony, również nic nie mówiąc aby nie rozniecić ognia głębokiej dyskusji na temat mojego zdrowia dałem do zrozumienia, że wezmę jej milczenie w tej sprawie pod uwagę. Przy tym wszystkim miałem świadomość, że gdy będę decydował (już zdecydowałem) o treningu rano, jej już nie będzie w domu, a tym samym nie będzie na mnie ciążyło ciężkie spojrzenie, pełne niewypowiedzianej nagany.
Przyszedł ranek, później prawie południe i ruszyłem przed siebie. Wóz albo przewóz. Rozwinie się choróbsko albo się nie rozwinie.
Chyba było jakieś inne powietrze niż wczoraj, bo jakoś tak mnie chłód przenikał. Postanowiłem odświeżyć pętlę przez Biedrusko gdyż jeszcze chwilę i będzie za zimno dla mnie aby robić sześćdziesiątki.
Przez miasto przejechałem bez niespodzianek, następnie pokonałem Rusałkę, Strzeszynek i za nim skręciłem na Złotniki itd. Wszędzie szaro, buro, drzewa łyse bez liści. Sceneria rodem z naszej polityki. Nic tylko się powiesić. Koło Biedruska widziałem jakieś wozy opancerzone na lawetach.
Ostatnie 15km miałem pod wiatr który jeszcze dodatkowo spotęgował odczucie zimna. Skoro drzewa straciły liście to ciężko wyczuć nie wychodząc z domu czy wieje i jak mocno. Ale spokojnie, trochę cierpliwości i będzie wszystko widać ładnie jak na dłoni gdy płatki śniegu będą poniewierane podmuchami hehe.
Pętlę zamknąłem i poczułem się spełniony. Sześć dyszek wpadło. Zacząłbym już odliczać do ciepłych dni które w końcu kiedyś muszą nadejść ale niestety nie umiem aż do tylu liczyć. Tak daleko jeszcze do tego ;-)
Kategoria szosa
- DST 55.75km
- Czas 02:01
- VAVG 27.64km/h
- Temperatura 4.0°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Grzybobranie
Czwartek, 26 listopada 2015 · dodano: 26.11.2015 | Komentarze 16
Po tym jak udało mi się wczoraj odszukać kominiarkę, dzisiaj postanowiłem wcielić w życie plan jej użycia. Gdy tylko opuściłem klatkę schodową już wiedziałem, że będzie mi w niej za ciepło. Skoro z zasady się nie wracam to pojechałem kręcić kilometry.Wczoraj byłem się rozeznać w sprawach służbowych, a dzisiaj udałem się w to samo miejsce dokonać papierkowej roboty, oszczędzając sobie tym samym przepychania się autem przez calutkie miasto, dodatkowo mając jakiś konkretny cel. To się nazywa upiec dwie pieczenie na jednym ogniu albo inaczej, dostać dwa piwa przy jednym zamówieniu ;-).
Szosa dzisiaj była jak to szosa. Z tą różnicą, że było o trzy stopnie więcej na dworze, a to było wyraźnie odczuwalne. Trasę pokonałem więc zbliżoną do wczorajszej z tą różnicą, że dzisiaj wróciłem po własnych śladach i zrobiłem 10km więcej. Co ciekawe, spotkałem w lesie grzyby. Niestety niejadalne.
W sumie dałoby się je zjeść. Tylko co potem???
Kategoria szosa
- DST 47.17km
- Czas 01:46
- VAVG 26.70km/h
- Temperatura 0.8°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Czy ktoś coś wie o mojej kominiarce?
Środa, 25 listopada 2015 · dodano: 25.11.2015 | Komentarze 9
Kolejny dzień kiedy nie padał deszcz od rana i na dworze było sucho. A więc można było wyciągnąć szosówkę. Gdy przejechałem pierwszy kilometr z oczu popłynęły mi łzy. Nie aby mnie tak wzruszyła moja jazda na rowerze. Raczej było to za sprawą mało upalnego powietrza dzisiejszego poranka. Z czystej rowerowej ciekawości rzuciłem okiem na termometr. Pokazało oszałamiające 0.8 stopnia. Co by nie mówić złego na pogodę, to jednak jeszcze było na plusie.Remontowana Bałtycka dzisiaj osiągnęła maxa w gestii spowolnienia ruchu, tzn stała cała i w całym tym swoim staniu miała się nadzwyczaj dobrze. Po krótkiej chwili poddałem się i objechałem to wszystko chodnikiem.
Wiem, że tak nie można. Ale czy można rozpierdzielić cały Poznań, a w niektórych miejscach na kilka lat?
Po kilku dalszych kilometrach dotarło do mojej mózgownicy, że czas przekopać domowy ciucholand, wcielić w życie poszukiwania na szeroką skalę i postarać się wykopać kominiarkę która od zeszłego sezonu może znajdować się dosłownie wszędzie. Może M. coś zaradzi w tym temacie ;-)?
Na wysokości Strzeszyna oświeciło mnie, że chyba czas już skrócić codzienne treningi. Ledwie ta myśl mi zaświtała w łepetynie, a mózg już błyskawicznie opracował plan „B” i za podwójnym przejazdem na Psarskim pojechałem w stronę Smochowic, gdzie miałem sprawę służbową do załatwienia, oczywiście lekko błądząc. Tam dowiedziałem się co miałem dowiedzieć i ruszyłem w drogę powrotną odnajdując skrót przez Biskupińską, którym wróciłem na stałą trasę. Przez miasto przejechałem bez problemu ale za to gdy już wtoczyłem się do mojej wiochy, jakiś driver pierwszej wody wyjeżdżając z podporządkowanej, patrząc w prawo i skręcając jednocześnie w lewo, wytoczył się na środek mojego pasa. Szczerze mówiąc widziałem się już ślizgającego z gracją po jego masce. Na szczęście gardło mam sprawne i prawdopodobnie usłyszał mój krzyk, co pozwoliło mu instynktownie zahamować. Cudem udało mi się go ominąć. Gdy się obróciłem zobaczyłem, że chłopina ledwie łapie powietrze ze zdenerwowania gdy do niego to wszystko dotarło. Mi stres i adrenalina nie pozwoli teraz oddychać przez co najmniej tydzień. Uff, niewiele brakowało.
Z tego wszystkiego zapomniałem kupić sobie śniadania i prawie spod domu zawracałem do sklepiku.
Co prawda zgodziłem się dzisiaj z moim narządem rozumowania na skrócenie dystansu ale nigdzie nie było mowy, że aż o tyle!!! W sumie wyszło jakieś śmieszne 45km. i musi tyle wystarczyć do jutra.
Kategoria szosa
- DST 44.14km
- Teren 20.00km
- Czas 01:57
- VAVG 22.64km/h
- VMAX 38.00km/h
- Temperatura 2.0°C
- Sprzęt scott scale 80
- Aktywność Jazda na rowerze
Leń, strach i błocko
Wtorek, 24 listopada 2015 · dodano: 24.11.2015 | Komentarze 5
Pierwsze co dzisiaj usłyszałem to wróg publiczny Nr1, czyli mój własny osobisty budzik. Trochę się wczoraj zasiedziałem i mimo ponad siedmiu godzin snu, byłem lekko rozkojarzony z samego rana. Z jednym okiem lekko uchylonym dotarłem do okna z nadzieją, że zobaczę deszcz. Niestety opadów nie było ale za to jakaś dziwna szarówka się szarogęsiła. Szron na szybach samochodów spowodował, że wylądowałem z powrotem w ciepłym łóżku dochodząc do wniosku, że mi się jednak nic nie chce. Poleżałem tak 10 minut i skoro nie udało mi się na powrót zasnąć, wziąłem to za omen i wstałem po raz drugi.Co człowiek się nawstaje to głowa boli ;-)
Przed wyjściem kilka razy jeszcze spoglądałem za okno i jakoś coś mi się nie widziało, a skoro tak to wybrałem MTB zamiast szosy.
Gdy zrobiłem już kilka kilometrów doszedłem do wniosku, że strach ma tylko wielkie oczy i można było spokojnie śmigać szoską bo ulice były suche. Za to na przekór wszystkiemu gdy zagłębiłem się w las, na niektórych odcinkach było bardziej niż błotniście. A tak liczyłem, że ten cały syf będzie z samego rana pięknie zamarznięty. No i się przeliczyłem. Przemknąłem przez Rusałkę, objechałem Strzeszynek, znowu zameldowałem się nad Rusałką ale tym razem jezioro objechałem z drugiej strony i skierowałem się w stronę domu.
Dzisiejsze pokonane kilometry pozwoliły mi uzyskać absolutne minimum (500) na listopad. W sumie byłem spokojny o to, że to wykręcę. Zeszły tydzień pokazał jednak iż ja mogę sobie planować cokolwiek ale jeśli pogoda będzie chciała mi namieszać w planach to zrobi to bez problemu. Teraz będę kręcił już na konto absolutnego grudniowego minimum, gdyby jakiś pogodowy Armagedon miał zstąpić.
Kategoria MTB
- DST 70.39km
- Czas 02:32
- VAVG 27.79km/h
- VMAX 52.00km/h
- Temperatura 1.5°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Chyba zbliża się koniec lata ;-)
Poniedziałek, 23 listopada 2015 · dodano: 23.11.2015 | Komentarze 8
Wow, ponad tydzień nie siedziałem na rowerze. W dużej części winna była temu pogoda ale też swoje „pięć groszy” dołożyły obowiązki i praca. Na szczęście deszcze postanowiły dać trochę spokoju w temacie nawadniania okolicznych pól, łąk i rowerzystów spragnionych ruchu.Rano suche asfalty spowodowały u mnie na twarzy „banana”. Niestety kroplą dziegciu w tej beczce miodu była moja niepewność co do tego czy ja jeszcze potrafię jeździć na rowerze po tak długiej przerwie. Aby nie rzucać się z motyką na słońce, zadzwoniłem do wiodącego w Poznaniu sklepu rowerowego i zasięgnąłem rady co powinienem zrobić w takim przypadku. Po godzinnej konsultacji doszliśmy do wniosku, że powinienem na pierwsze kilometry zamontować boczne kółka ;-). Rada była zaiste złota, niestety nikt w okolicy nie miał takiego osprzętu na stanie. W zaistniałych okolicznościach po śniadaniu ruszyłem tylko na dwóch kołach. Zrazu niepewnie ale po chwili przypomniałem sobie jak się jeździ.
Korek na starcie mnie zakorkował ale dzielnie przepchnąłem się przez miasto. Dotarłem do Golęcina i nareszcie poczułem, że zaczynam się relaksować. Pewną niepewność wprowadzała w niektórych miejscach mokra szosa z zamarzniętymi jeszcze poboczami. To sprawiało, że wszelkie łuki i zakręty starałem się pokonywać nad wyraz ostrożnie aby nie zaliczyć szlifa. Minąłem Strzeszyn, Kiekrz, Rokietnicę i po dojechaniu do Mrowina skręciłem na Napachanie. Od tego momentu, od czasu do czasu byłem zmuszony uprawiać slalom za sprawą kawałków lodu leżących na asfalcie. Gdybym jechał w weekend to bym pomyślał, że ktoś ten lód zostawił abym go wykorzystał do drinków ale skoro dzisiaj był poniedziałek, to doszedłem do wniosku, iż zalegające na szosie bryły pospadały z ciężarówek.
Minąłem dalsze miejscowości, wjechałem do Przeźmierowa w którym nic ciekawego się nie działo i następnie pojawiłem się w Poznaniu. Tradycyjnie pojechałem Bukowską która jest gładka jak stół, skierowałem się na Junikowo i po dotarciu tam rozpocząłem mozolny powrót do domu przez calutkie miasto w czasie którego spotkałem kierowców bardziej przychylnych rowerzyście i tych mniej przychylnych których było zdecydowanie mniej.
Gdy dzisiaj rozpoczynałem jazdę termometr pokazywał 1.5 na plusie. W czasie dalszej jazdy w pewnym momencie zauważyłem gwałtowny skok temperatury. Wskazanie termometru dosłownie oszalało, słupek rtęci wystrzelił w górę jak z procy aby zatrzymać się na niewiarygodnym wskazaniu 3.2 stopnia Celsjusza. Aż mi serce zadrżało czy aby mi skali wystarczy. Wystarczyło.
Wspomnieć jeszcze muszę, iż w czasie dzisiejszej jazdy wyszło dwa razy słońce. Na moje oko słoneczko sprawdzało czy aby to nie jedzie jakiś PRO ale po przekonaniu się, że to tylko Darek (znaczy się ja) wyjechał przewietrzyć szosówkę, zaraz się schowało.
Podsumowanie dzisiejszej rundki – RZEŚKO!!!
Kategoria szosa
- DST 30.95km
- Teren 27.00km
- Czas 02:05
- VAVG 14.86km/h
- Sprzęt scott scale 80
- Aktywność Jazda na rowerze
Z rogalami w tle
Poniedziałek, 16 listopada 2015 · dodano: 16.11.2015 | Komentarze 6
W sobotnie popołudnie ruszyliśmy z M. na objazd Puszczy Zielonki po tym jak osobiście wybrałem kierunek naszej jazdy. Co nie było bez znaczenia ze względu na wiejący bardzo silny wiatr. Pierwsze kilometry do Wierzenicy dmuchało nam tak mocno w plecy, że w zasadzie pedałowanie było zbędnym czynnikiem wprawiającym nas w ruch.Oj tak. Monice taka jazda zdecydowanie się podobała ;-).
Później było troszkę gorzej ale bez tragedii. Pewne niedogodności pod postacią w mordę winda wystąpiły przed Dębogórą ale po zagłębieniu się w las drzewa skutecznie nas od niego chroniły. Przyjemne to było uczucie gdy korony drzew falowały nad nami, a na naszej wysokości panował spokój. Za to pojawiło się błoto i kałuże. No cóż, nie można mieć w życiu wszystkich luksusów.
Wprawdzie miałem w pamięci obfite nocne opady deszczu ale sądziłem, że to wszystko wsiąknie w ziemię.
Ano nie wsiąkło.
A skoro było jak było, to co jakiś czas dawało się słyszeć lekkie niezadowolenie ładniejszej części naszego skromnego teamu w postaci delikatnych sugestii – …pip pip pip jakie błocko, pip pip pip będę cała pochlapana (cenzura) ;-)
Przed Czernicami zrobiliśmy nawrotkę, a drogę powrotną umiliły nam pokazujące się zwierzęta leśne, gdzie ozdobą wyprawy okazał się dorodny jeleń. Spotkaliśmy też kilku rowerzystów zawzięcie zmagających się z leśnymi duktami, a w zasadzie gwoli ścisłości zostaliśmy przez nich wyprzedzeni.
W końcu wyjechaliśmy z kniei. Na kilku ostatnich kilometrach przyczepił się do nas dorodny labrador i biegł z nami aż do osiedla. Całe szczęście, że był pokojowo nastawiony bo tak duży bezpański pies nie wpływa dodatnio na moje samopoczucie. Odczepił się dopiero przy osiedlowej piekarni do której wstąpiłem po rogale które miały nam umilić chwile przy zaparzonej porowerowej kawie.
Osobiście wydaje mi się, że wspomniany bezpański pies wyczuł konkurencję do rogali w osobie Moniki i to, że jego jedno spojrzenie w stronę zakupionych łakoci mogło spowodować wybuchową reakcję mojej drugiej połowy dzisiejszego teamu rowerowego. Ja sam miałem obawy w domu poprosić o połowę rogala, a co się dopiero dziwić biednemu psiakowi, któremu zapewne objawiła się wizja wybitych własnych zębów ;-).
Kategoria MTB, w ślimaczym tempie
- DST 61.29km
- Czas 02:13
- VAVG 27.65km/h
- VMAX 58.80km/h
- Temperatura 15.0°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Wiatr = walka
Piątek, 13 listopada 2015 · dodano: 13.11.2015 | Komentarze 5
Wszystkie prognozy straszą deszczem w najbliższym czasie więc nie ma co się oglądać tylko trzeba jeździć na zapas.Temperatura jak na połowę listopada jest nieprzyzwoicie przyzwoita ;-). Tak że nie zastanawiałem się ani chwili, tylko po przekąszeniu kilku skibek ruszyłem zrobić jesienną pętlę.
Co dziwne, za oknem dzisiaj dla odmiany liście na drzewach ledwie co się poruszały, jakby przyspawane. Dlatego było wielkim zaskoczeniem gdy po wyruszeniu, otrzymałem silny cios od wrednego winda prosto w mój wielki nochal. No nic, czekał mnie zatem kolejny dzień przedzierania się przez podstępnie zastawioną kurtynę wiatru.
Na początku jazdy musiałem przetrzeć oczy ze zdumienia gdy okazało się, że Bałtycka była pusta jak flaszka na końcu studenckiej popijawy. Ten fakt zasługuje na zapis w księdze miejskiej. Do Golęcina jakoś się doczłapałem i swoje odstałem na pierwszym przejeździe kolejowym. Za nim toczyłem nierówną walką z Sami Wiecie z Kim do momentu kiedy skręciłem na Złotniki. Po tym manewrze już kompletnie nie wiedziałem z której strony wieje ale na pewno nie z tej co by mi miało pomagać. W Złotnikach kolejny nawrót i było znowu gorzej. Chwilę wytchnienia otrzymałem gdy się schowałem w Suchym Lesie i Morasku. Niestety moja nieudolność na tym odcinku zaowocowała upuszczeniem bidonu po który musiałem zawrócić i zrobić to szybko, zanim jakiś dowcipny szoferak nie postanowił zrobić z niego naleśnika, tak dla sportu. Udało się go uratować w całości.
W końcu dotarłem do Radojewa, zaliczyłem szybki zjazd i zameldowałem się w Biedrusku, zarazem się z niego odmeldowując. Następnie objechałem Murowaną Goślinę i gdy znalazłem się na prostej do domu powrócił wietrzny koszmarek. Wiało czołowo jaki diabli. Za nic w świecie nie miałem grama osłony. Całe cholerne 15km wlokłem się jak wóz z węglem. Zdobywanie każdego metra przypominało wyrywanie zęba. Mało powiedziane. Było jak zabieranie dziecku ostatniego cukierka – dało się to zrobić ale zostało okupione bólem, łzami i litrami potu. No prawie ;-).
W końcu doczłapałem się do Koziegłów i pokonałem topowy wjazd na osiedle. Jeśli przed tym podjazdem mam niekiedy jeszcze jakiekolwiek siły, to po pokonaniu wzniesienia jestem z energią na zero ;-).
Teraz czekam czy wielebny deszcz się jutro pojawi i czy będę miał możliwość się przewietrzyć.
Kategoria szosa
- DST 61.52km
- Czas 02:15
- VAVG 27.34km/h
- VMAX 47.00km/h
- Temperatura 14.0°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Oklapłem :(
Czwartek, 12 listopada 2015 · dodano: 12.11.2015 | Komentarze 2
Kilka dni przerwy w kręceniu rowerem rozleniwiło mnie do tego stopnia, że dzisiaj szukałem wymówek aby nigdzie się nie ruszać przed pracą. Nawet kilka znalazłem. Niestety, jednak to nie wystarczyło i gdy już się ogarnąłem, ruszyłem przed siebie.Widok wiatru wyginającego drzewa za oknem nie kłamał. Początek jazdy pod to wiejące badziewie był strasznie uciążliwy. Nie aby później sprawiało mi radość walczenie z podmuchami. Gdy dotarłem do ul. Solidarności i zacząłem pokonywać podjazdy które miała do zaoferowania, odczułem całe obżarstwo z kilku ostatnich dni. Zjedzone Rogale Marcińskie były w tym momencie dla mnie niczym kotwice okrętowe, pochłonięte pyzy sprawiały wrażenie głazów podrzuconych do kieszonek, a gołąbki pożarte w ilościach nieprzyzwoitych nic nie odejmowały z tego dodatkowego ciężaru i robiły za dobrze zaciągnięty hamulec. Ale warto było się tak ponapychać ;-).
Gdy złapałem w końcu właściwy rytm i chęć do jazdy nagle okazało się, że jadę z dużo większą swobodą.
Przypadek?
Nie, to nie był przypadek tylko właśnie zrobiłem nawrót, więc zacząłem jechać z powrotem, a co za tym idzie wiatr od tego momentu stał się moim sprzymierzeńcem. Ot i całe wytłumaczenie zagadki. Naturalnie nie obyło się dzisiaj bez stania na przejazdach kolejowych które zamknięte zaliczyłem sztuk dwa. Drugi z pełną perwersją zamknął się około 200m przede mną i odczekałem aż przejadą dwa pociągi.
Podsumowując dzisiejszą aktywność to przyznam się, że umordowałem się nieludzko. Winni mojej dzisiejszej niemocy są pilnie poszukiwani do wyciągnięcia konsekwencji ;-).
Kategoria szosa
- DST 50.61km
- Teren 21.00km
- Czas 02:13
- VAVG 22.83km/h
- Temperatura 5.0°C
- Sprzęt scott scale 80
- Aktywność Jazda na rowerze
Złomek istnieje!!!!!!!!!
Piątek, 6 listopada 2015 · dodano: 06.11.2015 | Komentarze 8
Chciałbym napisać, że dzisiaj jest znowu mgła. Ale nie mogę tego zrobić gdyż wspomniane gówno jest cały czas od kilku dni i zmienia tylko swoje natężenie.Po obudzeniu się i podparciu opadających powiek belkami stropowymi z odzysku, dałem sobie i mgle czas na zastanowienie jadąc na weekendowe zakupy spożywcze. Po powrocie zrobiłem jeszcze godzinę ostatniej szansy na poprawę pogody. I nic się nie zmieniło w temacie widoczności. Zatem znowu wybór padł na MTB.
W dzisiejszym losowaniu miejsca docelowej jazdy wygrał Strzeszynek. Więc wydobyłem mój czołg na światło dzienne i ruszyłem. Ciekawą odmianą była jazda Bałtycką po odcinku remontowanym. To znaczy po wszystkim tylko nie po asfalcie. Bonus to jazda bez korków. Nawet budowlańcy nie rzucali we mnie kamieniami. To miło ;-).
Przebiłem się przez miasto, na Golęcinie wycinka gałęzi na wysokościach zmusiła mnie do objechania wysięgnika koszowego trawnikiem. Dalej było już tak fajnie, że wyjąłem słuchawki z uszu aby słyszeć szelest liści pod kołami. W Strzeszynku odwiedziłem jak zawsze pomost i jak zawsze był na nim jakiś wędkarz który jak zawsze niczego nie łowił. Ogarnąłem wszystko dookoła wzrokiem i pojechałem objechać jezioro. Gdy już zakończyłem ten objazd, odezwał się we mnie głód jazdy na zapas (zima idzie), więc zrobiłem jeszcze jedną rundkę i pojechałem w stronę domu.
Gdy mijałem ponownie wycinkę gałęzi, cudem (setki upadków zaprocentowały hehe) uniknąłem gleby po tym jak koło…. ale co tu będziemy o szczegółach blebrać ;-). Grunt, że utrzymałem pion. No prawie pion. Przejeżdżając koło Galerii Pestka zdumiałem się widokiem Złomka. Zawsze myślałem, że on jest tylko bajkowym wytworem, a tu takie miłe zaskoczenie.
Ostatni odcinek jechało mi się jak „za karę”. Było mi już zimno, głodno i wiało prosto w twarz. Ale wytrwałem i do domu się dowlokłem.
Wieczorem trochę popadało więc może jutro mgły nie będzie. Ale jak znam życie to w zamian będzie deszcz hehe.
Złomek w całej krasie
Kategoria MTB
- DST 53.20km
- Teren 45.00km
- Czas 02:25
- VAVG 22.01km/h
- Sprzęt scott scale 80
- Aktywność Jazda na rowerze
Ordynarne wymuszenie pierwszeństwa
Czwartek, 5 listopada 2015 · dodano: 05.11.2015 | Komentarze 3
Tak jak zapowiadali i tak jak zanosiło się od wieczora, od samego rana na dworze panowała mgła. Niby nie jakaś gęsta ale jednak nie zdecydowałem się na jazdę szosówką. Diabli wiedzieli jak by wyglądało za miastem. Zatem wybór padł na MTB.Bez zbędnych ceregieli oblekłem się na cebulkę i ruszyłem na podbój Puszczy Zielonki. Po minięciu kościoła w Kicinie skierowałem się do Wierzenicy. Spokojnie sobie kręciłem po drodze gruntowej podziwiając opustoszałe pola leżące wokół, lekko skąpane we mgle gdy kątem oka zobaczyłem biegnącą równolegle ze mną sarnę. Widok fajny. Odprowadziłem ją wzrokiem aż do momentu kiedy rozdzieliły nas zarośla i znikła mi z oczu. I gdy dalej jechałem przed siebie, nagle bez ostrzeżenia wyskoczyła mi wspomniana sarna tuż przed rowerem.
To, że wyskoczyła bez ostrzeżenia było już samo w sobie naganne, ale ona to zrobiła mając mnie z prawej strony, a więc nie udzieliła mi pierwszeństwa. Co więcej, nie czuła się wcale winna tego wymuszenia. Toż to skandal hehe.
A gdybym tak ją potrącił śmiertelnie, zwłoki poćwiartował, zapakował do piekarnika nadziane słoninką i ułożył na grzybkach z cebulką? To do kogo pretensje by miał leśniczy? Kogo by ciągano za uszy? Kto by był uznany za winnego? No kto?
A gdzie w tym czasie byli jej rodzice? – pytam tak z ciekawości gdybym jeszcze chciał zrobić pasztet ;-)?
Po tym wszystkim z zaostrzonym apetytem na dziczyznę dojechałem do Wierzenicy, a później zakosztowałem trochę asfaltu aż do Dębogóry. Potem już był tylko las, a w zasadzie puszcza. Ale nie ma co się spierać o szczegóły.
Przez Czernice i Zielonkę dojechałem do Dąbrówki Kościelnej, a nawet kawałek za. Następnie zacząłem powrót po własnych śladach mając kibiców na drzewach w postaci wiewiórek. W niektórych miejscach było nasypane tyle liści, że nie było widać drogi, nie mówiąc o kamieniach, dziurach i zamaskowanych błotnistych bajorach. I ja się pytam co robi leśniczy, że wszędzie walają się nieposprzątane liście ;-)?
Po minięciu Czernic kilka razy wyłaniały się z lasu sarny. Niestety jak zawsze byłem bez szans na zrobienie im fotki. Ostry zwrot nastąpił przy Uroczysku Maruszka i od tego momentu miałem do domu już tylko 10km w czasie których nic szczególnego się nie wydarzyło, jeśli nie liczyć sympatycznego dziadka z wnuczkiem we wózku.
I jak tu w takim bałaganie jeździć ?
Kategoria MTB