Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Follow me on Strava

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lipciu71.bikestats.pl
  • DST 53.85km
  • Czas 01:45
  • VAVG 30.77km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

O takim jednym co przechytrzył wiatr :)

Piątek, 9 października 2015 · dodano: 09.10.2015 | Komentarze 5

Plan wykręcenia dzisiejszych kilometrów był tak tajny, że nawet ja nie zostałem o nim poinformowany ;-). A to wszystko po to aby oszukać przebrzydły wiatr. Szkic jazdy został mi dostarczony rano przez kuriera który był tak dalece zakonspirowany, że ON sam (kurier) nawet nie wiedział o własnym istnieniu. Za to list został napisany takim szyfrem, że nie potrafił go przeczytać nawet ten kto go napisał. Pełna konspiracja.

Początkowo wszystko wyglądało normalnie. Normalna kawa, niczym się nie różniące od innych porcji musli, tak samo się przyszykowałem do jazdy. Również podobnie jak zazwyczaj obrałem kierunek jazdy. Od początku wiatr mi pomagał dmuchając w plecy. Pokonałem miasto, minąłem Golęcin, Strzeszyn, Kiekrz. Wahadło w Rokietnicy zdaje się być już symboliczne bo prace są już na ukończeniu i coraz więcej aut ignoruje czerwone światło. W Mrowinie ku mojemu zaskoczeniu zobaczyłem przyczajonego policjanta który mierzył prędkość. Gdy go zapytałem czy to mi mierzy? - coś odpowiedział ale nie wiem co bo akurat słuchałem Karierę Nikodema Dyzmy, a wątek erotyczny właśnie się tam rozgrywający pochłaniał całą moją uwagę ;-).

W Mrowinie zamiast zwyczajowo zawrócić pojechałem do Kaźmierza gdzie na jego wyjeździe ukazała mi się sprzedaż płodów rolnych z własnego pola (kupiłem trochę w drodze powrotnej). Dalej przez Sokolniki Wielkie i Komorowo (zbieg okoliczności ze słuchaną książką?) dotarłem do Pólkowa.

Ku mojemu zdziwieniu prawie na całym odcinku od Kaźmierza był całkiem fajny asfalt. Będę musiał uwzględnić tę trasę w przyszłości.

Wiatr cały czas sobie ostrzył zęby na przeszkadzanie mi w drodze powrotnej. Niestety. W Pólkowie był koniec mojej dzisiejszej jazdy, gdyż tam właśnie odbierałem moje auto od naprawy i po zapakowaniu roweru do środka, drogę powrotną pokonałem jak to niektórzy nazywają „blachosmrodem”.

W ten oto sposób doskonały, pokonałem wiatr który chcąc nie chcąc był mi dzisiaj tylko i wyłącznie sprzymierzeńcem, a oznak wrogości czyli wiania w pysk został pozbawiony przez niecny plan jazdy bez powrotu  rowerem.

Sprytnie? – oczywiście że sprytnie. Główka pracuje hehe.
Kategoria szosa


  • DST 74.45km
  • Czas 02:44
  • VAVG 27.24km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pod wiatr i pod wiater

Czwartek, 8 października 2015 · dodano: 08.10.2015 | Komentarze 4

Wczesny poranek dawał jeszcze jakieś złudzenia odnośnie wiatru. Nie abym zaraz chciał się zrywać z samego rana, skoro dzisiaj znowu siedziałem na przymusowym wolnym ale gdy już się ruszyłem przed południem zrobić kilometry, wiało chyba jeszcze gorzej niż wczoraj. Z trasą nie kombinowałem za bardzo, a jedyną zmianę wprowadziłem skręcając w Rokietnicy do Pamiątkowa. Łudziłem się, że może od zeszłego sezonu coś się poprawiło odnośnie jakości asfaltu ale niestety było dokładnie tak samo. Czyli nieciekawie.

Wiatr masakrował mnie masakrycznie tak, że masakra ;-). Tylko na nielicznych krótkich odcinkach pomagał ale jakby nieśmiało, wstydliwie. Przed Pamiątkowem spotkałem się z szalonym niemym dopingiem dwójki….? No właśnie kim, czym oni byli? Zrobiłem im fotkę i pognałem – wróć, popełzłem dalej z prędkością rosnącej pieczarki.

Całą powrotną drogę wyszarpywałem szosie z mozołem metr po metrze w kierunku domowego ogniska. Cały czas wiatr zaciekle dbał o to, aby rześkie powietrze owiewało mi twarz.

Thank you wind!!!!!!!!!!! Oby Ciebie tak zawiało!!!!!!!!!

Zmordowany nieziemsko dotarłem w swoje rewiry. Aby nie było zbyt łatwo dojechałem do trzeciego podjazdu na osiedle i walnąłem sobie do kompletu „drogę przez mękę”. Byłem tak wypompowany, że w połowie wzniesienia musiałem zrzucić na mały blat. Co za wstyd.

Na dodatek gdy już byłem zapakowany w windzie, przypomniało mi się, że nie kupiłem po drodze towaru na żurek. Czyli dokręciłem jeszcze dodatkowo ponad kilometr cofając się do rzeźnika hehe.

Czy ktoś widział już wiosnę??????????

Jestem tym wiatrem tak zdegustowany, że zaraz naprawię dętkę w MTB i jutro ruszę w lasy. Cholera, tylko przy tej suszy piach tam będzie po pachy :).




                                                                               Kibole

Kategoria szosa


  • DST 68.67km
  • Czas 02:27
  • VAVG 28.03km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zerwikaptur

Środa, 7 października 2015 · dodano: 07.10.2015 | Komentarze 3

Już samo wyjście rano po bułki było nie lada wyzwaniem ale gdy pomyślałem w jakich warunkach przyjdzie mi jechać to aż człowiekiem wzdrygało. Znaczy się mną tym człowiekiem jako istotą ciepłolubną.

Przymusowe wolne sprawiło, że zacząłem jazdę lekko po południu. Oczywiście z w mordę windem momentami takim, że zrywało kaptury stojącym na przystankach członkom Ku Klux Klanu ;-). Z trasą nie kombinowałem bo chciałem aby może choć troszkę mnie las osłonił. (Naiwniak ze mnie.) Dopóki nie opuściłem terenu zabudowanego, wiatr miałem wszędzie i z każdej możliwej strony. No może z wyjątkiem włosów których w zasadzie nie posiadam hehe. Za Golęcinem o dziwo wiało mi w plecy ale jakoś dziwnie mało mi pomagał. Dotarłem do Mrowina, a nawet kawałeczek dalej do głębszego Mrowina aby zobaczyć czy spotkam kumpla na nowo wybudowanym osiedlu gdzie kupił mieszkanie. Kumpla nie było ale za to pozostał strach przed drogą powrotną pod wiatr.

Jak się okazało strach był uzasadniony. Jechało się strasznie ciężko i bez jakiejś specjalnej przyjemności. Wszystko co złe jednak kiedyś się kończy, a mnie skończyło się szybko za sprawą dostawczaka za którym się schowałem. O dziwo kierowca nie przyspieszał powyżej 50km/h, delikatnie hamował i sygnalizował zmiany kierunku jazdy. Jestem przekonany na 100%, że wiedział iż za nim jadę. Miałem wrażenie jakby to robił specjalnie dla mnie aby mi pomóc.

Przypadek? Kierowca rowerzysta w jednej osobie? – tego zapewne się nigdy nie dowiem.

Na wahadle gdzie obecnie trwa czyszczenie asfaltu furgonetka zatrzymała się na czerwonym, mnie się to nie udało, a wyprzedzając Go podziękowałem za podciągnięcie mnie pod wiatr. Wydawało mi się, że się uśmiechnął. A może jednak tak zrobił.

Odcinek do miasta walczyłem z wiatrem, na Golęcinie minąłem przyczajonych policjantów w krzaczorach, następnie przetestowałem nowy asfalt na Małopolskiej. Kolejnym celem był serwis rowerowy gdzie niestety nie udało mi się wycentrować koła, za to kupiłem w celu przetestowania olej do łańcucha Shimano na warunki suche. Po wizycie w serwisie gdzie pooglądałem dwie szosówki z wyższej półki jechałem znowu pod wiatr i ślamazarnym tempem dotarłem do domciu.

Wizja gorącego prysznica towarzyszyła mi od ostatnich dziesięciu kilometrów. I pomyśleć, że taka wizja może w określonych warunkach przewyższyć wizję czteropaka piwa. Sam się szczerze dziwię ;-).

Za przepowiedzianą na dzisiaj pogodę ktoś będzie wisiał.
KTOŚ!!!!!!

Tomasz nie bój się. Nie będzie bolało ;-)




                                                                     Ekipa z przystanku autobusowego ;-)


Kategoria szosa


  • DST 81.78km
  • Czas 02:51
  • VAVG 28.69km/h
  • VMAX 65.00km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Na sernik z galaretką!!!!!!!!!!!!!

Poniedziałek, 5 października 2015 · dodano: 06.10.2015 | Komentarze 4

Jak dalej będzie taka pogoda i nie będzie nic padać to podobno będzie nam grozić susza. Nie chodzi mi tutaj o rolników którzy bez względu na to czy zbiory są obfite czy nie, zawsze narzekają. A jak jest totalnie wszystko do dupy, wówczas państwo im dopłaca do interesu. Ci to potrafili się w życiu ustawić. Bardziej mnie martwi w tym wszystkim fakt, że jeśli będzie za mało wody to nie będzie z czego robić piwa ;-)

W każdym razie dla mnie jako zwykłego zjadacza chleba kręcącego na rowerze, oprócz tego jednego mankamentu, wszystko pasuje.

Poniedziałek. Czyli teoretycznie dzień wolny od pracy ale niestety prawie zawsze znajdzie się coś co muszę zrobić i przez to nie mam całego dnia wolnego tylko i wyłącznie dla siebie. Dzisiaj nie było inaczej bo późnym popołudniem musiałem zrobić bla, bla, bla…. Za to gdy odrobiłem zaległości w spaniu, podniosłem się z barłogu, coś wrzuciłem w trzewia aby żołądek się nie nudził to mogłem ruszyć się polansować na szosie. Ostatnio lubię ruszyć i dopiero wówczas się zastanawiać gdzie pojechać.


Dzisiejszy plan jazdy zakładał brak planu jazdy ;-).
Pokrętne? – zapewne.

Na pierwszym kilometrze skrystalizował się plan podjazdu na Osową Górę. Dzięki temu miałem przed sobą przedzierane się przez całe Rataje, a na deser osławiona Starołęcka która była dzisiaj dziwnie wyludniona. Zapewne podziałało rozwieszenie przeze mnie w okolicy ogłoszeń o panującej dżumie. Cel uświęca środki hehe.

Przez Czapury, Wiórek, Sasinowo, Rogalinek dotarłem do Mosiny w której chcąc nie chcąc wdrapałem się na Osową dysząc przy tym jak zawsze. Za to przy zjeździe z pyska mi nie schodził banan powstały dzięki pędowi powietrza. Szczerze mówiąc to myślałem, że uda mi się wykręcić nowy rekord Vmax. Niestety wykręciłem 65km/h i to było wszystko na co dzisiaj było mnie stać.

Podczas mojej ostatniej jazdy ze Zgrupką Luboń jakaś niewiasta zapytała mnie jaki mam rekord podjazdu na Osową Górę. Odparłem jej na to, że nigdy nie mierzyłem ale w moim przypadku do takiego pomiaru bardziej by się nadawał kalendarz niż stoper buhahahaha.

Po zjeździe zaświtała mi genialna myśl. Mianowicie skoro wczoraj siostra była u ciotki zaproszona na placek to…. zapewne jeszcze coś zostało. Z punktu mój wewnętrzny GPS samoczynnie mnie nastawił na azymut Palędzie, a rower niczym dobry wiejski koń poniósł mnie w wiadomym kierunku. Za Komornikami ciężko zgrzeszyłem wbijając się na ścieżkę rowerową za co zostałem pokarany na jej końcu. Nie ma to jak zakończyć DDR-a szutrowym wyjazdem ulicy z ostrymi kamykami. Brawo!!! Dalej wietrząc nosem wspomniany domowy wypiek, dotarłem krętymi drogami do Palędzia i wbiłem się do rodzinki na niezapowiedzianą gościnę. Po chwili już siedziałem przed sernikiem z galaretką i gorącą herbatą. Zasiedziałem się tak bardzo, że wcale mi się nie chciało wracać do domu.

Niestety w końcu ruszyłem przez Skórzewo i wpadłem do Poznania aby znowu pławić się w urokach zakorkowanej motoryzacji. Gdy pokonywałem Park Sołacki ze zdziwieniem zauważyłem, że ulica Małopolska została przywrócona do użytku, a co za tym idzie jest na niej asfalt gładki jak…. po prostu bardzo gładki ;-). Niestety zbyt późno to zauważyłem aby się tam wbić ale następny razem nie omieszkam z niej skorzystać.

Przez Winogrady, Wilczak i cholerną Bałtycką przez którą ostatnio szybciej można się przeczołgać niż przejechać, przedarłem się za przejazd który zaraz za mną się zamknął, a co z tym idzie nikt mi przez jakiś czas nie siedział na tyłku. Skoro była dzisiaj Osowa to do kompletu zaliczyłem jeszcze trzeci wjazd na osiedle który o mało mnie nie wykończył ale za to zwiastował koniec dzisiejszej jazdy.

Bardzo fajna pętelka dzisiaj wyszła. Taka akurat.





                                               Zjazd z DDR-a dla szosówki idealny.
Kategoria szosa


  • DST 54.51km
  • Czas 01:54
  • VAVG 28.69km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Łoj cuś cinżko dzisiej

Piątek, 2 października 2015 · dodano: 02.10.2015 | Komentarze 2

Długo myślałem czy aby na pewno mi się chce dzisiaj cokolwiek. Ale nawet gdybym nie chciał to ciężko bym zgrzeszył nie wychodząc na rower. Nie chcąc być wyczytany na niedzielnej sumie z ambony jako sprawca ciężkiego grzechu, zebrałem się w sobie i z rowerem zarzuconym przez ramię zameldowałem się przed blokiem w stanie gotowości podróżnej. Jeszcze robiąc pierwszy kilometr nie miałem sprecyzowanej trasy ale po chwili skierowałem się na Czerwonak i z wiatrem w plecy kręciłem przed siebie. Za Owińskami skręciłem na Bolechowo i dalej przez Biedrusko. Niestety nie przez poligon bo na legalu można tamtędy pomykać tylko w weekend, a już kilku zapłaciło mandaty za jazdę tamtędy w zwykły dzień. Jeśli o mnie chodzi to z miejsca mogę wysypać z rękawa tysiąc przykładów na co mogę wydać kasę, zamiast na jakikolwiek mandat. A nawet dwa tysiące ;-). W tym tygodniu pokonywanie wzniesień idzie mi nad wyraz ciężko i dzisiaj nie chciało być nic inaczej. Trasę jakby na złość sobie samemu wybrałem pofałdowaną. Jakby tego wszystkiego było mało, będąc w Suchym Lesie przejeżdżając koło ulicy podjazdowej nie mogłem sobie odmówić wjechania pod nachylenie 12%. Jak nogi mają boleć to niech wiem przynajmniej po czym. Nie powiem ale niestety musiałem dzisiaj uruchomić na tym odcinku małą tarczę. Podjazdową zaliczyłem pomknąłem przez Jelonek do Kiekrza i tutaj wbiłem się w swoją najczęściej uczęszczana trasę którą znam tak dobrze, że gdy pojawia się na niej nawet najmniejsza plamka oleju, zaraz rzuca mi się to w oczy hehe. Na Bałtycką ze względu na korki spuszczam dzisiaj zasłonę milczenia. Na Gdyńskiej rozpierducha która potrwa jeszcze kilka miesięcy. W końcu jakoś dziwnie umęczony dotarłem do domu. Dzisiejszą pętelkę muszę lekko dopracować bo wyszło mi około 7km mniej niż zazwyczaj robię. Trzeba to przedyskutować z mapą ;-)





Kategoria szosa


  • DST 61.36km
  • Czas 02:11
  • VAVG 28.10km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzisiejszej pracy stanowczo mówię NIE!!!!!!!!!!!!!!!!

Czwartek, 1 października 2015 · dodano: 01.10.2015 | Komentarze 3

Nogi ciężkie, powietrze gęste, za oknem zimno, palce sztywne, czasu napisać cokolwiek sensownego nie ma krztyny czasu. Pogoda dopisuje, humor jest i jeśli bym miał postawić dolara to jutro też ruszę dupsko na rower.

Jak dzisiaj spojrzałem w swoje statystyki to aż sam się zaskoczyłem. We wrześniu wykręciłem minimalnie ponad 1500km co jest największym moim dystansem zrobionym w ciągu jednego miesiąca. Ponadto w dniu dzisiejszym mam już więcej przejechane kilometrów niż w całym poprzednim roku, czyli gorzej niż rok temu już nie będzie. Jupi, jupi jaj!!!!!!!!!!!!

Odnośnie dzisiejszej jazdy to: wyruszyłem, przejechałem 61km i cało wróciłem. Po powrocie powziąłem męską decyzję. NIE IDĘ DO PRACY BO MI SIĘ NIE CHCE!!!!!!!!!!!!!!!! Fajnie być takim stanowczym ;-)

























Kategoria szosa


  • DST 60.42km
  • Czas 02:07
  • VAVG 28.54km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dziki Zachód

Środa, 30 września 2015 · dodano: 30.09.2015 | Komentarze 4

Zapowiadało się dzisiaj wszystko normalnie. Ładna pogoda nastrajała optymistycznie do patrzenia na świat. Wyruszyłem na robienie moich kilometrów o 9.00 i ponownie doszedłem do tego, że powoli trzeba zakładać coś pod kask bo po łepetynie zimnem wieje. Termometr pokazywał co prawda jakieś 10 stopni ale to wskazanie było jakieś oszukane jak kawa Robusta w czasach chwilowych trudności naszego państwa za komuny. Miasto jak miasto, trzeba było pokonać i za Golęciniem zacząłem miarowo kręcić bez hamowania co kawałek na światłach. Dojechałem do Mrowina itd. itd. bo w sumie nic ciekawego się nie działo nie licząc tego, że nogi trochę słabo mnie dzisiaj niosły po poniedziałkowej jeździe.

I wszystko było cacy do momentu kiedy już kończyłem jazdę ścieżką rowerową na Gdyńskiej. Przed przejazdem kolejowym ni z gruchy, ni z pietruchy skręciła mi przed samym nosem ciężarówka obsługująca przebudowę tej ulicy. Ledwie wyhamowałem, a jak wiadomo hamowanie szosówką trzeba planować minimum dwa dni do przodu tak to się fajnie zatrzymuje. Wyrwało mi się co nieco w kierunku kierowcy co o nim myślę. Koleś wysiadł i nie był w stanie sobie przyswoić, że jeszcze ciut i by ze mnie zrobił naleśnik. Że powinien mi ustąpić pierwszeństwa. Według niego miałem spierdalać i nie zawracać mu głowy. Dialogu wymiany uprzejmości nie będę przytaczał ale w pewnym momencie przegiął. Zrobiłem fotkę auta i po powrocie do domu zadzwoniłem do siedziby firmy która sądząc po napisach na aucie jest właścicielem tych ciężarówek. Odpuścić nie zamierzałem. Ktoś odebrał, ja wyłuszczyłem sprawę i to, co o tym myślę i….. tu UWAGA!!!! Zaczęto mnie przepraszać i rozmówca wyraził chęć spotkania się ze mną i załagodzenia sprawy. Umówiliśmy się za godzinę, szef czegoś tam przyjechał, zrobiłem kawę, pogadaliśmy w normalnej atmosferze i zapewnił mnie, że owy kierowca (wiedział już o kogo chodzi jak tylko podałem numer rejestracyjny ciężarówki, bo to chyba nie pierwszy jego podobny wyskok) zostanie w najbliższym czasie uwolniony od niewygodnego ciężaru premii. Mnie takie podejście do tematu w zupełności wystarczyło. Na koniec przekazał mi z kolejnymi przeprosinami drobiazg (foto) który ma mi pomóc zatrzeć niemiłe zdarzenie z udziałem ich pracownika.

Można po ludzku czasami coś załatwić? Można!!!

A wystarczyło aby ów sprawca całego zamieszania wyszedł, przeprosił, rozładował zaistniałą złą atmosferę i nie było by tematu. A tak skoro mi chciał koniecznie pokazać, że tu jest Dziki Zachód i skoro on jeździ czymś o wiele większym i to on ma rację, wówczas ja się nastroszyłem i odpłaciłem jak mogłem.

W ten oto sposób spokojny poranek zamienił się w niespokojne przedpołudnie. I mam nadzieję, że to już ostatnie podobne zdarzenie na następne minimum dziesięć lat.




                                                                Nie chodzi o Akutę ;-)
Kategoria szosa


  • DST 254.18km
  • Czas 09:21
  • VAVG 27.19km/h
  • VMAX 47.00km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jazda na Koniec Świata

Poniedziałek, 28 września 2015 · dodano: 28.09.2015 | Komentarze 18

       Nie tak dawno gdzieś w Internecie rzuciła mi się w oczy tablica z nazwą miejscowości Koniec Świata. Zaciekawiło mnie to, sprawdziłem na mapie i okazało się, że jest to w zasięgu dojazdu rowerem w jeden dzień. 

Sezon na długie wypady rowerem się jak dla mnie kończy więc nie było na co czekać tylko szybko opracowałem trasę w miarę możliwości bocznymi drogami i teoretycznie byłem gotowy do wyruszenia, praktycznie chyba też - mając za sobą sobotnią rozgrzewkę w postaci "setki" ze Zgrupką Luboń.


W poniedziałek 28.09.2015 około 7.00 ruszyłem spod domu. Mimo wczesnej godziny korek przed przejazdem kolejowym już zakwitł przepięknie ale zanim zdążyłem go pokonać, stwierdziłem, że głowa zaczyna mi odmarzać mimo przejechanych zaledwie dwóch kilometrów. Zerknąłem na termometr i pokazywał 5 stopni!!! Za szlabanem zatrzymałem się i założyłem Buffa którego przytomnie zabrałem ze sobą. Następnie przedarłem się przez miasto, pokonałem Starołękę i od rozjazdu na Głuszynę zacząłem spokojną miarową jazdę. Spokojnie było tylko do Wiórka bo nieoczekiwanie zaczęło mi coś jeździć i bulgotać w brzuchu. Początkowo to zignorowałem ale niestety po chwili musiałem zrobić nieplanowaną przerwę.

Wkrótce po ponownym ruszeniu dogoniłem traktor wiozący siano i tak dobrze mi się za nim jechało, że pomimo prędkości nie przekraczającej 24km/h i muzyczce w słuchawkach nie wyprzedzałem go tylko wdychając zapach wiezionego siana człapałem niespiesznie za nim przez kilka kilometrów, aż do momentu gdy skręcił w jakąś boczną dróżkę. Cały czas będąc na dobrze mi znanej drodze kierowałem się na Manieczki przed którymi napotkałem rozbite auto na drzewie i policjantów zabezpieczających zdarzenie. Nie było jak dla mnie co oglądać to i się nie zatrzymywałem. Minąłem Manieczki, dojechałem do Śremu i kierując się dalej na Dolsk oczywiście się zamotałem, kawałek niepotrzebnie cofnąłem aby po przepytaniu tubylców ponownie wrócić w to samo miejsce i zgodnie z ich wskazówkami pojechać prawidłowo. W Dolsku zrobiłem fotkę nazwy miejscowości na jakimś ryneczku oczywiście z rowerem na pierwszym planie ;-).


Następną większą miejscowością był Borek Wlkp. w którym już zacząłem być głodny, a jedynym punktem gdzie mógłbym coś kupić i nie stracić przy tym roweru z oczu była stacja Orlen. Niestety gdy do niej podjechałem wyglądała tak ubogo jak Piętaszek spotkany przez Robinsona na wyspie. Nawet nie wchodziłem do środka. Kolejne podejście do zakupów zrobiłem w Cielmicach. Gdy poprosiłem sprzedawczynię o jogurty, ta tylko rozłożyła bezradnie ręce i poinformowała mnie, że nie dowieźli jeszcze i nie ma żadnego. To był 90-ty kilometr i już bym coś zjadł. Motocyklista spod sklepu poinformował mnie o następnym sklepie w Głogininie. Niestety, przy drodze nie było żadnego spożywczaka, a z drogi nie chciało mi się zbaczać. Za to w Borzęciczkach trafiłem na sklep „pełnym ryjem”. Było wszystko. Kupiłem picie, jogurt do makaronu który miałem ze sobą i przepyszne kiełbaski podsuszane. Jedyne czego nie było to jakiejś łyżki lub widelczyka. Zamiast tego otrzymałem patyczek do loda i jedząc tym makaron z jogurtem czułem się jak ubogi Chińczyk hehe. I to wszystko na wypasionej ławeczce ze stołem. Normalnie Wersal mi się tam zrobił.

Po najedzeniu kolejną większą miejscowością był Kożmin Wlkp. Kogoś spytałem jak mam się dalej kierować i uzyskałem przemiłą odpowiedź. Szkoda tylko, że nie do końca precyzyjną i nadrobiłem w ten sposób kawałek drogi i zaliczyłem przy okazji niezły podjazd. Zjazd też siłą rzeczy :). Kolejna osoba lepiej była obeznana w topografii terenu i precyzyjnie mnie wykierowała na prawidłowy kurs. Przez Tatary, Grębów, Koźminiec, Koryta, Korytnicę, Raszków, Radłów wjechałem do Ostrowa Wlkp. Tu się czuło większe miasto. Za to ja się źle poczułem bo dużych miast mam po dziurki w nosie. Pytając ludziska dosyć sprawnie wydostałem się poza miasto i kawałek dalej zrobiłem kolejną krótką przerwę na uzupełnienie kalorii. Resztka makaronu którą chciałem przedtem wyrzucić razem z batonem energetycznym który mi został po Poznań Bike Challenge smakowała wybornie. Przystanek autobusowy na którym jadłem nie nastrajał do dłuższego przesiadywania więc zebrałem się szybko do pokonywania kolejnych kilometrów zamieniając słuchaną muzykę na Twierdzę szyfrów Wołoszańskiego.

Minąłem Wtórek (mimo że był poniedziałek, takie małe przeniesienie w czasie hehe), Rosoczyce, Godzieszcze Wielkie, Brzeziny i wjechałem do Głuszyny gdzie zapytałem ludzi pracujących na rusztowaniu jakiejś chałupy o cel mojej podróży. Wytłumaczyli dokładnie jak dojechać, pośmialiśmy się, ruszyłem we wskazaną stronę i po chwili pokonując jeszcze kilkaset metrów po piasku znalazłem się przy tablicy KONIEC ŚWIATA.

Do tego miejsca miałem zrobione 195km. Kropnąłem kilka fotek, coś przekąsiłem, popić aktualnie nie miałem już czym bo w bidonach już wszystko wyschło i wykonałem telefon do M. Gdybym w tym miejscu się zameldował godzinę prędzej to wówczas bym pojechał do Kalisza 35km, zaliczył dodatkowe gminy i zdążył na pociąg o 16.00.

Niestety w obecnej sytuacji czasowej tamta opcja odpadała i czekał mnie powrót 45km do Ostrowa Wlkp. W Głuszynie kupiłem Princessy orzechowe, wodę i rozpocząłem jazdę na PKP. Do tej pory wiatr był sprzyjający ale wracając nie było już tak kolorowo, a dodatkowo byłem już trochę podmęczony. Po 10km powrotu zaaplikowałem sobie żel i nie wiem czy to on, czy tylko sugestia ale dalsza droga nie nastręczała żadnych trudności. Nawet podjazdy których się obawiałem przeszły głaciutko. Do Ostrowa wjechałem z godzinnym zapasem do odjazdu, odszukałem niczym wytrawny tropiciel dworzec, kupiłem bilet do domu i… No właśnie, co dalej? O czym może marzyć zdrowy facet po zrealizowaniu postawionego sobie celu który jest dodatkowo zadowolony z siebie? Wprawne oko łowczego z miejsca wytropiło za oknem dworca parasolki z napisem Tyskie ;-). Stumetrowej drogi do stolika nie będę opisywał. W każdym razie zamówiłem w barze piwko, a barmanka podając mi je prosi o 4zł. Dosłownie CZTERY ZŁOTE!!!!!!!!!!!. Tyle w Ostrowie Wielkopolskim kosztuje PIWO lane z kija w pubie!!!!!!!!!! Z miejsca pokochałem to miasto hehe. Przeprowadzam się tam. Siadając ze szklaneczką złocistego trunku miałem do odjazdu 30 minut. Wystarczyło aby zamówić jeszcze jedno w trosce o własne zdrowie, wszak odwodniłem się straszliwie i z dziesięciominutowym zapasem (wcześniej prowadząc rower, a nie jadąc na nim, gwoli jasności dla ciekawskich) usiadłem w pociągu. Właściwie to szynobusie. Do tego momentu miałem przejechane rowerem 242 km.

Jestem rzadkim podróżnym tym środkiem lokomocji ale czystość i kulturka mile mnie zaskoczyła. Po dwóch godzinach wysiadłem w Poznaniu i już niestety w ciemnościach dojechałem do domu kończąc całodzienna wyprawę. Jak się okazuje w szkole jak zawsze kłamali mówiąc, że Koniec Świata nie istnieje ;-)

Całkowity dystans dnia wyniósł 254.18 km co jest moim rekordem jeśli chodzi o samodzielną jazdę i drugim w klasie open. Oczywiście chodzi o jazdę rowerem.

Specjalne podziękowania dla:

- Moniki która dzielnie znosiła moje poranne fochy,

- autora artykułu na Interii w którym umieścił foto z tablicą tej miejscowości która mnie z kolei zainteresowała,

- producenta żelu który pomógł mi bezboleśnie pokonać ostatni odcinek drogi,

- Kompanii Piwowarskiej która mnie nawodniła po wycieczce :-),

- PKP za to, że mnie szczęśliwie dowiozło do domu,

- i wielu wielu innym o których z racji mojej słabej pamięci zapomniałem,

Jeśli kogokolwiek pominąłem proszę napisać reklamację, a po rozpatrzeniu postaram się naprawić błąd :)

W specjalnym podziękowaniu:

Na śmierć zapomniałem dodać, że drogę powrotną w PKP umilała mi korespondencja SMS-ami z Tomaszem. Gdybym o tym nie wspomniał przegryzłby zapewne mi oponę przy najbliższym spotkaniu :)





                                                                                   Start bladym świtem we mgle




                                                                         Żabinko















                                                                               Popas na trasie ;-)












                                                                                U celu





                                                 Koniec Końca Świata? To znaczy Początek Świata??











                                      Powrót na wisząco. Miejsce siedzące dla szosy było za drogie ;-)
Kategoria 200 z plusem, szosa, OSP


  • DST 119.00km
  • Czas 03:55
  • VAVG 30.38km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rundka ze Zgrupką

Sobota, 26 września 2015 · dodano: 26.09.2015 | Komentarze 3

Zmiana godzin pracy w piątek pozwoliły mi zaplanować poranną setkę ze Zgrupką Luboń. Już samo nastawianie budzika na tak wczesną godzinę budziło we mnie odrazę, a zerwanie z łóżka o 6.45 zakrawało na barbarzyństwo. Po pierwszej niechęci na wstanie zebrałem się w sobie, coś zjadłem, na szybcika wypiłem kawę i wyruszyłem spod domu. Minimalny sobotni ruch prawie mnie otumanił jako niemożliwy i nierealny. Do tego lekka mgiełka i osiem stopni ciepła dopełniły krajobrazu tajemniczości. Wszędzie było na tyle pusto, że przez Hlonda puściłem się asfaltem, a w tym czasie wyprzedziło mnie zaledwie kilka aut. Dotarłem na miejsce zbiórki gdzie już ktoś był po chwili ktoś jeszcze dojechał i kilka minut później ruszyliśmy w kierunku Rogalina. Na Starołęce ktoś jeszcze dołączył i od tego momentu było nas dziewięć osób. Po skręcie na Kórnik było lekko pod górkę, akurat na tyle żeby się rozgrzać bo pogoda jeśli chodzi o temperaturę to nas nie rozpieszczała. W Kórniku trwały przygotowania do jakiejś imprezy. Dwie osoby musiały wcześniej wrócić więc nasz stan osobowy lekko się zmniejszył. Dalej przez Zaniemyśl, Polesie, Zbrudzewo zrobiliśmy pętelkę pracując równo na zmianach. Ponownie znaleźliśmy się w Rogalinie i po własnym śladzie wróciliśmy pod Starołęcką Biedronkę. Tam się ze wszystkimi pożegnałem i obrałem kurs na dom. Gdy dojechałem do Ronda Rataje natknąłem się na przejazd setek motocyklistów którzy najprawdopodobniej mieli dzisiaj oficjalne zakończenie sezonu. Ostatni etap powrotu przebiegł już bez przeszkód i po dojeździe na osiedlowy ryneczek zakupiłem kwaszona kapustkę do obiadowej golonki. To się nazywa powysiłkowy posiłek regeneracyjny ;-)

Tym oto sposobem udało się wykonać dziesiątą setkę w tym sezonie. No i fajnie.
Kategoria 100 i więcej, szosa


  • DST 61.20km
  • Czas 02:14
  • VAVG 27.40km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Walka dobra ze złem

Czwartek, 24 września 2015 · dodano: 24.09.2015 | Komentarze 3

Po tym jak zobaczyłem jaką mamy dzisiaj pogodę wpadłem w rozterkę i dylemat.

Rozterka polegała na tym czy aby na pewno chcę zrobić dzisiaj tylko standardowy dystans, a dylemat czy chce mi się iść do pracy mając na względzie tak piękne okoliczności przyrody. Walka która się we mnie rozegrała pomiędzy sumiennością do spółki z obowiązkowością przeciwko lenistwu z nieróbstwem przyciągnęła by zapewne przed telewizory miliony miłośników mocnych wrażeń, gdyby nie wczesna pora i brak transmisji live. Wyjechałem i kręciłem sobie na takim luzie jak rzadko i sam sobie zazdrościłem, że mam na to czas. Głowa była cały czas w chmurach i myślała o niebieskich migdałach wywołując na twarzy uśmiech. Pokonałem w ten sposób swoją tradycyjną rundkę przez Mrowino, Napachanie, Kiekrz i wróciłem do domu aby niestety zacząć się jednak szykować do pracy.

Wagary są super ale praca niestety też jest ważna. Bez pracy nie ma… za co kupić następnego roweru hehe.
Kategoria szosa