Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Follow me on Strava

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lipciu71.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Marzec, 2016

Dystans całkowity:649.02 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:24:38
Średnia prędkość:26.35 km/h
Maksymalna prędkość:52.00 km/h
Liczba aktywności:11
Średnio na aktywność:59.00 km i 2h 14m
Więcej statystyk
  • DST 54.63km
  • Czas 02:03
  • VAVG 26.65km/h
  • VMAX 47.00km/h
  • Temperatura 6.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Tropem zagubionego tropu

Środa, 30 marca 2016 · dodano: 30.03.2016 | Komentarze 15

Jak ktoś nie ma w głowie, to musi mieć w tyłek zimno. Czyli z rozpędu ubrałem się wiosennie bez sprawdzania jak sprawy stoją za oknem. Już pierwsze kilometry pokazały mi jak sprawy stoją. Po pierwsze stały auta w korku, po drugie ja stałem razem z nimi, po trzecie stała kolejka przed przejazdem co naturalnie znamionowało zamknięte szlabany. Ale przede wszystkim stało na moim rowerowym termometrze 5 stopni. Na szczęście na plusie ufff.

Gdy po wyjeździe z miasta wiatr radośnie mnie przewiewał do szpiku kości, powziąłem desperacką decyzję o skróceniu dzisiejszej jazdy. Ale żeby nie było za nudno, to po dojechaniu do Rokietnicy obrałem kurs przez Sobotę z zamiarem zrobienia identycznej pętli jak w drugie święto. Nie muszę chyba nikomu długo tłumaczyć, że się lekko zagubiłem i pomyliłem drogę. Przy czym „pomyliłem” to może zbyt wielkie określenie, gdyż ją tylko niechcący skróciłem. Gdzieś powinienem skręcić w lewo, ale oczywiście tego nie uczyniłem. W ogóle mnie osobiście to nie zaskoczyło :)

Zaskoczył mnie natomiast fakt znalezienia się przy centrum tenisowym. Nawet mi przez myśl przeszło aby sobie rozegrać partyjkę ale:

- Federer pił jeszcze kawę i nie chciałem mu w tym przeszkadzać, bo bez niej jest zawsze stremowany. Podaliśmy sobie tylko ręce :)

- Djokowič był przed rozgrzewką i tylko się przywitaliśmy ;-)

- a Nadal bał się przegranej i jako wymówkę przedstawił kontuzję

I z kim ja miałem tam grać :)???????

W dalszej drodze dotarłem do Obornickiej i mijając kolejne miejscowości dotarłem do Suchego Lasu. Tam odbiłem do Strzeszyńskiej aby mimo wszystko dzisiejsze kilometry jako tako wyglądały i nadrabiając 2km wtoczyłem się ponownie do Poznania, gdzie z „dziką radością” zatopiłem się w ruchu miejskim ;-)

Wychłodzony dotarłem do domu aby po raz kolejny w swoim życiu dojść do wniosku, że gorąca woda jest najwspanialszym wynalazkiem zaraz po wynalezieniu koła. I zaraz po ogniu którego jestem wielkim fanem :)

                                                                   Zagrać czy nie zagrać?

Kategoria szosa


  • DST 61.66km
  • Czas 02:13
  • VAVG 27.82km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Temperatura 9.5°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Deszczowe strachy na lachy

Wtorek, 29 marca 2016 · dodano: 29.03.2016 | Komentarze 4

Rano pogoda utrzymywała się z wczoraj. Przynajmniej do momentu, gdy przez przypadek zajrzałem do pogodynki w telefonie. Im bardziej wpatrywałem się w to, co na najbliższe dwie godziny przepowiadano, tym większe stawały się moje oczy. Według tego co zobaczyłem, to raczej powinienem szykować do drogi Arkę Noego niż rower. Ale po chwili przypomniałem sobie, że dzieckiem już nie jestem i nie dam się tak łatwo zastraszyć.

Przez myśl przeszło mi aby skopiować wczorajszą trasę, lecz w ten sposób prawdopodobnie walczyłbym cały czas z wiatrem i zrobił mniej kilometrów. Tak więc aby nie przekombinować pojechałem stałą trasą.

Wszystko było po staremu, aż do momentu gdy w Mrowinie zobaczyłem na polu trzy sarny. Nawet udało mi się zrobić im zdjęcie mimo mojego ślamazarnego wyciągania telefonu. Po wszystkim sarny podeszły do mnie, podały mi łapę, podziękowały, chwilę jeszcze pogadaliśmy o leśniczym i każde z nas udało się w swoją stronę ;-)

Kawałek dalej był mój półmetek na którym zawróciłem bacznie oglądając zbierające się ołowiane chmury. Po chwili lekko mnie skropiło. Koło Strzeszyna zobaczyłem patrol dorabiający do budżetu naszego kochanego państwa, wypisywaniem mandatów kierowcom za przekroczenie prędkości. Po następnym kilometrze stanąłem po raz trzeci dzisiaj na zamkniętym przejeździe kolejowym. Kocham to!!!

Po łaskawym podniesieniu szlabanów pokonałem ostatnie 11km, mając już przed oczami wizję pośniadaniowego podwieczorku, na który składały się ciasta pozostałe po świętach. Warto gubić kalorie dla takich momentów ;-)

Na szczęście zapowiadany deszczowy Armagedon okazał się tylko elektroniczną fikcją :)




                                     Wytęż wzrok, a na pewno zobaczysz trzy zgrabne sztuki :)
Kategoria szosa


  • DST 56.17km
  • Czas 02:00
  • VAVG 28.09km/h
  • VMAX 46.00km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Niebieska opona czy niebieska teczka? - oto jest pytanie

Poniedziałek, 28 marca 2016 · dodano: 28.03.2016 | Komentarze 4

Wow. Co za pogoda. Powiało optymizmem. Zaraz zabrałem się do dzieła i usunąłem z pola widzenia grube ciuchy rowerowe. W zamian ubrałem się w zestaw "Wiosna całym ryjem" ;-)

Przed ostatnim treningiem założyłem nowa oponę na przód, a przednią dałem na tył celem dojechania. Zrobiłem na takim zestawie jeden trening. Niestety dzisiaj z ciekawości rzuciłem okiem na starą gumę i nieistniejący włos stanął mi "dęba" na głowie. Przez rozcięcie widać było oplot. Na szybko założyłem drugą "nówkę" i z lanserskimi niebieskimi odcieniami na bokach opon ruszyłem na krótką rundkę przed świątecznym obiadem u rodzinki, wyznaczonym na nieprzesuwalną godzinę 15.00

Trasa Koziegłowy - Rokietnica - Koziegłowy miała być prosta i nieskomplikowana niczym.... trasa Koziegłowy - Rokietnica - Koziegłowy ;-) I jak by to powiedział Słowak lub Czech "to se ne da pane Havranek". No i nie dało się.

Za oknem nie drgnął nawet jeden włos pekińczyka, wyprowadzonego przez znudzonego jegomościa. To się zmieniło, gdy tylko wyjechałem zza bloku. Wówczas nawet wspomniany pekińczyk był targany podmuchami wiatru niczym niebieska teczka w ręku Premier Szydło przed naszymi oczami :) Przejazd przez miasto w dzień świąteczny był prawie tak samo przyjemny jak zajadanie się keksem po śniadaniu. Potem przejechałem przez Golęcin, a za Strzeszynkiem wyprzedziłem kogoś, kogo zobaczyłem za sobą kilka kilometrów dalej. Od tego momentu jechaliśmy razem. W Rokietnicy postanowiłem zawrócić, kolega również z tą różnicą, że jego zawracanie miało wyglądać inaczej, czyli inna trasą. Ustaliłem, że jego wariantem jeszcze nigdy nie jechałem, więc co mi szkodziło poznać nową drogę. Pojechaliśmy przez Sobotę, Golęczewo aby ostatecznie wyjechać na Obornicką, którą jechaliśmy zgodnie do Złotnik. Tam kompan odbił w prawo, ja niestety nie miałem czasu na dodatkowe kilometry, a więc się pożegnaliśmy. Szkoda tylko, że przez całą nasza wspólną drogę, kolega wyszedł na zmianę tylko raz i prowadził przez około 200 metrów. Chyba sie wówczas zagapił hehe. Ale ja się nie skarżę, bo prawie zawsze jeżdżę sam i dla mnie to w zasadzie bez różnicy.

W Jelonku mój wewnętrzny komputer o mocy obliczeniowej mózgu średniowiecznej kozy obliczył, że niechcący jadąc nową trasą nadrobię 5 km, a czas wybitnie dzisiaj nie działał na moja korzyść. Dodatkowo, w którą stronę bym dzisiaj nie jechał, to wiatr wiał we mnie z przodu, czasami z przodu, chwilami z przodu, ale jednak najczęściej z przodu. Fenomen natury!!! Sprężyłem się jednak maksymalnie i do domu wpadłem tylko lekko spóźniony. Resztę wykonałem szybciej niż Szybki Lopez. Niedowiarkom napiszę, że prysznic, golenie i mycie zębów zrobiłem jeszcze zanim wszedłem do łazienki, a ręcznikiem wytarłem się do sucha zanim jeszcze się namoczyłem. Szybki Lopez ma się od kogo uczyć.

Kategoria szosa


  • DST 53.69km
  • Czas 02:05
  • VAVG 25.77km/h
  • VMAX 45.00km/h
  • Temperatura 3.7°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Po co komu szron?

Środa, 23 marca 2016 · dodano: 23.03.2016 | Komentarze 15

Szron!!! Twór, który ostatnio zbyt często gości o poranku za oknami. Nie inaczej było dzisiaj. Z powodu zaplanowanych na dzisiejszy wieczór nadobowiązkowych zajęć, wstałem wcześniej i prędzej niż zazwyczaj rozpocząłem poranne kręcenie.

Chłód i ziąb skutecznie mi zahibernował pamięć, bo niewiele zapamiętałem z jazdy i niewiele też się działo. Chyba to nawet się cieszę z tej amnezji.

Dystans skróciłem do około 50km, aby zyskać kilka dodatkowych minut. Niestety cały zarobiony czas roztrwoniłem w kolejce po śniadanie. Ludziska już chyba zaczęli robić półroczne zapasy żywności, na nadchodzące (słownie DWA) dni świąt.

Po głębokiej analizie faktów, wielu obliczeniach, konsultacjach i rozlicznych rozmyślaniach doszedłem w końcu do sedna zagadnienia pt. „Na cholerę rowerzyście tak niskie temperatury wiosną”

Otóż po to aby wybierając się na trening, mógł sobie włożyć do plecaczka świeżo zakupione browary w sklepie bez lodówki i mieć je zimne, gotowe do spożycia w idealnej temperaturze zaraz po zakończonej jeździe.

Jeśli ktokolwiek widzi inny racjonalny powód, chętnie go poznam ;-)
Kategoria szosa


  • DST 64.92km
  • Czas 02:27
  • VAVG 26.50km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 6.6°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Najlepsza kawa na świecie? - darmowa :)

Poniedziałek, 21 marca 2016 · dodano: 22.03.2016 | Komentarze 4

Pierwszy dzień wiosny. Wagary!!!

Nie poszedłem do pracy. Wystukałem numer i konsultacje telefonicznie ukierunkowały dokładnie azymut dzisiejszej rundki. Ale nie kierunek i nie miejsce były dla mnie magnesem. Tym co mnie tam pchnęło była zapowiedź obiecanej kawy. Wiadomo naturalnie, że kawa jest obecnie ogólnodostępna, ale ta na którą jechałem miała szczególne zalety:

- była kompletnie za darmo ;-)

- została mi podana pod sam nos, gdy wygodnie półleżałem na sofie

- nie musiałem nawet kiwnąć palcem w celu jej zrobienia

Ruszyłem zatem aby tradycyjnie po chwili stanąć w korku. Po dłuższym czasie wyrwałem się z otchłani zatłoczonych ulic. Gdy znalazłem się na szosie wówczas dotarło do mnie, że jest mi chłodno. Wcale mnie to nie zdziwiło, a to za sprawą ubioru wiosennego. Uparłem się, że skoro kalendarz poinformował mnie o nastaniu wiosny, to mój ubiór też będzie wiosenny.

A kto upartemu zabroni ;-)?

O niesprzyjającym wietrze nawet nie wspomnę, bo gdybym miał się na ten temat zacząć rozwodzić, to w złości padły by słowa, od których więdną kaktusy. Zdyszany i zmaltretowany dotarłem do kumpla, padłem na kanapę i wyjęczałem: jedna łyżeczka cukru.

Posiedziałem, pogadaliśmy i zacząłem się zbierać do wyjścia, gdy mój wzrok padł na ołowiane chmury za oknem. W tym momencie byłem święcie przekonany, że nie mam szans na suche dotarcie do domu. Ponoć z cukru nie jestem więc ruszyłem. Wiatr tym razem przyjemnie popychał. Kilkadziesiąt kropel deszczu spadło koło Strzeszyna, ale to stanowczo za mało aby ze mnie zrobić mokrą ścierkę. Oczywiście wracając w godzinach szczytu, trafiłem na kompletnie zakorkowaną Chemiczną z Gdyńską. A potem się dziwię, dlaczego moje średnie przypominają te osiągane przez przedszkolaków na czterokołowych rowerkach :)

Po dotarciu do domu nie robiłem nic. Dzień lenia!!!!!!!!!!!!



                                                            Wieczorny Dawid i Goliat ;-)

Kategoria szosa


  • DST 61.75km
  • Czas 02:20
  • VAVG 26.46km/h
  • VMAX 42.00km/h
  • Temperatura 8.6°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Nie do wiary

Piątek, 18 marca 2016 · dodano: 18.03.2016 | Komentarze 6

Trzeci dzień z rzędu udało mi się wyskrobać czas na rower, chociaż moje nogi wcale się z tego tak nie cieszyły. To w końcu piąty dzień z rzędu kiedy męczę je w ten, czy inny sposób. Ale nieważne, nogi i dzieci głosu nie mają – jak powiada prastare Chińskie przysłowie :)

Początek – korek, wiadomo

Potem miasto – nuda, wiadomo

Za Golęcinem – normalniej, wiadomo

Tylko dlaczego wiadomo również, że musiał być wiatr? A był i to wcale nie jakaś popierdółka, tylko zimne, porwiste, przenikające do szpiku kości cholerstwo. Ale ja go rozumiem, jest jeszcze zima. Ostatnie trzy dni. Potem zimnym dzionkom mówię grzecznie WON!!!

Gdy tak się męczyłem przyszło mi do głowy aby dzisiejszą rundkę skrócić do 50km, a jako wymówkę miałem lekki brak czasu. I nawet to była prawda. Ale gdy dotarłem do domniemanego szybszego półmetka, moje własne ego pchnęło mnie bezpardonowo dalej. Co miałem robić? – z nim się nie należy spierać, więc przesunąłem półmetek we właściwe miejsce, czyli do Mrowina ;-)

Uff, dojechałem. Co ważniejsze, od tego momentu wiatr przestał być wrogiem. Daleki byłem od nazwania go przyjacielem, kumplem lub kochankiem ale wrogiem nie był.

Rozpocząłem łatwiejszy etap powrotny. Wszystko szło po mojej myśli aż do Golęcina, bo skoro się spieszyłem to któryś przejazd musiał być zamknięty. No i był. Wyczekałem się kilka minut i ruszyłem dalej. Ponownie przedarłem się przez miasto, dotarłem do Chemicznej i... szczęka mi opadła. Wszystko zakorkowane w obie strony. Zacząłem się więc przepychać między autami i.... szczęka, żuchwa, dziąsła, usta, słowem wszystko mi opadło wrażenia na asfalt. Dlaczego?

Ano dlatego, że auta jadące w moim kierunku zaczęły się przemieszczać do prawej strony, a te z przeciwka do lewej robiąc mi miejsce na przejazd pośrodku . Sprawiało to wrażenie rozsuwanego zamka. Jak żyję czegoś takiego nie widziałem. I tak to trwało jakiś kilometr, aż do Gdyńskiej. Od dziękowania kierowcom wyrwałem sobie ręce ze stawów, ale warto było. Można? – Można!!!

Opiszę tę sytuację i prześlę do TVN, może wyemitują to w programie „Nie do wiary :)”

Oczywiście do domu dotarłem spóźniony ;-)
Kategoria szosa


  • DST 62.71km
  • Czas 02:20
  • VAVG 26.88km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Burza w szklance mózgu

Czwartek, 17 marca 2016 · dodano: 17.03.2016 | Komentarze 16

Drugi dzień z rzędu bezchmurne niebo. To już prawie kumulacja.

Bez zbędnych ceregieli rozpocząłem jazdę i tradycyjnie po chwili wziąłem udział w programie „godzinka kontemplacji w korku”. Już od tego momentu w moim mózgu rozpoczęła się istna batalia o to, co zjem dzisiaj na śniadanie. Do finałowej rozgrywki weszły: jajecznica na frankfurterkach oraz wędzona makrela. Ile razy któreś z nich znajdowało się na wygranej pozycji, nie jestem w stanie zliczyć. Sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie :) Do ostatniej chwili żadne z nich nie mogło być pewne zwycięstwa i trwało to przez cały trening. Dobrze jak jest o czym myśleć w czasie jazdy ;-)

Za drugim szlabanem nareszcie zrobiło się pusto i mogłem spokojnie pokręcić. Na Psarskim skierowałem się do Złotnik, a następnie pokonałem najpiękniejsze dzisiaj 3km, kiedy to z licznika nie schodziło 40km/h Naturalnie nie muszę dodawać, że działo się to za sprawą wiatru wiejącego centralnie w plecy. (teraz skłaniałem się ku jajecznicy hehe) Po kolejnym skręcie nie było już tak kolorowo. Tym bardziej, gdy za Radojewem wyprzedzał z przeciwka kolumnę pojazdów kamikaze, a na jego drodze byłem JA. Chociaż w zasadzie nie mogę tak nazwać tego debila, bo kamikaze mieli na uwadze unicestwienie siebie i innych w wyższym celu. A ten bezmózgi kretyn postawił sobie za cel nadrzędny skasowanie mojej osoby. Nie udało mu się. Na tym etapie wygrywała makrela :)

W dalszej jeździe objechałem Murowaną Goślinę i gdy już zacząłem sobie ostrzyć moje ostatnie trzy zęby na ekspresowe ostatnie 15km z podmuchami w plecy, wówczas okazało się, że wiatr miał w tym czasie zupełnie inne plany. Wiało w każdym możliwym kierunku, tylko nie w moje plecy. Taki już los jadącego po szosie.

W mordęwindowy los!!!!!!!

Ostatecznie kończąc rowerowanie zadałem sobie pytanie czy:

- jestem za zgładzeniem prosiaka i niecnym wykorzystaniem kury aby zaspokoić swój głód?

- czy raczej za uśmierceniem niczego niewinnej rybki

Pecha miała świnka i kura. Wygrała jajecznica. Cześć ich pamięci ;-)

-
Kategoria szosa


  • DST 56.97km
  • Czas 02:07
  • VAVG 26.91km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

KREWki kierowca

Środa, 16 marca 2016 · dodano: 16.03.2016 | Komentarze 7

Co za poranek dzisiaj mnie zaskoczył, normalnie prawie jak z bajki. Zaraz potem zafundował mi huśtawkę nastrojów, prawie jak w melodramacie.

Grubo przed budzikiem wyrwała mnie ze snu jasność. Podszedłem do okna i stwierdziłem, że promienie słońca niczym nie ustępują tym letnim. Hurra!!!!!!!!

Niestety, gdy tylko mój wzrok pozbył się odrobiny snu z powiek, mina mi nieco zrzedła. Na samochodach był szron. Łeeee :(

Nie abym był w szkole kujonem, ale z tego co zapamiętałem z lekcji, to szron nie zapowiada upałów. Tak więc letnie ciuchy jeszcze nie miały po co wychodzić z szafy.

Na początku jazdy oczywiście korki mnie nie zawiodły i z prędkością rozwijającego się na wiosnę liścia, dobiłem do Bałtyckiej. Gdy już się wydostałem za miasto, odniosłem dziwne odczucie, że moje nogi nie chcą ze mną współpracować. A nawet, że to nie moje nogi. To efekt biegania które mam zamiar uskuteczniać jeszcze tylko do końca miesiąca i basta.

Przez Strzeszyn, Kiekrz, Rogierówko skierowałem się do Chyb, a dalej mijając Przeźmierowo wjechałem do Poznania. I gdy tak sobie spokojnie pokonywałem Bukowską, starając się jednocześnie nie widzieć ścieżki rowerowej biegnącej koło mnie (nie moja wina, że jezdnie jest równiejsza hehe), wówczas kontem oka zobaczyłem zrównujące się ze mną auto. Równocześnie dojrzałem jakiś napis na boku i szczerze mówiąc myślałem, że to Straż Miejska będzie mi chciała wlepić mandat. Ale gdy usłyszałem przez otwarte okno samochodu:

„spierdalaj stąd huju, tam masz ścieżkę rowerową”...

...wówczas byłem już niemal pewien, że to nie przedstawiciele władz ;-) Dla całkowitej pewności omiotłem wzrokiem całe auto, a tam na boku jak wół widniał napis KREW. Nie to jednak na pewno nie Straż Miejska :)

Kolejne kilometry to walka z kręcącym się wiatrem i tabunami aut na ulicach miasta. Wymęczony z ulgą powitałem widok mego domostwa.

Kategoria szosa


  • DST 61.33km
  • Czas 02:19
  • VAVG 26.47km/h
  • VMAX 49.00km/h
  • Temperatura 5.6°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

W poszukiwaniu utraconej mocy

Czwartek, 10 marca 2016 · dodano: 10.03.2016 | Komentarze 4

Skoro wczoraj było bieganie, zatem dzisiaj przyszedł czas na rower. Całe niebo było zasnute chmurami, więc krem do opalania zostawiłem w szafce ;-) W sumie leży tam nietknięty od późnego lata. Powoli od ubierania się w niezliczoną ilość ciuchów zaczynam dostawać delirki. Kiedy wreszcie przyjdą temperatury które będę mógł nazwać przyjemnymi?

Ruszyłem przez miasto. Przebiłem się przez nie, niczym przez okopy przeciwnika, na szczęście bez strat własnych. Gdy tylko wyjechałem za Golęcin poczułem się, jakby ktoś dołożył mi kotwicę. Ciężko mi się jakoś kręciło ale miałem nadzieję, że ten stan rzeczy minie i będzie poprawa.

Po skręcie na Złotniki stan ciężkiego kręcenia faktycznie minął, zaraz po tym jak napotkałem przeciwny wiatr, którego w dodatku nie było widać. Od tego momentu jechało mi się bardzo ciężko. Wspomnianą przedtem kotwicę teraz jakby mi ktoś zacumował w polu. Toczyłem się do przodu jak wóz z węglem. Pojęcia nie mam z czego mi się wzięła taka niemoc. Kawałek dalej trafiłem na lokalne wyścigi, gdzie się mierzyły: Mercedes C vs VW Golf

Jak się zapewne domyślacie, wygrała niemiecka technologia ;-)

Na Morasku i jego hopkach pocierpiałem katusze. Na zjazdach przed Biedruskiem na chwilę odżyłem, ale tylko po to aby umierać na podjazdach przed Murowaną Gośliną. Całe szczęście, że ostatnie 15km wiatr mnie litościwie nie wstrzymywał, przez co dotarłem pod mój podjazd na osiedle, który pokonałem tylko i wyłącznie siłą woli. Za diabła nie wiem co ze mnie wyssało wszystkie siły.

W sumie to chyba wiem i znam winnego. A raczej winną.

Jest nią dieta!!! Paskuda, która każdego normalnego człowieka przyprawia o drżenie kolan i koszmary senne. Sprawia, że się ślinię na myśl o pierogach, a za kebaba lub pizzę mógłbym posłać na śmierć miliony istnień.

Faktem jest, że moja waga spada i mam nadzieję iż do końca marca zrzucę ile założyłem i powrócę do normalności objadania się) ;-)
Kategoria szosa


  • DST 52.63km
  • Czas 02:29
  • VAVG 21.19km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Szlakiem upadłych ambon

Sobota, 5 marca 2016 · dodano: 05.03.2016 | Komentarze 1

Moje serce było od rana w rozterce za sprawą wiatru który po jednym dniu przerwy, znowu ruszył dupsko aby przeszkadzać rowerzystom w spokojnym pokonywaniu kilometrów. Po krótkiej chwili wahania (1h) wybór padł na MTB, bo wybitnie nie miałem ochoty na zapasy z nim. Przed startem sprawdziłem dokładnie opony, bo jak pokazał wczorajszy prezydencki przypadek, gówno chodzi po ludziach i wszystko się może zdarzyć. Inna sprawa, że teraz wszyscy producenci artykułów gumowych trzęsą się strachu przed ewentualnym dochodzeniem Antoniego, którego życiowe motto to: dajcie mi człowieka, a ja znajdę winę, oraz dajcie mi zdarzenie, a ja znajdę sprawcę.

Podobno w związku z ewentualnym śledztwem, kierownictwo Durex i Wrigley już podało się do dymisji ;-)

Wyruszyłem dziarskim krokiem kierując się na Wierzenicę. Wiaterek dmuchał przy tym godnie prosto w:

- oczy
- nos
- twarz
- okulary
- ziemniaki na talerzu
* niepotrzebne skreślić ;-)

To wszystko było jeszcze jakoś do zniesienia, ale gdy zbliżyłem się w pobliże kościoła w Kicinie i pierwszy lepszy powiew o mało mnie nie zatrzymał w miejscu, wówczas zmieniłem azymut i postanowiłem odwrócić kierunek jazdy. Zatem zagłębiłem się w lasy i po chwili stwierdziłem, że wietrzysko nadal i przeszkadza. I to w lesie!!!

To już był skandal!!!

Po kilku kilosach zobaczyłem przewróconą ambonę łowiecką, a po chwili drugą. Widać, że chyba są jakieś tarcia na linii myśliwi – obrońcy zwierząt.

Kto wie czy za tym nie stoi trzon naszego ptactwa, które zaczęło się o siebie obawiać,. gdy wzrosło niezadowolenie społeczeństwa w ostatnim czasie. Kaczka, Dudek, Donek mogli w tym maczać palce :)

Dalej raźno przejechałem przez Czernice, Zielonkę i skierowałem się do Dąbrówki Kościelnej. Na tym odcinku, na leśnym dukcie wyprzedził mnie z dużą prędkością i małym zapasem miejsca samochód z rejestracją PGN. Taka blacha zobowiązuje do debilnego zachowania i daje wiele do myślenia, czy aby za kierownicą nie siedział pensjonariusz tamtejszego zakładu zamkniętego dla psychicznie chorych.

W Dąbrówce zawróciłem, rozpoczynając tym samym drogę powrotną. Za Czernicami skręciłem w lewo aby dalszy powrót odbył się inną drogą. Okazało się to dużym błędem, bo leśniczy przy okazji wyrębu drzewa, część ścieżek zamienił w drogę czołgową nieprzejezdną nawet dla MTB. Kawał drogi pokonałem pieszo prowadząc rower. Prawdziwy dowcipniś z naszego leśnika. Po wyjeździe z lasu wiatr był moim najlepszym kumplem, co naprawdę rzadko się zdarza. Dojechałem do Wierzenicy, następnie kawałek asfaltem, później szutrem i w końcu dotarłem do domu.

Co by nie mówić, jazda góralem wymęczyła mnie dzisiaj jak mało kiedy. Klamkę mieszkania powitałem z należną jej czcią.


                                                      Same raczej nie upadły ;-)





Kategoria MTB