Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Follow me on Strava

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lipciu71.bikestats.pl
  • DST 120.00km
  • Czas 03:27
  • VAVG 34.78km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

ŠKODA POZNAŃ BIKE CHALLENGE - cel dotrwać do mety

Niedziela, 10 września 2017 · dodano: 11.09.2017 | Komentarze 6

Nieuchronnie nadeszła niedziela, a wraz z nią dzień wyścigu Poznań Bike Challenge. Pierwsze co mi się rzuciło w ucho, to bębnienie kropel deszczu o okno sypialni. Extra :(

Zawlokłem tyłek do kuchni i rozpocząłem zaparzanie kawy. Lecz zanim zmieliłem porcję ziaren, spadło na mnie niczym katowski topór wołanie Moniki – dla mnie też kawusia poproszę. Grrrr, nie dość że padało, to jeszcze od rana wypadły mi nadgodziny w kuchni hehe. Zrobiłem dwie. A niech ma :)

W dalszej części poranka, obejrzałem nagrany film i zjadłem śniadanie. Potem zacząłem się sposobić na wyścig. Z racji ciągle padającego deszczu, miałem dylemat co na siebie włożyć:

Kurtka przeciwdeszczowa czy rękawki z nogawkami?

Kurtka przeciwdeszczowa czy rękawki z nogawkami??

Kurtka przeciwdeszczowa czy rękawki z nogawkami????????

W końcu wziąłem się w garść i wytłumaczyłem sobie, że to nie niedzielna przejażdżka, tylko poważna impreza i w kurteczce się zagotuję gdy przestanie padać, oraz nie ma co lamentować. Zatem:

- kurtka przeciwdeszczowa czy rękawki z nogawkami :)? - co za dylemat hehe. Ostatecznie stanęło na rękawkach.

Gdy nadeszła godzina X, wyjechałem z domu i powoli ruszyłem na imprezę. Nadal kropiło, a spod kół radośnie chlapała na mnie woda. Niespełna godzinę później byłem na miejscu. Na wpół suchy.

Na miejscu kłębiły się tłumy kolarzy i kibiców. Połaziłem troszkę po miasteczku zawodów, patrzyłem i ruszyłem na start, który wiedziałem że będzie opóźniony. Gdy stanąłem koło mojego sektora, przez głośniki podano informację, że startu nie będzie przed godziną 13:00, a więc minimum 60 minut opóźnienia. Zatem przyjąłem pozycję znudzonego mopsa, zahibernowałem sam w sobie i snułem marzenia, jak by to było fajnie gdybym miał ze sobą kurteczkę, bo zaczynało mi być lekko chłodno. Na szczęście deszcz już nie padał.

Po godzinie ludziska zaczęli wchodzić do sektorów, zatem wszedłem i ja.
Teraz wszyscy w tłumie nudzili się zbiorowo, a przez głośniki co jakiś czas podawano nadzieję na rychłe rozpoczęcie wyścigu.

W końcu padł sygnał do startu i z ponad półtoragodzinnym opóźnieniem wystartowaliśmy dwie minuty po sektorze „A”. Stawka z miejsca została rozciągnięta, a ja starałem się nie zostać sam na szarym końcu. Podczas przejazdu przez miasto utrzymywałem kontakt z grupą i było nawet nieźle. Za miastem nasz sektor uległ destrukcji i powstały mniejsze grupki. Tempo jak dla mnie było stanowczo za duże, lecz trzymałem grupę jak pies kość pysku.

Z drugiej strony patrząc każde tempo by było dla mnie za duże po tym, jak ja się prowadziłem na sierpniowym urlopie. Ze sportowym trybem życia nie miało to nic wspólnego. Ale taki powinien być urlop, bo nie tylko rowerem człowiek żyje :)

Wracając do wyścigu. Niestety co było do przewidzenia, zaczęły być wywrotki. Mój plan zabawy w imprezie nie obejmował uczestnictwa w żadnej z nich, więc raczej zabezpieczałem tyły grupy aby w razie zagrożenia zdążyć zareagować. Na 45km położyło się kilku zawodników, a kątem oka widziałem lecący rower na wysokości nisko zawieszonych latarni. Nie był to przyjemny widok. Grunt, że wyhamowałem i to ominąłem, lecz niestety wszyscy mi w tym momencie odjechali. Bezpowrotnie!!!!!! To było pożegnanie z grupą „B”. Przez 15km walczyłem samotnie, ignorując po drodze punkt z wodą.

Na 60km doszły mnie harty z grupy „C” i część „B”. Doszły i zostawiły jak niechcianego pasażera na gapę. Nie dałem rady utrzymać ogona. Ponownie jechałem sam, ale tylko przez chwilę, bo zaraz nadjechała kolejna część grupy „C” i tutaj przez chwilę jechałem razem z nimi. Było fajnie do momentu ostrego zakrętu z mocniejszym podjazdem. Tam niestety również poległem.

Czułem że siły zakontraktowane na 120km zostały wyczerpane. Długo nie trwało i dopadli mnie kolejni kolarze z którymi znów kawałek przejechałem i znów odpadłem. Kryzys sił trwał w najlepsze. Przed oczami stanęli mi wszyscy winni takiego stanu rzeczy. Wszystkie zjedzone kebaby, wypite piwa i kupione muffiny. Kolejny raz samotnie pokonywałem wioski na których dopingowali gorąco kibice. Naprawdę fajne uczucie. Mam tylko nadzieję, że wszyscy oni myśleli iż jestem z ucieczki, a nie maruderem.

Na 80km dopadła mnie mieszanina grup B, C i D. Zacisnąłem wszystkie moje dwa zęby, utrzymałem tempo i wymościłem sobie gniazdko pośrodku stawki. Postanowiłem, że za żadne skarby tego świata nie zostanę już z tyłu. No może za jakiegoś fajnego kebaba :)

Na 90km poczyłem skurcze mięśni o których nie miałem zielonego pojęcia iż w ogóle istnieją. Nie było to fajne. Na szczęście to minęło po chwili. Od Pobiedzisk do Poznania była to w zasadzie jazda raz po sznurku, raz w peletonie. Na Hlonda wszystko zostało rozciągnięte maksymalnie jak kredyty we frankach, a na Warszawskiej popękało niczym marzenia o normalnej Polsce. Browarna charakteryzowała się tym, że wszyscy mieli już dość, a na podjeździe przy Majakowskiego słychać było już tylko odmawianie różańca w intencji rychłego zobaczenia końcowej kreski. Sam kropnąłem kilka zdrowasiek z tą prośbą i będąc wysłuchanym, wkrótce przejechałem linię mety. Kawałek dalej dostałem pamiątkowy medal obiecując sobie zarazem, że ostatni raz się wydurniałem z tym ściganiem. Dotrzymywanie danego sobie słowa, nigdy nie było moją mocną stroną ;).

Za metą dopadła mnie Monika, a chwilę później buszowałem w strefie finischera. Tam zjadłem i wypiłem co było dostępne. Brak czegokolwiek na ciepło uważam za lekceważenie uczestników imprezy. Potem nie było już na co czekać, gdyż organizator w swoim żydostwie przeszedł sam siebie i nie zapewnił żadnych nagród. W pakiecie startowym nie było nic poza rękawkami i numerem startowym. Kto wie, może w przyszłym roku w ramach większych oszczędności i z droższym startowym, będziemy musieli sami sobie wydrukować numery startowe!!!

W sumie pogoda nie dopisała, organizacja zawodów jak zawsze pozostawiała wiele do życzenia, towarzystwo licznych kolarzy było doborowe. Ja bawiłem się znakomicie. Rower i moje ciuchy wyglądają jak po MTB w błocie i też są szczęśliwe. A co najważniejsze dojechałem bez kraksy. Niestety swojego czasu sprzed roku już chyba nigdy nie poprawię.

Obiektywnie patrząc polecam imprezę na przyszły rok.






Komentarze
bobiko
| 11:09 wtorek, 12 września 2017 | linkuj @Lipcu tja. jakby skurcze nie złapały na ostatnich 10km to jeszcze byłoby lepiej. jakieś 5min szybciej.


tak czy siak tez gratuluję ;) nie dałeś sie zabić ;-)
lipciu71
| 07:14 wtorek, 12 września 2017 | linkuj bobiko byłeś zatem lepszy. Graty!!! Ja miałem literę "B" - jak "B"oże mniej piwa na wakacjach ;)
lipciu71
| 07:10 wtorek, 12 września 2017 | linkuj Dzięki. Ja na razie dopóki mam siły, to sobie raz w roku coś pojadę.

Średnia i tak była zacna, jak na pourlopową jazdę. Jazda w deszczu jest ok, tylko syf potem jest wszędzie. A na setkę zawsze jestem chętny :)
bobiko
| 06:56 wtorek, 12 września 2017 | linkuj to musielismy minąć gdzieś, bo jakieś osoby z literką A mijałem ;-)

mój czas: 3:24.

ps.: i tak, chujowizna z tą strefą bufetową ;/
Trollking
| 15:06 poniedziałek, 11 września 2017 | linkuj Moje zdanie znasz, zresztą omawialiśmy je przez telefon i mogę się pochwalić, że przewidywałem wywrotki, czekanie bez sensu w kolejkach, żeby łaskawie pozwolono ruszyć i takie tam. Oczywiście Ameryki nie odkryłem, bo to po prostu sama maratońska radocha :)

Ale gratuluję Ci naprawdę pięknej średniej - super sprawa. Łatwo nie mieliście, choć możesz się pocieszyć, iż najgorzej mieli ci z dystansu mini, bo wtedy padało najmocniej :)

Brawo, szacuneczek po raz kolejny.

A za rok proponuję zrobić w tym samym czasie 100+ w zupełnie przeciwnym kierunku, za to ze znajomym towarzychem :)
Jurek57
| 14:03 poniedziałek, 11 września 2017 | linkuj Gratulacje !
Ja "wyłączyłem" się z tego typu imprez.
Kulminacją był BikeMaraton chyba we Wrocławiu (z 10 lat temu) gdzie rzeczywiście poproszono nas by dyplomy uczestnictwa wydrukować sobie ze strony organizatora.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa wiata
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]