Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Follow me on Strava

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lipciu71.bikestats.pl
  • DST 71.04km
  • Czas 02:38
  • VAVG 26.98km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Solo po lubuskim

Czwartek, 5 maja 2016 · dodano: 08.05.2016 | Komentarze 9

Po dniu przerwy samotnie wyruszyłem na rundę po województwie lubuskim. Sam, bo Krzysiu musiał iść do pracy na jeden dzień. Chwilę mi zajęło obmyślenie kierunku, ale tylko chwilę :)

Przez Zarzyń i Pieski skierowałem się na Międzyrzecz. Tuż przed nim zobaczyłem z daleka jakiegoś rowerzystę wjeżdżającego pod strome wzniesienie. Moja ambicja została ukłuta i przyspieszyłem. Zdziwienie wywołał fakt, że odległość między nami malała zaskakująco powoli, tym bardziej iż dostrzegłem na nim przewieszone wędki. W końcu rowerzysta dotarł do szczytu, ja chwilę później, a następnie rzuciłem się w pogoń na zjeździe. Gdy w końcu dopadłem „uciekiniera” zbaraniałem. Okazał się nim niemłody wędkarz jadący na rowerze......... z silniczkiem spalinowym. Potwierdza to tylko o stosowanie dopingu mechanicznego w kolarstwie :)

Ale jednak go dopadłem hehe.

Kolejny etap to Głębokie, za nim skręt na Popowo, Zemsko, Bledzew i wjechałem do Chyciny. Tam odwiedziłem zaprzyjaźniony sklep, który był niestety zamknięty, zobaczyłem ośrodek AWF w którym nikogo nie było, oraz posłuchałem co słychać nad jeziorem.

Byłem na tym etapie za półmetkiem. Zatem aby zbyt nie skracać dzisiejszej jazdy pojechałem do Templewa, przed Grochowem podjazd ponad 1,5 mnie o mało co nie zabił, tej samej długości zjazd przywrócił ponownie do życia, wjechałem do Trzemeszna Lubuskiego i skręciłem na Wielowieś. Ostatnie 9km oczywiście góra dół, góra dół po słabej jakości asfaltach i w końcu zameldowałem się w naszym agro robiąc dzisiaj 71 kilometrów.

Bardzo fajna jazda w idealnej pogodzie.

Muszę nadmienić iż zostałem odgórnie zobligowany przez Wojtka do zaznaczenia, że był on współuczestnikiem grupy rowerowej jadącej razem z Moniką i innymi do Poźrzadła zobaczyć piramidę. Również jednocześnie odgórnie dostałem zakaz udostępniania informacji, że po zrobieniu dystansu 44km wrócił nieprzytomny, odwodniony, wycieńczony, z błędnym wzrokiem i niezdolny do funkcjonowania w społeczeństwie przez najbliższy miesiąc :)

Inna sprawa, że były to jego pierwsze kilometry na rowerze w tym roku i jednocześnie połowa wszystkich jakie zrobił na takim sprzęcie w swoim życiu ;-)

Zdaję sobie sprawę, że jak ON to przeczyta wówczas ja już nigdy nic nie napiszę ;-) Naturalnie jak mnie dogoni hehe.

Kategoria szosa


  • DST 61.65km
  • Czas 02:26
  • VAVG 25.34km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bez sił

Wtorek, 3 maja 2016 · dodano: 04.05.2016 | Komentarze 14

To, że dzisiaj wyruszyliśmy zrobić jakiekolwiek kilometry graniczyło z cudem. Walki wewnętrzne trwały do godzin wczesnego popołudnia.

- dyspozycja organizmu w skali 1-10 wynosiła 2

- ilość chęci oceniałem na 3

- na szczęście obowiązkowość oscylowała koło 9 punktów :)

Ruszyliśmy zdobyć dla mnie jedną mizerną gminę Torzym. Przez pierwsze 15km każda górka była osobnym wyzwaniem na miarę zawrócenia kijem Warty. Humor poprawił długi zjazd do Sulęcina. Następnie przez Ostrów i Tursk, Małuszów idealnie gładką drogą zbliżaliśmy się do Torzymia, (zdjęcie w lustrze), lecz nie wjeżdżając do niego przez Grabów, Walewice i Koryta dotarliśmy do drogi krajowej na której mimo święta, panował spory ruch. W Poźrzadle wzrok nasz padł na piramidę.

Nie trzeba jechać do Egiptu żeby zobaczyć jeden z cudów świata ;-)

Fotka nas uwieczniła, zebraliśmy się w sobie i po chwili już byliśmy w Łagowie. Tutaj obowiązkowa Princessa i Pepsi (oczywiście w puszce). Przerwa dobiegła końca.

Jak po chwili się okazało koszmar niejedno ma imię. To co nam zaserwował odcinek Łagów – Wielowieś nie był w stanie zmieścić się w mojej głowie. Wytrzęsło nas za wszystkie grzechy. Takiego koszmaru nie wymyśliłby nawet Hitchcock. Po przejechaniu tego wszystkiego średnia wycieczki tylko przez przypadek była powyżej zera :) Nigdy więcej!!!


Kończąc ten wpis znów zaczynam się bać. Kolejny wieczór integracyjny nadchodzi wielkimi krokami. A to dopiero wtorek.

Jak mam dożyć do niedzieli ;-)???












Kategoria Gminy, szosa


  • DST 33.45km
  • Czas 02:00
  • VAVG 16.73km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Skazany na MTB

Poniedziałek, 2 maja 2016 · dodano: 04.05.2016 | Komentarze 6

Nie było innego wyjścia jak rodzinna wycieczka po okolicy. Miała na to wpływ delikatna sugestia ze strony M. :) Na tyle delikatna, że gdybym pojechał sobie sam na szosówce, moje dalsze istnienie na tym świecie byłoby czysto teoretyczne. Po prostu zostałem postawiony pod ścianą. Na nic były tłumaczenia, że nie mam ze sobą MTB. Koledzy dowcipnisie usłużnie pożyczyli mi sprzęt rycząc przy tym ze śmiechu :)

Plan był dojechać do Kęszycy Leśnej. Monika opracowała trasę. To nie mogło się udać :)

Start. Przez Zarzyń dojechaliśmy do Piesek. To było 9km bez błądzenia. Bo ja prowadziłem :) Następnie stery wycieczki wzięła w swoje ręce przewodniczka, partnerka i zwiadowca w jednym. Minęliśmy kilka przecinek leśnych i dojechaliśmy do jeziora.

Hurrra!!!

Nie było go jak objechać. Zabłądziliśmy, buhahahaha.

Trochę się przedzieraliśmy pieszo po chaszczach, trochę pojeździliśmy po nieznanych duktach aby po jakimś czasie dojechać do asfaltu. Na tym etapie plan Kęszyca Leśna upadł :)

Dalej już tylko asfaltami. Przez Kursko przed którym kawał bruku wytrząsł nam wszelkie głupie pomysły z głowy, dotarliśmy z powrotem do Piesek. Ostatni powrotny kawałek drogi był pod górę i pod wiatr.

Monika dotarła do mety lekko zmęczona. Może prędzej pójdzie spać. Zapowiada się integracja bez kontroli. Pięknie :)










Kategoria MTB


  • DST 65.25km
  • Czas 02:32
  • VAVG 25.76km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pisane na kolanie

Niedziela, 1 maja 2016 · dodano: 04.05.2016 | Komentarze 6

Druga jazda na długim weekendzie. Przez Zarzyń i Pieski dotarliśmy z Krzysiem do Międzyrzecza. Następnie po paru kilometrach wykonaliśmy skręt i zaliczając Popowo, Zemsko zbliżyliśmy się do Bledzewa, dochodząc przy okazji jakiegoś szosowca, razem z którym pokręciliśmy do Chyciny w której czekali na nas znajomi. Postawili nam colę i ruszyliśmy w drogę powrotną.

Dojazd do naszego agro minął błyskawicznie, gdyż w planach już była motywacja. Kolejna integracja :)
Kategoria szosa, Gminy


  • DST 53.85km
  • Czas 02:03
  • VAVG 26.27km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Lubuskie na start

Sobota, 30 kwietnia 2016 · dodano: 04.05.2016 | Komentarze 12

Długi weekend został otwarty. Integracja tradycyjnie przebiegła w sposób dynamiczny, emocjonalny i intensywny. Wszystko przebiegło wg. planu i planowo zostało zakończone.

Rano...? Dobra, w południe głowa już była w stanie zmieścić się pod parasolem. Plażowym ;-)!!! Po śniadaniu padł plan ruszenia w trasę. Na szczęście niezbyt daleką. Niestety plan doszedł do skutku. Razem z Krzysiem rozpoczęliśmy krzewienie kultury fizycznej. Azymut Świebodzin. Reszta towarzystwa miała na tyle rozsądku, że pojechała zrobić krótką rundkę na gofry w Łagowie.

Początek jazdy był w Wielowsi i przez Zarzyń skierowaliśmy się na Boryszyn. Ale żeby nie było zbyt kolorowo, Krzysiowi zaczął szwankować licznik. Co On z nim zakombinował aby zadziałał, to nawet się nie śniło producentowi. Na końcu po konsultacji z małżonką, nacierał go nawet pokrzywami ;-). Niestety nic nie pomogło hehe.

Miło, że ktoś ma większego pecha niż zwyczajowo ja :)

Zatem ruszyliśmy dalej. Nie mogło się obyć bez odcinka brukowego, na który trafiliśmy w Staropolu.



Cały czas pod wiatr i pod cholerne górki Lubuskiego. W Lubrzy zobaczyliśmy ciekawe malowanie elewacji. Krzyś stwierdził, że na pewno ostatnio zostało to namalowanie. Gdy zapytałem z ciekawości miejscowych, dostałem odpowiedź, że istnieje od trzech lat. Faktycznie niedawno to powstało :), a jeździł kumpel tamtędy wielokrotnie. Prawdziwy bystrzacha hehe. W końcu dotarliśmy do Świebodzina, ale pomnika Jezusa nie zobaczyliśmy, bo nie chcieliśmy jechać przez całe miasto.

Teraz naszym kierunkiem był Międzyrzecz i to w dodatku z wiatrem w plecy. Milusio. I w tak miłych okolicznościach przyrody dotarliśmy do MRU (Międzyrzecki Rejon Umocnień). Tam znaleźliśmy bar, kupiliśmy kawę w cenie średniej wielkości czołgu nowej generacji i zalegliśmy przy stole. Niestety w końcu trzeba było zakończyć relaks po relaksie. Jeszcze tylko fotka przy trzonie naszych sił zbrojnych i w drogę. Ostatnie kilometry pokonywaliśmy w tempie rozkwitającego rzepaku. Faktem jest, że wcześniej wiele szybciej nie jechaliśmy, aby nie zostać skontrolowanym przez drogówkę. To wersja oficjalna i jej się trzymajmy :)

Gdy zobaczyliśmy tablicę WIELOWIEŚ odetchnęliśmy z ulgą. Kilometr dalej byliśmy już na miejscu. W momencie gdy klapnąłem na tarasie naszej agroturystyki, chwilę przedtem opierając rower o ścianę, czyjaś litościwa dusza podała mi jedynie słuszny napój urlopowy, a ktoś inny zaczął rozpalać grilla. Życie znów wróciło na właściwe tory :)

Szkoda, że całość radości jazdy trochę zepsuła kiepska jakość asfaltów. Ale tylko troszkę.

Plan na jutro ustalimy podczas drugiej nocy integracyjnej ;-)









Kategoria szosa


  • DST 35.86km
  • Czas 01:19
  • VAVG 27.24km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jak z herbaty zrobić pierogi :)

Piątek, 29 kwietnia 2016 · dodano: 29.04.2016 | Komentarze 4

To się nie mogło udać. Nie przy tym leniu co mnie ogarnął. Coś musiał się potoczyć inaczej. Zatem od początku.

Zbierałem się do dzisiejszej jazdy jak polityk do spowiedzi. Zwlekałem, szukałem wymówki ale na szczęście nie zacząłem zmywać podłogi w kuchni. Wszystko ma swoje granice :) Ostatecznie gdy zacząłem zakładać ciuchy zaczęło kropić. Hurra!!!

Aby po chwili przestać. Łee!!!

W końcu zameldowałem się na dworze i..... znowu zaczęło padać. Tym razem około 10min. W sumie to dobrze, bo za diabła nie wiedziałem gdzie chcę jechać. Przeczekałem opady pod daszkiem klatki schodowej, ruszyłem i nadal dumałem o kierunku trasy. Koniec końców padło na Palędzie. Idealny kierunek z pit stopem u rodzinki na herbatę.

I zacząłem nierówną walkę z mocnym przeciwnym wiatrem. O korkach nie wspomnę, bo nie chcę tu kurwami rzucać ;-) Wdarłem się w miasto i wiało. Wyjechałem z miasta i... wiało. Następnie koło Jeziora Kierskiego, Wolę, Baranowo i Przeźmierowo. O matko jak wiało. Kolejne kilometry nie były nic łatwiejsze, ale gdy wyjechałem ze Skórzewa, kolejne podmuchy płatami zdzierały mi farbę z kasku. Na tym etapie juz ryczałem ze szczęścia jak to będę pędził w drodze powrotnej. Taki zaryczany zameldowałem się pod domem rodzinki mając zrobione 35km w mocno niesprzyjających warunkach.

Poprosiłem o herbatę, a że dawno się nie widzieliśmy, to gadaliśmy i gadaliśmy. Czas mijał, a ja musiałem jechać do domu, bo wieczorem miałem z M. do załatwienia ważną sprawę.
Wtem przyszła burza, sypnęło gradem. Musiałem przeczekać, zatem gadaliśmy i gadaliśmy ;-) Potem znów zaczęło lać, a my gadaliśmy i gadaliśmy ;-)

W końcu zadzwonił mój telefon. Z miejsca zrobił się cały czerwony, chwilę potem fioletowy, a przy podnoszeniu do ucha mnie poparzył. Nie musiałem nawet patrzeć kto dzwoni. To była Monika!!!

Gdzie ty jesteś? Dlaczego ciebie jeszcze nie ma w domu? I stały punkt programu - Jaki tu syf zostawiłeś bałaganiarzu!!!!!!!


Na tym etapie cywilizacji wiadome już było, że nie zdążę wrócić do domu aby nie spóźnić się na spotkanie. Zatem ustaliliśmy, że moja luba przyjedzie po mnie do Palędzia, zapakujemy rower do auta, przywiezie ciuchy na zmianę, a tu na miejscu wezmę szybki prysznic. Tak też zrobiliśmy, a w międzyczasie cioteczka uszykowała mi michę pierogów z której zjedzeniem miałby zapewne problem nawet Alf. Ja takiego problemu nie widziałem, zjadłem wszystko. W końcu przyjechał transport, ogarnąłem się szybko, pożegnałem i ruszyliśmy na spotkanie.

Byliśmy na miejscu 5 minut przed czasem, zatem po co było się tak ciśnieniować ;-)????

Z tego wszystkiego żal mi tylko dwóch rzeczy:

- że ominął mnie powrót z wiatrem w plecy do domu (wichura słowna od M. musiała wystarczyć hehe)

- oraz tego, że pierogi tak szybko się skończyły :)


Jutro pewnie już nie pokręcę, bo rower został w aucie przygotowany do wyjazdu na weekend majowy, a jeszcze muszę wszystko spakować. Teraz pokręcę trochę kilometrów w innym województwie. Niestety tam gdzie jedziemy nie ma internetu. A może to dobrze?
Kategoria szosa


  • DST 66.86km
  • Czas 02:27
  • VAVG 27.29km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wiatr morderca, dla średniej nie miał serca

Środa, 27 kwietnia 2016 · dodano: 27.04.2016 | Komentarze 9


Dzisiejsza jazda była misją specjalną w celu załatwienia trzech spraw. Tradycyjnie zakorkowany start poraził moją ostatnią szarą komórkę swoim ogromem, co w dalszej części doprowadziło do wypadnięcia ostatniego włosa z sektora "G" mojej czaszki :) Następnie instynktownie skierowałem się do banku w celu podjęcia gotówki. I nawet tam trafiłem. Sam! Pewną rysę na mojej dumie spowodował jednak pewien drobiazg. Mianowicie wypłaciłem ciut za mało, co automatycznie wykreśliło punkt drugi mojej misji. Musiało się coś nie udać, inaczej nie byłbym sobą. Skleroza forever!!!!

Poprzedzierałem się trochę przez miasto, zawitałem do pracy M. i załatwiłem trzecią rzecz którą miałem w planach. Potem to już była bułka z szynką, czyli wyjechałem z miasta, dotarłem do Mrowina, zawróciłem i na spokojnie wróciłem do Poznania nawet nie starając dociekać, dlaczego wiatr wieje z każdej strony. Dosłownie z KAŻDEJ!!!!! Na Golęcinie był zamknięty przejazd i czekał tam inny szosowiec na otwarcie szlabanów, które po krótkiej chwili zostały podniesione. Razem przejechaliśmy razem zabójczy dystans około 500 metrów. Ja skręciłem w Dojazd, on pojechał prosto.

Korek który mi się objawił juz od Wilczaka sprawił, że zasłabłem. Prawie ;-) Cała Chemiczna stała. W takim razie puściłem się prosto do Gdyńskiej i po świeżutkim asfalcie, niedostępnym jeszcze dla aut pomknąłem kilkaset metrów. Pod domem wpadłem na pomysł aby wycentrować tylne koło które się ułożyło po kilkuset kilometrach od nowości. Właściciel warsztatu rowerowego był na tyle uprzejmy, że zrobił mi to na miejscu jednocześnie będąc nieuprzejmym wręczając mi paragon z sumą do zapłacenia. Jak ja nie lubię za nic płacić ;-)

Po tym zabiegu przejechałem jeszcze około 500m i juz byłem w domu.

PROSZĘ O PODKRĘCENIE GAJGI Z CIEPŁEM NA MAX Z JEDNOCZESNYM OPUSZCZENIEM WAJCHY Z WIATREM NA MINIMUM!!!!!!!!!!!!!!!!!

Nie ja nie proszę, ja żądam!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Kategoria szosa


  • DST 68.11km
  • Czas 02:36
  • VAVG 26.20km/h
  • VMAX 48.00km/h
  • Temperatura 8.8°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Tradycyjna traska plus odebrane gatki :)

Poniedziałek, 25 kwietnia 2016 · dodano: 25.04.2016 | Komentarze 7

Po załatwieniu tego co mogłem z uszkodzonym autem, wybrałem się wykręcić poniedziałkowe kilometry. Korki na starcie przeraziły nawet mnie, obytego w tym temacie na tej trasie. Do tego stopnia mnie to rozeźliło, że puściłem się chodnikiem na Gdyńskiej.

Zanim wyjechałem za rogatki pokapało mi na nos. Na szczęście niewiele. Następny mikroopad dopadł mnie na Strzeszynie, natomiast za nim usłyszałem wlokący za mną traktor, który nie miał mnie jak wyprzedzić. Gdy pojawiła się sposobność, zrobiłem mu miejsce i wykonał manewr. Otrzymałem za to podziękowanie od traktorzysty klaksonem i kiwnięciem ręki. A skoro nawiązaliśmy tak piękną nić porozumienia, to ruszyłem za nim i przez kilka kilometrów wiozłem się za nim. Szkoda tylko, że musiałem na zjazdach hamować, bo jego załadowana chabeta z górki była powstrzymywana, a ja nie chciałem ochoty tracić osłony przed wiatrem. Jazda na nugusa to jest to ;-) Traktor stanął w Rokietnicy, ja pojechałem dalej. Pod domem kumpla którego oczywiście nie było Zrobiłem nawrót i po śladzie rozpocząłem jazdę do centrum. Za to ciemne chmury deszczowe w oddali nie wróżyły nic dobrego.




Na Koszalińskiej część nowej ścieżki rowerowej ma już ASFALT!!!!!! Przejechałem kawałek. Tylko kawałek, bo dalej była tylko uszykowana warstwa do pokrycia masą bitumiczną. Ale jest dobrze.




Gdy znalazłem sie w sercu miasta dotarło do mnie, dlaczego ludzie stamtąd wracają tacy nerwowi. Korki, klaksony, pisk opon. Normalnie wariatkowo. Najszybciej jak mogłem dotarłem do Kupca Poznańskiego, odebrałem od krawcowej moje spodenki rowerowe i czym prędzej uciekałem do domu. Naturalnie korkowy koszmarek pt. Chemiczna z Gdyńską trwał w najlepsze. Dotykając klamkę mieszkania poczułem ogromną ulgę. Centrum w dniu wolnym od pracy to nie był najlepszy pomysł.

Na szczęście uciekłem przed deszczem i nie zgnoiłem siebie z czego jestem najbardziej dumny :)
Kategoria szosa


  • DST 5.70km
  • Teren 5.70km
  • Czas 00:19
  • VAVG 18.00km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powrót lasem z warsztatu

Poniedziałek, 25 kwietnia 2016 · dodano: 25.04.2016 | Komentarze 4

Nic o czym by warto napisać.
Kategoria MTB


  • DST 36.10km
  • Teren 35.00km
  • Czas 02:22
  • VAVG 15.25km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Fajna wycieczka i dzik który zniweczył plany

Sobota, 23 kwietnia 2016 · dodano: 24.04.2016 | Komentarze 12

Fajna pogoda, sobota. To mogło oznaczać tylko jedno. Rodzinne turne. Kierunek Puszcza Zielonka w celu zobaczenia saren lub im podobnych.

Po pierwszych kilometrach dobrze nam znanych ścieżek, skierowaliśmy się do Nadleśnictwa Babki, przy którym ostatnio tłumnie spotykałem zwierzynę. Niestety jak mogłem się spodziewać. Jadąc z Monika ciężko będzie spotkać nawet komara :) Naturalnie moje przewidywania okazały się w 100%. Nie zobaczyliśmy nic. Cud, że jadąc z M. po lesie widzimy czasami drzewa hehe.

Po tym wyznaniu nie mam co liczyć na kolację w tym tygodniu ;-)

Za to koło nadleśnictwa zobaczyliśmy ciekawą miarę. Po dłuższym zgłębieniu tematu, doszliśmy do wniosku, że przedstawia ona długość susów które mogą oddać poszczególne zwierzęta. Następnie skierowaliśmy sie w stronę Zielonki. Monika na tym odcinku raz za razem mnie pytałem czy wiem gdzie jestem i czy dobrze jedziemy.






A skąd ja niby to miałem wiedzieć jako przewodnik naszej wyprawy ;-)?

Wyjechaliśmy z głuszy tuż przed Zielonką i ruszyliśmy na Czernice. Wystarczyło, że kilka dni nie padało i już w kilku miejscach na drodze pojawił sie głęboki piach o konsystencji mąki po którym ciężko się jechało.

Koło Uroczyska Maruszka niebo okryły chmury i odczuliśmy chłód. Czas był więc najwyższy aby przyspieszyć. Monika do samego końca łudziła się, że zobaczy w puszczy cokolwiek żywego oprócz nas. Nic z tego, jakieś zaklęcie działało i oczywiście nic jej się nie pokazało. Jeśli nie liczyć mnie :)

Kolejna nasza wycieczka dobiegła końca.

Wpis robię z dobowym opóźnieniem ze względu na nawał sobotniej pracy i chciałem się poskarżyć na samego siebie. Otóż miałem fajny plan na fajną poniedziałkową jazdę.

I tak to z planami bywa. A konkretnie z moim planem na pierwszy dzień tygodnia.

Otóż gdy w nocy jechałem autem nieoświetloną ulicą Bałtycką, oczom moim ukazał się na drodze lis. Jako dobry Samarytanin zwolniłem, ominąłem i przyspieszyłem ponownie. I w czasie rozpędzania mojego dyliżansu z lewej strony wyszedł dzik. Że wyszedł to jeszcze nic takiego, ale bydle bezczelnie nie będąc ubrane w kamizelkę odblaskową, nie będąc na pasach znalazł się na kursie kolizyjnym z moja bryką. Nie dał mi żadnych szans na ominięcie. Pierdolony gnój rozpierdolił mi auto, pozbawiając tym samym na jakiś czas możliwości zarabiania. Zajebiście :(!!!!!

Padły lampy, blacha, przód, plastiki, wspomaganie, doładowanie turbiny i diabli wiedzą co jeszcze. Jurto zamiast tripu rowerowego czeka mnie załatwianie blacharza, lakiernika i walka z ubezpieczalnią.

Nie zobaczyliśmy zwierzyny w lesie, za to wlazła mi pod koła w mieście. Cóż mogę powiedzieć? PECH!!!!

Po kolizji zadzwoniłem na 112, powiedziałem co i jak, oraz aby ktoś sie zajął ścierwem i odpowiednie służby to uprzątnęły.

Tak sie kończy planowanie czegoś fajnego. Ale jak tu nic nie planować ;-)?