Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Follow me on Strava

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lipciu71.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2016

Dystans całkowity:1191.27 km (w terenie 22.00 km; 1.85%)
Czas w ruchu:43:16
Średnia prędkość:27.53 km/h
Maksymalna prędkość:49.00 km/h
Suma podjazdów:2582 m
Suma kalorii:10866 kcal
Liczba aktywności:15
Średnio na aktywność:79.42 km i 2h 53m
Więcej statystyk
  • DST 61.34km
  • Czas 02:10
  • VAVG 28.31km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wpis czysto statystyczny

Sobota, 11 czerwca 2016 · dodano: 14.06.2016 | Komentarze 0

Jak w tytule z powodu braku czasu.
Kategoria szosa


  • DST 265.90km
  • Czas 10:04
  • VAVG 26.41km/h
  • VMAX 47.00km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Kalorie 10217kcal
  • Podjazdy 1964m
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Poznań - Szczecinek

Środa, 8 czerwca 2016 · dodano: 09.06.2016 | Komentarze 9

Pobudka godz. 3:00. Na pierwszy ogień poszła kawa, a chwilę później ugotowałem pierogi. Zbieg okoliczności sprawił, że gdy ponad miesiąc temu szykowałem się z Tomaszem do pierwszej w tym roku dwusetki, również przed startem jadłem pierogi. Taka karma ;-). Wszystko było już przyszykowane dnia poprzedniego, więc po drobnym poślizgu czasowym, około 4:20 z pełnym żołądkiem ruszam w trasę do Szczecinka.



Jest rześko. Temperatura oscyluje w granicach 10 stopni. Najpierw przeprawiam sie przez Poznań, naturalnie wyludniony o tej porze. Światła na skrzyżowaniach przeważnie są pulsujące co sprawia, że jadę płynnie.




W końcu wyjeżdżam z miasta i kieruję pierwsze kroki na Wągrowiec.




Ten odcinek drogi znam aż za dobrze, a ruch na nim o tej porze jest jeszcze minimalny. Zajeżdżam nad to samo jeziorko które odwiedziliśmy z Tomaszem w drodze do Torunia. Tym razem nie było pusto. Siedzieli dwaj wędkarze. Jeden w aucie się grzał, a drugi łowił. Chociaż po krótkiej pogawędce słowo łowił było jest mocno na wyrost. Nic nie brało.







A myślałem, że przez  cała drogę będę musiał jechać sam. Nic bardziej błędnego. ON był ze mną cały czas ;-)



W końcu wpadam do wspomnianego miasta i patrząc na ślad GPS ustalonej trasy jadę dalej. Następną miejscowością którą mijam jest Kaliska. Kojarzę ją z planowania trasy lecz gdy już ją opuściłem, moje oko kontrolnie opadło na telefon z wgrana trasą. Ups, źle pojechałem. Na szczęście do cofnięcia nie miałem więcej jak 500 m. Szybko naprawiłem błąd i znów byłem na właściwym kursie. Ja to się potrafię pogubić nawet gdy ktoś mnie prowadzi za rękę hehe. Kolejno mijałem Tarnowo Pałuckie, Łekno, Ludwikowo, Niemczyn, Rakowo, Wiśniewo, Gręziny, Morakowo i Gołańcz. Szczerze mówiąc byłem nawet mile zaskoczony jakością asfaltów do tego momentu.




                                                                                Most nad Notecią


W Gołańczy zaczęło mnie już lekko ssać, a to nieodmiennie znak, że zbliżało się zrobione 100 km. Dokładnej wiedzy nie miałem, bo licznik ustawiłem, aby pokazywał temperaturę. Na wylocie z miasteczka wszedłem do sklepu sieci ABC. W środku było 5 osób. Wszyscy ze wszystkimi o czymś gadali, niby coś wybierali, ale w rzeczywistości nic się nie działo. Czeski film. Po kilku minutach na tapetę wszedł temat 500+ i darmowych książek dla pierwszoklasistów. Nie wytrzymałem, wyszedłem i pojechałem o suchym ryju dalej. Liczyłem, że zaraz będzie następna wioska, a tam kupię co mi potrzeba. Była, ale dopiero za Potulinem i Parkowem, o wdzięcznej nazwie Smogulec. Nie wiedząc dlaczego, ale nazwa skojarzyła mi się z wiedźmami.

Dlaczego? Sam nie wiem.

Tym razem w sklepie byłem tylko ja i sprzedawczyni. Poprosiłem o serek grani, bułkę, wodę, duże ciacho z jabłkami i patyczek do lodów abym miał czym szuflować ten serek. Ekspedientka podając mi każdy kolejny produkt, miała coraz gorszą minę. Podając jako ostatni patyczek, na twarzy miała wypisaną rządzę mordu. Miałem wrażenie, że bierze udział w konkursie na największego paszkwila powiatu. Swoją drogą na moje oko, jak tak dalej będzie obsługiwała to miejsce w pierwszej trójce ma jak w banku :) Przed sklepem znalazłem ustronne miejsce i zrobiłem sobie mini piknik. Gdy już wszystko pochłonąłem, zdjąłem rękawki oraz nogawki, gdyż już było bardzo ciepło i ruszyłem w dalszą drogę. Pierwszy postój wypadł na 117 km.

Minęło pół godziny jazdy i wjechałem do Wyrzyska. I gdy zbliżałem się do jego centrum, pokonując przy tym ładny lecz dziurawy zjazd, coś mi zaczął rower dziwnie tańczyć. Szybki rzut oka i wszystko było jasne. LACZEK!!! Skoro społeczeństwo chciało abym został troszkę dłużej w Wyrzysku, to trzeba było mnie zaprosić na jakiś smaczny obiad, a nie dziurawić gumę :). Na luzie zmieniłem dętkę i ruszyłem bez żalu opuszczając mieścinę. Kawałek dalej kupiłem jeszcze jedną wodę na stacji benzynowej, coś na kształt przeczucia. Była zimna i gazowana. Pychota. Pół wypiłem na miejscu, a resztę wlałem do już opróżnionego bidonu. Spożycie płynów nagle wzrosło.

Tak sobie jechałem spokojnie wioska za wioską podziwiając piękne okoliczności przyrody. Gdzieniegdzie stał bocian w gnieździe, czasami wypasało się bydło (Nie, nie, naprawdę mi nie chodziło w opisie o obżerających za nasze pieniądze polityków, tylko o to bardziej cywilizowane bydło czyli krówki i byczki hehe. Przepraszam jeśli wprowadziłem w błąd) A nawet miałem szczęście zobaczyć białe kruki :)










                                                                                     Białe kruki ;-)


Nawet nie wiem kiedy teren zaczął być pofałdowany, ale co gorsze zaczął wiać silny wiatr - w dodatku przeciwny. W sumie prognozy to zapowiadały, ale liczyłem po cichu, że tym razem się pomylą. Niestety nie tym razem.

Jechało mi się wspaniale lasem, równą drogą z pomagającym wiatrem, aż do miejscowości Łąkie. Tam skręciłem w lewo i.... cofnęło mnie w dwójnasób. Po pierwsze cofnął mnie wiatr, który wiał bardzo mocno czołowo, a po drugie cofnęło mnie do epoki wczesnego Gierka za sprawą jakości drogi. O ile wiatr mogłem zrozumieć, to nie mogłem pojąć kto ukradł lepiszcze czy też inny wypełniacz z jezdni, pozostawiając w zasadzie tylko kamyki. Jazda po tym niewiele różniła się od jazdy brukiem. W taki właśnie sposób brnąłem ze świętą trójcą (czołowy silny wiatr, kiepski asfalt i hopki). Na szczęście tragiczna nawierzchnia po 5 km została zmieniona na znośną i jakoś to szło.

Po raz drugi odezwał się we mnie dzisiaj głód. Bidony też już wyschły ale powiedziałem sobie, że przerwę zrobię dopiero po przekroczeniu 200 km. Gdy na liczniku było 198,5 km oczom moim ukazało się Józefowo, ale skoro słowo zostało wypowiedziane, to przed ustalonym limitem nigdzie nie staję. I to nie był błąd. To był wielbłąd. Co prawda po wyjeździe z Lędyczka droga nr 22 była luksusowo gładka, lecz nigdzie nic nie można było kupić. Dodatkowo zignorowałem drogowskaz na Okonek, gdyż ślad GPS kazał mi jechać prosto. Jak się później okazało, urządzenie w jakiś sposób zaczęło pokazywać inną opracowaną trasę. W każdym razie zamiast skręcić pojechałem prosto.

Głodny, spragniony i zły dojechałem do miejscowości Podgaje. A tam znałem knajpkę gdzie dają zjeść dużo i dobrze. Zamówiłem kotlet po kowalsku z frytkami i zestawem surówek, oraz 1.5 l wody. Wszamałem to wszystko jeszcze zanim talerz dotknął stołu :) Syty zamówiłem jeszcze kawusię i przegadałem chwilę z kierowcą TIRa. Jak już odsapnąłem, ruszyłem zrobić ostatni odcinek trasy.


Ruch na jedenastce był masakryczny. TIR za TIRem. Plan był genialnie prosty, jak najszybciej dojechać do Lotynia i uciekać w boczną drogę. Niby proste, ale zmęczenie już dawało o sobie znać, wiatr nie pomagał, a hopka poganiała hopkę.

W końcu jednak zobaczyłem tablicę Lotyń i odetchnąłem. Ale tylko na chwilę, gdyż jadąc przez miasteczko nigdzie nie widziałem drogowskazu ze skrętem na alternatywną (boczną) drogę do Szczecinka. Stanąłem z boku, sięgnąłem do tylnej kieszonki w której trzymałem papierową mapę i..... KURWA MAĆ wyrwało się z mojego gardła. Mapy zgubiłem na tym krótkim 15 km odcinku od ostatniego postoju. Musiałem zatem wprowadzić w życie plan „B”. Odjechałem kawałek, stanąłem w cieniu, oparłem rower o płot, na tym samym płocie zawiesiłem okulary rowerowe, założyłem korekcyjne i rozpocząłem przywracanie śladu GPS na właściwe tory. I gdy tak sobie grzebałem w telefonie, do przeciwnej strony płotu podbiegł wielki pies i zaczął na mnie ujadać. Co gorsze, moje okulary wisiały na oczku płotu dokładnie na wysokości jego pyska. Nie bardzo miałem jak je zdjąć. Do tego wszystkiego otwory w płocie były na tyle duże, że pół psiej mordy wystawało na zewnątrz. Nastąpił lekki impas. Ostatecznie zasymulowałem odjazd, a gdy bydle odbiegło dostatecznie daleko, szybko podjechałem po okulary i je zdjąłem z płotu. Takie coś to chyba tylko mi się mogło przydarzyć.

Prawidłowy ślad ostatecznie został pokazany na ekranie i pojechałem w dalszą drogę. Naturalnie okazało się, że pojechałem troszeczkę za daleko. Skręciłem prawidłowo i po chwili pożałowałem tego. Droga to były asfaltowe kratery. Na zjazdach momentami musiałem zwalniać do 10 km/h, aby nie pogiąć kół. Parłem jednak dziarsko naprzód. Znów zaczynało mi brakować picia, a za zimną colę mógłbym zabić. Na horyzoncie pojawiła się Żółtnica – ostatnia wioska, którą kojarzyłem przed metą. Była tam nawet OSP, ale jakaś taka nijaka.





Za nią był sklepik. Wszedłem do środka, podbiegłem do lodówki, a tam typowo wiejski zestaw rozrywkowy: piwo, gorzała i energetyki. Spytałem sprzedawcę o zimną colę lecz ten tylko wzdrygnął ramionami. Zły wyparowałem ze sklepu. Na wyjeździe zobaczyłem drogowskaz SZCZECINEK 10. Cholera, myślałem że miałem trochę bliżej.

W końcu dojechałem do upragnionego napisu SZCZECINEK.


Gdy go minąłem zadzwoniłem do M. aby mi podała godziny odjazdów pociągów, bo zapomniałem spisać. Najbliższy miałem za 40 minut i tylko kawałek do stacji. Przyspieszyłem na finiszu i wparowałem na dworzec. Kupiłem bilety oraz zapytałem gdzie jest jakiś sklepik, bo na sucho nie zamierzałem wracać. Powiedziano mi, że na końcu deptaka przez dworcem. Podziękowałem i wyszedłem. Deptak co prawda znalazłem natychmiast, lecz powaliła mnie jego wielkość. Na dobrą sprawę to można go było nakryć w całości jednym butem :). Sklepik też odszukałem, kupiłem też niezbyt zimną colę oraz trzy napoje 0,5 l o kolorze bursztynu każdy. I gdy piłem w pośpiechu coca-colę przed sklepem, podeszła do mnie lekko podcięta niewiasta i zaczęła zadawać dziwne pytania. W końcu się uparła i koniecznie chciała dowiedzieć ile dzisiaj przyjechałem. Na nic moje wykrętne odpowiedzi, że rower tylko pożyczyłem od kolegi, że tylko go odprowadzam i sam prawie nie jeżdżę. Była tak uparta, że nachyliła się nad licznikiem i po chwili stwierdziła:

- aleś chłopie najebał tych kilometrów, dobrze nie widzę bo nie mam okularów, ale chyba żeś zrobił 25 km. :)     (cytat)

Fakt, dobrze nie widziała hehe. Prawda by ją zabiła, a ja nie wyprowadzałem jej z błędu. Wróciłem na dworzec, po chwili przyjechał pociąg, zapakowałem się do środka i rozpocząłem powrót do Poznania. W przedziale siedziałem przez całą drogę sam. I bardzo dobrze, przynajmniej nikt krzywo nie patrzył jak wypijałem to co sobie kupiłem na drogę. Po niecałych trzech godzinach przybyłem na Poznań Główny, a dalej spokojnie rowerem pokonałem ostatnie 12 km do domu.



Ostatecznie zrobiłem ponad 260 km, z czego ostatnie siedemdziesiąt pod mocny wiatr. Na chwilę obecną moja kondycja wystarcza na dokładnie tyle. Wypiłem sporo, bo aż 6 litrów płynów na trasie, kawę, colę i 3x0,5 w pociągu. I nadal nie byłem dobrze nawodniony.

Zaliczone 10 nowych gmin pod które ułożyłem tą trasę: Damasławek, Gołańcz, Wyrzysk, Łobżenica, Złotów obszar wiejski, Zakrzewo, Lipka, Lędyczek, Szczecinek obszar miejski i wiejski.




Kategoria 200 z plusem, Gminy, szosa, OSP


  • DST 65.85km
  • Czas 02:19
  • VAVG 28.42km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rozdziewiczony

Sobota, 4 czerwca 2016 · dodano: 04.06.2016 | Komentarze 5

Niby słońce, niby chmury. Kremować czy nie kremować łapki przed słońcem? Oto jest pytanie. Jako urodzony poznaniak nie pokremowałem aby zaoszczędzić ;-) Potem naturalnie żałowałem, ale co zaoszczędziłem to moje hehe.

Początek przez Gołuski, Skórzewo, Sady, Rogierówko i wjechałem do Rokietnicy, a co za tym idzie wprowadziłem planową lekką modyfikację trasy. Po drodze zobaczyłem ukwiecone na biało pole i sięgając do swoich głębokich zasobów wiedzy z tego zakresu, mogę z całą stanowczością stwierdzić, że to były przebiśniegi. Co swoją drogą w czerwcu jest oczywiste :)





Acha, na śmierć bym zapomniał. W końcu jakiś bystrzacha rozdziewiczył klaksonem mnie na wyremontowanej drodze w Kiekrzu ze ścieżką rowerową obok niej, zwracając mi tym samym uwagę, że źle jadę. To musiało kiedyś mieć miejsce. Klakson, a nie że źle jadę :)


Następnie skierowałem się do Pamiątkowa wiedząc, że asfalt tam prowadzący był jeszcze ubiegłego roku daleki od ideału. No i nic się nie poprawiło. Jednak sprawdzać trzeba co jakiś czas, bo można by przegapić jakiś remont :) W Przecławie cyknąłem tamtejsze OSP i dotarłem do Pamiątkowa. Od tego momentu jechałem trasą Szamotulską równiuteńką jak stół. Za Chybami wyprzedziło mnie i wystraszyło jednocześnie dwóch motocyklistów. Z ich prędkości wywnioskowałem, że już chyba byli już w fazie wznoszenia tak zapierdalali.



Za Przeźmierowem wykonałem telefon do M. czy kupić truskawki. Na moje nieszczęście przystała na to z radością, a ja potem jak głupi kręciłem się po Plewiskach i szukałem gdzie jeszcze to cudo sprzedają, gdyż pora była już mocno popołudniowa. Na szczęście było czynne jedno stoisko i nabyłem garść tych przepysznych owoców. Ostatni kilometr okazał się wyzwaniem za sprawą trzymanej w ręce papierowej tytki z zakupem last minute.

Truskawki dojechały do domu okrągłe, a nie płaskie ku mojemu zdziwieniu, gdyż raczej spodziewałem się musu owocowego. Też by pewnie smakował.
Kategoria szosa, OSP


  • DST 63.23km
  • Czas 02:09
  • VAVG 29.41km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Telegraficznie

Piątek, 3 czerwca 2016 · dodano: 04.06.2016 | Komentarze 4

W telegraficznym skrócie. Wiało!!!

Ok przesadziłem, rozwinę lekko temat. Start z wiatrem w plecy przez Gołuski i Zakrzewo. W Sadach już nie było tal kolorowo i podmuchy powstrzymywały mnie momentami nawet zbyt mocno. W Kiekrzu dogoniłem szosowca ale trzymałem się 10m za nim aby nie jechać na krzywy ryj. W Mrowinie na światłach jednak było nam dane się zrównać i 2km pokręciliśmy razem. Następnie przez Kokoszczyn, Góra, Tarnowo Podgórne wjechałem do Poznania i tak kręciłem aż do Przeźmierowa i Skórzewa. Ostatnie 5km to były zapasy z wiatrem. Wygrane. STOP. Pozdrawiam Darek :)



Nie mogłem sobie odmówić przyjemności wstawienia tego oto białego kruka znalezionego w sieci :)

Kategoria szosa


  • DST 61.36km
  • Czas 02:07
  • VAVG 28.99km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Nowa pętla i nowa znajomość

Czwartek, 2 czerwca 2016 · dodano: 02.06.2016 | Komentarze 7

Najpierw podsumowanie rowerowego maja: MAJ BYŁ DO DUPY!!!

Czwartek. Nareszcie znalazłem czas na rower. Bardzo nie lubię jak moje życie nie toczy się po ściśle utartych szlakach i wszystko muszę inaczej planować. A ostatnio mam tyle z utartych szlaków, co dróg w dziewiczym ścisłym rezerwacie.

Grunt że ruszyłem i w głębokim poważaniu miałem czy będzie później padać deszcz czy nie. Początkowo obrałem „na tapetę ” ostatnio dopracowaną pętlę. Jadąc przez Skórzewo i Dąbrowę sam do końca nie wiedziałem skąd wieje wiatr. Mało tego, on sam tego nie wiedział :) Zbliżając się do Sadów, wiedziałem sprzedawane prosto z pola truskawki. Piękny widok, gdyby tylko nie fakt, że nie miałem jak ich zabrać ze sobą w razie decyzji o zakupie, dodatkowo nie robiąc z nich marmolady. Pomlaskałem i pojechałem dalej.

Za Sadami zachciałem przetestować boczną odnogę asfaltową i oczywiście skończyło się tak.




Minąłem Rogierówko. I w tym momencie dostałem kaprysu aby pojechać inaczej. Zatem zaliczyłem Psarskie, Strzeszynek i wpadłem do Poznania aby Golęcinem wyjechać na Wawrzyńca i dalej Polską. I gdy pomykałem tą ostatnią z wymienionych, w pewnej chwili wyprzedziłem odzianą na różowo dziewoję na szosówce. Nawet mi w głowie cos zaświtało, ale po głębokiej analizie zostało odrzucone jako nierealne przez mój narząd myślowy, zwany przez niektórych na wyrost mózgiem.

Krzyk za mną LIPCIU!!!! upewnił mnie, że świtanie w głowie miało jednak jakieś podstawy. Krzyczącą okazała się Starszapani. Zatrzymałem moją maszynę i witając, oficjalnie się sobie przedstawiliśmy. Przegadaliśmy na środku ścieżki rowerowej około 20 minut i pewnie gadalibyśmy nadal, tylko każdego z nas nie wzywali do siebie kapitalistyczni wyzyskiwacze, czyli widmo pracy zaglądało nam w oczy. Życzyłem „starszej” powodzenia na maratonie i każde z nas pojechało w inną stronę.

Puściłem się Bukowską i od razu wiedziałem, że wiatr łaskawca mnie popycha. Długimi odcinkami cztery dychy nie schodziły z licznika. Zgodnie z pradawnym przysłowiem – wszystko co szybkie szybko się kończy. I skończyło się po skręcie na Zakrzewo. Odhaczyłem Ochotniczą Straż Pożarną w tej miejscowości uwieczniając ją na kliszy.




Chyba miałem zostać strażakiem, bo bardzo mi cieszą oko takie jednostki pożarnicze.

Ostanie kilometry pokonałem pod wiatr, który raczył sobie odebrać, to co mi dał na Bukowskiej. Ale nie z takimi podmuchami już się walczyło i ostatecznie jako zwycięzca dojechałem do domu.

Zapomniałem dodać, że DDR na Koszalińskiej wygląda na ponad galaktyczny, jak z innej epoki. Przejechałem po tej ścieżce i złego słowa nie mogę powiedzieć. Jest super.


                                                                         Autostrada rowerowa

Kategoria szosa, OSP