Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Follow me on Strava

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lipciu71.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2016

Dystans całkowity:1276.97 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:46:03
Średnia prędkość:27.73 km/h
Maksymalna prędkość:57.00 km/h
Suma podjazdów:1285 m
Liczba aktywności:17
Średnio na aktywność:75.12 km i 2h 52m
Więcej statystyk

1... skok na okienko ;-)

Czwartek, 28 lipca 2016 · dodano: 28.07.2016 | Komentarze 6

 Tak proszę nie regulować odbiorników, gdyż całkowity dystans wyniósł około 200 metrów. Dzisiaj wyjątkowo rowerem wybrałem się po pracy. A cała jazda odbyła się z domu na parking w celu zapakowania roweru do auta na jutrzejszą podróż. Dzisiaj, bo takie są wymagania techniczne całej operacji.

Ale od początku. Na dzisiejszą rundę nawet się specjalnie nie przebierałem. Nie założyłem również kasku dla bezpieczeństwa. Zanim się dobrze rozpędziłem, już musiałem hamować. I to już cała historia :) 

Ostatni dzień pracy już jest za mną, a od jutra JADĘ NA URLOP!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Chciałem dzisiaj zaistnieć w okienku ale widzę, że już są lepsi. Trudno, jeszcze kiedyś zabłysnę ;-)
Kategoria szosa


  • DST 63.38km
  • Czas 02:12
  • VAVG 28.81km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

2...1... OBCY już byli :)

Środa, 27 lipca 2016 · dodano: 27.07.2016 | Komentarze 3

Temperatury nie zwalniają. I bardzo dobrze, bo jeszcze trochę, a znowu będę musiał ubierać się na cebulkę i ze łzami w oczach wspominać panujące obecnie upały. Jest lato – jest ciepełko, to odwieczne prawo natury :) Urlop nadchodzi!!!

Start lekko przed 9:00, co przy panującej temperaturze pozwoliło mi zaoszczędzić na rozgrzewce, której nigdy i tak nie robię. Bez szaleństw, dobrze znanymi asfaltami dojechałem do półmetka w Mrowinie. Kawałek za nim trafiłem na ślady obecności OBCYCH na naszych terenach. Wywnioskowałem to po tym, że ktoś porwał kierowcę i cholera wie kogo jeszcze z pojazdu, dla którego nie mam fachowej nazwy. Okoliczni mieszkańcy po dogłębnym przepytaniu nic dziwnego nie zauważyli. Potrafią UFOle zacierać za sobą ślady ;-)


                                                      Tyle po sobie zostawili.  Cześć pamięci porwanych :)



Pełen niepokoju o siebie pojechałem dalej. I gdy jadąc Lusowem, mając w głębokim poszanowaniu ścieżkę rowerową, rozstrąbił się za mną dostawczak. Stanąłem i wysłuchałem krótkiego elaboratu kierowcy o biegnącej obok drodze rowerowej. Moja riposta była krótka i rzeczowa:

- panie, jak mam po tym gównie z kostki jechać tym rowerem? To jest rower szosowy, a po tamtym to może jechać baba do sklepu!

Uśmiechnął się, machnął ręką i pojechał dalej rozumiejąc, że nic z tego nie rozumie :). Ale zaraz za nim była osobówka z której wychyliła się mamuśkowata blondynka i wskazując palcem krzyknęła do mnie: tam jest droga rowerowa!!!

Nie wiedziałem, iż moje ciemne okulary tak wprowadzają ludzi w błąd, że myślą iż jestem ociemniały. Brak białej laski nawet ich z tego błędu nie wyprowadził ;-) Po tym wszystkim już tylko wyprowadziłem zbłądzonych podróżnych, pytających o drogę na właściwy kierunek czyli Wrocław i dotarłem do domu.

Nudno dzisiaj nie było hehe,  a jutro chyba nic nie pokręcę :(



Kategoria szosa


  • DST 63.23km
  • Czas 02:12
  • VAVG 28.74km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

3...2...1... coraz bliżej, a jednak jeszcze daleko

Wtorek, 26 lipca 2016 · dodano: 26.07.2016 | Komentarze 6

Jeszcze trzy dni pracy które będą się ciągnęły jak flaki z olejem. Zostałem obudzony o nieludzkiej godzinie, za sprawą wcześniejszego pójścia spać. W sumie to dobrze, bo przed pracą miałem jeszcze coś do załatwienia. Tym samym dzisiejszą jazdę zrobiłem zanim ktoś włączył piekarnik na full.

Początek odbył się przez Gołuski, Zakrzewo, Sady. Dalej nastąpiła lekka modyfikacja przez Napachanie, Mrowino, a tuż za nim zza płotu patrzyły na mnie dwa byczki. Na moje oko szalenie apetyczne mimo młodego wieku. Może jeszcze kiedyś je spotkam.... na moim talerzu :)



Potem przyszła kolej na Tarnowo Podgórne, Przeźmierowo i Poznań. Na Fabianowie dowiedziałem się co miałem dowiedzieć i w początkach przypiekania przez miłościwie nam panujące słoneczko, przejechałem ostanie kilometry, wysączając zarazem ostatnie krople picia z bidonu nr 2
Kategoria szosa


  • DST 60.48km
  • Czas 02:06
  • VAVG 28.80km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

4...3...2...1... jeszcze aż tyle?

Poniedziałek, 25 lipca 2016 · dodano: 25.07.2016 | Komentarze 7

I znowu końcowe odliczanie do urlopu zostało rozpoczęte.

Robota się wściekła na sam koniec i nie mam czasu pisać. Rowerowa rundka na szczęście doszła do skutku, trasą wielokrotnie już przemierzaną. Z całej jazdy najciekawsze było to, że w ogóle została zrobiona. Jeszcze trzy dni pracy wiszą nad moją głową, niczym miecz Damoklesa. A niech sobie wisi, kij mu w oko ;-)
Kategoria szosa


  • DST 41.78km
  • Czas 02:50
  • VAVG 14.75km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Z Wartą warto

Sobota, 23 lipca 2016 · dodano: 23.07.2016 | Komentarze 2

Jak się rzekło, tak się stało i nadszedł dzień rodzinnej wycieczki. Do łask wrócił MTB wraz z nowym amorem i hamulcami po serwisie. Na początek przejechaliśmy przez całe Komorniki, aby po chwili zacząć przemierzać Greiserówkę, wraz z nieodłącznym stukotem kół na łączeniach betonowych płyt. Gdy płyty zakończyły swój radosny koncert, zaczęliśmy jechać leśnymi ścieżkami które zawiodły nas do Puszczykowa, gdzie wpadliśmy na lody.

I tu muszę nadmienić, że albo smak u mnie został przez kogoś zmieniony, albo ta lodziarnia jedzie już tylko na renomie, bo w smaku przypominały chińską zupkę w proszku. Długo moja noga tam nie postanie.

Po tym „wykwintnym” deserze zjechaliśmy na szlak nadwarciański z którego niechcący zboczyliśmy w pewnym momencie i rozpoczęliśmy tym samym walkę z komarami i zielskiem o dotarcie do cywilizacji. Na kolana rzucił mnie znak informujący o zakazie jazdy rowerem nad Wartą na jakimś tam odcinku.


Na szczęście dopięliśmy celu wyjeżdżając na asfalt w Luboniu. Od tego momentu luźną nogą podążyliśmy do domu.


Jako ciekawostkę dodam, że oglądając Tour de France po obiedzie, (leżąc oczywiście), gdy kolarze mieli do mety 32km lekko przymknęło mi się oko. Gdy je otworzyłem do mety mieli już tylko 12km. Następny mój kontakt z rzeczywistością był, gdy w TV leciał jakiś film, a M. poinformowała mnie o zakończonym etapie. Cóż i tak bywa :)

Czy ktoś wie jak to się dzisiaj skończyło ;-)?


Z tego miejsca ewakuowaliśmy się bardzo szybko. Samotne brzozy mają dziwną moc i sprawiają, że samoloty lądują w dziwnym stylu, a ja nie chciałem mieć dzisiaj kupy złomu radzieckiej produkcji na głowie ;-)



  • DST 63.97km
  • Czas 02:16
  • VAVG 28.22km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Emocji tyle co w sanatorium :)

Piątek, 22 lipca 2016 · dodano: 22.07.2016 | Komentarze 3

Krótko, bo po pracy jestem ugotowany.

Start nastąpił przed dziewiątą w rześkiej scenerii, jak na temperatury które panują po południu. Dzisiaj klasyczna pętla przez Lusowo, Rokietnicę, Mrowino, Tarnowo Podgórne, Zakrzewo i do domu. Kompletnie nic ciekawego się nie działo. Było nudno do tego stopnia, że w połowie drogi zasnąłem. Ocknąłem sie gdy moja podświadomość płaciła za bułki na śniadanie. Zdecydowanie dzisiejszy zakup pieczywa był najbardziej emocjonującym momentem treningu ;-)

Na jurto zapowiada się rodzinny trip rowerowy :)


Kategoria szosa


  • DST 62.64km
  • Czas 02:16
  • VAVG 27.64km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Skleroza

Czwartek, 21 lipca 2016 · dodano: 21.07.2016 | Komentarze 23

Dzisiaj start odbył się wcześniej ze względu na nawał zajęć. Na początek obrałem kierunek myjnia, bo po ostatniej rundzie na koniec województwa, rower był mocno usyfiony. Na miejscu wrzuciłem zetę, spłukałem brud i ruszyłem tłuc kilometry. Po przejechanych trzech kilosach zorientowałem się, że zostały na myjni moje bidony, które odstawiłem na bok aby nic do nich nie naleciało. Na szczęście gdy wróciłem jeszcze stały :).

Dodatkowy dystans lekko mi zburzył treningową marszrutę, więc lekko improwizowałem aby odległość i czas się zgadzały. Zatem dzisiaj przez Dąbrowę, Lusowo, Sady, Napachanie - przed którym jadący z przeciwka chciał ze mnie zrobić naleśnika. W Mrowinie skręciłem na Rokietnicę w której znowu jest wahadło, następnie zaliczyłem Kiekrz, Strzeszyn i Golęcin. Na tym etapie moje obliczenia nakazały skrócenie trasy, więc przetoczyłem się Polską, Bułgarską - na której jakaś gwiazda w aucie, wyjeżdżając z podporządkowanej miała mnie za niewidoczny pyłek. Grunwaldzka do torów mnie dobiła nawierzchnią (coś mi odbiło i jechałem przepisowo ścieżkami). Ale za torami jakiś mistrzunio kierownicy, prawie mnie skasował włączając się do ruchu. Gdy stanął po moim ryknięciu, nerwowo zaczął dłubać w nosie - no nie powiem, ciekawa reakcja. A nawet niekonwencjonalna. Po tym wszystkim szczęśliwie dotarłem do domu.

Ale hola hola. Korzystając z okazji zmierzyłem dzisiaj długość remontowanego odcinka Grunwaldzkiej w Plewiskach. Wynosi on dokładnie 820 metrów. Zatem KTOŚ przerąbał zakład o czteropak :). Teraz poczekam na milion wymówek przegranego aby go nie postawić ;-)
Kategoria szosa


  • DST 229.04km
  • Czas 08:26
  • VAVG 27.16km/h
  • VMAX 54.00km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 1285m
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Poznań - Kalisz łowiąc gminy

Wtorek, 19 lipca 2016 · dodano: 20.07.2016 | Komentarze 14

Remik w końcu tygodnia rzucił pytanie, czy jest opcja zrobienia jakiejś trasy. Tak się przypadkowo złożyło, że droga była już wytyczona od zeszłego roku i czekała spokojnie na realizację. Przesłałem pytającemu mapkę z naszkicowanym szlakiem do akceptacji. W zamian otrzymałem poprawioną wersję i zasadniczo wszystko było gotowe od strony teoretycznej. Od praktycznej też po ustaleniu miejsca zbiórki w Łęczycy na godzinę 6:30. Osobiście byłem za wcześniejszym wyruszeniem, ale Tomkowi i ten czas wydawał się zbyt wczesny, wręcz nieludzki. Drogo go to w następstwie kosztowało, gdyż.... ale o tym zaś skrobnę :)

Wtorek był dniem startu. Wstałem z zapasem czasu, ogarnąłem się i ruszyłem pod Pajo – miejsce spotkania z Tomaszem. Przyjechał punktualnie i razem podjechaliśmy na miejsce spotkania z Remikiem, który również nadjechał o czasie. Spotkanie z nim było zarazem poznaniem w rzeczywistości. Po kilku zdaniach nastąpił start ostry, który wcale nie był taki ostry, bo i nie było takiej potrzeby. Trasa Puszczykowo, Mosina, Rogalin minęła w chwilę, zapewne za sprawą wielokrotnych przejazdów nią w przeszłości.

Śrem to pierwsza większa miejscowość na naszym szlaku, ale niczym mnie nie zauroczyła. Przejechaliśmy przez nią bez problemów i opuściliśmy bez żalu. Tłumy nas również nie witały i szlochające baby nie żegnały. Przynajmniej takie jest moje odczucie ;-). Pokonując kolejne kilometry, mijając po drodze wioski Pysząca, Chrząstkowo, Konarzyce wjechaliśmy do Książa Wielkopolskiego w którym została zarządzona krótka przerwa regeneracyjna. Wykorzystałem ją na ciacho z makiem i kefir.

Następny odcinek pokonywaliśmy zdawać by się mogło w "stylu pijanego mistrza kung-fu" za sprawą zaliczania gmin, niekoniecznie jadąc w linii prostej. Plusem tego jest możliwość zobaczenia miejsc do których zapewne nigdy bym nie pojechał, minusem czasami kiepska nawierzchnia. Noga za nogą, koło za kołem i znaleźliśmy się w Górze, gdzie zobaczyliśmy pałac wybudowany w latach 1877 - 1878 dla Rudolfa Fischera von Mollarda w stylu renesansu północnego, zwanego również "stylem królowej Anny" - błysnąłem wiedzą? Dzięki kochana Wikipedio ;-). Zobaczyliśmy w Górze również bar, który na tyle zwrócił moją uwagę, że cyknąłem mu fotkę.






Kolejny przystanek regeneracyjny wypadł w Golinie. Tam nastąpiło szybkie wszamanie zakupów i znów czas był w drogę. Następnym epizodem godnym uwagi był pałac w Dobrzycy wybudowany w latach 1798–1799.



Od tego momentu naszym kolejnym celem pośrednim był Gołuchów wraz ze swoim zamkiem. Jednak zanim tam zawitaliśmy, dopadł nas deszcz przed którym zmuszeni byliśmy się schronić pod drzewami. Na tym czekaniu straciliśmy około 20 minut, które również w dalszej części zaważyły o....., ale o tym pod koniec. Gdy przestało padać, zdecydowaliśmy się na jazdę. Niestety woda zalegająca na asfalcie lekko zmieniła stan naszych butów i ciuchów z suchego na mocno wilgotny :). I w takim stanie zawitaliśmy do Gołuchowa. Po zasięgnięciu języka u tubylca, dowiedzieliśmy się gdzie szukać zamku, oraz o żubrach, które ponoć miały być niedaleko wspomnianej budowli. Zamek zobaczyliśmy (Zamek w Gołuchowie – pierwotna,wczesnorenesansowamurowana budowla o charakterze obronnym, kilkukondygnacyjna, na planie prostokąta, zbasztamiw każdym z narożników, która została wzniesiona w latach1550-1560dlaRafała Leszczyńskiego (starosty radziejowskiego i wojewody brzesko-kujawskiego) wGołuchowie.), a na żubry nie wystarczyło czasu.



Na tym etapie było wykręcone około 150 km, więc nikogo nie zdziwił kolejny popas kawałek dalej w miejscowości Piotrów. Zjedliśmy jakieś wyroby cukiernicze, ale czaru tego posiłku dopełniał unoszący sie wszędzie zapach marihuany. Po prostu rozkosz dla nosa. Skąd wiem jak pachnie marihuana? Oczywiście z Wikipedii buhahaha. Naprawdę buhahaha. Niestety towaru nikt nam nie dostarczył, ognia nie podał więc bez niezrozumiałego dzikiego chichotu podnieśliśmy tyłki i pojechaliśmy dalej łowić gminy, a do kolejnej musieliśmy zboczyć ze szlaku i w ten sposób zajechaliśmy do Koźlątkowa.

Następny etap naszej jazdy wyglądał na mapie jak Żyd miotający się po pustym sklepie. Lewo, prawo, lewo, prawo niby bez ładu i składu. A jednak w tym szaleństwie była metoda i to skuteczna :). I tak na naszym śladzie prowadzącego nas GPSa pojawił się Koźminek wraz ze swoim ryneczkiem, OSP i dystrybutorem ponoć zdrowej wody.







                                                                          Ponoć zdatne do picia




Chłopaki pogadali z tubylcami i nadszedł czas rozpatrzenia szans złapania pociągu około godziny 16:00. Niestety (ale tylko dla Tomasza) wychodziło na to, że nie ma na to cienia nadziei. Ja z Remikiem przyjęliśmy te obliczenia po męsku, dochodząc do jedynego słusznego wniosku, że jadąc późniejszym składem będzie więcej czasu na piwo i pizzę ;-). Tomasz miał natomiast jakieś plany w domu obwarowane czasowo. Na jego niefart złożyły się deszcz i co za tym idzie pauza w naszej eskapadzie oraz..... jego chęć dłuższego pospania. Cóż, jak mówi stare przysłowie: kto rano wstaje, ten wcześniejszy pociąg na peronie zastaje :). Ze zgryzoty wyrwał kilka włosów (swoich, gdyż ja własnych prawie nie posiadam hehe) i siłą rzeczy zaakceptował późniejszy powrót.

Przed nami był ostatni odcinek jazdy i przedostatnia gmina do zaliczenia. I w trakcie jej zaliczania, objawił nam się wiśniowy sad, którego nachalne zaproszenie przyjęliśmy zgodnie z zasadą "kradzione nie tuczy :)".



Pojedliśmy owoców do syta i z radosnymi minami kierowaliśmy sie do Kalisza. 14 km przed nim Remik zaproponował boczna drogę z czego skrzętnie skorzystaliśmy, aby nie jechać drogą krajową o dużym natężeniu ruchu. Tam ciut pobłądziliśmy, ale naprawdę niedużo. Naprawdę!!!!! Na główną drogę wjechaliśmy tuż przed Kaliszem, gdzie znów zaczęło padać. Ubrałem się w użyczony przez Remika nieprzemakalny przyodziewek i tak potem gnałem na PKP, że nie zatrzymałem się przy znaku KALISZ. Chłopaki tam stanęli i fotkę sobie zrobili. Przez moje gapiostwo takiej fajnej nie mam :(

Końcowy etap nas zmoczył i w takim stanie wjechaliśmy do centrum. Tam poszukaliśmy tamtejszy rynek, zrobiliśmy pamiątkową fotę i ruszyliśmy na poszukiwanie dworca i pizzerii. W tym temacie poszło nam nawet zgrabnie. Następnie podzieliliśmy zadania. Tomasz pojechał kupić bilety, a ja z Remikiem kupić pizzę na wynos. Ostatecznie okazało się, że Tomek dojechał do nas z biletami, czasu było jeszcze sporo i pizzę zjedliśmy na miejscu. Taki nowy trend, zamów żarcie na wynos i zjedz na miejscu. Może właśnie przetarliśmy nowy kanon mody? Historia nas osądzi :)


                                                                      Finish!!


                                                      Kalisz. Dupy nie urwało, ale za to urwało mi wieżę ;)


Po zjedzeniu faktycznie czas nam się skurczył i w tempie ekspresowym odwiedziliśmy jeszcze pobliski sklep w celu nabycia browarka na drogę. Na PKP byliśmy 5 minut przed czasem. Grunt to idealne zgranie w czasoprzestrzeni i super organizacja. Pociąg przyjechał punktualnie o 18:07, wsiedliśmy i ruszyliśmy w podróż powrotną. Jazda minęła nam na pytlowaniu. Piwo rozdaliśmy w pociągu potrzebującym (oficjalna wersja do druku). Ja z Tomkiem wysiedliśmy na Poznań Dębiec, a Remik na Głównym.


                                                                                Konie odpoczywają :)


                                                                              Nasz driver do domu :)


Wypad uznaję za bardzo udany. Remik, Tomasz (kolejność alfabetyczna) dziękuję bardzo za wspólna jazdę i razem spędzony czas.

Plan został wykonany w 100%, zaliczyłem 15 nowych gmin kontynuując tym samym moją akcję pt. Malowanie Wielkopolski.

Zaliczone zostały: Książ Wielkopolski, Jarczewo, Jarocin, Nowe Miasto nad Wartą, Kotlin, Pleszew, Gołuchów, Blizanów, Żelazków, Ceków Kolonia, Koźminek, Szczytniki, Opatówek, Lisków, Kalisz.

To zdjęcie zakłada kłam stwierdzeniu, że Tomasz nie cierpi ścieżek rowerowych, Z Remikiem w tym czasie jechaliśmy Ulicą ;-)



                                                                                 OSP Murawno






Kategoria 200 z plusem, Gminy, szosa, OSP


  • DST 63.36km
  • Czas 02:12
  • VAVG 28.80km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

2016-07-16

Sobota, 16 lipca 2016 · dodano: 18.07.2016 | Komentarze 8

Brak czasu na opis. Nie moja wina, że nagły telefon wyciągnął mnie 150km od domu na piwobranie ;-) Ale się poprawię w przyszłości.
Kategoria szosa


  • DST 60.75km
  • Czas 02:08
  • VAVG 28.48km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rozgrzeszony

Środa, 13 lipca 2016 · dodano: 13.07.2016 | Komentarze 13

Tym razem powietrze zostało oczyszczone przez nocne opady w sposób perfekcyjny. Uznałem to za dobry znak i wyruszyłem na podbój kilometrów. Pierwsze 500 metrów jechało mi się idealnie, potem nogi dały mi lekko znać, co myślą o takim eksploatowaniu.

Dziwne, ale ja ich nie pytałem o zdanie, a mnie uczono, że nie pytany się nie odzywa :)

Po sześciu kilometrach spadło na mnie kilka kropel. Połączyłem to sobie z porannym oczyszczeniem i wyszło mi na to, że chyba tym kropieniem zostały mi odpuszczone wszystkie popełnione grzechy od czasu niemowlęctwa. Taki mały prywatny chrzest. Dla pewności postanowiłem zapytać u źródła, więc przystanąłem, zadarłem głowę i wykrzyknąłem:

PANIE!!! Jeśli naprawdę odpuszczasz mi wszystkie, ale to wszystkie dotychczasowe grzechy, to nie dawaj żadnego znaku. Siedź sobie u góry spokojnie i zajmuj ważnymi sprawami. Jeśli jednak inna jest Twoja wola, to daj znak w postaci zamieci śnieżnej lub niechaj zza tego pięknego pola obsianego żytem, wyłoni się Atlantyda.

Śnieg nie spadł, wyspa nie wyrosła na moich oczach zatem, poczułem się rozgrzeszony i w dalsze życie ruszyłem czysty jak łza :). Kawałek dalej spotkałem znak 600+ i zacząłem zastanawianie, czy to jakaś prowokacja ze strony rolników, czy raczej konkurencja dla PiSu, a może reklama podwyżki? W każdym razie mnie to nie dotyczyło, ale ziarno niepewności w umyśle zostało zasiane ;-)



Z każdym następnym centymetrem nogi miałem coraz cięższe. I gdy walczyłem z dystansem, na Bukowskiej wyprzedził mnie bus, zjechał na przystanek i..... wysiadł z niego Jurek57. A to ci niespodzianka. Usiedliśmy, pogadaliśmy i po jakimś czasie rozstaliśmy, gdyż Jurek w zasadzie był w pracy :). Gdy tak siedząc ostygłem, potem ostatni pokonany odcinek był dla mnie jak za karę. Ale dojechałem, bułki na śniadanie kupiłem i do domu się wtoczyłem.

Jeśli jutro zdecyduję się na trening, to poproszę o inne niż cementowe nogi ;-)
Kategoria szosa