Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Follow me on Strava

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lipciu71.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2015

Dystans całkowity:728.26 km (w terenie 91.00 km; 12.50%)
Czas w ruchu:24:25
Średnia prędkość:26.81 km/h
Maksymalna prędkość:61.20 km/h
Liczba aktywności:14
Średnio na aktywność:52.02 km i 2h 02m
Więcej statystyk

Wycieczka na weekendzie majowym nr.2

Czwartek, 30 kwietnia 2015 · dodano: 04.05.2015 | Komentarze 0

Chycina - Pieski - Kęszyca Leśna - Chycina 



Wycieczka na weekendzie majowym nr.1

Środa, 29 kwietnia 2015 · dodano: 04.05.2015 | Komentarze 0

Chycina - Lubniewice - Jarnatów - Chycina ---------- w poszukiwaniu mauzoleum.



  • DST 22.09km
  • Teren 19.00km
  • Czas 01:32
  • VAVG 14.41km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rodzinnie

Sobota, 18 kwietnia 2015 · dodano: 18.04.2015 | Komentarze 2

Jada z M. po puszczy na totalnym relaksie ;-). 

Wszelką krytykę proszę kierować do  wyżej wymienionej. Jeśli ktoś ma odwagę hehe. Ja nie bylem dzisiaj na tyle bohaterski aby się przeciwstawić.
Tak po  prostu, chciałem żyć i dostać  obiad ;-)
Kategoria MTB


  • DST 53.31km
  • Czas 01:47
  • VAVG 29.89km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Super "PRO" własnego pampersa

Piątek, 17 kwietnia 2015 · dodano: 17.04.2015 | Komentarze 2

KAPEĆ!!! Właśnie to rzuciło mi się rano w oczy, gdy tylko spojrzałem na rower. Trudno, nie było co się wściekać, bo jeśli przebiłem dętkę to takie rzeczy się po prostu zdarzają. Krótka inspekcja koła wykazała jednak, że powietrze uchodzi spod wymienionego wczoraj zaworka. Dokręciłem mocniej, napompowałem i poszedłem na zakupy. Po śniadaniu sprawdziłem ciśnienie i brakowało dwóch atmosfer. Czyli jednak działo się coś jeszcze. Zdemontowałem dętkę, sprawdziłem i jednak była minimalna dziurka. Załatałem, poskładałem wszystko do kupy, przy okazji podregulowałem hamulce i byłem gotowy do drogi.

Na dzień dobry pierwszy przejazd kolejowy zamknięty. Odczekałem i ruszyłem dalej pod cholerny wiatr co wieje ostatnio każdego dnia. Już mnie to zaczyna drażnić, bo co z tego, że powrót jest szybki i łatwy, skoro w pierwszą stronę człowiek musi się męczyć z takimi oporami jakby jechał pod wodą. Na mijance w Kiekrzu tradycyjnie czerwone światło, tradycyjnie nie dotyczące mojej skromnej osoby ;-), potem jeszcze kawałek i już byłem na półmetku. Szybki nawrót, i z wiatrem w plecy pomykałem znacznie szybciej w stronę domu. Znowu czerwone na mijance hehe, a po kilku kilometrach zamknięty przejazd grrr!!! Gdy tak sobie stałem przed szlabanami, podjechał koleś na Crossie, cześć – cześć, pogadaliśmy o tym i o owym i krótko przed otwarciem zapór dojechał do nasz ktoś na szosówce. Ani cześć, ani pocałuj mnie w dupę ale ok, obowiązku nie ma. Po otwarciu przejazdu, koleś od rozmowy pożegnał się wiedząc, że pojadę szybciej i ruszyliśmy. Kontem oka widziałem, że ten na szosie wiezie się za mną, ale prawie zawsze jeżdżę sam więc nie robiło mi to zbytniej różnicy. Po kilku kilometrach, gdy ja zwolniłem za autobusem który się zatrzymywał na przystanku, on mnie wyprzedził i pojechał dalej. Nadal ani cześć, ani dziękuję, ani pocałuj mnie w dupę. Czy wiele trzeba się starać aby być takim burakiem? Zawziąłem się, po chwili dogoniłem aby mieć satysfakcję i odpuściłem żeby takie buractwo na mnie nie przeszło metodą kropelkową. Kawałek dalej pozdrowiłem jadącego z przeciwka szosowca, ale ten wolał udawać, że ogląda bieżnik w swojej PRO oponie niż odkiwnąć. W sumie może też mam jakiś super wzór na oponie i powinienem się ciągle w niego wpatrywać ;-).

Po minięciu Golęcina, czar jazdy bez zatrzymywania tradycyjnie prysł, bo to jak wiadomo oznacza wjazd do miasta z całym dobrodziejstwem świateł, wielu aut i tłoku na ulicach. Po kilku kilometrach tego przedzierania się byłem w domu zadowolony, że natura nie zesłała dzisiaj deszczu i pozwoliła na ukręcenie kilku kilometrów.
Kategoria szosa


  • DST 54.10km
  • Czas 01:53
  • VAVG 28.73km/h
  • VMAX 57.00km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kosiarz zamkniętych przejazdów

Czwartek, 16 kwietnia 2015 · dodano: 16.04.2015 | Komentarze 6

Jako że miałem dzisiaj rano kilka sekund więcej dla siebie niż zazwyczaj, to przed jazdą zabrałem się za wymianę uszkodzonego zaworka wentyla, oraz zmieniłem łańcuch na czysty, wymyty i nasmarowany jedynym słusznym smarem, który jest sześciokrotnie przepłacony ale trzy razy lepszy od innych ;-). Wymiana zaworka przebiegła o dziwo nawet bezboleśnie i nawet nie uszkodziłem przy tym całości sprzętu co u mnie wcale by nie było takie dziwne. Reszta to była bułka z masłem.

Wszystkie poranne czynności wykonywałem przy otwartych drzwiach balkonowych, co jest o tyle ważne, że w ten sposób starałem się wyczuć warunki panujące na dworze. Gdy przyszła kolej na ubieranie się, Diabeł szeptał mi do ucha: PSSS, UBIERZ SIĘ NA KRÓTKO, INACZEJ SIĘ ZAGOTUJESZ, JEST BARDZO CIEPŁO ;-)

Jak by nie spojrzeć, Diabeł to jednak figura, jest znany na całym świecie więc pewnie by mnie nie okłamał. Jednak coś mi w tym wszystkim nie do końca pasowało i założyłem długi zestaw. Po pierwszych trzystu metrach jazdy już wiedziałem, że dobrze zrobiłem, bo pomimo świecącego słońca wiało mocno i tak jakoś przenikliwie chłodno. Jak spojrzałem za siebie, to Diabeł siedział na moim balkonie i się zadziornie uśmiechał. Chyba dawno w ryja nie dostał dowcipniś.

Kierunek i trasa w zasadzie bez zmian w tym tygodniu. W pierwszą stronę cały czas pod wiatr. Na Golęcinie zamknięty przejazd kolejowy, kilka kilometrów dalej na Psarskim znowu zamknięty przejazd, potem o dziwo zielone światło na mijance w Kiekrzu. I w ten sposób dotarłem do dzisiejszego półmetka, wybatożony i sponiewierany podmuchami wiatru. Dzwoniłem nawet w tej sprawie w góry czy ktoś coś wie co jest z tym upierdliwym wiatrem, ale w odpowiedzi usłyszałem, że takiej pogody to nie pamiętają nawet najstarsi górale ;-)

Powrót z wiatrem w plecy. Oczywiście na mijance czerwone światło. Ale tylko dla samochodów hehe. Aby nie było zbyt kolorowo na Psarskim zamknięty przejazd :-(  Kawałek dalej wyprzedził nie skuter i pokazał gest który u płetwonurków oznacza UWAGA REKIN!!!

Ale gdzie koło Strzeszyna rekin? Chyba chodziło mu o to abym jechał za nim i mnie troszkę podciągnie. Siadłem mu na koło i wszystko by było super, gdyby chłopaczek nie kazał tak daleko do siebie doskoczyć i po drugie, jak już się za nim uczepiłem to nie schodził poniżej 45km/h, a to dla mnie na tym odcinku po dogonieniu skutera było zbyt mordercze. Wytrzymałem może niecały kilometr i z żalem odpuściłem. Przecenił moje możliwości. Podziękowaliśmy sobie, on przyspieszył, a ja przez dwa kilometry dochodziłem do siebie dysząc i rzężąc ;-) Chwilę później miałem okazję odpocząć, bo po raz kolejny nadziałem się na zamknięty przejazd. Normalnie jakieś fatum dzisiaj w tym temacie.

Na szczęście jak się później okazało, to była już ostatnia przeszkoda która dzisiaj stanęła mi na drodze i dalej już spokojnie dotoczyłem się do domu.


                                                                                   Dzisiejsza zabójcza kolekcja













                                                   Tomasz, czy pijąc kawę z tego kubka już jestem hipsterem?
Kategoria szosa


  • DST 53.73km
  • Czas 01:52
  • VAVG 28.78km/h
  • VMAX 57.00km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Nie każdy sklep człowiekowi wilkiem ;-)

Środa, 15 kwietnia 2015 · dodano: 15.04.2015 | Komentarze 2

Dzień jak co dzień. Rutynowy poranek. Pobudka, kawa, kawałek keksa, ubranie się w ciuchy rowerowe, szybki rzut oka na rower i… koniec rutyny. Z przodu prawie kapeć. Zostało jeszcze ciut powietrza, a jeszcze wczoraj było nabite ponad 8 bar. Nauczony doświadczeniem, że nie ma co zaraz zwalać opony i sprawdzać dętkę, najpierw sprawdziłem czy trzyma zawór. Jako, że czasy i warunki przyzwoite, to nie bawiłem się w jakieś ślinienie zaworu, tylko napełniłem kieliszek od Tequili ;-) wodą i zanurzyłem w nim zaworek. Bąblowało delikatnie, czyli obędzie się bez łatania, wystarczy wymienić zawór. Prędkość ubytku powietrza akceptowalna, więc tylko dopompowałem i ruszyłem w drogę. Trasa stała do Rokietnicy. Wiatr był, ale o natężeniu akceptowalnym. Wiadomo, że jak by go wcale nie było, to by było jeszcze lepiej. Niestety, takich dni w roku mamy jak na lekarstwo, a jak już są, to wówczas człowiek nie ma czasu na rower i szansa przepada bezpowrotnie hehe.

Pierwsze 25km ciężkie, bo nogi miałem jak z ołowiu. Często tak mam, że do dwudziestego kilometra cierpię strasznie, a dopiero potem noga zaczyna kręcić i czerpię z jazdy pełną przyjemność. Dziwne.

W Rokietnicy nawrót i z wiatrem w plecy znacznie przyjemniej się jechało. I szybciej ;-). Dojeżdżając do Winograd olśniło mnie, że mogę wpaść do sklepu rowerowego i kupić uszkodzony element w ogumieniu. Zajechałem do sklepu, wyłuszczyłem sprzedawcy co potrzebuję, ten przeszukał półki, zaplecze, magazyny i stwierdził, że ostatni niedawno sprzedał. Ale nienagabywany, sam z własnej inicjatywy poszedł na serwis, po chwili przyniósł zaworek, wręczył mi go, a gdy obrałem kurs do kasy aby uregulować rachunek, to poinformował mnie, że nic nie płacę!!! Czy ktoś jest w stanie uwierzyć, że w naszym kraju są możliwe takie zdarzenia?

PAN NIC NIE PŁACI!!!!!! Ludzie, to się do prasy nadaje. To trzeba w mediach nagłośnić jako zdarzenie paranormalne!!!

Ktoś o słabszych nerwach, zapewne by wybiegł z krzykiem z tego sklepu, porzucając podarowany element, wołając na cały głos – POMOCY!!!! TAM LUDZIE POWARIOWALI!!! DARMO DAJĄ!!! Ja co prawda zachwiałem się w posadach, ale przyjąłem to dzielnie na klatę, wychrypiałem drżącym ze wzruszenia głosem, dziękuję i pijany ze szczęścia ruszyłem pokonać ostatnie 8km do domu.

Kupując w piekarni chleb na śniadanie, jeszcze nie mogłem dojść do siebie po zdarzeniu sprzed kilkunastu minut i zamiast chleba „futbol” kupiłem „farmerski”.

Podziękowania dla pracowników sklepu „ Markowerowery” z Al. Solidarności za bezinteresowną pomoc i życiowe podejście do tematu.  Pomogli, a mogli sobie odpuścić. Brawo!!!


Kategoria szosa


  • DST 66.62km
  • Czas 02:20
  • VAVG 28.55km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Tajne przez poufne, czyli pełna konspira

Wtorek, 14 kwietnia 2015 · dodano: 14.04.2015 | Komentarze 9

Poranek zapowiadał się niecodziennie, za sprawą umówionego na godzinę 9.00 spotkania z Tomaszem w celu przeprowadzenia zapoznania pod kryptonimem „sanatoryjny wieczorek zapoznawczy ;-)” Słowo wieczorek zostało użyte dla zmylenia ewentualnej inwigilacji, mającej na celu ewentualne nałożenie na nas mandatów o które każdy z nas się ostatnio otarł. Niektórzy otarli się mniej dotkliwie hehe.

Przed wyjazdem z domu zafundowałem sobie kawę i ruszyłem z kopyta na miejsce spotkania (do tej pory ściśle tajne), ale po czterystu metrach musiałem wyhamować, bo przez szybę zobaczyłem przepyszne drożdżówki w piekarni. Początkowo chciałem kupić zwykłą, taką najzwyklejszą, ale skoro miałem się spotkać z jednym spośród kilku VIP-ów BS, to kupiłem na tę okazję zawijańca z serem. I zjadłem. Nie, nie. Pożarłem go ;-)

Kilka kilometrów dalej uświadomiłem sobie, że jednak ciut za cienko się ubrałem, ale wracać do domu już nie zamierzałem. Na miejsce spotkania dotarłem dwie minuty przed czasem i jednocześnie z Tomaszem wjechaliśmy na stację (nazwa ściśle tajna). Kilka minut rozmowy i zostało ustalone, że jedziemy do Mrowina.

Ruszyliśmy przez Golęcin, Strzeszyn i aż do Mrowina chwilami napisy z kasków nam zrywało, takie dostawaliśmy czołowe podmuchy. To zapewne były pozostałości wczorajszego Cyklonu Stefan. Przed szosą na Szamotuły zrobiliśmy chwilkę przerwy na przypudrowanie noska ;-), łyczek z bidonu i odbijając w lewo na Baranowo kręciliśmy już z bardziej sprzyjającym wiatrem. Nie byłby to w pełni wartościowy trening, gdyby nie nasi krajowi kochani kierowcy w swoich stalowych rumakach, wyprzedzający z przeciwka w sposób podnoszący adrenalinę rowerzystom czyli nam. W Krzyżownikach ponownie skręciliśmy w lewo i tym razem wiatr miło dmuchał w plecy, znacznie podnosząc średnią dzisiejszej jazdy ku wielkiej uciesze co niektórych szosowców ;-). Na Dąbrowskiego trafił się nam radarowy pomiar prędkości, a mijając policjanta krzyknąłem:


- jedziemy za szybko?


I o dziwo, nie trafił nam się smutas, bo zdążył odkrzyknąć – nieee, spokojnie, macie 40km/h


Faktycznie tyle jechaliśmy, a ograniczenie w tym miejscu było do 80km/h więc ciut jeszcze zapasu było. A mówiłem Tomaszowi, że w tym miejscu możemy spokojnie depnąć jeszcze raz tyle hehe. Dotarliśmy do Ogrodów, tam pogadaliśmy jeszcze chwilkę i ja mając przed sobą, kolejny nudny dzień pracy, pojechałem w stronę domu, przedtem żegnając się z Tomaszem. Wracając na wysokości pływalni przy Niestachowskiej, zobaczyłem przewrócony przystanek autobusowy. Zapewne była to sprawka wczorajszej wichury, ale mogę się mylić, bo młode społeczeństwo mamy nadzwyczaj uzdolnione ;-). Kolejne kilometry pokonałem spokojnym tempem przez miasto, na swoim osiedlu kupiłem wszystko co potrzebne do zrobienia mistrzowskiej jajecznicy i zakończyłem dzisiejszą jazdę z ciut większym dystansem niż to zazwyczaj robię przed pracą.

Tomasz dzięki wielkie za wspólną jazdę, miłe towarzystwo i do zobaczenia wkrótce w celu ustalenia kolejnych ruchów w wiadomej sprawie o kryptonimie „ ………..”. Zapomniałem, że tu tajny jest nawet kryptonim ;-).

Normalnie dzisiejszy wpis wyszedł Top Secret ;-)



                                                            Przystanek stał, stał i się obalił. Ale czy sam? Wszystko tajemnica ;-)





Kategoria szosa


  • DST 48.00km
  • Teren 47.00km
  • Czas 02:06
  • VAVG 22.86km/h
  • Temperatura 9.0°C
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dla znajomych "Cykluś Stefek"

Poniedziałek, 13 kwietnia 2015 · dodano: 13.04.2015 | Komentarze 12

Na dworze tak wiało, że siedząc w domu widziałem jak mi się szyby w oknach wyginają niczym bańki mydlane. Gnące się drzewa unaoczniały siłę wiatru, który przez media został okrzyknięty szumną nazwą „Cyklon Stefan”, dla przyjaciół „Cykluś Stefek”, a unoszące się w powietrzu przedszkole, osiedlowy market i jamnik sąsiada tylko potwierdziły, że to nie żadna popierdułka. Posiedziałem w domu na tyłku do popołudnia, czekając czy może coś w tym temacie się zmieni. Niestety jak wiało, tak wiało i decyzja mogła być tylko jedna. Idę na rower ;-).

Z oczywistych względów wybór padł na MTB. Ubrałem się w miarę przyzwoicie, bo w końcu wczoraj była niedziela – dzień świąteczny ;-), zostawiłem gołe nogi mając nadzieję, że w ten sposób zachęcę słońce do wyjścia zza chmur i wyszedłem z domu. Na dworze dostałem taki podmuch, że mało co mi roweru nie wyrwało razem z barkiem. To była pierwsza chwila zwątpienia czy dobrze robię. Drugi taki moment przeżyłem kilometr dalej, jak mnie wiatr zatrzymał w miejscu, a na dokładkę zaczęło zacinać deszczem, ale że zwątpienie rzecz ludzka to pognałem dalej, bo te kilka kropek które wylądowały na kasku nie były w stanie mnie zatrzymać.

Walka z wiatrem momentami była strasznie zażarta lecz parłem na przód niczym walec tworzący nową ścieżkę rowerową, ku uciesze rowerowej gawiedzi. Na dwunastym kilometrze coś mi lekko nie pasowało do ustalonego planu jazdy i kolejny kilometr trwało, aż się zorientowałem gdzie popełniłem błąd, czyli gdzie nie pojechałem prosto, tylko skręciłem. Nie jestem z tych co się cofają i dopiero w Potaszach skręciłem, jak się późnie okazało w nieznane mi ścieżki. Tak sobie kręcąc w nieznane pojawiła się miejscowość Kamińsko, objawił się idealnie gładki asfalt na tym zadupiu, potem Pławno i po kilku kilometrach dobrze znana Zielonka. W sumie tu miałem dzisiaj dojechać, ale dokręciłem jeszcze do Dąbrówki Kościelnej i dalej obrałem kurs powrotny szlakiem Poznańskiego Pierścienia Rowerowego. Nie wiem o co chodziło z tym wiatrem dzisiaj, ale jadąc dłuższymi odcinkami na wprost, kierunek wiatru co chwilę się zmieniał. 10 km od domu trafiłem na odcinek drogi na którym odechciało mi się wszystkiego, a dalszej jazdy w szczególności. Skumulowało się tam wszystko co najgorsze przeciwko rowerzyście. Już lekko podmęczony, brnąłem tam pod jakieś podjazdy, nawierzchnia przypominała tarkę do prania babci Halinki, pokrytą miejscami grząskim piachem z kamieniami, trzęsło mną tak, że wszystkie drobne monety wypadały ze skarpetek z drzew leciały szyszki, gałązki większe i mniejsze, do tego wszystkiego jak by było mało, wiał strasznie mocny czołowy wiatr. Do kompletnego Armagedonu brakowało tylko pędzącego koło mnie na ośle Beduina z szablą w ręku, wykrzywioną z wściekłości czerwoną twarzą i krzyczącego PRECZ Z PROHIBICJĄ!!!!!!!

Przeczołgałem się przez ten niegościnny odcinek, potem przez odkrytą polanę gdzie nadal batożyły mnie rózgi cyklonu i dalej już znowu osłonięty lasami kierowałem się ku domowi. Po drodze jeszcze udało mi się spotkać jednego koziołka, który nie był na tyle cierpliwy aby poczekać, aż mu pstryknę fotkę i dalej już nie licząc wiatru i zbierających się granatowych chmur dotarłem do domu.

Niestety będąc pod klatką okazało się, że M. wróciła przed czasem z pracy, a to oznaczało, że zastała zostawiony przeze mnie syfik, który miałem zamiar ogarnąć po moim powrocie, a przed jej powrotem. Nie jestem samobójcą, więc najpierw zadzwoniłem do lubej czy pomimo pozostawionego bałaganu, mogę bezpiecznie wrócić do domu. Otrzymałem zapewnienie, że już wszystko sprzątnięte, gniewu nie ma i mogę bezpiecznie wchodzić do mieszkania ;-) To się nazywa dobra organizacja i to lubię hehe.

Gołe nogi okazało się, że słońca nie przywołały, ale za to przewiało mnie tak, że długo stałem pod prysznicem aby się rozgrzać.


Proszę nie mówcie leśniczemu, że to ja kopnąłem ze złości w to drzewo, bo znowu ktoś będzie mi chciał mandat wystawiać ;-)



Kategoria MTB


  • DST 50.30km
  • Czas 01:40
  • VAVG 30.18km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Uwaga!!! Stonka wyległa!!!

Sobota, 11 kwietnia 2015 · dodano: 11.04.2015 | Komentarze 13

Tysiące. Miliony. Miliardy rowerzystów wyległy dzisiaj na swoich stalowych, aluminiowych i karbonowych sprzętach. Jedni ubrani jak na Syberię, inni w krótkich rękawkach. Ci ubrani na grubo, to zapewne dlatego, że wyciągnęli z lodówki zimnego izotonika, który się chłodził od momentu kiedy obejrzeli reklamę takiego napoju w kinie lub co bardziej prawdopodobne, reklamowanego podczas jakiejś imprezy sportowej. A skoro zimny napój to trzeba się odpowiednio ciepło ubrać. Ale co mnie dziwi, skoro jeszcze wczoraj czytałem tytuły wpisów na BS o treści z grubsza biorąc:

- pierwsze kilometry w tym roku
- w końcu można wyjść na rower
- zrobiłam trasę 15 km i kondycji jeszcze nie ma

Proponuję tym wszystkim bikerom jutro ogłosić uroczyste zakończenie sezonu, bo temp. ma spaść do drastycznych 10 stopni. Uwaga rowerzyści. We Włoszech może przelotnie popadać!!! Wiem, wiem, narażam się ;-)

A ja… No właśnie, co ja? A kogo obchodzi co ja?

A to napiszę, że ja… hehe ubrałem się dzisiaj w końcu na letnio, zapakowałem dwa bidony (nawet pełne) i ruszyłem zrobić kółeczko przez poligon.

W zasadzie pełen standard. Początek przez miasto, potem Golęcin, Strzeszyn i odbicie na poligon. Na poligonie pielgrzymki rowerowe oraz garstka bikerów którzy jechali tylko po to, aby jechać i cieszyć się tłuczeniem kilometrów, bez przystanków co 3 km w celu uzupełnienia mikroelementów i batoników z Decatlonu i obejrzenia siebie w lusterku czy aby jakaś fałdka na koszulce nie burzy wizerunku idealnego PRO.

Na poligonie podczepiłem się na chwilę pod dwójkę kolarzy i z uśmiechem stwierdziłem, że jadąc jako trzeci z prędkością przelotową 27km/h to mogę jechać na koniec świata.

Hej, chłopaki wiecie o czym piszę? Zamawiam miejsce w trzeciej ławce na zbliżający się wypad ;-).

Po kilometrze niestety musiałem ich wyprzedzić i opuścić, bo czasu za wiele dzisiaj nie miałem na przyjemność kręcenia rowerem. Powód był czysto prozaiczny, a mianowicie przed pracą musiałem jeszcze nalepić pierogów i dlatego ciut skróciłem dzisiejszy dystans do obowiązkowych 50 km. Po wyjeździe z poligonu, sunąc sobie spokojnie ulicą, usłyszałem klakson, którego właściciel w ten sposób „dyskretnie” dawał mi znać, że powinienem jechać ścieżką rowerową. Gdyby nie on, to w życiu bym się nie zorientował hehe. Z resztą kawałek dalej w Owińskach sytuacja się powtórzyła z ta różnicą, że sygnał z trąbiącego busa brzmiał jak… I tu mamy dwie opcje:

- bardzo dziwnie brzmiący klakson, przypominający swoim dźwiękiem kaszlącą puszkę po sardynkach w oleju

- zajechane hamulce w trupa

W każdym razie obie opcje były totalnie do dupy.

Za Owińskami nikt już nie chciał się na mnie wyżywać, spokojnie przejechałem przez Murowaną i dotarłem do domu. NA WYŻERKĘ HEHE.



Kategoria szosa


  • DST 61.20km
  • Czas 02:05
  • VAVG 29.38km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Nie bójmy się wielkich słów i jeszcze większych czynów czyli debiut nowego koła

Piątek, 10 kwietnia 2015 · dodano: 10.04.2015 | Komentarze 5

Tak ślicznie to jeszcze w tym roku to u nas nie było. Czułem to w kościach Babci Teresy (tej od pyz) i dlatego w nocy po pracy mimo zmęczenia uzbroiłem moje nowe koło, aby było na rano gotowe do jazdy. Po porannych zakupach i po śniadaniu które przyprawiłoby o zawał serca każdego sportowca, ubrałem się w zestaw wiosenny z zaznaczeniem gołej nogi, co nastąpiło po raz pierwszy w tym sezonie.

Pierwsze osiem kilometrów to tradycyjne przedzieranie się przez miasto, ale dzisiaj wypadł mi przystanek przy sklepie rowerowym w celu nabycia magnesika na płaską szprychę, bo niestety stary do nowego koła nie pasuje. Zakupiłem ustrojstwo prawie w cenie 50-ciu biletów Grenia i pognałem w dalszą drogę. Cieplutko, ptaszki śpiewały, coraz bardziej zielono, czego chcieć więcej. W zasadzie nie było się do czego przyczepić. Może do tego, że dziwnie się jechało bez wskazań licznika, ale to chyba nie powód do zmartwień. Do Rokietnicy dotarłem bez przeszkód, nawrót i swoim tempem cały czas do przodu. W Kiekrzu usiadł mi na ogon traktor i tak za mną wisiał, aż do Strzeszynka. Tam się nad nim zlitowałem, przepuściłem, a w zamian otrzymałem gest podziękowania od traktorzysty. Normalny gest, a nie taki ze środkowym palcem skierowanym zazwyczaj ku górze. Trochę za późno pomyślałem abym dla odmiany teraz ja się za nim powiózł i niestety za szybko skubany się oddalił i po chwili nie było już na to szans. Cholera, to był znowu taki nowszy model, Ursusy nie były takie wyrywne hehe.

Po kilku kilometrach dojechałem do szosowca, kilometr się za nim powiozłem, odpocząłem, pozdrowiłem i wyprzedziłem aby dalej jechać swoim tempem. Na osiem kilometrów od domu stała się rzecz niesłychana. Skończyło się picie w jedynym bidonie jaki zabrałem ze sobą, a to nieodmiennie znak, że dzisiejszy dzień był ciepły, a ja się nie obijałem na treningu. O suchym pysku dotarłem do domu i w szybkim tempie osuszyłem dzbanek z wodą. Tak ciepłych dni żądam w najbliższym i w sumie też dalszym czasie.


                                                                   Wspaniale się za kimś wypoczywa





Kategoria szosa