Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Follow me on Strava

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lipciu71.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

szosa

Dystans całkowity:26164.20 km (w terenie 35.00 km; 0.13%)
Czas w ruchu:904:58
Średnia prędkość:27.46 km/h
Maksymalna prędkość:67.93 km/h
Suma podjazdów:3867 m
Suma kalorii:10866 kcal
Liczba aktywności:354
Średnio na aktywność:73.91 km i 2h 43m
Więcej statystyk
  • DST 61.41km
  • Czas 02:10
  • VAVG 28.34km/h
  • VMAX 58.00km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Biedruskowa pętla

Środa, 13 kwietnia 2016 · dodano: 13.04.2016 | Komentarze 6

Szybka rundka przed śniadaniem. Taki początek mógł zmylić nawet mnie. W gruncie rzeczy miałem na myśli to, że obudziłem się wcześniej niż zwykle i przez to ciut wcześniej wyruszyłem.

Korki, szlabany, ścieżki rowerowe. To wszystko towarzyszyło mi aż do Golęcina. Potem było już super. Przez Strzeszyn, Psarskie, Złotniki, Suchy Las dojechałem na Morasko aby tamtejsze górki mnie
pomęczyły. Następnie szybki zjazd za Radojewem i dojazd do Biedruska. Za to przy wyjeździe z Promnic, natrąbiło na mnie jakieś auto tyle, że kierowca zapewne teraz będzie miał dobry humor przez co najmniej tydzień, za to jak zrugał nieprzepisowo jadącego rowerzystę.

Inna sprawa, że jak ja bym miał w swoim aucie tak kiepski klakson, to zapadłbym się pod ziemię ze wstydu ;-)

Kawałeczek dalej natrafiłem na sfrezowaną nawierzchnię. Jadąc po niej powoli, zrównałem prędkość jazdy to kroku idącego drogowca i grzecznie z uśmiechem zapytałem:

Przepraszam bardzo, czy nie wie pan kto ukradł tutejszy asfalt?

Chłopisko się uśmiechnęło szczerze i zapewnił, że to ich robota ale położą nowy :)

Kolejnym punktem programu była Murowana Goślina którą objechałem i skierowałem dalszą jazdę w stronę śniadania. Znaczy domu hehe.

Po kilkunastu kilometrach zakończyłem dzisiejszą jazdę. Teraz czekają mnie dwa dni bez roweru.



Kategoria szosa


  • DST 53.79km
  • Czas 01:50
  • VAVG 29.34km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Spotykając Kubicę ;-)

Poniedziałek, 11 kwietnia 2016 · dodano: 11.04.2016 | Komentarze 9

Dzień wolny. Rzadkość, rarytas ale przez to bardzo cenny. Na tyle cenny, że o mało co nie przespałem całego. Po włączeniu telefonu zobaczyłem ponaglająco – pytające wiadomości od Tomasza z którym umówiłem się niezobowiązująco na jakąś rundę. Po krótkiej rozmowie okazało się, że jemu bardziej zależy na czasie niż mi i nic nie wyszło ze wspólnego kręcenia.

Z domu wytoczyłem rower równo w południe z zamiarem dorocznego przebadania jakości asfaltu do Pobiedzisk. Do wysokości Dębogóry nie licząc paskudnego wietrzyska jakoś droga wyglądała. Potem nastąpiły odcinki gdzie ciężko było dostrzec spod łat i dziur pierwotną masę bitumiczną. Katastrofa dla szosówki.

Dopiero za Tucznem jakość znacznie się poprawiła na tyle, że mogłem skupić uwagę na czymś innym niż przednie koło. I dobrze się stało, bo w pewnym momencie dostrzegłem stojącego za płotem Roberta Kubicę. Zatrzymałem rower, podszedłem i chwilę pogadaliśmy :) Po chwili ruszyłem dalej i po kilku kilometrach dojechałem do Pobiedzisk.



                                                                      Kubica jak się patrzy :)

Następne podejście do tego odcinka zrobię nie wcześniej niż za rok.


Teraz się zaczęło prawdziwe Eldorado. Wiatr centralnie mnie pchał, prędkość przelotowa znacznie wzrosła, a szerokie pobocze drogi z Gniezna, dawało spory komfort psychiczny. Pedałowałem z takim zapamiętaniem i gorliwością, że zaskoczył mnie fakt wyprzedzenia mojej skromnej osoby przez pędzący IC.

Jak mógł ktokolwiek być szybszy ode mnie? Ano ktoś znalazł w sobie tyle odwagi ;-)

Kolejne kilometry uciekały równie szybko i po chwili już wjeżdżałem do Janikowa w którym zboczyłem z dotychczasowego szerokiego szlaku i skręciłem na lokalne dróżki którymi dotarłem do domu.
Kategoria szosa


  • DST 62.88km
  • Czas 02:16
  • VAVG 27.74km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień świra

Piątek, 8 kwietnia 2016 · dodano: 08.04.2016 | Komentarze 6

Piątek. To raczej ostatni dzień szosowania w tym tygodniu. Tym bardziej nie było nad czym się zastanawiać. Wyjątkowo miałem czas na normalne śniadanie przed jazdą, co samo w sobie było już nienormalne. Chciałem zakombinować z kierunkiem jazdy, ale kierunek wiatru wybił mi to skutecznie. Zdecydowanie nie chciałem jechać ostatnich 20km pod wiatr, więc wybrałem wariant tradycyjny, łudząc sie przy okazji, że będzie on równie tradycyjnie spokojny. I niestety tutaj w moim rozumowaniu nastąpiła pomyłka.

Do Rokietnicy wszystko przebiegało wręcz szablonowo. I tak właśnie powinno przebiegać. Niestety wyjeżdżając z tej miejscowości zauważyłem z lewej strony włączające się do ruchu z podporządkowanej auto. Robiło to w sposób na tyle subtelny, że pomyślałem iż kierowca mnie widzi, przepuści i następnie wyprzedzi. O ja naiwny. W kolejnej fazie jego (auta) manewru, gdy byliśmy na jednej wysokości zacząłem być spychany na krawężnik. Od kolizji uratował mnie mój krzyk. Auto stanęło. Poleciała wiązanka. Najwyraźniej doszła celu, bo okno zostało otwarte, a w środku paniusia z przyspawanym do fotelika dzieciakiem. I jeszcze ma do mnie jakieś żale.

Ale o co panu chodzi? - przecież machnęłam ręką że przepraszam!

Kurwa, o moje zdrowie mi chodzi!!!!

Ręce mi opadły, na szczęście nie dalej jak na kierownicę i pojechałem dalej.

W Mrowinie zawróciłem i wszystko znowu było piękne i normalne. Na Golęcinie przystanąłem przy fachowcach tworzących ścieżkę rowerową i zapytałem z czego będzie?
Z masy bitumicznej czyli asfaltu hehe. Bingo!!!

Gdy przekroczyłem pięćdziesiąty któryś kilometr, będąc akurat na al. Solidarności, wyprzedziła mnie Honda. Nic w tym dziwnego, ale pomiędzy nas w czasie tego manewru ciężko by było wcisnąć skrzydło komara. To też jeszcze sam w sobie nie jest jakoś wybitnie odosobniony przypadek. Ale gdy spojrzałem na oddalające się auto zobaczyłem..... no nie, nie mogłem w pierwszej chwili w to uwierzyć.

Z okna kierowcy wysunęła się ręka z wyciągniętym palcem wskazującym i pokazał na ścieżkę rowerową będącą po drugiej stronie ulicy.

Dla jasności. Od tamtej ścieżki oddzielały mnie trzy pasy jezdni w moim kierunku, pas zieleni z barierkami i trzy pasy ruchu w kierunku przeciwnym. Poza tym nie miałem obowiązku jechać tamtą ścieżką.

Na mój gest/odpowiedź przyhamował, przyspieszył, znowu przyhamował i pojechał w siną dal. Widocznie przeanalizował, że z dalszej ewentualnej konfrontacji nic dobrego by nie wynikło ani dla niego, ani dla mnie. Mądra decyzja.

Bezpiecznie i cało dotarłem na osiedle, lecz zanim znalazłem się w domu, odwiedziłem serwis rowerowy z powodu wydobywających się dźwięków od strony sterów. Pobieżna diagnoza wykazała prawdopodobny defekt łożyska. Serwisant obiecał, że podejmie próbę naprawy w środę. Zobaczymy.
Kategoria szosa


  • DST 61.52km
  • Czas 02:11
  • VAVG 28.18km/h
  • VMAX 45.00km/h
  • Temperatura 11.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Standard taki, że aż oczy łzawią :)

Czwartek, 7 kwietnia 2016 · dodano: 07.04.2016 | Komentarze 5

Ku mojemu własnemu zaskoczeniu, moje nogi nawet chciały dzisiaj funkcjonować jako napęd, pomimo ich ponadnormatywnego wyzyskiwania we wtorek. Aura się utrzymuje więc trzeba było to wykorzystać. Zatem wykonałem klasyczną rundkę do Mrowina.

Przy Pancerniaku spotkałem kumpla jadącego autem do pracy i wymieniliśmy pozdrowienia. Na Koszalińskiej cały czas trwają głęboko zaawansowane prace przy tworzeniu nowych ścieżek rowerowych. Kawałek dalej dogoniłem kogoś na szosie, ale chłopak się męczył wioząc coś ciężkiego w plecaku, a ja nie mogę patrzeć na cierpienia innych, więc go wyprzedziłem i sprawnie dojechałem do półmetka. Droga powrotna była z wiatrem za co jestem zawsze wdzięczny opatrzności.

Będąc już na zakorkowanej Bałtyckiej, znalazłem lukę w sunących autach tuż przed samymi światłami pozostawioną przez gapkowatego kierowcę. Stanąłem na pedałach, docisnąłem i patrząc na zmieniającą kolory sygnalizację zdołałem skręcić w Chemiczną na ziel...... pomar..... na aktualnie wyświetlanym kolorze. Nie bądźmy zbyt drobiazgowi ;-)

Następnie pokonując kilka ostatnich prostych, zameldowałem się w osiedlowym sklepiku po śniadanie.

Temperatura wahała się między 11 – 16 i zdecydowanie rękawki wraz z nogawkami były wskazane.

Jeszcze zdążę kiedyś błysnąć nagim ciałem :)
Kategoria szosa


  • DST 201.60km
  • Czas 07:10
  • VAVG 28.13km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Poznań - Bydgoszcz - Toruń

Wtorek, 5 kwietnia 2016 · dodano: 06.04.2016 | Komentarze 23

Skoro wczorajsze kręcenie odbyło się pod hasłem „Oszczędzaj nogi, bo masz tylko dwie”, to dzisiejsza jazda miała się odbyć zgodnie z twierdzeniem „Zajedź nogi, skoro masz aż dwie” :)



                                                               Poranny widok z okna

Pogoda nareszcie zaczęła przypominać ideał. Plan dalszej jazdy zrodził się w tygodniu i po małych roszadach z dniem wolnym, uzgodnieniu szczegółów z Tomaszem współtowarzyszem wyjazdu i ustaleniu kierunku jazdy, który ze względu na zmienny wiatr pozostawał do samego końca nieznany, został ostatecznie ukierunkowany na Toruń z zaliczeniem Bydgoszczy.




Co dziwne, mimo wczesnej godziny obudziłem się kilka minut przed czasem. Na śniadanie zjadłem mistrzowską porcję pierogów z mięsem (lubię delikatne śniadanka hehe), których sporo zostało z wczorajszej nadprodukcji, wypiłem obowiązkową kawę i w zasadzie byłem gotowy do drogi, gdyż wszystko miałem uszykowane dnia poprzedniego. Korki odbębniłem, a dalej puściłem się Wartostradą oglądając Katedrę o poranku. Punkt zborny ustalony był na Lotos Śródka i tam też zawitałem kilka minut przed czasem. Te kilka minut oczekiwania pozwoliły mi się zorientować że:

- nie włączyłem Stravy

- zgubiłem papierowe ksero map z wytyczoną trasą do granic Wielkopolski ( bo tyle tylko miałem materiału do wytyczenia w tym kierunku)

- licznik rowerowy już „zjadł” 33% z tego krótkiego dystansu. Dziwne

Tomasz przyjechał punktualnie i po przywitaniu oraz pamiątkowym zdjęciu ruszyliśmy w zaplanowaną trasę. Ponownie została zaliczona droga w korkach do Koziegłów. Później było już tylko lepiej, a za Czerwonakiem zwykły codzienny ruch. Gdzieś za Murowaną Gośliną Tomasz wypatrzył małe kameralne jeziorko, a zrobienie fotki uzasadniło krótką przerwę.







Następnym punktem programu były Skoki, w których delikatnie się zakręciliśmy, aby po chwili znaleźć się w tym samym miejscu i na właściwej drodze. Od tego momentu jechaliśmy śladem gps. Początkowo droga była kiepskiej jakości, na szczęście później nastąpiła poprawa. W międzyczasie zrobiło się na tyle ciepło, że został zarządzony krótki postój na zrzucenie zbędnych ciuchów. Nieopatrznie miejsce zostało wybrane przy młodych byczkach.

Dlaczego nieopatrznie? – bo gdy jeden z nich rozpoznał w mojej osobie przodującego w regionie mięsożercę, chyba mu się to nie spodobało, a w jego oczach zobaczyłem żądzę odwetu :)

Czy ten byczek z byka spadł, skoro myślał, że się będę z nim bił?

Bo mu zjadłem pół rodziny?

I to by miał być powód :)?

A propos. Braciszek był ostatnio lekko żylasty jako roladka ;-)

Nawiasem mówiąc, spokojnie mógłbym stanąć z nim w szranki, ale komu w drogę temu czas i z tą oto wymówką oddaliliśmy się od napastnika, a ja zachowałem niesplamioną dumę walecznego wojownika hehe.

                                                           Ten z prawej miał do mnie jakieś "ale"


Kawałek dalej w Kłodzinie stał przy drodze, chyba już nie nowy wóz strażacki. No może był tylko trochę używany ;-)




Ale to co nas spotkało po kilku kilometrach, nie puściliby w wiadomościach przed 23:00 z powodu nadmiaru wrażeń i wyrażeń. Dramat, mordęga, zgrzyt szprych, przekleństwa, szukanie winnych czyli DROGA BRUKOWA O DŁUGOŚCI 2-3KM. Tak, to ja tak wytyczyłem trasę. Zaraz zapewne będą się mnożyć pytania dlaczego tędy. A zatem uprzedzam. Droga tak została poprowadzona bo:

- gminy w Wielkopolsce same się nie zaliczą

- wytyczając trasę nie wiedziałem o istnieniu tej drogi o takiej nawierzchni

Jasne? – no mam nadzieję, że się rozgrzeszyłem :)

Trzęsawki jednak nie zamierzałem dostać, więc spokojnie, poboczem, po trawce przejechałem to cholerstwo. Tomasz zgrzytał potem zębami, bo mu to średnią zepsuło hehe.


                                                               Czy naprawdę trzeba tu cokolwiek pisać?

Większą miejscowością na naszym szlaku był teraz Żnin. Wytropiliśmy w nim spożywczaka do którego wszedłem z zamiarem uzupełnienia płynów, a wyszedłem dodatkowo z drożdżówką. No nie całkiem z całą, bo była tak perfekcyjna, że jeszcze przed kasą miałem już jej tylko połowę. Niestety kasjerka nie dała się na to nabrać i skasowała za całą. Co za czasy, wszystko człowiekowi policzą hehe. Tomasz jak zobaczył ten łakoć, zaraz pobiegł i też sobie kupił.

Gdyby w Poznaniu były takie wypieki, to ja bym się toczył a nie chodził z obżarstwa!!!

Za Żninem był niestety spory ruch na drodze. Aby nie jechać drogą ekspresową zmuszeni byliśmy wjechać do Szubina. Następnie luksusową drogą zbliżaliśmy się do Bydgoszczy, ale zanim to nastąpiło, wyhamowało nas skutecznie w Białych Błotach, gdyż najprostsza trasa miała w sobie znamiona zakazu poruszania się rowerami. Spytałem człowieka pracującego na słupie o drogę i kierunek dla nas oczywisty wybił nam z głowy jako z góry skazany na oddalanie się od zamierzonego punktu pośredniego naszej trasy. Z kolei kolejna zapytana o drogę osoba dość jasno i precyzyjnie wyjaśniła jak dotrzeć boczną droga do Bydgoszczy. Niestety zawirowania w kosmosie i luźny układ plam na słońcu spowodowały, że zanim znaleźliśmy właściwy azymut, to dwukrotnie znaleźliśmy się w czarnej d...... po prostu zabłądziliśmy. Trzeci wybór drogi był trafiony w dziesiątkę. Za to, aby nigdy nie znaleźć się na takim leśnym dukcie z rowerem szosowym, dałbym o wiele więcej niż dziesiątkę. Piach po osie, piach po kolana. Momentami miałem wrażenie, że to właśnie tutaj kręcono większość scen „W pustyni i w puszczy”. Osobiście wybrałem wariant „B” pokonywania tej drogi mianowicie poruszałem się skrajem lasu prowadząc rower. Chyba była to jedyna rozsądna opcja. Gdy dotarliśmy do asfaltu, znowu zaistniał dylemat: którędy dalej?

Z opresji wybawił nas taksówkarz, którego zatrzymałem i dokładnie wytłumaczył jak dalej. Teraz już bez przeszkód wjechaliśmy do miasta. Od tego momentu przestał mi działać licznik rowerowy i mimo prób uruchomienia nie chciał zaskoczyć. Pech :(

Bydgoszcz. Miasto jak miasto, niczym mnie nie oczarowało i niczym nie przeraziło. Ok, wyjątek stanowił most przez który wyjeżdżaliśmy na Toruń. Zanim jednak tam wyjechaliśmy, kupiłem dla nas napoje.

Cholerną zaletą jest - nie jadąc samemu, spokój podczas jakichkolwiek zakupów o swój rower, bo zawsze wiadomo, że ktoś ma na niego oko.

Potem tradycyjnie trochę pobłądziliśmy, aby ostatecznie skierować się do Torunia inną drogą niż zaplanowałem. Miało to swoje dobre strony, bo droga okazała się w miarę komfortowa z szerokim poboczem i oczywiście przejechałem wspomnianym mostem. Niestety nie było jak się na nim zatrzymać i zrobić fotki. Szkoda.

W połowie drogi jakość asfaltu znacznie uległa pogorszeniu. Momentami na łatach i nierównościach wpadałem wraz z rowerem w dziwne wibracje. I po jednych z takich wstrząsów Tomasz coś zaczął za mną krzyczeć. Zatrzymałem się i w prezencie dostałem od niego mój własny licznik. Musiałem poluzować cholerstwo w czasie prób uruchomienia i niedokładnie zakliknąłem.

Dzięki Tomek!!!

I nareszcie Toruń. Zrobiłem zdjęcie roweru przy tablicy i pognaliśmy dalej, gdyż była spora szansa, że zdążymy na pociąg powrotny o 16-tej z hakiem. Cały odcinek z Bydgoszczy zmagaliśmy się z wiatrem wiejącym centralnie z przeciwka. Masakra!!!



                                                                                           Prawie meta


Zdążymy. Tomasz dokręcał brakujące kilometry do 200, a ja w tym czasie kupowałem bilety. Do pociągu wsiedliśmy 5 minut przed odjazdem. Niestety nie było już czasu, aby cokolwiek kupić do jedzenia lub picia, więc wyruszyliśmy co prawda planowo, ale o suchym pysku i pustych brzuchach.

Nawiasem mówią bardzo lubię jazdę pociągami, zapewne przez to, że rzadko mam na to okazję, ale to czym nam przyszło podróżować przeszło moje najgorsze koszmary. Na moje oko nasz skład powinien już być złomowany w dniu mojego przyjścia na świat, ale ten egzemplarz wbrew prawom natury jakoś przetrwał, miał się dobrze i chyba jeszcze pojeździ jakieś..... kilkadziesiąt lat :)



                                                Ogary poszły spać. Nie jednak nie spały tak trzęsło ;-)


Kilka stacji po tym jak ruszyliśmy dosiadł się do nas gość, który jak wyszło z rozmowy miał kiedyś do czynienia z rowerami. A skoro tak to nie omieszkałem zapytać, czy nie ma czasami odsprzedać piwa. Miał tylko jedno dla siebie. Co za pech :(

Kilka stacji dalej dosiadło się kolejne towarzystwo. Znowu zarzuciłem wędkę, zapytałem i.... o błogosławiony towarzyszu podróży, niech twoje imię będzie wielbione w pieśniach ludowych. Miał i odsprzedał, niestety tylko jedno. Ale to "niestety" dotyczyło tylko Tomasza, który z resztą nie chciał.

Jak można nie chcieć? Ale to już niech rozsądzają światlejsze od mojego umysły.

Piwo było jakie było, ale smakowało wybornie. Niczym ambrozja!!! Niestety miało jeden poważny mankament. Strasznie szybko się skończyło :(


Wagonu medali to piwo na targach konsumenckich może nie zdobyło ale smakowało wybornie


Gadając z Tomaszem o wszystkim nagle go oświeciło, że jedziemy przez Poznań Wschód i mogę wysiąść wcześniej.

Chyba miał mnie dość i znalazł sposób na wcześniejsze pozbycie się mnie hehe.

Za Pobiedziskami zacząłem zbierać powoli manele i gdy zajechaliśmy na wspominaną stację, pożegnaliśmy się i wysiadłem. Stąd miałem jeszcze 5 km do domu, co pozwoliło mi osiągnąć ostateczny dystans dnia 201 km. Pięknie.

W oczach miałem dwa pragnienia. Jeść i pić!!!

Kiedyś wykreśliłem tę trasę aby była jak by co. I się przydała. Obliczenia lekko chybiły jeśli chodzi o dystans, bo pierwotnie zakładane było na taką rundę 170 km, ale miejsce spotkania plus jakieś objazdy zgotowały miłą niespodziankę w postaci „dwusety”. Płakać nie ma nad czym ;-)

Dodatkowo droga została tak wytyczona, aby złapać trzy gminy Wielkopolski w tamtym rejonie, a reszta to wartość dodana.

W sumie wpadło 10 gmin: Mieścisko, Kłecko, Mieleszyn, Janowiec Wielkopolski, Szubin, Białe Błota, Bydgoszcz, Dąbrowa Chełmińska, Zławieś Wielka, Toruń.

Tomasz bardzo dziękuję za wspólny wypad i towarzystwo. Mam nadzieję, że wspólnie jeszcze coś dalszego wykręcimy.





Kategoria Gminy, szosa, 200 z plusem, OSP


  • DST 53.13km
  • Czas 01:55
  • VAVG 27.72km/h
  • VMAX 47.00km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Czy to już? Nadeszło? Czy aby na pewno? - moje kochane ciepełko :)

Poniedziałek, 4 kwietnia 2016 · dodano: 04.04.2016 | Komentarze 12

Dzisiejsze kręcenie odbyło się pod hasłem „Oszczędzaj nogi, bo masz tylko dwie” i miało za zadanie mnie nie zmęczyć. Ot taka poniedziałkowa fanaberia. Dystans też zaplanowałem mniejszy niż zazwyczaj.

Ciepło nareszcie zawitało na nasze tereny. Może jeszcze nie takie aby od rana jechać pokazując skórę na nogach i rękach, ale robi się bardzo przyjemnie. Dzisiaj nie wydarzyło się nic ciekawego. Po prostu wykręciłem swój dystans, postałem na przejazdach kolejowych i w korkach, oraz zobaczyłem Astona Martina DB9 (wyprzedzał  mnie trzy razy to się napatrzyłem), co nie jest codziennym zjawiskiem w naszym kraju. Chyba że jest się jego właścicielem, wówczas widziany jest codziennie :)

Jako ewenement uznałem po raz pierwszy w tym sezonie wysuszony do dna bidon. Jeszcze trochę i zacznę zabierać dwa :)
Kategoria szosa


  • DST 61.51km
  • Czas 02:14
  • VAVG 27.54km/h
  • VMAX 56.00km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Nadzieja na wiosnę

Piątek, 1 kwietnia 2016 · dodano: 01.04.2016 | Komentarze 2

Mądry Polak po szkodzie. Skoro przysłowie tak mówi, to trzeba to uszanować i zrobić coś inteligentnego. Zatem zrobiłem. Mianowicie ubrałem się cieplej niż poprzednio i jak życie pokazało, był to bardzo dobry ruch.

Oczywiście korek gigant zastał mnie na samym początku jazdy. Tak stałem i niewiele się posuwałem do przodu. Z początku było mi trochę chłodno, następnie zrobiło się upalnie aby po chwili znowu było chłodno. Później nastał siarczysty mróz i następnie przeszła kolej ponownie na chłód. Tak, zgadliście. Stałem w tym cholernym korku tak długo, że zastały mnie w nim wszystkie cztery pory roku ;-)

Gdy dane mi było ponownie się ruszyć, postarałem się jak najszybciej przebyć miasto i dopiero za nim poczułem, że żyję. Przed Kiekrzem strzeliło mi do głowy zrobić pętlę prawoskrętną przez Napachanie. I wszystko by było cacy, gdybym nie zapomniał, że w tę stronę jest dłuuuugo pod górkę. Nie jakoś drastycznie stromo ale ciągnął się ten podjazd stanowczo za długo. Czary goryczy dopełnił silny boczny wiatr, dzięki któremu raczej nie przekraczałem na tym fragmencie 20km/h Ale gdy skręciłem w Mrowinie, obierając tym samym wschodni kierunek, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, niewidzialna ręka wietrzyska zaczęła mnie popychać. Piękne to były chwile.

Pięknie zaiste było ale tylko do momentu, gdy jakaś blondyneczka mnie wyprzedziła na Koszalińskiej w swoim kurduplowatym autku, zaraz po tym manewrze zjechała maksymalnie do prawej krawędzi ulicy, gwałtownie zahamowała i tak stała sygnalizując chęć skrętu w lewo.

Nobla dla tej pani!!!

Po tym zdarzeniu zaliczyłem jeszcze klaksonik od nadgorliwca za brak jazdy po ścieżce i resztę drogi pokonałem już spokojnie, ślimacząc się w moim kultowym korku.

Ciepełko przybywaj!!! Czekamy!!!
Kategoria szosa


  • DST 54.63km
  • Czas 02:03
  • VAVG 26.65km/h
  • VMAX 47.00km/h
  • Temperatura 6.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Tropem zagubionego tropu

Środa, 30 marca 2016 · dodano: 30.03.2016 | Komentarze 15

Jak ktoś nie ma w głowie, to musi mieć w tyłek zimno. Czyli z rozpędu ubrałem się wiosennie bez sprawdzania jak sprawy stoją za oknem. Już pierwsze kilometry pokazały mi jak sprawy stoją. Po pierwsze stały auta w korku, po drugie ja stałem razem z nimi, po trzecie stała kolejka przed przejazdem co naturalnie znamionowało zamknięte szlabany. Ale przede wszystkim stało na moim rowerowym termometrze 5 stopni. Na szczęście na plusie ufff.

Gdy po wyjeździe z miasta wiatr radośnie mnie przewiewał do szpiku kości, powziąłem desperacką decyzję o skróceniu dzisiejszej jazdy. Ale żeby nie było za nudno, to po dojechaniu do Rokietnicy obrałem kurs przez Sobotę z zamiarem zrobienia identycznej pętli jak w drugie święto. Nie muszę chyba nikomu długo tłumaczyć, że się lekko zagubiłem i pomyliłem drogę. Przy czym „pomyliłem” to może zbyt wielkie określenie, gdyż ją tylko niechcący skróciłem. Gdzieś powinienem skręcić w lewo, ale oczywiście tego nie uczyniłem. W ogóle mnie osobiście to nie zaskoczyło :)

Zaskoczył mnie natomiast fakt znalezienia się przy centrum tenisowym. Nawet mi przez myśl przeszło aby sobie rozegrać partyjkę ale:

- Federer pił jeszcze kawę i nie chciałem mu w tym przeszkadzać, bo bez niej jest zawsze stremowany. Podaliśmy sobie tylko ręce :)

- Djokowič był przed rozgrzewką i tylko się przywitaliśmy ;-)

- a Nadal bał się przegranej i jako wymówkę przedstawił kontuzję

I z kim ja miałem tam grać :)???????

W dalszej drodze dotarłem do Obornickiej i mijając kolejne miejscowości dotarłem do Suchego Lasu. Tam odbiłem do Strzeszyńskiej aby mimo wszystko dzisiejsze kilometry jako tako wyglądały i nadrabiając 2km wtoczyłem się ponownie do Poznania, gdzie z „dziką radością” zatopiłem się w ruchu miejskim ;-)

Wychłodzony dotarłem do domu aby po raz kolejny w swoim życiu dojść do wniosku, że gorąca woda jest najwspanialszym wynalazkiem zaraz po wynalezieniu koła. I zaraz po ogniu którego jestem wielkim fanem :)

                                                                   Zagrać czy nie zagrać?

Kategoria szosa


  • DST 61.66km
  • Czas 02:13
  • VAVG 27.82km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Temperatura 9.5°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Deszczowe strachy na lachy

Wtorek, 29 marca 2016 · dodano: 29.03.2016 | Komentarze 4

Rano pogoda utrzymywała się z wczoraj. Przynajmniej do momentu, gdy przez przypadek zajrzałem do pogodynki w telefonie. Im bardziej wpatrywałem się w to, co na najbliższe dwie godziny przepowiadano, tym większe stawały się moje oczy. Według tego co zobaczyłem, to raczej powinienem szykować do drogi Arkę Noego niż rower. Ale po chwili przypomniałem sobie, że dzieckiem już nie jestem i nie dam się tak łatwo zastraszyć.

Przez myśl przeszło mi aby skopiować wczorajszą trasę, lecz w ten sposób prawdopodobnie walczyłbym cały czas z wiatrem i zrobił mniej kilometrów. Tak więc aby nie przekombinować pojechałem stałą trasą.

Wszystko było po staremu, aż do momentu gdy w Mrowinie zobaczyłem na polu trzy sarny. Nawet udało mi się zrobić im zdjęcie mimo mojego ślamazarnego wyciągania telefonu. Po wszystkim sarny podeszły do mnie, podały mi łapę, podziękowały, chwilę jeszcze pogadaliśmy o leśniczym i każde z nas udało się w swoją stronę ;-)

Kawałek dalej był mój półmetek na którym zawróciłem bacznie oglądając zbierające się ołowiane chmury. Po chwili lekko mnie skropiło. Koło Strzeszyna zobaczyłem patrol dorabiający do budżetu naszego kochanego państwa, wypisywaniem mandatów kierowcom za przekroczenie prędkości. Po następnym kilometrze stanąłem po raz trzeci dzisiaj na zamkniętym przejeździe kolejowym. Kocham to!!!

Po łaskawym podniesieniu szlabanów pokonałem ostatnie 11km, mając już przed oczami wizję pośniadaniowego podwieczorku, na który składały się ciasta pozostałe po świętach. Warto gubić kalorie dla takich momentów ;-)

Na szczęście zapowiadany deszczowy Armagedon okazał się tylko elektroniczną fikcją :)




                                     Wytęż wzrok, a na pewno zobaczysz trzy zgrabne sztuki :)
Kategoria szosa


  • DST 56.17km
  • Czas 02:00
  • VAVG 28.09km/h
  • VMAX 46.00km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Niebieska opona czy niebieska teczka? - oto jest pytanie

Poniedziałek, 28 marca 2016 · dodano: 28.03.2016 | Komentarze 4

Wow. Co za pogoda. Powiało optymizmem. Zaraz zabrałem się do dzieła i usunąłem z pola widzenia grube ciuchy rowerowe. W zamian ubrałem się w zestaw "Wiosna całym ryjem" ;-)

Przed ostatnim treningiem założyłem nowa oponę na przód, a przednią dałem na tył celem dojechania. Zrobiłem na takim zestawie jeden trening. Niestety dzisiaj z ciekawości rzuciłem okiem na starą gumę i nieistniejący włos stanął mi "dęba" na głowie. Przez rozcięcie widać było oplot. Na szybko założyłem drugą "nówkę" i z lanserskimi niebieskimi odcieniami na bokach opon ruszyłem na krótką rundkę przed świątecznym obiadem u rodzinki, wyznaczonym na nieprzesuwalną godzinę 15.00

Trasa Koziegłowy - Rokietnica - Koziegłowy miała być prosta i nieskomplikowana niczym.... trasa Koziegłowy - Rokietnica - Koziegłowy ;-) I jak by to powiedział Słowak lub Czech "to se ne da pane Havranek". No i nie dało się.

Za oknem nie drgnął nawet jeden włos pekińczyka, wyprowadzonego przez znudzonego jegomościa. To się zmieniło, gdy tylko wyjechałem zza bloku. Wówczas nawet wspomniany pekińczyk był targany podmuchami wiatru niczym niebieska teczka w ręku Premier Szydło przed naszymi oczami :) Przejazd przez miasto w dzień świąteczny był prawie tak samo przyjemny jak zajadanie się keksem po śniadaniu. Potem przejechałem przez Golęcin, a za Strzeszynkiem wyprzedziłem kogoś, kogo zobaczyłem za sobą kilka kilometrów dalej. Od tego momentu jechaliśmy razem. W Rokietnicy postanowiłem zawrócić, kolega również z tą różnicą, że jego zawracanie miało wyglądać inaczej, czyli inna trasą. Ustaliłem, że jego wariantem jeszcze nigdy nie jechałem, więc co mi szkodziło poznać nową drogę. Pojechaliśmy przez Sobotę, Golęczewo aby ostatecznie wyjechać na Obornicką, którą jechaliśmy zgodnie do Złotnik. Tam kompan odbił w prawo, ja niestety nie miałem czasu na dodatkowe kilometry, a więc się pożegnaliśmy. Szkoda tylko, że przez całą nasza wspólną drogę, kolega wyszedł na zmianę tylko raz i prowadził przez około 200 metrów. Chyba sie wówczas zagapił hehe. Ale ja się nie skarżę, bo prawie zawsze jeżdżę sam i dla mnie to w zasadzie bez różnicy.

W Jelonku mój wewnętrzny komputer o mocy obliczeniowej mózgu średniowiecznej kozy obliczył, że niechcący jadąc nową trasą nadrobię 5 km, a czas wybitnie dzisiaj nie działał na moja korzyść. Dodatkowo, w którą stronę bym dzisiaj nie jechał, to wiatr wiał we mnie z przodu, czasami z przodu, chwilami z przodu, ale jednak najczęściej z przodu. Fenomen natury!!! Sprężyłem się jednak maksymalnie i do domu wpadłem tylko lekko spóźniony. Resztę wykonałem szybciej niż Szybki Lopez. Niedowiarkom napiszę, że prysznic, golenie i mycie zębów zrobiłem jeszcze zanim wszedłem do łazienki, a ręcznikiem wytarłem się do sucha zanim jeszcze się namoczyłem. Szybki Lopez ma się od kogo uczyć.

Kategoria szosa