Info
Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2018, Październik1 - 2
- 2018, Wrzesień3 - 3
- 2018, Lipiec3 - 5
- 2018, Czerwiec13 - 4
- 2018, Maj14 - 3
- 2018, Kwiecień17 - 8
- 2018, Marzec10 - 5
- 2018, Luty1 - 0
- 2017, Grudzień1 - 0
- 2017, Listopad5 - 0
- 2017, Październik11 - 6
- 2017, Wrzesień15 - 11
- 2017, Sierpień5 - 1
- 2017, Lipiec14 - 42
- 2017, Czerwiec14 - 55
- 2017, Maj14 - 25
- 2017, Kwiecień15 - 47
- 2017, Marzec15 - 98
- 2017, Luty11 - 45
- 2017, Styczeń7 - 41
- 2016, Grudzień17 - 99
- 2016, Listopad12 - 70
- 2016, Październik13 - 57
- 2016, Wrzesień16 - 77
- 2016, Sierpień11 - 26
- 2016, Lipiec17 - 166
- 2016, Czerwiec15 - 103
- 2016, Maj14 - 94
- 2016, Kwiecień21 - 172
- 2016, Marzec11 - 81
- 2016, Luty12 - 80
- 2016, Styczeń3 - 40
- 2015, Grudzień14 - 85
- 2015, Listopad12 - 76
- 2015, Październik19 - 89
- 2015, Wrzesień21 - 122
- 2015, Sierpień4 - 15
- 2015, Lipiec21 - 63
- 2015, Czerwiec15 - 50
- 2015, Maj22 - 100
- 2015, Kwiecień14 - 106
- 2015, Marzec14 - 97
- 2015, Luty12 - 77
- 2015, Styczeń10 - 33
- 2014, Grudzień3 - 7
Wpisy archiwalne w miesiącu
Maj, 2015
Dystans całkowity: | 1440.65 km (w terenie 36.00 km; 2.50%) |
Czas w ruchu: | 50:02 |
Średnia prędkość: | 27.29 km/h |
Maksymalna prędkość: | 58.00 km/h |
Liczba aktywności: | 22 |
Średnio na aktywność: | 65.48 km i 2h 30m |
Więcej statystyk |
- DST 64.83km
- Czas 02:10
- VAVG 29.92km/h
- VMAX 52.00km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Gadka z nieznajomym i gadka ze znajomym
Piątek, 15 maja 2015 · dodano: 15.05.2015 | Komentarze 4
Passa innego kierunku treningu niż zazwyczaj trwa! Nie wiem skąd mi się wzięło na taką różnorodność.Krótko przed południem wyruszyłem na podbój dystansu. Nawet mi się przedtem chciało przetrzeć rower z kurzu jaki się na nim nazbierał tak, że błyszczał prawie jak nówka. Pierwsze kroki, a w zasadzie majtnięcia pedałami skierowałem na Karolin i tu zastała mnie mała niespodzianka. Szlabany zamknięte (w sumie norma), ale jeden spoczywał opuszczony na tyle beczkowozu który stał częściowo na torach. Po prostu gamoniowi się spieszyło, nie chciał czekać, zblokowało go na przejeździe, a szlaban opuścił się automatycznie. Szynobus musiał przez to stanąć i poczekać, aż kierowca „roztropny inaczej” jakoś sobie z tym poradzi. Dalej pojechałem w kierunku Mrowina cały czas mając wiatr czołowy i to wcale nie najsłabszy. Na dwudziestym kilometrze znowu trafiłem na zamknięty przejazd, a na dokładkę za mną stał radiowóz i mnie stresował. Gdy ruszyliśmy nadal mozolnie walczyłem z wiatrem który za nic nie chciał się poddać. W Kiekrzu wahadło w którym światło chyba zacięło się na stałe i świeci się wiecznie czerwone. Nie dane mi na inne trafić, a bywam tam często. W Mrowinie skręciłem w lewo i po chwili zobaczyłem przed sobą szosowca. Spiąłem poślady i zipiąc zacząłem się do niego zbliżać. Lekko nie było, bo był dosyć daleko i się nie obijał w swojej jeździe, a dodatkowo na tym odcinku wiatr wyjątkowo nam sprzyjał obojgu. Dodam, że aby się z nim zrównać, czwórka z przodu na liczniku nie schodziła ani na chwilę. W końcu go dopadłem, przywitałem się, pogadaliśmy i po kilku kilometrach skręcił w swoją stronę.
Od tego momentu moim celem było odwiedzenie kumpla w warsztacie. Cel w cumie jak to cel, ale zawsze to jakieś dodatkowe kilometry do codziennej jazdy dorzucone. I tak przetoczyłem się przez Chyby, Baranowo, Przeźmierowo, wjechałem na Bukowską i po chwili już gadałem z kumplem o starych Polakach. Nic do picia nie dał ;-) więc po chwili ruszyłem dalej. Wzdłuż Bukowskiej jest taka sobie ścieżka rowerowa, ale zapewniam wszystkich, że dwupasmówka jest znacznie prostsza, szybsza i wygodniejsza hehe. Od al. Polskiej czekało mnie już tylko i AŻ 15km przedzierania się przez miasto. Brrrr, aż do teraz mnie otrząsa jak sobie o tym pomyślę.
Dotarłem w końcu do domu zadowolony, ale żeby nie było zbyt słodko, przypomniałem sobie, że jeszcze czeka mnie dzisiaj praca. To diabelskie słowo działa na mnie niczym kubeł błota wylany na wystrojoną pannę idącą na wiejską potańcówkę (a może na miejską?). Diabelski wynalazek cywilizacji. Ludzie pierwotni pod wieloma względami mieli lepiej. Ale nie mieli rowerów hehe.
Kategoria szosa
- DST 63.97km
- Czas 02:11
- VAVG 29.30km/h
- VMAX 55.09km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Mój Stalingrad z wiatrem
Czwartek, 14 maja 2015 · dodano: 14.05.2015 | Komentarze 5
Dzisiaj wypadło na kierunek Wągrowiec. Dlaczego? Pojęcia nie mam. Prawdopodobnie chciało mi się nadal odmiany od stałej trasy. Wyruszyłem po 9.00 i po pierwszym kilometrze już wiedziałem, że ubierając się „na krótko” popełniłem błąd. Zdecydowanie było za chłodno na taki pokaz mody i gołej skóry, ale skoro już tak wyruszyłem, to tak też postanowiłem wrócić, bo cofać do domu mi się nie chciało. Gdy tylko wyjechałem z osiedla i skierowałem się na zaplanowany kierunek, wiatr pokazał mi, że jak chce, to potrafi być przyjacielem szosowca, ale również jak chce to potrafi być jego wrogiem. W czasie pierwszej połowy dystansu miałem wrażenie, że wspomnianemu wiatrowi wymordowałem kiedyś całą rodzinę do pięciu pokoleń wstecz i dzisiejsze czołowe powiewy to właśnie zemsta za to moje niegodziwe zachowanie. Powrotna droga nie była dużo lepsza. Zrobił sobie na mnie swój mały prywatny Stalingrad. Nic nie szło ujechać. O ile do końca Czerwonaka byłem jeszcze troszeczkę zasłonięty domami i drzewami, tak później miałem wrażenie, że przepycham się z niewidzialną ścianą. Tradycyjnie do Murowanej Gośliny kierowców jakby diabeł opętał. Co jeden powinien mieć licencję kierowcy rajdowego w takim stylu pokonywali drogę, ale znalazł się też jeden rodzynek jadący z przeciwka który mi pokiwał i klaksonem pozdrowił. Znowu miły akcent. Za Murowaną postanowiłem „przebadać” boczną odnogę drogi wiodącą na Trojanowo, czy aby nie odkryję nowego szlaku. Niestety była tam kiepska nawierzchnia i w dodatki po kilkuset metrach skończyła się droga na jakimś gospodarstwie. Ewakuowałem się czym prędzej nie chcąc pozostać posądzonym o chęć kradzieży tuczników z chlewu. Nie żeby mi takie myśli nie chodziły po głowie, bo wieprzowinkę darzę dużą dozą sympatii, ale w koszulce rowerowej są na to zdecydowanie zbyt małe kieszonki. Wycofując się za z góry upatrzoną pozycję starałem się nie zauważać mijających mnie lotem koszącym wideł i szpadla ;-). Wróciłem na główną drogę i kawałek dalej znowu zaryzykowałem i odbiłem na Rogoźno. To był strzał w dziesiątkę. Ruch minimalny, równiutki asfalt, wszędzie spokój, cisza. Sielanka. Mimo, że nadal miałem pod wiatr. Dojechałem do Długiej Gośliny gdzie stoi ładny drewniany kościół, a obok niego Aquanet. Dziwnie to się jakoś komponowało. Po iluś tam kilometrach zbliżyłem się do momentu w którym już powinienem zawrócić aby zdążyć się wyszykować przed pracą, jednak kusiło aby dojechać do Rogoźna, które było oddalone o nieznaną mi liczbę kilometrów. Jak na zawołanie zobaczyłem i dogoniłem starszą panią jadącą na rowerze. Zapytałem o dzielącą mnie odległość od tej miejscowości i otrzymałem odpowiedź, że jeszcze około 7km. Niestety mój czas nie był dzisiaj z gumy i musiałem odpuścić ten jak na dzień dzisiejszy zbyt odległy cel. Podziękowałem pani, zawróciłem i doznałem rozkoszy wiatru w plecy. Niestety krótkotrwała to była frajda, bo po dojechaniu do drogi wiodącej na Poznań, znowu miałem wiatr mało sprzyjający. W obie strony wiało w mordę!!!Dziwne?
Dziwne to by dopiero było, jak w obie strony by wiało w plecy. Co do wiatru już naprawdę niewiele jest mnie w stanie zadziwić. I w drodze powrotnej również miałem walkę o każdy centymetr asfaltu czyli nadal mój Stalingrad trwał. Jak każdy z bajek wie, że ci dobrzy zawsze wygrywają, tak i mi się udało dzisiaj pokonać wiatr i wygrać. Dotarłem na osiedle wychłostany podmuchami wiatru, wybatożony smagnięciami wichru i zlinczowany dzisiejszymi zawirowaniami powietrza. Starczyło jeszcze sił na zakup śniadania i wpadłem do domu w którym nic mi nie świszczało w uszach i nie szarpało ubrania. Nastała błoga cisza.
Dzisiejsza jazda to był dobry trening silnej woli aby się nie poddać i wyrobić zaplanowane kilometry. Wszystkim tym których dzisiaj nie zdmuchnęło z siodełka szczerze gratuluję. Sobie też ;-).
Coś dla ducha.......
.....i coś dla ciała ;-)
oraz bociek na łowach
Kategoria szosa
- DST 53.28km
- Czas 01:52
- VAVG 28.54km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
W poszukiwaniu wymówek na dzisiaj
Wtorek, 12 maja 2015 · dodano: 12.05.2015 | Komentarze 4
Po wczorajszym dłuższym dystansie zastanawiałem się czy mi się chce dzisiaj kręcić jakiekolwiek kilometry. Od tego myślenia o mało co by mi się nie spalił ostatni sprawny zwój myślowy. W końcu stanęło na tym, że idzie załamanie pogody i matka natura może mnie uziemić bez pytania czy mi się to będzie podobało, czy nie. Jedno było pewne, sił samych z siebie wystarczyło mi tylko do wstania z łóżka i dojścia do ekspresu z kawą. Wraz z kolejnymi łykami przepysznego naparu zaczynały wracać moje funkcje życiowe, a nawet otworzyło się drugie oko. W trakcie ubierania znalazłem zapomnianego przez całą ludzkość banana który stał się moim łupem i śniadaniem w jednym.Wyprowadziłem rower, wsiadłem na niego i ruszyłem. Muszę powiedzieć, że pierwsze 500 metrów to była istna sielanka. Nic nie bolało, były siły, chęci, moc i prędkość. Po tym odcinku gdy już zaczynałem się radować, że jest lepiej niż myślałem, jakby mi ktoś nalał w nogi ołowiu ze wszystkich akumulatorów świata. Nastąpił chwilowy dramat, ale moment zwątpienia szybko minął i zaraz wszystko wróciło do normy. No prawie do normy.
Przez miasto przejechałem w normalnych okolicznościach, za Golęcinem gdy ruch samochodowy zrobił się umiarkowany wpadłem w swój rytm i tak dojechałem do półmetka gdzie zawróciłem bez zbędnego marudzenia i zabrałem się za tłuczenie kilometrów powrotnych po tej samej trasie. Jadąc al. Solidarności starsza pani stojąc na chodniku i widząc mnie jadącego zaczęła klaskać. Miłe to było. Na Serbskiej ścignąłem się ze świateł z dwoma eL-kami i odniosłem spektakularne zwycięstwo które przyszło tym łatwiej, że tam jest mocno z górki, a szkolących się kierowców obowiązuje zakaz przekraczania dozwolonej prędkości, która na tym odcinku wynosi 50km/h. W końcu doczłapałem się do domu, wypiłem dzban wody i wpadłem w codzienną rutynę przygotowań przed pracą. Zdążyłem jeszcze wyczyścić łańcuchy, bo oba już zrobiły swoje kilometry. Co jak co ale o napęd trzeba dbać.
Kategoria szosa
- DST 139.27km
- Czas 04:48
- VAVG 29.01km/h
- VMAX 48.00km/h
- Temperatura 19.0°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Do trzech razy sztuka
Poniedziałek, 11 maja 2015 · dodano: 11.05.2015 | Komentarze 4
Wczoraj troszkę dłużej posiedziałem wieczorem, a w zasadzie w nocy, więc musiałem nastawić budzik jeśli chciałem sobie ciut dalej pojechać. Punkt 9.00 znienawidzony dźwięk wyrwał mnie z objęć sennych majaków i od tego momentu zacząłem szukać wymówek aby polenić się w domu i nigdzie nie ruszać. Kijem musiałem wygonić z siebie „lenia chochlika”, ale się udało. Na śniadanie wjechał niezawodny makaron z sosem bolońskim, który uwielbiam niezmiennie od lat, kawa i w zasadzie już byłem gotowy do drogi.Ruszyłem w kierunku Mrowina czyli tam gdzie większość moich jazd porannych, ale dzisiaj nie był to półmetek, tylko pierwszy etap treningu. Po dojechaniu do tej miejscowości skręciłem na Szamotuły. Droga bardzo fajna, asfalt prosty, ruch umiarkowany. Chwila moment i znalazłem się w Szamotułach, gdzie natrafiłem na drewniane rzeźby wystawione przy jednym ze skrzyżowań. Jak niewiele potrzeba aby zmienić monotonię zwykłego szarego miejsca. Dalej skierowałem się na drogę do Wronek, która prowadziła przez pola obsiane głównie rzepakiem, który pachnie o tej porze roku niesamowicie. Mijając kolejne miejscowości dotarłem do Wronek, darując sobie tym razem oglądanie murów więzienia i skierowałem się na „Orlen” przy którym zrobiłem sobie pierwszą przerwę, która w zasadzie nie była mi koniecznie do szczęścia potrzebna, ale bidony już się wysuszyły. Skoro już kupiłem wodę to nie mogłem pominąć Princessy orzechowej ;-). Usiadłem za stacją na trawie w słoneczku, zjadłem to co zabrałem z domu, poprawiłem wafelkiem, uzupełniłem bidony i ruszyłem dalej chociaż nygustwo już zaczynało mnie dopadać. Leń już wyczuł swoją szansę i zaczął namawiać do dłuższej przerwy. Nie ma lekko, z leniem trzeba walczyć zawsze i wszędzie, bo ON zjawia się zawsze w najmniej oczekiwanym momencie. Tym razem nie przegapiłem prawidłowego zjazdu na trasie, a co za tym idzie nie dałem sobie szans na nadrobienie kilkudziesięciu kilometrów jak to miało miejsce ostatnio, gdy tędy jechałem. Przed Obrzyckiem miło mnie zaskoczył świeżo wylany asfalt, ale przy okazji drogowcy usunęli na czas remontu drogowskaz informujący o skręcie na Oborniki. Oczywiście nie pamiętałem gdzie skręcić i w ten sposób znalazłem się w centrum tej miejscowości i dopiero zapytany rowerzysta skierował mnie na właściwą drogę przez remontowany most. Pierwszy odcinek za Obrzyckiem obfitował w zakręty, ale później jechałem już tylko długimi prostymi po kompletnych pustkowiach. Przed Obornikami pojawiła się setka na liczniku, a po chwili wjechałem do tego miasta i kierując się na Murowaną Goślinę w oko wpadł mi punkt z kebabem. Co jak co, ale nie mogłem sobie odmówić przyjemności skosztowania i ocenienia co jest warte to kultowe danie w tym miejscu. Naprawdę zostałem mile zaskoczony jakością. Dużo nie przesadzę jeśli powiem, że w Poznaniu długo bym musiał szukać tak dobrego kebaba. Wszystko co dobre szybko się kończy, oblizałem paluchy i musiałem się zebrać na ostatni odcinek dzisiejszej pętli. Przed Murowaną kilkukilometrowy odcinek drogi, który tradycyjnie nic się nie zmienia ze swoimi łatami i jakością wołającą o pomstę do nieba. Od Murowanej to już była ostatnia prosta o długości około 15 km - bez żadnych niespodzianek i po pokonaniu „wjazdu na dobicie bikera” znalazłem się pod domem. W windzie (nie chciało mi się już łazić po schodach) zobaczyłem, że dzisiejszy przejechany dystans wyniósł 139,27 km. Gdybym to zobaczył zanim wszedłem do klatki schodowej, to pewnie bym dokręcił do równego wyniku, ale że już jechałem na górę to mi się nie chciało cofać. Tak jak pisałem wcześniej: bójcie się lenia, który może być wszędzie i zaatakować w najmniej oczekiwanym momencie.
Pogoda na dzisiejszy wypad była wymarzona, idealna, po prostu bajeczna. Nie było się do czego przyczepić. Wróciłem zadowolony i szczęśliwy. Na przyszłość o taką pogodę poproszę w moje wolne dni od pracy.
Jednak przede wszystkim cenię sobie to, że w końcu za trzecim razem ta pętla wyszła prawidłowo bez niespodzianek, bez błądzenia, a nie jak to miało miejsce do tej pory:
- za pierwszym razem pękł oplot w oponie i od Obornik uniemożliwił mi dalszą jazdę kończąc moją jazdę z dystansem 110km,
- za drugim razem pogubiłem się bez mapy, nadrobiłem sporo drogi i zakończyłem jazdę ze zrobionym dystansem 184km.
Jedna z rzeźb w Szamotułach
Wszyscy wstawiają fotki rzepaku, to i ja sobie pozwolę jedną zapodać ;-)
Piknik Wronki City
Droga marzenie
Kategoria 100 i więcej, szosa
- DST 56.24km
- Czas 01:56
- VAVG 29.09km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Stój, ostre strzelanie.
Sobota, 9 maja 2015 · dodano: 09.05.2015 | Komentarze 5
Żeby nie było. Zaproponowałem M. żebyśmy razem gdzieś pojechali, kręcąc spokojnie nogą, a nawet dwoma. Każdy dwoma nogami!!! Co za rozrzutność. Ale M. spojrzała na mnie jakoś tak dziwnie z byka i stwierdziła, że jedzie kupić kwiatki na balkon. Na jej propozycję wspólnej jazdy na te zakupy, momentalnie przypomniałem sobie, że muszę jeszcze węgiel na zimę z trawnika przed blokiem uprzątnąć, żeby mi termity go nie zjadły, bo nie będzie zimą co do gara włożyć ;-). Nie wiedzieć dlaczego, nie spotkało się to z jej entuzjazmem ale przyjęła to jakoś do wiadomości.Ledwie wyszła z domu, to ja zaraz przebrałem się w kolarską uprząż i wyruszyłem ukręcić kilka kilometrów. Skoro dzisiaj dzień weekendowy, to zachciało mi się lekkiej odmiany i na cel obrałem poligon wojskowy w Biedrusku.
Cieplutko, słoneczko, lekki wiaterek w plecy i to wszystko wystarczyło aby czerpać radość z jazdy pełnymi garściami. Do Psarskiego wszystko na spokojnie tak jak zawsze, potem odbiłem na Złotniki i po kilku kilometrach znalazłem się przy wjeździe na poligon. A tu mała niemiła niespodzianka. Wyświetla się przy szlabanie napis STÓJ, OSTRE STRZELANIE. Grzecznie stanąłem, spytałem stojącą młodzież czy poligon dzisiaj zamknięty i otrzymałem odpowiedź, że wszyscy wjeżdżają. W sumie nie było napisane zakaz wjazdu. Wjechałem, przejechałem, pocisków w locie żadnych nie widziałem i w ramie roweru też żaden nie utkwił. Kask na głowie miałem to czułem się nad wyraz bezpieczny hehe. Końcówka drogi przed Biedruskiem to prawdziwy tor przeszkód dla szosówki, ale jeśli bym miał być prorokiem, nie postawiłbym mojej szklanej kuli na to, że w niedługim czasie ktokolwiek wyremontuje tę drogę. Kolejnym etapem był dojazd do Murowanej Gośliny, tak troszkę od tyłu, na okrętkę, aby wyszło ciut więcej kilometrów i w końcu znalazłem się na drodze wiodącej w linii prostej do Poznania. Fajnie, że droga prosta, tylko dlaczego od tego momentu miałem przez 15 km wiatr prosto w czoło? Prawidłowa odpowiedź na to pytanie brzmi: BO TAK. Niestety taki już los rowerzysty, że raz ma się wiatr w twarz, raz w czoło, a raz prosto w mordę. Na koniec zafundowałem sobie stromy podjazd na osiedle, gdzie będąc tuż przed szczytem górki zarzekałem się, że już nigdy tędy nie pojadę bo mnie to wykańcza ale zaraz mknąc lekko z górki uśmiechałem się do siebie myśląc, że jednak nie było tak źle.
Wpadłem szczęśliwy do domu, zastałem M. przy porządkach domowych i dla świętego spokoju skryłem się pod prysznicem, aby czasami nie zostać poproszony o pomoc. Potem już miałem spokój, bo jak wiadomo, że z mokrą głową nie będę nic robił, aby czasami się nie przeziębić, a wycierać mi się jej nie chciało. W końcu licho nie śpi, a słoneczny dzień nie gwarantuje 100% odporności na przeziębienia ;-)
Kazali stać, to grzecznie chwilkę postałem.
Kategoria szosa
- DST 61.90km
- Czas 02:06
- VAVG 29.48km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Nowa guma. Mała rzecz a cieszy.
Piątek, 8 maja 2015 · dodano: 08.05.2015 | Komentarze 5
Poranne codzienne obowiązki poza domem uświadomiły mi, że od lata dzieli nas cienka, cieniutka linia. Na dzień dzisiejszy jak dla mnie było idealnie jeśli chodzi o pogodę. Najważniejsze, że nie musiałem ubierać na siebie przed wyjściem kilku warstw ciuchów.Przed wyruszeniem na rozruch przed pracą musiałem podjąć decyzję czy wymienić uszkodzoną oponę, czy jeszcze zaryzykować i zrobić ostatni kursik na starej gumie. Życie dostatecznie wiele razy mnie pokarało za moje nygustwo, więc kosztem kilkunastu minut wymieniłem na nową.
Ostatnio mi zarzucono, czy nie znam innych tras i tej uczę się na pamięć. A co ja na to poradzę, że tam mi się dobrze jeździ, no i przede wszystkim jest za każdym razem duża szansa, że nie zabłądzę przy moich zdolnościach nawigacyjnych ;-).
Czyli ruszyłem niezmiennie ostatnio na Rokietnicę plus rzut beretem do Mrowina. Pogoda idealna i naprawdę chciało by się pokręcić gdzieś dalej, ale niestety z braku trafienia kumulacji w Lotto muszę nadal pracować, a co za tym idzie, po przyjemnościach związanych z jazdą rowerem ruszyć dupsko do roboty co niejako z automatu nie pozwoliło na dalszy wypad. Za Strzeszynkiem udało mi się wyprzedzić traktor (stary model, a wiec ten wolniejszy hehe) i bez przeszkód dotarłem do Mrowina, gdzie zrobiłem nawrót i bez ociągania ruszyłem w drogę powrotną. Cała droga powrotna przebiegła bez jakichkolwiek sensacji i szczęśliwy z kolejnego dnia pięknej pogody zameldowałem się w domu.
Kolejnym sygnałem dla mnie, że jest już ciepło, było wysuszenie dwóch bidonów. Jak przyjdą upały będę musiał dokupić wózeczek do roweru aby ciągnąć za sobą większy zapas picia i jakiś mały basen podróżny ;-)
Nówka nierdzewka ;-)
Nawet nie ruszył w pościg za mną. Cienias hehe
Kategoria szosa
- DST 61.85km
- Czas 02:05
- VAVG 29.69km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Umarła guma :( Niech spoczywa w spokoju na śmietniku.
Czwartek, 7 maja 2015 · dodano: 07.05.2015 | Komentarze 8
Okna mam od wschodu i w słoneczne dni od samego rana mam ciepło w domu, żeby nie powiedzieć upalnie w taki dzień jak dzisiaj. Przed treningiem miałem ochotę ściągnąć z siebie skórę tak mi było gorąco, mimo otwartego balkonu. W tym celu obgryzłem kawałek skórki wskazującego palca i zaraz mi się zrobiło chłodniej ;-). Muszę przyznać, że strasznie się gramoliłem dzisiaj z wyjściem, wyszukując coraz to nowe powody aby opóźnić trening. Naprawdę niewiele brakowało, a pozmywałbym naczynia hehe. W końcu nadeszła wiekopomna chwila i ruszyłem w stałym kierunku, chociaż muszę przyznać, że chodziło mi po głowie kilka innych tras. No ale starych drzew się nie przesadza i tras też się nie zmienia na ostatnią chwilę.O korku przed pierwszym przejazdem nie muszę chyba wspominać. Przedarłem się przez miasto, wyskoczyłem za Golęcin i poczułem na sobie dlaczego drzewa tak wdzięcznie się gięły, gdy patrzyłem na nie z okna mieszkania. Wiało strasznie, czołowo, nieugięcie i bez przerwy. Pociecha z tego taka, że była szansa na wiatr w plecy w drodze powrotnej, jeśli łaskawca nie zmieni swego kierunku. Z uporem maniaka popedałowałem do Rokietnicy i wówczas ruszyło mnie sumienie, aby skoczyć o rzut beretem jeszcze kawałek dalej w ramach pokuty za wczorajsze meczowe piwka. Inna sprawa, że pierwsza połowa była na tak galaktycznym poziomie, iż odgryziony wraz z pierwszym gwizdkiem kapsel z butelki, wypadł mi z zębów wraz z opadającą szczęką, dopiero po zakończeniu pierwszej połowy. To jest po prostu niemożliwe aby można było grać na takim poziomie.
Tak oto dotarłem do Mrowina, zrobiłem nawrót przez lewe ramię i rozpocząłem powrót z wiatrem w plecy. Nie wiem czy inni się ze mną zgodzą, ale mi się jedzie zdecydowanie lepiej jak wiatr mnie pcha od tyłu. Ale może to tylko ja jestem inny ;-). O dziwo nie stałem dzisiaj na żadnym zamkniętym przejeździe, nikt mnie nie otrąbił, nie przejechałem na żadnym czerw….hmm nikt mnie nie otrąbił ;-) i bezpiecznie dotarłem na osiedle, gdzie kupiłem śniadanie, które tylko raz mi wypadło z kieszonki ( Monika sorry, że makrela którą Tobie zostawiłem jest lekko kontuzjowana, ale jak widać nie opanowała jeszcze trudnej sztuki upadków hehe ).
Po całym porannym rytuale tak z ciekawości obejrzałem sobie moją tylną oponę i ze zdziwieniem stwierdziłem, że w jednym miejscu przetarła się i widać oplot. Niestety czeka mnie wymiana, ale nie wiem czy zdążę to zrobić przed jutrzejszą jazdą. Nie wiem też czy wytrzyma jeszcze jeden trening. Czas pokaże.
Da jeszcze radę czy nie da? Oto jest pytanie.
Kategoria szosa
- DST 55.25km
- Czas 01:56
- VAVG 28.58km/h
- Temperatura 18.0°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Przymusowy pit-stop i karne minuty
Środa, 6 maja 2015 · dodano: 06.05.2015 | Komentarze 5
Oj na żarty się zebrało tym gamoniom z pogodynek. Na wczoraj zapowiadali „deszcze niespokojne” i nic nie było. Na dzisiaj grozili, że przyjdzie od rana „burza mózgów” połączona z „wichrami namiętności” i nadal pięknie i spokojnie. Całe szczęście, że człowiek jest już dorosły i nie wierzy we wszystko co mu mówią. Prawdą jest, że sam poranek zapowiadał się „na dwoje babka wróżyła”, niby ładnie, ale jednak chmury nadciągały o barwie rozlanego inkaustu na szacie pierwszorocznego żaka. Aby dać sobie czas na ocenę pogody, zrobiłem kawę i z jedną kolarską skarpetą gotową do ubrania w ręce, stałem na balkonie groźnym wzrokiem mierząc ciemne chmury. W końcu zapadła decyzja na najwyższym szczeblu – następnym razem ciut więcej cukru do kawy hehe.Nie było co dalej deliberować, najwyżej mnie zmoczy i zawrócę. Przynajmniej umyję się pierwszy raz tej wiosny ;-). Ruszyłem tradycyjnie do Rokietnicy, tradycyjnie też zaraz wpakowałem się w korek przed pierwszym przejazdem kolejowym i dalej szanując na miarę możliwości przepisy, poruszałem się ścieżkami rowerowymi. No i mnie za to pokarało.
Na siódmym kilometrze dziwnie mnie rzuciło. Coś nie grało. Szubki rzut oka i okazało się, że w przednim kole laczek. Błyskawiczny pit-stop, podpompowałem ręcznie tyle tylko aby dojechać do stacji, a tam kompresorem doładowałem do 5 ATM. Więcej się nie dało. Trudno. Ruszyłem dalej wykonać plan kilometrów na dzisiaj, jednak pewien niepokój pozostał, bo już nie miałem gumy na zmianę w zapasie. Łatki były w razie czego, ale to zabiera więcej czasu o szukaniu dziury na sucho nie mówiąc. Bez najmniejszych przeszkód dotarłem do półmetka, a nawet kawałek dalej, bo kojarzyłem tam serwis rowerowy w którym chciałem dopompować koło do wymaganego ciśnienia. Nawet udało mi się go znaleźć, ale niestety czynny jest dopiero od 11.00 Zawróciłem i jadąc myślałem jak to dzisiaj mi się ciężko jedzie. Zrzuciłem to na karb mojej niedawnej choroby i co za tym idzie ucieczki formy. W Kiekrzu zobaczyłem z przeciwka jadącego szosowca z taką prędkością, że aż asfalt się przed nim rozstępował niczym Morze Czerwone przed… hmmm, dobrze wiecie przed kim, a przynajmniej powinniście wiedzieć ;-). Nawet znalazł mikrosekundę aby mnie pozdrowić i wtedy okazało się, że to Tomasz vel Trollking we własnej osobie. Zawrócił, pogadaliśmy chwilkę, zarysował się jakiś szkic planu na poniedziałek i każdy pojechał w swoją stronę kontynuować trening przed pracą.
Dziwnie coraz więcej sił kosztowała mnie jazda. W końcu doczłapałem się do domu, a przy wprowadzaniu roweru do klatki schodowej poczułem dziwny opór w toczeniu się roweru. Oczywiście zakładając koło musiałem trącić klocki hamulcowe, albo zbroiłem coś innego. W każdym razie efekt był taki, że całą drogę jechałem z lekko zaciśniętym hamulcem.
Nie na darmo w domu wisi dyplom „Sieroty miesiąca” ;-)
Mimo wszystko uważam poranek za mile rozpoczęty, głównie dzięki pomyłce czarnoksiężników od przepowiadania pogody, którzy na szczęście się pomylili i nie spadła na mnie nawet kropelka deszczu. Teraz już nie jest fajnie, bo siedzę w robocie i nic mi nie wychodzi :-(
Kategoria szosa
- DST 54.21km
- Czas 01:51
- VAVG 29.30km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
W objęciach ciepłych powiewów wiatru
Wtorek, 5 maja 2015 · dodano: 05.05.2015 | Komentarze 5
Po ponad dwóch tygodniach przymusowego rozwodu z szosówką dzisiaj nastał dzień w którym miało nastąpić pojednanie. Chyba to było powodem dziwnie rwanego snu w nocy, przebudzeń nad ranem i ogólnego niepokoju w organizmie. Ostatecznie wstałem przed ósmą, zjadłem jakiś jogurt, odnotowałem wietrzysko za oknem i zebrałem się w sobie do wyjścia. Po tylu dniach przerwy troszkę dziwnie odczuwałem pierwsze metry jazdy. Pokonałem pierwszy osiedlowy zakręt, depnąłem mocniej na pedały i…. jak mi nie wyjechała mistrzyni kierownicy z podziemnego garażu w bloku, pozostawiając mi tyle czasu na reakcję, ile miały śpiące ślimaki na ewakuację z Hiroszimy, przy pierwszym rozbłysku atomówki nad głową. Tylne koło zblokowało mi na chwilę i ogólnie jakoś udało się wybronić z tej sytuacji. Mijając o włos paniusię wydarłem się ile miałem sił: Pojebało cię czy co?Tak wiem, moje zachowanie było naganne. Naprawdę nie powinienem. Popełniłem straszliwy błąd. Z mojej strony to się już więcej nie powtórzy. A MIANOWICIE NIE POWINIENEM PYTAĆ „CZY CO?” Zachowanie białogłowy dobitnie świadczyło o tym, że ją pojebało. Jak można wyjeżdżać z garażu, skręcać w lewo i patrzeć tylko w prawo??? Chyba że coś się zmieniło na kursach. Pewne jest jedno. To zadane pytanie słyszeli wszyscy mieszkający z tej strony bloku, plus kilkunastu pieszych.
Opisana sytuacja błyskawicznie sprowadziła mnie na ziemię i nakazała czujność w każdej chwili istnienia na tym padole łez. Kawałek dalej wpakowałem się w korek przed przejazdem kolejowym, a po pokonaniu go obrałem tradycyjnie kurs na Rokietnicę. W pierwszą stronę wiatr wiał przeważnie w plecy, a więc jechało mi się łatwiej i szybciej. Na tyle szybko, że nie zauważyłem jakiego koloru było światło na mijance w Kiekrzu ;-). Kawałek dalej zrobiłem nawrót przy dworcu i tym razem z przewagą wiatru czołowego jechało mi się ciężej, na tyle ciężko, że nie zauważyłem jakiego koloru było światło na tej samej mijance od drugiej strony ;-). Tradycyjnie już MUSIAŁEM wpakować się na chociaż jeden zamknięty przejazd kolejowy, a taki mi się trafił na Psarskim.
W kilku punktach kwitła przydrożna sprzedaż truskawek, ale jakoś dziwnie jak dla mnie wyglądały, a osoby je sprzedające wzbudzały we mnie tyle zaufania co trutka na szczury w jajku niespodziance ;-). Temperatura idealna, nareszcie zrobiło się ciepło, na wiatr nie narzekałem, bo był znośny. W takim radosnym nastroju dotarłem do domu, a najradośniejszym był fakt, że nie spotkałem żadnej burzy zapowiadanej tak radośnie wczorajszego wieczora przez Wróżbitów z fusów zwanych potocznie Pogodynkami.
Kategoria szosa
- DST 19.15km
- Czas 00:47
- VAVG 24.45km/h
- Sprzęt scott scale 80
- Aktywność Jazda na rowerze
KFC wieczorową porą
Poniedziałek, 4 maja 2015 · dodano: 04.05.2015 | Komentarze 6
Cały dzień miałem dzisiaj lenia i odwlekałem moment wyjścia z domu w celu załatwienia sprawy niecierpiącej zwłoki prawie do ostatniej chwili. Początkowo miałem to załatwić autem, ale skoro mam takie zaległości w wykręcaniu rowerowych kilometrów to uzbroiłem MTB w oświetlenie i ruszyłem w drogę gdy już zaczęło zmierzchać. Z tego całego pośpiechu zapomniałem kasku, ale moje wrodzone lenistwo nie pozwoliło mi się po niego wrócić.Dobrze znanymi drogami dotarłem w okolice Winograd, załatwiłem co miałem załatwić i w drodze powrotnej mój rower zawiózł mnie mimo mojego stanowczego sprzeciwu do KFC ;-). Kupiłem sobie moją flagową kanapkę, zaspokoiwszy tym samym mój kulinarny kaprys, wszamałem z apetytem i w ciemnościach wróciłem do domu.
Mimo, że dystans wybitnie nie powala, to wyjątkowo dobrze mi zrobiła taka późno wieczorna jazda w rześkim powietrzu. No i ta kolacja hehe.
Ps. licznik w MTB kona w strasznych męczarniach i obecnie spełnia funkcję tylko i wyłącznie zegarka, bo nic innego nie ma ochoty pokazywać.
Kategoria MTB