Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Follow me on Strava

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lipciu71.bikestats.pl
  • DST 62.75km
  • Czas 02:11
  • VAVG 28.74km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wrześniowy klocek

Wtorek, 22 września 2015 · dodano: 22.09.2015 | Komentarze 6

Gdyby nie to, że jutro na pewno nie będę miał czasu na rower to dzisiaj bym został dłużej w łóżku tak mi się nic nie chciało. Budzik zasłużył sobie na miano wroga publicznego numer jeden. Od kompletnej destrukcji i niechybnej zagłady uchronił go jedynie fakt, że stanowił integralną część telefonu który na co dzień potrzebuję.

Na pierwszej długiej prostej z punktu wpakowałem się w korek aut stojących na zamkniętym przejeździe. Dobre w tym wszystkim było to, że przeciwny pas był puściuteńki. Swoje odstałem na przejeździe i gdy ruszyłem w głowie zaświtała mi myśl (nie mylić z mózgiem bądź myśleniem hehe) aby coś zmienić w trasie. Tak więc Lechicką, Sarmacką i osiedlowymi chęchami dojechałem do Strzeszyńskiej, a dalej Biskupińską dojechałem do Koszalińskiej czyli mojej już stałej trasy. Uwagę moją zwróciła asfaltowa ścieżka rowerowa wzdłuż Biskupińskiej co do której jakości nie miałem o co się doczepić. Można? Można. Szacunek. Do tego momentu moja zmiana trasy jeśli miałbym być szczery dupy nie urwała. Dalej już po staremu do Mrowina, tutaj zwrot w lewo do Napachania i po kolejnym zwrocie wjechałem ponownie do Kiekrza za którym spotkałem szosowca. Jako, że dzisiaj nygusa miałem strasznego to nie wyprzedziłem tylko zrównałem się z nim i zagadałem. Na pytlowaniu w czasie którego dowiedziałem się, że kolega jest muzykiem w naszej operze, gra na puzonie, a szosówką dojeżdża sobie do pracy zeszła nam spokojna jazda. Aż mi szczena opadła z wrażenia. Nasze drogi się rozeszły przy Golęcinie i samotnie przedzierając się przez miasto dojechałem do domu kończąc tym samym dzisiejsza jazdę.

Na wyróżnienie zasługuje fakt, że dzisiejsze kilometry pozwoliły mi ukręcić wrześniowego klocka czyli tysiąc kilometrów przejechanych we wrześniu. A mamy dzisiaj dopiero dwudziesty drugi dzień tego miesiąca. Piękny mamy wrzesień tego roku co by nie mówić J
Kategoria szosa


  • DST 65.13km
  • Czas 02:22
  • VAVG 27.52km/h
  • VMAX 67.93km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Vmax ;-)

Poniedziałek, 21 września 2015 · dodano: 21.09.2015 | Komentarze 6

Wolne od pracy więc niespiesznie rozpocząłem dzień tym bardziej, że za oknem cisza jeśli chodzi o wiatr. Gdy w końcu zacząłem się szykować do wyjazdu rowerem oczywiście zaczęło wiać. I to z chwili na chwilę coraz mocniej. Rezultatem mojej ślamazarności było rozpoczęcie jazdy z dość silnymi powiewami oczywiście prosto w twarz. Po tygodniu jeżdżenia w tym samym kierunku dzisiaj postanowiłem to zmienić i zawitać na Osową Górę.

Chyba z racji tego, że wyjechałem później, niespotykanie gładko przejechałem przez zazwyczaj zakorkowane odcinki. Potem zmierzyłem się ze ścieżką rowerową na Hlonda, następną ścieżką wzdłuż Zamenhofa i… No właśnie i… Przed Rondem Rataje ktoś mi zaiwanił drogę dla rowerów. Tak to jest gdy człowiek chce jechać zgodnie z przepisami. Na jej miejscu spotkałem coś podobnego do Sahary i to w czasie dostawy piasku. Cofać się nie zamierzałem i ze wstydem kawałek pod prąd śmignąłem. To że na Starołęce zastałem zamknięty przejazd nie powinno dziwić nikogo więc i ja się nie zdziwiłem, a że własny czas szanuję to myknąłem przejściem podziemnym. Radiowóz który czekał w tym miejscu na wolny przejazd minął mnie dopiero w Czapurach. Dokulałem się do Mosiny i aby czasami nie mieć zbyt spokojnego oddechu, wgramoliłem się na Osową Górę dysząc jak lokomotywa. Ta lokomotywa Tuwima bo ciuchcia Lecha Poznań ostatnio nawet ani nie zipnie. Cud że w ogóle chce im się na boisko wychodzić. Nieważne. Wjechałem, odsapnąłem i zjechałem bijąc swój dotychczasowy rekord prędkości, osiągając 67.93km/h Był ogień hehe. Normalnie pewnie bym się trochę bał ale tak zapierdzielałem, że strach nie był w stanie mnie dogonić. Następnie zajechałem do sklepu rowerowego na końcu zjazdu z zapytaniem o opony bo już powoli trzeba myśleć o zmianie. Niestety ceny w stosunku do konkurencji nie sprawią, że tym razem będę ich klientem. Szkoda. Przez Puszczykowo i Luboń wpadłem do centrum aby ubić interes w ”moim” sklepie rowerowych ale okazało się, że właściciel z przyczyn zdrowotnych pojechał wcześniej do domu. W takiej sytuacji nie pozostało mi nic innego jak wracać do domu przez ścisłe centrum. Sama rozkosz ;-). W drodze powrotnej znowu wbiłem się na Hlonda ale tym razem darowałem sobie drogę rowerową i proszę mi wierzyć było gładko jak na stole.

Czuć nadchodzącą jesień. O ile jeszcze jesień jestem w stanie zaaprobować o tyle zimie mówię stanowcze NIE!!!!!!!!!!!!




                                                                  Czy ktoś widział DDR-a?





                                                                              Wysycha nam Warta :(







                                                                                                   ;-)






                                                     Tak to ma mogę umieszczać wpisy na blogu hehe

Kategoria szosa


  • DST 43.99km
  • Czas 02:21
  • VAVG 18.72km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Tajemnica

Sobota, 19 września 2015 · dodano: 19.09.2015 | Komentarze 3

Było dzisiaj tak super, że nikomu nic nie zdradzę ;-). Nie uronię ani rąbka tajemnicy.
Kategoria MTB


  • DST 70.64km
  • Czas 02:24
  • VAVG 29.43km/h
  • VMAX 58.00km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Będzie mi GO strasznie brakowało ):

Piątek, 18 września 2015 · dodano: 18.09.2015 | Komentarze 1

Niby wszystko dzisiaj było ustalone, niby wszystko opracowane i niby nic złego nie miało się stać. A jednak. Ale o tym na końcu.

Korzystając z łaskawości ładnej pogody postanowiłem dzisiejszy dystans ciut wydłużyć. Obrałem stały kurs z zamiarem zrobienia lekko powiększonej pętli. Tułaczka przez miasto nie był o dziwo jakaś nadmiernie męcząca o ile nie brać pod uwagę wiatru który się przebudził na weekend. Trzeba mu jednak oddać sprawiedliwie, że za miastem też sobie z siły nie ujmował. Od Golęcina brałem się z nim za bary, po to aby po skręcie w Mrowinie zbierać cięgi z boku. Ta walka trwała w najlepsze aż do Przeźmierowa gdzie w końcu się poddał i zaczął troszeczkę pomagać. Przetoczyłem się z niezłą prędkością przez okolice Junikowa i rozpocząłem powrót do domu ponownie przedzierając się przez całe miasto.

Gdy już byłem na osiedlu, spojrzałem na licznik i stwierdziłem, że do 70km mi troszeczkę zabraknie. Ale nie zamierzałem dokręcać do pełnej dziesiątki. Gdy to postanowiłem mój wzrok padł na bidon numer dwa, a żeby być bardziej dokładnym to na miejsce gdzie powinien się znajdować. …… jego mać, wymsknęło mi się na głos. Jeszcze niedawno był na swoim miejscu. Zawróciłem i czujny niczym Apacz w jankeskim Saloonie przeszukiwałem trasę którą przed chwilą jechałem. W połowie Gdyńskiej znalazłem go na poboczu. Wstępne oględziny nie wykazały żadnych uszkodzeń więc otrzepałem go z piasku i dowiozłem szczęśliwy do domu.

Niestety dokładniejsze obejrzenie bidonu w domu wykazało, że jakieś bydle (mam na myśli auto) jednak się po nim przekulało i górna nakręcana część niestety była popękana i nie nadaje się do użytku. Także próba reanimacji nie przyniosła żadnego skutku. Szkoda, wiernie mi służył od wczesnej wiosny. Inna sprawa, że skoro nie potrafił się porządnie trzymać koszyczka to nie był godzien wozić się szosówką ;-). Uczciłem jego bohaterskie unicestwienie chwilą ciszy, szklaneczką kompotu, uroniłem łezkę i zabrałem się do szykowanie obiadu. Niedługo i tak bidony zostaną zamienione na termosik hehe.

I w ten oto sposób jednak dokręciłem do 70km ;-)
Kategoria szosa


  • DST 60.59km
  • Czas 02:03
  • VAVG 29.56km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Witaj lato ;-)

Czwartek, 17 września 2015 · dodano: 17.09.2015 | Komentarze 7

Gdyby nie fakt, że jestem już po urlopie to bym mógł pomyśleć o nadchodzącym lecie, taka nam się zrobiła pogoda. Jeśli o mnie chodzi to daleki jestem od narzekań.

W pełnym słońcu, nucąc sobie pod nosem wyjechałem na zwyczajową rundkę. Było fajnie, wesoło, swobodnie aż do momentu kiedy dotarłem do Bałtyckiej. Nie abym się spodziewał puściutkiej ulicy ale to co się tam działo dzisiaj przechodziło ludzkie pojęcie. Zero opcji na ominięcie tego badziewia. Odstałem w tym korku tyle czasu, że po powrocie do domu musiałem wyrwać kilka kartek z kalendarza aby data mi się zgadzała ;-). Później poszło już normalnie. Pierwszy podjazd, pierwsza zadyszka, pierwsze krople potu na czole. Mijając działki zewsząd dochodził do mnie zapach dymu palonych liści i gałęzi. Jak ja to lubię. W poprzednim wcieleniu byłem chyba jakimś mieszkańcem puszczy albo palaczem na parostatku. W każdym razie humor mi wrócił po przebytych miejskich korasach i zaczęło się miarowe pedałowanie przed siebie. Długo tak sam nie pojeździłem bo dogoniłem dwójkę szosowców, podłączyłem się i pokręciliśmy dalej zamieniając kilka słów. W trakcie naszej rozmowy wynikło, że wczoraj jeden z nich ścigał się na Torze Poznań i średnia z dziesięciu okrążeń wyszła 48km/h. Gdy to usłyszałem mało nie zasłabłem. Jeszcze bardziej zrobiłem się blady gdy zapytał mnie czy może bym kiedyś tam nie wpadł. Jak dla mnie to takie czasy można wykręcać na motocyklu, a nie na rowerze hehe. Całe szczęście, że zawsze w tym czasie pracuję. Koło Mrowina się pożegnaliśmy i ja pojechałem na swoją pętelkę przez Napachanie. Na powrocie wg. obliczeń NASA powinienem mieć trochę wiatru w plecy. Jak było widać i czuć, powinienem absolutnie nie oznacza że muszę. Chyba, że były brane pod uwagę powiewy które powstawały za wyprzedzającymi mnie ciężarówkami. Nieszczęsna Bałtycka miło mnie zaskoczyła kompletną pustką gdy jechałem w drugą stronę. A już myślałem, że dzisiaj nic mnie nie zaskoczy. Później już tylko zakupy śniadaniowe na ryneczku i powrót z siatkami do domu.

Nic nie zastąpi widoku szosowca obładowanego siatkami z zakupami ;-). A jak się stabilnie wówczas jedzie hehe.
Kategoria szosa


  • DST 62.09km
  • Czas 02:08
  • VAVG 29.10km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pogodzio miodzio lodzio

Środa, 16 września 2015 · dodano: 16.09.2015 | Komentarze 4

Poranna temperatura zaskoczyła mnie dosyć mocno. Byłem przygotowany na długi zestaw, a okazało się, że ciepło jak w środku lata. Wiatr przyciął sobie chyba dłuższą drzemkę bo już drugi dzień prawie nic nie dmuchało. Przebijanie się przez zakorkowany obszar przemilczę bo gdybym miał to opisać to bym kolejny raz dzisiaj dostał spazmów. W końcu wydostałem się z tłoku i miarowym tempem jechałem przed siebie w ustalonym kierunku. Dla odmiany jednak skręciłem aby zobaczyć jak się ma moje kochane wahadło w Kiekrzu. Ano ma się dobrze, ludziska pracują jak mrówki i asfaltu przybywa. Pewnie jeszcze tylko kilka lat i półkilometrowy odcinek będzie oddany do użytku, a na następny dzień zapewne zryją wszystko bo się komuś przypomni, że kabli zapomnieli pod spodem położyć. W Mrowinie skręciłem w lewo, potem jeszcze raz w lewo i zacząłem powrót. Gdy wjechałem ponownie do miasta, koniecznie musiał się znaleźć ktoś, kto uznał że jedyną rzeczą której mi dzisiaj jeszcze brakowało do szczęścia był jego charczący klakson. Mylił się okrutnie, daję sobie radę w życiu bez takich decybeli.

Jako że Chemiczna jest przeze mnie chwilowo wykreślona z globusa Poznania, objechałem korek chodnikiem i przepisowo wbiłem się w ścieżkę na Gdyńskiej. A to, że ją blokował dźwig i nie bardzo było jak to wszystko ominąć, to taki drobny szczegół. Postawienie informacji o braku możliwości przejazdu na początku drogi jest dla pracujących tam tak samo niewykonalne niczym mówienie prawdy przez rządzących nami paralityków (polityków?). Na moje pytanie jak mam to przejechać? – trójka pracowników zrobiła miny łudząco podobne do Shreka i w gratisie otrzymałem wzruszenie ramionami. POLSKA - biało czerwoni!!!!!!!!!!!

Podobno ma być jeszcze dwa tygodnie takiej namiastki lata. EXTRA!!!!!



                                                                  No którędy? Którędy ja się pytam?
Kategoria szosa


  • DST 62.65km
  • Czas 02:12
  • VAVG 28.48km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Prostowanie mięśni

Wtorek, 15 września 2015 · dodano: 15.09.2015 | Komentarze 22

Nietypowo nastawiłem budzenie wcześniej ze względu na obowiązki służbowe ale jeszcze bardziej nietypowo obudziłem się przed budzikiem. Skoro już byłem wyspany to nic nie szkodziło abym zaczął się zbierać do rozprostowania mięśni na rowerze. Rzut oka za okno wprawił moje samopoczucie w nastrój prawie idealny za sprawą niewielkiego wiatru. Sprawdziłem jeszcze pogodynkę czy aby za kilka minut nie zrobi się wichura. Minimalne powiewy były zapowiadane na cały dzień i bez deszczu. Skoro tak to ruszyłem. Pierwsze krople deszczu (tego co go miało nie być) zaparkowały na moich okularach zanim wszedłem w pierwszy zakręt. Pokropiło i przestało. Tak z resztą było przez cały dystans i tylko momentami miałem suchy asfalt. Ale za to jak się dobrze oddychało hehe. Bałtycka coraz bardziej mnie przeraża tak się korkuje. Na Solidarności jakiś „miłośnik” rowerzystów zaparł się kolanem o klakson dając mi tym samym do zrozumienia, że moje miejsce było obok, na ścieżce rowerowej. Reprymendę klaksonową przyjąłem do wiadomości i pozdrowiłem go serdecznie. W pozdrowieniu nie pozostał mi dłużny, otworzył okno i odwzajemnił subtelny gest wskazując środkowym palcem chmury, zapewne dając mi do zrozumienia, że będzie jeszcze padać ;-). Nie zeszła mu jeszcze para po zakorkowanej niedzieli. Dalej pojechałem w kierunku Mrowina wśród drzew z których ciut kapało ale za to jaki był zapach po nocnym deszczu. Nie zatrzymując się ani na chwilę przejechałem Napachanie za którym dwa piękne audi wyprzedziły mnie mając na zegarach co najmniej 150km/h. Ale mimo wszystko szacunek dla tych kierowców bo wyprzedzając jechali maksymalnie lewą stroną tworząc naprawdę ogromny margines bezpieczeństwa w stosunku do wyprzedzanego czyli mnie. Miło. Przez kolejny zakręt znalazłem się w Kiekrzu za którym zatrzymał mnie już drugi raz dzisiaj przejazd kolejowy. Pewnie abym nabrał sił do dalszej jazdy. Zapewniam wszystkich dróżników, że takich przerw nie potrzebuję. Zbliżając się do domu zapytałem rowerzystę jadącego od Chemicznej czy dam radę tamtędy przejechać.
- tak spokojnie, tylko jakieś dziesięć metrów będzie pan musiał poprowadzić – usłyszałem w odpowiedzi

Jak tylko w nią wjechałem, koła zapadły mi się w piasek prawie po piasty i chcąc przez to przebrnąć, prowadziłem rower dobre 100m. Dowcipniś mi się znalazł ze swoimi radami. Normalnie Wujek Dobra Rada

Pod domem przypomniało mi się o punkcie napraw rowerów, więc podjechałem i dowiedziałem się, że niestety trzeba się umówić. Szkoda bo po niedzielnej jeździe tylne koło złapało lekkie bicie na boki. Trzeba będzie się tym zająć w najbliższym czasie.

Aura taka jak dzisiaj dla mnie może być zawsze.
Kategoria szosa


Dojazd i powrót na Poznań Bike Chellange

Poniedziałek, 14 września 2015 · dodano: 14.09.2015 | Komentarze 0

Kategoria szosa


  • DST 116.79km
  • Czas 03:25
  • VAVG 34.18km/h
  • VMAX 54.54km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Poznań Bike Challenge - moim okiem

Niedziela, 13 września 2015 · dodano: 14.09.2015 | Komentarze 16

Dzień 13.09.2015 był dla mnie szczególny ze względu na mój pierwszy start w jakimkolwiek wyścigu. Na ten dzień był zaplanowany Poznań Bike Chellange.

Pobudka rano jeszcze przed budzikiem. Ugotowałem sobie makaron, dołożyłem do niego tajny składnik dopingowy w postaci sosu bolońskiego ;-), wszamałem wszystko do ostatniej rurki i zapiłem przepyszną kawą. Gdy już nadszedł czas, ubrałem się, poupychałem w kieszeniach wszystko to co niezbędne ( to co zbędne też) i wyjechałem z domu w stronę Malty na której znajdował się start. Za pierwszym zakrętem spotkałem sąsiada z bloku obok który również tam jechał. Razem, spokojną nogą dojechaliśmy na miejsce. Jako, że było jeszcze trochę czasu, pokręciliśmy się po Targu śniadaniowym, pooglądaliśmy atrakcje przygotowane przez organizatora i zanim się spostrzegłem, miałem do startu zostało tylko 25 minut. Wszędzie dookoła wyczuwalna była nerwówka przedstartowa. Skierowałem się na czuja poszukać sektora. Jeszcze na dojeździe do niego usłyszałem za sobą głośne:

Kurwa, nie wierzę. Mam laczka!!! – pierwszy pechowiec i to zanim jeszcze wystartował.

Ustawiłem się w sektorze „A” na końcu i w zasadzie byłem prawie ostatni aż do startu (120km). Kara za łażenie, zamiast zająć sobie lepszą pozycję. Według zadeklarowanej średniej prędkości powinienem być w sektorze „B”, ale widocznie organizator miał inne plany i wstawił mnie gdzie wstawił. Nie do końca byłem z tego faktu zadowolony, bo wiedziałem, że harty pójdą ostro do przodu i nie będę w stanie się za nimi utrzymać. Po minutach oczekiwania wystartowaliśmy punktualnie o 12.00 I tak jak przypuszczałem. Ci za którymi siłą rzeczy byłem, lekko odpuścili na samym początku i wyścig rozpocząłem z dużą stratą.

Pierwsza prosta na Baraniaka i oczom własnym nie wierzyłem. Prędkość dobijała do 50km/h. Pierwszy zakręt w Zamenhofa i próbowałem doskakiwać po kolejnych zawodnikach do przodu. Na przejeździe przez tory przy Strzeleckiej tradycyjnie pełno leżących wszędzie bidonów które powypadały kolarzom. Na tym etapie jechaliśmy w kilka osób. Przez miasto jakoś jeszcze szło. Po wyjeździe z miasto w stronę Gniezna próbowałem szarpnąć towarzystwo aby dogonić większą grupę która była jeszcze całkiem widoczna przed nami. Szanse na to były realne. Przez jakiś czas trójka z nas pracowała na zmianach, reszta się obijała. Potem jeszcze sam podjąłem próbę ale po chwili już wiedziałem, że samotnie niczego tu nie wskóram. Odpuściłem, poczekałem aż reszta do mnie dojdzie. A gdy już wtopiłem się w grupę tempo zauważalnie spadło. Inna rzecz, że w tym czasie wiatr na otwartej przestrzeni masakrował nas okrutnie. Nie było jak się przed nim chować bo zdawało się, że wieje z każdej strony. Po pewnym czasie doszły nas harty z sektora „B”. zabrałem się z nimi i od tego momentu tempo zauważalnie wzrosło. Poznałem jadącego koło mnie prezesa Zgrupki Luboń (pozdrawiam) i zamieniliśmy kilka słów. Nagle pojawił się przed nami pierwszy punkt z napojami. Jak dla mnie pojawił się zbyt nagle. Na tyle nagle, że tylko ledwie zdążyłem go zauważyć. O sięgnięciu po cokolwiek nawet nie było mowy. Inna sprawa, że nie miałem takiej potrzeby. Zabrałem ze sobą do picia 3x 0.7 rozcieńczone Oshee. Po kilku kilometrach nastąpił nawrót z pomiarem czasu i od tego momentu przez kilka kilometrów wiało porządnie w plecy. Naturalnie poszedł też zaraz „ogień”. Prędkość na tym odcinku oscylowała w granicach 47km/h Grupa zaczęła się rwać i szarpać. Niestety w momencie kiedy czołówka mojej grupy zaczęła przyspieszać byłem w tym momencie na końcu po zejściu ze zmiany. Na dojście przy biernym udziale reszty nie było już szans.

Potem wraz z tym jak zmienialiśmy kierunek jazdy, wiatr wiał czasami z boku, czasem w plecy, ale też prosto w pysk. Na 70-tym kilometrze właśnie gdy dawaliśmy ostro pod wiatr i w dodatku pod długie wzniesienie ktoś wpadł na pomysł aby zamiast jechać w nieładzie, ustawić się dwójkami i dawać zmiany co 300m. zdawało to egzamin przez 3.5km, do momentu aż tylko trzy pary pracowały, a reszta tylko się wiozła. Jakoś dobiliśmy na 80-ty kilometr przed Wronczynem, czyli drugi punkt z napojami. Udało mi się za pierwszym podejściem chwycić butelkę z wodą, pociągnąłem duży łyk, spłukałem słodki smak iso i wrzuciłem resztę do koszyczka. Chwilę potem poszedł w ruch drugi żel i gdy chciałem go popić miękka butelka z wodą wysmyknęła mi się z ręki i wylądowała na asfalcie. Musiałem niestety popić iso, a to już mi było stanowczo za słodko. Na szczęście zaczęło nam wiać znowu w plecy. Ale żeby nie było za dobrze to wjechaliśmy na kilku kilometrowy odcinek drogi gdzie asfalt przypominał Drezno w dzień po zakończeniu nalotów dywanowych w czasie Drugiej Wojny Światowej. Bałem się o koła aby tylko wytrzymały. Normalnie na takim odcinku zwalniam z obawy na sprzęt do 20km/h, tutaj wszyscy jechali grubo powyżej 40km/h, w końcu to nie majówka. Gdzieś za Tucznem był jakiś tajemniczy punkt w którym ktoś rozdawał colę w puszkach. Zorientowałem się w tym jak już go minęliśmy . Ktoś przede mną miał szczęście i chwycił puszkę. Mi pozostało tylko patrzeć jak wypija, a potem wyrzuca puste opakowanie. W tym momencie mógłbym zabić za taki zimny napój. Tym bardziej, że mi pozostało tylko 0.5 iso, a dodatkowo zaparkowała w nim jakaś mucha. W życiu nie dojdę jak się tam znalazła. W każdym razie miałem w tym temacie tylko dwa wyjścia:

- wyrzucić resztę i dojechać o suchym pysku

- zignorować muchę w napoju

Wybrałem drugą opcję ;-). Nawet nie wiem kiedy zmieniła swoje lokum z butelki na mój żołądek hehe. W końcu wjechaliśmy do Poznania. Niestety pozostała jeszcze do pokonania Warszawska pod silny wiatr. Dalej przez Browarną wyjechaliśmy na Majakowskiego. Ten kto miał jeszcze siły czaił się za innymi na finisz. Ja tych sił już nie miałem ale i tak się przyczaiłem. Stanąć na pedałach nie mogłem ze względu na łapiące skurcze, które zaczęły mi dawać znać od osiemdziesiątego kilometra. Na ostatnich 300m sięgnąłem do resztek sił, dałem w pedał i udało się wjechać na metę jako pierwszy z naszej kilkuosobowej grupki. Za metą zdążyłem zobaczyć Monikę robiącą fotki, a chwilę potem zawisł mi na szyi medal za ukończony dystans.

Strefa finischera miała do zaproponowania owoce, burgery, wodę, piwo i napój energetyczny. Ja wziąłem burgera który smakował jak zmielona buda Reksia w dodatku z gwoździami i piwo które nie dało rady zmyć smaku niby posiłku. Razem z M. trochę poczekaliśmy na losowanie skody. Auta nie wygraliśmy więc zebraliśmy się do domu. Po drodze przedzierając się wśród zakorkowanych ulic usłyszałem w pewnym momencie:

- kurwa, to wszystko przez was!!!!!!!!!!!

Rozumiem że miał na myśli nas kolarzy. Ale dlaczego pretensje miał do mnie, a nie do organizatora?

Podsumowując. Z imprezy jestem zadowolony. Niedociągnięcia były ale jak dla mnie mało istotne. Inni mieli mniej szczęścia, szczególnie ci którzy jadąc na 120km na dalszych miejscach, podobno w drugim punkcie nie czekała na nich nawet kropla wody.
Jeśli chodzi o mój wynik, to tak do końca nie jestem zadowolony. Pozostał pewien niedosyt. Następnym razem postaram się zrobić coś aby wypaść lepiej. Średnia by była pewnie lepsza gdyby nie wiatr morderca który mnie miał dla nas serca.
Gwoździem wyścigu był dla mnie chłopaczek w jakiejś wiosce, który kręcił syreną strażacką gdy przejeżdżali właśnie kolarze. Aż mi się morda na to roześmiała. Szacun dla niego i jeśli go kiedykolwiek spotkam to ma u mnie największą czekoladę jaka będzie w sklepie.

Przedstartowe założenia zrealizowałem, czyli:

1. nie mieć awarii

2. nie mieć upadku

3. znaleźć się w pierwszej ćwiartce startujących na 120km

Wszyscy kibice stojący na trasie bardzo pozytywnie nastawieni. Dało się odczuć, że człowiek bierze udział w dużej imprezie.

Aby statystyk stało się zadość to zająłem miejsce:

- open 322/1738
- kategoria wiekowa 41/141



                                                           To mi pozostało plus wspomnienia ;-)






                                                             Ten w żółtym kasku to ja hehe





                                                                                   Radocha jest ;-)



  • DST 65.87km
  • Czas 02:16
  • VAVG 29.06km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Permanentny brak czasu

Czwartek, 10 września 2015 · dodano: 12.09.2015 | Komentarze 4

Przez ostatnie dwa dni taki miałem zapierdziel w robocie, że nijak nie miałem cokolwiek napisać. A więc w telegraficznym skrócie.

Kilometry zrobione STOP nogi jak z waty STOP trzy doby na regenerację STOP będzie dobrze KONIEC ;-)
Kategoria szosa