Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Follow me on Strava

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lipciu71.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

szosa

Dystans całkowity:26164.20 km (w terenie 35.00 km; 0.13%)
Czas w ruchu:904:58
Średnia prędkość:27.46 km/h
Maksymalna prędkość:67.93 km/h
Suma podjazdów:3867 m
Suma kalorii:10866 kcal
Liczba aktywności:354
Średnio na aktywność:73.91 km i 2h 43m
Więcej statystyk
  • DST 61.65km
  • Czas 02:26
  • VAVG 25.34km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bez sił

Wtorek, 3 maja 2016 · dodano: 04.05.2016 | Komentarze 14

To, że dzisiaj wyruszyliśmy zrobić jakiekolwiek kilometry graniczyło z cudem. Walki wewnętrzne trwały do godzin wczesnego popołudnia.

- dyspozycja organizmu w skali 1-10 wynosiła 2

- ilość chęci oceniałem na 3

- na szczęście obowiązkowość oscylowała koło 9 punktów :)

Ruszyliśmy zdobyć dla mnie jedną mizerną gminę Torzym. Przez pierwsze 15km każda górka była osobnym wyzwaniem na miarę zawrócenia kijem Warty. Humor poprawił długi zjazd do Sulęcina. Następnie przez Ostrów i Tursk, Małuszów idealnie gładką drogą zbliżaliśmy się do Torzymia, (zdjęcie w lustrze), lecz nie wjeżdżając do niego przez Grabów, Walewice i Koryta dotarliśmy do drogi krajowej na której mimo święta, panował spory ruch. W Poźrzadle wzrok nasz padł na piramidę.

Nie trzeba jechać do Egiptu żeby zobaczyć jeden z cudów świata ;-)

Fotka nas uwieczniła, zebraliśmy się w sobie i po chwili już byliśmy w Łagowie. Tutaj obowiązkowa Princessa i Pepsi (oczywiście w puszce). Przerwa dobiegła końca.

Jak po chwili się okazało koszmar niejedno ma imię. To co nam zaserwował odcinek Łagów – Wielowieś nie był w stanie zmieścić się w mojej głowie. Wytrzęsło nas za wszystkie grzechy. Takiego koszmaru nie wymyśliłby nawet Hitchcock. Po przejechaniu tego wszystkiego średnia wycieczki tylko przez przypadek była powyżej zera :) Nigdy więcej!!!


Kończąc ten wpis znów zaczynam się bać. Kolejny wieczór integracyjny nadchodzi wielkimi krokami. A to dopiero wtorek.

Jak mam dożyć do niedzieli ;-)???












Kategoria Gminy, szosa


  • DST 65.25km
  • Czas 02:32
  • VAVG 25.76km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pisane na kolanie

Niedziela, 1 maja 2016 · dodano: 04.05.2016 | Komentarze 6

Druga jazda na długim weekendzie. Przez Zarzyń i Pieski dotarliśmy z Krzysiem do Międzyrzecza. Następnie po paru kilometrach wykonaliśmy skręt i zaliczając Popowo, Zemsko zbliżyliśmy się do Bledzewa, dochodząc przy okazji jakiegoś szosowca, razem z którym pokręciliśmy do Chyciny w której czekali na nas znajomi. Postawili nam colę i ruszyliśmy w drogę powrotną.

Dojazd do naszego agro minął błyskawicznie, gdyż w planach już była motywacja. Kolejna integracja :)
Kategoria szosa, Gminy


  • DST 53.85km
  • Czas 02:03
  • VAVG 26.27km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Lubuskie na start

Sobota, 30 kwietnia 2016 · dodano: 04.05.2016 | Komentarze 12

Długi weekend został otwarty. Integracja tradycyjnie przebiegła w sposób dynamiczny, emocjonalny i intensywny. Wszystko przebiegło wg. planu i planowo zostało zakończone.

Rano...? Dobra, w południe głowa już była w stanie zmieścić się pod parasolem. Plażowym ;-)!!! Po śniadaniu padł plan ruszenia w trasę. Na szczęście niezbyt daleką. Niestety plan doszedł do skutku. Razem z Krzysiem rozpoczęliśmy krzewienie kultury fizycznej. Azymut Świebodzin. Reszta towarzystwa miała na tyle rozsądku, że pojechała zrobić krótką rundkę na gofry w Łagowie.

Początek jazdy był w Wielowsi i przez Zarzyń skierowaliśmy się na Boryszyn. Ale żeby nie było zbyt kolorowo, Krzysiowi zaczął szwankować licznik. Co On z nim zakombinował aby zadziałał, to nawet się nie śniło producentowi. Na końcu po konsultacji z małżonką, nacierał go nawet pokrzywami ;-). Niestety nic nie pomogło hehe.

Miło, że ktoś ma większego pecha niż zwyczajowo ja :)

Zatem ruszyliśmy dalej. Nie mogło się obyć bez odcinka brukowego, na który trafiliśmy w Staropolu.



Cały czas pod wiatr i pod cholerne górki Lubuskiego. W Lubrzy zobaczyliśmy ciekawe malowanie elewacji. Krzyś stwierdził, że na pewno ostatnio zostało to namalowanie. Gdy zapytałem z ciekawości miejscowych, dostałem odpowiedź, że istnieje od trzech lat. Faktycznie niedawno to powstało :), a jeździł kumpel tamtędy wielokrotnie. Prawdziwy bystrzacha hehe. W końcu dotarliśmy do Świebodzina, ale pomnika Jezusa nie zobaczyliśmy, bo nie chcieliśmy jechać przez całe miasto.

Teraz naszym kierunkiem był Międzyrzecz i to w dodatku z wiatrem w plecy. Milusio. I w tak miłych okolicznościach przyrody dotarliśmy do MRU (Międzyrzecki Rejon Umocnień). Tam znaleźliśmy bar, kupiliśmy kawę w cenie średniej wielkości czołgu nowej generacji i zalegliśmy przy stole. Niestety w końcu trzeba było zakończyć relaks po relaksie. Jeszcze tylko fotka przy trzonie naszych sił zbrojnych i w drogę. Ostatnie kilometry pokonywaliśmy w tempie rozkwitającego rzepaku. Faktem jest, że wcześniej wiele szybciej nie jechaliśmy, aby nie zostać skontrolowanym przez drogówkę. To wersja oficjalna i jej się trzymajmy :)

Gdy zobaczyliśmy tablicę WIELOWIEŚ odetchnęliśmy z ulgą. Kilometr dalej byliśmy już na miejscu. W momencie gdy klapnąłem na tarasie naszej agroturystyki, chwilę przedtem opierając rower o ścianę, czyjaś litościwa dusza podała mi jedynie słuszny napój urlopowy, a ktoś inny zaczął rozpalać grilla. Życie znów wróciło na właściwe tory :)

Szkoda, że całość radości jazdy trochę zepsuła kiepska jakość asfaltów. Ale tylko troszkę.

Plan na jutro ustalimy podczas drugiej nocy integracyjnej ;-)









Kategoria szosa


  • DST 35.86km
  • Czas 01:19
  • VAVG 27.24km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jak z herbaty zrobić pierogi :)

Piątek, 29 kwietnia 2016 · dodano: 29.04.2016 | Komentarze 4

To się nie mogło udać. Nie przy tym leniu co mnie ogarnął. Coś musiał się potoczyć inaczej. Zatem od początku.

Zbierałem się do dzisiejszej jazdy jak polityk do spowiedzi. Zwlekałem, szukałem wymówki ale na szczęście nie zacząłem zmywać podłogi w kuchni. Wszystko ma swoje granice :) Ostatecznie gdy zacząłem zakładać ciuchy zaczęło kropić. Hurra!!!

Aby po chwili przestać. Łee!!!

W końcu zameldowałem się na dworze i..... znowu zaczęło padać. Tym razem około 10min. W sumie to dobrze, bo za diabła nie wiedziałem gdzie chcę jechać. Przeczekałem opady pod daszkiem klatki schodowej, ruszyłem i nadal dumałem o kierunku trasy. Koniec końców padło na Palędzie. Idealny kierunek z pit stopem u rodzinki na herbatę.

I zacząłem nierówną walkę z mocnym przeciwnym wiatrem. O korkach nie wspomnę, bo nie chcę tu kurwami rzucać ;-) Wdarłem się w miasto i wiało. Wyjechałem z miasta i... wiało. Następnie koło Jeziora Kierskiego, Wolę, Baranowo i Przeźmierowo. O matko jak wiało. Kolejne kilometry nie były nic łatwiejsze, ale gdy wyjechałem ze Skórzewa, kolejne podmuchy płatami zdzierały mi farbę z kasku. Na tym etapie juz ryczałem ze szczęścia jak to będę pędził w drodze powrotnej. Taki zaryczany zameldowałem się pod domem rodzinki mając zrobione 35km w mocno niesprzyjających warunkach.

Poprosiłem o herbatę, a że dawno się nie widzieliśmy, to gadaliśmy i gadaliśmy. Czas mijał, a ja musiałem jechać do domu, bo wieczorem miałem z M. do załatwienia ważną sprawę.
Wtem przyszła burza, sypnęło gradem. Musiałem przeczekać, zatem gadaliśmy i gadaliśmy ;-) Potem znów zaczęło lać, a my gadaliśmy i gadaliśmy ;-)

W końcu zadzwonił mój telefon. Z miejsca zrobił się cały czerwony, chwilę potem fioletowy, a przy podnoszeniu do ucha mnie poparzył. Nie musiałem nawet patrzeć kto dzwoni. To była Monika!!!

Gdzie ty jesteś? Dlaczego ciebie jeszcze nie ma w domu? I stały punkt programu - Jaki tu syf zostawiłeś bałaganiarzu!!!!!!!


Na tym etapie cywilizacji wiadome już było, że nie zdążę wrócić do domu aby nie spóźnić się na spotkanie. Zatem ustaliliśmy, że moja luba przyjedzie po mnie do Palędzia, zapakujemy rower do auta, przywiezie ciuchy na zmianę, a tu na miejscu wezmę szybki prysznic. Tak też zrobiliśmy, a w międzyczasie cioteczka uszykowała mi michę pierogów z której zjedzeniem miałby zapewne problem nawet Alf. Ja takiego problemu nie widziałem, zjadłem wszystko. W końcu przyjechał transport, ogarnąłem się szybko, pożegnałem i ruszyliśmy na spotkanie.

Byliśmy na miejscu 5 minut przed czasem, zatem po co było się tak ciśnieniować ;-)????

Z tego wszystkiego żal mi tylko dwóch rzeczy:

- że ominął mnie powrót z wiatrem w plecy do domu (wichura słowna od M. musiała wystarczyć hehe)

- oraz tego, że pierogi tak szybko się skończyły :)


Jutro pewnie już nie pokręcę, bo rower został w aucie przygotowany do wyjazdu na weekend majowy, a jeszcze muszę wszystko spakować. Teraz pokręcę trochę kilometrów w innym województwie. Niestety tam gdzie jedziemy nie ma internetu. A może to dobrze?
Kategoria szosa


  • DST 66.86km
  • Czas 02:27
  • VAVG 27.29km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wiatr morderca, dla średniej nie miał serca

Środa, 27 kwietnia 2016 · dodano: 27.04.2016 | Komentarze 9


Dzisiejsza jazda była misją specjalną w celu załatwienia trzech spraw. Tradycyjnie zakorkowany start poraził moją ostatnią szarą komórkę swoim ogromem, co w dalszej części doprowadziło do wypadnięcia ostatniego włosa z sektora "G" mojej czaszki :) Następnie instynktownie skierowałem się do banku w celu podjęcia gotówki. I nawet tam trafiłem. Sam! Pewną rysę na mojej dumie spowodował jednak pewien drobiazg. Mianowicie wypłaciłem ciut za mało, co automatycznie wykreśliło punkt drugi mojej misji. Musiało się coś nie udać, inaczej nie byłbym sobą. Skleroza forever!!!!

Poprzedzierałem się trochę przez miasto, zawitałem do pracy M. i załatwiłem trzecią rzecz którą miałem w planach. Potem to już była bułka z szynką, czyli wyjechałem z miasta, dotarłem do Mrowina, zawróciłem i na spokojnie wróciłem do Poznania nawet nie starając dociekać, dlaczego wiatr wieje z każdej strony. Dosłownie z KAŻDEJ!!!!! Na Golęcinie był zamknięty przejazd i czekał tam inny szosowiec na otwarcie szlabanów, które po krótkiej chwili zostały podniesione. Razem przejechaliśmy razem zabójczy dystans około 500 metrów. Ja skręciłem w Dojazd, on pojechał prosto.

Korek który mi się objawił juz od Wilczaka sprawił, że zasłabłem. Prawie ;-) Cała Chemiczna stała. W takim razie puściłem się prosto do Gdyńskiej i po świeżutkim asfalcie, niedostępnym jeszcze dla aut pomknąłem kilkaset metrów. Pod domem wpadłem na pomysł aby wycentrować tylne koło które się ułożyło po kilkuset kilometrach od nowości. Właściciel warsztatu rowerowego był na tyle uprzejmy, że zrobił mi to na miejscu jednocześnie będąc nieuprzejmym wręczając mi paragon z sumą do zapłacenia. Jak ja nie lubię za nic płacić ;-)

Po tym zabiegu przejechałem jeszcze około 500m i juz byłem w domu.

PROSZĘ O PODKRĘCENIE GAJGI Z CIEPŁEM NA MAX Z JEDNOCZESNYM OPUSZCZENIEM WAJCHY Z WIATREM NA MINIMUM!!!!!!!!!!!!!!!!!

Nie ja nie proszę, ja żądam!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Kategoria szosa


  • DST 68.11km
  • Czas 02:36
  • VAVG 26.20km/h
  • VMAX 48.00km/h
  • Temperatura 8.8°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Tradycyjna traska plus odebrane gatki :)

Poniedziałek, 25 kwietnia 2016 · dodano: 25.04.2016 | Komentarze 7

Po załatwieniu tego co mogłem z uszkodzonym autem, wybrałem się wykręcić poniedziałkowe kilometry. Korki na starcie przeraziły nawet mnie, obytego w tym temacie na tej trasie. Do tego stopnia mnie to rozeźliło, że puściłem się chodnikiem na Gdyńskiej.

Zanim wyjechałem za rogatki pokapało mi na nos. Na szczęście niewiele. Następny mikroopad dopadł mnie na Strzeszynie, natomiast za nim usłyszałem wlokący za mną traktor, który nie miał mnie jak wyprzedzić. Gdy pojawiła się sposobność, zrobiłem mu miejsce i wykonał manewr. Otrzymałem za to podziękowanie od traktorzysty klaksonem i kiwnięciem ręki. A skoro nawiązaliśmy tak piękną nić porozumienia, to ruszyłem za nim i przez kilka kilometrów wiozłem się za nim. Szkoda tylko, że musiałem na zjazdach hamować, bo jego załadowana chabeta z górki była powstrzymywana, a ja nie chciałem ochoty tracić osłony przed wiatrem. Jazda na nugusa to jest to ;-) Traktor stanął w Rokietnicy, ja pojechałem dalej. Pod domem kumpla którego oczywiście nie było Zrobiłem nawrót i po śladzie rozpocząłem jazdę do centrum. Za to ciemne chmury deszczowe w oddali nie wróżyły nic dobrego.




Na Koszalińskiej część nowej ścieżki rowerowej ma już ASFALT!!!!!! Przejechałem kawałek. Tylko kawałek, bo dalej była tylko uszykowana warstwa do pokrycia masą bitumiczną. Ale jest dobrze.




Gdy znalazłem sie w sercu miasta dotarło do mnie, dlaczego ludzie stamtąd wracają tacy nerwowi. Korki, klaksony, pisk opon. Normalnie wariatkowo. Najszybciej jak mogłem dotarłem do Kupca Poznańskiego, odebrałem od krawcowej moje spodenki rowerowe i czym prędzej uciekałem do domu. Naturalnie korkowy koszmarek pt. Chemiczna z Gdyńską trwał w najlepsze. Dotykając klamkę mieszkania poczułem ogromną ulgę. Centrum w dniu wolnym od pracy to nie był najlepszy pomysł.

Na szczęście uciekłem przed deszczem i nie zgnoiłem siebie z czego jestem najbardziej dumny :)
Kategoria szosa


  • DST 62.17km
  • Czas 02:13
  • VAVG 28.05km/h
  • VMAX 46.00km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do półmetka i nazad :)

Piątek, 22 kwietnia 2016 · dodano: 22.04.2016 | Komentarze 3

Po dniu na MTB, moja szosa strzeliła focha i nie chciała ze mną jechać. Musiałem jej przypomnieć jaki to prezent ostatnio dostała mimo, że gwiazdka jeszcze strasznie daleko. Po tym upomnieniu z łaską ruszyła w stronę wyjścia. Widać dawno w szprychę nie była kopnięta :)

W pierwszą stronę pod wiatr, pod korek, pod zwinięty przez drogowców asfalt.

Dawałem radę. Byłem dzielny i nawet nie płakałem ;-)

Na Psarskim zatrzymał mnie szlaban na którym jako pierwszy stał Fiat 126p, a w nim para staruszków. Zagadałem, pochwaliłem że miałem cztery sztuki tego cudu motoryzacji, pośmialiśmy się. A gdy zapory zostały otwarte, życzyliśmy sobie miłego dnia. Do Mrowina nie działo się nic ciekawego, a rozpoczynając drogę powrotną poczułem wiatr w plecy. Rozkosz!!!

Żwawo pokonywałem kolejne kilometry, aż do momentu wjazdu do miasta. Na Solidarności drogowcy zwinęli połacie nawierzchni i musiałem lawirować. Pewnie niedługo będzie nówka asfalcik. Przy Wilczaku spiąłem się w sobie aby wykręcić fajny Vmax, ale gdy pewnym momencie zobaczyłem korasus gigantus aż przysiadłem. Następnie z własnej i nieprzymuszonej woli przekulałem chodnikiem do Chemicznej będąc w ten sposób jakiś rok czasu do przodu ;-) Masakra!!!

Zaraz był kolejny koras i po długiej chwili zameldowałem się w domu.
Kategoria szosa


  • DST 61.51km
  • Czas 02:16
  • VAVG 27.14km/h
  • VMAX 48.00km/h
  • Temperatura 11.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wywiało mi z głowy pomysł na tytuł wpisu :)

Środa, 20 kwietnia 2016 · dodano: 20.04.2016 | Komentarze 2

Wiedziałem, że nie będzie dzisiaj lekko. I nie chodziło o to, że przed jazdą wlazłem na wagę :) I bez tego mój rumak wie, iż ma przesrane pod takim jeźdźcem jak ja, który lubi sobie dobrze wszamać. Miałem na myśli wiatr, który przewalał się za oknami i prężył muskuły niczym Pudzianowski przed sklepem ze zdrową żywnością ;-)

Mimo wszystko zaryzykowałem i...... zapłakałem gdy ruszyłem. Krokodylimi łzami. O ojcze nasz wszechmocny, prezesie jedynie słusznie nam panującej opcji politycznej i kacie wolności w jednej osobie. Jak piździło!!!!!!!! Z pierwszej górki, gdzie zawsze się fajnie rozpędzałem, dzisiaj nie mogłem prawie zjechać na dół z powodu cofającego mnie wiatru. Potem zwolniłem sam z siebie, to znaczy z powodu korków od których zaczynam się uzależniać, niczym gimnazjalista od Red Bulla.

Między blokami jeszcze jakoś mnie oszczędziło, ale gdy tylko przekroczyłem Golęcin, się zaczęło. Momentami dreptałem w miejscu. Zupełnie jak na rowerze stacjonarnym. Jednak nie poddawałem się. Zgrzytałem zębami, wyzywałem, płakałem, prosiłem, aż w końcu zacząłem sie śmiać. Zdziwiony rowerzysta przystanął z wrażenia i zapytał.

Z czego się śmiejesz, skoro widzę jak cierpisz?

Bo już siebie widzę jak będę zapierdalał jadąc z powrotem - wychrypiałem przesuwając się mozolnie milimetr po milimetrze.

I zapewne by tak było, gdyby nie zachciało mi się eksperymentu pt. "Czy wygram z wiatrem robiąc pętlę?"

Po skręcie do Złotnik na chwilę ulżyło, skoro wiało "tylko" z boku. Po kolejnym skręcie w stronę Poznania, jechałem szybciej niż karetka na sygnale. Niestety ten stan rzeczy trwał do momentu kolejnego skrętu na Morasko i Biedrusko. W końcu doczłapałem do Murowanej Gośliny i ostrząc sobie pazurki na 15km ostrej jazdy bez trzymanki, skierowałem swój rower do Koziegłów. I tu mnie zdziwiło, bo nadal mnie nic nie pchało.


                                        Fotka zawsze  dobrą wymówką aby chwilkę odsapnąć :)


Aha pomyślałem. Za kawałek będzie jeszcze jedna zmiana kierunku jazdy i wówczas cztery dychy nie będą schodzić z zegara.

No i zrobiłem ten ostatni zakręt i.....? Wielka dupa. Wiało z boku. Nawet nie jestem w stanie opisać jak bardzo byłem zdegustowany tym faktem, oraz całości dzisiejszej jazdy. Mogło być pięknie. 50-50% pod i z wiatrem. Ale nie, zachciało mi się eksperymentu. No to poeksperymentowałem i wyszedłem na tym jak Zabłocki ;-)

Następnym razem zapewne znowu zrobię coś głupiego abym nie miał zbyt łatwego treningu ;-)

Pełni czaru dzisiejszego dnia dopełniło moje auto, które odmówiło współpracy i musiałem je odstawić karnie do warsztatu :)

Najprawdopodobniej jutro nie będzie szans na rower. Jak nie urok to sraczka :(




Kategoria szosa


  • DST 62.28km
  • Czas 02:15
  • VAVG 27.68km/h
  • VMAX 58.00km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jeszcze trochę i wybuchnie......... zieleń :)

Wtorek, 19 kwietnia 2016 · dodano: 19.04.2016 | Komentarze 12

Wczoraj nie dane mi było pojeździć. Skłamałbym mówiąc, że miałem milion spraw do załatwienia. Miałem ich miliard :) Za to dzisiaj to już inna melodia. Chęci były, czas i motywacja też. Niestety gnące od wiatru drzewa za oknem również :(

Pełni szczęścia dopełniały zapowiadane pod koniec treningu opady deszczu. Ale nic nie było w stanie mnie powstrzymać.

Początek to jak zderzenie z pociągiem. Potem było już inaczej, bo...... jak konfrontacja z tsunami. Ale od czego mamy korki w których postałem i nic, a nic się nie męczyłem. Na Koszalińskiej kwitną ścieżki rowerowe i zaczyna powoli rozkwitać zieleń. Wśród rozmyślań oraz walki z wiatrem dotarłem do półmetka w Mrowinie i ogłosiłem akcję „odwrót”, która odbywała się w znacznie szybszym tempie.










Wpadłem do Poznania, a na rondzie Serbska przy sporej szybkości zniosło mnie nieco za bardzo na zewnątrz i zanim ogarnąłem tor jazdy, znalazłem się na drobnym grysiku zalegającym asfalt. Starałem się wyhamować sprzęt najdelikatniej jak potrafiłem, jednocześnie jadąc po łuku i tańcząc na tych granulkach. Aż miękkie nogi dostałem za strachu przed szlifem. Uff, udało się.

Przed mostem jadąc z górki popychany przez wiatr, osiągnąłem 58km/h. Za to kilometr od domu jakiś jegomość perfidnie wymusił na mnie pierwszeństwo.

Ja wiem, że tam gdzie mieszkam to jest największa wieś w Polsce, ale chyba jakieś zasady obowiązują. Widać jak to na wsi – duży może więcej, czyli pierwsza podstawowa zasada to brak zasad ;-)

Kategoria szosa


  • DST 91.15km
  • Czas 02:47
  • VAVG 32.75km/h
  • VMAX 48.00km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ścig, fun i fart czyli Supermaraton Obornicki

Sobota, 16 kwietnia 2016 · dodano: 17.04.2016 | Komentarze 23

Jak zaplanowałem tak zrobiłem, czyli zapisałem się na Maraton Obornicki. Tak było kilka tygodni temu.

Wczoraj odebrałem pakiet startowy i wróciłem do domu zrelaksować się przed jazdą.

Następnego dnia budzik pokazał, że sprawnie działa i wykopał mnie z wyra skoro świt. Wszystko było spakowane do torby dnia poprzedniego, więc rano nie musiałem sobie zawracać głowy duperelami. Naturalnie rower do niej się nie zmieścił :) Wypiłem kawę, zrobiłem przedziałek i razem z M. ruszyliśmy w drogę do Obornik. Droga przebiegła bez przeszkód i po dotarciu na miejsce miałem dwie godziny do startu. Chwilę się poszwendaliśmy po okolicy, potem zrobiłem 10km rozgrzewki i powoli zajechałem na miejsce startu. W końcu nadeszła kolej na naszą grupę (start co 2min) i ruszyliśmy.



                                                                                   Przed startem



                                                                                 Strach w oczach ;-)


Początek spokojny. Następnie zaczęło się szarpanie, nierówna jazda i uwalnianie adrenaliny. Po kilku kilometrach okazało się, że jadę już tylko z jedną osobą. Niestety był za mocny, tempo za wysokie dla mnie. Powiedziałem, że ja odpuszczam bo się ujedziemy w dwójkę. Zwolniłem i podłączyłem się do tych za mną. Od tego momentu jazda stała się płynna. Niestety po chwili doszła nas i wyprzedziła kolejna grupa. Ktoś krzyknął:

Może oni wcale nie są tacy mocni? - i pociągnęliśmy za nimi.

Ja wytrzymałem jakieś 3km i..... podziękowałem. Byli zdecydowanie za mocni :) Na tym etapie (to był około 22km) byłem zdyszany, zdegustowany i napakowany mocnym postanowieniem, że na cholerę mi takie ściganie. Ponownie połączyłem się z tymi co mnie dogonili.

Na tym etapie w kilka osób zaczęliśmy równo współpracować i już znowu byłem zadowolony z uczestnictwa w czymś takim. Ot taka mała zmiana nastroju jak u baby :)

Na czterdziestym kilometrze był bufet. Wody nie chciałem, pierwszego banana nie złapałem, a za drugim podejściem chwyciłem połówkę (tego owocu, nie flaszkę hehe) i jechaliśmy dalej. W pewnym momencie zorientowaliśmy się z Piotrem (nr 24), że w zasadzie tylko w dwójkę pracujemy na zmianach reszta się wiezie, a jak już wyjdą na przód to tempo spada. W końcu widząc przed sobą od dłuższego czasu inna parę przyspieszyliśmy, urwaliśmy naszą ekipę, dogoniliśmy i zaczęliśmy w czwórkę współpracować. I było nawet fajnie, ale niestety od momentu obrania kierunku powrotnego, wietrzysko pokazało pazurki.

Wiało dosyć mocno. Z boku, na wprost, z drugiego boku. Tempo wyraźnie spadło. Na tym etapie wyścigu w zasadzie kto miał mnie wyprzedzić to już to zrobił, a wyprzedzającymi była nasza grupka, która się powiększała o tych co złapali koło. Niestety wkrótce było jasne, że pracuje nas tylko trójka (z czego jeden prawdziwy wiekowo senior - szacun). W takim zestawieniu zbliżaliśmy się do mety.

6km od niej zerwaliśmy tych, co tylko nygusowali na kole.

3km od finiszu dojechał do nas ktoś, kto wyglądał jak PRO.

Ostatni odcinek minął nie wiadomo kiedy. Pojawiła się w zasięgu wzroku meta, dałem co miałem w pedały, nogi zapiekły i...... z naszej czwórki przeciąłem linię mety jako trzeci.


                                                                     Uff nareszcie meta :)

Kawałek dalej otrzymałem medal i z Piotrem pojechaliśmy jeszcze kilkaset metrów rozluźnić nogę. Zaraz potem zostałem namierzony przez Monikę i poszliśmy oglądać przyjazdy kolejnych szosowców.


                                                                              Zabawa się udała, jest fun :)


Pół godziny później dotarła do mnie informacja, że w szkole dają obiad dla zawodników.

Nigdy nie odpuszczam darmowych posiłków hehe.

Niestety okazało się, że potrzebny jest do tego talon załączony w pakiecie startowym, który oczywiście został w domu. Po krótkiej negocjacji jednak otrzymałem prawo do koryta i zjadłem co mi dali.

Dalej to powstała mała konsternacja co robić dalej. Monika najwyraźniej chciała jechać do domu, a ja zostać do końca, gdyż było sporo nagród do rozlosowania. Najgorsza w tym wszystkim była spora rozpiętość czasu, gdyż do zamknięcia imprezy było grubo ponad 2h. Dodatkowo od jakiegoś czasu padał deszcz i było lekko chłodno. Doszliśmy bezboleśnie do porozumienia, przeczekaliśmy jakoś ten bezczynny czas i w końcu nadszedł moment wręczania nagród. zwycięzcom poszczególnych kategorii. Tu nie miałem żadnych szans się załapać na cokolwiek.

W końcu nadszedł moment losowania nagród. Tu muszę nadmienić, że suma ich to ponad 50tys. zł, a więc organizator imprezy stanął na wysokości zadania. Co mi się bardzo podobało to fakt, że było ich dużo, a nie jedna o wielkiej wartości.

Pierwsi szczęśliwcy zgarniali ze sceny różne nagrody: koszulki, talony na paliwo, krawaty i koła do szosówki.

Dobra, wiadomo że o tym co po wyścigu nie piszę tylko po to, aby nastukać liter do tego wpisu :)

Deszcz zacinał, wiatr wiał, Monika powoli traciła cierpliwość, a jeszcze trochę tych gadżetów było na scenie. I nadszedł moment gdy prowadzący wyczytał MÓJ numer!!!

WYGRAŁEM KOMPLET KÓŁ DO SZOSY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

DT SWISS R24 SPLINE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Całe szczęście że mam uszy, bo inaczej uśmiech by mi skończył z tyłu głowy :). Nigdy nic nie wygrywam, a tu taki fart. W podskokach odebrałem nagrodę w strugach deszczu i po chwili już jechaliśmy do domu. Tym szczęśliwym zbiegiem okoliczności wytrąciłem Monice wszelkie argumenty odnośnie długiego czekania na finał imprezy, pękły niczym bańka mydlana.

PODSUMOWANIE

Piotr (24) dziękuję za wspólną jazdę i pomoc w momentach mojego kryzysu. Jechało się super, szkoda że inni jechali na sępa.

Monika dziękuje za cierpliwość wyrozumiałość. Było warto ;-)

Impreza zorganizowana doskonale. W zasadzie nie było powodów do narzekań. Ja wywiozłem tylko dobre wspomnienia, a wygrane koła to BOMBA BONUS!!!!!!!!!

Średnią z 91km osiągnąłem około 32.5km/h. Liczyłem na ciut więcej, ale pretensje tylko do siebie. Żarcie, browary forever ;-)!!!!!!!


Przypadkiem zaliczyłem trzy gminy: Ryczywół, Połajewo, Budzyń. Też fajnie.