Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Follow me on Strava

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lipciu71.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Październik, 2015

Dystans całkowity:1120.11 km (w terenie 82.00 km; 7.32%)
Czas w ruchu:42:19
Średnia prędkość:26.47 km/h
Maksymalna prędkość:65.00 km/h
Liczba aktywności:19
Średnio na aktywność:58.95 km i 2h 13m
Więcej statystyk
  • DST 48.35km
  • Czas 02:46
  • VAVG 17.48km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jesiennie

Sobota, 31 października 2015 · dodano: 01.11.2015 | Komentarze 9

Z dziką premedytacją mając wybór na czym pojechać, podjąłem męską decyzję. MTB.

A skoro była sobota to oznaczało wycieczkę razem z M. Od samego początku zapowiadało się na minimalnie dłuższe spędzenie czasu na rowerze, za sprawą dodatkowych kilometrów na działkę.

Zaraz po wyruszeniu odwiedziliśmy Favora, bo po zjedzeniu musli na śniadanie wyjątkowo dużo zostało mi miejsca w żołądku. Niestety kolejka ludzi mnie odstraszyła, zatem pojechaliśmy dalej. Następny przystanek był przy „muralu” na Śródce i zrobieniu mu obowiązkowej fotki. Przyznać trzeba, że fajnie im to wyszło. Kawałek dalej zatrzymałem się koło budki z pieczywem. Ku mojej uciesze nie było tam żadnej gawiedzi w kolejce co uczciłem zakupem pączusia i gniazdka, które zapakowałem do kieszonki.

Po dojechaniu do działki zjadłem wszystkie zakupione słodkości sam. Monika nie chciała, a jestem ostatnim na naszej planecie który by jej to na siłę wciskał ;-). Dodatkowo zjadłem jeszcze kilka kulek winogron. Udało mi się zamienić kilka słów z sąsiadami i trzeba było ruszać powoli w dalszą drogę. Omiotłem jeszcze raz moje włości wzrokiem mając świadomość, że byłem ich właścicielem jeszcze około dwunastu godzin. Tak, tak 12h. Po upływie tego czasu przechodzi ziemia na własność chyba miasta. Dziwne to uczucie jak coś przemija bezpowrotnie. Ale trzeba napierać dalej w życie.

Jako się rzekło o napieraniu, pojechaliśmy przez Sołacz i Rusałkę do Strzeszynka. Przecudnie jest w tej chwili na zadrzewionych terenach. Pod kołami szeleszczą złote liście, takie same spadają z góry. Wszędzie roznosi się specyficzny zapach. KOCHAM TO!!!

W samym Strzeszynku strażacy zakończyli właśnie ćwiczenia podwodne, a my objechaliśmy sobie jezioro i udaliśmy się w drogę powrotną. Pod koniec M. ciut marudziła, że wiatr wiał centralnie w twarz, ale na szczęście obyło się bez płaczu buhahaha.

Sorry Monika, nie mogłem się powstrzymać ;-). Wiem, że za to od teraz obiady już nigdy nie będą dla mnie takie ciepłe jak kiedyś hehe.

Pokonaliśmy zatem wiatrowe przeciwności i spokojnie dojechaliśmy do domu.

Podsumowując dzisiejszą aktywność sportową, to nie zamieniłbym jej na wyjazd szosówką. Czasami dobrze mi robi takie spokojne kręcenie dla kręcenia w pięknych okolicznościach przyrody w dobrym towarzystwie.




                                                                           Mural an Śródce






                                                                   Góral wśród winorośli


  • DST 61.65km
  • Czas 02:12
  • VAVG 28.02km/h
  • VMAX 55.00km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Z nowymi gadżetami

Czwartek, 29 października 2015 · dodano: 29.10.2015 | Komentarze 2

Wiatr znacznie ustał co nie znaczy, że go wcale nie było. Słońce również zapięło focha siedząc cały czas schowane za chmurami. Temperatura chyba nie była za wysoka patrząc na opatulonych przechodniów. Po tych wszystkich obserwacjach doszedłem do wniosku, że jestem prawdziwy MUCHO tak sobie siedząc pod kocykiem z kubkiem gorącej kawy w ręce ;-).

Ale kawa w końcu się skończyła więc zrzuciłem z siebie zbroję (kocyk) i przysposobiłem się do jazdy.

A teraz uwaga!!! Nie abym się chwalił.
Założyłem NOWE RĘKAWICZKI w kolorze blue, wetknąłem w uszy NOWE SŁUCHAWKI w kolorze yellow i ruszyłem.

Z wrażenia zamiast nowego audiobooka włączyłem z rozpędu radio. Całe szczęście, że kawałek dalej zatrzymał mnie zamknięty przejazd kolejowy i mogłem zmienić muzykę na lekturę. Bałtycka całkiem sprawnie wyhamowała mnie do zera i nie licząc drobnego faktu, że przez nieuwagę wpakował bym się na murek, dojechałem do Golęcina, od którego zawsze zaczyna się spokojna jazda. Klucząc dotarłem do Złotnik, a w Suchym Lesie zapatrzona tylko przed siebie niewiasta zaczęła mnie spychać z drogi omijając inne auto. Werbalne ostrzeżenie nic nie pomogło, za to przyjacielskie klepnięcie o sile jednej megatony ;-) w szybę wybudziło ze snu damulkę z trwałą ondulacją na głowie i nawet raczyła mnie przeprosić.

Podjazd na Morasko doprowadził mnie do zadyszki ale zjazd za Radojewem w jesiennej scenerii ucieszył moją duszę. Zawsze ceniłem sobie zjazdy jako niemęczące pokonywanie dystansów hehe. W dalszym etapie jazdy w Murowanej zostałem klasycznie otrąbiony za jazdę po jezdni zamiast ścieżką.

I gdy byłem już przygotowany psychicznie na ostatnie 15km pod wiatr, wówczas o dziwo jechało mi się bardzo dobrze. Czary?

Na finiszu podjazdowa górka na osiedle, szybki skok na miejscowa piekarnię i do domu aby szykować się do pracy.

Jak ja kocham słowo praca. Prawie tak samo jak polityka, syf, gnój i febra na pysku.

Tomasz dzięki za Cobena. Zapowiada się godnie i pozwolił mi parę razy roześmiać się od ucha do ucha.





Kategoria szosa


  • DST 61.94km
  • Czas 02:14
  • VAVG 27.73km/h
  • VMAX 47.00km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Poranek długich cieni

Środa, 28 października 2015 · dodano: 28.10.2015 | Komentarze 8

Nie mogłem dospać. Pobudka 2.5h przed budzikiem to lekka przesada. Jakiś czas powalczyłem z bezsennością i doszedłem do wniosku, że jak wcześniej wyjdę na rower wówczas będę miał więcej czasu na pozałatwianie spraw, które się pod koniec miesiąca nawarstwiły.

Stojąc przed domem dumałem gdzie i w którą stronę pojechać, bo wiatr mimo wczesnej pory nieźle już dmuchał. Którą trasę bym nie wziął na tapetę, zawsze coś mi się w niej nie podobało. W końcu ruszyłem na Mrowiński standard.

Po kilkuset metrach zobaczyłem mój własny osobisty cień rozciągnięty jak naleśnik. Była to zasługa wczesnej pory i słońca, które od samego rana nie zamierzało się skrywać za chmurami. Kawałek dalej wbiłem się w radosny korek, chociaż nie wiem co w nim miało by być takiego radosnego. Chyba tylko to, że ja jechałem, a inni stali. Co więcej, kierowcy dwóch aut widząc mnie w lusterku zjechali do prawej strony, robiąc mi tym samym miejsce. Aż dwa razy podniosłem kciuk w geście podziękowania i już zacząłem się martwić, że jeśli tak dalej będzie to mi paluch odmarznie, gdyż było tylko pięć stopni. Na szczęście dla mojej dłoni to już się więcej nie powtórzyło, a 3km dalej gdy miałem zielone światło jakaś półmózgowa lalunia wymusiła na mnie pierwszeństwo. Czyli wszystko wróciło do normy.

Za Golęcinem już miarowo pedałowałem słusznie podejrzewając, że wiatr mi pomaga. W Kiekrzu osłupiałem na moment bo zniknęło wahadło, które jeśli dobrze pamiętam istniało od Wielkanocy. Pojawiła się za to ścieżka rowerowa ale niestety nic na jej temat nie mogę napisać, gdyż nie miałem okazji przetestować. Napiszę o niej za jakieś 40 lat, jak pierwszy raz się nią przejadę ;-). W Rokietnicy o sile wiatru przekonały mnie łopoczące flagi, a po skręcie w Mrowinie wietrzysko z uporem maniaka spychało mnie na środek drogi dmuchając mi w prawy bok. Po tym doznaniu mam wrażenie, że moja prawa strona jest wgnieciona hehe. Po kolejnym skręcie podmuchy zebrały się na odwagę i spojrzały mi prosto w twarz. Również w nią dmuchnęły. Ponownie jadąc przez Kiekrz zajechałem do rybaka zobaczyć suma potwora. Niestety wszyscy jeszcze tam spali i nic nie zobaczyłem. I tak mordowałem się aż do Bałtyckiej. Moment wytchnienia miałem tylko gdy udało mi się schować za ciężarową nauką jazdy. Niestety tylko moment.

Do domu dojechałem troszeczkę zmęczony. Pogoda spisała się na medal. Naturalnie o żadnym medalu dla wiatru być nie może, bo temu gnojowi należy się dożywotnia tylko dyskwalifikacja ;-)



                                                             A jaki szczupły tu wyszedłem :)

Kategoria szosa


  • DST 104.49km
  • Czas 03:38
  • VAVG 28.76km/h
  • VMAX 47.00km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Czyżby ostatnia seta?

Poniedziałek, 26 października 2015 · dodano: 26.10.2015 | Komentarze 10

Jaśnie nam łaskawie panująca piękna pogoda nie pozostawiła mi wyboru odnośnie: być w dom czy być na rower ;-). Skoro już wizualizowałem siebie na tym pieruńskim pożeraczu kilometrów pozostało mi tylko wybrać kierunek jazdy. Dystans trzycyfrowy został wczoraj wieczorem zakontraktowany i mniej nie wchodziło w rachubę.

Udało mi się odespać weekend w którym tradycyjnie zarobiony byłem po pachy i po śniadaniu które dla niektórych ze względu na godzinę mogło być obiadem, ruszyłem w drogę.

Zachciało mi się jeszcze raz odwiedzić Rogoźno więc ruszyłem na północ ku mojemu zdziwieniu pod lekki ale jednak odczuwalny wiatr. Gdy patrzałem przez okno przed jazdą, nie drgnął nawet listek. Minąłem Czerwonak, Owińska, Murowaną Goślinę aby po skręcie i minięciu Długiej Gośliny zagłębić się w drogę gęsto obrośniętą drzewami które już nabrały w całości złotego koloru. Nie wiedząc kiedy, wjechałem do Rogoźna i jak to u mnie bywa prawie całe przejechałem zanim się zorientowałem, że niegdzie nie widziałem skrętu na Oborniki. Jeśli o mnie chodzi ani trochę mnie nie dziwiło, że przegapiłem skręt o którym swoja drogą nie miałem zielonego pojęcia gdzie jest, bo w tę stronę i taką trasą jechałem po raz pierwszy. Inna sprawa, że ja nawet potrafię się zagubić we własnej łazience ;-).

Dobra kobieta na składaku którą zapytałem o drogę wykierowała mnie idealnie i dalej kręciłem kilometr za kilometrem aż do miejscowości Rudy, gdzie nastąpił kolejny zwrot, tym razem już bez pomyłki. Szerokie pobocze na drodze do Obornik dawało komfort jazdy mimo mijających mnie ciężarówek. W pewnym momencie zobaczyłem drogowskaz – Jaracz 1.

To miejsce kojarzy mi się z pewną historią sprzed kilku lat, a ponadto znajomi wybudowali tam fajny dom, więc skręciłem i jechałem drogą której w ogóle nie pamiętałem. W czasie jazdy na tym odcinku zadzwonił do mnie kumpel i coś gadał o jakimś sumie do kupienia od rybaka w Kiekrzu. Połączenie się rwało, niewiele słyszałem ale oczami wyobraźni już widziałem skwierczącą rybę na patelni lub też rzuconą na grilla. Ślinka mi pociekła, odpuściłem dalszą penetrację Jaracza i śmignąłem do głównej drogi licząc na lepszy zasięg i dogadanie szczegółów z kumplem. Gdy już w końcu się do niego dodzwoniłem dowiedziałem się , że owszem sumy są i to nawet kilka ale największy ma 65kg, a najmniejszy 20kg. Taka wielkość stanowczo nie wchodziła w rachubę.

Z narobionym apetytem kręciłem dalej, wjechałem do Obornik i no dziwo zobaczyłem tam korek aut jadących (aktualnie stojących) w stronę Poznania. Całe szczęście, że była możliwość bezkolizyjnego wyprzedzenia. Wyjechałem z miasta, a niektóre z wyprzedzonych samochodów dogoniły mnie dopiero po kilku kilometrach. Zbliżając się do Poznania z moich obliczeń wynikało, że jadąc najkrótszą drogą zabraknie mi kilku kilometrów do setki, więc odbiłem na Kiekrz aby przez Psarskie wbić się na moją prawie stałą trasę treningową na której znam każdy kamyczek zatopiony w asfalcie. Tutaj też się pięknie jechało wśród złotych drzew i zapachu liści. Niestety nic co dobre nie trwa wiecznie i w końcu czar prysł, wjechałem na ulice Poznania. Od tego momentu miałem 10km przedzierania się w ruchu miejskim. Ale przedarłem się i dojechałem do domu szczęśliwy z tego, że taki ładny dzień przypadł kiedy miałem wolne od pracy.

Prawdopodobnie była to ostatnia „setka” w tym roku lecz życie mnie nauczyło, że nigdy nie należy mówić nigdy. W końcu bankowo piźdżawa przypomni sobie o nas i będzie chłostała minusowymi temperaturami. Oby jak najpóźniej.




Kategoria 100 i więcej, szosa


  • DST 30.21km
  • Teren 26.00km
  • Czas 01:48
  • VAVG 16.78km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Idealna szafa rowerzysty ;-)

Sobota, 24 października 2015 · dodano: 25.10.2015 | Komentarze 5

Niestety dzisiejsza przepiękna pogoda okazała się katem szybkiej jazdy.

Dlaczego?
Że to niemożliwe?
Nie ma takiej opcji?

Już spieszę z wyjaśnieniem.

Ano dlatego, że u M. obudził się demon pogromcy leśnych kniei i bezdroży, czyli postanowiła wyjechać na rower. Co ważniejsze miałem brać udział w tym postanowieniu. Naturalnie został mi postawiony swobodny wybór, a nawet usłyszałem:

- jak chcesz to idź sobie na szosówkę, a ja sama gdzieś sobie pojadę.

Postronnemu czytelnikowi wydawać by się mogło, że jestem w komfortowej sytuacji i do niczego nie jestem zmuszany. Jednak prawie każdy wie, że przy tak postawionej sprawie ma się niewielkie pole manewru.

Osobiście miałem taki sam wybór jak amerykański szpieg złapany na terenie tajnej ruskiej bazy wojskowej przez Saszę, gdy ten pozostawia mu wybór:

- możesz walnąć samobója albo spokojnie odejść i rzucić się z podciętym Achillesem na płot pod napięciem unikając jednocześnie gradu kul dum-dum.

Wybrałem zatem jedyną słuszną opcję odsuwając na bok z przepraszającym szosówkę wzrokiem, wyciągając jednocześnie dwa MTB.

Ruszyliśmy początkowo moim wczorajszym tropem do Wierzenicy, chwilę potem do Wierzonki aby po chwili mój przewodnik obrał kurs na Mielno (na szczęście nie to nad morzem). Na tym odcinku ku mojemu zdziwieniu był położony kawałek nowego asfaltu. W Mielnie pojechaliśmy prosto do Uroczyska Maruszki. Tu nastąpiło planowanie dalszej jazdy.

No i się zaplanowało.

M. wybrała tak trzęsącą trasę, że lakier na ramie od dzisiaj można określić jako „spękany fabrycznie” ;-). Tarka gruntowa mam nadzieję, że raz na zawsze wybiła jej samodzielne planowanie trasy przejazdu i następnym razem zasięgnie rady eksperta w tej dziedzinie to znaczy mnie hehe.

Później przyszła kolej na zaliczenie Owińsk i Annowa aby chwilę potem dobrze nam znaną trasą z wielu poprzednich wycieczek dotrzeć do Kicina. Z tamtego miejsca mieliśmy już tylko rzut beretem do domu.

W ten oto sposób wykręciliśmy w rodzinnym tempie 30km zaostrzając tym samym apetyt przed zbliżającym się obiadem.



Ps. Kochana szoso. Powalczymy w poniedziałek. I jeszcze raz przepraszam za dzisiaj ;-)




                                                                      Eh........................


  • DST 42.73km
  • Teren 36.00km
  • Czas 01:53
  • VAVG 22.69km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Czyżby już jesień?

Piątek, 23 października 2015 · dodano: 23.10.2015 | Komentarze 2

Nie!!! Zdecydowanie nie miałem dzisiaj ochoty na kopanie się z koniem, znaczy się wiatrem. Poza tym trochę za dużo przepuściłem przez palce czasu aby robić stałą trasę na szosie. Tak więc wybrałem na dzisiaj MTB.

Drugim powodem przemawiającym za tym rowerem była chęć odwiedzenia Puszczy Zielonki w której to nie byłem jeśli pamięć mnie nie myli od czerwca.

Gdy już ogarnąłem zakupy, przygotowanie obiadu i inne duperele zrobiło się południe. (Zdecydowanie ktoś powinien poinformować ”czas”, że nie ma się tak co spieszyć). Dopiero wtedy mogłem się wybrać na „leśną rundę”.

Tak dawno nie jechałem w terenie, że zapomniałem jak to jest gdy porządnie trzęsie. W Kicinie wielebny lajsnął sobie elegancki bruk na dojeździe przed kościołem. Za nim też. Wiadomo wierni muszą mieć extra drogę aby wrzucać na tacę ;-). Następnie mknąc do Wierzenicy rozgniatałem opadłe śliwki i zdziczałe jabłka które opadły w dużej ilości. Aż do Wierzenicy wiatr pchał mnie centralnie aby po skręcie na Dębogórę uprzeć się aby mnie zepchnąć z drogi dmuchając w bok. Ulgę przyniosło dopiero zagłębienie się w las.

Górą szalał wiatr ale na moim poziomie był niemalże niewyczuwalny. Dobrze znanymi drogami dotarłem do Zielonki. Przy ławeczkach chwilę rozkoszowałem się ciszą i zapachem ogarniającą mnie z każdej strony. Jesień jest piękna, pachnąca i jak każda pora roku ma w sobie coś innego niż pozostałe.

Na długie dumanie nie miałem jednak czasu i obrałem kurs powrotny. Za Czernicami pojechałem prosto aby nie wracać własnym śladem co zaowocowało spotkaniem z pięknym jeleniem. Niestety jak zawsze nie dał mi szans na zrobienie sobie fotki mimo, że zatrzymałem się bezgłośnie i już wyciągałem fona z kieszeni. Czujne bydle ;-). Jeszcze kilka saren które się pokazały umiliły mi jazdę i ostatecznie wyjechałem z puszczy w Kicinie.

Zaskoczeniem natomiast okazały się szlabany na mojej drodze do domu które ustawiono najwyraźniej niedawno. Sądząc po ilości miejsca obok nich, dotyczą tylko przejazdu samochodem.

Jeszcze kilkaset metrów i byłem w domu. Koniecznie za tydzień znowu muszę nie wybrać w te rejony zanim wszystkie liście opadną i zrobi się szaro aż do wiosny.



                                     Dziwne znaki na płocie przed polem. Polska to dziwny kraj hehe.




                                     Jesienne klimaty. Niestety trochę szaro z braku słońca.
















                                                                        Czar pogaństwa











                                                               Zasieki na drodze do domu ;-)









Kategoria MTB


  • DST 61.62km
  • Czas 02:12
  • VAVG 28.01km/h
  • VMAX 47.00km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Prawie pod ostrzałem. Prawie ;-)

Czwartek, 22 października 2015 · dodano: 22.10.2015 | Komentarze 4

Wiedziałem!!! Czułem to!!! Musiała być dzisiaj piękna pogoda. Czułem to w pogodynce którą wczoraj przewertowałem na wszystkie strony.

Mało tego. Do tego stopnia byłem pewien bezdeszczowego dnia, że wieczorem po pracy odwiedziłem myjnię i umyłem auto, przez co moja bestia jako jedyna była czysta na parkingu. Zapewne długo tak nie będzie bo deszcze nadrabiają wrześniowe zaległości.

Jeśli temperatury się utrzymają wówczas zdecydowanie będę musiał zacząć się ubierać na rower bardziej lekko. Dzisiaj się zagotowałem.

Wygląda mi na to, że w tym tygodniu moje trasy będzie można uważać jako przerysowane przez kalkę. W zasadzie niczym się nie różnią. Przez Golęcin, Psarskie, Suchy Las, Morasko kierowałem się na Biedrusko. Tutaj aż przystanąłem na chwilę aby uwiecznić pustą drogę otuloną złociejącymi drzewami. W trakcie robienia fotki dochodziły mnie odgłosy broni maszynowej z pobliskiego poligonu. Znaczy się rząd sypnął kasą na amunicję hehe. Kule koło mnie nie latały, a to oznaczało, że chłopaki zachowali BHP na strzelnicy. Bardzo bym nie chciał aby mi któryś przestrzelił mój bidon, bo wówczas o suchym pysku wracałbym do domu ;-).

Kolejno potem zaliczyłem Bolechowo, Murowaną, znowu Bolechowo, Owińska i przed podjazdem na osiedle zajechałem na myjnię i ogarnąłem z grubego syfu rower.

Zaskoczeniem było, że wiatr nie do końca chciał ze mną współpracować i ostatnie 15km miałem go przeciwko sobie. Ani trochę nie zepsuło mi to radości w pokonywaniu dzisiejszych kilometrów.


                                                                           Jak dla mnie bajecznie

Kategoria szosa


  • DST 61.50km
  • Czas 02:10
  • VAVG 28.38km/h
  • Temperatura 9.2°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Czy koś wie kto / dlaczego zgasił światło?

Środa, 21 października 2015 · dodano: 21.10.2015 | Komentarze 3

Na dzisiejszy dzień nastawiłem się bojowo. Mianowicie bez względu na to czy będzie padało czy nie plan był wykręcić kilometry. Dodam aby nie robić z siebie jakiegoś hardego chojraka, że sprawdziłem przedtem pogodynkę i miało nie padać. Główka pracuje hehe.

W każdym razie rano za oknem było mokro i nic nie zapowiadało nowej dostawy deszczu więc ruszyłem zrobić pętelkę.

Z mojej wsi wydostałem się w miarę bezproblemowo aby za szlabanem wbić się na ścieżkę rowerową która z każdym dniem coraz mniej ją przypomina za sprawą ciężkiego sprzętu, który hula po niej bezkarnie w imię budowy nowej drogi. Zapewne pod koniec budowy pojawi się przed nią znak:

UWAGA!!! ŚCIEŻKA PRZEJEZDNA TYLKO DLA POJAZDÓW GĄSIENICOWYCH NA WŁASNE RYZYKO.

Kolejny etap to przeprawa przez Bałtycką. I niech mi jeszcze ktoś gdzieś kiedyś będzie się uskarżał na Starołęcką która w porównaniu do Bałtyckiej jest jak czteropasmowa autostrada w niedzielny poranek oddana tylko i wyłącznie do użytku rowerzystów. Koszmar z ulicy wiązów.

Otwarty szlaban na Golęcinie przyjąłem niczym wrota do raju i nie zwracając uwagi na lekkie pochlapywanie spod kół, radośnie słuchając radia parłem naprzód. Serce się radowało mimo braku słońca które było owszem, ale nad chmurami przez co miało się wrażenie, że ktoś dzisiaj zgasił światło. I tak jechałem cały w pląsach aż do momentu, kiedy to jakiś szarlatan puścił w eter Carlosa Santanę.

W życiu jestem wstanie wiele znieść:
- pitolenie Rydzyka
- skrzypienie styropianu
- łamanie kołem i podtapianie w lodowatej wodzie
ale Carlos działa na mnie jak najostrzejsze chili wcierane w oczy. Całe szczęście, że moje słuchawki są tego samego zdania co ja i na czas emisji rzeczonego wykonawcy ewakuowały się za tylne koło ;-).

Stałą trasą dotarłem do Moraska i będąc w połowie drogi do Radojewa wyprzedził mnie „na żyletkę” samochód oklejony reklamą jakiegoś Janusza coś tam, kandydata na cokolwiek aby czasami w życiu się nie narobić, a zarobić. Minął mnie tak blisko, że kandydat ze zdjęcia na aucie prawie pobrudził sobie biały kołnierzyk o mnie. I niech mi nikt nie mówi, że politycy nie zbliżają się do ludzi hehe.

Przez Biedrusko jechało sie bardzo fajnie mimo, że na chwilę dopadła mnie mżawka, za to droga od Murowanej Gośliny o dziwo zrobiła się sucha. Mogę więc napisać, że ukończyłem dzisiejszą jazdę suchą oponą ;-)

Ciekawe też było, że temperatura skakała jak oszalała na różnych odcinkach drogi od startu do mety z 9,2 do oszałamiających 9,5 stopni Celscjusza. zaiste szalona amplituda hehe.

Aby jednak nie było zbyt kolorowo dodam, że jak zobaczyłem mój rower po zakończonej jeździe to zapłakałem. Byłby dużo czystszy gdyby lało, a woda płynęła ulicami jak w potoku górskim. Jeśli pogoda pozwoli to po jutrzejszej jeździe zafunduję mu prysznic na myjni za 1zł. A niech ma ;-)


Kategoria szosa


  • DST 19.28km
  • Czas 00:55
  • VAVG 21.03km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Po dary natury

Poniedziałek, 19 października 2015 · dodano: 19.10.2015 | Komentarze 9

Po zjedzeniu tego mikro posiłku (kontynuacja poprzedniego wpisu z tego samego dnia) zalągł mi się w głowie pomysł aby pojechać na działkę, strząsnąć orzechy które jeszcze same nie spadły i oberwać trochę winogrona zanim zrobi to ktoś inny.

Ubrałem się w taki zestaw ciuchów, że każdy szanujący się biker prędzej by oddał swój sprzęt na złom niż by mi kiwnął na trasie hehe. W dresiku, czapce i z plecakiem powolnym tempem ruszyłem w stronę Malty. Kręciłem tak spokojnie jak tylko się dało aby się w tych ciuchach na zagotować. Jechałem tak spokojnie, że… KURWA, TAK SIĘ NIE DA JECHAĆ!!!!!!!!. Z nogi na nogę, powoli, ospale jak żółw ociężale. W porywach osiągałem prędkość 25km/h. Byłem królem DDR-ek i chodników. Pędzące do ciepłych krajów ślimaki poganiały mnie mrugając światłami. Słowem czułem się jak niedzielny zawalidroga.

Ile się trzeba natrudzić aby tak jechać powoli
Ten tylko się dowie, kto na działkę kiedyś już zaiwaniał
Piękno normalnej jazdy teraz dopiero widzę i opisuję
Bo tęsknię po tobie… itd.


W końcu dotarłem na Maltę, chwilę później na Katowicką gdzie się znajduje wspomniana wcześniej działka której właścicielem będę jeszcze AŻ przez 12 dni, gdyż niestety jest w likwidacji, a na ich miejscu powstaną zapewne niedługo mieszkania. Trudno, taka kolej rzeczy.

W każdym razie na miejscu wdrapałem się na orzecha, wytarmosiłem gałęzie, pospadało co miało pospadać i pozbierałem ostatni owoc z tego drzewa. Jeszcze dopakowałem do plecaka trochę winogron i czując się jak dostawczak z warzywniaka ruszyłem w drogę powrotną jeszcze wolniej o ile to możliwe.

I znowu brylowałem po chodnikach i ścieżkach. Czary goryczy dopełnił oświetlony transparent:

LIPCIU ZWOLNIJ, JUTRO TEŻ JEST DZIEŃ NA POKONANIE KOLEJNEGO KILOMETRA!!!

Zapewne to złośliwe ślimaki to napisały hehe.

W ten oto nieoczekiwany sposób dokręciłem do dzisiejszego dystansu prawie 20km. No i fajnie.

Kategoria MTB


  • DST 61.41km
  • Czas 02:09
  • VAVG 28.56km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Samolot, armata i... hoho co jeszcze

Poniedziałek, 19 października 2015 · dodano: 19.10.2015 | Komentarze 2


Poniekąd nadrzędnym celem na dzisiaj było dopieszczenie pętli przez Biedrusko aby jak najmniej nakładał się na siebie mój własny ślad. Taka sobie mała jesienna fobia hehe.

Po tym jak dzisiaj w wolny dzień spędziłem od samego rana bite dwie godziny w banku, aż mnie nosiło aby pojeździć. Przez tyle czasu dawno bym ten bank okradł gdybym wiedział, że mi tyle tam zejdzie ;-). Jak tylko wróciłem do domu po tym nieprzyjemnym obowiązku, walnąłem sobie „śniadanie łasucha,” czyli chciało mi się zrobić naleśniki i dołożyć do nich dżem malinowy domowej roboty. Pyszota.

Tak przygotowany kalorycznie wyruszyłem na podbój trasy. Oczywiście męczyłem się sam ze sobą i własną motywacją przez bite 20km. Od tego mementu moje mięśnie zaczęły współpracować z resztą organizmu, pchając całość (mnie i rower) w normalny rytm jazdy. Stałą trasą dotarłam na Psarskie, skręciłem w kierunku Suchego Lasu i wyjechałem w Złotnikach dziwiąc się, że taki duży ruch był w tamtej okolicy. Gdy wydostałem się na Obornicką szybko się wyjaśniło, że jego przyczyną był wypadek samochodowy który już zabezpieczali strażacy. Nie było co oglądać więc skierowałem się na Morasko.

Coraz bardziej podoba mi się trasa przez Biedrusko, a teraz gdy zewsząd lecą liście w szczególności. Gdy mijałem pałac rzucił mi się w oczy samolot na terenie parku, a w dodatku była jeszcze otwarta brama więc potraktowałem to jako zaproszenie. Na terenie pałacowym nikt mnie nie zastrzelił, psami nie poszczuli, drzwi nie pokazali więc sobie zobaczyłem eksponaty wojskowe które tam stały.

Po krótkiej przerwie na zwiedzanie i uwiecznieniu tego i owego na kliszy pojechałem dalej i okrążając Murowaną Goślinę skierowałem się na Poznań.

Pogoda była jak marzenie i tylko słońca trochę brakowało. Nawet mżawka która od czasu do czasu się pojawiała nie zepsuła mi radości z jazdy. Po powrocie do domu szybko się ogarnąłem, zjadłem michę grzybowej z kaszą i…chyba za mało było mi na dzisiaj jeszcze roweru.

Ciąg dalszy w następnym opisie ;-)


































Kategoria szosa