Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Follow me on Strava

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lipciu71.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

MTB

Dystans całkowity:7184.82 km (w terenie 1683.21 km; 23.43%)
Czas w ruchu:315:34
Średnia prędkość:19.20 km/h
Maksymalna prędkość:45.00 km/h
Liczba aktywności:167
Średnio na aktywność:43.02 km i 2h 12m
Więcej statystyk
  • DST 63.31km
  • Teren 7.00km
  • Czas 02:45
  • VAVG 23.02km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

"Góralem" w kierat banalnych spraw

Środa, 18 maja 2016 · dodano: 18.05.2016 | Komentarze 7

Pech w dzisiejszym szczęściu polegał na tym, że mając czas na rower przestało wiać ale musiałem pozałatwiać kilka spraw, więc obligatoryjnie padło na MTB zamiast szosówkę.

Na pierwszy ogień poszła Moniki praca, gdyż jaśnie pani zabrała ze sobą paragon, który w dalszej części wyprawy był mi niezbędny.

Widać lubi sobie pojeździć z ważnymi kwitami :)

Gdy do niej dotarłem miałem już za sobą przejechane pół miasta. Następnie walcząc z samochodowym ruchem wjechałem do Koziegłów, zaliczając tym samym cały Poznań po raz pierwszy. W Favorze kupiłem drożdżówkę którą na poczekaniu wszamałem i zaraz potem udałem się Puszczą Zielonką do Miękowa obadać jak długo będzie się jeszcze naprawiać moje auto. Na miejscu otrzymałem zapewnienie, że lada chwila, lada dzień, lada miesiąc lub lada rok i już będę mógł zabierać swój dyliżans. Oby.

Po warsztacie smyknąłem przez Maltę na Franowo w celu dopłacenia reszty kwoty za zamówiony stół z krzesłami. Na maltańskich bezdrożach zaintrygował mnie znak na pniu który w moim odczuciu oznajmiał, iż należy się liczyć w tej okolicy ze spacerującym z kijkami Fantomasem :) Nie pytać mnie dla czego!

                                                                                  Fantomas całym ryjem :)


Kilkaset metrów dalej pstryknąłem bajorko. Nie pytać dla czego ;-)




Dopłacając w sklepie resztę do pełnej kwoty  gdy już tam dojechałem, okazało się, że dzisiaj weszła jakaś promocja na model który wybraliśmy i z głupia frant zapłaciłem 150zł mniej.

Hurra. Ja to lubić, ja kochać rabaty, ja być fan bonusów :)

Zatem rozpoczynając powrót do domu nie omieszkałem odwiedzić KFC i przeżarłem na miejscu kawałek dzisiejszego gotówkowego bonusika. Po tym krótkim popasie nie zatrzymując się już nigdzie przejechałem przez Wildę, Dębiec, Świerczewo, Junikowo i wjechałem do Plewisk.

Z tego całego załatwiania wyszedł nawet kawał pętli o długości 62km. To się nazywa łącznie przyjemnego z pożytecznym :)
Kategoria MTB


  • DST 33.45km
  • Czas 02:00
  • VAVG 16.73km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Skazany na MTB

Poniedziałek, 2 maja 2016 · dodano: 04.05.2016 | Komentarze 6

Nie było innego wyjścia jak rodzinna wycieczka po okolicy. Miała na to wpływ delikatna sugestia ze strony M. :) Na tyle delikatna, że gdybym pojechał sobie sam na szosówce, moje dalsze istnienie na tym świecie byłoby czysto teoretyczne. Po prostu zostałem postawiony pod ścianą. Na nic były tłumaczenia, że nie mam ze sobą MTB. Koledzy dowcipnisie usłużnie pożyczyli mi sprzęt rycząc przy tym ze śmiechu :)

Plan był dojechać do Kęszycy Leśnej. Monika opracowała trasę. To nie mogło się udać :)

Start. Przez Zarzyń dojechaliśmy do Piesek. To było 9km bez błądzenia. Bo ja prowadziłem :) Następnie stery wycieczki wzięła w swoje ręce przewodniczka, partnerka i zwiadowca w jednym. Minęliśmy kilka przecinek leśnych i dojechaliśmy do jeziora.

Hurrra!!!

Nie było go jak objechać. Zabłądziliśmy, buhahahaha.

Trochę się przedzieraliśmy pieszo po chaszczach, trochę pojeździliśmy po nieznanych duktach aby po jakimś czasie dojechać do asfaltu. Na tym etapie plan Kęszyca Leśna upadł :)

Dalej już tylko asfaltami. Przez Kursko przed którym kawał bruku wytrząsł nam wszelkie głupie pomysły z głowy, dotarliśmy z powrotem do Piesek. Ostatni powrotny kawałek drogi był pod górę i pod wiatr.

Monika dotarła do mety lekko zmęczona. Może prędzej pójdzie spać. Zapowiada się integracja bez kontroli. Pięknie :)










Kategoria MTB


  • DST 5.70km
  • Teren 5.70km
  • Czas 00:19
  • VAVG 18.00km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powrót lasem z warsztatu

Poniedziałek, 25 kwietnia 2016 · dodano: 25.04.2016 | Komentarze 4

Nic o czym by warto napisać.
Kategoria MTB


  • DST 36.10km
  • Teren 35.00km
  • Czas 02:22
  • VAVG 15.25km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Fajna wycieczka i dzik który zniweczył plany

Sobota, 23 kwietnia 2016 · dodano: 24.04.2016 | Komentarze 12

Fajna pogoda, sobota. To mogło oznaczać tylko jedno. Rodzinne turne. Kierunek Puszcza Zielonka w celu zobaczenia saren lub im podobnych.

Po pierwszych kilometrach dobrze nam znanych ścieżek, skierowaliśmy się do Nadleśnictwa Babki, przy którym ostatnio tłumnie spotykałem zwierzynę. Niestety jak mogłem się spodziewać. Jadąc z Monika ciężko będzie spotkać nawet komara :) Naturalnie moje przewidywania okazały się w 100%. Nie zobaczyliśmy nic. Cud, że jadąc z M. po lesie widzimy czasami drzewa hehe.

Po tym wyznaniu nie mam co liczyć na kolację w tym tygodniu ;-)

Za to koło nadleśnictwa zobaczyliśmy ciekawą miarę. Po dłuższym zgłębieniu tematu, doszliśmy do wniosku, że przedstawia ona długość susów które mogą oddać poszczególne zwierzęta. Następnie skierowaliśmy sie w stronę Zielonki. Monika na tym odcinku raz za razem mnie pytałem czy wiem gdzie jestem i czy dobrze jedziemy.






A skąd ja niby to miałem wiedzieć jako przewodnik naszej wyprawy ;-)?

Wyjechaliśmy z głuszy tuż przed Zielonką i ruszyliśmy na Czernice. Wystarczyło, że kilka dni nie padało i już w kilku miejscach na drodze pojawił sie głęboki piach o konsystencji mąki po którym ciężko się jechało.

Koło Uroczyska Maruszka niebo okryły chmury i odczuliśmy chłód. Czas był więc najwyższy aby przyspieszyć. Monika do samego końca łudziła się, że zobaczy w puszczy cokolwiek żywego oprócz nas. Nic z tego, jakieś zaklęcie działało i oczywiście nic jej się nie pokazało. Jeśli nie liczyć mnie :)

Kolejna nasza wycieczka dobiegła końca.

Wpis robię z dobowym opóźnieniem ze względu na nawał sobotniej pracy i chciałem się poskarżyć na samego siebie. Otóż miałem fajny plan na fajną poniedziałkową jazdę.

I tak to z planami bywa. A konkretnie z moim planem na pierwszy dzień tygodnia.

Otóż gdy w nocy jechałem autem nieoświetloną ulicą Bałtycką, oczom moim ukazał się na drodze lis. Jako dobry Samarytanin zwolniłem, ominąłem i przyspieszyłem ponownie. I w czasie rozpędzania mojego dyliżansu z lewej strony wyszedł dzik. Że wyszedł to jeszcze nic takiego, ale bydle bezczelnie nie będąc ubrane w kamizelkę odblaskową, nie będąc na pasach znalazł się na kursie kolizyjnym z moja bryką. Nie dał mi żadnych szans na ominięcie. Pierdolony gnój rozpierdolił mi auto, pozbawiając tym samym na jakiś czas możliwości zarabiania. Zajebiście :(!!!!!

Padły lampy, blacha, przód, plastiki, wspomaganie, doładowanie turbiny i diabli wiedzą co jeszcze. Jurto zamiast tripu rowerowego czeka mnie załatwianie blacharza, lakiernika i walka z ubezpieczalnią.

Nie zobaczyliśmy zwierzyny w lesie, za to wlazła mi pod koła w mieście. Cóż mogę powiedzieć? PECH!!!!

Po kolizji zadzwoniłem na 112, powiedziałem co i jak, oraz aby ktoś sie zajął ścierwem i odpowiednie służby to uprzątnęły.

Tak sie kończy planowanie czegoś fajnego. Ale jak tu nic nie planować ;-)?


  • DST 42.01km
  • Teren 42.01km
  • Czas 02:01
  • VAVG 20.83km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do lasu po wóz

Czwartek, 21 kwietnia 2016 · dodano: 22.04.2016 | Komentarze 2

Naprawa auta się przeciągnęła, nie poszedłem do pracy za to wyszedłem na rower wieczorem. Dokładnie to pojechałem nim odebrać samochód z warsztatu. Do tego celu najlepiej odpowiadało MTB z tego powodu, że cała droga do Miękowa wiodła lasem. Gdy zjawiłem się w warsztacie miałem przejechane 5,6km. Trochę mało. Zatem formalnie odebrałem pojazd, zapłaciłem, zostawiłem go na miejscu i pojechałem zobaczyć, czy czasami nie ma mnie w puszczy :)

Przez Annowo, Uroczysko Maruszka, Nadleśnictwo Babki dotarłem do Zielonki. W tym czasie słońce już zaczynało powoli sie chować, okrywając wszystko dookoła złotym całunem, tworząc jednocześnie wspaniałe widoki. A to wszystko wśród śpiewu ptaków i ciszy. Bajka. Powrót ciut inną drogą przez Czernice dobrze mi znanymi szlakami.

Ja wszystko rozumiem, tylko dlaczego tak mi to cholerne słońce świeciło po gałach, że niewiele widziałem ;-)?

Po prawie dwóch godzinach zaczęło mi być chłodno, gdyż zbytnio zaufałem pogodzie i ubrałem się na krótko. Po raz pierwszy w tym sezonie. Nie pozostało zatem nic innego jak wrócić do Miękowa. Na miejscu się pożegnałem, rower zapakowałem do bagażnika i wróciłem do domu lekko zziębnięty.















 Dawało po gałach :)
Kategoria MTB


  • DST 43.56km
  • Czas 02:11
  • VAVG 19.95km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Frajda w najczystszej postaci

Wtorek, 12 kwietnia 2016 · dodano: 12.04.2016 | Komentarze 6

Plan pedałowania był ustalony już od momentu, kiedy to moja głowa straciła styczność z poduszką :) Oczywiście mając na względzie moją skromną osobę nic to nie znaczy, gdyż podczas jedzenia przed wyjazdem skromnego śniadania, nieopatrznie rzuciłem okiem za okno (dobrze że nie oknem za oko hehe), a za nim spokojnie sobie padał deszczyk. Kap kap kap.

Z wrażenia aż mi kanapka wyhamowała w poł drogi do ust i tak zawisła. A ja bardzo nie lubię jak moje jedzenie nie dociera do swego miejsca przeznaczenia.

Tak mnie to poruszyło, że aż wstałem i wysunąłem czujnik opadów (prawą rękę ) za balkon. Faktycznie opad był i nie było widoku na koniec siąpania. Zatem przeorganizowałem szeregi i wdrożyłem plan „B” czyli MTB, a asfalty zamieniłem na piachy Puszczy Zielonki.

Pierwsze kilometry oczywiście poszły ciężko. Dojechałem do „Maruszki”, a za nią skręciłem w tereny rzadziej przeze mnie uczęszczane. I tak dojechałem do Ludwikowa, a kręcąc dalej dotarłem do punktu w którym zawsze zawracałem. Dzisiaj postanowiłem pojechać totalnie nie znanymi mi duktami. Opłaciło się. Po chwili zobaczyłem przed sobą jakieś zabudowania, a przed nimi stadko czegoś sarnopodobnych. Ekspertem nie jestem, wymyślać nie będę. W każdym razie widok przepiękny. Gdy podjechałem bliżej, stadko czmychnęło do lasu, a zabudowania okazały się Nadleśnictwem Babki.




Parłem dalej w nieznane niczym dzik w żołędzie mając z tego dużo radochy. Zwierzaki co jakiś czas wyskakiwały z lasu i chowały w nim na powrót. W końcu wyjechałem tuż przed Zielonką i od tego momentu wiedziałem doskonale gdzie jestem. Przejechałem wioskę i znalazłem się na drodze prowadzącej do Dąbrówki Kościelnej. Tu musiałem już niestety zawrócić. Kawałek wracałem po własnych śladach ale po chwili minąłem miejsce z którego wyjechałem i skierowałem na Czernice. Po drodze minąłem stosy drewna.





Oj nie można mi staremu piromanowi pokazywać takich rzeczy. Kocham ogniska, a im większe tym lepsze :)

Następnie zrobiłem fotkę czegoś tam. W każdym sezonie robię temu czemuś zdjęcie. Nie wiem dlaczego ale to mi się bardzo podoba.

Po wyjeździe z Czernic ponownie dotarłem do Uroczyska Maruszka aby przy akompaniamencie ponownych opadów deszczu, kierować się do domu dobrze znanymi duktami.


W pewnym miejscu natknąłem się na znak zakazujący wejścia. Ale ja nigdzie nie wchodziłem, tylko wjeżdżałem więc mnie nie obowiązywał. Jak zawsze z resztą ;-)

Dawno już jazda po lesie nie sprawiła mi tyle frajdy. Spokój, cisza, biegające zwierzaki, zapach po deszczu. Chce się żyć!!!

Potem pomyślałem o czekającej mnie pracy. Rurka mi zmiękła, łzy rozpaczy zakręciły w oku oberka, a mina zrzedła jak u dzieciaka który właśnie usłyszał, że gwiazdor w tym roku ma urlop macierzyński i z prezentów będą nici :(
Kategoria MTB


  • DST 43.00km
  • Teren 20.00km
  • Czas 02:25
  • VAVG 17.79km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Miecz Demoklesa

Sobota, 9 kwietnia 2016 · dodano: 10.04.2016 | Komentarze 3

Od tygodnia wisiała nade mną wycieczka na MTB, niczym Miecz Demoklesa. Rzeczony miecz wisiał momentami tak nisko, że gdy podnosiłem głowę, to nadziewałem się na niego niczym szaszłyk, a w słoneczne dni rzucał na mnie cień jak parasol :)

Gdy tylko się obudziłem, M. z radosnym szczebiotem zapytała:

Idziemy na rower?

Ależ oczywiście odpowiedziałem, z najwyższą chęcią.

Czasami sam siebie zadziwiam, jak niektóre kłamstwa tak gładko mi przechodzą przez gardło. To chyba lata praktyki hehe. Po tych słowach wziąłem w obroty ekspres do kawy, uruchomiłem przyciskiem, a gdy wykonałem obrót po kawę, Monika stała już gotowa do wyjścia z rowerem u boku. Rzuciłem na szale cały swój czar, urok i powab, ale wszystko co udało mi się osiągnąć, to 30 minut zwłoki na błyskawiczne śniadanie.

Po dwudziestu dziewięciu minutach zamknęliśmy za sobą drzwi i ruszyliśmy na rodzinną mini wycieczkę rowerową. Tak samo jak przed tygodniem pojechaliśmy w stronę Strzeszynka. M. prowadziła, ja ubezpieczałem tyły. Przez moment i tylko przez moment objąłem prowadzenie, które oczywiście zaprocentowało niekontrolowaną zmianą planu trasy. Gdy się zorientowałem, byliśmy już w połowie mostu i po krótkiej naradzie postanowiliśmy pojechać starszą Wartostradą aby po chwili być na Sołaczu. A skoro tam byliśmy, to zaproponowałem lody z Kościelnej. Niestety moja druga połowa mnie zignorowała, gdyż dla niej było za chłodno. Inna sprawa, tylko raz w życiu słyszałem jak ten zmarzluch powiedział, że jest jej ciepło. To było jak zwiedzaliśmy hutę szkła i stała przy otwartych drzwiach pieca ;-)

Następnie zagłębiliśmy się w Golęcin i wtopiliśmy w tłum weekendowych rowerzystów. Spokojnym tempem dotarliśmy do Strzeszynka gdzie spostrzegłem brak jakiejkolwiek słodkiej przekąski w kieszonce. Okrutne i bolesne przeoczenie z mojej strony :)

Powoli zaczynają w wolnych dniach być tłumy w takich miejscach. Ale to dobrze, duch zdrowia drzemie w narodzie.

Po rekonesansie wzrokowym okolicy z poziomu pomostu rozpoczęliśmy jazdę powrotną z uwzględnieniem zaliczenia drugiej strony jeziora. Po przyjemnej części kiedy to jeździliśmy po lesie, przyszedł niestety czas na przedzieranie przez miasto i związane z tym wątpliwe atrakcje. Przez ostatnie trzy kilometry jasność sprawnego i rozumowania przesłaniał mi głód i myśl o czekającym obiedzie.

Czarniejsza strona tego medalu jest taka, że niestety jedzonko najpierw sam musiałem zrobić :(

I aby była całkowita jasność. Bardzo lubię nasze spokojne jazdy z M. i wleczenie się noga za nogą, a moje wieczne na to utyskiwanie stanowi tylko i wyłącznie stały element przekomarzań ;-)


  • DST 40.77km
  • Teren 20.00km
  • Czas 02:31
  • VAVG 16.20km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bike Family 2016 rozpoczęty!!! Co za emocje hehe

Sobota, 2 kwietnia 2016 · dodano: 02.04.2016 | Komentarze 10

Ten dzień musiał kiedyś nadejść. Dzień w którym rodzinna wycieczka rowerowa była tak samo nieunikniona jak wstający dzień po nocy, niczym jesień nadchodząca po lecie, jak ciepła woda w Bałtyku. Ok z tym ostatnim to lekko przesadziłem :) Musiało to się wydarzyć i basta. Uzbrojeni w bidony i zapał do jazdy wyruszyliśmy.

M. jako przewodnik prowadziła naszą dwuosobową procesję. No i mnie szczerze mówiąc/pisząc zaskoczyła. Gdzieś doczytała o nowej ścieżce rowerowej zwanej chyba Wartostradą i mnie tam zaciągnęła. Zjechaliśmy z Hlonda i ku mojemu zaskoczeniu rozpostarła się przed nami idealnie równa asfaltowa droga dla rowerów. Wow, to władze miasta zrobiły prezent rowerzystom. Jechało się zaiste godnie. A pod wiaduktem natrafiliśmy na ciekawe graffiti. Niektórzy mają zdolne łapki.

Jazda przez miasto na MTB ma trochę większy urok niż na szosie, ze względu na możliwość poruszania się chodnikami, przez co nie potrzeby przedzierania między autami. Naturalnie daleki jestem od przyznania, że tak robiliśmy, wszak wszystkim wiadomo, że przepisy tego zabraniają ;-)

Od Sołacza było już spokojnie i przyjemnie. Stonka rowerowa wyległa w ilościach hurtowych, a my tą ilość własnymi osobami jeszcze powiększyliśmy. Wszędzie chmary biegaczy i rowerzystów. Dojechaliśmy do pomostu w Strzeszynku, tam się odbył krótki postój na nawodnienie organizmu (niestety tylko jakimś soczkiem) i pojechaliśmy dalej okrążając jezioro. Rusałkę również objechaliśmy z drugiej strony. Następnie przyszła kolej na „fascynujące” miejskie ścieżki i powolne człapanie pod wiatr.


























                                                                A to lustro :)

Kategoria MTB


  • DST 52.63km
  • Czas 02:29
  • VAVG 21.19km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Szlakiem upadłych ambon

Sobota, 5 marca 2016 · dodano: 05.03.2016 | Komentarze 1

Moje serce było od rana w rozterce za sprawą wiatru który po jednym dniu przerwy, znowu ruszył dupsko aby przeszkadzać rowerzystom w spokojnym pokonywaniu kilometrów. Po krótkiej chwili wahania (1h) wybór padł na MTB, bo wybitnie nie miałem ochoty na zapasy z nim. Przed startem sprawdziłem dokładnie opony, bo jak pokazał wczorajszy prezydencki przypadek, gówno chodzi po ludziach i wszystko się może zdarzyć. Inna sprawa, że teraz wszyscy producenci artykułów gumowych trzęsą się strachu przed ewentualnym dochodzeniem Antoniego, którego życiowe motto to: dajcie mi człowieka, a ja znajdę winę, oraz dajcie mi zdarzenie, a ja znajdę sprawcę.

Podobno w związku z ewentualnym śledztwem, kierownictwo Durex i Wrigley już podało się do dymisji ;-)

Wyruszyłem dziarskim krokiem kierując się na Wierzenicę. Wiaterek dmuchał przy tym godnie prosto w:

- oczy
- nos
- twarz
- okulary
- ziemniaki na talerzu
* niepotrzebne skreślić ;-)

To wszystko było jeszcze jakoś do zniesienia, ale gdy zbliżyłem się w pobliże kościoła w Kicinie i pierwszy lepszy powiew o mało mnie nie zatrzymał w miejscu, wówczas zmieniłem azymut i postanowiłem odwrócić kierunek jazdy. Zatem zagłębiłem się w lasy i po chwili stwierdziłem, że wietrzysko nadal i przeszkadza. I to w lesie!!!

To już był skandal!!!

Po kilku kilosach zobaczyłem przewróconą ambonę łowiecką, a po chwili drugą. Widać, że chyba są jakieś tarcia na linii myśliwi – obrońcy zwierząt.

Kto wie czy za tym nie stoi trzon naszego ptactwa, które zaczęło się o siebie obawiać,. gdy wzrosło niezadowolenie społeczeństwa w ostatnim czasie. Kaczka, Dudek, Donek mogli w tym maczać palce :)

Dalej raźno przejechałem przez Czernice, Zielonkę i skierowałem się do Dąbrówki Kościelnej. Na tym odcinku, na leśnym dukcie wyprzedził mnie z dużą prędkością i małym zapasem miejsca samochód z rejestracją PGN. Taka blacha zobowiązuje do debilnego zachowania i daje wiele do myślenia, czy aby za kierownicą nie siedział pensjonariusz tamtejszego zakładu zamkniętego dla psychicznie chorych.

W Dąbrówce zawróciłem, rozpoczynając tym samym drogę powrotną. Za Czernicami skręciłem w lewo aby dalszy powrót odbył się inną drogą. Okazało się to dużym błędem, bo leśniczy przy okazji wyrębu drzewa, część ścieżek zamienił w drogę czołgową nieprzejezdną nawet dla MTB. Kawał drogi pokonałem pieszo prowadząc rower. Prawdziwy dowcipniś z naszego leśnika. Po wyjeździe z lasu wiatr był moim najlepszym kumplem, co naprawdę rzadko się zdarza. Dojechałem do Wierzenicy, następnie kawałek asfaltem, później szutrem i w końcu dotarłem do domu.

Co by nie mówić, jazda góralem wymęczyła mnie dzisiaj jak mało kiedy. Klamkę mieszkania powitałem z należną jej czcią.


                                                      Same raczej nie upadły ;-)





Kategoria MTB


  • DST 44.25km
  • Czas 02:18
  • VAVG 19.24km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Śnieg w lutym? Dziwne ;-)

Wtorek, 16 lutego 2016 · dodano: 16.02.2016 | Komentarze 7

Poranek wprowadził totalny rozgardiasz w moim umyśle. Taki stan rzeczy spowodowały lecące bezczelnie płatki śniegu. Nie była to może nawałnica, ale śnieg to śnieg. Z wrażenia usiadłem przy kawie zbożowej, podgryzając batona musli własnej wczorajszej produkcji.

A właśnie. W końcu się wczoraj zebrałem w sobie, wygmerałem przepis na batony i lekko go modyfikując zrobiłem podobno zdrowe przekąski, dające moc nieziemską. Wyszły smaczne, trochę zbyt kruche, ale recepturę się dopieści. Prawdopodobnie dodanie cukru by je bardziej scaliło, ale ja pozostałem przy miodzie.

Wracając do pogody. Za oknem prószyło, a pogodynka z radością oznajmiała mi, że żadnych opadów nie ma i nie będzie. Nie uśmiechało mi się jechać szosówką po śliskim, więc wybór padł na MTB.

Co by nie mówić, „góralem” auta stojące w korku można omijać poboczem, po błocie i piachu. Po prostu w każdy możliwy sposób. I tak reż robiłem. Wartostradą i Sołaczem dojechałem do Golęcina i dalej już lasami pomykałem do Strzeszynka. Po dojechaniu do celu, zaliczyłem pomost na którym dzisiaj nie było żywej duszy i dalej zamiast tradycyjnie objechać jezioro, ruszyłem eksplorować nowe ścieżki. Za hotelem Solei zagłębiłem się w pola, jakimiś duktami dotarłem do miejsca gdzie droga się skończyła, przy czym „skończyła” jest pojęciem względnym, gdyż przede mną rozpościerało się pole i właśnie jego skrajem przedzierałem się dalej. Nikt mi za to wideł w plecy nie wbił, za co jestem dozgonnie wdzięczny. Po kilkuset metrach lawirowania po nieznanym terenie w końcu wiedziałem gdzie się znajduję, a po kolejnej chwili wyjechałem na Biskupińską aby dalej po własnych śladach zacząć powrót do domu.

Pod koniec dzisiejszej rundy wyszło nawet słońce. Szkoda, że jedynie pod koniec. Na finiszu zahaczyłem zgrabnie o piekarnię, a po chwili już byłem w domu.

Licznik w MTB nadal nie przejawia żadnych chęci do współpracy, zatem jego los raczej jest już przesądzony. Jedyne co go może uratować przed zagładą, to wytypowanie poprawnej kombinacji liczb w Lotto przy najbliższej kumulacji. Tak więc można powiedzieć, iż sam jest kowalem swojego losu ;-)





                                         Autostrada to jednak nie jest, ale dało się przejechać :)



                                                               Jeszcze niedawno był tu ląd ;-)




                                                        Zainspirowała mnie płynąca kłoda
Kategoria MTB