Info
Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2018, Październik1 - 2
- 2018, Wrzesień3 - 3
- 2018, Lipiec3 - 5
- 2018, Czerwiec13 - 4
- 2018, Maj14 - 3
- 2018, Kwiecień17 - 8
- 2018, Marzec10 - 5
- 2018, Luty1 - 0
- 2017, Grudzień1 - 0
- 2017, Listopad5 - 0
- 2017, Październik11 - 6
- 2017, Wrzesień15 - 11
- 2017, Sierpień5 - 1
- 2017, Lipiec14 - 42
- 2017, Czerwiec14 - 55
- 2017, Maj14 - 25
- 2017, Kwiecień15 - 47
- 2017, Marzec15 - 98
- 2017, Luty11 - 45
- 2017, Styczeń7 - 41
- 2016, Grudzień17 - 99
- 2016, Listopad12 - 70
- 2016, Październik13 - 57
- 2016, Wrzesień16 - 77
- 2016, Sierpień11 - 26
- 2016, Lipiec17 - 166
- 2016, Czerwiec15 - 103
- 2016, Maj14 - 94
- 2016, Kwiecień21 - 172
- 2016, Marzec11 - 81
- 2016, Luty12 - 80
- 2016, Styczeń3 - 40
- 2015, Grudzień14 - 85
- 2015, Listopad12 - 76
- 2015, Październik19 - 89
- 2015, Wrzesień21 - 122
- 2015, Sierpień4 - 15
- 2015, Lipiec21 - 63
- 2015, Czerwiec15 - 50
- 2015, Maj22 - 100
- 2015, Kwiecień14 - 106
- 2015, Marzec14 - 97
- 2015, Luty12 - 77
- 2015, Styczeń10 - 33
- 2014, Grudzień3 - 7
Wpisy archiwalne w kategorii
szosa
Dystans całkowity: | 26164.20 km (w terenie 35.00 km; 0.13%) |
Czas w ruchu: | 904:58 |
Średnia prędkość: | 27.46 km/h |
Maksymalna prędkość: | 67.93 km/h |
Suma podjazdów: | 3867 m |
Suma kalorii: | 10866 kcal |
Liczba aktywności: | 354 |
Średnio na aktywność: | 73.91 km i 2h 43m |
Więcej statystyk |
- DST 265.90km
- Czas 10:04
- VAVG 26.41km/h
- VMAX 47.00km/h
- Temperatura 28.0°C
- Kalorie 10217kcal
- Podjazdy 1964m
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Poznań - Szczecinek
Środa, 8 czerwca 2016 · dodano: 09.06.2016 | Komentarze 9
Pobudka godz. 3:00. Na pierwszy ogień poszła kawa, a chwilę później ugotowałem pierogi. Zbieg okoliczności sprawił, że gdy ponad miesiąc temu szykowałem się z Tomaszem do pierwszej w tym roku dwusetki, również przed startem jadłem pierogi. Taka karma ;-). Wszystko było już przyszykowane dnia poprzedniego, więc po drobnym poślizgu czasowym, około 4:20 z pełnym żołądkiem ruszam w trasę do Szczecinka.Jest rześko. Temperatura oscyluje w granicach 10 stopni. Najpierw przeprawiam sie przez Poznań, naturalnie wyludniony o tej porze. Światła na skrzyżowaniach przeważnie są pulsujące co sprawia, że jadę płynnie.
W końcu wyjeżdżam z miasta i kieruję pierwsze kroki na Wągrowiec.
Ten odcinek drogi znam aż za dobrze, a ruch na nim o tej porze jest jeszcze minimalny. Zajeżdżam nad to samo jeziorko które odwiedziliśmy z Tomaszem w drodze do Torunia. Tym razem nie było pusto. Siedzieli dwaj wędkarze. Jeden w aucie się grzał, a drugi łowił. Chociaż po krótkiej pogawędce słowo łowił było jest mocno na wyrost. Nic nie brało.
A myślałem, że przez cała drogę będę musiał jechać sam. Nic bardziej błędnego. ON był ze mną cały czas ;-)
W końcu wpadam do wspomnianego miasta i patrząc na ślad GPS ustalonej trasy jadę dalej. Następną miejscowością którą mijam jest Kaliska. Kojarzę ją z planowania trasy lecz gdy już ją opuściłem, moje oko kontrolnie opadło na telefon z wgrana trasą. Ups, źle pojechałem. Na szczęście do cofnięcia nie miałem więcej jak 500 m. Szybko naprawiłem błąd i znów byłem na właściwym kursie. Ja to się potrafię pogubić nawet gdy ktoś mnie prowadzi za rękę hehe. Kolejno mijałem Tarnowo Pałuckie, Łekno, Ludwikowo, Niemczyn, Rakowo, Wiśniewo, Gręziny, Morakowo i Gołańcz. Szczerze mówiąc byłem nawet mile zaskoczony jakością asfaltów do tego momentu.
Most nad Notecią
W Gołańczy zaczęło mnie już lekko ssać, a to nieodmiennie znak, że zbliżało się zrobione 100 km. Dokładnej wiedzy nie miałem, bo licznik ustawiłem, aby pokazywał temperaturę. Na wylocie z miasteczka wszedłem do sklepu sieci ABC. W środku było 5 osób. Wszyscy ze wszystkimi o czymś gadali, niby coś wybierali, ale w rzeczywistości nic się nie działo. Czeski film. Po kilku minutach na tapetę wszedł temat 500+ i darmowych książek dla pierwszoklasistów. Nie wytrzymałem, wyszedłem i pojechałem o suchym ryju dalej. Liczyłem, że zaraz będzie następna wioska, a tam kupię co mi potrzeba. Była, ale dopiero za Potulinem i Parkowem, o wdzięcznej nazwie Smogulec. Nie wiedząc dlaczego, ale nazwa skojarzyła mi się z wiedźmami.
Dlaczego? Sam nie wiem.
Tym razem w sklepie byłem tylko ja i sprzedawczyni. Poprosiłem o serek grani, bułkę, wodę, duże ciacho z jabłkami i patyczek do lodów abym miał czym szuflować ten serek. Ekspedientka podając mi każdy kolejny produkt, miała coraz gorszą minę. Podając jako ostatni patyczek, na twarzy miała wypisaną rządzę mordu. Miałem wrażenie, że bierze udział w konkursie na największego paszkwila powiatu. Swoją drogą na moje oko, jak tak dalej będzie obsługiwała to miejsce w pierwszej trójce ma jak w banku :) Przed sklepem znalazłem ustronne miejsce i zrobiłem sobie mini piknik. Gdy już wszystko pochłonąłem, zdjąłem rękawki oraz nogawki, gdyż już było bardzo ciepło i ruszyłem w dalszą drogę. Pierwszy postój wypadł na 117 km.
Minęło pół godziny jazdy i wjechałem do Wyrzyska. I gdy zbliżałem się do jego centrum, pokonując przy tym ładny lecz dziurawy zjazd, coś mi zaczął rower dziwnie tańczyć. Szybki rzut oka i wszystko było jasne. LACZEK!!! Skoro społeczeństwo chciało abym został troszkę dłużej w Wyrzysku, to trzeba było mnie zaprosić na jakiś smaczny obiad, a nie dziurawić gumę :). Na luzie zmieniłem dętkę i ruszyłem bez żalu opuszczając mieścinę. Kawałek dalej kupiłem jeszcze jedną wodę na stacji benzynowej, coś na kształt przeczucia. Była zimna i gazowana. Pychota. Pół wypiłem na miejscu, a resztę wlałem do już opróżnionego bidonu. Spożycie płynów nagle wzrosło.
Tak sobie jechałem spokojnie wioska za wioską podziwiając piękne okoliczności przyrody. Gdzieniegdzie stał bocian w gnieździe, czasami wypasało się bydło (Nie, nie, naprawdę mi nie chodziło w opisie o obżerających za nasze pieniądze polityków, tylko o to bardziej cywilizowane bydło czyli krówki i byczki hehe. Przepraszam jeśli wprowadziłem w błąd) A nawet miałem szczęście zobaczyć białe kruki :)
Białe kruki ;-)
Nawet nie wiem kiedy teren zaczął być pofałdowany, ale co gorsze zaczął wiać silny wiatr - w dodatku przeciwny. W sumie prognozy to zapowiadały, ale liczyłem po cichu, że tym razem się pomylą. Niestety nie tym razem.
Jechało mi się wspaniale lasem, równą drogą z pomagającym wiatrem, aż do miejscowości Łąkie. Tam skręciłem w lewo i.... cofnęło mnie w dwójnasób. Po pierwsze cofnął mnie wiatr, który wiał bardzo mocno czołowo, a po drugie cofnęło mnie do epoki wczesnego Gierka za sprawą jakości drogi. O ile wiatr mogłem zrozumieć, to nie mogłem pojąć kto ukradł lepiszcze czy też inny wypełniacz z jezdni, pozostawiając w zasadzie tylko kamyki. Jazda po tym niewiele różniła się od jazdy brukiem. W taki właśnie sposób brnąłem ze świętą trójcą (czołowy silny wiatr, kiepski asfalt i hopki). Na szczęście tragiczna nawierzchnia po 5 km została zmieniona na znośną i jakoś to szło.
Po raz drugi odezwał się we mnie dzisiaj głód. Bidony też już wyschły ale powiedziałem sobie, że przerwę zrobię dopiero po przekroczeniu 200 km. Gdy na liczniku było 198,5 km oczom moim ukazało się Józefowo, ale skoro słowo zostało wypowiedziane, to przed ustalonym limitem nigdzie nie staję. I to nie był błąd. To był wielbłąd. Co prawda po wyjeździe z Lędyczka droga nr 22 była luksusowo gładka, lecz nigdzie nic nie można było kupić. Dodatkowo zignorowałem drogowskaz na Okonek, gdyż ślad GPS kazał mi jechać prosto. Jak się później okazało, urządzenie w jakiś sposób zaczęło pokazywać inną opracowaną trasę. W każdym razie zamiast skręcić pojechałem prosto.
Głodny, spragniony i zły dojechałem do miejscowości Podgaje. A tam znałem knajpkę gdzie dają zjeść dużo i dobrze. Zamówiłem kotlet po kowalsku z frytkami i zestawem surówek, oraz 1.5 l wody. Wszamałem to wszystko jeszcze zanim talerz dotknął stołu :) Syty zamówiłem jeszcze kawusię i przegadałem chwilę z kierowcą TIRa. Jak już odsapnąłem, ruszyłem zrobić ostatni odcinek trasy.
Ruch na jedenastce był masakryczny. TIR za TIRem. Plan był genialnie prosty, jak najszybciej dojechać do Lotynia i uciekać w boczną drogę. Niby proste, ale zmęczenie już dawało o sobie znać, wiatr nie pomagał, a hopka poganiała hopkę.
W końcu jednak zobaczyłem tablicę Lotyń i odetchnąłem. Ale tylko na chwilę, gdyż jadąc przez miasteczko nigdzie nie widziałem drogowskazu ze skrętem na alternatywną (boczną) drogę do Szczecinka. Stanąłem z boku, sięgnąłem do tylnej kieszonki w której trzymałem papierową mapę i..... KURWA MAĆ wyrwało się z mojego gardła. Mapy zgubiłem na tym krótkim 15 km odcinku od ostatniego postoju. Musiałem zatem wprowadzić w życie plan „B”. Odjechałem kawałek, stanąłem w cieniu, oparłem rower o płot, na tym samym płocie zawiesiłem okulary rowerowe, założyłem korekcyjne i rozpocząłem przywracanie śladu GPS na właściwe tory. I gdy tak sobie grzebałem w telefonie, do przeciwnej strony płotu podbiegł wielki pies i zaczął na mnie ujadać. Co gorsze, moje okulary wisiały na oczku płotu dokładnie na wysokości jego pyska. Nie bardzo miałem jak je zdjąć. Do tego wszystkiego otwory w płocie były na tyle duże, że pół psiej mordy wystawało na zewnątrz. Nastąpił lekki impas. Ostatecznie zasymulowałem odjazd, a gdy bydle odbiegło dostatecznie daleko, szybko podjechałem po okulary i je zdjąłem z płotu. Takie coś to chyba tylko mi się mogło przydarzyć.
Prawidłowy ślad ostatecznie został pokazany na ekranie i pojechałem w dalszą drogę. Naturalnie okazało się, że pojechałem troszeczkę za daleko. Skręciłem prawidłowo i po chwili pożałowałem tego. Droga to były asfaltowe kratery. Na zjazdach momentami musiałem zwalniać do 10 km/h, aby nie pogiąć kół. Parłem jednak dziarsko naprzód. Znów zaczynało mi brakować picia, a za zimną colę mógłbym zabić. Na horyzoncie pojawiła się Żółtnica – ostatnia wioska, którą kojarzyłem przed metą. Była tam nawet OSP, ale jakaś taka nijaka.
Za nią był sklepik. Wszedłem do środka, podbiegłem do lodówki, a tam typowo wiejski zestaw rozrywkowy: piwo, gorzała i energetyki. Spytałem sprzedawcę o zimną colę lecz ten tylko wzdrygnął ramionami. Zły wyparowałem ze sklepu. Na wyjeździe zobaczyłem drogowskaz SZCZECINEK 10. Cholera, myślałem że miałem trochę bliżej.
W końcu dojechałem do upragnionego napisu SZCZECINEK.
Gdy go minąłem zadzwoniłem do M. aby mi podała godziny odjazdów pociągów, bo zapomniałem spisać. Najbliższy miałem za 40 minut i tylko kawałek do stacji. Przyspieszyłem na finiszu i wparowałem na dworzec. Kupiłem bilety oraz zapytałem gdzie jest jakiś sklepik, bo na sucho nie zamierzałem wracać. Powiedziano mi, że na końcu deptaka przez dworcem. Podziękowałem i wyszedłem. Deptak co prawda znalazłem natychmiast, lecz powaliła mnie jego wielkość. Na dobrą sprawę to można go było nakryć w całości jednym butem :). Sklepik też odszukałem, kupiłem też niezbyt zimną colę oraz trzy napoje 0,5 l o kolorze bursztynu każdy. I gdy piłem w pośpiechu coca-colę przed sklepem, podeszła do mnie lekko podcięta niewiasta i zaczęła zadawać dziwne pytania. W końcu się uparła i koniecznie chciała dowiedzieć ile dzisiaj przyjechałem. Na nic moje wykrętne odpowiedzi, że rower tylko pożyczyłem od kolegi, że tylko go odprowadzam i sam prawie nie jeżdżę. Była tak uparta, że nachyliła się nad licznikiem i po chwili stwierdziła:
- aleś chłopie najebał tych kilometrów, dobrze nie widzę bo nie mam okularów, ale chyba żeś zrobił 25 km. :) (cytat)
Fakt, dobrze nie widziała hehe. Prawda by ją zabiła, a ja nie wyprowadzałem jej z błędu. Wróciłem na dworzec, po chwili przyjechał pociąg, zapakowałem się do środka i rozpocząłem powrót do Poznania. W przedziale siedziałem przez całą drogę sam. I bardzo dobrze, przynajmniej nikt krzywo nie patrzył jak wypijałem to co sobie kupiłem na drogę. Po niecałych trzech godzinach przybyłem na Poznań Główny, a dalej spokojnie rowerem pokonałem ostatnie 12 km do domu.
Ostatecznie zrobiłem ponad 260 km, z czego ostatnie siedemdziesiąt pod mocny wiatr. Na chwilę obecną moja kondycja wystarcza na dokładnie tyle. Wypiłem sporo, bo aż 6 litrów płynów na trasie, kawę, colę i 3x0,5 w pociągu. I nadal nie byłem dobrze nawodniony.
Zaliczone 10 nowych gmin pod które ułożyłem tą trasę: Damasławek, Gołańcz, Wyrzysk, Łobżenica, Złotów obszar wiejski, Zakrzewo, Lipka, Lędyczek, Szczecinek obszar miejski i wiejski.
Kategoria 200 z plusem, Gminy, szosa, OSP
- DST 65.85km
- Czas 02:19
- VAVG 28.42km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Rozdziewiczony
Sobota, 4 czerwca 2016 · dodano: 04.06.2016 | Komentarze 5
Niby słońce, niby chmury. Kremować czy nie kremować łapki przed słońcem? Oto jest pytanie. Jako urodzony poznaniak nie pokremowałem aby zaoszczędzić ;-) Potem naturalnie żałowałem, ale co zaoszczędziłem to moje hehe.Początek przez Gołuski, Skórzewo, Sady, Rogierówko i wjechałem do Rokietnicy, a co za tym idzie wprowadziłem planową lekką modyfikację trasy. Po drodze zobaczyłem ukwiecone na biało pole i sięgając do swoich głębokich zasobów wiedzy z tego zakresu, mogę z całą stanowczością stwierdzić, że to były przebiśniegi. Co swoją drogą w czerwcu jest oczywiste :)
Acha, na śmierć bym zapomniał. W końcu jakiś bystrzacha rozdziewiczył klaksonem mnie na wyremontowanej drodze w Kiekrzu ze ścieżką rowerową obok niej, zwracając mi tym samym uwagę, że źle jadę. To musiało kiedyś mieć miejsce. Klakson, a nie że źle jadę :)
Następnie skierowałem się do Pamiątkowa wiedząc, że asfalt tam prowadzący był jeszcze ubiegłego roku daleki od ideału. No i nic się nie poprawiło. Jednak sprawdzać trzeba co jakiś czas, bo można by przegapić jakiś remont :) W Przecławie cyknąłem tamtejsze OSP i dotarłem do Pamiątkowa. Od tego momentu jechałem trasą Szamotulską równiuteńką jak stół. Za Chybami wyprzedziło mnie i wystraszyło jednocześnie dwóch motocyklistów. Z ich prędkości wywnioskowałem, że już chyba byli już w fazie wznoszenia tak zapierdalali.
Za Przeźmierowem wykonałem telefon do M. czy kupić truskawki. Na moje nieszczęście przystała na to z radością, a ja potem jak głupi kręciłem się po Plewiskach i szukałem gdzie jeszcze to cudo sprzedają, gdyż pora była już mocno popołudniowa. Na szczęście było czynne jedno stoisko i nabyłem garść tych przepysznych owoców. Ostatni kilometr okazał się wyzwaniem za sprawą trzymanej w ręce papierowej tytki z zakupem last minute.
Truskawki dojechały do domu okrągłe, a nie płaskie ku mojemu zdziwieniu, gdyż raczej spodziewałem się musu owocowego. Też by pewnie smakował.
- DST 63.23km
- Czas 02:09
- VAVG 29.41km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Telegraficznie
Piątek, 3 czerwca 2016 · dodano: 04.06.2016 | Komentarze 4
W telegraficznym skrócie. Wiało!!!Ok przesadziłem, rozwinę lekko temat. Start z wiatrem w plecy przez Gołuski i Zakrzewo. W Sadach już nie było tal kolorowo i podmuchy powstrzymywały mnie momentami nawet zbyt mocno. W Kiekrzu dogoniłem szosowca ale trzymałem się 10m za nim aby nie jechać na krzywy ryj. W Mrowinie na światłach jednak było nam dane się zrównać i 2km pokręciliśmy razem. Następnie przez Kokoszczyn, Góra, Tarnowo Podgórne wjechałem do Poznania i tak kręciłem aż do Przeźmierowa i Skórzewa. Ostatnie 5km to były zapasy z wiatrem. Wygrane. STOP. Pozdrawiam Darek :)
Nie mogłem sobie odmówić przyjemności wstawienia tego oto białego kruka znalezionego w sieci :)
Kategoria szosa
- DST 61.36km
- Czas 02:07
- VAVG 28.99km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Nowa pętla i nowa znajomość
Czwartek, 2 czerwca 2016 · dodano: 02.06.2016 | Komentarze 7
Najpierw podsumowanie rowerowego maja: MAJ BYŁ DO DUPY!!!Czwartek. Nareszcie znalazłem czas na rower. Bardzo nie lubię jak moje życie nie toczy się po ściśle utartych szlakach i wszystko muszę inaczej planować. A ostatnio mam tyle z utartych szlaków, co dróg w dziewiczym ścisłym rezerwacie.
Grunt że ruszyłem i w głębokim poważaniu miałem czy będzie później padać deszcz czy nie. Początkowo obrałem „na tapetę ” ostatnio dopracowaną pętlę. Jadąc przez Skórzewo i Dąbrowę sam do końca nie wiedziałem skąd wieje wiatr. Mało tego, on sam tego nie wiedział :) Zbliżając się do Sadów, wiedziałem sprzedawane prosto z pola truskawki. Piękny widok, gdyby tylko nie fakt, że nie miałem jak ich zabrać ze sobą w razie decyzji o zakupie, dodatkowo nie robiąc z nich marmolady. Pomlaskałem i pojechałem dalej.
Za Sadami zachciałem przetestować boczną odnogę asfaltową i oczywiście skończyło się tak.
Minąłem Rogierówko. I w tym momencie dostałem kaprysu aby pojechać inaczej. Zatem zaliczyłem Psarskie, Strzeszynek i wpadłem do Poznania aby Golęcinem wyjechać na Wawrzyńca i dalej Polską. I gdy pomykałem tą ostatnią z wymienionych, w pewnej chwili wyprzedziłem odzianą na różowo dziewoję na szosówce. Nawet mi w głowie cos zaświtało, ale po głębokiej analizie zostało odrzucone jako nierealne przez mój narząd myślowy, zwany przez niektórych na wyrost mózgiem.
Krzyk za mną LIPCIU!!!! upewnił mnie, że świtanie w głowie miało jednak jakieś podstawy. Krzyczącą okazała się Starszapani. Zatrzymałem moją maszynę i witając, oficjalnie się sobie przedstawiliśmy. Przegadaliśmy na środku ścieżki rowerowej około 20 minut i pewnie gadalibyśmy nadal, tylko każdego z nas nie wzywali do siebie kapitalistyczni wyzyskiwacze, czyli widmo pracy zaglądało nam w oczy. Życzyłem „starszej” powodzenia na maratonie i każde z nas pojechało w inną stronę.
Puściłem się Bukowską i od razu wiedziałem, że wiatr łaskawca mnie popycha. Długimi odcinkami cztery dychy nie schodziły z licznika. Zgodnie z pradawnym przysłowiem – wszystko co szybkie szybko się kończy. I skończyło się po skręcie na Zakrzewo. Odhaczyłem Ochotniczą Straż Pożarną w tej miejscowości uwieczniając ją na kliszy.
Chyba miałem zostać strażakiem, bo bardzo mi cieszą oko takie jednostki pożarnicze.
Ostanie kilometry pokonałem pod wiatr, który raczył sobie odebrać, to co mi dał na Bukowskiej. Ale nie z takimi podmuchami już się walczyło i ostatecznie jako zwycięzca dojechałem do domu.
Zapomniałem dodać, że DDR na Koszalińskiej wygląda na ponad galaktyczny, jak z innej epoki. Przejechałem po tej ścieżce i złego słowa nie mogę powiedzieć. Jest super.
Autostrada rowerowa
- DST 61.87km
- Czas 02:11
- VAVG 28.34km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Wyrolowany
Środa, 25 maja 2016 · dodano: 25.05.2016 | Komentarze 5
Z pełną premedytacją wybrałem samo południe na jazdę rowerem, gdyż tym samym nie musiałem robić rozgrzewki. Nie abym ją robił kiedykolwiek ;)W zamiarze była do zrobienia wczorajsza pętla z pominięciem Kaźmierza. I tak też zacząłem bliźniaczo z tą jednak różnicą, że wiatr niekoniecznie chciał współpracować. Do miejscowości Góra było różnie ale na pewno nie z wiatrem. Dopiero od tej wioski powinno być łatwiej. Miałem tę złudną nadzieję. Najbardziej liczyłem na pomoc wiatru jadąc Dąbrowskiego. Tu też się przeliczyłem. Ale gdy dotarłem do skrętu do Przeźmierowa nie wytrzymałem nerwowo i wykonałem telefon do Centralnego Zarządzania Podmuchami i Wichurami. Odebrał jakiś niby zaspany operator i pyta:
Dzień dobry, tu CZPiW. W czym mogę pomóc.
Dzień dobry, ja dzwonię w sprawie wiatru który w pierwszą stronę mi cholernie przeszkadzał, a teraz gdy już wracam i powinien mi pomagać nie ma go prawie wcale. Czy może mi to ktoś wytłumaczyć?
Już sprawdzam.
Po kilku minutach usłyszałem:
Naprawdę nie wieje panu w plecy? To niemożliwe, u nas wszystko w porządku. Proszę jeszcze raz wykonać dystans, a na pewno wszystko będzie się zgadzać.
I się rozłączył. Palec bym dał pani premier uciąć, że słyszałem sarkazm w jego głosie ;-) Chyba na głowę upadł jeśli sądził, że jeszcze raz będę jechał dotychczasowe 50km. Nie dzisiaj. Phi.
Tak więc nie pozostało mi nic innego, niż ruszyć dalej, przecisnąć się przez Przeźmierowo oraz Skórzewo do Plewisk i zakończyć jazdę. Tym samym z grubsza opracowałem pierwszą pętlę o długości 60km na nowych terenach.
O kierowcach nic nie napiszę, bo trafiłem na tyle nieprzyjemnych sytuacji, że opisanie ich wszystkich zapchałoby serwer. Słonko jak widać przypiekło nie tylko moje ręce, ale także co poniektórych główki. Najważniejsze, że debilna kolarska opalenizna ma się na mnie dobrze, a będzie jeszcze lepiej ;-)
Kategoria szosa
- DST 74.14km
- Czas 02:38
- VAVG 28.15km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Automobilowy budzik
Wtorek, 24 maja 2016 · dodano: 24.05.2016 | Komentarze 6
Dzisiejszy dzień zaczął się mocno nietypowo za sprawą ryczącego alarmu w samochodzie, stojącego parkingu. Na moje nieszczęście wył na tyle donośnie, że mnie to obudziło. Powalczyłem trochę ze snem i piętnaście minut później zszedłem na parking zobaczyć, co to za gówno mi spać nie daje. Była wówczas godzina 3:15. Okazało się, że równo ze mną na parking przyszedł sąsiad. Zlokalizowaliśmy źródło hałasu w postaci Volvo, które w dalszym ciągu zaciekle ujadało i to by było na tyle co mogliśmy zrobić.Położyłem się ponownie do łóżka, coś tam wetknąłem w uszy i nawet o dziwo poskutkowało. Nic już nie słyszałem. Mimo to już nie zasnąłem, więc godzinę później wstałem. Zrobiłem sobie kawę, zjadłem resztę sernika z soboty i niespiesznie zebrałem się na rower.
Początkowo zaliczyłem wraz z moim cieniem Skórzewo, Dąbrowę, Zakrzewo, Konstantynowo i wjechałem do Lusowa,
a tam mój mózg już wysyłał sygnały ostrzegawcze o betonowych płytach, więc odbiłem na Sady testując jednocześnie nowy szlak. On okazał się trochę dziwny za sprawą spękanego starego asfaltu na drodze głównej i dziwnie wylanej również masą bitumiczną, wąskiej ścieżynki biegnącej obok drogi.
Dało się jechać :)
Wyjechałem koło Rogierówka. Następnie drogą aż za dobrze mi znaną minąłem Kiekrz, Rokietnicę i Mrowino, a następnie wpadłem na pomysł dotarcia do Kaźmierza. Gdy się tam zameldowałem, dotarło do mnie, że chyba ciut przeszarżowałem z dystansem w stosunku do wolnego czasu. Zatem zarządziłem odwrót przez Tarnowo Podgórne gdzie zobaczyłem ciekawie wrośnięte drzewo w płot.
Ale zanim tam dotarłem, na prostej drodze porośniętej wzdłuż drzewami, usłyszałem odgłos łamiącego się drzewa. Po odwróceniu, kątem oka zobaczyłem spadającą dużą gałąź i głowę bym dał, że wyglądała na zdrową. Przypadek?
Następnie pokonując Dąbrowskiego w oczy rzuciło mi się coś, co przypominało Temidę z szalami sprawiedliwości.
Tylko dlaczego na polu?
Na pewno wszechwiedzący Antoni wraz z komisją dojdą do zaskakujących wniosków ;-)
Teraz przede mną było do pokonania tylko Przeźmierowo ze Skórzewem i mogłem już się zameldować w domu. Zanim to jednak uczyniłem, postanowiłem przetestować piekarnię o nazwie......???? ... której to nazwy nie zapamiętałem. I dobrze, bo pieczywo okazało się dmuchane i już więcej tam nic nie kupię.
W tak dziwnych okolicznościach zrobiłem 73km zanim upał zaczął nabierać rozpędu. Teraz tylko mnie ciekawi kiedy w pracy dopadnie mnie kryzys po całych czterech godzinach snu. Chyba nawet niecałych :)
Kategoria szosa
- DST 62.75km
- Czas 02:08
- VAVG 29.41km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Rowerowy mix sprzętowy
Czwartek, 19 maja 2016 · dodano: 20.05.2016 | Komentarze 3
Szczęście pełne mnie spotkało. Nie dosyć, że trzeci dzień z rzędu mogłem się wybrać na rower, to jeszcze wiało w sposób akceptowalny. Nie mogłem takiej okazji zmarnować i ruszyłem testować inną pętlę.Ty razem przez Skórzewo, Dąbrowę i Zakrzewo. W Konstantynowie jakaś gwiazda ze spalonego teatru nie wytrzymała ciśnienia i postanowiła klaksonem poinformować mnie, iż nie poruszam się ścieżką rowerową. Co za odwaga, co za charyzma :)
Durna jakaś? Czy ona naprawdę myślała, że jestem ślepy i tego nie wiem?
Następnie przez moment się zawahałem, bo coś mi w głowie świtało, że popełnić mogę na chwilkę jakiś błąd. Świtania szczelnie przykryłem kaskiem i dziarsko ruszyłem naprzód. Co prawda głosu z głowy już nie słyszałem, ale za to pojawiły mi się przed oczami betonowe płyty.
No tak, Lusowo. Na śmierć o nim zapomniałem i o tej piekielnej ulicy.
Dokładnie 2km trzęsawki sobie zafundowałem. Mrówki w rękach miałem zebrane chyba z całej planety. Ale przedarłem się tą drogą z uporem maniaka, aby po chwili wjechać do Tarnowa Podgórnego. Teraz na cel obrałem Rokietnicę ale zanim tam dotarłem, (a w zasadzie i tak do niej nie dojechałem) skręciłem w kusząco wyglądającą asfaltową odnogę. Niestety po kilometrze kończyła się tak:
Ale za to przede mną pojawiło Mrowino :) które nie mając w sobie nic ciekawego, dziwnym trafem ciągnie mnie do siebie niczym magnes. A skoro już tam zajechałem, to obudziłem kumpla, powiedziałem dzień dobry i pojechałem dalej aby za moment znów zaliczyć Tarnowo Podgórne.
Nie chcąc wracać zbyt wiele po własnym śladzie, lekko popychany przez wiatr przemknąłem Dąbrowskiego i przez Baranowo wpadłem do Przeźmierowa. W nim ryk silników oznajmił mi, że na Torze Poznań coś się porusza i to całkiem szybko. Nie mogłem sobie odmówić przyjemności zobaczenia co tak hałasuje. Gdy już byłem na mostku nad torem zobaczyłem, że to motocykliści zarzynają swoje maszyny.
Było szybko, było głośno i było na co popatrzeć.
Niestety z darmowego oglądania wygonił mnie czas, a dokładniej godzina o której musiałem być w domu, gdyż przychodził monter podłączać kablówkę, a w niej ponad 15 kanałów sportowych.
I tylko jeden telewizor w domu. Oj będą walki z M, oj będzie się działo ;-)
Ponownie zaliczając Skórzewo wjechałem do Plewisk i głodny jak wilk zameldowałem się w domu.
Normalnie na tym powinienem zakończyć sportową część dnia. Tym razem jednak było trochę inaczej, gdyż po południu otrzymałem długo wyczekiwaną wiadomość, że auto w końcu może o własnych siłach opuścić warsztat blacharski. Zatem tym razem zabrałem MTB i ruszyłem pokonać calutkie miasto i cztery wsie.
W tak ciepły dzień jazda przez Poznań przypominała majówkę. Setki rowerzystów, miliony pieszych. 15km w tak ekstremalnych warunkach mnie wycieńczyło do tego stopnia, że musiałem na chwilę stanąć.
I co za przypadek. Dziwnym trafem okazało się, że stoję dokładnie koło zaprzyjaźnionej budki z kebabami.
Dlaczego zaprzyjaźnionej? Bo oni nigdy mnie nie pytają dlaczego tyle jem, a ja nigdy nie pytam ich dlaczego zawsze mają otwarte gdy do nich podjeżdżam ;-)
Pełen żołądek znacząco podnosi uroki krajobrazu, więc dalsza jazda sprawiła, że uśmiech nie schodził mi z twarzy. Resztki sosu ziołowego również :)
Mijając Koziegłowy i Czerwonak dotarłem do Miękowa gdzie czekało na mnie gotowe do odbioru moje autko, przez wielu na tym forum nazywane blochosmrodem ;-)
Tym oto magicznym sposobem przez przypadek wpadło dodatkowo 25km razem tworząc dzienny przebieg 88km
Kategoria szosa
- DST 75.20km
- Czas 02:51
- VAVG 26.39km/h
- Temperatura 11.0°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Zwiad
Wtorek, 17 maja 2016 · dodano: 17.05.2016 | Komentarze 6
Wiry które potworzyły się ostatnio, namieszały w moim spokojnym i poukładanym życiu więcej niż wojskowy kucharz, kręcący wiosłem średniowiecznej galery w poligonowym kotle. Co prawda do minionej stabilności dużo jeszcze brakuje, ale dzisiaj nareszcie znalazłem czas na rower. Wczoraj od rana też go w zasadzie miałem, lecz gdy już pakowałem lewą stopę w prawą rowerową skarpetkę..... rozpadało się na dworze. Nawet spałem w kasku aby nie uronić chwili na przygotowania. Wszystko na nic :(Za to dzisiaj od samego rana otrzymałem zapewnienie od M, że nareszcie nie wieje. Niestety w nowym miejscu zamieszkania (przeprowadzka - jeden z istotnych wirów permanentnego braku czasu), jest brak widoku na jakiekolwiek drzewa i nie byłem w stanie ocenić czy mówi prawdę. Grunt, że nie padało.
Wyszykowałem się i rozpocząłem jazdę która miała na celu obadanie nowych kierunków do jazd. Gdy tylko wyjechałem za parking, pierwszy podmuch pozbawił mnie roweru spod tyłka. Drugi wdmuchnął mnie z powrotem na siodełko. Ot takie delikatne preludium do tego co mnie czekało.
Dzięki Monika za rzetelne info na temat wiatru. Odwdzięczę się :)
Zatem rozpocząłem rundę z Plewisk i skierowałem pierwsze kilometry przez Gołuski, Palędzie, Dopiewiec, Dopiewo, aż dotarłem do wsi Podłoziny. Nigdy nawet nie słyszałem tej nazwy. Do tego miejsca przeżyłem masakrę, której fundatorem był wiatr.
Co tam wiatr, to było przebrzydłe wietrzysko w najgorszym wydaniu.
Ostatnie kilkaset metrów przed Podłozinami, uczciwie określę jako idealne, a to za sprawą zmiany kierunku jazdy i w następstwie tego byłem popychany. Pojawił się sielski klimacik, mój humorek został poprawiony, nawet zamigotał w mojej głowie jakiś żarcik, gdy wtem bez ostrzeżenia skończył swój byt asfalt.
Tak to się dzisiaj najczęściej kończyło
Zatem znów rozpocząłem walkę z wiatrem i co rusz eksplorowałem nowe, nieznane mi drogi z większym, a najczęściej mniejszym szczęściem. Minąłem Trzcielin, Drogosławiec i kiepskiej jakości asfaltem wjechałem do Stęszewa, aby tam wpaść na szatański pomysł skierowania się do Witobla. Po kilometrze miałem dość telepania po dziurach, więc zawróciłem i pojechałem do Mosiny. Lecz zanim tam dotarłem, odwiedziłem stare kąty mojego niejednego wypoczynku z czasów nastolatka, czyli Dymaczewo, a ściślej jezioro nad nim położone.
Jezioro Dymaczewskie
Gdybym jeszcze palił, to zapewne z tej okazji przykurzyłbym dymiącego kija siadając na pomoście, lecz na szczęście rzuciłem to cholerstwo prawie pięć lat temu i nie miałem co zajarać ;-)
Naturalnie jak co sezon i jak wszyscy muszę wkleić fotkę rzepaku :)
Wraz z łaskawcą pomagającym wiatrem, pojechałem po kilkunastu minutach relaksu w dalszą drogę. W Mosinie nawet mi do głowy nie przyszło (w sumie to przyszło, ale szybko to z niej sobie wybiłem hehe) wdrapywać się na Osową Górę i mijając Puszczykowo wraz z Luboniem wjechałem do Poznania. W nim zaliczyłem Świerczewo z Junikowem, aby następnie ponownie znaleźć się w Plewiskach. Naturalnie ostatnie kilometry musiały być pod wiatr, inaczej jeszcze przez przypadek z siłami i radosnym wyrazem twarzy bym dotarł do domu.
Podsumowując. Po prawie dwóch tygodniach rowerowego nieróbstwa zrobiłem 75km, zwiedzając i lustrując jednocześnie okolice. Wiatr mnie wychłostał, tyłek poczułem, a endorfiny gdzieś tam się czają, tylko jeszcze nie wiem gdzie :)
Niestety majowa kilometrówka leży i kwiczy ;-)
Kategoria szosa
- DST 101.31km
- Czas 03:39
- VAVG 27.76km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Żurek i szaszłyki motywacją roku 2016 :)
Piątek, 6 maja 2016 · dodano: 08.05.2016 | Komentarze 19
Wodziliśmy z Krzysiem paluchem po mapie szukając celu do jazdy. Po tych poszukiwaniach zakrojonych na szeroką skalę padło ostatecznie na Lutol Suchy. Po śniadaniu nie było sensu zwlekać z jazdą, bo był jeszcze do ugotowania żurek i szaszłyki do zrobienia. Ale nie chęć gotowania, tylko jedzenie tego wszystkiego było motorem napędowym do zrobienia kilometrów i zgubienia na zapas kalorii :)Pierwszy raz z pełną świadomością wyjechałem ubrany na krótko wiedząc, że nie zmarznę. Przez Zarzyń, Pieski i cholerne górki Lubuskiego dojechaliśmy do Międzyrzecza. Przejechaliśmy miasteczko bez przeszkód i skierowaliśmy się dalej. Przed Bukowcem oczom naszym ukazała się wycinka drzew bardzo ciekawą maszyną której nazwy nie znam. Na tyle nas to zaabsorbowało, że postaliśmy chwilę patrząc jak kilka drzew zmienia swój punkt widzenia ze stojącego na leżący ;-)
Ruszyliśmy w dalszą jazdę cały czas pod wiatr i mając wrażenie, że więcej mamy pod górę niż w dół. W końcu dotarliśmy do Lutola Suchego, gdzie nastąpiła konsternacja co dalej? Na nawigacji sprawdziłem dystans do Zbąszynka. Pokazało 12km. Decyzja – jedziemy!!!
Nadal walcząc w centralnym wiatrem minęliśmy Rogoziniec w którym strzeliłem fotkę ciekawej figurki stojącej przed kogoś domem. Następnie przyszła kolej na Dąbrówkę Wielkopolską i wpadliśmy do Zbąszynka.
Nowa gmina zdobyta :)
Nowa gmina zaliczona. Po samej miejscowości chwilę się pokręciliśmy z racji tego, że oboje byliśmy tam pierwszy raz. Zjedliśmy po ciastku z piekarni, wypiliśmy colę pod sklepem i ruszyliśmy w drogę powrotną.
Miasto kolejarzy
Tym razem szczęście było pełne, bo wiatr wiał nam w plecy, zatem jechało się dużo łatwiej. Już za Międzyrzeczem zachciało nam się gonić innego rowerzystę. Wypruwając sobie przy tym flaki :) aż w końcu go dogoniliśmy. Na nasze nieszczęście był młody, zacięty i to jechał całkiem szybko nieświadom naszego „pościgu”, co zaowocowało naszym zziajaniem :)
Znowu ukazał nam się Międzyrzecz, uzupełniliśmy bidony i nadal ze sprzyjającym wiatrem wjechaliśmy do Piesek. Ostatnie 9km pokonaliśmy po słabej jakości asfaltach i po kilkunastu minutach zameldowaliśmy się na naszym agro.
Nowa gmina została zaliczona, setka zaliczyła się przez przypadek. Miodzio!!!
Bonusem był ugotowany przez Wojtka żurek. Szybki prysznic i już siedziałem w talerzu zupy. Chwilę potem w drugim ;-)
Kategoria 100 i więcej, Gminy, szosa
- DST 71.04km
- Czas 02:38
- VAVG 26.98km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Solo po lubuskim
Czwartek, 5 maja 2016 · dodano: 08.05.2016 | Komentarze 9
Po dniu przerwy samotnie wyruszyłem na rundę po województwie lubuskim. Sam, bo Krzysiu musiał iść do pracy na jeden dzień. Chwilę mi zajęło obmyślenie kierunku, ale tylko chwilę :)Przez Zarzyń i Pieski skierowałem się na Międzyrzecz. Tuż przed nim zobaczyłem z daleka jakiegoś rowerzystę wjeżdżającego pod strome wzniesienie. Moja ambicja została ukłuta i przyspieszyłem. Zdziwienie wywołał fakt, że odległość między nami malała zaskakująco powoli, tym bardziej iż dostrzegłem na nim przewieszone wędki. W końcu rowerzysta dotarł do szczytu, ja chwilę później, a następnie rzuciłem się w pogoń na zjeździe. Gdy w końcu dopadłem „uciekiniera” zbaraniałem. Okazał się nim niemłody wędkarz jadący na rowerze......... z silniczkiem spalinowym. Potwierdza to tylko o stosowanie dopingu mechanicznego w kolarstwie :)
Ale jednak go dopadłem hehe.
Kolejny etap to Głębokie, za nim skręt na Popowo, Zemsko, Bledzew i wjechałem do Chyciny. Tam odwiedziłem zaprzyjaźniony sklep, który był niestety zamknięty, zobaczyłem ośrodek AWF w którym nikogo nie było, oraz posłuchałem co słychać nad jeziorem.
Byłem na tym etapie za półmetkiem. Zatem aby zbyt nie skracać dzisiejszej jazdy pojechałem do Templewa, przed Grochowem podjazd ponad 1,5 mnie o mało co nie zabił, tej samej długości zjazd przywrócił ponownie do życia, wjechałem do Trzemeszna Lubuskiego i skręciłem na Wielowieś. Ostatnie 9km oczywiście góra dół, góra dół po słabej jakości asfaltach i w końcu zameldowałem się w naszym agro robiąc dzisiaj 71 kilometrów.
Bardzo fajna jazda w idealnej pogodzie.
Muszę nadmienić iż zostałem odgórnie zobligowany przez Wojtka do zaznaczenia, że był on współuczestnikiem grupy rowerowej jadącej razem z Moniką i innymi do Poźrzadła zobaczyć piramidę. Również jednocześnie odgórnie dostałem zakaz udostępniania informacji, że po zrobieniu dystansu 44km wrócił nieprzytomny, odwodniony, wycieńczony, z błędnym wzrokiem i niezdolny do funkcjonowania w społeczeństwie przez najbliższy miesiąc :)
Inna sprawa, że były to jego pierwsze kilometry na
rowerze w tym roku i jednocześnie połowa wszystkich jakie zrobił na takim
sprzęcie w swoim życiu ;-)
Zdaję sobie sprawę, że jak ON to przeczyta wówczas ja
już nigdy nic nie napiszę ;-) Naturalnie jak mnie dogoni hehe.
Kategoria szosa