Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Follow me on Strava

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lipciu71.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Luty, 2016

Dystans całkowity:768.35 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:29:58
Średnia prędkość:25.64 km/h
Maksymalna prędkość:55.00 km/h
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:64.03 km i 2h 29m
Więcej statystyk
  • DST 65.67km
  • Czas 02:26
  • VAVG 26.99km/h
  • Temperatura 6.6°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Oszukany słońcem

Piątek, 26 lutego 2016 · dodano: 28.02.2016 | Komentarze 11

Za oknami zapanowała wiosna. Przynajmniej tak mi się wydawało do momentu, gdy wyszedłem na balkon. Pozostałości temperatur po nocnych przymrozkach panowały na dworze w najlepsze. Dałem sobie trochę dłuższy rozruch niż zazwyczaj, a następnie ruszyłem na ostatni trening w tym tygodniu.

Jak to w sobotę, drogi wyjazdowe które są zazwyczaj zakorkowane, dzisiaj były całkowicie przejezdne. Gdy jeszcze się rozgrzewałem na Gdyńskiej, doszło do mojej świadomości trąbienie jakiegoś auta. Gdy zlustrowałem okolicę, okazało się, że o M. wracała do domu i mnie pozdrawiała.

Ma się tych kibiców w puszkach hehe.

Wyruszałem na dzisiejszą jazdę z zamiarem zrobienia pętli przez Biedrusko, ale kierunek wiatru zmienił moje wstępne plany. Zatem po staremu skierowałem się do Mrowina. Dodam tylko, że do wspomnianego miejsca momentami jechało się lepiej niż dobrze. Na niektórych odcinkach 40km/h nie schodziło z zegara. Wiedziałem, że w drodze powrotnej za ten luksus przyjdzie mi słono zapłacić. Po dojechaniu do półmetka skręciłem na Napachanie i..... zaraz tego pożałowałem. Wiało mi tak paskudnie w twarz, że miałem ochotę zawrócić. Moja walka trwała do momentu gdy drogowskaz obwieścił możliwość skrętu na Rokietnicę. Jako, że tą drogą jeszcze rowerem nigdy nie jechałem, to dałem się skusić, mając na uwadze delikatne skrócenie trasy, oraz ucieczkę przed wrednym wiatrem.

Jak to u mnie bywa, wiatr wcale nie zmienił kierunku natarcia wobec mojej skromnej osoby. Nadal jakimś cudem wiał prosto w twarz. Tak dojechałem do Rokietnicy i dalsza droga od tego momentu wiodła po „moich śladach”.

Termometr momentami pokazywał dziewięć stopi ciepła, a mnie tak przewiewało zimnym powietrzem, że miałem wrażenie głębokich minusów. W dodatku w trakcie szybkich obliczeń wyszło mi, iż zrobionych będę miał kilka kilometrów więcej niż zakładałem, a czas mnie trochę naglił. I tak właśnie wyszło skrócenie trasy „made in Darek”. Mnie to nie zaskoczyło w najmniejszym stopniu ;-)

Do mety dotarłem wychłodzony, głodny i spóźniony.
Kategoria szosa


  • DST 61.51km
  • Czas 02:18
  • VAVG 26.74km/h
  • VMAX 47.00km/h
  • Temperatura 1.4°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Niejadalna kanapka

Czwartek, 25 lutego 2016 · dodano: 25.02.2016 | Komentarze 14

Szron na samochodowych szybach spowodował, że nie dane mi było dzisiaj wypróbować moich nowych rękawiczek jesienno wiosennych. A tak bardzo chciałem ;-) Zamiast tego ubrałem się na cebulkę i ruszyłem. Co dziwne temperatura odczuwalna według mnie była wyższa niż wskazania termometru (1,4). Momentami nawet słońce przygrzewało w plecy.

Po odstaniu w obowiązkowych korkach, wyrwałem się z miasta i po kilku kilometrach oświeciło mnie, ze mogę dla odmiany zrobić pętlę przez Murowaną Goślinę, więc na Psarskim odbiłem w prawo i dotarłem do Obornickiej. Tam o dziwo napotkałem gigantyczny koras, którego nie miało prawa być o tej godzinie. Sprawa się wyjaśniła gdy przedarłem się do przodu. Kilka aut zaparkowało na sobie „na kanapkę”, czyli ktoś nie wyhamował, inni też się nie wyrobili i zrobił się mały karambol. A takie były ładne te autka hehe.

Zaliczyłem następnie Morasko, przetoczyłem się przez Biedrusko, wpadłem do Murowanej, a następnie z niej wypadłem aby ostatnie kilometry dymać pod wiatr którego nie było widać, ale który jednak było czuć.

Dzień bez zamkniętego szlabanu, dniem straconym – to chyba będzie moje motto na 2016r. PKP wykorzystało swoją przedostatnią szansę przed Owińskami na przyhamowanie mnie. Zabrakło mi 150m abym przejechał. Gdy zapory zostały otwarte, pokonałem żwawo ostatnie kilometry, wjechałem na osiedle morderczym podjazdem, kupiłem śniadanie i po chwili już byłem w domu.




Kolejna partia batonów orzechowo owsianych. Połowa klasyczna, połowa z dodatkiem kakao. Kto by się spodziewał,może to może być nawet smaczne ;-)?



Kategoria szosa


  • DST 53.44km
  • Czas 02:07
  • VAVG 25.25km/h
  • VMAX 47.00km/h
  • Temperatura 7.4°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bez mocy

Wtorek, 23 lutego 2016 · dodano: 23.02.2016 | Komentarze 2

Budzik morderca nie miał dla mnie dzisiaj serca. To, że sam go osobiście wczoraj nastawiłem na budzenie o 8:15 nie czyniło go nic mniej winnym wyrwania mnie ze snu. Oj jak bardzo mi się nie chciało podnieść. Spojrzałem za okno z nadzieją na deszcze, a tu jak na złość sucho. Po kliku minutach zatliła się jednak iskierka nadziei, gdy zaczęło kropić. Cały szczęśliwy zadzwoniłem do M. aby uzyskać potwierdzenie mokrych asfaltów, ale jak na złość otrzymałem wiadomość, że w Poznaniu już nie pada i to był tylko przelot. Mówi się trudno i piłem kawę dalej, aby zaraz potem wyruszyć na zrobienie porannej rundki.

Na samym wstępie zaskoczył mnie wiatr którego wcale nie było widać. Zaraz potem zaskoczyła mnie moja własna niemoc, spowodowana wczorajszym dosyć późnym treningiem biegowym. Całe szczęście, że z góry zaplanowałem na dzisiaj skróconą rundę. Jadąc przez miasto cierpiałem jak wampir w hurtowni czosnku. Po wyjeździe z miasta cierpiałem już tylko jak normalny człowiek. Nogi miałem jak z betonu, powieki zamykały mi się z siłą średniowiecznego mostu zwodzonego. Ale parłem dalej z uporem maniaka. W Strzeszynie dopadł mnie deszcz, ale ku własnemu zaskoczeniu przewidziałem taką możliwość i zabrałem ze sobą przeciw deszczówkę.

Nawiasem mówiąc osobiście nie widzę większej różnicy pomiędzy tym: czy zmoknę od deszczu, czy będę cały mokry i ugotowany pod nieprzepuszczającą niczego kurteczką.

Do półmetka dojechałem ledwo żywy, a perspektywa powrotu była równie kusząca jak dożywocie w Sing Sing. Ale jak się powiedziało „A” to zgodnie z przysłowiem trzeba też powiedzieć cały alfabet ;-)

Droga powrotna była tylko ciut łatwiejsza za sprawą pomagającego wiatru. W końcu zobaczyłem moje osiedle i poczułem ulgę, że to już koniec jady, w czasie której mocy miałem tyle co bateryjka do zegarka.


A teraz ciekawostka. W końcu dzisiaj udało mi się dotrzeć do sklepu rowerowego Cyklotur na Ptasiej aby zareklamować rękawiczki które po miesiącu użytkowania zaczęły się pruć. Wszedłem do sklepu, przywitałem się i wyłuszczyłem problem pokazując felerny zakup wraz paragonem. Sprzedawca obejrzał rękawiczki przez około 5 sekund po czym zadał mi pytanie którego nie spodziewałem się usłyszeć w najśmielszych marzeniach. Mianowicie: „życzy pan sobie zwrot pieniędzy czy inny towar?”

To, że szczęka mi opadła aż do piwnicy nikogo to nie powinno dziwić. Musiałem wyjść ze sklepu i spytać przechodniów czy oby na pewno jestem w Polsce? Ludzie to potwierdzili.

Żadnego czekania na uznanie reklamacji, żadnej spychologii czy abym to ja nie uszkodził lub użytkował niezgodnie z instrukcją. W tym szoku wybrałem sobie nową parę, innej firmy. Otumaniony całą sytuacją wsiadłem do auta i pognałem do pracy.

Ciekawe czy jak się jutro obudzę, to ta cała sytuacja nie okaże się przypadkiem tylko pięknym snem :)

Kategoria szosa


  • DST 56.21km
  • Czas 02:07
  • VAVG 26.56km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 3.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Być jak Chuck Norris

Sobota, 20 lutego 2016 · dodano: 20.02.2016 | Komentarze 10

Doszło do tego, że można by pomyśleć iż ktoś mi wchodzi na ambicję. „Starszapani” już drugi raz się wstrzeliła z prognozowaniem moich ruchów rowerowych. Za trzecim razem bardzo proszę abyś napisała „kiedy nareszcie trafisz kumulację w lotto” i mam nadzieję, że to się spełni jak dotychczas ;-)

Od samego mojego dzisiejszego przebudzenia była sobota, a co za tym idzie - weekend, czego dalszym ciągiem był otwarty poligon w Biedrusku. Skoro jeszcze mnie w tym roku tam nie było, to postanowiłem pokręcić kilometry inną trasą niż zazwyczaj. Kierunek wiatru znamionował powrót pod niego, jeśli bym chciał zrobić tą pętlę tak jak zawsze. Ale nie z nami takie Brunery numer. A może numery Bruner? Zapomniałem ;-) Nie miałem najmniejszego zamiaru wracać 16km, walcząc o przetrwanie z przeciwnymi podmuchami.

Zatem postanowiłem pojechać odwrotnie i najpierw skierowałem się do Murowanej Gośliny. Pchający silny wiatr sprawił, że ten odcinek minął szybciej niż wydanie 500zł na gadżety rowerowe z pieniędzy obiecanych przez rząd ;-) Później nie było już tak kolorowo i od Raduszyna zaczęła się wspinaczka pod zapomniane przeze mnie górki, mając w dodatku za przeciwnika twarzowy wiatr. Ten stan rzeczy trwał, aż w końcu dobiłem do Biedruska. Niestety tu zaczął się mały problem, bo od tej strony nigdy nie wjeżdżałem na poligon, a wyjeżdżając z niego, nie zwracałem uwagi na jakim odcinku drogi jestem.

Tak więc jadąc i zarazem przegrzewając swoje zwoje mózgowe, wybrałem po głębokiej analizie terenu, jedyną słuszną drogę. Niestety okazała się ślepym zaułkiem. Mnie to nie zdziwiło hehe. Zawróciłem do głównej drogi, pojechałem kawałek dalej i zaatakowałem kolejną jedyną słuszną odnogę. Minąłem tablicę, potem szlaban i trochę mi się nie zgadzało. Po chwili zacząłem jechać po betonowych płytach, których za diabła nie mogłem sobie przypomnieć. Gdy tak mnie trzęsło, otrzeźwiałem i zawróciłem bo oprócz tego, że najnormalniej w świecie zabłądziłem, to w dodatku szkoda mi było moich kół. Ponownie zawróciłem i dotarłem go głównej drogi.

Po kolejnym kawałku, z pewną dozą niepewności zagłębiłem się w następny zjazd. Bingo, brawo, pełen sukces. Nareszcie okazało się, że byłem na właściwym tropie. Mała rzecz a cieszy hehe. Przejechałem przez poligon, minąłem się z kilkoma rowerzystami oraz biegaczami i wyjechałem w Złotnikach. Przez głowę mi przeleciało aby pojechać przez Kiekrz, ale niestety czas naglił, bo obiad sam się nie zrobi i do pracy też trzeba iść. Obrałem więc azymut dom i rozpocząłem powrót przez Obornicką, Piątkowo i Winogrady. Na samym końcu mój przyjaciel wiatr znowu raczył mnie popychać. To miło z jego strony.

W podsumowaniu mogę napisać, że rozpocząłem sezon na gubienie się w akcji, czyli błądzenie w najlepszym moim wydaniu ;-)

Zupełnie jak Chuck Norris – Zaginiony w akcji 1/2016
Kategoria szosa


  • DST 61.75km
  • Czas 02:16
  • VAVG 27.24km/h
  • VMAX 44.00km/h
  • Temperatura 2.8°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ciut powyżej zera

Czwartek, 18 lutego 2016 · dodano: 18.02.2016 | Komentarze 6

Poprzedniego dnia z nieba leciał taki syf, że nie postawiłbym nadgryzionego hamburgera na to, iż dzisiaj będą jako takie warunki do jazdy po szosie. I bym przegrał.

Tym razem w budzik zabawiła się M. która ciut później wychodziła do pracy. Po obudzeniu spytałem sennym głosem i z nadzieją, jak wygląda za oknem. W odpowiedzi usłyszałem, że zaczyna już wszystko przesychać. Czyli jednak wychodziło na to, że będę musiał się podnieść. A tak by się jeszcze pospało ;-) Złapałem się jeszcze ostatniej deski ratunkowej i poprosiłem o SMSa z raportem stanu asfaltów, jak już będzie w drodze do pracy. Po kilku minutach przyszła zła wiadomość: drogi lekko mokre STOP da się jechać STOP ruszaj tyłek z wyra STOP miłego dnia KONIEC NADAWANIA

I tak właśnie prysł sen o dłuższym śnie ;-) Rzut oka za okno i ze zdziwieniem stwierdziłem brak silnego wiatru. Ależ było moje zdziwienie na taki stan rzeczy, a co gorsze nie mogłem znaleźć powodu takiego luksusu. Aby rozwikłać tę zagadkę, zaparzyłem sobie kubek zbożówki, włączyłem TV i po chwili sprawa się wyjaśniła. Media trąbiły od rana o zatrzymaniu ludojada Poznańskiego na Malcie i zapewne z rozpędu zatrzymali jeszcze jako współpodejrzanego wiatr. Jak znam życie wiatr za chwilę będzie na wolności, za sprawą jakiegoś bystrego adwokata. Swoją drogą widać co potrafi zrobić z porządnego człowieka Warszawa w której Poznański przez ostatni czas żył i funkcjonował ;-) Strach tam jechać. To miasto zmarnuje każdego porządnego chłopaka.

Drogi niestety wg raportu drogowego od M. były mokre, ale na szczęście nie na tyle abym był cały zgnojony. Nawet okularom się nie dostało, a to miłe. Na wysokości Niestachowskiej było niebiesko od świateł za sprawą poważnej kolizji drogowej. Kierowcy w karetce, strażacy neutralizowali rozlane płyny, policja ustalała oczywistą winę jadącego podporządkowaną, a laweciarze ostrzyli sobie zęby na zabranie wraków. Ot taka poranna miejska sielanka.

Na dalszym etapie jazdy ku mojemu zdziwieniu, na poboczach zalegał jeszcze nie do końca stopniały śnieg. Ale co się dziwić jeśli termometr wskazywał 2.8 powyżej zera. W Mrowinie kilka łyków wody i kurs powrotny. Po wjeździe do miasta o dziwo, ulice zaczęły być już w dużym stopniu przeschnięte, a co za tym idzie zapragnąłem spłukać brud z trasy na myjce. Za pierwszym podejściem zaliczyłem pudło, gdyż wszystkie stanowiska były zajęte. Na szczęście myjnia w mojej wsi świeciła pustkami.

W trakcie spłukiwania roweru podszedł do mnie człowiek z obsługi, czyszczący sąsiednie stanowisko i coś do mnie powiedział. Mając słuchawki w uszach, niewiele go zrozumiałem ale kurtuazyjnie się uśmiechnąłem i powiedziałem dzień dobry. Gdy już skończyłem opłukiwanie sprzętu , jegomość oddalał się, ale mimo to spytałem co do mnie mówił, bo nie słyszałem. On na to, że mu lałem wodą po nogach i prosił abym uważał. Przeprosiłem z uśmiechem.

Wszak gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą hehe.

Następnie już tylko wspiąłem się podjazdem na osiedle, kupiłem śniadanie i dojechałem do domu szykować się do pracy.
Kategoria szosa


  • DST 44.25km
  • Czas 02:18
  • VAVG 19.24km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Śnieg w lutym? Dziwne ;-)

Wtorek, 16 lutego 2016 · dodano: 16.02.2016 | Komentarze 7

Poranek wprowadził totalny rozgardiasz w moim umyśle. Taki stan rzeczy spowodowały lecące bezczelnie płatki śniegu. Nie była to może nawałnica, ale śnieg to śnieg. Z wrażenia usiadłem przy kawie zbożowej, podgryzając batona musli własnej wczorajszej produkcji.

A właśnie. W końcu się wczoraj zebrałem w sobie, wygmerałem przepis na batony i lekko go modyfikując zrobiłem podobno zdrowe przekąski, dające moc nieziemską. Wyszły smaczne, trochę zbyt kruche, ale recepturę się dopieści. Prawdopodobnie dodanie cukru by je bardziej scaliło, ale ja pozostałem przy miodzie.

Wracając do pogody. Za oknem prószyło, a pogodynka z radością oznajmiała mi, że żadnych opadów nie ma i nie będzie. Nie uśmiechało mi się jechać szosówką po śliskim, więc wybór padł na MTB.

Co by nie mówić, „góralem” auta stojące w korku można omijać poboczem, po błocie i piachu. Po prostu w każdy możliwy sposób. I tak reż robiłem. Wartostradą i Sołaczem dojechałem do Golęcina i dalej już lasami pomykałem do Strzeszynka. Po dojechaniu do celu, zaliczyłem pomost na którym dzisiaj nie było żywej duszy i dalej zamiast tradycyjnie objechać jezioro, ruszyłem eksplorować nowe ścieżki. Za hotelem Solei zagłębiłem się w pola, jakimiś duktami dotarłem do miejsca gdzie droga się skończyła, przy czym „skończyła” jest pojęciem względnym, gdyż przede mną rozpościerało się pole i właśnie jego skrajem przedzierałem się dalej. Nikt mi za to wideł w plecy nie wbił, za co jestem dozgonnie wdzięczny. Po kilkuset metrach lawirowania po nieznanym terenie w końcu wiedziałem gdzie się znajduję, a po kolejnej chwili wyjechałem na Biskupińską aby dalej po własnych śladach zacząć powrót do domu.

Pod koniec dzisiejszej rundy wyszło nawet słońce. Szkoda, że jedynie pod koniec. Na finiszu zahaczyłem zgrabnie o piekarnię, a po chwili już byłem w domu.

Licznik w MTB nadal nie przejawia żadnych chęci do współpracy, zatem jego los raczej jest już przesądzony. Jedyne co go może uratować przed zagładą, to wytypowanie poprawnej kombinacji liczb w Lotto przy najbliższej kumulacji. Tak więc można powiedzieć, iż sam jest kowalem swojego losu ;-)





                                         Autostrada to jednak nie jest, ale dało się przejechać :)



                                                               Jeszcze niedawno był tu ląd ;-)




                                                        Zainspirowała mnie płynąca kłoda
Kategoria MTB


  • DST 61.56km
  • Czas 02:16
  • VAVG 27.16km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Temperatura 5.6°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Super sołtys

Piątek, 12 lutego 2016 · dodano: 12.02.2016 | Komentarze 7

Wiosna do nas zawitała. No prawie, bo temperatura lekko jeszcze nie teges, ale za to słoneczko się pokazało. Nie było zatem co gdybać, tylko zaraz po załatwieniu porannych zakupów wskoczyłem na rower.

Już pierwsze kilometry pokazały mi, że Benjamin Franklin się mylił mówiąc, iż w życiu pewne są tylko śmierć i podatki. Do wspomnianych należy jeszcze dodać korki na Gdyńskiej i Chemicznej. Na nich mogę ostatnimi czasy polegać „kak na Zawiszu”. Były, są i będą, doprowadzając mnie do czarnej rozpaczy. W końcu wyrwałem się z ich szponów, przetargałem się przez miasto i za Golęcinem zacząłem równą jazdę.

Miejscami jezdnie były mokre po wczorajszych opadach, ale nie na tyle aby mnie zniechęcić do jazdy. Na Psarskim (chyba to już też nowa świecka tradycja) zamknięty przejazd. Po podniesieniu szlabanu dokręciłem sobie do Mrowina, tam sekundę odsapnąłem i ruszyłem w drogę powrotną. Zanim to jednak uczyniłem wzrok mój przykuła tabliczka SUPER SOŁTYS. Gość musi być naprawdę super ;-) I nikogo nie powinno dziwić, a już najmniej mnie, że ponownie stanąłem na tym samym przejeździe.

Znamiona kultury na drodze, prysły jak bańka mydlana za sprawą drivera na ul. Dojazd, który odklejając się od krawężnika i włączając do ruchu o mało co nie zmiótł mnie z drogi, bo wg niego zapewne lusterka są tylko po to aby oglądać swój przedziałek. I puścił bym zapewne tę całą sytuację w niepamięć gdyby nie to, że po werbalnym zwróceniu uwagi aby raczył mnie zauważyć w jego twarzy widziałem tyle zrozumienia dla zaistniałej sytuacji co u Hitlera na sądzie ostatecznym.

Adolf też podobnie się tłumaczył.
- Ja winny? Ale o co chodzi, ja nic nie widziałem, nie jestem za nic odpowiedzialny, mnie tam nawet nie było. I te jego szczere oczka. Adolfika, nie kierowcy ;-)

Potem już miałem do pokonania tylko calusieńkie miasto i rozkopany odcinek zwany przez okolicznych mieszkańców torem przeszkód.


Pogoda jak pisałem na początku dopisała, tylko poproszę kilkanaście stopni ciepła więcej.


                                                                      Prawda, że super?
Kategoria szosa


  • DST 61.74km
  • Czas 02:19
  • VAVG 26.65km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Nuda nudą poganiała

Środa, 10 lutego 2016 · dodano: 10.02.2016 | Komentarze 1

Szarość za oknem, chłód przenikliwy, wiatr trochę słabszy ale jednak ciągle wiejący. Jest jeden plus takiej pogody, a mianowicie nie żal iść do pracy. Znaczy się nie tak bardzo jest żal, bo gdybym nie musiał pracować opływając przy tym w dostatki, to do nikogo bym nie miał pretensji.

Otuliłem się dzisiaj jakoś mniej szczelnie i już na początku lekko mnie przewiało. Ale po tym co zaznałem w poniedziałek to ani chłód, ani przeciwne powiewy nie wywierały na mnie większego wrażenia. Sama dzisiejsza trasa kompletnie bez jakiejkolwiek historii, poza napotkanymi dwoma patrolami drogówki i martwą sarną w Mrowinie.

Dzisiejsza runda należała do tych z cyklu: Ruszyłem – Przejechałem – Wróciłem - Zapomniałem

Było na tyle zwyczajnie, że na samym finiszu zapomniałem skręcić do piekarni, czym o mało nie zafundowałem  sobie poranną śmierć głodową ;-) Na szczęście w porę się zreflektowałem.




                                                                Wisiało gdzieś na wakacjach :)





Kategoria szosa


  • DST 109.49km
  • Czas 04:33
  • VAVG 24.06km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wiatr mnie zabił

Poniedziałek, 8 lutego 2016 · dodano: 08.02.2016 | Komentarze 5

Generalnie to dzisiaj mam pretensje do NFL.

Dlaczego? – a to dlatego, że nie było wczoraj transmisji z Super Bowl dostępnej dla mnie na żywo w mojej kablówce, przez co poszedłem wcześniej spać, a rano miałem głupie pomysły. Tym głupim pomysłem było zrobienie dzisiaj pierwszej w tym roku „setki”. Nie, nie chodzi o wódkę. Bo to już mam za sobą hehe.

Obudziłem się sam z siebie około 8:00, a za oknem słoneczko i minimalny wiatr. Zatem się błyskawicznie wyszykowałem i już dwie godziny później byłem gotowy do drogi. Ma się to tempo hehe. Niestety moje guzdranie miało wymierną cenę, którą przyszło mi później zapłacić w postaci wzmagającego się z chwili na chwilę wiatru.

Po pokonaniu pierwszych pięciuset metrów czar dobrego samopoczucia prysł, niczym poczucie humoru jedynego słusznego miłościwie nam panującego Pana Prezesa zaraz po przyjściu na świat. Siła wiatru jaką przyjąłem na twarz, przypominała Pendolino taranujące TIRa. Nie poddawałem się i parłem do przodu niczym dzik w żołędzie. Po pierwszych 5km stanąłem na poboczu i zrobiłem drobiazgową inspekcję roweru aby wykryć najmniejszą usterkę, mającą na celu uniemożliwienie dalszej jazdy. Niestety nic takiego nie wykryłem i ruszyłem w dalszą drogę. Przez Rataje jeszcze jakoś przejechałem ale gdy minąłem Starołękę moje siły były już na wyczerpaniu. Morale się podniosło gdy zdołałem się uczepić za traktorem z przyczepą, a rejestracja wskazywała, że jest opcja na podholowanie mnie aż do Mosiny. Niestety ta sielanka trwała tylko 1km i sprzęcior skręcił, a ja dalej walczyłem z pier… diabelnie silnym przeciwnym wiatrem.

W Wiórku już powziąłem decyzję o skróceniu dystansu, ale gdy  dotarłem do Mosiny, moje ego wlazło mi na ambicję i pchnęło do przodu. Nie aby mi przy tym cokolwiek pomagało, tylko po prostu mnie pchnęło i w ten sposób jechałem dalej.

Jechałem i stękałem, jechałem i zgrzytałem zębami, jechałem i ryczałem. Ja nie jechałem, tylko się wlokłem. Wyprzedzały mnie nawet wiejskie baby idące niespiesznie z chrustem. Przegonił mnie nawet zepsuty stojący kombajn. W uszach cały czas mi szumiał wiatr. Zgroza!!!

I w ten radosny sposób dotarłem w końcu do półmetka. Martwy!!! W tej mojej martwocie skręciłem w lewo na Czempiń i było od tego momentu duuuuuużo łatwiej. Od nowa odkryłem sens rowerowania. Po ośmiu kilometrach skręciłem na Poznań i było jeszcze przyjemniej, bo wiatr łaskawca raczył mnie trochę popychać, a momentami nawet więcej niż trochę. Na odcinku Czempiń – Puszczykowo ilość zakazów jazdy rowerem przyprawiła mnie niemal o oczopląs. Całe szczęście, że tego nie widziałem i mogłem sobie spokojnie jechać jezdnią ;-) W końcu wjechałem do Poznania i wówczas wkradł mi się do głowy pomysł, że skoro tak mnie sponiewierało, to wpadnę nad Rusałkę i chwilę pokontempluję w pięknych okolicznościach przyrody. Tak tez zrobiłem i na miejscu okazało się, że wszystko jest zamknięte, a jedynym gościem w barku jest jakiś rowerzysta. Na szczęście okazało się , iż od zaplecza można coś zamówić do picia. Tak też zrobiłem i dosiadłem się do kolegi po fachu. Przegadaliśmy 2h popijając to i owo, aż w końcu zaczęło mi się robić chłodno więc się pożegnaliśmy, a ja kolejny raz dzisiaj zabrałem się za przedzieranie przez całe miasto.

W końcu dotarłem do domu. Zmaltretowany, przewiany i z morale rowerowym sięgającym równie głęboko jak Rów Mariański. Jednak osiągnąłem dzisiejszy cel i pierwsza „stówa” w tym sezonie stała się faktem. Nie wiem, czy to nie była najcięższa setka w moim życiu.




Kategoria 100 i więcej, szosa


  • DST 61.49km
  • Czas 02:19
  • VAVG 26.54km/h
  • VMAX 46.00km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

W skrócie

Piątek, 5 lutego 2016 · dodano: 06.02.2016 | Komentarze 9

Co za nawał pracy dzisiaj, normalnie nie ma kiedy wpisu zrobić ;-)

W telegraficznym skrócie. Trasa do Mrowina i z powrotem. Po rozpoczęciu jazdy ul. Gdyńska i Chemiczna mnie nie zawiodły. Korek na obydwu po samą akcyzę taki, że nawet ja musiałem w nim stać. Po wyjechaniu z miasta w zasadzie było błogo, aż do momentu gdy mnie zatrzymało na przejeździe kolejowym. Ale dojechał jakiś rowerzysta i po chwili gadaliśmy jak to dwóch sportowców o... alkoholach. Gdy szlabany się otworzyły w miarę raźno dotarłem do Mrowina, zrobiłem nawrót i po chwili znów stałem na zamkniętym przejeździe. Od tego momentu kręciłem z innym szosowcem aż do... kolejnego zamkniętego przejazdu. Fatum jakieś? Kumulacja?

Dalej to już sprawne przebrnięcie przez miasto i po chwili zameldowałem się w domu.

Jest teraz 5:13 i znalazłem minutkę aby cokolwiek skrobnąć. To, że człowiek nie ma czasu w pracy dla siebie, to się normalnie do prasy nadaje ;-)
Kategoria szosa