Info
Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2018, Październik1 - 2
- 2018, Wrzesień3 - 3
- 2018, Lipiec3 - 5
- 2018, Czerwiec13 - 4
- 2018, Maj14 - 3
- 2018, Kwiecień17 - 8
- 2018, Marzec10 - 5
- 2018, Luty1 - 0
- 2017, Grudzień1 - 0
- 2017, Listopad5 - 0
- 2017, Październik11 - 6
- 2017, Wrzesień15 - 11
- 2017, Sierpień5 - 1
- 2017, Lipiec14 - 42
- 2017, Czerwiec14 - 55
- 2017, Maj14 - 25
- 2017, Kwiecień15 - 47
- 2017, Marzec15 - 98
- 2017, Luty11 - 45
- 2017, Styczeń7 - 41
- 2016, Grudzień17 - 99
- 2016, Listopad12 - 70
- 2016, Październik13 - 57
- 2016, Wrzesień16 - 77
- 2016, Sierpień11 - 26
- 2016, Lipiec17 - 166
- 2016, Czerwiec15 - 103
- 2016, Maj14 - 94
- 2016, Kwiecień21 - 172
- 2016, Marzec11 - 81
- 2016, Luty12 - 80
- 2016, Styczeń3 - 40
- 2015, Grudzień14 - 85
- 2015, Listopad12 - 76
- 2015, Październik19 - 89
- 2015, Wrzesień21 - 122
- 2015, Sierpień4 - 15
- 2015, Lipiec21 - 63
- 2015, Czerwiec15 - 50
- 2015, Maj22 - 100
- 2015, Kwiecień14 - 106
- 2015, Marzec14 - 97
- 2015, Luty12 - 77
- 2015, Styczeń10 - 33
- 2014, Grudzień3 - 7
Wpisy archiwalne w kategorii
100 i więcej
Dystans całkowity: | 4729.23 km (w terenie 57.00 km; 1.21%) |
Czas w ruchu: | 153:04 |
Średnia prędkość: | 27.52 km/h |
Maksymalna prędkość: | 61.20 km/h |
Suma podjazdów: | 618 m |
Suma kalorii: | 649 kcal |
Liczba aktywności: | 43 |
Średnio na aktywność: | 109.98 km i 4h 01m |
Więcej statystyk |
- DST 103.58km
- Czas 03:54
- VAVG 26.56km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Pierwsze setokoty za płoty
Poniedziałek, 13 marca 2017 · dodano: 14.03.2017 | Komentarze 9
Miałem być dzisiaj zupełnie gdzie indziej, lecz los chciał inaczej i pozostałem w domu. Szczęśliwie jednak pozostał mi dzień wolny, co przy ładnej pogodzie postanowiłem wykorzystać na dłuższy dystans. Wszyscy wokół pozaliczali już pierwsze setki w sezonie i tylko ja, jak taka ostatnia łamaga nic nie robię.Bez zbędnych ceregieli wyruszyłem, zabierając ze sobą po raz pierwszy w sezonie bidon. Trasę wybrałem gdy wynurzyłem się z parkingu. Padło na Czempiń.
Najpierw przez miasto do Starołęki. Za nią przez Czapury, Wiórek i inne wioski dotarłem do Mosiny, gdzie remontowany jest przejazd kolejowy (chyba od czasów narodzin Chrystusa hehe). Aby go sprawnie pokonać, trzeba było mieć globus Wielkopolski skserowany w głowie. Ja nie miałem i zapytałem pracującego tam majstra o drogę. Człowiek ten wraz z każdym moim kolejnym zdaniem, zamieniał się w coraz większy znak zapytania. Gdy w końcu mi odpowiedział zrozumiałem, że mnie nie zrozumiał. Ukrainiec :). Ostatecznie jednak doszliśmy do porozumienia i wskazał mi kierunek. Całe szczęście, że nie na wschód hehe.
Przy prawie bezwietrznej pogodzie, mijając kolejne miejscowości, dobrnąłem do rozstaju dróg. Wpadłem w dylemat czy jechać jak zaplanowałem do Czempinia, czy może jednak skręcić na Śrem. Wygrała pierwotna opcja. Dzięki temu miałem okazję zaznać rozkoszy jazdy po sporym kawałku nowego asfaltu. W Czempiniu odbiłem na Poznań. Od tego momentu rozpostarły się przede mną zakazy jazdy rowerem po szosie. Bardzo przykry widok :(
Z Mosiny przez Puszczykowo i Wiry wjechałem do Komornik. Tutaj stan licznika wskazywał, że aby wyszła setka, muszę zrobić dodatkową pętlę w jakimkolwiek kierunku. Azymut wybrałem, a gdy opuszczałem Komorniki usłyszałem za sobą soczysty klakson. Wywnioskowałem, że kierowcy zapewne chodziło o moją jazdę ulicą, zamiast ścieżką rowerową, ale z wiekiem człowiek przechodzi do takich sytuacji jako normalność.
Na serwisówkach wyprzedziły mnie dwa traktory. Usprawiedliwienie dla siebie mam. W tym czasie gadałem przez telefon i byłem przez to lekko rozkojarzony :) W Palędziu licznik pokazał mi, że kilometry na mecie będą się zgadzać, zatem bez dalszego kombinowania obrałem kierunek dom. Na mecie zameldowałem się z zaliczoną pierwszą stówką w sezonie 2017
OSP do kolekcji
Kategoria 100 i więcej, szosa
- DST 102.88km
- Czas 03:47
- VAVG 27.19km/h
- Temperatura 8.0°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Rześka seta
Poniedziałek, 17 października 2016 · dodano: 18.10.2016 | Komentarze 6
Plan na dzisiejszy dzień rowerowy był, chęci na zrobienie setki były, pogoda..... cóż, tutaj mogło być dużo lepiej. To był mój dzień wolny i obudziłem się bardzo wcześnie, co zaowocowało bardzo długim rozruchem w trakcie którego dałem radę obejrzeć ponad dwugodzinny film, zjeść śniadanie i wypić kawę, jednocześnie patrząc z niepokojem na termometr, którego wskazania wyglądały jakby stanęły w miejscu, od czasu ostatniego zlodowacenia. W końcu nadszedł ten moment gdy wynurzyłem nos z domu i rozpocząłem pokonywanie dystansu.Do Mrowina wiało nudą, gdyż trasa znana doskonale i wielokrotnie już pokonywana. Gdy skręciłem na Kaźmierz zrobiło się trochę ciekawiej, ale gdy go minąłem było już całkiem fajnie. Na polach trwały prace, czuć było zapach zaoranej ziemi i jesień w powietrzu. Na dokładkę asfalty w większości były gładkie. Dodatkowo wiatr prawie cały czas mnie popychał. W takim sielankowym nastroju dojechałem prawie do Bytynia, przed którym zrobiłem nawrót. Z moich wyliczeń wychodziło iż w tym miejscu wypadał półmetek. Po nawrocie zaczęła się masakra za sprawą zimnego przenikliwego wiatru, wiejącego od teraz wybitnie nie po mojej myśli. Ale służba nie drużba i do domu trzeba jakoś wrócić. W Kazimierzu jako nagrodę odwiedziłem cukiernię, pochłonąłem z niej dwa ciacha i dalej parłem przed siebie, aż do upragnionego ciepłego domku. Pod koniec poczułem, że znalazłem się w strefie nieprzyzwoicie gorącego powietrza. Natychmiast poszukałem potwierdzenia w rowerowym termometrze i znalazłem. Widniało na nim całe 8,2 powyżej zera :)
Setka została zrobiona i w ostatecznym rozrachunku wyszło mi, że ostatnie 45 km miałem pod mocny zimny wiatr, a to nie było fajne. Jestem raczej z gatunku ciepłolubnych. Ta rundka uświadomiła mi zarazem, iż o żadnym dłuższym dystansie w tym sezonie nie ma już mowy, jeśli chodzi o moją osobę. Jako dłuższy mam na myśli taki powyżej 150 km.
Świeżo zaorane pole. Moja dusza mieszczucha płacze i skacze z radości. Mała rzecz a cieszy :)
Kategoria 100 i więcej, szosa
- DST 116.30km
- Czas 03:04
- VAVG 37.92km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Bike Challenge 2016
Niedziela, 11 września 2016 · dodano: 12.09.2016 | Komentarze 10
Z Krzysiem dojechaliśmy luźną nogą na Maltę, skąd miał się odbyć start wyścigu. Mieliśmy godzinę czasu do rozpoczęcia naszego dystansu (120 km), więc pojeździliśmy po miasteczku zawodów, aby zobaczyć czy wpadnie nam w oko coś ciekawego. Nic takiego nie nastąpiło, ale za to był serwis Shimano. Wyczułem okazję i poprosiłem serwisanta o wyregulowanie tylnej przerzutki, na co mi nie wystarczyło czasu od wakacji. Fachowiec wziął mój rower na warsztat, dwa razy zakręcił korbą, raz coś podkręcił i oddał sprzęt w moje ręce. Lekko się zdziwiłem, bo cała operacja nie trwała więcej niż 30 sekund. Przez moment zachodziłem w głowę czy faktycznie wyregulował i taki z niego Kozak, czy zrobił to na odczepnego gdyż usługa była darmowa? Po przejechaniu krótkiego odcinka doszedłem do wniosku, że jednak fachowiec. Mi więcej czasu zajmuje spuszczenie powietrza z koła :)Następnym naszym krokiem był zakup wody i nawodnienie organizmu, bo już upał pokazywał swoją moc. Przeczekaliśmy nadmiar czasu w cieniu, a następnie ruszyliśmy na start. Trochę zajęło nam odszukanie sektora „B”, ze względu na brak oznaczeń, ale ostatecznie stanęliśmy wśród wielu zapaleńców współzawodnictwa sportowego. Gdy zbliżała się magiczna godzina wypuszczenia wszystkich hartów na trasę, ogłoszono przesunięcie startu o 10 minut z przyczyn technicznych. Przeczekaliśmy ten czas w cieniu, następnie znowu podeszliśmy do naszego sektora i życzyliśmy sobie z Krzysiem powodzenia.
W końcu nadszedł moment startu. Oczywiście od początku był ogień. Dwa pierwsze zakręty nerwowe, następnie długa prosta aż do Solnej, a na niej przesuwałem się do przodu aby nie zostać w czarnej dupie na końcu. Kolejno pokonaliśmy Śródkę, Hlonda, Gnieźnieńską i wyjechaliśmy z miasta. Na tym etapie trwały jeszcze przetasowania, aby po kilku kilometrach wszystko się podzieliło i było jasne, że nasz sektor został podzielony na minimum trzy grupy. Ja byłem w drugiej i nie było źle. Przez pierwsze kilometry średnia oscylowała koło 45 km/h aby później na szczęście trochę stracić na impecie.
Po 35 km zgodnie z przewidywaniami pojawiło się pulsowanie w głowie spowodowane zwiększonym wysiłkiem w upale. Przewidziałem taką sytuację, zabrałem ze sobą pigułkę i zażyłem. Po chwili wszystko wróciło do normy i tak już zostało do końca.
36 km – pierwsza strefa hydro. Łapię iso i wkładam do koszyczka. Staram się podgonić grupę, bo nie wszyscy zwolnili i po dziesięciu sekundach już nie mam napoju, bo wypada na asfalt. Czule go odprowadziłem wzrokiem i sięgnąłem po własny zapas, który wiozłem na plecach. Dodam, że startowałem z 3x0.75 zapasu nawodnienia, więc strata dodatkowego picia nie była wielka. Gdzieś za Tucznem pojawia się auto jadące z przeciwka, którego nie miało prawa tam być. Kierowca łaskawie w ostatniej chwili zjechał na bok, a swoje uwielbienie dla kolarzy dał poprzez wyciągniętą w naszą stronę przez okno rękę z wysuniętym środkowym palcem. Chyba tylko szybkiemu tempu peletonu zawdzięcza, że nikt błyskawicznie nie zareagował i nie poleciał w jego stronę duży zestaw bidonów. Ciężki przypadek z kolesia.
60 km – doganiają nas harty z sektora „C”. To musiało w końcu nastąpić. Osobiście nie mam nic przeciwko aby siąść im na koło i bez skrupułów to robię :) Od czasu do czasu widać wóz serwisowy Shimano pomagający pechowcom. Niestety również są kolizje, które będę widywał aż do mety. Chyba już jesteśmy po nawrocie na Gnieźnieńskiej.
70 km – zjadam profilaktycznie drugi żel, abym z „braku prądu” nie zaparkował w pewnym momencie pyskiem w asfalcie.
76 km – drugi punkt hydro, kolejne wywrotki. Sokolim wzrokiem wytypowałem butelkę z wodą trzymaną przez wolontariusza, namierzyłem niczym snajper i po chwili już była moja. Wypiłem połowę, reszta znalazła swoje miejsce na rozgrzanej głowie.
90 km – nieoczekiwanie pojawił się trzeci punkt hydro, którego nie było w planach wyścigu. Kolejna flaszka wody padła moim łupem. Niestety znowu były wywrotki. Pięć kilometrów dalej zjadam ostatni żel i mam po nim wizję swojej osoby na podium. Po czasie okazało się, że był z Kolumbii, a skład specyfiku nieznany. Grunt, że wizje po nim były fantastyczne, lecz niestety nierealne ;-)
100 km – uff, nareszcie wjechaliśmy do Poznania z tej samej strony co wyjeżdżaliśmy, cały czas dużą grupą. Staram się trzymać czołówki, ale gdy podganiam grupę stając na pedałach, łapią mnie od jakiegoś czasu skurcze w udach. Na Warszawskiej stawka ciągnie się jak z gumy, nogi mnie palą, harty skaczą do przodu, a ja jak ratlerek kąsam własne zęby i ledwie nadążam za wszystkimi. Nie poddaję walki przed czasem.
110 km – Antoninek. Znak 5 km do mety. Stawka nieco zwolniła, ja wyszarpałem kilka pozycji do rankingu ambitnych amatorów. Na Światopełka widzę latający rower i kolarza na glebie. Po jego minie wnioskuję, że w tym momencie mógłby zabić prowodyra jego gleby, jeśli takowy był. Browarną mocno w dół i pod górę, skręt w prawo który znam doskonale i który biorę po wewnętrznej zyskując jeszcze kilka pozycji, a następnie ostatnia prosta. Próbuję dojść dwójkę kolarzy będących przede mną ale...
...116,3 km wyprzedzam tylko jednego i META!!! Zjeżdżam pod strefę finishera, odbieram medal i czekam na Krzycha, który przybywa niebawem.
Gratulujemy sobie i po chwili dołącza do nas Monika z Wojtkiem, którzy nam kibicowali. Po chwili idziemy po jedzenie i napoje w w/w strefie. Trochę przypomina to system kartek z minionej epoki. Cokolwiek dostaję, zaraz mam to odhaczone na opasce zawodnika. Gdy zaryzykowałem pytanie o dodatkowe piwo, wzrok wolontariuszki o mało co mnie nie wbił w glebę. Pytanie o trzecie w takiej sytuacji już nie miało sensu, o czwarte było bezpodstawne, piąte wydawało się nierealne :). Spędziliśmy tam około 15 minut i nastąpiła ewakuacja. Odebraliśmy swoje rowery i ruszyliśmy do auta, którym przyjechał Wojtek i zawiózł nas do domu. Nie dla tego, że nie mieliśmy sił na powrót o własnych siłach, ale moi goście mieli kawał drogi do domu, a jeszcze chciałem uszykować kolację, zanim ruszą w drogę.
Z samego wyścigu jestem bardzo zadowolony. Wykręciłem czas 3:04:31, co dało mi średnią 37,78 km/h. Mam nadzieję, że za rok znowu będzie mi dane pojechać w tej imprezie.
Tuż przed zapakowaniem do auta. Rower nie wielbłąd, też musi pić :)
Kategoria 100 i więcej, szosa, ścigi
- DST 124.38km
- Czas 04:09
- VAVG 29.97km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Objazd trasy ze Zgrupką
Niedziela, 4 września 2016 · dodano: 05.09.2016 | Komentarze 11
Sobota. Nastał w końcu ten czarny dzień, kiedy wróciłem z urlopu, czyli wszystko znowu stało się do dupy. Mój umysł płakał, ciało ryczało, samopoczucie wyło w niebogłosy. Na szczęście wyczytałem w czeluściach internetowych, że Zgrupka Luboń robi w niedzielę objazd trasy wyścigu, mającego miejsce za tydzień w Poznaniu.Następnego dnia budzik mnie wyrwał z wyra, coś zjadłem i ruszyłem na miejsce ich tradycyjnego spotkania, wraz z pierwszym pianiem koguta. O 8:00 gdy wszyscy chętni już byli na miejscu, wyjechaliśmy na objazd trasy. Przez miasto jakoś mi poszło, na trasie w kierunku Gniezna nie było najgorzej. Po zjeździe z głównej drogi zaczęły się hopki, na których zacząłem powoli umierać, będąc po urlopie obżarty jak świnia, opity piwem niczym wioskowa moczymorda i utuczony nie mniej niż przeciętny amerykański miłośnik fast foodów :). W sukurs przyszedł deszcz który sprawił, że doszedłem lekko do siebie.
Odcinek koło Tuczna nie nadaje się nawet do zelżenia, a co tu mówić o ściganiu czołówki niedzielnej imprezy. Trup będzie tam padał gęsto :(
Po ponownym wyjeździe na trasę gnieźnieńską było pod wiatr i to wystarczyło abym za Pobiedziskami stracił kontakt z grupą, której już nie dałem rady dojść. Jedyne co mnie mogło w tej sytuacji pocieszyć to fakt, iż byłem jednym z bodaj czterech urwanych. Niestety żadna to dla mnie radość. Doczłapałem się pod biedrę na starołenie, pożegnałem z tymi co jeszcze tam byli i zmęczony powlokłem do domu.
Szczerze mówiąc nie myślałem, że moja forma jest w tak katastrofalnym stanie, ale nie będzie mi żaden specjalny trening przed wyścigiem, psuł zabawy na urlopie ;-) Jako bonus wpadła kolejna setka w tym roku.
Kategoria 100 i więcej, szosa
- DST 143.28km
- Czas 05:09
- VAVG 27.82km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
11/2016 - z setą do ruskich
Środa, 31 sierpnia 2016 · dodano: 31.08.2016 | Komentarze 6
Skoro się znalazłem w Krynicy Morskiej, to postanowiłem zobaczyć, czy mnie czasami nie ma na granicy z ruskami.W zasadzie czułem obrzydzenie do nastawiania budzika w czasie urlopu na godzinę 5:20, ale zrobiłem to chcąc mieć co nieco jeszcze z dzisiejszego dnia. Pokręciłem się rano po pokoju, zjadłem coś i polazłem d auta po rower, aby o koło 6:20 wyruszyć w traskę. Początkowo drogi były puste, co wprawiało mnie w dobry nastrój. Za Sztutowem skręciłem z głównego szlaku samochodowego i od tego miejsca przez dłuższy czas jechałem podrzędnymi drogami. Po minięciu Rybiny natknąłem się na znak informujący o nieprzejezdnej drodze na moim szlaku. Zignorowałem to i wygrałem na tym, gdyż nie mogły tamtędy przejechać tylko auta, ja zaś rowerem przez na wpół rozebrany mostek przemknąłem bez żadnych problemów. Wiele kilometrów podziwiałem liczne mostki nad ciekami wodnymi, wiejskie klimaty i wszechogarniającą ciszę, zakłócaną momentami odgłosami zwierząt domowych. W takiej sielance dojechałem do Jagodna, gdzie żarty się skończyły, a zaczęły górki.
Ktoś mi niedawno powiedział, że tu już będzie płasko. A skoro tak, to ja się grzecznie kurwa pytam, dlaczego na jednym ze zjazdów "po tym płaskim" wykręciłem swój nowy rekord prędkości 70,44km/h i to w dodatku bez pedałowania?
Tak zachowują się rowery amatorów, gdy nie ma hopek? Naturalnie nie była to jedyna hopa, ale za to najszybsza :). Oczywistym jest, że za każdy zjazd musiałem później słono zapłacić podjazdem. W Tolkmicku się znacznie wypłaszczyło, a po wjeździe do Fromborka powoli wypełzał mi na twarz uśmiech.
Braniewo powitało mnie pierwszą dzisiaj napotkaną sygnalizacją świetlną. Gdy do niej dojeżdżałem było zielone, po chwili już widniało na niej żółte. Na ten widok przyspieszyłem i.... zamknąłem oczy, gdyż jako człowiek na wskroś prawy i szanujący wszelakie przepisy, nie mogę patrzeć jak jest łamane prawo ;-)
Po dalszych 6km dojechałem na granicę polsko - rosyjską, tam zrobiłem pamiątkowa fotkę i ruszyłem w drogę powrotną do Fromborka, skąd miałem połączenie tramwajem wodnym na drugą stronę Zalewu Wiślanego, którym zamierzałem wrócić aby nie tracić całego dnia na rower. W Braniewie zrobiłem krótki postój na hot doga, kawę i zapas wody, a po przerwie i dziesięciu kilometrach wjechałem po raz drugi dzisiaj do Fromborka.
Jak wiadomo Kopernik wstrzymał Słońce, ruszył Ziemię. Tylko dlaczego je wstrzymał nad katedrą, gdy robiłem zdjęcie???
Mając godzinę czasu w nadmiarze, usiadłem w pobliskim lokalu i wypiłem COŚ zimnego. Rejs przez zalew opóźnił się lekko z powodu awarii jednostko pływającej, ale ostatecznie zostałem przetransportowany na drugi brzeg do miejscowości Piaski. Stamtąd miałem jeszcze 12km z czego 9km będzie mi się śniło po nocach, ze względu na wysoką jakość dziur i niską łat w asfalcie. Już mnie przechodzą dreszcze na myśl o tamtym odcinku drogi. Mam tylko nadzieję, że moje koła mi to kiedyś wybaczą :)
Po dotarciu do mety nastąpił błyskawiczny prysznic i razem z M. poszliśmy na połowy ciepłej rybki z jakiejś przydomowej wędzarni.
Wykręciłem dzisiaj 143km, a jak wiadomo gol strzelony na wyjeździe liczy się podwójnie ;-)
Wisienkami na torcie są nowe zaliczone gminy: Nowy Dwór Gdański, Elbląg obszar wiejski, Tolkmicko, Frombork, Braniewo obszar miejski/wiejski
Oczywiście nie mogło zabraknąć OSP :)
Kategoria 100 i więcej, Gminy, szosa, OSP
- DST 102.89km
- Czas 03:41
- VAVG 27.93km/h
- VMAX 49.00km/h
- Temperatura 31.0°C
- Aktywność Jazda na rowerze
Tak jak wczoraj, tylko inaczej ;-)
Czwartek, 30 czerwca 2016 · dodano: 30.06.2016 | Komentarze 2
Co dwie pokuty to nie jedna, a zatem aby się podlizać swojej szosówce za ostatnie zaniedbania, postanowiłem zrobić dzisiaj jeszcze jedną "setkę" i połączyć przyjemne z pożytecznym. Tą pożytecznością był zamiar odebrania auta z warsztatu, po jego ostatnich fanaberiach.Start zrobiłem trochę później niż wczoraj, odrabiając tym samym zaległości w spaniu. Początek już zapowiadał dużo cieplejszy dzień. Przez Gołuski i kilka innych wiosek dotarłem do Napachania i od tego miejsca zacząłem jazdę na czuja jeśli chodzi o zrobienie równej setki, gdyż na więcej czas mi nie pozwalał. Ulicą szkolną wjechałem do Rokietnicy, zahaczyłem o Mrowino i po kilkunastu kilometrach już byłem w Kaźmierzu. Dziwne, mając przejechane niewiele kilometrów byłem już głodny. Zatem normalne było, że moje receptory wyczuliły sie natychmiast na jakikolwiek punkt żywnościowy. Krótko za tablicą Radzyny wpadło mi w oko tamtejsze OSP, które było położone przy ulicy o jedynej słusznej nazwie - STRAŻACKA. To jest doskonały przykład tego, że nie daleko pada jabłko od jabłoni :).
A za OSP objawił sie wiejski sklepik w którym co prawda nie było drożdżówek, ale były pączki. Jednego nabyłem (był duży) za 1,40pln. W Poznaniu za te pieniądze sprzedano by mi co najwyżej lukier z pączka i to chyba nie z całego ;-)
Po wyjściu ze sklepu miałem dylemat który rower wybrać do dalszej jazdy ;-)
Aby oszczędzać czas, jadłem go w czasie jazdy. I mnie za to pokarało, gdyż ostatnie dwa kęsy wyleciały mi z ręki z gracją odbijając się od licznika (zostawiając na nim marmoladę) i trącając mój lewy but (został na nim lukier), reszta wylądowała na asfalcie. Pech :(
Po tym smutnym końcu resztki pączka skręciłem na drogę 184. A przy niej zobaczyłem dwa strasznie wesołe ziemniaki. Aż zawróciłem aby je uwiecznić.
Tą drogą dojechałem już drugi raz dzisiaj do Mrowina, ponownie zliczyłem Rokietnicę i dalszą jazdę kontynuowałem przez Sobotę, Golęczewo...itd, kopiując wczorajszą trasę aż do Bolechowa. Na tym etapie miałem zrobione 92km, więc odpuściłem sobie Murowaną Goślinę i prościutko tuż za nią wyjechałem na drogę 196.
Temperatura która momentami przekraczała trzydzieści stopni wysuszyła oba bidony. Na horyzoncie w Owińskach pojawił się sklep w którym kupiłem dużą wodę. Napełniłem jeden bidon, resztę wypiłem i za moment już kręciłem, a kilka momentów później znalazłem się w Czerwonaku z którego zjechałem na drogę do Miękowa. Droga do Miękowa to istna męka dla roweru szosowego. Wszędzie Piasek, "tarka" i kamienie, ale dojechać było trzeba. Za to jako bonus, mogę sobie wpisać 2km jazdy w terenie ;-) Gdy pokonałem leśną ścieżkę zdrowia, zakończyłem tym samym pod warsztatem dzisiejszą jazdę i kolejną setkę.
Kategoria 100 i więcej, szosa, OSP
- DST 103.65km
- Czas 03:42
- VAVG 28.01km/h
- VMAX 49.00km/h
- Temperatura 18.0°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Wyścig z deszczem
Środa, 29 czerwca 2016 · dodano: 29.06.2016 | Komentarze 4
Sumienie mnie dusiło strasznie przez ostatnie kilka dni z powodu braku czasu na rower. Zatem postanowiłem je dzisiaj ugłaskać jakąś "setunią". Wczoraj po analizie pogody wydumałem, że rozpada się po 11:00. I z tą wersją zasnąłem.Obudziłem się przed budzikiem skoro świt, wypiłem kawę, zjadłem płatki i zajrzałem do pogodynki. Mina mi zrzedła, bo deszcze zapowiadali już o 9:00 i na moje oko miałem niewielkie szanse zdążyć wrócić przed nimi. Podjąłem jednak wyzwanie i wyruszyłem. Zaraz po starcie zanim jeszcze dotarłem do asfaltu, wyskoczył mi nagle, w błyskawicznym tempie, kompletnie nieoczekiwanie, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia przed koło... ślimak. Ledwie się wyrobiłem z hamowaniem podczas tej dynamicznej sytuacji ;-). Ale dałem radę.
Po wzajemnym obwinieniu rozstałem się z mięczakiem i przez Gołuski, Skórzewo, Zakrzewo i inne wioski, dotarłem do Rokietnicy aby dalej rzadko uczęszczaną trasą przez Sobotę, Golęczewo dojechać do ruchliwej Obornickiej. Hopki przed Moraskiem tradycyjnie wprawiły mnie w sapanie ale chwilę później na zjazdach czułem się wyśmienicie. W Bolechowie jakiś mistrz kierownicy (DGL...) postanowił ogłosić całemu światu klaksonem, że nie jadę po ścieżce rowerowej. Zanotowałem miejsce w pamięci i następnym razem..... też z niej nie skorzystam ;-)
Nadrobiłem zaległości i zrobiłem zdjęcie OSP Mrowino
W Murowanej Goślinie wszystko bez zmian więc pojechałem w stronę Poznania. W naszym kochanym mieście stołecznym przy Makro, znalazł uwielbienie w klaksonie kierowca Passata (WZcoś tam), następny nauczyciel przepisów ruchu drogowego. Różnica pomiędzy tym, a poprzednim polegała na tym, że temu chciało się otworzyć okno i rzucić w moją stronę kilka cennych wskazówek. Z mojej strony udzieliłem równie subtelnych rad, co może zrobić sobie ze swoimi wskazówkami. W istnej sielance domowej skręciliśmy na światłach każdy w swoja stronę :). W tym momencie była godzina 9:00, do domu miałem około 15km, a na niebie zaczął wygrywać w oddali kolor granatowy. Włożyłem od tego momentu w jazdę cały swój kunszt do przedzierania przez miasto w porannym przedwakacyjnym szczycie. Lawirowałem, przyspieszałem, omijałem i naturalnie darzyłem ogromnym szacunkiem czerwone światła. Wszystkim się kłaniałem w tym szacunku ;-)
Wjeżdżając do Plewisk miałem do domu 3.5km, widziałem czarne chmury nad sobą, ale również szansę dla siebie w wyścigu z deszczem. Na tym odcinku byłem szybszy od Szybkiego Lopeza, byłem jak huragan, byłem jak bolid F1, byłem.....byłem po chwili w strugach deszczu. Zabrakło mi 1,5km aby dojechać suchym. Fuck!!!! Widać taka karma :)
Ale mimo wszystko pokutną setkę zrobiłem i zadowolony wróciłem.
Kategoria 100 i więcej, szosa, OSP
- DST 107.74km
- Teren 7.00km
- Czas 03:59
- VAVG 27.05km/h
- VMAX 40.00km/h
- Temperatura 17.0°C
- Kalorie 649kcal
- Podjazdy 618m
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Bo dobra seta nie jest zła :)
Poniedziałek, 20 czerwca 2016 · dodano: 21.06.2016 | Komentarze 4
Wolny poniedziałek. Ciężko wstać w taki dzień wcześniej z łóżka, nawet jeśli się coś zaplanowało. Ruszyłem po ósmej z mocnym postanowieniem zrobienia zgrabnej "setki" w szybkim tempie, by potem mieć czas szykować poczęstunek dla spodziewanych gości.Początek pokonałem znanymi drogami przez Skórzewo, Dąbrowę, Lusowo i Sady. Następnie przetoczyłem się przez Tarnowo Podgórne, gdzie miałem okazję przejechać całość ścieżkami rowerowymi i co ważniejsze, mile mnie zaskoczyła wysoka jakość i niska upierdliwość tych traktów dla bikerów. Następnie przyszło mi jechać DK92 w sporym ruchu ale za to z szerokim poboczem, aż do miejscowości Gaj Wielki, gdzie odbiłem na Grzebienisko do którego dotarłem po kilku kilometrach. Minąłem jeszcze Ceradz Dolny, gdy pojawiła się przede mną miejscowość Brzoza.
Samo to słowo od kilku lat wzbudza w naszym kraju za każdym razem zaciekłe dyskusje i kłótnie, ale ja za każdym razem starałem sie być na to obojętny. Aż do dzisiaj, za sprawą asfaltu który został skradziony z drogi którą miałem zamiar przejechać. Nie mając ze sobą papierowych map, brnąłem dalej po szutrowym wypasie przed siebie, trasą wytyczoną przez GPS.
W pewnym momencie spotkałem tubylca, który po zagadaniu poinformował mnie, że jeszcze przez 2km jest taka nawierzchnia, potem asfalt. Zgadzało się, droga po 1.5km znów była idealna. Niestety tylko przez kilometr, następnie kawałek bruku i powtórka z rozrywki. Asfalt ponownie zobaczyłem dopiero tuż przed Bukiem. Samo miasto zrobiło na mnie wrażenie zupełnie nijakie, ale to zapewne przez fakt, że liznąłem je ledwie z boku i obrałem azymut Opalenica.
Wyjazd w tamtym kierunku zapamiętam z trzęsawki, która została mi zafundowana za sprawą miliarda łat w nawierzchni drogowej. Potem trochę było lepiej. Przez Niegolewo, Krystianowo, Michorzewo, Rudniki wjechałem do Opalenicy, gdzie przywitał mnie napis informujący, że w tym mieście wyprodukowano pierwszy w Polsce motocykl. Faktycznie nawet stał gdzieś w centrum jeden wiekowy egzemplarz.
Opuszczając miasto naturalnie nie mogło się obyć bez pomyłki co do kierunku :), ale szybko naprawiłem błąd i na pewniaka mijałem Kozłowo, Uścięcice, Dakowy Suche, Piekary, Jeziorki, Rybojedzko (którego w ogóle nie poznałem z czasów moich tam pobytów w latach niepełnoletności) i Wielką Wieś. Opis jakości dróg dla szosówki na tym odcinku w większości nie nadaje sie do druku, a juz na pewno nie, aby go cytować na spotkaniu emerytowanych katechetek.
Ludzie przeważnie w piątek mówią: Dzięki Bogu już weekend. Ja w ten poniedziałek miałem tylko jedno do powiedzenia: Dzięki Bogu już Stęszew. A co za tym poszło, skończyło się rowerowe cross rodeo i zaczęła gładka szosa.
Szerokim poboczem przez Dębienko (tu znalazłem uznanie u kierowcy busa dla mojej koszulki CCCP, a zarazem wprawiłem go w szczerą radość ) i Szreniawę wjechałem do Komornik. I gdy już byłem 3km od domu, dał o sobie znać roztrwoniony czas który straciłem na wszelkiego rodzaju bezdrożach i nierównościach. Zabrakło mi kilku minut abym wrócił sucho do domu. W dodatku gdy zaczęło padać, musiałem się zatrzymać, zdjąć przymocowany do ramy telefon wytyczający dzisiejszą trasę i dopiero ruszyć dalej jeszcze bardziej mokry. Ale dojechałem, setkę zrobiłem i gminy Buk, Kuślin, Opalenica zaliczyłem.
Kategoria 100 i więcej, Gminy, szosa
- DST 101.31km
- Czas 03:39
- VAVG 27.76km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Żurek i szaszłyki motywacją roku 2016 :)
Piątek, 6 maja 2016 · dodano: 08.05.2016 | Komentarze 19
Wodziliśmy z Krzysiem paluchem po mapie szukając celu do jazdy. Po tych poszukiwaniach zakrojonych na szeroką skalę padło ostatecznie na Lutol Suchy. Po śniadaniu nie było sensu zwlekać z jazdą, bo był jeszcze do ugotowania żurek i szaszłyki do zrobienia. Ale nie chęć gotowania, tylko jedzenie tego wszystkiego było motorem napędowym do zrobienia kilometrów i zgubienia na zapas kalorii :)Pierwszy raz z pełną świadomością wyjechałem ubrany na krótko wiedząc, że nie zmarznę. Przez Zarzyń, Pieski i cholerne górki Lubuskiego dojechaliśmy do Międzyrzecza. Przejechaliśmy miasteczko bez przeszkód i skierowaliśmy się dalej. Przed Bukowcem oczom naszym ukazała się wycinka drzew bardzo ciekawą maszyną której nazwy nie znam. Na tyle nas to zaabsorbowało, że postaliśmy chwilę patrząc jak kilka drzew zmienia swój punkt widzenia ze stojącego na leżący ;-)
Ruszyliśmy w dalszą jazdę cały czas pod wiatr i mając wrażenie, że więcej mamy pod górę niż w dół. W końcu dotarliśmy do Lutola Suchego, gdzie nastąpiła konsternacja co dalej? Na nawigacji sprawdziłem dystans do Zbąszynka. Pokazało 12km. Decyzja – jedziemy!!!
Nadal walcząc w centralnym wiatrem minęliśmy Rogoziniec w którym strzeliłem fotkę ciekawej figurki stojącej przed kogoś domem. Następnie przyszła kolej na Dąbrówkę Wielkopolską i wpadliśmy do Zbąszynka.
Nowa gmina zdobyta :)
Nowa gmina zaliczona. Po samej miejscowości chwilę się pokręciliśmy z racji tego, że oboje byliśmy tam pierwszy raz. Zjedliśmy po ciastku z piekarni, wypiliśmy colę pod sklepem i ruszyliśmy w drogę powrotną.
Miasto kolejarzy
Tym razem szczęście było pełne, bo wiatr wiał nam w plecy, zatem jechało się dużo łatwiej. Już za Międzyrzeczem zachciało nam się gonić innego rowerzystę. Wypruwając sobie przy tym flaki :) aż w końcu go dogoniliśmy. Na nasze nieszczęście był młody, zacięty i to jechał całkiem szybko nieświadom naszego „pościgu”, co zaowocowało naszym zziajaniem :)
Znowu ukazał nam się Międzyrzecz, uzupełniliśmy bidony i nadal ze sprzyjającym wiatrem wjechaliśmy do Piesek. Ostatnie 9km pokonaliśmy po słabej jakości asfaltach i po kilkunastu minutach zameldowaliśmy się na naszym agro.
Nowa gmina została zaliczona, setka zaliczyła się przez przypadek. Miodzio!!!
Bonusem był ugotowany przez Wojtka żurek. Szybki prysznic i już siedziałem w talerzu zupy. Chwilę potem w drugim ;-)
Kategoria 100 i więcej, Gminy, szosa
- DST 91.15km
- Czas 02:47
- VAVG 32.75km/h
- VMAX 48.00km/h
- Temperatura 13.0°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Ścig, fun i fart czyli Supermaraton Obornicki
Sobota, 16 kwietnia 2016 · dodano: 17.04.2016 | Komentarze 23
Jak zaplanowałem tak zrobiłem, czyli zapisałem się na Maraton Obornicki. Tak było kilka tygodni temu.Wczoraj odebrałem pakiet startowy i wróciłem do domu zrelaksować się przed jazdą.
Następnego dnia budzik pokazał, że sprawnie działa i wykopał mnie z wyra skoro świt. Wszystko było spakowane do torby dnia poprzedniego, więc rano nie musiałem sobie zawracać głowy duperelami. Naturalnie rower do niej się nie zmieścił :) Wypiłem kawę, zrobiłem przedziałek i razem z M. ruszyliśmy w drogę do Obornik. Droga przebiegła bez przeszkód i po dotarciu na miejsce miałem dwie godziny do startu. Chwilę się poszwendaliśmy po okolicy, potem zrobiłem 10km rozgrzewki i powoli zajechałem na miejsce startu. W końcu nadeszła kolej na naszą grupę (start co 2min) i ruszyliśmy.
Przed startem
Strach w oczach ;-)
Początek spokojny. Następnie zaczęło się szarpanie, nierówna jazda i uwalnianie adrenaliny. Po kilku kilometrach okazało się, że jadę już tylko z jedną osobą. Niestety był za mocny, tempo za wysokie dla mnie. Powiedziałem, że ja odpuszczam bo się ujedziemy w dwójkę. Zwolniłem i podłączyłem się do tych za mną. Od tego momentu jazda stała się płynna. Niestety po chwili doszła nas i wyprzedziła kolejna grupa. Ktoś krzyknął:
Może oni wcale nie są tacy mocni? - i pociągnęliśmy za nimi.
Ja wytrzymałem jakieś 3km i..... podziękowałem. Byli zdecydowanie za mocni :) Na tym etapie (to był około 22km) byłem zdyszany, zdegustowany i napakowany mocnym postanowieniem, że na cholerę mi takie ściganie. Ponownie połączyłem się z tymi co mnie dogonili.
Na tym etapie w kilka osób zaczęliśmy równo współpracować i już znowu byłem zadowolony z uczestnictwa w czymś takim. Ot taka mała zmiana nastroju jak u baby :)
Na czterdziestym kilometrze był bufet. Wody nie chciałem, pierwszego banana nie złapałem, a za drugim podejściem chwyciłem połówkę (tego owocu, nie flaszkę hehe) i jechaliśmy dalej. W pewnym momencie zorientowaliśmy się z Piotrem (nr 24), że w zasadzie tylko w dwójkę pracujemy na zmianach reszta się wiezie, a jak już wyjdą na przód to tempo spada. W końcu widząc przed sobą od dłuższego czasu inna parę przyspieszyliśmy, urwaliśmy naszą ekipę, dogoniliśmy i zaczęliśmy w czwórkę współpracować. I było nawet fajnie, ale niestety od momentu obrania kierunku powrotnego, wietrzysko pokazało pazurki.
Wiało dosyć mocno. Z boku, na wprost, z drugiego boku. Tempo wyraźnie spadło. Na tym etapie wyścigu w zasadzie kto miał mnie wyprzedzić to już to zrobił, a wyprzedzającymi była nasza grupka, która się powiększała o tych co złapali koło. Niestety wkrótce było jasne, że pracuje nas tylko trójka (z czego jeden prawdziwy wiekowo senior - szacun). W takim zestawieniu zbliżaliśmy się do mety.
6km od niej zerwaliśmy tych, co tylko nygusowali na kole.
3km od finiszu dojechał do nas ktoś, kto wyglądał jak PRO.
Ostatni odcinek minął nie wiadomo kiedy. Pojawiła się w zasięgu wzroku meta, dałem co miałem w pedały, nogi zapiekły i...... z naszej czwórki przeciąłem linię mety jako trzeci.
Uff nareszcie meta :)
Kawałek dalej otrzymałem medal i z Piotrem pojechaliśmy jeszcze kilkaset metrów rozluźnić nogę. Zaraz potem zostałem namierzony przez Monikę i poszliśmy oglądać przyjazdy kolejnych szosowców.
Zabawa się udała, jest fun :)
Pół godziny później dotarła do mnie informacja, że w szkole dają obiad dla zawodników.
Nigdy nie odpuszczam darmowych posiłków hehe.
Niestety okazało się, że potrzebny jest do tego talon załączony w pakiecie startowym, który oczywiście został w domu. Po krótkiej negocjacji jednak otrzymałem prawo do koryta i zjadłem co mi dali.
Dalej to powstała mała konsternacja co robić dalej. Monika najwyraźniej chciała jechać do domu, a ja zostać do końca, gdyż było sporo nagród do rozlosowania. Najgorsza w tym wszystkim była spora rozpiętość czasu, gdyż do zamknięcia imprezy było grubo ponad 2h. Dodatkowo od jakiegoś czasu padał deszcz i było lekko chłodno. Doszliśmy bezboleśnie do porozumienia, przeczekaliśmy jakoś ten bezczynny czas i w końcu nadszedł moment wręczania nagród. zwycięzcom poszczególnych kategorii. Tu nie miałem żadnych szans się załapać na cokolwiek.
W końcu nadszedł moment losowania nagród. Tu muszę nadmienić, że suma ich to ponad 50tys. zł, a więc organizator imprezy stanął na wysokości zadania. Co mi się bardzo podobało to fakt, że było ich dużo, a nie jedna o wielkiej wartości.
Pierwsi szczęśliwcy zgarniali ze sceny różne nagrody: koszulki, talony na paliwo, krawaty i koła do szosówki.
Dobra, wiadomo że o tym co po wyścigu nie piszę tylko po to, aby nastukać liter do tego wpisu :)
Deszcz zacinał, wiatr wiał, Monika powoli traciła cierpliwość, a jeszcze trochę tych gadżetów było na scenie. I nadszedł moment gdy prowadzący wyczytał MÓJ numer!!!
WYGRAŁEM KOMPLET KÓŁ DO SZOSY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
DT SWISS R24 SPLINE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Całe szczęście że mam uszy, bo inaczej uśmiech by mi skończył z tyłu głowy :). Nigdy nic nie wygrywam, a tu taki fart. W podskokach odebrałem nagrodę w strugach deszczu i po chwili już jechaliśmy do domu. Tym szczęśliwym zbiegiem okoliczności wytrąciłem Monice wszelkie argumenty odnośnie długiego czekania na finał imprezy, pękły niczym bańka mydlana.
PODSUMOWANIE
Piotr (24) dziękuję za wspólną jazdę i pomoc w momentach mojego kryzysu. Jechało się super, szkoda że inni jechali na sępa.
Monika dziękuje za cierpliwość wyrozumiałość. Było warto ;-)
Impreza zorganizowana doskonale. W zasadzie nie było powodów do narzekań. Ja wywiozłem tylko dobre wspomnienia, a wygrane koła to BOMBA BONUS!!!!!!!!!
Średnią z 91km osiągnąłem około 32.5km/h. Liczyłem na ciut więcej, ale pretensje tylko do siebie. Żarcie, browary forever ;-)!!!!!!!
Przypadkiem zaliczyłem trzy gminy: Ryczywół, Połajewo, Budzyń. Też fajnie.
Kategoria 100 i więcej, Gminy, szosa, ścigi