Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Follow me on Strava

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lipciu71.bikestats.pl
  • DST 64.75km
  • Czas 02:24
  • VAVG 26.98km/h
  • VMAX 53.00km/h
  • Temperatura 5.3°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

No to dobilim do 10 000km :)

Środa, 9 grudnia 2015 · dodano: 09.12.2015 | Komentarze 14

Pominę szczegół, że z jakiegoś nieznanego powodu obudziłem się o niechrześcijańskiej godzinie bez budzika i już nie zasnąłem. Skoro już tak się stało, ruszyłem wcześniej na poranną rundę mając nadzieję (ku mojej naiwności), że wyrobię się ze wszystkim wcześniej i prędzej wyjdę do pracy.

Po dwóch kilometrach dogoniłem M. która stała autem w korku, a wyjechała z domu 10 min przede mną. Następnie po horrorze na Bałtyckiej przyszedł czas na survival po ścieżkach rowerowych. Ostatnimi czasy tłuczone szkło na nich jest szalenie modne i rozpowszechnione co sprawia, że moje już mocno zmęczone opony są tak samo pochlastane jak przedramiona Punka na koncercie w Jarocinie.

Gdy już udało mi się przebyć miasto, jazda stała się przyjemniejsza. Za Strzeszynem wyprzedził mnie autem kumpel i po chwili w rozmowie telefonicznej zaproponował coś ciepłego do picia jeśli bym był łaskaw podjechać do Mrowina. Za napoje podziękowałem ale skierowałem się ku jego włościom. Mijając ośrodek MSW czy jak to teraz się nazywa, zatrzymałem się aby uwiecznić ten moment na zdjęciu, gdyż według moich pokrętnych obliczeń wychodziło mi, iż właśnie w tym miejscu stuknęło mi 10 000km przejechanych na rowerze (nie jednym) w tym roku. Dodatkowo to miejsce darzę dużym sentymentem zza przeszłych lat, kiedy to właśnie tam spędzałem wczasy, tam złapałem samodzielnie pierwszą rybę na wędkę, tam złapałem pierwszą … nieważnie ;-). Z dumy która mnie rozpierała wypiąłem pierś w nadziei, że ktoś za to moje życiowe osiągnięcie przypnie mi medal. Niestety, nic takiego się nie wydarzyło więc pojechałem dalej.

Dojechałem do Mrowina, spotkałem kumpla, pogadaliśmy kilka minut i rozpocząłem drogę powrotną. W trakcie powrotu nie mogło się obyć bez zamykającego się szlabanu. Widząc zapalające się na nim czerwone światła i rozbrzmiewający dzwonek oznajmiający zamykanie się zapór za chwilę, naturalnym instynktem przyspieszyłem. Gdy już myślałem, że idealnie się wstrzelę w tempo, szlaban na wyjeździe zaczął szybko opadać. Przemknąłem w ostatniej chwili i chyba tylko mi się zdawało, że słyszę wołanie dróżnika – GŁOWA NISKO hehe.

Uff, udało się.

Gdyby chciał mi to ktoś wmówić przyznanie się do winy, nadmieniam – TO WSZYSTKO JEST TYLKO FIKCJĄ LITERACKĄ I NIGDY NIE MIAŁO MIEJSCA. OSOBY, MIEJSCE I EWENTUALNE NAGRANIE ZOSTAŁO WYMYŚLONE PRZEZ AUTORA ;-).

Kolejne przeszkody zastawione przez PKP na szczęście nie były już dzisiaj aktywne i przede mną po przekroczeniu ostatniego torowiska rozpostarł się już tylko przecudowny bezmiar miejskiego ruchu.

Jutro wiem na 100%, że nie mam szans na jakiekolwiek kręcenie.









                                    Punkt "G" :) czyli miejsce przekroczenia 10 000km
Kategoria szosa


  • DST 102.66km
  • Czas 03:44
  • VAVG 27.50km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Setka jak ciąża ;-)

Poniedziałek, 7 grudnia 2015 · dodano: 07.12.2015 | Komentarze 11

To, że na śniadanie zjadłem jajecznicę w jedynym słusznym wydaniu czyli z wędliniarskim wkładem, wcale nie miało oznaczać, iż całe te pochłonięte kalorie musiałem spożytkować w czasie dzisiejszej jazdy rowerem. Niestety tak się jednak stało.
Ale od początku.

Na początku był Chaos, następnie życie wyszło z wody aby…. ok. przewinę trochę dalej ;-)

Z racji ustawowo wolnego dzisiaj dnia pracy niespiesznie zjadłem śniadanie, przejrzałem neta, wypiłem kawę i zadzwoniłem do kumpla czy będzie na swoim remontowanym przez fachowców mieszkaniu w Mrowinie. Zasadniczo chodziło mi o to aby mieć jakiś cel do jazdy, a dodatkowo jakieś cztery kilometry więcej do dzisiejszego dystansu. Okazało się, że będzie, więc się z grubsza umówiliśmy.

Gdy ruszałem nie było może jakiegoś oślepiającego słońca ale nie padało i temperatura była odpowiednia. Kręciłem sobie stałą trasą przez Strzeszyn, Kiekrz, Rokietnicę i dojechałem do Mrowina. Kawałek dalej znalazłem się pod domem kumpla którego oczywiście jeszcze nie było.

Inna sprawa, że gdyby kiedykolwiek zjawił się na umówione spotkanie punktualnie, wówczas chyba wrota niebios by się rozstąpiły i Najwyższa Instancja by się osobiście pofatygowała z góry aby własnymi oczami z bliska ujrzeć ten cud. Jak na razie może Najwyższy spokojnie siedzieć w fotelu i grać w PS, bo punktualność kumplowi nie grozi ;-).

Pomyślałem sobie, że skoro go jeszcze nie ma to pojadę kawałek dalej do miejscowości Góra, co mi da wynik 70km w obie strony. Dokręciłem do Góry i do głowy przyszedł mi pomysł, że może jeszcze by dać kumplowi chwilę aby się nie okazało, że jeszcze go nie ma. Czyli postawiłem sobie kolejny cel – Kaźmierz. Dojechałem tam, a nawet kawałeczek dalej i wychodziło mi, że zakończę dzień z wynikiem ciut powyżej 90km. W tym momencie zadźwięczały mi w głowie słowa skierowane wczoraj przez nieznaną mi osobiście niewiastę:
”Lepiej pisz kiedy walniesz jakąś setkę”

Nie aby moja ambicja była jakoś specjalnie przeczulona, ale skoro był czas, siły i chęci to dlaczego nie? Kropnąłem się kawałek dalej do Sokolnik Wielkich, a że jeszcze trochę brakowało to wyjechałem z nich. Niestety gdy tylko opuściłem wspomnianą miejscowość zaczęła się droga typu „Dobry ser” and „Modny jeans”. W wolnym tłumaczeniu oznacza to: dziura na dziurze, łata na łacie. Wpatrywałem się w licznik jak głodny w suchara, kiedy tylko stuknie mi 50km i będę mógł zrobić nawrót. W końcu to się stało, zawróciłem ale od tego momentu moje plomby już nigdy nie będą się tak dobrze trzymać jak do tej pory ;-).

Wracając przez Sokolniki pokibicował mi jakiś jegomość (miłe), a gdy wjechałem ponownie do Kaźmierza zadzwonił kumpel hehe i pytał gdzie jestem. Wytłumaczyłem, że już byłem gdzie miałem być i do niego wpadnę w drodze powrotnej. Teraz to on czekał ;-).

Po wyjeździe z Kaźmierza wyprzedziło mnie jakieś auto typu mikro wywrotka, stanowczo za blisko jak na moje oko. Pokiwałem z politowaniem głową, popatrzyłem za delikatnie się oddalającym zielonym punktem i wówczas mnie oświeciło, że przecież mogę się za nim powieźć, gdyż wcale nie był taki szybki. Wykonałem krótki sprint, usadowiłem się za nim i ładnych kilka kilometrów wiozłem się za nim ze stałą prędkością 36-37km/h. Zero wysiłku przy tym miałem tylko musiałem być czujny w razie hamowania. W Górze niestety nasze drogi się rozeszły (rozjechały?) i po kilku minutach zameldowałem się u kumpla. Chwilę pogadaliśmy, wypiłem mu resztę wody (sportowców trzeba wspierać hehe) i po chwili pojechałem dalej.

Niestety zaczęło siąpić z nieba. Po 10km siąpiło na tyle mocno, że musiałem się zatrzymać i zdjąć okulary aby cokolwiek widzieć. Im bliżej miałem domu, tym opady stawały się bardziej intensywne, a mokre przejazdy kolejowe stawały się małym wyzwaniem. Na szczęście cało i zdrowo, lekko zmoczony dotarłem do domu. Jeszcze dokręciłem kawałeczek aby „setka” nie była goła jak dziewczyny na kalendarzu mechanika samochodowego. 102km robi różnicę ;-).

Tym samym dzisiejsza setka była dla mnie równie zaskakująca jak ciąża u nastolatki po letnich wakacjach. Niby niemożliwe, a jednak jakoś do tego doszło hehe.

I niech mi nikt, absolutnie nikt ( starszapani skup się ;-) ) nie pisze, że dawno nie byłeś rowerem nad morzem bo zaduszę jak mojego najlepszego pluszaka ;-).

Muszę sobie walnąć jakąś tabliczkę na blogu NIE WŁAZIĆ Z BUCIORAMI NA AMBICJĘ hehe.




Kategoria 100 i więcej, szosa


  • DST 53.21km
  • Czas 01:59
  • VAVG 26.83km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Z Mikołajami w tle

Sobota, 5 grudnia 2015 · dodano: 06.12.2015 | Komentarze 5

Wietrzysko smagało mnie od momentu gdy tylko wyszedłem z klatki schodowej. Nie dosyć, że byłem zmarnowany po przepracowanej nocnej zmianie to jeszcze musiałem się zmagać z tym cholerstwem. Parłem jednak dzielnie do przodu. Niestety po kilku kilometrach uświadomiłem sobie, że mój dzisiejszy czas jest mocno ograniczony oraz siły razem z motywacją ulotniły się gdzieś w bliżej nieokreślony niebyt. Zatem po przeanalizowaniu wszystkich „za i przeciw” powziąłem decyzję o skróceniu dystansu.

Tak więc po stałej trasie kierowałem się do Rokietnicy. Gdy już wydostałem się na szosę wszystko dookoła nosiło znamiona normalności. I zasadniczo było normalne, aż do momentu gdy zobaczyłem człowieka biegnącego w samych czerwonych krótkich spodenkach z czerwoną czapeczką na głowie, dzierżąc dumnie w ręce medal. Po głębszym namyśle uznałem to lekko naciągane zjawisko za normalne ale gdy po chwili zbliżyłem się do Strzeszynka, biegaczy w czerwonych czapeczkach było znacznie więcej. O zgrozo, większość z nich miała uśmiechy na twarzach.
Ja wszystko jestem w stanie zrozumieć. Sam w życiu przebiegłem z przymusu kilkaset kilometrów ale połączenie uśmiechu z bieganiem graniczy jak dla mnie pedofilią.

To tak jakby połączyć kompot ananasowy z musztardą albo obietnicę polityczną z prawdą. Niby można ale wydaje się to mocno naciągane i nierealne.

Smaczku wszystkiemu dopełnił fakt, że na wracających do samochodów biegaczy czekali policjanci ze strażnikami miejskimi w odwodzie i wlepiali pamiątkowe mandaty za złe parkowanie. To się nazywa zorganizować zysk z imprezy hehe.

Na tym odcinku to całe towarzystwo mnie spowolniło, a po minięciu ich udało mi się troszeczkę przyspieszyć. W Rokietnicy zrobiłem planowany nawrót obierając kierunek na domowe pielesze. Gdy ponownie znalazłem się w „Mikołajkowym zagłębiu”, zatopiłem się w gąszczu wracających autami biegaczy. Dodam tylko, że przez dwa kilometry przedzierałem się w tym korku. Na wysokości Biskupińskiej trochę się zluzowało i mogłem już spokojniej kręcić w stronę czekającego na mnie obiadu ;-)
Kategoria szosa


  • DST 62.82km
  • Czas 02:17
  • VAVG 27.51km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

...urwa, zacisk się urwał

Piątek, 4 grudnia 2015 · dodano: 04.12.2015 | Komentarze 7

Miało być dzisiaj pięknie, normalnie i zwyczajnie. Niestety tak nie było ale o tym później.

Ok. teraz już jest później więc napiszę co następuje.

Zanim wyjechałem z domu, zrobiłem rekonesans pogodowy robiąc pieszy kurs na trasie Dom - Śmietnik – Dom. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że wieje dosyć mocno. Mój mózg niejako automatycznie przeanalizował pętlę przez Biedrusko którą zamierzałem zrobić ale kierunek i siła wrednego wiatru kazała odłożyć ten pomysł na inny dzień.

Gdy już ruszyłem, wybór dzisiejszego celu i zarazem półmetka padł na Mrowino. I nic, dosłownie nic nie znamionowało tego co zaraz miało się stać. Oczywiście pierwszy napotkany przejazd kolejowy był zamknięty. Ale to nie o to chodziło. Szlabany się otwarły, ja ruszyłem, ujechałem może 200m i poczułem jak tyłek mi się rusza we wszystkie strony. Chwilę potem siodełko zjechało mi na sam dół. Zacząłem kolanami wybijać sobie zęby. Zatrzymałem się, dokonałem pobieżnych oględzin i stwierdziłem, że zacisk sztycy był luźny. Niestety szosówką żadnych narzędzi ze sobą nie wożę więc ruszyłem „na stojaka” do najbliższego sklepu rowerowego na ul. Naramowickiej. Tam pożyczyłem imbus od serwisanta. Niestety okazało się, że zacisk pękł i nic się nie dało z nim zrobić. Zaproponowane nowe zaciski w sklepie były wielkości cegły lub w innym rozmiarze.

Podziękowałem serwisantowi i nadal na stojąco pojechałem do kolejnego sklepu na os. Zwycięstwa. Tu mi zaproponowano czarny zacisk za 15zł. Nieśmiało i trochę dla żartu zapytałem, czy by nie było może niebieskiego, pod kolor roweru. Sprzedawca znikł na zapleczu i po chwili pojawił się z promiennym (a może szelmowskim) uśmiechem. W ręku dzierżył dumnie zacisk koloru blue. Moja twarz również się rozpromieniła i pozostała taka radosna…. aż do momentu, kiedy to obróciłem opakowanie. Na nim była wielka, ogromna, wręcz pulsująca cena 39zł. W tym momencie uśmiech z mojej twarzy znikł tak szybko jak paragrafy dla PISu ;-). Za te pieniądze to w Afryce rodzina żyje przez rok!!! No ale to był jednak piękny odcień niebieskiego hehe. KUPUJĘ!!!

Sęk w tym, że miałem przy sobie tylko dwie dychy. Pogadałem ze sprzedawcą i uzgodniłem, że za dwie godzinki dowiozę resztę. Wow, zgodził się. Zamontowałem nowe cudo, wyregulowałem tyle o ile siodełko i ruszyłem dalej.

Okazało się, że siodło mam ciut za wysoko. Trudno.

Teraz musiałem lekko zmienić trasę w celu zdobycia gotówki więc skierowałem się do pracy M. i pożyczyłem brakującą sumę. Dalej skierowałem się utartym szlakiem przez Golęcin, Kiekrz, Rokietnicę do Mrowina. Tam nastąpił nawrót i po własnych śladach skierowałem się ponownie do sklepu rowerowego. Tam zapłaciłem resztę należności, podziękowałem kłaniając się w pas i pognałem z wiatrem lekko spóźniony do domu. Na ostatnim kilometrze zaczęło porządnie kropić. Na szczęście nie na tyle abym wszedł do domu ociekający wodą.

W ten oto sposób wróciłem z jednym elementem PRO w moim rowerze więcej. I aby była jasność. TO JUŻ JEST PREZENT GWIAZDKOWY POD CHOINKĘ DLA SZOSÓWKI I WIĘCEJ PROSZĘ MNIE NIE NACIĄGAĆ W TYM ROKU!!!!!!!!!!!!!!!!!!




                                                Tego elementu o awaryjność nie posądzałem :(


Kategoria szosa


  • DST 61.90km
  • Czas 02:17
  • VAVG 27.11km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ciężki poranek

Czwartek, 3 grudnia 2015 · dodano: 03.12.2015 | Komentarze 2

Koszmar z Ulicy Wiązów czyli wstawanie wraz z pierwszym grzmieniem budzika. To właśnie mnie spotkało dzisiaj rano. Mimo iż położyłem się wcześnie jak na mnie i przespałem pełne osiem godzin co jest warte odnotowania jako ewenement, obudziłem się lekko jakby w innej galaktyce. M. jeszcze była w domu więc zdołałem wykrztusić z nadzieją w głosie:
Czy pada może deszcz? – nie, padła odpowiedź.
Czyli jednak musiałem się zwlec z łóżka. Z nadzieją, że zostałem podstępnie okłamany rzuciłem okiem przez okno, a tam faktycznie było prawie sucho.

Wypiłem kawę, dołożyłem do musli dwie dodatkowe rodzynki które miały spowodować wydłużenie jedzenia o cenne sekundy, a tym samym dać szanse aby deszcz zdołał jednak spaść. Jeszcze jako ostatnią deskę ratunku, poprosiłem M. aby jak będzie w drodze do pracy, poinformowała mnie telefonicznie czy asfalty są aby na pewno suche. Odpowiedź przyszła:

Są lekko wilgotne ale jak wyjedziesz to powinny być już ok.

Czyli nie pozostało mi nic innego jak ubrać się i ruszyć na podbój kilometrów. Schowałem do szafy uszykowane wczoraj ciuchy kategorii „ odrzut z lumpeksu” których mi nie szkoda gnoić w razie opadów i ubrałem się na galowo ;-). Trasa bez filozofii. Pierwszy postój dopadł mnie na szlabanie zanim się rozgrzałem. Drugi postój z tego samego powodu na Golęcinie. Później już jakoś poszło. Po kilku dniach przerwy ciut ciężko mi było ale dzielnie się doczłapałem do Mrowina w którym zrobiłem nawrót rozpoczynając tym samym drogę powrotną która była chyba leciutko z wiatrem i na szczęście już bez zamkniętych szlabanów. Po dojechaniu na osiedle zrobiłem zakupy śniadaniowe abym miał siły i nie padł na mordę w pracy z wycieńczenia i niedożywienia ;-). Chociaż aby mnie uznać za niedożywionego to trzeba by było zamknąć w lochu moja osobę na miesiąc o chlebie i wodzie. Zasadniczo chleb też powinni mi zabrać, a i tak pod koniec tej terapii pierwszy napotkany znajomy krzyknął by na mój widok – DOBRZE SIĘ TRZYMASZ DARAS, NIC NIE SCHUDŁEŚ OD OSTATNIEGO RAZU ;-).

Asfalty jednak nie okazały się suche ale też nie było jakiejś wodnej katastrofy. Rower co prawda się trochę usyfił, za to mnie brud z drogi jakoś ominął z grubsza. I nie da się nie wspomnieć o temperaturze która mnie rozpieściła. Gdy ruszałem było osiem stopni na plusie. Miodzio!!!


Kategoria szosa


  • DST 61.29km
  • Czas 02:15
  • VAVG 27.24km/h
  • VMAX 54.00km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wóz albo przewóz

Piątek, 27 listopada 2015 · dodano: 27.11.2015 | Komentarze 3


Od dwóch dni daje mi znać o sobie lekkie przeziębienie. Niby jest, niby go nie ma i niby chce się rozwinąć. Wieczorem M. niby nic nie mówiąc dawała mi do zrozumienia abym może jednak sobie odpuścił dzisiejszą jazdę rowerem. Ja ze swojej strony, również nic nie mówiąc aby nie rozniecić ognia głębokiej dyskusji na temat mojego zdrowia dałem do zrozumienia, że wezmę jej milczenie w tej sprawie pod uwagę. Przy tym wszystkim miałem świadomość, że gdy będę decydował (już zdecydowałem) o treningu rano, jej już nie będzie w domu, a tym samym nie będzie na mnie ciążyło ciężkie spojrzenie, pełne niewypowiedzianej nagany.
Przyszedł ranek, później prawie południe i ruszyłem przed siebie. Wóz albo przewóz. Rozwinie się choróbsko albo się nie rozwinie.
Chyba było jakieś inne powietrze niż wczoraj, bo jakoś tak mnie chłód przenikał. Postanowiłem odświeżyć pętlę przez Biedrusko gdyż jeszcze chwilę i będzie za zimno dla mnie aby robić sześćdziesiątki.

Przez miasto przejechałem bez niespodzianek, następnie pokonałem Rusałkę, Strzeszynek i za nim skręciłem na Złotniki itd. Wszędzie szaro, buro, drzewa łyse bez liści. Sceneria rodem z naszej polityki. Nic tylko się powiesić. Koło Biedruska widziałem jakieś wozy opancerzone na lawetach.
Ostatnie 15km miałem pod wiatr który jeszcze dodatkowo spotęgował odczucie zimna. Skoro drzewa straciły liście to ciężko wyczuć nie wychodząc z domu czy wieje i jak mocno. Ale spokojnie, trochę cierpliwości i będzie wszystko widać ładnie jak na dłoni gdy płatki śniegu będą poniewierane podmuchami hehe.

Pętlę zamknąłem i poczułem się spełniony. Sześć dyszek wpadło. Zacząłbym już odliczać do ciepłych dni które w końcu kiedyś muszą nadejść ale niestety nie umiem aż do tylu liczyć. Tak daleko jeszcze do tego ;-)


Kategoria szosa


  • DST 55.75km
  • Czas 02:01
  • VAVG 27.64km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Grzybobranie

Czwartek, 26 listopada 2015 · dodano: 26.11.2015 | Komentarze 16

Po tym jak udało mi się wczoraj odszukać kominiarkę, dzisiaj postanowiłem wcielić w życie plan jej użycia. Gdy tylko opuściłem klatkę schodową już wiedziałem, że będzie mi w niej za ciepło. Skoro z zasady się nie wracam to pojechałem kręcić kilometry.

Wczoraj byłem się rozeznać w sprawach służbowych, a dzisiaj udałem się w to samo miejsce dokonać papierkowej roboty, oszczędzając sobie tym samym przepychania się autem przez calutkie miasto, dodatkowo mając jakiś konkretny cel. To się nazywa upiec dwie pieczenie na jednym ogniu albo inaczej, dostać dwa piwa przy jednym zamówieniu ;-).

Szosa dzisiaj była jak to szosa. Z tą różnicą, że było o trzy stopnie więcej na dworze, a to było wyraźnie odczuwalne. Trasę pokonałem więc zbliżoną do wczorajszej z tą różnicą, że dzisiaj wróciłem po własnych śladach i zrobiłem 10km więcej. Co ciekawe, spotkałem w lesie grzyby. Niestety niejadalne.






                                        W sumie dałoby się je zjeść. Tylko co potem???

Kategoria szosa


  • DST 47.17km
  • Czas 01:46
  • VAVG 26.70km/h
  • Temperatura 0.8°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Czy ktoś coś wie o mojej kominiarce?

Środa, 25 listopada 2015 · dodano: 25.11.2015 | Komentarze 9

Kolejny dzień kiedy nie padał deszcz od rana i na dworze było sucho. A więc można było wyciągnąć szosówkę. Gdy przejechałem pierwszy kilometr z oczu popłynęły mi łzy. Nie aby mnie tak wzruszyła moja jazda na rowerze. Raczej było to za sprawą mało upalnego powietrza dzisiejszego poranka. Z czystej rowerowej ciekawości rzuciłem okiem na termometr. Pokazało oszałamiające 0.8 stopnia. Co by nie mówić złego na pogodę, to jednak jeszcze było na plusie.

Remontowana Bałtycka dzisiaj osiągnęła maxa w gestii spowolnienia ruchu, tzn stała cała i w całym tym swoim staniu miała się nadzwyczaj dobrze. Po krótkiej chwili poddałem się i objechałem to wszystko chodnikiem.

Wiem, że tak nie można. Ale czy można rozpierdzielić cały Poznań, a w niektórych miejscach na kilka lat?

Po kilku dalszych kilometrach dotarło do mojej mózgownicy, że czas przekopać domowy ciucholand, wcielić w życie poszukiwania na szeroką skalę i postarać się wykopać kominiarkę która od zeszłego sezonu może znajdować się dosłownie wszędzie. Może M. coś zaradzi w tym temacie ;-)?

Na wysokości Strzeszyna oświeciło mnie, że chyba czas już skrócić codzienne treningi. Ledwie ta myśl mi zaświtała w łepetynie, a mózg już błyskawicznie opracował plan „B” i za podwójnym przejazdem na Psarskim pojechałem w stronę Smochowic, gdzie miałem sprawę służbową do załatwienia, oczywiście lekko błądząc. Tam dowiedziałem się co miałem dowiedzieć i ruszyłem w drogę powrotną odnajdując skrót przez Biskupińską, którym wróciłem na stałą trasę. Przez miasto przejechałem bez problemu ale za to gdy już wtoczyłem się do mojej wiochy, jakiś driver pierwszej wody wyjeżdżając z podporządkowanej, patrząc w prawo i skręcając jednocześnie w lewo, wytoczył się na środek mojego pasa. Szczerze mówiąc widziałem się już ślizgającego z gracją po jego masce. Na szczęście gardło mam sprawne i prawdopodobnie usłyszał mój krzyk, co pozwoliło mu instynktownie zahamować. Cudem udało mi się go ominąć. Gdy się obróciłem zobaczyłem, że chłopina ledwie łapie powietrze ze zdenerwowania gdy do niego to wszystko dotarło. Mi stres i adrenalina nie pozwoli teraz oddychać przez co najmniej tydzień. Uff, niewiele brakowało.

Z tego wszystkiego zapomniałem kupić sobie śniadania i prawie spod domu zawracałem do sklepiku.

Co prawda zgodziłem się dzisiaj z moim narządem rozumowania na skrócenie dystansu ale nigdzie nie było mowy, że aż o tyle!!! W sumie wyszło jakieś śmieszne 45km. i musi tyle wystarczyć do jutra.
Kategoria szosa


  • DST 44.14km
  • Teren 20.00km
  • Czas 01:57
  • VAVG 22.64km/h
  • VMAX 38.00km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Leń, strach i błocko

Wtorek, 24 listopada 2015 · dodano: 24.11.2015 | Komentarze 5

Pierwsze co dzisiaj usłyszałem to wróg publiczny Nr1, czyli mój własny osobisty budzik. Trochę się wczoraj zasiedziałem i mimo ponad siedmiu godzin snu, byłem lekko rozkojarzony z samego rana. Z jednym okiem lekko uchylonym dotarłem do okna z nadzieją, że zobaczę deszcz. Niestety opadów nie było ale za to jakaś dziwna szarówka się szarogęsiła. Szron na szybach samochodów spowodował, że wylądowałem z powrotem w ciepłym łóżku dochodząc do wniosku, że mi się jednak nic nie chce. Poleżałem tak 10 minut i skoro nie udało mi się na powrót zasnąć, wziąłem to za omen i wstałem po raz drugi.
Co człowiek się nawstaje to głowa boli ;-)

Przed wyjściem kilka razy jeszcze spoglądałem za okno i jakoś coś mi się nie widziało, a skoro tak to wybrałem MTB zamiast szosy.

Gdy zrobiłem już kilka kilometrów doszedłem do wniosku, że strach ma tylko wielkie oczy i można było spokojnie śmigać szoską bo ulice były suche. Za to na przekór wszystkiemu gdy zagłębiłem się w las, na niektórych odcinkach było bardziej niż błotniście. A tak liczyłem, że ten cały syf będzie z samego rana pięknie zamarznięty. No i się przeliczyłem. Przemknąłem przez Rusałkę, objechałem Strzeszynek, znowu zameldowałem się nad Rusałką ale tym razem jezioro objechałem z drugiej strony i skierowałem się w stronę domu.

Dzisiejsze pokonane kilometry pozwoliły mi uzyskać absolutne minimum (500) na listopad. W sumie byłem spokojny o to, że to wykręcę. Zeszły tydzień pokazał jednak iż ja mogę sobie planować cokolwiek ale jeśli pogoda będzie chciała mi namieszać w planach to zrobi to bez problemu. Teraz będę kręcił już na konto absolutnego grudniowego minimum, gdyby jakiś pogodowy Armagedon miał zstąpić.

Kategoria MTB


  • DST 70.39km
  • Czas 02:32
  • VAVG 27.79km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 1.5°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Chyba zbliża się koniec lata ;-)

Poniedziałek, 23 listopada 2015 · dodano: 23.11.2015 | Komentarze 8

Wow, ponad tydzień nie siedziałem na rowerze. W dużej części winna była temu pogoda ale też swoje „pięć groszy” dołożyły obowiązki i praca. Na szczęście deszcze postanowiły dać trochę spokoju w temacie nawadniania okolicznych pól, łąk i rowerzystów spragnionych ruchu.

Rano suche asfalty spowodowały u mnie na twarzy „banana”. Niestety kroplą dziegciu w tej beczce miodu była moja niepewność co do tego czy ja jeszcze potrafię jeździć na rowerze po tak długiej przerwie. Aby nie rzucać się z motyką na słońce, zadzwoniłem do wiodącego w Poznaniu sklepu rowerowego i zasięgnąłem rady co powinienem zrobić w takim przypadku. Po godzinnej konsultacji doszliśmy do wniosku, że powinienem na pierwsze kilometry zamontować boczne kółka ;-). Rada była zaiste złota, niestety nikt w okolicy nie miał takiego osprzętu na stanie. W zaistniałych okolicznościach po śniadaniu ruszyłem tylko na dwóch kołach. Zrazu niepewnie ale po chwili przypomniałem sobie jak się jeździ.

Korek na starcie mnie zakorkował ale dzielnie przepchnąłem się przez miasto. Dotarłem do Golęcina i nareszcie poczułem, że zaczynam się relaksować. Pewną niepewność wprowadzała w niektórych miejscach mokra szosa z zamarzniętymi jeszcze poboczami. To sprawiało, że wszelkie łuki i zakręty starałem się pokonywać nad wyraz ostrożnie aby nie zaliczyć szlifa. Minąłem Strzeszyn, Kiekrz, Rokietnicę i po dojechaniu do Mrowina skręciłem na Napachanie. Od tego momentu, od czasu do czasu byłem zmuszony uprawiać slalom za sprawą kawałków lodu leżących na asfalcie. Gdybym jechał w weekend to bym pomyślał, że ktoś ten lód zostawił abym go wykorzystał do drinków ale skoro dzisiaj był poniedziałek, to doszedłem do wniosku, iż zalegające na szosie bryły pospadały z ciężarówek.
Minąłem dalsze miejscowości, wjechałem do Przeźmierowa w którym nic ciekawego się nie działo i następnie pojawiłem się w Poznaniu. Tradycyjnie pojechałem Bukowską która jest gładka jak stół, skierowałem się na Junikowo i po dotarciu tam rozpocząłem mozolny powrót do domu przez calutkie miasto w czasie którego spotkałem kierowców bardziej przychylnych rowerzyście i tych mniej przychylnych których było zdecydowanie mniej.

Gdy dzisiaj rozpoczynałem jazdę termometr pokazywał 1.5 na plusie. W czasie dalszej jazdy w pewnym momencie zauważyłem gwałtowny skok temperatury. Wskazanie termometru dosłownie oszalało, słupek rtęci wystrzelił w górę jak z procy aby zatrzymać się na niewiarygodnym wskazaniu 3.2 stopnia Celsjusza. Aż mi serce zadrżało czy aby mi skali wystarczy. Wystarczyło.

Wspomnieć jeszcze muszę, iż w czasie dzisiejszej jazdy wyszło dwa razy słońce. Na moje oko słoneczko sprawdzało czy aby to nie jedzie jakiś PRO ale po przekonaniu się, że to tylko Darek (znaczy się ja) wyjechał przewietrzyć szosówkę, zaraz się schowało.

Podsumowanie dzisiejszej rundki – RZEŚKO!!!
Kategoria szosa