Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Follow me on Strava

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lipciu71.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

MTB

Dystans całkowity:7184.82 km (w terenie 1683.21 km; 23.43%)
Czas w ruchu:315:34
Średnia prędkość:19.20 km/h
Maksymalna prędkość:45.00 km/h
Liczba aktywności:167
Średnio na aktywność:43.02 km i 2h 12m
Więcej statystyk
  • DST 42.73km
  • Teren 36.00km
  • Czas 01:53
  • VAVG 22.69km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Czyżby już jesień?

Piątek, 23 października 2015 · dodano: 23.10.2015 | Komentarze 2

Nie!!! Zdecydowanie nie miałem dzisiaj ochoty na kopanie się z koniem, znaczy się wiatrem. Poza tym trochę za dużo przepuściłem przez palce czasu aby robić stałą trasę na szosie. Tak więc wybrałem na dzisiaj MTB.

Drugim powodem przemawiającym za tym rowerem była chęć odwiedzenia Puszczy Zielonki w której to nie byłem jeśli pamięć mnie nie myli od czerwca.

Gdy już ogarnąłem zakupy, przygotowanie obiadu i inne duperele zrobiło się południe. (Zdecydowanie ktoś powinien poinformować ”czas”, że nie ma się tak co spieszyć). Dopiero wtedy mogłem się wybrać na „leśną rundę”.

Tak dawno nie jechałem w terenie, że zapomniałem jak to jest gdy porządnie trzęsie. W Kicinie wielebny lajsnął sobie elegancki bruk na dojeździe przed kościołem. Za nim też. Wiadomo wierni muszą mieć extra drogę aby wrzucać na tacę ;-). Następnie mknąc do Wierzenicy rozgniatałem opadłe śliwki i zdziczałe jabłka które opadły w dużej ilości. Aż do Wierzenicy wiatr pchał mnie centralnie aby po skręcie na Dębogórę uprzeć się aby mnie zepchnąć z drogi dmuchając w bok. Ulgę przyniosło dopiero zagłębienie się w las.

Górą szalał wiatr ale na moim poziomie był niemalże niewyczuwalny. Dobrze znanymi drogami dotarłem do Zielonki. Przy ławeczkach chwilę rozkoszowałem się ciszą i zapachem ogarniającą mnie z każdej strony. Jesień jest piękna, pachnąca i jak każda pora roku ma w sobie coś innego niż pozostałe.

Na długie dumanie nie miałem jednak czasu i obrałem kurs powrotny. Za Czernicami pojechałem prosto aby nie wracać własnym śladem co zaowocowało spotkaniem z pięknym jeleniem. Niestety jak zawsze nie dał mi szans na zrobienie sobie fotki mimo, że zatrzymałem się bezgłośnie i już wyciągałem fona z kieszeni. Czujne bydle ;-). Jeszcze kilka saren które się pokazały umiliły mi jazdę i ostatecznie wyjechałem z puszczy w Kicinie.

Zaskoczeniem natomiast okazały się szlabany na mojej drodze do domu które ustawiono najwyraźniej niedawno. Sądząc po ilości miejsca obok nich, dotyczą tylko przejazdu samochodem.

Jeszcze kilkaset metrów i byłem w domu. Koniecznie za tydzień znowu muszę nie wybrać w te rejony zanim wszystkie liście opadną i zrobi się szaro aż do wiosny.



                                     Dziwne znaki na płocie przed polem. Polska to dziwny kraj hehe.




                                     Jesienne klimaty. Niestety trochę szaro z braku słońca.
















                                                                        Czar pogaństwa











                                                               Zasieki na drodze do domu ;-)









Kategoria MTB


  • DST 19.28km
  • Czas 00:55
  • VAVG 21.03km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Po dary natury

Poniedziałek, 19 października 2015 · dodano: 19.10.2015 | Komentarze 9

Po zjedzeniu tego mikro posiłku (kontynuacja poprzedniego wpisu z tego samego dnia) zalągł mi się w głowie pomysł aby pojechać na działkę, strząsnąć orzechy które jeszcze same nie spadły i oberwać trochę winogrona zanim zrobi to ktoś inny.

Ubrałem się w taki zestaw ciuchów, że każdy szanujący się biker prędzej by oddał swój sprzęt na złom niż by mi kiwnął na trasie hehe. W dresiku, czapce i z plecakiem powolnym tempem ruszyłem w stronę Malty. Kręciłem tak spokojnie jak tylko się dało aby się w tych ciuchach na zagotować. Jechałem tak spokojnie, że… KURWA, TAK SIĘ NIE DA JECHAĆ!!!!!!!!. Z nogi na nogę, powoli, ospale jak żółw ociężale. W porywach osiągałem prędkość 25km/h. Byłem królem DDR-ek i chodników. Pędzące do ciepłych krajów ślimaki poganiały mnie mrugając światłami. Słowem czułem się jak niedzielny zawalidroga.

Ile się trzeba natrudzić aby tak jechać powoli
Ten tylko się dowie, kto na działkę kiedyś już zaiwaniał
Piękno normalnej jazdy teraz dopiero widzę i opisuję
Bo tęsknię po tobie… itd.


W końcu dotarłem na Maltę, chwilę później na Katowicką gdzie się znajduje wspomniana wcześniej działka której właścicielem będę jeszcze AŻ przez 12 dni, gdyż niestety jest w likwidacji, a na ich miejscu powstaną zapewne niedługo mieszkania. Trudno, taka kolej rzeczy.

W każdym razie na miejscu wdrapałem się na orzecha, wytarmosiłem gałęzie, pospadało co miało pospadać i pozbierałem ostatni owoc z tego drzewa. Jeszcze dopakowałem do plecaka trochę winogron i czując się jak dostawczak z warzywniaka ruszyłem w drogę powrotną jeszcze wolniej o ile to możliwe.

I znowu brylowałem po chodnikach i ścieżkach. Czary goryczy dopełnił oświetlony transparent:

LIPCIU ZWOLNIJ, JUTRO TEŻ JEST DZIEŃ NA POKONANIE KOLEJNEGO KILOMETRA!!!

Zapewne to złośliwe ślimaki to napisały hehe.

W ten oto nieoczekiwany sposób dokręciłem do dzisiejszego dystansu prawie 20km. No i fajnie.

Kategoria MTB


  • DST 44.86km
  • Teren 20.00km
  • Czas 01:57
  • VAVG 23.01km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Góralu!!!! - czy Ci nie żal?

Środa, 14 października 2015 · dodano: 14.10.2015 | Komentarze 4

…że to nie Ty dzisiaj pojeździsz. Tak zaśpiewałem sobie gdy z samego rana załatałem kapcia w MTB który istniał już przynajmniej od czerwca. Ma się to tempo hehe. I do mojego MTB były właśnie skierowane słowa piosenki.

Po chwili jednak zastukała mi piłeczka w czerep jak u Pomysłowego Dobromira. Dlaczego nie MTB?- nawiedziła mnie myśl. W zasadzie chciało mi się nawet do lasu. I tak oto znienacka powstał plan leśnej rundki.

Gdy ruszyłem, z miejsca odczułem co znaczą walcowate opony z konkretnym bieżnikiem, nawet jeśli jest już on mocno podjechany. Jak bym ciągnął wóz z węglem.

Jako pierwszy dzisiejszy cel obrałem miejsce pracy M. która zapomniała z domu telefonu, a jak wiadomo w dzisiejszych czasach człowiek bez telefonu jest jak bez ręki. Głupio by wyglądała w pracy bez ręki ;-). Następnie pokonałem Park Sołacki i dojechałem do Rusałki gdzie tworzy się nowa historia pt. nowe alejki z Pozbruku, a dodatkowo trwają jakieś prace mające chyba na względzie uatrakcyjnienie tego miejsca, będącego kiedyś wiodącym w okolicach Poznania.

Przyjemnie było się zagłębić w las. Ale szczerze mówiąc – pisząc liczyłem, że będzie już bardziej kolorowo. Jak widać pierwszy przymrozek jesieni nie czyni. Przed Strzeszynkiem zaskoczyła mnie nowa, jasna, sypka nawierzchnia po której mi przyszło jechać. Kawałek dalej spotkałem sprawców tego cudactwa. Zagadałem i dowiedziałem się, że asfaltu na szczęście tu nie będzie, a jak przyjdzie deszcz to się wszystko ładnie ubije i będzie super. Zobaczymy.

W samym Strzeszynku tradycyjnie wjechałem na pomost, powłóczyłem wzrokiem dookoła i ruszyłem dalej objeżdżając jezioro, a co za tym idzie rozpocząłem drogę powrotną do domu. Co kawałek natykałem się na napisy mające dopingować biegaczy niedzielnego maratonu. Od Sołacza lekko zmienioną trasą przez Solidarności, Wilczak i Bałtycką dotarłem do mety.

Niestety, panujące temperatury sprawiają, że picie w bidonie średnio nadaje się do spożycia.

I tu muszę się pochwalić, że wczoraj dotarł do mnie zamówiony mały termos 0.5l Rano zrobiłem mu test. Zalałem go wrzątkiem, wystawiłem na balkon i po przyjeździe sprawdziłem jak trzyma ciepło (3h). Nie wiem jaka temperatura była przed moim wyjściem ale po przyjściu nie przekraczała siedmiu stopni. Kontrola utrzymywania ciepła wypadła bardzo pomyślnie gdyż po polaniu własnego palca wskazującego usłyszałem: auuuu kur…. jakie gorące. To ja krzyczałem ;-).

Taaaaaak znaczy się trzyma ciepło, nada się na zimne dni :)


                                                             Towar do budowy ścieżki




                                                                           Tajemnicza  ścieżka





                                                              Zasadzka na mnie ;-)

Kategoria MTB


  • DST 43.99km
  • Czas 02:21
  • VAVG 18.72km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Tajemnica

Sobota, 19 września 2015 · dodano: 19.09.2015 | Komentarze 3

Było dzisiaj tak super, że nikomu nic nie zdradzę ;-). Nie uronię ani rąbka tajemnicy.
Kategoria MTB


  • DST 44.61km
  • Teren 20.00km
  • Czas 02:38
  • VAVG 16.94km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bez wyboru ;-)

Sobota, 5 września 2015 · dodano: 05.09.2015 | Komentarze 5

Targający drzewami za oknem wiatr dawał mi nadzieję, że M. będzie chciała pozostać w domu. Łudziłem się, że podejmie może jakiś internetowy kurs szydełkowania lub kropnie sobie przedobiednią drzemkę, dając mi tym samym sposobność wyskoczenia na szosówkę.

Nic bardziej mylnego. W czasie kiedy piłem kawę, potajemnie knułem trasę i siedziałem cicho aby nie wywoływać wilka z lasu, padło pytanie którego się bałem.

To co jedziemy do Strzeszynka? Ależ oczywiście, z najwyższą chęcią – brzmiała moja odpowiedź. Grrr.

No to ruszyliśmy. Wiatr miotał nami na wszystkie strony. Tak miotał tak miotał, że nas zamotał nad Rusałkę, a tam ukazał się moim oczom ogrom zniszczeń spowodowanych sierpniową burzą. Takiej ilości połamanych i powalonych drzew to jeśli nie liczyć Zakopanego po halnym, jeszcze nie widziałem. Miejscami potworzyły się gołe polany z usuniętego już drzewostanu. Dobrze, że jeszcze coś pozostało wyższego niż pokrzywy. Dalej w stronę Strzeszynka też nie było zbyt kolorowo w tym temacie ale mimo wszystko znacznie lepiej. Gdy już dojechaliśmy do półmetka, obowiązkowo zaliczyliśmy pomost, chwilka na podziwianie krajobrazu i naokoło jeziora ruszyliśmy w drogę powrotną. Słoneczko momentami ogrzewało plecy zza chmur, temperatura idealna i tylko wizja pójścia do pracy nieco mąciła sielankę. Posiedziało by się trochę niespiesznie nad wodą.

Powrót nieco zmienioną trasą, bez żadnych przygód. Ale zgodnie z moją zasadą „brak wiadomości to dobra wiadomość” wziąłem to za dobry znak na nadchodzące 100 lat dalszego mojego życia ;-).




                                                I znowu ktoś lustro powiesił w lesie :-)


  • DST 62.80km
  • Czas 02:08
  • VAVG 29.44km/h
  • VMAX 45.00km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ucieczka ze szponów rodzinnej sielanki ;-)

Piątek, 28 sierpnia 2015 · dodano: 28.08.2015 | Komentarze 2

Plan na dzisiaj był taki, że....będę grał jak mi zagrają, czyli jeśli przestanie padać to może uda mi się gdzieś wyskoczyć i zrobić kilka kilometrów. Padać przestało przed południem ale siła wyższa zaplanowała spacer, plus drugie podejście do zaliczenia latarni morskiej w Krynicy Morskiej. W latarni była kolejka na godzinę stania. Odpuściliśmy. Swoją drogą ciekawa to nazwa dla miejscowości graniczącej z jednej strony z Zatoką Gdańską, a z drugiej z Mierzeją Wiślaną. Chyba że ktoś kiedyś przywiózł tu sól morską i to właśnie wydarzenie zainspirowało kogoś do nadania tej nazwy w pijanym zwidzie. Jest jeszcze opcja kompleksów jak to u Polaków często bywa. Ok, to tyle na temat ewentualnej historii miasteczka nikomu nie znanej.

Gdy w końcu jakże radosny rodzinny spacer o suchym pysku (opcja możliwego rowerowania) dobiegł końca, doczekałem się zezwolenia na wykręcenie kilku kilometrów wśród prychań, marsowej miny i groźby permanentnego focha. Ubrałem sie szybciej w rowerowe ciuchy niż przyłapany kochanek i nie tracąc ani sekundy wyjechałem byle dalej przed siebie, nim zezwolenie zostałoby cofnięte ale z cichym planem zaliczenia jakiejś nowej gminy. Jak by nie spojrzeć cztery tygodnie nie miałem okazji pojeździć w swoim tempie. Nawiasem mówiąc w sierpniu zrobiłem niewiele ponad 50km. W CAŁYM SIERPNIU!!!!!!!!. Pierwsze kilometry to było jak czysta woda dla ryby, jak ryba dla rybaka, jak rybak dla..... nieważne, było zajebiście. Chwilę później z przeciwka pozdrowił mnie szosowiec. Szosowiec pozdrowił mnie jadącego na MTB? Zaiste cuda się działy dzisiaj na wybrzeżu!!!! Jeszcze bardziej się zdziwiłem gdy po chwili zobaczyłem go za sobą, a po minucie już sobie gawędziliśmy o starych Polakach. Niestety różnica w sprzęcie odgórnie skierowała mnie za jego plecy w celu dotrzymania tempa. Nawiasem mówiąc to ja na szerokich oponach (2.1 26 ) z bieżnikiem terenowym czułem sie w tej konfrontacji jak na dziecięcym rowerku. I tak jadąc równym tempem minęliśmy kilka miejscowości, aż do Jantara w którym mieszkał. Tam się pożegnaliśmy, a ja rozpocząłem drogę powrotną. Niestety bez pomocnika jechało mi się wolniej, co absolutnie nie zmniejszyło przyjemności z jazdy. Około 10km od kwatery wyprzedził mnie na crossie gostek w białej cyklistówce. Zabawne w tym wszystkim było to, że zawzięcie pedałując cały czas oglądał się za siebie, czy aby go nie gonię. Trzeba mu przyznać, że szybko osiągnął przewagę około 200m i....tak zostało przez około 5kilometrów. Cały czas sobie ładowałem do głowy, że nie jadę po to aby się ścigać, tylko zaznać przyjemności rowerowania po nieznanych terenach. Niestety. Przyznaję, że nie miałem dzisiaj ochoty na żadne uległości i w końcu mocniej depnąłem, siadłem kolesiowi na koło i skoro juz był na tyle uprzejmy, że nie miał jak mnie z niego odkleić to tak dowiozłem się do samej Krynicy Morskiej. Na ostatnim kilometrze zamieniłem z nim kilka słów, podziękowałem i przez wprawne oko tropiciela zostałem wyłowiony z tłumu przez Monikę. Otrzymałem czas operacyjny minimum na doprowadzenie się do porządku i została określona nieprzekraczalna godzina na stawienie się z powrotem w celu upolowania kolacji.

I wszystko by było cacy, gdyby nie taki drobiazg, że ciepła woda pojawiła sie pod prysznicem w momencie gdy już z niego przestawałem korzystać. To tak jak by po przepysznej kolacji, zapłaceniu rachunku i wyjściu przed lokal, kelner zawołał, że postawił właśnie dla nas na stole darmowy deser. Czyli musztarda po obiedzie. Trzeba się hartować ;-).

Po takiej przerwie i jak na mnie dzisiejszym mocnym tempie na MTB,  jutro mogą się pojawić pewne zawirowanie jeśli chodzi o pewność stąpania na własnych nogach hehe. Już to lekko czuję. Ale co nas nie zabija to nas wzmacnia ;-).

Ps . dwie nowe gminy jednak wpadły. Mała rzecz, a cieszy hehe.
Kategoria MTB


  • DST 40.46km
  • Teren 14.00km
  • Czas 02:55
  • VAVG 13.87km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Rzut oka na ruskich

Wtorek, 25 sierpnia 2015 · dodano: 25.08.2015 | Komentarze 2

Wczoraj wylądowałem na ostatnim etapie mojego urlopu w Krynicy Morskiej. Wybór na to miejsce padł za względu na fakt, że jeszcze nigdy nie byłem w tej części wybrzeża. Dzisiaj wybraliśmy się z M. na wycieczkę rowerową na skraj naszego kraju od strony kiedyś uważanej za jedyny słuszny kierunek. Po złożeniu rowerów w jedną całość (brak możliwości przechowywania w pensjonacie, więc trzymamy je w aucie) i ustaleniu kierunku jazdy na wchód ruszyliśmy ku nieznanemu. Droga była tylko jedna, więc nie było problemu z wyborem trasy. Pierwsze kilometry zaskoczyły mnie nawet przyzwoitym asfaltem ale dosyć szybko to się zmieniło na naszą zwykłą szarą rzeczywistość gdy wjechaliśmy na odcinek drogi który przypominał twarz nastolatka zbombardowaną pryszczami. Mimo jazdy na MTB wytrzęsło nas jak na.... cholernych polskich drogach. Jak się później okazało to była niestety dopiero marna uwertura. Kilka kilometrów dalej pojawiła się miejscowość Piaski, a za nią droga z dziurawych betonowych płyt prowadząca do Paski Club w którym czas się zatrzymał w momencie obchodzenia osiemnastych urodzin przez Gierka. Usiedliśmy tam, wypiliśmy po jakimś napoju nie wierząc zarazem własnym oczom, że ktokolwiek chce do czegoś takiego przyjeżdżać na urlop. Jednak sądząc po ilości parkujących aut cieszy się ten skansen sporym powodzeniem. Po kilkunastu minutach przerwy ruszyliśmy dalej na poszukiwanie granicy z Ruskami. Najpierw udało nam się dojechać do plaży nad Zatoką Gdańską gdzie znajdowała się smażalnia ryb która wyglądem bardziej przypominała piec krematoryjny niż jadłodajnię. Propozycję Moniki "czy może mam ochotę tam coś zjeść uznałem za niesmaczny żart ;-)". Dawno już się tak niczym nie przestraszyłem jak możliwością zjedzenia tam czegokolwiek. Teraz przyszedł czas na leśny labirynt w którym szukaliśmy właściwej drogi w piaskach po kolana i pozostałościach betonowej drogi. W pewnym momencie natknęliśmy się na ogromny radar zapewne monitorujący przepływ niechcianych polskich jabłek na Putinowy stół hehe. Potem jeszcze kilka minut spędzonych na szukaniu i w końcu dotarliśmy do granicy. Keine grenzen jak śpiewał koleś o włosach we wszystkich kolorach świata. Niestety nie w tym wypadku. Tu się nie da przejechać granicy bez przetrzepania kieszeni na obowiązkowej osobistej i dania dobrowolnej darowizny w postaci najchętniej przyjmowanych $$$$. Nie ta bajka hehe. Przeczytałem napis informujący o zakazie przekraczania granicy, została mi pstryknięta fotka przy tablicy granicznej i ruszyliśmy w drogę powrotną. Jako że trasa dotychczasowa wydawała się co poniektórym zbyt łatwa i prosta wracaliśmy inną drogą, przy czym słowo droga należało rozumieć w szeroko pojętym znaczeniu z brodzeniem w głębokich piachach pod stroną górę włącznie. Pot się lał, komary szarpały, zęby zgrzytały, M. opadała już z sił gdy udało się odnaleźć znajomy punkt i spokojnie podążać ku głównej drodze. I cholernie się by się mylił ten kto by pomyślał, że już nic ciekawego się nie mogło zdarzyć. W pewnym momencie na rozdrożu spotkaliśmy dwójkę zagubionych młodych ludzi którzy spytali nas jak dojść do głównej drogi przy której zostawili auto i nie mogą do tego miejsca trafić. Już miałem sie odezwać i skierować ich na główny dukt gdy M. zabrała głos i stwierdziła, że boczną ścieżką będzie lepiej i krócej. My pojechaliśmy oni poszli. Oni mieli na tyle rozumu, że po jakimś czasie zawrócili. Nam, a głównie mi rozum odparował i pojechałem dalej za radą Moniki. Jechałem w zasadzie tylko kawałek bo po chwili było już tylko prowadzenie roweru które o chwili zamieniło w walkę o przeżycie na stromiznach i odganianie się od komarów i pająków. O nastroju panującym w danej chwili nie wspomnę ze względu na bliskość wschodniej granicy ale gdyby rosyjski wywiad miał wgląd w to wgląd, zapewne uznałby tę sytuację za jawną prowokację ;-). Po długich minutach walki o drogę do wolności udało nam się dotrzeć ponownie do Piaski Club, a dalej do miejscowości Piaski. Monika w ramach regeneracji sił pochłonęła gofra z owocami z prędkością nadgofrową i podjęła powrót na kwaterę. Po drodze zaczęło lekko padać. Na szczęście tylko lekko. Po tym co do tej pory przeżyliśmy jazda po wcześniej wspomnianych dziurach była prawdziwą przyjemnością.


Po powrocie schowaliśmy rowery ponownie do auta i 10 minut później rozpętało się na dworze piekło z burzą w roli głównej. W sumie troszkę dziwne, że ta nawałnica nas nie zastała w połowie drogi przy naszym dzisiejszym szczęściu do kłopotów i utrudnień.

Jutro przed nami kolejny dzień unikania polowania na turystę frajera do zakupu kurortowego badziewia ;-)









                                              Dalej jechać to już mi strach nie pozwolił ;-)






                                                                    Zatoka Gdańska



                                          Nadmorskie klimaty w instrukcji obsługi wyciągarki łodzi




                                     Tym to chyba jeździł "Wichura" w Czterech pancernych ;-)






                                                           Górka z piachem do pchania w sam raz (to już jest szczyt)







                                                                      Jest tam kto?????





                                                                 Tajemniczy radar


  • DST 12.00km
  • Teren 6.00km
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wstyd i hańba

Środa, 19 sierpnia 2015 · dodano: 19.08.2015 | Komentarze 3

Nie wiem co napisać ze wstydu. Wiem że jestem na urlopie ale także wiem, że przez pierwsze dwa tygodnie miałem (teoretycznie) rower ze sobą, a to powinno skutkować zrobieniem jakichkolwiek kilometrów. Wakacje rozpocząłem w piątek 31 lipca i przez cały weekend napawałem się cudownością całkowitego lenistwa. W poniedziałek zabrałem się za wymianę napędu w MTB (łańcuch, kaseta, kółka przerzutek) i nawet z "powodzeniem" zakończyłem wspomnianą operację. Niestety "powodzenie" nie jedno ma imię bo okazało się, że przednie blaty nie chciały przyjąć nowej reszty, znarowiły się i olały współpracę totalnie. Na taki numer nie byłem przygotowany. Chcąc, nie chcąc zadzwoniłem do Poznania, zamówiłem nową kompletną korbę i poprosiłem o wysłanie do serwisu w Sulęcinie do którego zawiozłem również rower bo sam tego w życiu bym nie wymienił. W piątek miałem telefon, że jest gotowy do odbioru ale dopiero w sobotę byłem w stanie po niego podjechać ;-). W czasie tego tygodnia "nakręciłem" pożyczonym sprzętem ( LUDZI O SŁABYCH NERWACH PROSZĘ O ZAPRZESTANIE DALSZEGO CZYTANIA) 12km. Taaaaaaaaak słownie DWANAŚCIE KILOMETRÓW i żeby dopełnić czary goryczy dodam, że odbyło sie to podczas trzech różnych dni. Ale ze mnie biker hehe. We wspomnianą sobotę odebrałem sprzęciora i......... to by było na tyle jeśli chodzi o mój kontakt z jednośladem. Jakieś usprawiedliwienie? Nie mam kompletnie żadnego. I nawet nie chodzi o to, że temperatury przekraczały te które stosuję w piekarniku szykując niekiedy pieczyste w domu. Ktoś podstępnie rzucił na mnie całun pernamentnego lenistwa, a ja mało że nie szukałem winnego, to jeszcze z tym nie walczyłem. W taki oto sposób przeleciały dwa tygodnie. Po tym czasie zmieniłem miejsce mojego urlopowania. Niestety, mimo najszczerszych chęci nie miałem technicznej możliwości zabrać ze sobą roweru, a jak się na miejscu okazało, byłoby gdzie polatać na szosówce.

Zdaję sobie sprawę, że z takimi przebiegami mogę zostać eksmitowany z szacownego grona użytkowników BS ale obiecuję, zarzekam się, daję słowo i przyrzekam solennie, że jak tylko zakończę urlop to zabieram się do roboty tzn wznowię jazdy na poważnie.

Ps. natknąłem się tutaj na wypożyczalnię rowerów ale 68zł za dobę wydaje mi się lekką przesadą.

Wyspa Brač. Pučišća. I jak tu się nie lenić?

Kategoria MTB


  • DST 52.05km
  • Czas 02:22
  • VAVG 21.99km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wiatrołomy

Wtorek, 21 lipca 2015 · dodano: 21.07.2015 | Komentarze 3

Zgodnie z wczorajszymi ustaleniami dzisiaj wybrałem się na rundkę po lesie. Wybór padł na Dąbrówkę Kościelną przez Puszczę Zielonkę. Profilaktycznie sprawdziłem prognozę pogody. Jakieś deszcze zapowiadane były na godz. 18.00 Ruszyłem moim już lekko wysłużonym, wołającym o wymianę napędu MTB. Przed kościołem w Kicinie widziałem układaną kostkę na podjeździe i to nie jakąś zwykłą, najprostszą ale pełen wypas. No ale kto bogatemu zabroni. Dalej kawałek asfaltem i w Dębogórze zagłębiłem się w puszczę. Co kawałek widać było połamane lub poprzewracane drzewa co pokazywało siłę wiatru który miotał tym wszystkim. Co ciekawe za Zielonką zniszczeń już prawie wcale nie było. Gdy zbliżałem się do Dąbrówki Kościelnej zaczęło kropić, gdy się w niej znalazłem już padało. Nie za mocno ale jednak leciało z nieba. Zrobiłem nawrót myśląc naiwnie, że jak się skryję jadąc pod drzewami to za bardzo nie zmoknę. I pewnie by tak było gdyby nie to, że zaczęło lać. Gnoiło nieprzeciętnie. To że będę wyglądał jak szmata mnie nie przerażało ale bałem się o telefon nie mając ze sobą żadnego woreczka. Piach w zębach, błoto na twarzy, wszystko mokre ale radocha była hehe. 10km przed domem przestało padać, wyszło słońce i zrobiło się przepięknie. Zanim podjechałem pod dom, odwiedziłem myjnię samoobsługową i spłukałem rower z błota. W domu miałem tylko odwagę wejść prosto w opakowaniu pod prysznic jako jedyna opcja na zrobienie najmniejszego bałaganu. Wszystko musiałem wyprać.

Telefon ocalał. Jutro ze względu na poranne obowiązki nie będzie kręcenia kilometrów.





























Kategoria MTB


  • DST 19.51km
  • Czas 01:03
  • VAVG 18.58km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jak mus to mus

Piątek, 17 lipca 2015 · dodano: 17.07.2015 | Komentarze 3

Okazało się, że musiałem zawieść papiery w pewne miejsce i koniecznie musiały być dostarczone do wieczora. Jako posiadacz silnej alergii na jazdę samochodem w dzień wolny od pracy to po zarobieniu ciasta na pizzę wsiadłem drugi raz tego samego dnia na rower i z M. ruszyliśmy na krótką rundkę ale tym razem MTB. Kwity zawieźliśmy, przyjechaliśmy z powrotem i mogłem się ze spokojem zabrać za zrobienie tego wspaniałego Włoskiego dania. Dodam, że M. dokręcała wokół bloku brakujące metry. Dla mnie dodatkowe 500m byłoby nie do zrobienia, taki kozak to ja nie jestem więc 19.5km musiało mi wystarczyć hehe.



                                                      Fajnie jak jest do czego wracać w domu ;-)




Kategoria MTB