Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Follow me on Strava

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lipciu71.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

100 i więcej

Dystans całkowity:4729.23 km (w terenie 57.00 km; 1.21%)
Czas w ruchu:153:04
Średnia prędkość:27.52 km/h
Maksymalna prędkość:61.20 km/h
Suma podjazdów:618 m
Suma kalorii:649 kcal
Liczba aktywności:43
Średnio na aktywność:109.98 km i 4h 01m
Więcej statystyk
  • DST 103.52km
  • Czas 03:53
  • VAVG 26.66km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pole, pole i kupa g...a

Poniedziałek, 9 kwietnia 2018 · dodano: 09.04.2018 | Komentarze 1


Poniedziałek. Dzień wolny.

Wyspałem się i o 8:00 zasiadłem przed TV, aby przy kawie obejrzeć nagraną wczoraj transmisję z Piekła Północy, czyli Paryż - Roubaix. Dnia poprzedniego padłem w połowie odtwarzanej transmisji.

Muszę powiedzieć, że miałem plan cały dzień spędzić na lenistwie. Gdy wyścig dobiegł już do końca, zadzwoniła Monika z pytaniem co zamierzam robić. To zainteresowanie moim wolnym czasem, było dla mnie mocno podejrzane i wzbudziło czujność, jak u sapera będącego na lewiźnie u żony dowódcy jednostki. Moja wymijająca odpowiedź, napędziła u mej lubej niebezpieczną spiralę niewykonalnych poleceń względem mojej skromnej osoby. Zażyczyła sobie abym ogarnął mieszkanie, zdjął zasłonkę o którą to prosiła już miesiąc temu. Dodatkowo miałem przybić jakiś debilny obrazek leżący od gwiazdki. Ale co mnie najbardziej rozśmieszyło, to prośba abym w końcu zrobił porządek na balkonie. Ile można o tym słuchać od jesieni buhahaha?

Przy tak postawionej sprawie wykonania niemożliwych do wykonania czynów, w 15 minut byłem wyszykowany do treningu, a chwilę później wyruszyłem spod domu z mocnym zamiarem wykręcenia pierwszej setki sezonu anno domini 2018.

Kierunek jazdy Bytyń, tam nawijka i powrót przez Mrowino, Rokietnicę, Kiekrz i Lusowo. Pogoda była jak marzenie, lecz bynajmniej nie na spełnianie zachcianek co do obowiązków domowych. Najwyższa instancja do domu wróciła i zobaczyła..... W sumie to nic nie zobaczyła. Nadciągające pretensje uciąłem krótko.

Kiedy? - no kiedy miałem to wszystko miałem zrobić, spytałem z miną niewiniątka. Zarobiony byłem po pachy przez cztery godziny, że nawet nie było kiedy po bidon sięgnąć - stwierdziłem zgodnie z prawdą, tym samym wytrącają wszelkie argumenty z ręki miłościwie mi panującej :-)

Sama trasa bez historii. Na polach wschodzą ziemniaki na bimber, kiełkuje zboże na wódkę i piwo, w przydomowych ogródkach rośnie winogrono na wino. Wszystko normalnie jak to na wiosnę. Nadchodzi dobry rok :-)

                                                                       Pole.......      


                                                                                           pole......


                                                                                          ...i kupa gówna :)
Kategoria szosa, 100 i więcej


  • DST 120.00km
  • Czas 03:27
  • VAVG 34.78km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

ŠKODA POZNAŃ BIKE CHALLENGE - cel dotrwać do mety

Niedziela, 10 września 2017 · dodano: 11.09.2017 | Komentarze 6

Nieuchronnie nadeszła niedziela, a wraz z nią dzień wyścigu Poznań Bike Challenge. Pierwsze co mi się rzuciło w ucho, to bębnienie kropel deszczu o okno sypialni. Extra :(

Zawlokłem tyłek do kuchni i rozpocząłem zaparzanie kawy. Lecz zanim zmieliłem porcję ziaren, spadło na mnie niczym katowski topór wołanie Moniki – dla mnie też kawusia poproszę. Grrrr, nie dość że padało, to jeszcze od rana wypadły mi nadgodziny w kuchni hehe. Zrobiłem dwie. A niech ma :)

W dalszej części poranka, obejrzałem nagrany film i zjadłem śniadanie. Potem zacząłem się sposobić na wyścig. Z racji ciągle padającego deszczu, miałem dylemat co na siebie włożyć:

Kurtka przeciwdeszczowa czy rękawki z nogawkami?

Kurtka przeciwdeszczowa czy rękawki z nogawkami??

Kurtka przeciwdeszczowa czy rękawki z nogawkami????????

W końcu wziąłem się w garść i wytłumaczyłem sobie, że to nie niedzielna przejażdżka, tylko poważna impreza i w kurteczce się zagotuję gdy przestanie padać, oraz nie ma co lamentować. Zatem:

- kurtka przeciwdeszczowa czy rękawki z nogawkami :)? - co za dylemat hehe. Ostatecznie stanęło na rękawkach.

Gdy nadeszła godzina X, wyjechałem z domu i powoli ruszyłem na imprezę. Nadal kropiło, a spod kół radośnie chlapała na mnie woda. Niespełna godzinę później byłem na miejscu. Na wpół suchy.

Na miejscu kłębiły się tłumy kolarzy i kibiców. Połaziłem troszkę po miasteczku zawodów, patrzyłem i ruszyłem na start, który wiedziałem że będzie opóźniony. Gdy stanąłem koło mojego sektora, przez głośniki podano informację, że startu nie będzie przed godziną 13:00, a więc minimum 60 minut opóźnienia. Zatem przyjąłem pozycję znudzonego mopsa, zahibernowałem sam w sobie i snułem marzenia, jak by to było fajnie gdybym miał ze sobą kurteczkę, bo zaczynało mi być lekko chłodno. Na szczęście deszcz już nie padał.

Po godzinie ludziska zaczęli wchodzić do sektorów, zatem wszedłem i ja.
Teraz wszyscy w tłumie nudzili się zbiorowo, a przez głośniki co jakiś czas podawano nadzieję na rychłe rozpoczęcie wyścigu.

W końcu padł sygnał do startu i z ponad półtoragodzinnym opóźnieniem wystartowaliśmy dwie minuty po sektorze „A”. Stawka z miejsca została rozciągnięta, a ja starałem się nie zostać sam na szarym końcu. Podczas przejazdu przez miasto utrzymywałem kontakt z grupą i było nawet nieźle. Za miastem nasz sektor uległ destrukcji i powstały mniejsze grupki. Tempo jak dla mnie było stanowczo za duże, lecz trzymałem grupę jak pies kość pysku.

Z drugiej strony patrząc każde tempo by było dla mnie za duże po tym, jak ja się prowadziłem na sierpniowym urlopie. Ze sportowym trybem życia nie miało to nic wspólnego. Ale taki powinien być urlop, bo nie tylko rowerem człowiek żyje :)

Wracając do wyścigu. Niestety co było do przewidzenia, zaczęły być wywrotki. Mój plan zabawy w imprezie nie obejmował uczestnictwa w żadnej z nich, więc raczej zabezpieczałem tyły grupy aby w razie zagrożenia zdążyć zareagować. Na 45km położyło się kilku zawodników, a kątem oka widziałem lecący rower na wysokości nisko zawieszonych latarni. Nie był to przyjemny widok. Grunt, że wyhamowałem i to ominąłem, lecz niestety wszyscy mi w tym momencie odjechali. Bezpowrotnie!!!!!! To było pożegnanie z grupą „B”. Przez 15km walczyłem samotnie, ignorując po drodze punkt z wodą.

Na 60km doszły mnie harty z grupy „C” i część „B”. Doszły i zostawiły jak niechcianego pasażera na gapę. Nie dałem rady utrzymać ogona. Ponownie jechałem sam, ale tylko przez chwilę, bo zaraz nadjechała kolejna część grupy „C” i tutaj przez chwilę jechałem razem z nimi. Było fajnie do momentu ostrego zakrętu z mocniejszym podjazdem. Tam niestety również poległem.

Czułem że siły zakontraktowane na 120km zostały wyczerpane. Długo nie trwało i dopadli mnie kolejni kolarze z którymi znów kawałek przejechałem i znów odpadłem. Kryzys sił trwał w najlepsze. Przed oczami stanęli mi wszyscy winni takiego stanu rzeczy. Wszystkie zjedzone kebaby, wypite piwa i kupione muffiny. Kolejny raz samotnie pokonywałem wioski na których dopingowali gorąco kibice. Naprawdę fajne uczucie. Mam tylko nadzieję, że wszyscy oni myśleli iż jestem z ucieczki, a nie maruderem.

Na 80km dopadła mnie mieszanina grup B, C i D. Zacisnąłem wszystkie moje dwa zęby, utrzymałem tempo i wymościłem sobie gniazdko pośrodku stawki. Postanowiłem, że za żadne skarby tego świata nie zostanę już z tyłu. No może za jakiegoś fajnego kebaba :)

Na 90km poczyłem skurcze mięśni o których nie miałem zielonego pojęcia iż w ogóle istnieją. Nie było to fajne. Na szczęście to minęło po chwili. Od Pobiedzisk do Poznania była to w zasadzie jazda raz po sznurku, raz w peletonie. Na Hlonda wszystko zostało rozciągnięte maksymalnie jak kredyty we frankach, a na Warszawskiej popękało niczym marzenia o normalnej Polsce. Browarna charakteryzowała się tym, że wszyscy mieli już dość, a na podjeździe przy Majakowskiego słychać było już tylko odmawianie różańca w intencji rychłego zobaczenia końcowej kreski. Sam kropnąłem kilka zdrowasiek z tą prośbą i będąc wysłuchanym, wkrótce przejechałem linię mety. Kawałek dalej dostałem pamiątkowy medal obiecując sobie zarazem, że ostatni raz się wydurniałem z tym ściganiem. Dotrzymywanie danego sobie słowa, nigdy nie było moją mocną stroną ;).

Za metą dopadła mnie Monika, a chwilę później buszowałem w strefie finischera. Tam zjadłem i wypiłem co było dostępne. Brak czegokolwiek na ciepło uważam za lekceważenie uczestników imprezy. Potem nie było już na co czekać, gdyż organizator w swoim żydostwie przeszedł sam siebie i nie zapewnił żadnych nagród. W pakiecie startowym nie było nic poza rękawkami i numerem startowym. Kto wie, może w przyszłym roku w ramach większych oszczędności i z droższym startowym, będziemy musieli sami sobie wydrukować numery startowe!!!

W sumie pogoda nie dopisała, organizacja zawodów jak zawsze pozostawiała wiele do życzenia, towarzystwo licznych kolarzy było doborowe. Ja bawiłem się znakomicie. Rower i moje ciuchy wyglądają jak po MTB w błocie i też są szczęśliwe. A co najważniejsze dojechałem bez kraksy. Niestety swojego czasu sprzed roku już chyba nigdy nie poprawię.

Obiektywnie patrząc polecam imprezę na przyszły rok.





  • DST 100.61km
  • Czas 03:40
  • VAVG 27.44km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

2017-09-03

Niedziela, 3 września 2017 · dodano: 11.09.2017 | Komentarze 0

Kategoria 100 i więcej, szosa


  • DST 107.22km
  • Czas 03:53
  • VAVG 27.61km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Nauczycielka i uczeń

Wtorek, 18 lipca 2017 · dodano: 18.07.2017 | Komentarze 5

Setka jak setka. Z ciekawszych rzeczy muszę stwierdzić, że słoneczko dzisiaj ciut przyprażyło główki niektórym kierowcom. Szczególnie jednemu w Lusowie, który mnie wyprzedził z prędkością około 160km/h. Nie było to fajne. Mały punkcik dla niego, że dał sobie ogromny margines zapasu miejsca do mojej osoby.

Za to kawałek dalej gdy jechałem szosą, mając ścieżkę rowerową po lewej stronie (więc nie musiałem z niej korzystać w świetle przepisów), zrównała się ze mną autem damulka i poinformowała mnie o łamaniu przeze mnie przepisu. Nie docierało do niej, że nie ma racji i nic sobie nie pozwoliła wytłumaczyć. Z uznaniem swojej wyższości, wyprzedziła mnie po chwili i pojechała w siną dal. Poczułem się jak sztorcowany uczniak w podstawówce ;-)

Długo zastanawiałem się nad motywem jej zaczepki. Ale w końcu doszedłem do kilku konstruktywnych wniosków:

1. Być może zapomniała zdjąć czarną folię zabezpieczającą jej ciemnie okulary, którą producent zakłada w fazie produkcji i gówno przez nie widziała.

2. Możliwe iż była właśnie w fazie swoich "trudnych dni" i szukała kogokolwiek aby się przypierdolić o cokolwiek gdziekolwiek, gdyż jej "stary" wyjechał na tydzień, aż ona dojdzie do siebie, a jej hormony wrócą na właściwe tory .

3. Może mnie podrywała i myślała, że jest w tym podrywie oryginalna.

Zapewne istniało jeszcze milion nieodkrytych powodów, ale kto babę zrozumie?

Dokręciłem do Bytynia, wróciłem przez Mrowino, Rokietnicę, Kiekrz i załatwiając coś jeszcze w mojej wsi, wróciłem do domku.

Fajnie, ciepło, wakacyjnie :)!!!



                                             Aż wstyd, że do tej pory nie zauważałem OSP Kaźmierz :(







Kategoria 100 i więcej, OSP, szosa


  • DST 173.00km
  • Czas 08:30
  • VAVG 20.35km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pierścień Rowerowy dookoła Poznania 2017

Niedziela, 9 lipca 2017 · dodano: 11.07.2017 | Komentarze 8

Pierścień Rowerowy dookoła Poznania. Klasyk wielkopolski. To właśnie zostało zaplanowanie na niedzielę. Szykując się na tę rundę, wypucowałem MTB (sam byłem w szoku własnej nadgorliwości), uszykowałem ciuchy i nastawiłem budzik.

Początkowo miałem zamiar dojechać na miejsce zbiórki w Niepruszewie rowerem, lecz opatrzność wlała mi wiadro rozumu do głowy i...... o tym pod koniec.

Ostatecznie na miejsce zbiórki przy plaży pojechałem autem. Na miejscu była już część uczestników, a reszta przyjechała po chwili. Gdy wszystko było gotowe ruszyliśmy.

Pierwszy kilometr wypadł po asfalcie, lecz już trzy minuty później skręciliśmy na szlak. Po kolejnych dwóch kilometrach, stan czystości roweru wrócił do tego sprzed pucowania. Do tej samej skali czystości dołączyły buty, skarpetki, nogi i częściowo cała reszta. A to wszystko za sprawą kałuż i błota po wcześniejszych opadach deszczu. Reszta ekipy wyglądała podobnie :) Na trzydziestym kilometrze ktoś zgłosił kłopoty zdrowotne, lecz dzielnie jechał dalej. Przejazd poligonem w Biedrusku przeszedł gładko.


                                                                  Gdzieś za lub przed poligonem

W Murowanej Goślinie stanęliśmy przy ponoć doskonałej cukierni, na ponoć wybitne drożdżówki. Niestety kolejka wijąca się wewnątrz, najprawdopodobniej potwierdzała dobrą jakość, lecz my nie mieliśmy tyle czasu aby tam czekać. Zjedliśmy coś z Biedronki.

Kawałek dalej wypadł zaplanowany postój w Puszczy Zielonce, gdzie czekali na nas rodzice jadącego z nami kolegi, wraz z poczęstunkiem. Był arbuz i placek. Pyszota!!!

                                                                                                  Popas

W tym miejscu chory uczestnik zrezygnował z dalszego uczestnictwa. Po dobrze mi znanych duktach puszczy, przyszedł czas na skatowaną zębem czasu, betonową drogę w Bednarach. Po tym mam drgawki do dzisiaj :)



                                                                                 Betonowa masakra

Kostrzyn stał się naszym wodopojem, gdyż zapasy płynów już były na wyczerpaniu. Następnie przez Tulce i Borówiec dotarliśmy do Kórnika, gdzie zaplanowaliśmy popas. Ktoś znał niezłą Tawernę, lecz gdy do niej dojechaliśmy, tłumy ludzi nas przeraziły, a czas oczekiwania na posiłek był około godziny. Zrezygnowaliśmy. Za to kawałek dalej była budka z kurczakami z rożna i tam właśnie coś zjedliśmy. Szału nie było, ale głód był zaspokojony.



                                                                           Ekipa podczas popasu






I ja. Za stary jestem aby siadać na krawężnikach ;-) 





                                                                                             Rumaki


Bez chwili zwłoki podjęliśmy dalszą jazdę. Niestety przed Mosiną zrezygnował kolejny uczestnik, więc już tylko w szóstkę kontynuowaliśmy dalszą wyprawę. Od dłuższego czasy tempo jazdy było wysokie. Dla mnie nawet aż za bardzo. Przy podjeździe na Osową Górę kompletnie mnie odcięło. Na szczęście ekipa poczekała na mnie na szczycie. Potem wcale nie było wesoło za sprawą opuszczających mnie sił.

Tyłek mnie bolał, nogi piekły, a morale spadało. Moje oczywiście :)

Gdzieś po drodze był jeszcze krótki postój. Stęszew dał mi nadzieję iż dotrwam do końca. W Podłozinach wiedziałem, że jesteśmy już blisko mety. I gdy już wypatrywałem tablicy Niepruszewo, pomyślałem sobie, że miło iż nikt nie złapał żadnego defektu. Minutę później Bartek złapał laczka. Wymienił dętkę, ruszyliśmy na ostatnie kilkaset metrów i ktoś jeszcze złapał laczka. Drobny podwójny pech na samym końcu.

Na mecie prościutko pojechaliśmy na kąpielisko i po chwili zaliczałem pierwszą kąpiel w jeziorze w tym sezonie. Doznałem uczucia ekstazy po całym dniu pedałowania w upale. Zmyłem z siebie błoto, lecz niestety nie zmęczenie.



                                                                                              Meta :)


Na końcu była pamiątkowa fotka, podziękowania sobie za wspólną jazdę. W duchu podziękowałem sobie, że przyjechałem autem, bo powrót rowerem do domu by mnie zabił. Miałem dość.

W domu padłem bez czucia. Ale na szczęście nie bez całkowitego, bo gdy po prysznicu wyprostowałem nogi, w ręce poczułem zimne piwo. Miłe to uczucie. Pierścień Rowerowy dookoła Poznania został w pełni ukończony :)

Dziękuję wszystkim za wspólną jazdę.


Kategoria MTB, 100 i więcej


  • DST 104.50km
  • Czas 03:55
  • VAVG 26.68km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Prawdziwkowo

Środa, 5 lipca 2017 · dodano: 05.07.2017 | Komentarze 7

Bo setki są jak prawdziwki i lubią występować parami. Zatem z tym grzybiarskim zamysłem wyruszyłem kropnąć troszkę kilometrów, aby je dopasować z grubsza do wczorajszego dystansu. Przy czym określenie kropnąć było lekko niefortunne z uwagi na deszcz, który mnie dopadł koło półmetka przy Bytyniu. 10km dalej było już sucho, a po chwili ja również pozbyłem się z siebie wody. Prawie jak kaczka :)

Powrót przez Mrowino, Kiekrz, Zakrzewo. Rundka przyjemna, bez przykrych niespodzianek.

Wczoraj 100,6km dzisiaj 104,5 - para prawdziwków jak się patrzy :)

Może te prawdziwe grzyby również zechcą wyskoczyć w tym roku, bo od dwóch lat u mnie z tym posucha.
Kategoria 100 i więcej, szosa


  • DST 100.60km
  • Czas 03:50
  • VAVG 26.24km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Aptekarska setunia

Wtorek, 4 lipca 2017 · dodano: 04.07.2017 | Komentarze 10

Najpierw posiedziałem w ciuchach rowerowych prawie godzinę przed komputerem, bo zaczęło lać, mimo iż pogodynka w tym temacie milczała jak Antoni w sprawie swoich słynnych ucieczek. Potem gdy już ruszyłem, to wiedziałem że lekko nie będzie. Wiało. A chciałem wykręcić stówkę.

Do Kaźmierza cierpiałem, aby potem po zwrocie mieć lżej. Od Przeźmierowa duło z boku, aby po kilku kilometrach znów mieć lekko. Ale żeby nie było za kolorowo, zrobiłem extra pętlę przez Dąbrowę, gdzie znów mnie sponiewierało. Na tym etapie użyłem środka dopingującego w postaci Princessy orzechowej z "Żabki" Czary goryczy dopełniło dobijanie kilometrów serwisówkami w szczerym polu, gdzie byłem miotany niczym chorągiewka. Do domu dotarłem z przebiegiem 95km. Tam nastąpiła zmiana roweru na MTB, oraz zabranie plecaka i ciut okrężna trasą pomknąłem po odbiór przesyłki z paczkomatu. Nadawca okazał się niezłym jajcarzem, gdyż zamówione spodenki przesłał w kartonie wielkości Fiata126p. Jakoś się z tym zabrałem. Dodatkowo kupiłem prowiant na obiad i gdy ponownie zawitałem pod drzwi stwierdziłem, iż "setka" wyszła mi prawie z aptekarską dokładnością.

Bo i po co się przemęczać ;-)???
Kategoria szosa, 100 i więcej


  • DST 102.00km
  • Teren 45.00km
  • Czas 04:42
  • VAVG 21.70km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Po setkę do puszczy

Poniedziałek, 15 maja 2017 · dodano: 16.05.2017 | Komentarze 5

Jak sobie postanowiłem, tak zrobiłem. Czyli pojechałem do Puszczy Zielonki wykręcić stówkę na MTB.

Przeprawa przez miasto była nudna jak zawsze. Ożywiłem się dopiero na końcu Gdyńskiej, gdzie powstał ścieżko-rowerowy węzeł Gordyjski, który rozsupłałem w mało subtelny sposób. Mianowicie jakkolwiek :) Potem nadszedł czas, aby dobrze mi znanymi duktami zanurzyć się w Puszczy Zielonce.










Taaaaaak, tego mi było potrzeba. Cisza, spokój, rower i ja. Kręciłem przed siebie z uśmiechem na twarzy. Każdy kilometr, to było wlane wiadro radości w moją duszę. Przez rok nieobecności na tych terenach, prawie zapomniałem jak tu jest ładnie. Półmetek wypadł w Dąbrówce Kościelnej w której niestety jedyny sklepik był zamknięty, a mnie prawie skończyła się woda. Ale na pocieszenie odkryłem tam nowe OSP. O suchym pysku znowu wjechałem w leśne odstępy i cieszyłem oczy podmiejską dziczą.



Za Uroczyskiem Maruszka, zaszczyciły mnie swoim widokiem dwa dorodne jelenie, nie dając oczywiście szans na zrobienie im zdjęcia. W Koziegłowach kupiłem wodę i ciacho, które wszamałem ku pokrzepieniu ciała :).

Aby wycieczka była pełna, przejechałem nowym odcinkiem Wartostrady. Potem odwiedziłem serwis w którym zlikwidowano mi upierdliwe klikanie z okolic korby. Po tym zabiegu ruszyłem do domu, zahaczając jednak jeszcze o Lasek Marceliński, aby nadrobić trochę drogi, gdyby miało zabraknąć przejechanych kilometrów do założonego dystansu. Chwilę później byłem już w domu.

Jeśli czas pozwoli, jesienią powtórzę taką wycieczkę.
Kategoria 100 i więcej, MTB, OSP


  • DST 90.00km
  • Czas 03:06
  • VAVG 29.03km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

ll Obornicki Maraton Szosowy - wietrzny Armagedon

Sobota, 22 kwietnia 2017 · dodano: 23.04.2017 | Komentarze 6

Pobudka nastąpiła o 5:40. Tak, proszę nie regulować odbiorników. Słownie o piątej czterdzieści pięć!!!! Wszystko było już przyszykowane dnia poprzedniego, zatem poranne czynności przebiegły sprawnie i szybko. Godzinę później, razem z Moniką byliśmy już w drodze do Obornik na wyścig w którym miałem wystartować.

Droga przebiegła gładko. Dyskomfort wprowadzał tylko wiatr który miotał autem po drodze, dając wiele do myślenia odnośnie warunków, jakie miały być podczas zawodów. Prognozy zapowiadały Armagedon. Na miejscu sprawnie odebrałem pakiet startowy, przyczepiłem numery i pojechałem rozprostować nogi przed ruszeniem w trasę. To co ze mną robiło wietrzysko podczas rozgrzewki, przyprawiało lakier na moim rowerze o blade kolory ze strachu. Pod wiatr w zasadzie można było tylko człapać. Zacząłem też się bać :)

                                                                  Marzłem przed, w trakcie i po wyścigu


                                                                                                          Start 

Punktualnie o 9:21 ruszyła moja grupa w sile piętnastu szosowców. Minutę później oglądałem plecy około dziesięciu z nich. Po kolejnych dwóch minutach gdy spojrzałem za siebie, zobaczyłem resztę mojej grupy kawałek za mną. Zostałem sam :( Doszedłem do wniosku, że hartów nie będę gonił i czekać też nie będę. Podjąłem samotną walkę w swoim normalnym tempie, bez napinania. Walcząc z czołowym wiatrem i podjazdami, osiągałem momentami zawrotną prędkość 19km/h. I tak to trwało przez 22km. W międzyczasie mijali mnie zawodnicy z innych grup, do których nie miałem siły się podłączyć. Potem usłyszałem hasło CHODŹ DO NAS i się dołączyłem do kilku szosowców.

                                                                    Sam pozostawiony sobie na pastwę losu :)

Odżyłem. Od tego momentu jazda nabrała sensu, przyjemności, znamion maratonu i jazdy w grupie. A co najważniejsze, wiatr wraz z naszą zmianą kierunku jazdy, zmienił kierunek na porwisty boczny. Jaka ulga. Tylko jak utrzymać pion? Chwilowe opady gradu były wisienką na torcie hehe.

Co prawda nasza ekipa zaczęła się wykruszać wraz z kolejnymi kilometrami, ale było przyjemnie. Aż w końcu na czterdziestym kilometrze wykruszyłem się i ja :) Zaraz potem był bufet z którego nic nie potrzebowałem, gdyż bylem tak przewiany i było mi tak chłodno, że moje spożycie wody równe było zeru. Następnie ktoś do mnie dołączał, ktoś odpadał i tak trwała jazda w najlepsze . Na ostatnich trzydziestu kilometrach rotacja osób w grupie była duża, ale trójka z nas była niezmienna. I takim osamotnionym składem wjechaliśmy na ostatnią prostą. Rozegraliśmy między sobą finisz z którego wyszedłem zwycięsko :)

                                                                                           Finisz - uff

Na mecie przywitała mnie Monika. Po przebraniu się zjadłem obiad zapewniony przez organizatora, a następnie pochodziliśmy po Obornikach dla zabicia czasu w oczekiwaniu na losowanie nagród. Nie obyło się oczywiście bez wizyty w pizzerni :)

Po siedemnastej zostały rozlosowane liczne nagrody, lecz niestety w tym roku szczęście było skierowane do innych i nic nie wygrałem. Mimo to imprezę uważam za bardzo udaną. Byłoby jeszcze lepiej, gdyby nie silny wiatr na który wszyscy narzekali, a wielu czuło się po nim mocno sponiewieranych.

Wraz z rozgrzewką wpadła kolejna setka i już teraz czekam na kolejną edycję w przyszłym roku :)

                                                                                        Do kolekcji









  • DST 102.37km
  • Czas 03:45
  • VAVG 27.30km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pokutna seta

Piątek, 24 marca 2017 · dodano: 24.03.2017 | Komentarze 5

Wczoraj nawet podniosłem się rano z wyra, nawet uszykowałem rowerowe ciuchy, nawet spojrzałem za okno. I właśnie o jedno „nawet” było za dużo, gdyż jak zobaczyłem wiejący wiatr, to zrobiło mi się słabo. Nie miałem najmniejszej ochoty z nim walczyć. Po chwili zjadłem śniadanie i wyszedłem do pracy. A wieczorem uknułem chytry plan.

Tym planem na dzisiaj, było zrobienie setki w ramach pokuty za mojego wczorajszego lenia. Pośniadaniu ruszyłem w rejony nie odwiedzane od jesieni. Oczywiście w ramach mojego długiego rozruchu, za dziesiątym kilometrem miałem już wszystkiego serdecznie dość, a w szczególności robienia tego treningu. Na szczęście po 25 km wszystko wróciło do normy, razem z motywacją i chęciami.

Z Mrowina skoczyłem do Kaźmierza, przez Pólki i jakieś wioski dotarłem do Bytynia, gdzie zrobiłem nawrót. W drodze powrotnej, na terenie jakiejś posesji zobaczyłem pieńki. Wszedłem na jej teren, gdyż jeden duży jest mi potrzebny i chciałem zapytać o możliwość późniejszego przyjazdu po to i odkupienia. Nikogo na zewnątrz nie zastałem, ale gdy krzyknąłem DZIEŃ DOBRY!!!!!! – wybiegła na mnie sfora psów. Na szczęście dobiegły tylko do połowy dzielącego nas dystansu i stanęły. Nikt nie wyszedł z chałupy, więc pojechałem dalej. Psy przydomowe są niefajne.

Przez Tarnowo Podgórne, Lusowo i Zakrzewo dojechałem do domu, gdzie po krótkim odpoczynku, obiedzie i kawie przysposobiłem się do pracy. Niestety, dzisiaj nie dany mi był dzień wolny :(

Za to wpadła pierwsza wiosenna „seta” :)
Kategoria 100 i więcej, szosa