Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Follow me on Strava

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lipciu71.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

MTB

Dystans całkowity:7184.82 km (w terenie 1683.21 km; 23.43%)
Czas w ruchu:315:34
Średnia prędkość:19.20 km/h
Maksymalna prędkość:45.00 km/h
Liczba aktywności:167
Średnio na aktywność:43.02 km i 2h 12m
Więcej statystyk
  • DST 40.14km
  • Czas 01:51
  • VAVG 21.70km/h
  • Temperatura -2.0°C
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

No to ruszamy w nowy sezon

Piątek, 22 stycznia 2016 · dodano: 22.01.2016 | Komentarze 7

Stało się. Postanowiłem rozpocząć sezon rowerowy 2016.

Pogoda na ten szczególny dzień była jak wyjęta z reklamy Egiptu. No może poza kilkoma szczegółami ;-). Po porannej rozmowie przez telefon z M. byłem bogatszy w wiedzę, że w nocy temperatura spadła do -8. Nie wiem czy chciałem posiąść takie informacje, gdyż naturalną reakcją u mnie na to jest zakopywanie się pod stos kołder. Ale w końcu przemogłem własną słabość do ciepłych pomieszczeń i ubrałem się w milion warstw ciuchów.

Po odgruzowaniu MTB sprawdziłem powietrze w oponach i z zadowoleniem stwierdziłem, że przez tak długi czas nieużywania zeszło na tyle dużo powietrza iż na dzisiejszą pogodę pozostało go w sam raz.

Jazdę rozpocząłem z pewną dozą niepewności ale suche asfalty i słońce na niebie po chwili kazały mi się cieszyć każdym kolejnym odcinkiem drogi. Aby nie było mi za wesoło, po kilku kilometrach dopadła mnie zadyszka, co samo w sobie mnie nie zdziwiło skoro przez bite trzy tygodnie nie zrobiłem ani kilometra. Po rozmowach z sąsiadami którzy w ostatnich dniach mieli trochę odwagi, wyruszyli w lasy i pozaliczali spektakularne gleby na zlodowaciałych ścieżkach, ruszyłem w miasto. I tutaj zdarzały się odcinki pokryte lodem lub śniegiem więc momentami musiałem się skupić aby moje ciało nie zmieniło stanu ze stałego w lotny, zaliczając jakąś piękną glebę w miejscach, gdzie woda chwilowo znajduje się w stanie stałym zlodowaciałym.

Dystans dzisiejszy ustaliłem na 40km co wystarczyło aby doturlać się w okolice Junikowa, a następnie zawróciłem i trasą lekko zmienioną wróciłem na moje włości. Odczucie zimna nie było nawet takie tragiczne lecz dokładnych wskazań termometru nie poznałem, gdyż licznik chyba powziął ostateczną decyzję o zaprzestaniu jakiejkolwiek współpracy z moją jednostką osobową. Muszę wymyślić jaki MU za to jakiś spektakularny koniec. Jeśli ktokolwiek ma jakieś propozycje to bardzo proszę o przedstawienie ich w komentarzu. Jedno jest pewne, pomnika stawiać mu nie będę ;-)

Dotarłem do domu bez żadnej gleby, lekko wychłodzony i co najważniejsze, szczęśliwy z rozpoczętego sezonu rowerowego. A teraz byle do wiosny ;-)



                                  Ten cień smarka na jezdni to ja na rowerze gdyby ktoś nie wiedział ;-)
Kategoria MTB


  • DST 43.03km
  • Teren 5.00km
  • Czas 02:05
  • VAVG 20.65km/h
  • Temperatura -2.0°C
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Błąd za błędem błąd poganiał

Piątek, 22 stycznia 2016 · dodano: 23.01.2016 | Komentarze 16

Skoro się powiedziało sportowe „A” to trzeba też powiedzieć „B”, czyli wyjść drugi raz w Nowym Roku na rower.

Niestety pogoda dzisiaj nie była już tak urocza jak wczoraj, a słońce mogli oglądać tylko ci co lecieli nad chmurami. Dodatkowo straszyli opadami śniegu. Ale ja nie z tych co wpadają w panikę przy minus dwóch na dworze. Mnie przerażenie i śmiertelny strach dopada dopiero przy minus trzech ;-). Wytoczyłem się zatem przed dom z rowerem i… popełniłem pierwszy dzisiejszy błąd. Mianowicie spojrzałem uważnym wzrokiem na mój sprzęt i nawet udało mi się dostrzec z grubsza rowerowy zarys spod jesiennego jeszcze błota i wszelakiego syfu. Zatem zebrałem wszystkie moje zasoby finansowe, zaciągnąłem kredyt, pożyczyłem trochę pieniędzy od rodziny i zamieniłem to wszystko na złotówkę aby zmyć to oblepiające coś na myjni. Pierwsze metry skierowałem do wspomnianej myjki, wrzuciłem w maszynę całą zgromadzoną gotówkę i nawet ładnie wszystko zeszło.

Niestety to był drugi błąd gdyż jak się po chwili okazało, uniemożliwiłem sobie tym wyczynem możliwość operowania przerzutkami. No ale kto by pomyślał, że woda zamarza przy ujemnej temperaturze ;-). Coś o tym może i było na lekcji ale byłem wówczas po kredę do tablicy u woźnej hehe. Na całe szczęście zamarzło to wszystko na najbardziej uniwersalnym ustawieniu i jakoś dało się jechać.

Plan dalszej jazdy zakładał objechanie Rusałki i Strzeszynka. Zanim dotarłem do pierwszej wymienionej miejscówki było wszystko ok. Schody się zaczęły gdy wjechałem do lasu. I to był błąd numer trzy. Okazało się, że opowieści o zlodowaciałych ścieżkach nie były wyssane z palca. Jadąc po nich czułem się jak pijany ślepiec na polu minowym. Tańczyłem po nich jak nasz prezydent do Jarusiowego rytmu. Słowem – dramat.
Wyjechałem z Rusałki na Koszalińską i już tylko asfaltem pojechałem na Psarskie, gdzie zawróciłem i również tylko asfaltami skierowałem się ku domowi. Ciężko się jedzie MTB bez kondycji którą spieszmy się kochać, bo ona tak szybko z nas uchodzi.

Do domu dotarłem dosyć mocno wychłodzony. Ale jako miły akcent należy zaliczyć fakt, że tylna przerzutka pod koniec jazdy podjęła ze mną współpracę. Przedniej nie udało mi się przekonać do samego końca. Latem jak wszystko odtaje będzie śmigać jak złoto ;-)
Kategoria MTB


  • DST 40.56km
  • Czas 02:04
  • VAVG 19.63km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ostatnia rundka i podsumowanie roku

Czwartek, 31 grudnia 2015 · dodano: 04.01.2016 | Komentarze 14

Skoro poprzedni rok kończyłem na MTB, to 2015 również postanowiłem tak zakończyć. Inna sprawa, że w podjęciu takiej decyzji skutecznie pomógł mi mocno wiejący wiatr za oknem w parze z ujemną temperaturą.
Po czterech kilometrach nie byłem już tak do końca pewien czy zrobię założone 30km po lesie. Powodem tego zwątpienia był fakt, że byłem do tego momentu ponakłuwany lodowatymi igiełkami w każdym zakątku ciała, a będąc na otwartej przestrzeni wiatr robił ze mną co chciał. Dopiero gdy zagłębiłem się w Puszczę Zielonkę za Dębogórą moje nastawienie się zmieniło na pozytyw. Ogarnęła mnie błoga cisza.

Jednak do ideału trochę brakowało za sprawą zamarzniętych kolein, pozostawionych przez ciężki sprzęt wywożący ścięte drzewa. Chwilami nie wiedziałem jak mam się poruszać w tym księżycowym krajobrazie. Na szczęście nie wszędzie tak było. Przed Czernicami byłem już na tyle rozgrzany, że postanowiłem dojechać jednak do Zielonki, a w niej zauważyłem pusty placyk na miejscu w którym kiedyś stał sklepik spożywczy. Teraz nie będzie można w lesie nic kupić. Zawróciłem i rozpocząłem powrotne kilometry w czasie których udało mi się zobaczyć trochę biegającej zwierzyny. Na końcówce było mi już mocno chłodno co sprawiło, że moja radość na widok domu była większa niż zazwyczaj ;-).

Ostatni akcent rowerowy 2015 roku dobiegł końca. Teraz czekało mnie tylko szybkie spakowanie i wyjazd na sylwestra który w tym roku zaplanowaliśmy sobie w agroturystyce ościennego województwa.


Podsumowanie sezonu



Jak to zwykle u większości bywa. Coś się udało zrealizować, a część zostaje odłożona na później lub pozostaje tylko w sferze niespełnionych planów i marzeń. Osobiście zbyt dużo nie planowałem ale coś tam udało się zrobić.

Najpierw co nie wyszło:

- nie zrobiłem więcej „setek” niż w roku poprzednim. Tym razem wyszło ich 11 czyli i tak przekroczyłem „ustawowe” 10

- chodziło mi trochę po głowie aby znowu wyskoczyć rowerem nad morze. Był to zamysł z gatunku: zrobię - to dobrze, nie zrobię – korona z głowy mi nie spadnie. I nie spadła ;-)

- i najważniejsze: nie zrobiłem trasy wzdłuż wybrzeża mimo, że została opracowana

Teraz co wyszło:

- z „setkami” jak wyżej, tylko że zaliczam to sobie na plus
- przejechałem ponad dwieście kilometrów samemu i to dwukrotnie

- przekroczyłem magiczny (jak dla mnie) dystans 10tys kilometrów w ciągu roku. Zrobić to jeszcze raz będzie trudno, bo jednak trzeba na to poświęcić trochę czasu o który jest coraz trudniej

- wziąłem udział w Poznań Bike Challenge

Zobaczymy co przyniesie nadchodzące 366 dni. Obecny wpis umieszczam kilka dni po ostatniej jeździe. Głównym winowajcą był fakt totalnego braku internetu w całej okolicy. Nie ma go nikt w całej wsi gdzie spędzaliśmy ten długi weekend ze względów technicznych. Aż się nie chce wierzyć, że są jeszcze takie miejsca. Ale w sumie to chyba dobrze, bo kilka dni bez komputera dobrze robi od czasu do czasu.



                       Wszystkim życzę najlepszego w Nowym Roku!!!!!!!

Kategoria MTB


  • DST 42.43km
  • Czas 01:50
  • VAVG 23.14km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

MTB

Sobota, 12 grudnia 2015 · dodano: 14.12.2015 | Komentarze 0

Bez opisu :(
Kategoria MTB


  • DST 44.14km
  • Teren 20.00km
  • Czas 01:57
  • VAVG 22.64km/h
  • VMAX 38.00km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Leń, strach i błocko

Wtorek, 24 listopada 2015 · dodano: 24.11.2015 | Komentarze 5

Pierwsze co dzisiaj usłyszałem to wróg publiczny Nr1, czyli mój własny osobisty budzik. Trochę się wczoraj zasiedziałem i mimo ponad siedmiu godzin snu, byłem lekko rozkojarzony z samego rana. Z jednym okiem lekko uchylonym dotarłem do okna z nadzieją, że zobaczę deszcz. Niestety opadów nie było ale za to jakaś dziwna szarówka się szarogęsiła. Szron na szybach samochodów spowodował, że wylądowałem z powrotem w ciepłym łóżku dochodząc do wniosku, że mi się jednak nic nie chce. Poleżałem tak 10 minut i skoro nie udało mi się na powrót zasnąć, wziąłem to za omen i wstałem po raz drugi.
Co człowiek się nawstaje to głowa boli ;-)

Przed wyjściem kilka razy jeszcze spoglądałem za okno i jakoś coś mi się nie widziało, a skoro tak to wybrałem MTB zamiast szosy.

Gdy zrobiłem już kilka kilometrów doszedłem do wniosku, że strach ma tylko wielkie oczy i można było spokojnie śmigać szoską bo ulice były suche. Za to na przekór wszystkiemu gdy zagłębiłem się w las, na niektórych odcinkach było bardziej niż błotniście. A tak liczyłem, że ten cały syf będzie z samego rana pięknie zamarznięty. No i się przeliczyłem. Przemknąłem przez Rusałkę, objechałem Strzeszynek, znowu zameldowałem się nad Rusałką ale tym razem jezioro objechałem z drugiej strony i skierowałem się w stronę domu.

Dzisiejsze pokonane kilometry pozwoliły mi uzyskać absolutne minimum (500) na listopad. W sumie byłem spokojny o to, że to wykręcę. Zeszły tydzień pokazał jednak iż ja mogę sobie planować cokolwiek ale jeśli pogoda będzie chciała mi namieszać w planach to zrobi to bez problemu. Teraz będę kręcił już na konto absolutnego grudniowego minimum, gdyby jakiś pogodowy Armagedon miał zstąpić.

Kategoria MTB


  • DST 30.95km
  • Teren 27.00km
  • Czas 02:05
  • VAVG 14.86km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Z rogalami w tle

Poniedziałek, 16 listopada 2015 · dodano: 16.11.2015 | Komentarze 6

W sobotnie popołudnie ruszyliśmy z M. na objazd Puszczy Zielonki po tym jak osobiście wybrałem kierunek naszej jazdy. Co nie było bez znaczenia ze względu na wiejący bardzo silny wiatr. Pierwsze kilometry do Wierzenicy dmuchało nam tak mocno w plecy, że w zasadzie pedałowanie było zbędnym czynnikiem wprawiającym nas w ruch.

Oj tak. Monice taka jazda zdecydowanie się podobała ;-).

Później było troszkę gorzej ale bez tragedii. Pewne niedogodności pod postacią w mordę winda wystąpiły przed Dębogórą ale po zagłębieniu się w las drzewa skutecznie nas od niego chroniły. Przyjemne to było uczucie gdy korony drzew falowały nad nami, a na naszej wysokości panował spokój. Za to pojawiło się błoto i kałuże. No cóż, nie można mieć w życiu wszystkich luksusów.

Wprawdzie miałem w pamięci obfite nocne opady deszczu ale sądziłem, że to wszystko wsiąknie w ziemię.
Ano nie wsiąkło.
A skoro było jak było, to co jakiś czas dawało się słyszeć lekkie niezadowolenie ładniejszej części naszego skromnego teamu w postaci delikatnych sugestii – …pip pip pip jakie błocko, pip pip pip będę cała pochlapana (cenzura) ;-)

Przed Czernicami zrobiliśmy nawrotkę, a drogę powrotną umiliły nam pokazujące się zwierzęta leśne, gdzie ozdobą wyprawy okazał się dorodny jeleń. Spotkaliśmy też kilku rowerzystów zawzięcie zmagających się z leśnymi duktami, a w zasadzie gwoli ścisłości zostaliśmy przez nich wyprzedzeni.

W końcu wyjechaliśmy z kniei. Na kilku ostatnich kilometrach przyczepił się do nas dorodny labrador i biegł z nami aż do osiedla. Całe szczęście, że był pokojowo nastawiony bo tak duży bezpański pies nie wpływa dodatnio na moje samopoczucie. Odczepił się dopiero przy osiedlowej piekarni do której wstąpiłem po rogale które miały nam umilić chwile przy zaparzonej porowerowej kawie.

Osobiście wydaje mi się, że wspomniany bezpański pies wyczuł konkurencję do rogali w osobie Moniki i to, że jego jedno spojrzenie w stronę zakupionych łakoci mogło spowodować wybuchową reakcję mojej drugiej połowy dzisiejszego teamu rowerowego. Ja sam miałem obawy w domu poprosić o połowę rogala, a co się dopiero dziwić biednemu psiakowi, któremu zapewne objawiła się wizja wybitych własnych zębów ;-).


  • DST 50.61km
  • Teren 21.00km
  • Czas 02:13
  • VAVG 22.83km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Złomek istnieje!!!!!!!!!

Piątek, 6 listopada 2015 · dodano: 06.11.2015 | Komentarze 8

Chciałbym napisać, że dzisiaj jest znowu mgła. Ale nie mogę tego zrobić gdyż wspomniane gówno jest cały czas od kilku dni i zmienia tylko swoje natężenie.

Po obudzeniu się i podparciu opadających powiek belkami stropowymi z odzysku, dałem sobie i mgle czas na zastanowienie jadąc na weekendowe zakupy spożywcze. Po powrocie zrobiłem jeszcze godzinę ostatniej szansy na poprawę pogody. I nic się nie zmieniło w temacie widoczności. Zatem znowu wybór padł na MTB.

W dzisiejszym losowaniu miejsca docelowej jazdy wygrał Strzeszynek. Więc wydobyłem mój czołg na światło dzienne i ruszyłem. Ciekawą odmianą była jazda Bałtycką po odcinku remontowanym. To znaczy po wszystkim tylko nie po asfalcie. Bonus to jazda bez korków. Nawet budowlańcy nie rzucali we mnie kamieniami. To miło ;-).

Przebiłem się przez miasto, na Golęcinie wycinka gałęzi na wysokościach zmusiła mnie do objechania wysięgnika koszowego trawnikiem. Dalej było już tak fajnie, że wyjąłem słuchawki z uszu aby słyszeć szelest liści pod kołami. W Strzeszynku odwiedziłem jak zawsze pomost i jak zawsze był na nim jakiś wędkarz który jak zawsze niczego nie łowił. Ogarnąłem wszystko dookoła wzrokiem i pojechałem objechać jezioro. Gdy już zakończyłem ten objazd, odezwał się we mnie głód jazdy na zapas (zima idzie), więc zrobiłem jeszcze jedną rundkę i pojechałem w stronę domu.

Gdy mijałem ponownie wycinkę gałęzi, cudem (setki upadków zaprocentowały hehe) uniknąłem gleby po tym jak koło…. ale co tu będziemy o szczegółach blebrać ;-). Grunt, że utrzymałem pion. No prawie pion. Przejeżdżając koło Galerii Pestka zdumiałem się widokiem Złomka. Zawsze myślałem, że on jest tylko bajkowym wytworem, a tu takie miłe zaskoczenie.

Ostatni odcinek jechało mi się jak „za karę”. Było mi już zimno, głodno i wiało prosto w twarz. Ale wytrwałem i do domu się dowlokłem.

Wieczorem trochę popadało więc może jutro mgły nie będzie. Ale jak znam życie to w zamian będzie deszcz hehe.




                                                           Złomek w całej krasie





Kategoria MTB


  • DST 53.20km
  • Teren 45.00km
  • Czas 02:25
  • VAVG 22.01km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ordynarne wymuszenie pierwszeństwa

Czwartek, 5 listopada 2015 · dodano: 05.11.2015 | Komentarze 3

Tak jak zapowiadali i tak jak zanosiło się od wieczora, od samego rana na dworze panowała mgła. Niby nie jakaś gęsta ale jednak nie zdecydowałem się na jazdę szosówką. Diabli wiedzieli jak by wyglądało za miastem. Zatem wybór padł na MTB.

Bez zbędnych ceregieli oblekłem się na cebulkę i ruszyłem na podbój Puszczy Zielonki. Po minięciu kościoła w Kicinie skierowałem się do Wierzenicy. Spokojnie sobie kręciłem po drodze gruntowej podziwiając opustoszałe pola leżące wokół, lekko skąpane we mgle gdy kątem oka zobaczyłem biegnącą równolegle ze mną sarnę. Widok fajny. Odprowadziłem ją wzrokiem aż do momentu kiedy rozdzieliły nas zarośla i znikła mi z oczu. I gdy dalej jechałem przed siebie, nagle bez ostrzeżenia wyskoczyła mi wspomniana sarna tuż przed rowerem.

To, że wyskoczyła bez ostrzeżenia było już samo w sobie naganne, ale ona to zrobiła mając mnie z prawej strony, a więc nie udzieliła mi pierwszeństwa. Co więcej, nie czuła się wcale winna tego wymuszenia. Toż to skandal hehe.

A gdybym tak ją potrącił śmiertelnie, zwłoki poćwiartował, zapakował do piekarnika nadziane słoninką i ułożył na grzybkach z cebulką? To do kogo pretensje by miał leśniczy? Kogo by ciągano za uszy? Kto by był uznany za winnego? No kto?

A gdzie w tym czasie byli jej rodzice? – pytam tak z ciekawości gdybym jeszcze chciał zrobić pasztet ;-)?

Po tym wszystkim z zaostrzonym apetytem na dziczyznę dojechałem do Wierzenicy, a później zakosztowałem trochę asfaltu aż do Dębogóry. Potem już był tylko las, a w zasadzie puszcza. Ale nie ma co się spierać o szczegóły.

Przez Czernice i Zielonkę dojechałem do Dąbrówki Kościelnej, a nawet kawałek za. Następnie zacząłem powrót po własnych śladach mając kibiców na drzewach w postaci wiewiórek. W niektórych miejscach było nasypane tyle liści, że nie było widać drogi, nie mówiąc o kamieniach, dziurach i zamaskowanych błotnistych bajorach. I ja się pytam co robi leśniczy, że wszędzie walają się nieposprzątane liście ;-)?

Po minięciu Czernic kilka razy wyłaniały się z lasu sarny. Niestety jak zawsze byłem bez szans na zrobienie im fotki. Ostry zwrot nastąpił przy Uroczysku Maruszka i od tego momentu miałem do domu już tylko 10km w czasie których nic szczególnego się nie wydarzyło, jeśli nie liczyć sympatycznego dziadka z wnuczkiem we wózku.




I jak tu w takim bałaganie jeździć ?




Kategoria MTB


  • DST 48.35km
  • Czas 02:46
  • VAVG 17.48km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jesiennie

Sobota, 31 października 2015 · dodano: 01.11.2015 | Komentarze 9

Z dziką premedytacją mając wybór na czym pojechać, podjąłem męską decyzję. MTB.

A skoro była sobota to oznaczało wycieczkę razem z M. Od samego początku zapowiadało się na minimalnie dłuższe spędzenie czasu na rowerze, za sprawą dodatkowych kilometrów na działkę.

Zaraz po wyruszeniu odwiedziliśmy Favora, bo po zjedzeniu musli na śniadanie wyjątkowo dużo zostało mi miejsca w żołądku. Niestety kolejka ludzi mnie odstraszyła, zatem pojechaliśmy dalej. Następny przystanek był przy „muralu” na Śródce i zrobieniu mu obowiązkowej fotki. Przyznać trzeba, że fajnie im to wyszło. Kawałek dalej zatrzymałem się koło budki z pieczywem. Ku mojej uciesze nie było tam żadnej gawiedzi w kolejce co uczciłem zakupem pączusia i gniazdka, które zapakowałem do kieszonki.

Po dojechaniu do działki zjadłem wszystkie zakupione słodkości sam. Monika nie chciała, a jestem ostatnim na naszej planecie który by jej to na siłę wciskał ;-). Dodatkowo zjadłem jeszcze kilka kulek winogron. Udało mi się zamienić kilka słów z sąsiadami i trzeba było ruszać powoli w dalszą drogę. Omiotłem jeszcze raz moje włości wzrokiem mając świadomość, że byłem ich właścicielem jeszcze około dwunastu godzin. Tak, tak 12h. Po upływie tego czasu przechodzi ziemia na własność chyba miasta. Dziwne to uczucie jak coś przemija bezpowrotnie. Ale trzeba napierać dalej w życie.

Jako się rzekło o napieraniu, pojechaliśmy przez Sołacz i Rusałkę do Strzeszynka. Przecudnie jest w tej chwili na zadrzewionych terenach. Pod kołami szeleszczą złote liście, takie same spadają z góry. Wszędzie roznosi się specyficzny zapach. KOCHAM TO!!!

W samym Strzeszynku strażacy zakończyli właśnie ćwiczenia podwodne, a my objechaliśmy sobie jezioro i udaliśmy się w drogę powrotną. Pod koniec M. ciut marudziła, że wiatr wiał centralnie w twarz, ale na szczęście obyło się bez płaczu buhahaha.

Sorry Monika, nie mogłem się powstrzymać ;-). Wiem, że za to od teraz obiady już nigdy nie będą dla mnie takie ciepłe jak kiedyś hehe.

Pokonaliśmy zatem wiatrowe przeciwności i spokojnie dojechaliśmy do domu.

Podsumowując dzisiejszą aktywność sportową, to nie zamieniłbym jej na wyjazd szosówką. Czasami dobrze mi robi takie spokojne kręcenie dla kręcenia w pięknych okolicznościach przyrody w dobrym towarzystwie.




                                                                           Mural an Śródce






                                                                   Góral wśród winorośli


  • DST 30.21km
  • Teren 26.00km
  • Czas 01:48
  • VAVG 16.78km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Idealna szafa rowerzysty ;-)

Sobota, 24 października 2015 · dodano: 25.10.2015 | Komentarze 5

Niestety dzisiejsza przepiękna pogoda okazała się katem szybkiej jazdy.

Dlaczego?
Że to niemożliwe?
Nie ma takiej opcji?

Już spieszę z wyjaśnieniem.

Ano dlatego, że u M. obudził się demon pogromcy leśnych kniei i bezdroży, czyli postanowiła wyjechać na rower. Co ważniejsze miałem brać udział w tym postanowieniu. Naturalnie został mi postawiony swobodny wybór, a nawet usłyszałem:

- jak chcesz to idź sobie na szosówkę, a ja sama gdzieś sobie pojadę.

Postronnemu czytelnikowi wydawać by się mogło, że jestem w komfortowej sytuacji i do niczego nie jestem zmuszany. Jednak prawie każdy wie, że przy tak postawionej sprawie ma się niewielkie pole manewru.

Osobiście miałem taki sam wybór jak amerykański szpieg złapany na terenie tajnej ruskiej bazy wojskowej przez Saszę, gdy ten pozostawia mu wybór:

- możesz walnąć samobója albo spokojnie odejść i rzucić się z podciętym Achillesem na płot pod napięciem unikając jednocześnie gradu kul dum-dum.

Wybrałem zatem jedyną słuszną opcję odsuwając na bok z przepraszającym szosówkę wzrokiem, wyciągając jednocześnie dwa MTB.

Ruszyliśmy początkowo moim wczorajszym tropem do Wierzenicy, chwilę potem do Wierzonki aby po chwili mój przewodnik obrał kurs na Mielno (na szczęście nie to nad morzem). Na tym odcinku ku mojemu zdziwieniu był położony kawałek nowego asfaltu. W Mielnie pojechaliśmy prosto do Uroczyska Maruszki. Tu nastąpiło planowanie dalszej jazdy.

No i się zaplanowało.

M. wybrała tak trzęsącą trasę, że lakier na ramie od dzisiaj można określić jako „spękany fabrycznie” ;-). Tarka gruntowa mam nadzieję, że raz na zawsze wybiła jej samodzielne planowanie trasy przejazdu i następnym razem zasięgnie rady eksperta w tej dziedzinie to znaczy mnie hehe.

Później przyszła kolej na zaliczenie Owińsk i Annowa aby chwilę potem dobrze nam znaną trasą z wielu poprzednich wycieczek dotrzeć do Kicina. Z tamtego miejsca mieliśmy już tylko rzut beretem do domu.

W ten oto sposób wykręciliśmy w rodzinnym tempie 30km zaostrzając tym samym apetyt przed zbliżającym się obiadem.



Ps. Kochana szoso. Powalczymy w poniedziałek. I jeszcze raz przepraszam za dzisiaj ;-)




                                                                      Eh........................