Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Follow me on Strava

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lipciu71.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2016

Dystans całkowity:1191.27 km (w terenie 22.00 km; 1.85%)
Czas w ruchu:43:16
Średnia prędkość:27.53 km/h
Maksymalna prędkość:49.00 km/h
Suma podjazdów:2582 m
Suma kalorii:10866 kcal
Liczba aktywności:15
Średnio na aktywność:79.42 km i 2h 53m
Więcej statystyk
  • DST 102.89km
  • Czas 03:41
  • VAVG 27.93km/h
  • VMAX 49.00km/h
  • Temperatura 31.0°C
  • Aktywność Jazda na rowerze

Tak jak wczoraj, tylko inaczej ;-)

Czwartek, 30 czerwca 2016 · dodano: 30.06.2016 | Komentarze 2

Co dwie pokuty to nie jedna, a zatem aby się podlizać swojej szosówce za ostatnie zaniedbania, postanowiłem zrobić dzisiaj jeszcze jedną "setkę" i połączyć przyjemne z pożytecznym. Tą pożytecznością był zamiar odebrania auta z warsztatu, po jego ostatnich fanaberiach.

Start zrobiłem trochę później niż wczoraj, odrabiając tym samym zaległości w spaniu. Początek już zapowiadał dużo cieplejszy dzień. Przez Gołuski i kilka innych wiosek dotarłem do Napachania i od tego miejsca zacząłem jazdę na czuja jeśli chodzi o zrobienie równej setki, gdyż na więcej czas mi nie pozwalał. Ulicą szkolną wjechałem do Rokietnicy, zahaczyłem o Mrowino i po kilkunastu kilometrach już byłem w Kaźmierzu. Dziwne, mając przejechane niewiele kilometrów byłem już głodny. Zatem normalne było, że moje receptory wyczuliły sie natychmiast na jakikolwiek punkt żywnościowy. Krótko za tablicą Radzyny wpadło mi w oko tamtejsze OSP, które było położone przy ulicy o jedynej słusznej nazwie - STRAŻACKA. To jest doskonały przykład tego, że nie daleko pada jabłko od jabłoni :).





A za OSP objawił sie wiejski sklepik w którym co prawda nie było drożdżówek, ale były pączki. Jednego nabyłem (był duży) za 1,40pln. W Poznaniu za te pieniądze sprzedano by mi co najwyżej lukier z pączka i to chyba nie z całego ;-)

Po wyjściu ze sklepu miałem dylemat który rower wybrać do dalszej jazdy ;-)


Aby oszczędzać czas, jadłem go w czasie jazdy. I mnie za to pokarało, gdyż ostatnie dwa kęsy wyleciały mi z ręki z gracją odbijając się od licznika (zostawiając na nim marmoladę) i trącając mój lewy but (został na nim lukier), reszta wylądowała na asfalcie. Pech :(

Po tym smutnym końcu resztki pączka skręciłem na drogę 184. A przy niej zobaczyłem dwa strasznie wesołe ziemniaki. Aż zawróciłem aby je uwiecznić.



Tą drogą dojechałem już drugi raz dzisiaj do Mrowina, ponownie zliczyłem Rokietnicę i dalszą jazdę kontynuowałem przez Sobotę, Golęczewo...itd, kopiując wczorajszą trasę aż do Bolechowa. Na tym etapie miałem zrobione 92km, więc odpuściłem sobie Murowaną Goślinę i prościutko tuż za nią wyjechałem na drogę 196.

Temperatura która momentami przekraczała trzydzieści stopni wysuszyła oba bidony. Na horyzoncie w Owińskach pojawił się sklep w którym kupiłem dużą wodę. Napełniłem jeden bidon, resztę wypiłem i za moment już kręciłem, a kilka momentów później znalazłem się w Czerwonaku z którego zjechałem na drogę do Miękowa. Droga do Miękowa to istna męka dla roweru szosowego. Wszędzie Piasek, "tarka" i kamienie, ale dojechać było trzeba. Za to jako bonus, mogę sobie wpisać 2km jazdy w terenie ;-) Gdy pokonałem leśną ścieżkę zdrowia, zakończyłem tym samym pod warsztatem dzisiejszą jazdę i kolejną setkę.



Kategoria 100 i więcej, szosa, OSP


  • DST 103.65km
  • Czas 03:42
  • VAVG 28.01km/h
  • VMAX 49.00km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wyścig z deszczem

Środa, 29 czerwca 2016 · dodano: 29.06.2016 | Komentarze 4

Sumienie mnie dusiło strasznie przez ostatnie kilka dni z powodu braku czasu na rower. Zatem postanowiłem je dzisiaj ugłaskać jakąś "setunią". Wczoraj po analizie pogody wydumałem, że rozpada się po 11:00. I z tą wersją zasnąłem.

Obudziłem się przed budzikiem skoro świt, wypiłem kawę, zjadłem płatki i zajrzałem do pogodynki. Mina mi zrzedła, bo deszcze zapowiadali już o 9:00 i na moje oko miałem niewielkie szanse zdążyć wrócić przed nimi. Podjąłem jednak wyzwanie i wyruszyłem. Zaraz po starcie zanim jeszcze dotarłem do asfaltu, wyskoczył mi nagle, w błyskawicznym tempie, kompletnie nieoczekiwanie, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia przed koło... ślimak. Ledwie się wyrobiłem z hamowaniem podczas tej dynamicznej sytuacji ;-). Ale dałem radę.



Po wzajemnym obwinieniu rozstałem się z mięczakiem i przez Gołuski, Skórzewo, Zakrzewo i inne wioski, dotarłem do Rokietnicy aby dalej rzadko uczęszczaną trasą przez Sobotę, Golęczewo dojechać do ruchliwej Obornickiej. Hopki przed Moraskiem tradycyjnie wprawiły mnie w sapanie ale chwilę później na zjazdach czułem się wyśmienicie. W Bolechowie jakiś mistrz kierownicy (DGL...) postanowił ogłosić całemu światu klaksonem, że nie jadę po ścieżce rowerowej. Zanotowałem miejsce w pamięci i następnym razem..... też z niej nie skorzystam ;-)


                                                     Nadrobiłem zaległości i zrobiłem zdjęcie OSP Mrowino

W Murowanej Goślinie wszystko bez zmian więc pojechałem w stronę Poznania. W naszym kochanym mieście stołecznym przy Makro, znalazł uwielbienie w klaksonie kierowca Passata (WZcoś tam), następny nauczyciel przepisów ruchu drogowego. Różnica pomiędzy tym, a poprzednim polegała na tym, że temu chciało się otworzyć okno i rzucić w moją stronę kilka cennych wskazówek. Z mojej strony udzieliłem równie subtelnych rad, co może zrobić sobie ze swoimi wskazówkami. W istnej sielance domowej skręciliśmy na światłach każdy w swoja stronę :). W tym momencie była godzina 9:00, do domu miałem około 15km, a na niebie zaczął wygrywać w oddali kolor granatowy. Włożyłem od tego momentu w jazdę cały swój kunszt do przedzierania przez miasto w porannym przedwakacyjnym szczycie. Lawirowałem, przyspieszałem, omijałem i naturalnie darzyłem ogromnym szacunkiem czerwone światła. Wszystkim się kłaniałem w tym szacunku ;-)

Wjeżdżając do Plewisk miałem do domu 3.5km, widziałem czarne chmury nad sobą, ale również szansę dla siebie w wyścigu z deszczem. Na tym odcinku byłem szybszy od Szybkiego Lopeza, byłem jak huragan, byłem jak bolid F1, byłem.....byłem po chwili w strugach deszczu. Zabrakło mi 1,5km aby dojechać suchym. Fuck!!!! Widać taka karma :)

Ale mimo wszystko pokutną setkę zrobiłem i zadowolony wróciłem.




Kategoria 100 i więcej, szosa, OSP


  • DST 53.84km
  • Czas 01:54
  • VAVG 28.34km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ze skrzypieniem w tle

Piątek, 24 czerwca 2016 · dodano: 24.06.2016 | Komentarze 5

Dziesiąta. Idealna godzina aby wyruszyć i nie musieć robić rozgrzewki, bo na dworze było już ponad trzy dychy ciepła.

Początek banalny przez Skórzewo, Strzeszyn bez niczego ciekawego. Na wysokości Golęcina wpadłem na pomysł (że też przyszło mi to do głowy) odwiedzić sklep rowerowy z nadzieją, że usuną mi tam na miejscu upierdliwe dźwięki wydawane przez mój rower. Niestety gdy dojechałem na Piekary okazało się, że nadal jest czynne od 12:00. Nie chciałem czekać pół godziny, więc obrałem kurs na dom. Przeprawa szosówką do centrum i wyjazd z niego zszargały mi psychikę, czyniąc ze mnie emocjonalny wrak do tego stopnia, że zamiast dokręcić do zwyczajowych sześciu dych, pojechałem prawie najkrótszą drogą w kierunku domostwa. Skrzypi nadal :(

Bidony wysuszyłem w tempie ekspresowym. Chyba na takie temperatury będę musiał kupić jeden o pojemności 5l. Tylko gdzie dostanę do niego koszyczek ;-)?
Kategoria szosa


  • DST 61.00km
  • Czas 02:08
  • VAVG 28.59km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

W ciepełku

Czwartek, 23 czerwca 2016 · dodano: 23.06.2016 | Komentarze 19

Piekarnik od samego rana. Piekarnik również w pracy gdy piszę te słowa. Jest tak ciepło, że litery parują zaraz po napisaniu. Ale wolę tak niż zimno.

Pętla przez Skórzewo, Zakrzewo, Rogierówko, Strzeszyn, Ławica, Zakrzewo. W tym ostatnim nabyłem na śniadanie serek homo i cukier wanilinowy. Później posłużyło mi to za śniadanie, jako dodatek do naleśników, razem z dżemem malinowym. W Plewiskach zostałem zaskoczony widokiem OSP. Tyle razy tamtędy jeździłem i jakoś nie wpadło mi w oko. Po zrobieniu fotki i później przy próbie ruszenia, łańcuch się uślizgnął i zafundowałem sobie biniola na lewej kostce. Napęd już od jakiegoś czasu woła o zmianę warty, ale ja koniecznie chciałem go dojechać do 20k. Chyba to się nie uda :( Ten siniak to chyba kara za to, że wczoraj odebrałem części do zmiany ze sklepu rowerowego, które tam na mnie czekały od ponad miesiąca hehe i nic z tym na razie nie zamierzałem z tym zrobić.

Tylko kiedy ja mam to wymienić? Na nic nie mam ostatnio czasu. A jeszcze podczas przeprowadzki zaginął mi drugi łańcuch zmiennik i od półtora miecha latam na jednym. Złośliwość rzeczy martwych ;-)






Kategoria szosa, OSP


  • DST 66.09km
  • Czas 02:21
  • VAVG 28.12km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Poznańska oszczędność wyznacznikiem celu jazdy ;-)

Środa, 22 czerwca 2016 · dodano: 22.06.2016 | Komentarze 27

Naszła mnie potrzeba zmiany porannej trasy. I tak pierwsze kroki skierowałem do Stęszewa, czego dość szybko pożałowałem ze względu na spory ruch panujący na drodze. Wolę jednak lokalne ścieżki. Gdy już w końcu dojechałem do niego przyszło mi się zmierzyć z pokonaniem całej miejscowości z dziwnie wzmożonym ruchem. Ostatecznie jednak dałem radę to wszystko przejechać i teraz już skierowałem jazdę w stronę Mosiny mijając po drodze Łódź i Dymaczewo. W samej Mosinie przejeżdżając koło Osowej Góry nawet nie raczyłem na nią rzucić okiem, a o to aby na nią wjechać nikt by mnie dzisiaj nie namówił.

Koło Puszczykowa zaświtała mi w głowie myśl, aby skoczyć zjeść lody na Kościelnej. Plan został natychmiast wcielony w życie, a gdy do tego wszystkiego przypomniałem sobie, że dla sportowców w pewnych godzinach jest taniej, nie było już odwrotu. Poznańska oszczędność zawładnęła tym pomysłem.


Luboń powitał mnie korkami ale zaraz na nim skręciłem na Dębiec i dalej Łazarzem, Jeżycami i po chwili już meldowałem się w lodziarni. Zamówiłem podwójne truskawkowe, zjadłem i chcąc nie chcąc ruszyłem tyłek, bo praca uszlachetnia jak prawi przysłowie, a jeszcze trzeba było się do niej przysposobić. Mając jeszcze w pamięci pyszne lody, przemierzyłem całe miasto docierając tym samym do mojej wioski, co oznaczało koniec treningu.

Po śniadaniu użyłem po raz pierwszy nowego kubka, który dostałem jako gratis do zrobionych zakupów. Tematycznie trafiony w dziesiątkę :)  I co najważniejsze, kawa smakuje kawą!!!


Kategoria szosa


  • DST 107.74km
  • Teren 7.00km
  • Czas 03:59
  • VAVG 27.05km/h
  • VMAX 40.00km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Kalorie 649kcal
  • Podjazdy 618m
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bo dobra seta nie jest zła :)

Poniedziałek, 20 czerwca 2016 · dodano: 21.06.2016 | Komentarze 4

Wolny poniedziałek. Ciężko wstać w taki dzień wcześniej z łóżka, nawet jeśli się coś zaplanowało. Ruszyłem po ósmej z mocnym postanowieniem zrobienia zgrabnej "setki" w szybkim tempie, by potem mieć czas szykować poczęstunek dla spodziewanych gości.

Początek pokonałem znanymi drogami przez Skórzewo, Dąbrowę, Lusowo i Sady. Następnie przetoczyłem się przez Tarnowo Podgórne, gdzie miałem okazję przejechać całość ścieżkami rowerowymi i co ważniejsze, mile mnie zaskoczyła wysoka jakość i niska upierdliwość tych traktów dla bikerów. Następnie przyszło mi jechać DK92 w sporym ruchu ale za to z szerokim poboczem, aż do miejscowości Gaj Wielki, gdzie odbiłem na Grzebienisko do którego dotarłem po kilku kilometrach. Minąłem jeszcze Ceradz Dolny, gdy pojawiła się przede mną miejscowość Brzoza.


Samo to słowo od kilku lat wzbudza w naszym kraju za każdym razem zaciekłe dyskusje i kłótnie, ale ja za każdym razem starałem sie być na to obojętny. Aż do dzisiaj, za sprawą asfaltu który został skradziony z drogi którą miałem zamiar przejechać. Nie mając ze sobą papierowych map, brnąłem dalej po szutrowym wypasie przed siebie, trasą wytyczoną przez GPS.



W pewnym momencie spotkałem tubylca, który po zagadaniu poinformował mnie, że jeszcze przez 2km jest taka nawierzchnia, potem asfalt. Zgadzało się, droga po 1.5km znów była idealna. Niestety tylko przez kilometr, następnie kawałek bruku i powtórka z rozrywki. Asfalt ponownie zobaczyłem dopiero tuż przed Bukiem. Samo miasto zrobiło na mnie wrażenie zupełnie nijakie, ale to zapewne przez fakt, że liznąłem je ledwie z boku i obrałem azymut Opalenica.

Wyjazd w tamtym kierunku zapamiętam z trzęsawki, która została mi zafundowana za sprawą miliarda łat w nawierzchni drogowej. Potem trochę było lepiej. Przez Niegolewo, Krystianowo, Michorzewo, Rudniki wjechałem do Opalenicy, gdzie przywitał mnie napis informujący, że w tym mieście wyprodukowano pierwszy w Polsce motocykl. Faktycznie nawet stał gdzieś w centrum jeden wiekowy egzemplarz.




Opuszczając miasto naturalnie nie mogło się obyć bez pomyłki co do kierunku :), ale szybko naprawiłem błąd i na pewniaka mijałem Kozłowo, Uścięcice, Dakowy Suche, Piekary, Jeziorki, Rybojedzko (którego w ogóle nie poznałem z czasów moich tam pobytów w latach niepełnoletności) i Wielką Wieś. Opis jakości dróg dla szosówki na tym odcinku w większości nie nadaje sie do druku, a juz na pewno nie, aby go cytować na spotkaniu emerytowanych katechetek.

Ludzie przeważnie w piątek mówią: Dzięki Bogu już weekend. Ja w ten poniedziałek miałem tylko jedno do powiedzenia: Dzięki Bogu już Stęszew. A co za tym poszło, skończyło się rowerowe cross rodeo i zaczęła gładka szosa.

Szerokim poboczem przez Dębienko (tu znalazłem uznanie u kierowcy busa dla mojej koszulki CCCP, a zarazem wprawiłem go w szczerą radość ) i Szreniawę wjechałem do Komornik. I gdy już byłem 3km od domu, dał o sobie znać roztrwoniony czas który straciłem na wszelkiego rodzaju bezdrożach i nierównościach. Zabrakło mi kilku minut abym wrócił sucho do domu. W dodatku gdy zaczęło padać, musiałem się zatrzymać, zdjąć przymocowany do ramy telefon wytyczający dzisiejszą trasę i dopiero ruszyć dalej jeszcze bardziej mokry. Ale dojechałem, setkę zrobiłem i gminy Buk, Kuślin, Opalenica zaliczyłem.






  • DST 63.17km
  • Czas 02:10
  • VAVG 29.16km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Tropiąc własny trop

Piątek, 17 czerwca 2016 · dodano: 19.06.2016 | Komentarze 6

Nie chciało mi się, ale ruszyłem dupsko. Łatwo nie było, bo co innego namawiać kogoś, a co innego siebie. Początkowo stałą trasą przez Gołuski, Skórzewo, Lusowo. W tym ostatnim dopadło mnie lekkie zdziwienie za sprawą ustawionego punktu z napojami iso, oraz otaśmowanymi poboczami. Jak na moje oko kroiła się jakaś impreza sportowa o której nie miałem zielonego pojęcia. Przy wjeździe do Sadów zastałem punkt kontrolny. Moje zaciekawienie wzrosło ale nie na tyle abym chciał kogokolwiek zagadać, więc przez Rogierówko, Kiekrz, Rokietnicę wjechałem do Mrowina gdzie wpadłem na pomysł aby zamiast pętli zrobić dzisiaj krechę i wrócić po własnych śladach. Głównym pomysłodawcą tej teorii był wiatr, który w pierwszą stronę nie bardzo chciał współpracować. Za to w drugą na kilku odcinkach dałem radę go namówić do pomocy. I tak tropiąc własny ślad, znalazłem się ponownie w Sadach. Po chwili zaskoczył mnie widok policjanta pilotującego kolarza. Po następnej chwili pokazał się następny kolarz, później wielu, wielu kolarzy. Bez wątpienia coś tam organizowano. Przy wyjeździe z Lusowa doczytałem na tablicy informacyjnej, że były to rozgrywane zawody Triathlon Lwa.

Biegać nie lubię, to też nie otrzymałem na nie zaproszenia ;-)

Ostatnie 10km wiatr mnie popychał, co było niezwykle rzadkim, a zarazem przyjemnym uczuciem.
Kategoria szosa


  • DST 61.21km
  • Czas 02:04
  • VAVG 29.62km/h
  • Temperatura 11.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zdążyć przed świtem

Czwartek, 16 czerwca 2016 · dodano: 16.06.2016 | Komentarze 4

Tak się ostatnio dziwnie składa, że nie mam czasu ani chęci do pracy. Dzisiaj już zupełnie dzień był mocno zapełniony, gdyż zostałem zaproszony na popołudniowe rwanie czereśni, a wieczorem wiadomo – trzeba obejrzeć jak nas Niemcy znowu leją. Dlatego nastawiłem sobie budzić na barbarzyńską godzinę piątą. Co bardziej zaskakujące, obudziłem się przed zaplanowanym czasem, zyskując tym samym cenne minuty, które później elegancko roztrwoniłem.

Wystartowałem przed piątą. Ulice puściutkie, bo kto jest w końcu na tyle durny aby się szlajać po okolicy o takiej godzinie? Poza mną oczywiście ;-). Temperatura w okolicach jedenastu stopni zmobilizowała mnie do ubrania rękawków i nogawek. Przydały się. Przez Skórzewo, Dąbrowę i coś tam jeszcze wjechałem do Sadów. Następne na rozkładzie było Rogierówko i zaliczając Strzeszyn wjechałem do Poznania. Na Golęcinie asfalt nic się sam nie naprawił przez ostatnie miesiące, więc zakosami wyjechałem na Bukowską.

Nie byłby normalnym dzień w którym by na tej wylotówce ktoś mnie nie ortąbił. Nadmienię gwoli ścisłości, że dzisiaj był normalny dzień i dostałem swoją porcję klaksonu od jakiegoś busa. Kij mu w oko. Przed skrętem na Zakrzewo dogoniłem (hmm... jak by tu napisać, żeby Monika się nie czepiała? Sru najwyżej mi łeb urwie ;-) ) młodą, zgrabną istotę na rowerze z sakwami (płci nie wymieniam, może M. się nie kapnie:) ), pozdrowiłem, wyprzedziłem i podjechałem na wiadukt. Ku mojemu zaskoczeniu była zaraz za mną. MŁODOŚĆ KURWA, MŁODOŚĆ. Pogadaliśmy chwilkę i zaraz ona prosto, a ja w lewo (tylko skręciłem w lewo, bez żadnych podtekstów).

Pozostało mi od tego momentu do przejechania tylko Zakrzewo, Skórzewo, Gołuski i już meldowałem się pod domem. O 7:00 miałem zakończony trening. To się nazywa tempo.

Teraz mam wizję wiadra czereśni i mecz z sąsiadami zza miedzy. Tylko jak połączyć czereśnie z piwem? Oj będzie się działo ;-)

Aha, zaoszczędzony czas całkowicie wykorzystałem na zrobienie szybkiego obiadu, który zjadłem na śniadanie. I jak tu normalnie żyć?
Kategoria szosa


  • DST 9.50km
  • Czas 00:26
  • VAVG 21.92km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Czereśniowy trip

Środa, 15 czerwca 2016 · dodano: 19.06.2016 | Komentarze 3

To była pełna wyzwań i emocji runda do Palędzia po czereśnie. Moje zwłoki zostały zabrane z powrotem do domu autem. Gościnność cioteczki nie zna granic ;-)
Kategoria szosa


  • DST 44.50km
  • Teren 15.00km
  • Czas 02:02
  • VAVG 21.89km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Klocek zaginiony w akcji

Poniedziałek, 13 czerwca 2016 · dodano: 14.06.2016 | Komentarze 4

Poniedziałek był moim wolnym dniem od pracy. Na dworze padało co chwilę, a mnie się nigdzie nie spieszyło. Po południu zacząłem jednak zerkać na pogodę aby w końcu coś jednak pokręcić. Około godz. 15:00 nastąpiło okienko pogodowe, więc szybciutko zarzuciłem na siebie ciuchy i zabrałem tknięty przeczuciem MTB. Plan jazdy zakładał zbadanie południowych części okolic w celu przyszłych rodzinnych wycieczek rowerowych z M.

Przez Komorniki jakoś się przedarłem i skręciłem koło hotelu Green. Gdy go minąłem, a przede mną rozpostarła się betonowa droga z płyt, zaczęło kropić. Nic mnie to nie zraziło i jechałem dalej, aż dotarłem do jakiegoś parku przyrodniczego czy czegoś podobnego. Nie zadałem sobie trudu przeczytania co to jest, bo na tym etapie już lało. Następne kilka kilometrów pokonałem lasem i wyjechałem koło Puszczykowa. Teraz miałem dwie opcje:

- jechać prosto do domu
- brnąć dalej skoro i tak już byłem cały mokry

Naturalnie wybrałem opcję na zgnojenie, zatem wjechałem do Puszczykowa, dojechałem do tamtejszej przystani rzecznej i rozpocząłem jazdę terenową wzdłuż Warty. Deszcz lał nieprzerwanie,a pod kołami mlaskało błoto. Z resztą po chwili błoto było już wszędzie, poza telefonem który chwilę wcześniej owinąłem w wyżebraną z apteki siateczkę foliową. W pewnym momencie zobaczyłem ludzi przy ognisku. Podszedłem, zapytałem czy mogę się ogrzać i otrzymałem zapewnienie kiwnięciem głowy, że tak. Pogadać nie pogadaliśmy gdyż okazali się być obcokrajowcami. Co oni tam robili? Pewnie nigdy nie dane mi będzie dowiedzieć.

Gdy rękawiczki zaczęły już parować ruszyłem w dalszą drogę. Tylni hamulec przestał działać, za to tarczka cały czas o coś tarła, a koło obracało się z wyraźnym oporem. Z bagniska wyjechałem na wysokości Łęczycy i zaraz potem byłem w Luboniu. Tam odwiedziłem Orlena i spłukałem rower, skupiając uwagę na hamulcach. Niestety koło nadal tarło, a gdy je zdjąłem celem diagnozy wówczas zobaczyłem (w zasadzie to właśnie nie zobaczyłem) klocek hamulcowy którego ewidentnie brakowało. Ups :(

Ostatni etap pokonywałem już bez błota na biku i bez dość istotnego elementu wyposażenia. Przód na szczęście jeszcze jakoś hamował. Możliwie najkrótszą drogą wracałem do domu. W tym stanie nie musiałem nawet omijać żadnych kałuż, było mi to kompletnie obojętne. Nawet odnosiłem wrażenie, że w bidonie od jakiegoś czasu mi przybywało płynu. Pić tego już niestety nie miałem odwagi ;-)

Po wejściu do domu zdjąłem tylko buty i w całym rynsztunku wmaszerowałem pod prysznic.

Czy było warto tak się zgnoić? OCZYWIŚCIE :)
Kategoria MTB