Info
Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2018, Październik1 - 2
- 2018, Wrzesień3 - 3
- 2018, Lipiec3 - 5
- 2018, Czerwiec13 - 4
- 2018, Maj14 - 3
- 2018, Kwiecień17 - 8
- 2018, Marzec10 - 5
- 2018, Luty1 - 0
- 2017, Grudzień1 - 0
- 2017, Listopad5 - 0
- 2017, Październik11 - 6
- 2017, Wrzesień15 - 11
- 2017, Sierpień5 - 1
- 2017, Lipiec14 - 42
- 2017, Czerwiec14 - 55
- 2017, Maj14 - 25
- 2017, Kwiecień15 - 47
- 2017, Marzec15 - 98
- 2017, Luty11 - 45
- 2017, Styczeń7 - 41
- 2016, Grudzień17 - 99
- 2016, Listopad12 - 70
- 2016, Październik13 - 57
- 2016, Wrzesień16 - 77
- 2016, Sierpień11 - 26
- 2016, Lipiec17 - 166
- 2016, Czerwiec15 - 103
- 2016, Maj14 - 94
- 2016, Kwiecień21 - 172
- 2016, Marzec11 - 81
- 2016, Luty12 - 80
- 2016, Styczeń3 - 40
- 2015, Grudzień14 - 85
- 2015, Listopad12 - 76
- 2015, Październik19 - 89
- 2015, Wrzesień21 - 122
- 2015, Sierpień4 - 15
- 2015, Lipiec21 - 63
- 2015, Czerwiec15 - 50
- 2015, Maj22 - 100
- 2015, Kwiecień14 - 106
- 2015, Marzec14 - 97
- 2015, Luty12 - 77
- 2015, Styczeń10 - 33
- 2014, Grudzień3 - 7
- DST 62.17km
- Czas 02:13
- VAVG 28.05km/h
- VMAX 46.00km/h
- Temperatura 14.0°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Do półmetka i nazad :)
Piątek, 22 kwietnia 2016 · dodano: 22.04.2016 | Komentarze 3
Po dniu na MTB, moja szosa strzeliła focha i nie chciała ze mną jechać. Musiałem jej przypomnieć jaki to prezent ostatnio dostała mimo, że gwiazdka jeszcze strasznie daleko. Po tym upomnieniu z łaską ruszyła w stronę wyjścia. Widać dawno w szprychę nie była kopnięta :)W pierwszą stronę pod wiatr, pod korek, pod zwinięty przez drogowców asfalt.
Dawałem radę. Byłem dzielny i nawet nie płakałem ;-)
Na Psarskim zatrzymał mnie szlaban na którym jako pierwszy stał Fiat 126p, a w nim para staruszków. Zagadałem, pochwaliłem że miałem cztery sztuki tego cudu motoryzacji, pośmialiśmy się. A gdy zapory zostały otwarte, życzyliśmy sobie miłego dnia. Do Mrowina nie działo się nic ciekawego, a rozpoczynając drogę powrotną poczułem wiatr w plecy. Rozkosz!!!
Żwawo pokonywałem kolejne kilometry, aż do momentu wjazdu do miasta. Na Solidarności drogowcy zwinęli połacie nawierzchni i musiałem lawirować. Pewnie niedługo będzie nówka asfalcik. Przy Wilczaku spiąłem się w sobie aby wykręcić fajny Vmax, ale gdy pewnym momencie zobaczyłem korasus gigantus aż przysiadłem. Następnie z własnej i nieprzymuszonej woli przekulałem chodnikiem do Chemicznej będąc w ten sposób jakiś rok czasu do przodu ;-) Masakra!!!
Zaraz był kolejny koras i po długiej chwili zameldowałem się w domu.
Kategoria szosa
- DST 42.01km
- Teren 42.01km
- Czas 02:01
- VAVG 20.83km/h
- Sprzęt scott scale 80
- Aktywność Jazda na rowerze
Do lasu po wóz
Czwartek, 21 kwietnia 2016 · dodano: 22.04.2016 | Komentarze 2
Naprawa auta się przeciągnęła, nie poszedłem do pracy za to wyszedłem na rower wieczorem. Dokładnie to pojechałem nim odebrać samochód z warsztatu. Do tego celu najlepiej odpowiadało MTB z tego powodu, że cała droga do Miękowa wiodła lasem. Gdy zjawiłem się w warsztacie miałem przejechane 5,6km. Trochę mało. Zatem formalnie odebrałem pojazd, zapłaciłem, zostawiłem go na miejscu i pojechałem zobaczyć, czy czasami nie ma mnie w puszczy :)Przez Annowo, Uroczysko Maruszka, Nadleśnictwo Babki dotarłem do Zielonki. W tym czasie słońce już zaczynało powoli sie chować, okrywając wszystko dookoła złotym całunem, tworząc jednocześnie wspaniałe widoki. A to wszystko wśród śpiewu ptaków i ciszy. Bajka. Powrót ciut inną drogą przez Czernice dobrze mi znanymi szlakami.
Ja wszystko rozumiem, tylko dlaczego tak mi to cholerne słońce świeciło po gałach, że niewiele widziałem ;-)?
Po prawie dwóch godzinach zaczęło mi być chłodno, gdyż zbytnio zaufałem pogodzie i ubrałem się na krótko. Po raz pierwszy w tym sezonie. Nie pozostało zatem nic innego jak wrócić do Miękowa. Na miejscu się pożegnałem, rower zapakowałem do bagażnika i wróciłem do domu lekko zziębnięty.
Dawało po gałach :)
Kategoria MTB
- DST 61.51km
- Czas 02:16
- VAVG 27.14km/h
- VMAX 48.00km/h
- Temperatura 11.0°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Wywiało mi z głowy pomysł na tytuł wpisu :)
Środa, 20 kwietnia 2016 · dodano: 20.04.2016 | Komentarze 2
Wiedziałem, że nie będzie dzisiaj lekko. I nie chodziło o to, że przed jazdą wlazłem na wagę :) I bez tego mój rumak wie, iż ma przesrane pod takim jeźdźcem jak ja, który lubi sobie dobrze wszamać. Miałem na myśli wiatr, który przewalał się za oknami i prężył muskuły niczym Pudzianowski przed sklepem ze zdrową żywnością ;-)Mimo wszystko zaryzykowałem i...... zapłakałem gdy ruszyłem. Krokodylimi łzami. O ojcze nasz wszechmocny, prezesie jedynie słusznie nam panującej opcji politycznej i kacie wolności w jednej osobie. Jak piździło!!!!!!!! Z pierwszej górki, gdzie zawsze się fajnie rozpędzałem, dzisiaj nie mogłem prawie zjechać na dół z powodu cofającego mnie wiatru. Potem zwolniłem sam z siebie, to znaczy z powodu korków od których zaczynam się uzależniać, niczym gimnazjalista od Red Bulla.
Między blokami jeszcze jakoś mnie oszczędziło, ale gdy tylko przekroczyłem Golęcin, się zaczęło. Momentami dreptałem w miejscu. Zupełnie jak na rowerze stacjonarnym. Jednak nie poddawałem się. Zgrzytałem zębami, wyzywałem, płakałem, prosiłem, aż w końcu zacząłem sie śmiać. Zdziwiony rowerzysta przystanął z wrażenia i zapytał.
Z czego się śmiejesz, skoro widzę jak cierpisz?
Bo już siebie widzę jak będę zapierdalał jadąc z powrotem - wychrypiałem przesuwając się mozolnie milimetr po milimetrze.
I zapewne by tak było, gdyby nie zachciało mi się eksperymentu pt. "Czy wygram z wiatrem robiąc pętlę?"
Po skręcie do Złotnik na chwilę ulżyło, skoro wiało "tylko" z boku. Po kolejnym skręcie w stronę Poznania, jechałem szybciej niż karetka na sygnale. Niestety ten stan rzeczy trwał do momentu kolejnego skrętu na Morasko i Biedrusko. W końcu doczłapałem do Murowanej Gośliny i ostrząc sobie pazurki na 15km ostrej jazdy bez trzymanki, skierowałem swój rower do Koziegłów. I tu mnie zdziwiło, bo nadal mnie nic nie pchało.
Fotka zawsze dobrą wymówką aby chwilkę odsapnąć :)
Aha pomyślałem. Za kawałek będzie jeszcze jedna zmiana kierunku jazdy i wówczas cztery dychy nie będą schodzić z zegara.
No i zrobiłem ten ostatni zakręt i.....? Wielka dupa. Wiało z boku. Nawet nie jestem w stanie opisać jak bardzo byłem zdegustowany tym faktem, oraz całości dzisiejszej jazdy. Mogło być pięknie. 50-50% pod i z wiatrem. Ale nie, zachciało mi się eksperymentu. No to poeksperymentowałem i wyszedłem na tym jak Zabłocki ;-)
Następnym razem zapewne znowu zrobię coś głupiego abym nie miał zbyt łatwego treningu ;-)
Pełni czaru dzisiejszego dnia dopełniło moje auto, które odmówiło współpracy i musiałem je odstawić karnie do warsztatu :)
Najprawdopodobniej jutro nie będzie szans na rower. Jak nie urok to sraczka :(
Kategoria szosa
- DST 62.28km
- Czas 02:15
- VAVG 27.68km/h
- VMAX 58.00km/h
- Temperatura 10.0°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Jeszcze trochę i wybuchnie......... zieleń :)
Wtorek, 19 kwietnia 2016 · dodano: 19.04.2016 | Komentarze 12
Wczoraj nie dane mi było pojeździć. Skłamałbym mówiąc, że miałem milion spraw do załatwienia. Miałem ich miliard :) Za to dzisiaj to już inna melodia. Chęci były, czas i motywacja też. Niestety gnące od wiatru drzewa za oknem również :(Pełni szczęścia dopełniały zapowiadane pod koniec treningu opady deszczu. Ale nic nie było w stanie mnie powstrzymać.
Początek to jak zderzenie z pociągiem. Potem było już inaczej, bo...... jak konfrontacja z tsunami. Ale od czego mamy korki w których postałem i nic, a nic się nie męczyłem. Na Koszalińskiej kwitną ścieżki rowerowe i zaczyna powoli rozkwitać zieleń. Wśród rozmyślań oraz walki z wiatrem dotarłem do półmetka w Mrowinie i ogłosiłem akcję „odwrót”, która odbywała się w znacznie szybszym tempie.
Wpadłem do Poznania, a na rondzie Serbska przy sporej szybkości zniosło mnie nieco za bardzo na zewnątrz i zanim ogarnąłem tor jazdy, znalazłem się na drobnym grysiku zalegającym asfalt. Starałem się wyhamować sprzęt najdelikatniej jak potrafiłem, jednocześnie jadąc po łuku i tańcząc na tych granulkach. Aż miękkie nogi dostałem za strachu przed szlifem. Uff, udało się.
Przed mostem jadąc z górki popychany przez wiatr, osiągnąłem 58km/h. Za to kilometr od domu jakiś jegomość perfidnie wymusił na mnie pierwszeństwo.
Ja wiem, że tam gdzie mieszkam to jest największa wieś w Polsce, ale chyba jakieś zasady obowiązują. Widać jak to na wsi – duży może więcej, czyli pierwsza podstawowa zasada to brak zasad ;-)
Kategoria szosa
- DST 91.15km
- Czas 02:47
- VAVG 32.75km/h
- VMAX 48.00km/h
- Temperatura 13.0°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Ścig, fun i fart czyli Supermaraton Obornicki
Sobota, 16 kwietnia 2016 · dodano: 17.04.2016 | Komentarze 23
Jak zaplanowałem tak zrobiłem, czyli zapisałem się na Maraton Obornicki. Tak było kilka tygodni temu.Wczoraj odebrałem pakiet startowy i wróciłem do domu zrelaksować się przed jazdą.
Następnego dnia budzik pokazał, że sprawnie działa i wykopał mnie z wyra skoro świt. Wszystko było spakowane do torby dnia poprzedniego, więc rano nie musiałem sobie zawracać głowy duperelami. Naturalnie rower do niej się nie zmieścił :) Wypiłem kawę, zrobiłem przedziałek i razem z M. ruszyliśmy w drogę do Obornik. Droga przebiegła bez przeszkód i po dotarciu na miejsce miałem dwie godziny do startu. Chwilę się poszwendaliśmy po okolicy, potem zrobiłem 10km rozgrzewki i powoli zajechałem na miejsce startu. W końcu nadeszła kolej na naszą grupę (start co 2min) i ruszyliśmy.
Przed startem
Strach w oczach ;-)
Początek spokojny. Następnie zaczęło się szarpanie, nierówna jazda i uwalnianie adrenaliny. Po kilku kilometrach okazało się, że jadę już tylko z jedną osobą. Niestety był za mocny, tempo za wysokie dla mnie. Powiedziałem, że ja odpuszczam bo się ujedziemy w dwójkę. Zwolniłem i podłączyłem się do tych za mną. Od tego momentu jazda stała się płynna. Niestety po chwili doszła nas i wyprzedziła kolejna grupa. Ktoś krzyknął:
Może oni wcale nie są tacy mocni? - i pociągnęliśmy za nimi.
Ja wytrzymałem jakieś 3km i..... podziękowałem. Byli zdecydowanie za mocni :) Na tym etapie (to był około 22km) byłem zdyszany, zdegustowany i napakowany mocnym postanowieniem, że na cholerę mi takie ściganie. Ponownie połączyłem się z tymi co mnie dogonili.
Na tym etapie w kilka osób zaczęliśmy równo współpracować i już znowu byłem zadowolony z uczestnictwa w czymś takim. Ot taka mała zmiana nastroju jak u baby :)
Na czterdziestym kilometrze był bufet. Wody nie chciałem, pierwszego banana nie złapałem, a za drugim podejściem chwyciłem połówkę (tego owocu, nie flaszkę hehe) i jechaliśmy dalej. W pewnym momencie zorientowaliśmy się z Piotrem (nr 24), że w zasadzie tylko w dwójkę pracujemy na zmianach reszta się wiezie, a jak już wyjdą na przód to tempo spada. W końcu widząc przed sobą od dłuższego czasu inna parę przyspieszyliśmy, urwaliśmy naszą ekipę, dogoniliśmy i zaczęliśmy w czwórkę współpracować. I było nawet fajnie, ale niestety od momentu obrania kierunku powrotnego, wietrzysko pokazało pazurki.
Wiało dosyć mocno. Z boku, na wprost, z drugiego boku. Tempo wyraźnie spadło. Na tym etapie wyścigu w zasadzie kto miał mnie wyprzedzić to już to zrobił, a wyprzedzającymi była nasza grupka, która się powiększała o tych co złapali koło. Niestety wkrótce było jasne, że pracuje nas tylko trójka (z czego jeden prawdziwy wiekowo senior - szacun). W takim zestawieniu zbliżaliśmy się do mety.
6km od niej zerwaliśmy tych, co tylko nygusowali na kole.
3km od finiszu dojechał do nas ktoś, kto wyglądał jak PRO.
Ostatni odcinek minął nie wiadomo kiedy. Pojawiła się w zasięgu wzroku meta, dałem co miałem w pedały, nogi zapiekły i...... z naszej czwórki przeciąłem linię mety jako trzeci.
Uff nareszcie meta :)
Kawałek dalej otrzymałem medal i z Piotrem pojechaliśmy jeszcze kilkaset metrów rozluźnić nogę. Zaraz potem zostałem namierzony przez Monikę i poszliśmy oglądać przyjazdy kolejnych szosowców.
Zabawa się udała, jest fun :)
Pół godziny później dotarła do mnie informacja, że w szkole dają obiad dla zawodników.
Nigdy nie odpuszczam darmowych posiłków hehe.
Niestety okazało się, że potrzebny jest do tego talon załączony w pakiecie startowym, który oczywiście został w domu. Po krótkiej negocjacji jednak otrzymałem prawo do koryta i zjadłem co mi dali.
Dalej to powstała mała konsternacja co robić dalej. Monika najwyraźniej chciała jechać do domu, a ja zostać do końca, gdyż było sporo nagród do rozlosowania. Najgorsza w tym wszystkim była spora rozpiętość czasu, gdyż do zamknięcia imprezy było grubo ponad 2h. Dodatkowo od jakiegoś czasu padał deszcz i było lekko chłodno. Doszliśmy bezboleśnie do porozumienia, przeczekaliśmy jakoś ten bezczynny czas i w końcu nadszedł moment wręczania nagród. zwycięzcom poszczególnych kategorii. Tu nie miałem żadnych szans się załapać na cokolwiek.
W końcu nadszedł moment losowania nagród. Tu muszę nadmienić, że suma ich to ponad 50tys. zł, a więc organizator imprezy stanął na wysokości zadania. Co mi się bardzo podobało to fakt, że było ich dużo, a nie jedna o wielkiej wartości.
Pierwsi szczęśliwcy zgarniali ze sceny różne nagrody: koszulki, talony na paliwo, krawaty i koła do szosówki.
Dobra, wiadomo że o tym co po wyścigu nie piszę tylko po to, aby nastukać liter do tego wpisu :)
Deszcz zacinał, wiatr wiał, Monika powoli traciła cierpliwość, a jeszcze trochę tych gadżetów było na scenie. I nadszedł moment gdy prowadzący wyczytał MÓJ numer!!!
WYGRAŁEM KOMPLET KÓŁ DO SZOSY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
DT SWISS R24 SPLINE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Całe szczęście że mam uszy, bo inaczej uśmiech by mi skończył z tyłu głowy :). Nigdy nic nie wygrywam, a tu taki fart. W podskokach odebrałem nagrodę w strugach deszczu i po chwili już jechaliśmy do domu. Tym szczęśliwym zbiegiem okoliczności wytrąciłem Monice wszelkie argumenty odnośnie długiego czekania na finał imprezy, pękły niczym bańka mydlana.
PODSUMOWANIE
Piotr (24) dziękuję za wspólną jazdę i pomoc w momentach mojego kryzysu. Jechało się super, szkoda że inni jechali na sępa.
Monika dziękuje za cierpliwość wyrozumiałość. Było warto ;-)
Impreza zorganizowana doskonale. W zasadzie nie było powodów do narzekań. Ja wywiozłem tylko dobre wspomnienia, a wygrane koła to BOMBA BONUS!!!!!!!!!
Średnią z 91km osiągnąłem około 32.5km/h. Liczyłem na ciut więcej, ale pretensje tylko do siebie. Żarcie, browary forever ;-)!!!!!!!
Przypadkiem zaliczyłem trzy gminy: Ryczywół, Połajewo, Budzyń. Też fajnie.
Kategoria 100 i więcej, Gminy, szosa, ścigi
- DST 61.41km
- Czas 02:10
- VAVG 28.34km/h
- VMAX 58.00km/h
- Temperatura 12.0°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Biedruskowa pętla
Środa, 13 kwietnia 2016 · dodano: 13.04.2016 | Komentarze 6
Szybka rundka przed śniadaniem. Taki początek mógł zmylić nawet mnie. W gruncie rzeczy miałem na myśli to, że obudziłem się wcześniej niż zwykle i przez to ciut wcześniej wyruszyłem.Korki, szlabany, ścieżki rowerowe. To wszystko towarzyszyło mi aż do Golęcina. Potem było już super. Przez Strzeszyn, Psarskie, Złotniki, Suchy Las dojechałem na Morasko aby tamtejsze górki mnie
pomęczyły. Następnie szybki zjazd za Radojewem i dojazd do Biedruska. Za to przy wyjeździe z Promnic, natrąbiło na mnie jakieś auto tyle, że kierowca zapewne teraz będzie miał dobry humor przez co najmniej tydzień, za to jak zrugał nieprzepisowo jadącego rowerzystę.
Inna sprawa, że jak ja bym miał w swoim aucie tak kiepski klakson, to zapadłbym się pod ziemię ze wstydu ;-)
Kawałeczek dalej natrafiłem na sfrezowaną nawierzchnię. Jadąc po niej powoli, zrównałem prędkość jazdy to kroku idącego drogowca i grzecznie z uśmiechem zapytałem:
Przepraszam bardzo, czy nie wie pan kto ukradł tutejszy asfalt?
Chłopisko się uśmiechnęło szczerze i zapewnił, że to ich robota ale położą nowy :)
Kolejnym punktem programu była Murowana Goślina którą objechałem i skierowałem dalszą jazdę w stronę śniadania. Znaczy domu hehe.
Po kilkunastu kilometrach zakończyłem dzisiejszą jazdę. Teraz czekają mnie dwa dni bez roweru.
Kategoria szosa
- DST 43.56km
- Czas 02:11
- VAVG 19.95km/h
- Sprzęt scott scale 80
- Aktywność Jazda na rowerze
Frajda w najczystszej postaci
Wtorek, 12 kwietnia 2016 · dodano: 12.04.2016 | Komentarze 6
Plan pedałowania był ustalony już od momentu, kiedy to moja głowa straciła styczność z poduszką :) Oczywiście mając na względzie moją skromną osobę nic to nie znaczy, gdyż podczas jedzenia przed wyjazdem skromnego śniadania, nieopatrznie rzuciłem okiem za okno (dobrze że nie oknem za oko hehe), a za nim spokojnie sobie padał deszczyk. Kap kap kap.Z wrażenia aż mi kanapka wyhamowała w poł drogi do ust i tak zawisła. A ja bardzo nie lubię jak moje jedzenie nie dociera do swego miejsca przeznaczenia.
Tak mnie to poruszyło, że aż wstałem i wysunąłem czujnik opadów (prawą rękę ) za balkon. Faktycznie opad był i nie było widoku na koniec siąpania. Zatem przeorganizowałem szeregi i wdrożyłem plan „B” czyli MTB, a asfalty zamieniłem na piachy Puszczy Zielonki.
Pierwsze kilometry oczywiście poszły ciężko. Dojechałem do „Maruszki”, a za nią skręciłem w tereny rzadziej przeze mnie uczęszczane. I tak dojechałem do Ludwikowa, a kręcąc dalej dotarłem do punktu w którym zawsze zawracałem. Dzisiaj postanowiłem pojechać totalnie nie znanymi mi duktami. Opłaciło się. Po chwili zobaczyłem przed sobą jakieś zabudowania, a przed nimi stadko czegoś sarnopodobnych. Ekspertem nie jestem, wymyślać nie będę. W każdym razie widok przepiękny. Gdy podjechałem bliżej, stadko czmychnęło do lasu, a zabudowania okazały się Nadleśnictwem Babki.
Parłem dalej w nieznane niczym dzik w żołędzie mając z tego dużo radochy. Zwierzaki co jakiś czas wyskakiwały z lasu i chowały w nim na powrót. W końcu wyjechałem tuż przed Zielonką i od tego momentu wiedziałem doskonale gdzie jestem. Przejechałem wioskę i znalazłem się na drodze prowadzącej do Dąbrówki Kościelnej. Tu musiałem już niestety zawrócić. Kawałek wracałem po własnych śladach ale po chwili minąłem miejsce z którego wyjechałem i skierowałem na Czernice. Po drodze minąłem stosy drewna.
Oj nie można mi staremu piromanowi pokazywać takich rzeczy. Kocham ogniska, a im większe tym lepsze :)
Następnie zrobiłem fotkę czegoś tam. W każdym sezonie robię temu czemuś zdjęcie. Nie wiem dlaczego ale to mi się bardzo podoba.
Po wyjeździe z Czernic ponownie dotarłem do Uroczyska Maruszka aby przy akompaniamencie ponownych opadów deszczu, kierować się do domu dobrze znanymi duktami.
W pewnym miejscu natknąłem się na znak zakazujący wejścia. Ale ja nigdzie nie wchodziłem, tylko wjeżdżałem więc mnie nie obowiązywał. Jak zawsze z resztą ;-)
Dawno już jazda po lesie nie sprawiła mi tyle frajdy. Spokój, cisza, biegające zwierzaki, zapach po deszczu. Chce się żyć!!!
Potem pomyślałem o czekającej mnie pracy. Rurka mi zmiękła, łzy rozpaczy zakręciły w oku oberka, a mina zrzedła jak u dzieciaka który właśnie usłyszał, że gwiazdor w tym roku ma urlop macierzyński i z prezentów będą nici :(
Kategoria MTB
- DST 53.79km
- Czas 01:50
- VAVG 29.34km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Spotykając Kubicę ;-)
Poniedziałek, 11 kwietnia 2016 · dodano: 11.04.2016 | Komentarze 9
Dzień wolny. Rzadkość, rarytas ale przez to bardzo cenny. Na tyle cenny, że o mało co nie przespałem całego. Po włączeniu telefonu zobaczyłem ponaglająco – pytające wiadomości od Tomasza z którym umówiłem się niezobowiązująco na jakąś rundę. Po krótkiej rozmowie okazało się, że jemu bardziej zależy na czasie niż mi i nic nie wyszło ze wspólnego kręcenia.Z domu wytoczyłem rower równo w południe z zamiarem dorocznego przebadania jakości asfaltu do Pobiedzisk. Do wysokości Dębogóry nie licząc paskudnego wietrzyska jakoś droga wyglądała. Potem nastąpiły odcinki gdzie ciężko było dostrzec spod łat i dziur pierwotną masę bitumiczną. Katastrofa dla szosówki.
Dopiero za Tucznem jakość znacznie się poprawiła na tyle, że mogłem skupić uwagę na czymś innym niż przednie koło. I dobrze się stało, bo w pewnym momencie dostrzegłem stojącego za płotem Roberta Kubicę. Zatrzymałem rower, podszedłem i chwilę pogadaliśmy :) Po chwili ruszyłem dalej i po kilku kilometrach dojechałem do Pobiedzisk.
Kubica jak się patrzy :)
Następne podejście do tego odcinka zrobię nie wcześniej niż za rok.
Teraz się zaczęło prawdziwe Eldorado. Wiatr centralnie mnie pchał, prędkość przelotowa znacznie wzrosła, a szerokie pobocze drogi z Gniezna, dawało spory komfort psychiczny. Pedałowałem z takim zapamiętaniem i gorliwością, że zaskoczył mnie fakt wyprzedzenia mojej skromnej osoby przez pędzący IC.
Jak mógł ktokolwiek być szybszy ode mnie? Ano ktoś znalazł w sobie tyle odwagi ;-)
Kolejne kilometry uciekały równie szybko i po chwili już wjeżdżałem do Janikowa w którym zboczyłem z dotychczasowego szerokiego szlaku i skręciłem na lokalne dróżki którymi dotarłem do domu.
Kategoria szosa
- DST 43.00km
- Teren 20.00km
- Czas 02:25
- VAVG 17.79km/h
- Sprzęt scott scale 80
- Aktywność Jazda na rowerze
Miecz Demoklesa
Sobota, 9 kwietnia 2016 · dodano: 10.04.2016 | Komentarze 3
Od tygodnia wisiała nade mną wycieczka na MTB, niczym Miecz Demoklesa. Rzeczony miecz wisiał momentami tak nisko, że gdy podnosiłem głowę, to nadziewałem się na niego niczym szaszłyk, a w słoneczne dni rzucał na mnie cień jak parasol :)Gdy tylko się obudziłem, M. z radosnym szczebiotem zapytała:
Idziemy na rower?
Ależ oczywiście odpowiedziałem, z najwyższą chęcią.
Czasami sam siebie zadziwiam, jak niektóre kłamstwa tak gładko mi przechodzą przez gardło. To chyba lata praktyki hehe. Po tych słowach wziąłem w obroty ekspres do kawy, uruchomiłem przyciskiem, a gdy wykonałem obrót po kawę, Monika stała już gotowa do wyjścia z rowerem u boku. Rzuciłem na szale cały swój czar, urok i powab, ale wszystko co udało mi się osiągnąć, to 30 minut zwłoki na błyskawiczne śniadanie.
Po dwudziestu dziewięciu minutach zamknęliśmy za sobą drzwi i ruszyliśmy na rodzinną mini wycieczkę rowerową. Tak samo jak przed tygodniem pojechaliśmy w stronę Strzeszynka. M. prowadziła, ja ubezpieczałem tyły. Przez moment i tylko przez moment objąłem prowadzenie, które oczywiście zaprocentowało niekontrolowaną zmianą planu trasy. Gdy się zorientowałem, byliśmy już w połowie mostu i po krótkiej naradzie postanowiliśmy pojechać starszą Wartostradą aby po chwili być na Sołaczu. A skoro tam byliśmy, to zaproponowałem lody z Kościelnej. Niestety moja druga połowa mnie zignorowała, gdyż dla niej było za chłodno. Inna sprawa, tylko raz w życiu słyszałem jak ten zmarzluch powiedział, że jest jej ciepło. To było jak zwiedzaliśmy hutę szkła i stała przy otwartych drzwiach pieca ;-)
Następnie zagłębiliśmy się w Golęcin i wtopiliśmy w tłum weekendowych rowerzystów. Spokojnym tempem dotarliśmy do Strzeszynka gdzie spostrzegłem brak jakiejkolwiek słodkiej przekąski w kieszonce. Okrutne i bolesne przeoczenie z mojej strony :)
Powoli zaczynają w wolnych dniach być tłumy w takich miejscach. Ale to dobrze, duch zdrowia drzemie w narodzie.
Po rekonesansie wzrokowym okolicy z poziomu pomostu rozpoczęliśmy jazdę powrotną z uwzględnieniem zaliczenia drugiej strony jeziora. Po przyjemnej części kiedy to jeździliśmy po lesie, przyszedł niestety czas na przedzieranie przez miasto i związane z tym wątpliwe atrakcje. Przez ostatnie trzy kilometry jasność sprawnego i rozumowania przesłaniał mi głód i myśl o czekającym obiedzie.
Czarniejsza strona tego medalu jest taka, że niestety jedzonko najpierw sam musiałem zrobić :(
I aby była całkowita jasność. Bardzo lubię nasze spokojne jazdy z M. i wleczenie się noga za nogą, a moje wieczne na to utyskiwanie stanowi tylko i wyłącznie stały element przekomarzań ;-)
Kategoria MTB, w ślimaczym tempie
- DST 62.88km
- Czas 02:16
- VAVG 27.74km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień świra
Piątek, 8 kwietnia 2016 · dodano: 08.04.2016 | Komentarze 6
Piątek. To raczej ostatni dzień szosowania w tym tygodniu. Tym bardziej nie było nad czym się zastanawiać. Wyjątkowo miałem czas na normalne śniadanie przed jazdą, co samo w sobie było już nienormalne. Chciałem zakombinować z kierunkiem jazdy, ale kierunek wiatru wybił mi to skutecznie. Zdecydowanie nie chciałem jechać ostatnich 20km pod wiatr, więc wybrałem wariant tradycyjny, łudząc sie przy okazji, że będzie on równie tradycyjnie spokojny. I niestety tutaj w moim rozumowaniu nastąpiła pomyłka.Do Rokietnicy wszystko przebiegało wręcz szablonowo. I tak właśnie powinno przebiegać. Niestety wyjeżdżając z tej miejscowości zauważyłem z lewej strony włączające się do ruchu z podporządkowanej auto. Robiło to w sposób na tyle subtelny, że pomyślałem iż kierowca mnie widzi, przepuści i następnie wyprzedzi. O ja naiwny. W kolejnej fazie jego (auta) manewru, gdy byliśmy na jednej wysokości zacząłem być spychany na krawężnik. Od kolizji uratował mnie mój krzyk. Auto stanęło. Poleciała wiązanka. Najwyraźniej doszła celu, bo okno zostało otwarte, a w środku paniusia z przyspawanym do fotelika dzieciakiem. I jeszcze ma do mnie jakieś żale.
Ale o co panu chodzi? - przecież machnęłam ręką że przepraszam!
Kurwa, o moje zdrowie mi chodzi!!!!
Ręce mi opadły, na szczęście nie dalej jak na kierownicę i pojechałem dalej.
W Mrowinie zawróciłem i wszystko znowu było piękne i normalne. Na Golęcinie przystanąłem przy fachowcach tworzących ścieżkę rowerową i zapytałem z czego będzie?
Z masy bitumicznej czyli asfaltu hehe. Bingo!!!
Gdy przekroczyłem pięćdziesiąty któryś kilometr, będąc akurat na al. Solidarności, wyprzedziła mnie Honda. Nic w tym dziwnego, ale pomiędzy nas w czasie tego manewru ciężko by było wcisnąć skrzydło komara. To też jeszcze sam w sobie nie jest jakoś wybitnie odosobniony przypadek. Ale gdy spojrzałem na oddalające się auto zobaczyłem..... no nie, nie mogłem w pierwszej chwili w to uwierzyć.
Z okna kierowcy wysunęła się ręka z wyciągniętym palcem wskazującym i pokazał na ścieżkę rowerową będącą po drugiej stronie ulicy.
Dla jasności. Od tamtej ścieżki oddzielały mnie trzy pasy jezdni w moim kierunku, pas zieleni z barierkami i trzy pasy ruchu w kierunku przeciwnym. Poza tym nie miałem obowiązku jechać tamtą ścieżką.
Na mój gest/odpowiedź przyhamował, przyspieszył, znowu przyhamował i pojechał w siną dal. Widocznie przeanalizował, że z dalszej ewentualnej konfrontacji nic dobrego by nie wynikło ani dla niego, ani dla mnie. Mądra decyzja.
Bezpiecznie i cało dotarłem na osiedle, lecz zanim znalazłem się w domu, odwiedziłem serwis rowerowy z powodu wydobywających się dźwięków od strony sterów. Pobieżna diagnoza wykazała prawdopodobny defekt łożyska. Serwisant obiecał, że podejmie próbę naprawy w środę. Zobaczymy.
Kategoria szosa