Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Follow me on Strava

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lipciu71.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

MTB

Dystans całkowity:7184.82 km (w terenie 1683.21 km; 23.43%)
Czas w ruchu:315:34
Średnia prędkość:19.20 km/h
Maksymalna prędkość:45.00 km/h
Liczba aktywności:167
Średnio na aktywność:43.02 km i 2h 12m
Więcej statystyk
  • DST 46.00km
  • Teren 40.00km
  • Czas 02:10
  • VAVG 21.23km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ciągnie wilka do puszczy ;-)

Czwartek, 15 stycznia 2015 · dodano: 15.01.2015 | Komentarze 2

Znowu pięknie na dworze. Normalnie nie mogłem w to uwierzyć i poczłapałem do kalendarza aby się upewnić czy aby czasami nie zasnąłem snem zimowym na kilka miesięcy po jakiejś grubszej imprezie. Po przewertowaniu kartek kalendarza i wykonaniu telefonu do zawsze czujnego Urzędu Skarbowego zostałem w przekonaniu, że to jednak styczeń czyli normalnie miesiąc mrozów, zadymek i ogólnie wszystkiego do dupy. Widać 2015r jest inny niż wszystkie i bardzo dobrze. Jako że jestem na diecie to przed wyjściem załapałem się na miseczkę musli (ble) z jogurtem, założyłem na siebie kilkaset warstw ciuchów wychodząc z założenia iż nigdy nic nie wiadomo, bo jak mnie gdzieś dalej poniesie to może mnie dopaść jakaś epoka lodowcowa. Wreszcie wyprowadziłem rumaka i obrałem kurs na Puszczę Zielonkę. Zanim dotarłem do lasu tuż przed Wierzonką wypatrzyłem na polu bażanta. Aż się zatrzymałem z wrażenia i tak rozmarzony zapatrzyłem się na ptaszysko, że w pewnym momencie zacząłem go widzieć pięknie zarumienionego i parującego w brytfannie, podążającego w stronę mojego talerza wypełnionego pyzami i modrą kapustką. Na takie majaczenie kolana się pode mną ugięły i przysiadłem w rowie na wpół przytomny. Ocucił mnie dopiero widok odlatującego pieczystego, a że nie było to normalne to się przebudziłem i wróciłem do rzeczywistości. Niestety musiałem ruszyć dalej. Za Dębogórą wjechałem w lasy. Niestety tu już nie było tak „kolorowo” ze względu na rozmiękłą ziemię na ścieżkach po ostatnich deszczach. Przedzierałem się do Zielonki dobrze znanymi ścieżkami, na półmetku chwilkę odsapnąłem i ruszyłem w drogę powrotną. Za Czernicami chciałem jechać inną drogą niż przyjechałem, niestety tamta droga była mocno rozjeżdżona przez ciężki sprzęt wożący drewno z wycinki i po przejechaniu kilkuset metrów zawróciłem aby wracać drogą którą przyjechałem. Aby mi nie było czasami za łatwo w pewnym momencie odbiłem w jakąś drogę i w ciemno pomknąłem ku niewiadomej. Zgubić tam się nie da, to jednak nie lasy Amazonki i po chwili już wiedziałem gdzie jestem, co mi jednak pozwoliło nadrobić kilka kilometrów do zakładanego dzisiejszego planu.

Opłaciło się to sowicie bo po drodze spotkałem stado saren liczące ponad dziesięć sztuk, a po chwili jeszcze kilka. Za to właśnie lubię jazdę po lesie. Dalej już spokojnie ku domowi i żeby nie było zbyt słodko to 300 metrów przed domem podczas pokonywania ostatniego podjazdu dostałem taki powiew czołowego wiatru, że ledwie się utrzymałem w siodle. Tak oto dobrze zaczął się dzisiejszy dzień który zobaczę jak się zakończy.



                                                                                              Uciekający bażant

Kategoria MTB


  • DST 43.00km
  • Teren 20.00km
  • Czas 01:58
  • VAVG 21.86km/h
  • Temperatura 6.0°C
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rower z rana jak ...

Środa, 14 stycznia 2015 · dodano: 14.01.2015 | Komentarze 3

Piękna pogoda od rana nie pozostawiła złudzeń – trzeba wyjść z domu i się rozruszać. Wymówki mi się już powoli kończą, a asy w rękawie na szczególne okazje typu kac trzeba zostawić na później tym bardziej, że mocno „zamknąłem sobie drzwi” do próżnowania w czasie gorszej aury kupując sobie buty do biegania. Ja który nie znoszę biegać, z własnej i nieprzymuszonej woli zakupiłem ten szatański wynalazek w celu zrzucenia kilku kilogramów do wiosny. Mało tego, zakupiłem to badziewie legalnie (co już mnie boli ;-)), płacąc żywą gotówką, nie podpierając się systemem ratalnym i nie pożyczając od rodziny ani złotówki. Sprzedawca widząc mój entuzjazm do tej transakcji nawet dał mi jakiś rabat widząc jak niewiele mnie dzieli abym wybiegł z pustymi rękami ze sklepu krzycząc W DUPIE MAM BIEGANIE!!!

Zatem widząc rano słońce i mając przed sobą wybór rower vs bieganie nawet przez chwilę się nie zastanawiałem. Wyprowadziłem MTB (szosa musiała się znaleźć w serwisie na akcję wymiany widelca bo wyszła jakaś błędna seria więc za darmo wymieniają na gwarancji) i ruszyłem do Strzeszynka. Ciepło, słonecznie, grubo na plusie normalnie wypisz wymaluj normalny styczeń w Polsce. Przez miasto normalka, za to po wjechaniu na ścieżki leśne miło mnie zaskoczył brak błota. Biegacze wylegli niczym Etiopskie dzieci na wieść o darmowym krakersie we wsi, to znaczy licznie. Tradycyjna rundka dookoła j.Strzeszyńskiego i powrót do domu na śniadanie, a potem niestety do pracy.
Kategoria MTB


  • DST 44.50km
  • Teren 20.00km
  • Czas 02:02
  • VAVG 21.89km/h
  • Temperatura -3.0°C
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Znowu na MTB

Wtorek, 6 stycznia 2015 · dodano: 06.01.2015 | Komentarze 4

Od samego rana (wstałem po godz. 12.00 :-) ) świeciło piękne słoneczko, a na zewnątrz mrozik. Zamiast śniadania była kawa, herbata i banan, bo niestety nie było chętnych do szykowania śniadania. Nie powiem abym się tym nasycił, ale szkoda było tracić taki ładny dzień na siedzenie w czterech ścianach. Po ozdobieniu mego ciała szatami rowerowymi zrobiłem jeszcze jedno podejście do uruchomienia niedziałającego licznika rowerowego. Zrozumiałe jest jak 2+2=4.5 że mi się nic w tym temacie nie udało wskórać, doszedłem natomiast do wniosku iż to nie jest uszkodzona podstawka tylko element mocowania w liczniku się wyrobił i nie styka z czujnikami. Chyba wczorajszy lot koszący urządzenia pomiarowego mu zaszkodził ostatecznie i raczej będzie potrzebna wymiana, z tym że słowo się rzekło o nieinwestowaniu w MTB. Trudno. W takim razie przełożę sprawny z szosówki, a do niej kupię sobie nowy może nawet bezprzewodowy.

W końcu ruszyłem na trasę do Strzeszynka. Mróz spowodował, że dzisiaj nic na mnie nie chlapało i jechało się pięknie. Na spokojnie przedarłem się przez miasto wzdłuż Warty, Park Wodziczki i Sołacki, wpadłem na Golęcin a tam ….. nieprzebrane tłumy spacerowiczów. Normalnie gęsto ludzi jak dymu w klubie brydżowym. Niespodzianką był za to fakt, że nikt nie chodził z kijkami. Najprawdopodobniej były to zbyt ciężkie warunki do uprawiania tego rodzaju sportu, ze względu na potrzebę trzymania rąk w kieszeniach przy panujących tak ekstremalnych warunkach pogodowych (-3 stopnie). Przedarłem się za Rusałkę kierując się ku Strzeszynkowi. Tu już spacerowicze nie dotarli, za to biegacze z uporem maniaka starali mi się zagrodzić drogę - po części chyba nawet złośliwie. No tak, skoro biegacza Grobelnego odwołano ze stanowiska i zakończyła się jego dominacja, a nastała era Jaśkowiaka rowerzysty, to biegacze solidarnie dają upust swojej frustracji i jak to prawdziwi Polacy musieli skierować na kogoś swoje niezadowolenie. Na nasze wspólne szczęście obyło się bez kolizji i szczęśliwie dotarłem do następnego jeziora. Matko jedyna jakie tam spotkałem tłumy. Ledwie się dopchałem na pomost, gdzie atrakcją była rodzina łabędzi. Gdyby tym ptakom ktoś zrzucił do wody zawartość przyczepy wypełnionej po brzegi chlebem, to w niczym by nie zmieniło wyglądu jeziora, tyle nasze społeczeństwo ładuje tam pieczywa różnego rodzaju. „Fawor” w tydzień tyle nie wypieka chleba co ludzie w jeden dzień są wstanie wywalić do wody. Przedarłem się przez tłumy do duktu leśnego i chwilkę mogłem się rozkoszować samotnością. Niezbyt długą chwilą!!! Objechałem jezioro, tłumy ze względu na porę obiadową zaczęły się przerzedzać i zacząłem drogę powrotną widząc rzesze rodaków w klasowych restauracjach typu McDonalds i KFC na świątecznym rodzinnym posiłku. Na tym etapie już lekko wychłodzony przyspieszyłem (chyba) i dotarłem do domu, aby na spokojnie przy gorącej herbacie malinowej pogderać o narwańcach co jeżdżą rowerem w minusowych temperaturach.



Królów widziałem kilku, ale tylko na banknotach i to krótko bo komornik wpadł z wizytą i mnie od tych miłościwie panujących w przeszłości uwolnił :-).









                                                                    Dla takiego widoku warto ruszyć tyłek z domu

Zimowe słoneczko
Kategoria MTB


  • DST 40.50km
  • Czas 02:00
  • VAVG 20.25km/h
  • Temperatura 0.0°C
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Otwarcie sezonu

Poniedziałek, 5 stycznia 2015 · dodano: 05.01.2015 | Komentarze 2

Rano wstałem niczym w normalny dzień, usiadłem przed kompem - wałkując od kilku dni ten sam temat w necie - aż w końcu zgłodniałem i wyszedłem do sklepu po pieczywo. Poprosiłem w piekarni grzecznie o jeden chleb farmerski, sprzedawczyni mi go podała z zapytaniem czy mi ten jeden wystarczy, bo jutro mają zamknięte. Ostatnie dwie moje szare komórki zaczęły się tłuc po łbie szukając sensownej odpowiedzi, aż tu nagle niewiadomo skąd wyłoniła się trzecia prawie już szara komórka, doprowadziła do zderzenia z pozostałymi dwoma, nastąpił błysk i olśniło mnie i mogłem prawie na pewniaka zadać pytanie ekspedientce; 

- Czy to jutro jest to święto?,

- Tak – otrzymałem odpowiedź,

- W takim razie poproszę jeszcze pół takiego samego.

Niestety w zaistniałej sytuacji musiałem wrócić do domu po kolejne zasoby finansowe i ruszyć na kolejne zakupy skoro jutro wszystko znowu pozamykane. Nadmienię, że cały czas padał sobie produkt śniegopodobny wybijając mi z głowy rower. Po śniadanku nadal wałkowałem internet, aż w pewnym momencie podniosłem głowę spojrzałem przez okno, a tam słoneczko sobie bezczelnie świeciło. Jak się nie zerwę, jak nie wychylę się przez balkon, a tu prawie sucho. Natychmiast wcieliłem w czyn akcję wyszukania ciuchów rowerowych po ostatnim praniu, ubrałem się, przesmarowałem łańcuch, amora i w drogę. Obrałem azymut miasto, i po chwili już żałowałem, że nie ubrałem kominiarki tylko bandanę.

Jednak siedząc w domu i patrząc za okno ma się zupełnie inne wyobrażenie o temperaturze panującej na zewnątrz. Licznik nie dał się uruchomić, chyba podstawka ma już dosyć, ale żadnych inwestycji nie przewiduję się w najbliższym czasie do MTB. Nie pokazywał prędkości ani dystansu więc przełączyłem go na termometr. Fajnie nawet, bo wyświetlał wszystko na zero (temp. prędkość, dystans), ale gdy w to wszystko włączyła się strzałka wskazująca na mnie, wyświetlając nadal zero poczułem się urażony, zdzieliłem z ręki licznik który się pokulał w krzaki z wołaniem, że tylko żartował i już tak nie będzie więcej robił. Podniosłem go z łaską pańską, zamontowałem, ruszyłem, zera nie zniknęły, ale za to strzałka już się nie pojawiła :-). Poszwendałem się troszkę przez Poznań, odwiedziłem kogo miałem odwiedzić i ruszyłem w drogę powrotną już o lekkim zmroku. Krótko przed domem spłukałem sprzęt na myjni inwestując 1zł, bo jego wygląd już powoli wołał o pomstę do nieba. Niestety nie mogłem tego samego zrobić ze sobą co skutkowało otrzymaniem od pralki „żółtej kartki”, która to kara była w zawieszeniu od ostatniego razu po tym w jakim stanie wróciłem z roweru, wraz z ostrzeżeniem o czekającej czerwonej kartce jeśli znowu zgnoję ciuchy w ciągu najbliższego tygodnia. Pełen niepokoju sprawdziłem w instrukcji obsługi czym skutkuje czerwona kartka od „Whirpoola” i niestety wyszło mi, że w takim wypadku właściciel następne pranie po otrzymaniu kary będzie robił w najbliższej rzece na kamieniach bez możliwości pomocy tarki oraz osób trzecich. Ups, nie wiem co mi pogoda szykuje ale zabrzmiało to groźnie. Najwyżej pójdę się przebrać po kryjomu do sąsiadki tylko problem w takiej sytuacji jest taki, że jej mąż „chodzi” w wyższej wadze niż moja, a ja strasznie nie lubię mieć mordy obitej za darmo ;-).

Powietrze dzisiaj rześkie i jak na pierwszą jazdę w tym roku bardzo fajnie mimo, że tylko po mieście.




                                                                Normalnie prawie jak witryna sklepu w Holandii ;-)
Kategoria MTB


  • DST 19.00km
  • Czas 00:54
  • VAVG 21.11km/h
  • Temperatura 1.0°C
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bye bye 2014 r. czyli rachunek sumienia

Środa, 31 grudnia 2014 · dodano: 31.12.2014 | Komentarze 3

W ten oto sposób po raz kolejny dotarłem do końca kolejnego roku, a co za tym idzie przyszedł czas abym definitywnie oddał wszystkie długi. Dużo tego na szczęście nie było ale najgorsze, że siostra do której musiałem dojechać mieszka 10 km ode mnie, pogoda za oknem totalny syf bo pada jakiś kapuśniaczek, a ja się uparłem iż do auta dzisiaj nie wsiądę. Skoro się uparłem to ruszyłem i po 500m już pożałowałem, kiedy wokół mnie zaczęły latać błotne krople. NIE, NIE wrócę do domu aby się ze mnie śmiano i napierałem dalej. Po 1,5 km stanąłem na poboczu, ściągnąłem okulary bo na tym etapie jazdy widziałem przez nie tyle samo co konsument w restauracji Dark Restaurant i już po chwili gnałem dalej, gdzie słowo gnałem należy traktować z przymrużeniem oka (własnego oka bo oba moje już były zmrużone maksymalnie aby ograniczyć wpadanie błota które wewnątrz tego organu odpowiedzialnego za wypatrywanie przeszkód było mocno niepożądane). Na mieście przedsylwestrowy szał, co przypominało momentami żołnierza atakującego wroga pod silnym ostrzałem artyleryjskim z powodu wszędzie detonujących petard. Nie abym się skarżył, bo sam w przeszłości zużyłem tyle środków pirotechnicznych co USS Nimitz przez rok manewrów wojskowych, a na zszargane przez to nerwy sąsiadów zużywano takie ilości środków uspokajających, że dostarczano je wywrotkami z hurtowni.
No ciut odbiegłem od tematu, ale w końcu dotarłem do celu, oddałem co miałem oddać z ciężkim sercem i z jeszcze cięższą bluzą która pochłaniała każdą kroplę wody niczym schowany przed Allahem arab browara i zacząłem powrót. Jako że jechałem na MTB to pozwoliłem sobie na poruszanie się ścieżkami rowerowymi zmniejszając tym samym szanse na chlapanie mnie przez samochody błotnistą cieczą zalegającą na poboczach. Radośnie zgnojony od bieżnika opony po czubek kasku dotarłem do domu.
Zanim wszedłem do mieszkania zeskanowałem wzrokiem swój wygląd i musiałem opracować plan wejścia do środka. Owszem bywam czasami szalony, przy dużej sile przekonywania skoczyłbym ze spadochronem czy nawet bez niego z samolotu, usiadłbym do zjedzenia steka z lwem przy jednym stole lub zaniósł osobiście Putinowi skrzynkę jabłek z prośbą o przechowanie przez okres zimowy, ale nikt by mnie nie namówił do wejścia w tych ciuchach na pokoje i poniesienia konsekwencji tego czynu. Tak więc przed drzwiami się wypakowałem z tego co najbardziej mokre i z naręczem kapiącej odzieży wylądowałem w łazience kończąc tym samym dzisiejszą mizerną rowerową jazdę a także cały sezon 2014.


                                                                          A teraz podsumowanie sezonu.


Sezon 2014 miał przed sobą postawione określone cele, które mogły ale nie musiały zostać spełnione. Zacznę od tego co się nie udało.

- nie dałem rady przejechać w ciągu minionego roku zbyt optymistycznie ustalonego dystansu 10 000 km. Niepowodzenie to zawdzięczam zmianom moich godzin pracy i ogólnie zbyt wielu godzin w niej spędzonych oraz wszechwładnemu leniowi, który zbyt często wygrywał walkę ze mną,

- nie dałem również rady pobić dystansu przejechanego w roku 2013, który wyniósł 8393 km z powodów jak wyżej, ale za to mam niżej zawieszoną poprzeczkę na przyszły rok odnośnie kilometrów przejechanych w roku 2014 ;-),

- nie pojechałem żadnego amatorskiego maratonu choć chciałem, ale nie na wszystko niestety jest czas.


                                                                                      A teraz co się udało :-)



- kupiłem sobie szosówkę, która co prawda miała być biała, a jest czarna ale i tak jest zajebista bo … jest MOJA I TYLKO MOJA,

- pojechałem na rowerze za jednym podejściem nad morze do Kołobrzegu. Co prawda nie z Poznania tylko z Nowego Tomyśla, ale to w zasadzie nieistotny szczegół bo kilometry wyszły nawet większe (273,50 km),

- zaskoczyłem znajomych zjawiając się u nich na biku robiąc 158 km i prosząc o kawę :-),

- zrobiłem więcej „setek” (13) co w zeszłym roku. Niektóre były cieniutkie na granicy 99,9 km, ale niektóre grube i wypasione jak proboszcz z mojej parafii,


Założenia na przyszły rok? Na pewno jakieś już są, ale nie ma co o nich pisać bo jak człowiek plany kreśli wówczas Pan Bóg się śmieje.
O jednym jednak napiszę bo sam tego nie zrobię, a może znajdzie się ktoś chętny, mianowicie chciałbym przejechać całe wybrzeże Bałtyku od Świnoujścia przez Hel, Krynicę Morską kończąc gdzieś w okolicach Fromborka poświęcając na to trzy dni. Jeśli znajdzie się ktoś chętny bardzo proszę o kontakt może uda się coś wspólnie ustalić.
Do zobaczenia w przyszłym roku!!!


                                                                               Moja duma sezonu

Kategoria MTB


  • DST 43.50km
  • Teren 23.00km
  • Czas 01:56
  • VAVG 22.50km/h
  • Temperatura -6.0°C
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zimno, zimno coraz zimniej

Niedziela, 28 grudnia 2014 · dodano: 28.12.2014 | Komentarze 2

Rano kawa z sernikiem, rzut okiem za okno i uśmiech mi się rozlał po twarzy. Pogoda idealna, żeby wykręcić kilka kilometrów. Nawet mi przez myśl nie przeszło aby zabierać sobie czas jakimkolwiek śniadaniem. Dopiłem przepyszny napar, zżarłem ostatnią rodzynkę z talerzyka i chyba matka natura się zbuntowała za to, że się z nią nie podzieliłem słodkościami i zasłoniła słoneczko chmurami. Trudno, nie pierwszy to raz kiedy biednemu wiatr i brak radosnych promieni w oczy daje.
Ruszyłem dzisiaj w kierunku Strzeszynka. Miasto wyludnione totalnie, minus sześć pokazuje termometr. Do Rusałki rozgrzewałem organizm. Po dotarciu do niej zacząłem slalom miedzy kijkami, a każda para kijków zaopatrzona była w jednego człowieka-operatora tego zastawu znanego pod kryptonimem NATO „Nordic walking„. Na szczęście to zjawisko występuje tylko w najbliższym otoczeniu parkingów , bo dalsze oddalenie od pojazdu w celu zdrowotności zazwyczaj bywa ponad siły użytkujących.
Dalsza droga to już czysta przyjemność i w ten sposób dotarłem do dzisiejszego półmetka czyli pomostu w Strzeszynku. Chwilkę tam odpoczywałem, starając się jednocześnie rozgrzać stopy i nieoczekiwanie załapałem się na kontrolę policji na osobach trójki wędkarzy. Instynktownie dokonałem w myślach rachunku sumienia czyli czy moje nadmierne odliczenia podatku mają we wszystkim pokrycie, opony rowerowe mają stosowny bieżnik, a oddech nie skrywa czasami jakichkolwiek procentów ;-) i jak zawsze nie musiałem się niczego wstydzić.
Policja odjechała, wędkarze nadal moczyli kije, a ja ruszyłem objechać jezioro rozpoczynając tym samym powrót. Mijając Rusałkę tęsknym okiem rzuciłem na czynny bar w którym zapewne było grzane piwo, ale nie dla psa kiełbasa bo chyba bym zamarzł i już się nie ruszył gdybym się na nie skusił. Mając cały czas przed oczami bursztynowy napój zapewne wypełniony goździkami, imbirem, kardamonem i innymi przyprawami z każdą chwilą zbliżałem się do domu nieco zmienioną drogą. Z ulicy Chemicznej odbiłem przez lasek, następnie wybrałem podjazd nr.1 na Koziegłowy (mam 3 podjazdy do wyboru: wredny, wredniejszy i zabijający, a każdy z nich mnie wykańcza na koniec treningu), aby po chwili zameldować się pod domem.

Podsumowując dzisiejsza rundka była bardzo udana, stopy tradycyjnie zmarznięte mimo ocieplaczy, dusza zadowolona.
Kategoria MTB


  • DST 32.50km
  • Teren 31.50km
  • Czas 01:30
  • VAVG 21.67km/h
  • Temperatura -4.0°C
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Łejery na dworze minus cztery

Sobota, 27 grudnia 2014 · dodano: 27.12.2014 | Komentarze 2

Witam serdecznie wszystkich rowerowych pożeraczy kilometrów. Postanowiłem od dzisiaj sukcesywnie z większą lub mniejszą intensywnością dorzucać kolejne dystanse i rejestrować je na bikestats, aby gdy dopadnie mnie starość i niechciany daleki znajomy Alzheimer przeżyć to wszystko jeszcze raz czytając wpisy siedząc przed wyłączonym z powodu niezapłaconych rachunków telewizorem i mając na nogach ciepłe kapcie bez spd.
Dzisiaj pierwszy dzień po świętach o dziwo wolny!!!
Przyznaję się sam bez bicia, że zaniedbałem rower ostatnimi czasy okrutnie po części nawałem przedświątecznej pracy, a częściowo lenistwem, które na mnie spłynęło, ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem tylko trzeba się brać za treningi.
Łatwo się mówi, że trzeba się brać, ale jak to zrobić kiedy człowiek na śniadanie obżarł się bigosem, a w TV leci „Gdzie jest Nemo”.
W końcu do świadomości przedarła się myśl, że święta się skończyły, wymówki zresztą też i trzeba się w końcu rozruszać. Ubieranie się kiedy są takie temperatury zabiera mi więcej czasu niż Panu Bogu stworzenie świata, ale nie z takimi rzeczami sobie człowiek radę dawał. Ostatecznie wyjechałem przed blok zwarty i gotowy, termometr pokazał minus cztery i ruszyłem na MTB do Puszczy Zielonki. 

Nie miałem pojęcia, że na moje powitanie zostanie ustawiona tablica
Nie miałem pojęcia, że na moje powitanie zostanie ustawiona tablica











Przy takich zakazach to raczej nie mam co liczyć na dodatkowy posiłek w lesie ;-)

Po niecałym kilometrze naturalnie przegapiłem skręt na dobrze mi znane szlaki, a że nie lubię się cofać obrałem azymut na drogi mi mniej znane. W puszczy wszelkie błoto po ostatnich deszczach zamarzło czyniąc komfort w postaci braku błota na twarzy lecz niestety bardziej mnie z tego powodu wytrzęsło i miotało po wszelakich koleinach. Drogą przez Annowo, Potasze, Trzaskowo dotarłem w okolice Bolechowa, gdzie nastąpił zwrot o 180 stopni i lekko odmienną trasą nastąpił powrót do domu. W drodze powrotnej w pewnym momencie myślałem, że z powodu mrozu i wysiłku wzrok mi płata figle, gdyż zobaczyłem przed sobą zaprzęg składający się z około dwunastu psów ciągnących przez las coś podobnego do sań z tym, że to COŚ było na kołach, a całym zestawem kierował uśmiechnięty wąsacz z dzieckiem. Szczerze też bym tak chciał. Uśmiechnąłem się, pozdrowiłem i pognałem dalej. Słońce już zaszło, przyspieszyłem, aby po ciemku w lesie nie zabłądzić. Krótko przed końcem dzisiejszej jazdy trzy sarny weszły mi na kurs kolizyjny nie przestrzegając mojego pierwszeństwa, ale też jak zwykle nie dając szans na zrobienie fotki. Jeszcze dwie szybkie proste i zameldowałem się w domu pod gorącym prysznicem, gdy w piekarniku rumieniła się już kaczuszka J




Kategoria MTB