Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Follow me on Strava

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lipciu71.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

MTB

Dystans całkowity:7184.82 km (w terenie 1683.21 km; 23.43%)
Czas w ruchu:315:34
Średnia prędkość:19.20 km/h
Maksymalna prędkość:45.00 km/h
Liczba aktywności:167
Średnio na aktywność:43.02 km i 2h 12m
Więcej statystyk
  • DST 40.00km
  • Teren 9.00km
  • Czas 01:50
  • VAVG 21.82km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pogoda fajna, tylko grząsko

Sobota, 14 lutego 2015 · dodano: 14.02.2015 | Komentarze 5

Kolejny dzień przepięknej pogody za oknem. Wypita kawa pozwoliła na zrobienie szczeliny między powiekami na tyle, aby zobaczyć gdzie się znajduję. Niedawno śniło mi się, że jestem w Egipcie, jest ciepło i do szczęścia brakowało mi tylko sprzętu do nurkowania, którego niby zapomniałem z domu, za co nie omieszkałem obwinić Moniki. Niestety to był tylko sen, a dzisiaj po obudzeniu znajdowałem się we własnym domu. Normalnie horror. Takie sny powinny być ustawowo zabronione.


Plan aktywności sportowej na dzisiaj

rower – tak
MTB – niestety tak
obszar działania – kierunek zachód
możliwość zgnojenia błotem – duża
chęci – były

W ramach śniadania sportowca roku zjadłem roladkę schabową w sosie grzybowym z chlebem razowym, co nastroiło mnie pozytywnie do wyjścia z domu. Wsiadłem na maszynę, pogoda marzenie i ruszyłem do Strzeszynka. Do momentu jazdy asfaltem wszystko było idealnie. Niestety wszystko się zmieniło wraz z momentem dotarcia nad Rusałkę. Błoto które tam było dwa dni temu, zwiększyło swoją objętość. Dodatkowo jego przyczepność wzrosła do tego stopnia, że kilkakrotnie musiałem sprawdzać czy mi ktoś nie zabetonował kół, tak ciężko się jechało. Wszystkiemu dodawali smaczku biegacze, biorący udział w jakiś zawodach, a co jeden to bardziej uśmiechnięty, jakby bieganie mogło sprawiać jakąkolwiek radość. I tak obryzgany błockiem po szczyt antenki na moim berecie, dojechałem do pomostu w Strzeszynku, który jest moim zwyczajowym półmetkiem. Zrobiłem fotkę okolicy, podumałem i wydumałem, że nie wracam tą samą drogą, bo to żadna radocha z jazdy.

Zatem wdrożyłem w życie plan „G” (nie mylić z punktem G hehe), czyli „Gdziekolwiek byle inną drogą” i minąwszy hotel Solei, zadupiami, gdzie też lekko nie było, przebiłem się do ulicy Biskupińskiej, która na szczęście była normalną asfaltową drogą. Dalej już bez przeszkód dotarłem do domu.

Tu niestety też nie obyło się bez komplikacji. Gdy wszedłem do łazienki i pralka mnie zobaczyła, wówczas wszystkie światła przygasły i wyświetlił się wielki napis: DO NAJBLIŻSZEGO CHLEWU 10 KM. Odebrałem to jako aluzję do mojego wyglądu i myślałem, że to jakiś żart. Niestety napis nie gasł, a dodatkowo jeszcze zaświeciła się strzałka nakazująca kierunek do rzeczonego chlewu. Nie pozostało mi nic innego jak zawołać na pomoc Monikę, która wystarczyło, że zmarszczyła brwi i sprzęt AGD stal się pokorny. Z bólem muszę się przyznać, że ja też jej się tak boję, a ze strachu czasami zapominam cały dzień oddychać ;-)

Koniecznie muszę w poniedziałek odebrać z serwisu szosówkę, bo inaczej obecny grząski teren mnie wykończy. Tym bardziej, że w czasie mojej diety mającej na celu likwidację kilku zbędnych kilogramów mam jakby mniej sił.



                                                                                         Widok z mojego półmetka



                                                                    chyba jakiś pyłek mi osiadł na rowerze ;-)
Kategoria MTB


  • DST 53.00km
  • Teren 13.00km
  • Czas 02:20
  • VAVG 22.71km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pierwsza pińćdzisiuntka sezonu ;-)

Piątek, 13 lutego 2015 · dodano: 13.02.2015 | Komentarze 8

Jeśli pogoda będzie miała nadal taką tendencję, to upałów możemy się spodziewać na końcu marca. Nie powiem abym się tym jakoś zbytnio martwił.

Plan na dzisiaj był jasny i klarowny. Zaliczyć po raz pierwszy w sezonie Dąbrówkę Kościelną jeśli wystarczy czasu, a jako plan zapasowy dotrzeć do Zielonki i nawrót. Druga polna droga która była bagnista szybko zweryfikowała te plany, bo jeśli na tej drodze był taki syf, to co dopiero będzie w puszczy. Na wysokości Dębogóry został wprowadzony plan "C", czyli zaliczenie Pobiedzisk i za jednym zamachem oblukanie, czy może coś się poprawiło z tą drogą, aby można pomykać tamtędy na szosówce w stronę Gniezna, a może i dalej. Niestety jest tylko gorzej, bo koło Tuczna wymieniają kanalizę i droga przypomina pobojowisko. Nad tym stanem rzeczy z aprobatą kiwali za to wojskowi, którzy z zadowoleniem kiwali głowami.

Ze zdziwieniem zagadałem do nich, dlaczego tak się zachwycają skoro prawie tu się nie da jechać?

W odpowiedzi usłyszałem: panie, bo ruskie tędy w razie czego nie przejdą, nie ma szans, za trudny teren na tym odcinku ;-)

Jakaś logika w tym jest hehe, ale w takim wypadku na poprawę stanu drogi za szybko nie mam co liczyć. Za Tucznem zwyczajowo asfalt się poprawił, ale żeby nie było zbyt kolorowo, to wjazd do Pobiedzisk przywitał mnie zerwaną nawierzchnią. Tu nastąpił nawrót i kierunek dom. Gdzieś po drodze zobaczyłem stado koło 20 saren którym chciałem zrobić zdjęcie. Szybko wyjąłem tela, namierzyłem cele, pstryknąłem kilka fotek, potem sprawdzam jak wyszły i....? Kur..... banknot mi się przesunął między telefonem a etui, zasłonił obiektyw i nic nie wyszło. Z tej okazji zaraz zjawił się koło mnie wójt, sołtys, wiejska kapela i został mi za to zdarzenie wręczony "puchar Gamonia miesiąca"

Dalej to już tylko ponownie potaplałem się w bagnisku na polnej drodze i zgnojony po same pachy dotarłem do domu.
Kategoria MTB


  • DST 30.00km
  • Teren 25.00km
  • Czas 01:41
  • VAVG 17.82km/h
  • Temperatura -4.0°C
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ślisko, oj ślisko

Piątek, 6 lutego 2015 · dodano: 06.02.2015 | Komentarze 4

W dniu dzisiejszym zanotowałem rzecz niespotykaną tej zimy, a mianowicie trzecia doba z rzędu na minusie. Jeszcze moment i niedźwiedzie polarne zaczną się rozglądać za ciepłymi skarpetami jak tak dalej będzie. Ja z tego powodu stanąłem przed dylematem co mam ze sobą zrobić, a dokładnie to gdzie mam pojechać rowerem. Niby możliwości jest wiele, ale to tylko takie złudzenie, bo wrodzone lenistwo nie pozwala mi zbyt wiele nad tym kombinować. Do finału przemyśleń zakwalifikowały się: ścieżki po mieście i Puszcza Zielonka. Druga opcja wygrała przewagą głosów 0:1 ;-)
Rytuał ubierania pominę, bo tyle tego człowiek zakłada na siebie o tej porze roku, że zajęło by mi to godzinę. W końcu znalazłem się na zewnątrz i ruszyłem w lasy. Pierwsza długa prosta pokazała mi, że wybór okazał się cokolwiek ryzykowny na wyślizganej przez auta nawierzchni, ale zaraz się poprawiło bo znalazłem się na drodze mniej uczęszczanej, a co za tym idzie przyczepność wzrosła. Po kilku kilometrach znalazłem się na asfalcie i zaraz zagłębiłem się ponownie w las. Wszystko ładnie białe, sarny wyskubywały resztki zielonego które wystawało na polach, las miejscami zryty przez dziki w poszukiwaniu żołędzi.
Skąd wiem że żołędzi? Bo zryte było pod dębami. Taki ze mnie bystrzacha ;-)
I tak na spokojnie dojechałem sobie do dzisiejszego półmetka, gdzie stanąłem przed dylematem: wracać tą samą drogą czy robić pętlę stałą trasą? Oczywiście wybierając pętlę po chwili żałowałem tego ze łzami w oczach. Na odcinku dwóch kilometrów koleiny wielkości Wielkiego Kanionu Kolorado, jechać prawie się nie dało. Jak już sobie poradziłem z tym odcinkiem, to trafiłem na lodowisko na którym zanotowałem milion uślizgów i tylko kwestią czasu było kiedy zaliczę glebę. Gleby nie było, ale jak już wspomniałem wszystko jest tylko kwestią czasu ;-), chociaż chciałbym się mylić w tej kwestii. Udało mi się zakończyć dzisiejszą jazdę bez siniaków i w jednym kawałku co uważam za duży sukces.
Skromnie muszę nadmienić, że od kilku wyjazdów licznik rowerowy zaczął ponownie działać po tym, jak próbował się na mnie buntować i został za to skopany. Ma się to pedagogiczne podejście do rzeczy martwych hehe.
Ogłaszam kierunek Puszcza Zielonka jako zamknięty dla mnie, aż do ponownych opadów śniegu, bądź też do nadejścia temperatur dodatnich wraz z osuszeniem duktów leśnych.
Kategoria MTB


  • DST 23.00km
  • Teren 23.00km
  • Czas 01:30
  • VAVG 15.33km/h
  • Temperatura 1.0°C
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Biało jak w młynie czyli Puszcza Zielonka w śniegu

Środa, 4 lutego 2015 · dodano: 04.02.2015 | Komentarze 2

Taaaaak. Po ośmiu dniach pracy z rzędu nareszcie nastał dzień wolny. Ufff, aż sobie z wrażenia posapałem troszeczkę, tym bardziej, że dzień zapowiadał się prześliczny.
Pobudka nastąpiła około 8.30 co mnie nawet nie zaskoczyło, bo mój organizm jest głupi i jak ma możliwość odpocząć do oporu to się zrywa jak strażak do pożaru. Z dzisiejszym zrywaniem to może troszeczkę przesadziłem, a to za sprawą nocnego Tour de Bar z kumplem którego nie widziałem ładnych kilka lat. Ku mojemu zdziwieniu zasmakował mi nawet Guinness, a amatorem ciemnych piw nigdy nie byłem. No ale po kilku jasnych na początku to się da wypić i taki wynalazek.
Po przebudzeniu dzisiejsza kolejność czynności została lekko zmieniona i tak na pierwszy ogień poszedł izotonik celem wypłoszenia wielbłądów z mojego języka robiącego dzisiaj za Saharę hehe, następnie obejrzałem jakiś film zajadając obiadowe spaghetti na śniadanie, a wszystko przepłukałem kawą. Za oknem utrzymywał się śnieg który napadał w nocy i kusił mnie do wyruszenia w lasy. To że wyruszę sobie pojeździć było więcej niż pewne, tylko cały czas napawałem się faktem wolnego dnia, a co za tym idzie, nie musiałem się z niczym spieszyć, tym bardziej że śnieg nie topniał.
W końcu nadszedł ten moment i wyruszyłem do Puszczy Zielonki. Pierwsza jazda po śniegu w tym roku i radocha jak u małego dziecka. Leśne dukty całe w bieli i nigdzie wokół żywego ducha. Tak to ja lubię. Kierunek na Miękowo, a później na czuja czyli gdzie oczy zaprowadzą, a zaprowadziły w rejony których zupełnie nie poznawałem, co nie zmienia faktu, że było super. Niestety tam gdzie auta jeździły w większej ilości to zamieniły śnieg w lodowisko i było ciut mało ciekawie, ale obyło się bez gleby ;-). Dzisiejsza jazda to czysta rekreacja, żadnego parcia na jakikolwiek wysiłek, aby nacieszyć oczy widokami białej zimy, która nas rozpieszcza temperaturami jesiennymi.
Na koniec podjechałem na myjkę aby spłukać cały syf z roweru jaki się nagromadził przez ostatnie dwa tygodnie. Po takiej wycieczce wszamałem kolejną porcję makaronu i oddałem się kolejnej części dzisiejszego relaksu.

A teraz poszukam kolejnego filmu :-)
Dobrze jak można zrobić sobie czasami Dzień Leniucha ;-).

                                                                                  To cieszy moje oczy :-)


Kategoria MTB


  • DST 39.20km
  • Teren 7.00km
  • Czas 01:45
  • VAVG 22.40km/h
  • Temperatura 1.0°C
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Gdzie ta wiosna co się jej nie mogę doczekać???

Czwartek, 29 stycznia 2015 · dodano: 29.01.2015 | Komentarze 5

Wstawanie na budzik coraz gorzej mi wychodzi. Najprawdopodobniej winą za to należy obarczyć temperaturę na zewnątrz, która daleka jest od mojego ideału. Po tym jak się zwlokłem z wyra przez kilka minut błądziłem po mieszkaniu w poszukiwaniu czegoś, czego nie zgubiłem i nie potrzebowałem, ale mój mózg tego nie odnotował. Po cichu liczyłem, że za oknem będzie syf i spokojnie sobie posiedzę w domku przed pracą. Niestety tak dobrze nie było, a nawet mówiąc więcej, słońce bezczelnie przebłyskiwało momentami przez chmury tworząc iluzję ciepłej sielanki na zewnątrz. Po wyjściu przed dom owionął mnie lodowaty wiatr, który jako zdecydowanie przeciwny mojemu kierunkowi jazdy towarzyszył mi przez pierwszą połowę trasy. Zimno jakoś dzielnie znosiłem, ale w momencie zagłębienia się najpierw w park, a później w różnego rodzaju dróżki, zrobiło się jakoś mniej przyjemnie za sprawą wszędobylskiego błota i wody. Wszędzie gdzie się nie ruszyłem chlapało na mnie. W połowie dystansu mając tyłek już całkiem mokry powiedziałem sobie BASTA!!!! Ja tu jestem dla rozrywki, a nie do toczenia zapasów w błocie i zawróciłem w stronę ulicy Koszalińskiej która na całe szczęście jest wyasfaltowana. Przed nawrotem odwiedziłem jeszcze pomost który jest stałym punktem programu, a na nim rządzili dzisiaj strażacy przeprowadzając ćwiczenia na wodzie i pod nią. Powrót po asfalcie to już inna bajka. Już nie mogę się doczekać kiedy szosówka wróci z serwisu po wymianie widelca.
Klecąc te słowa wykonałem tel. do sklepu. Część jest już na miejscu i całość będzie do odbioru w przyszłym tygodniu :-).
Całą drogę powrotną jako protest pokonałem nawet się nie zbliżając do nieutwardzonej nawierzchni, a drogi rowerowe witałem jak najlepszych kumpli.
                                              SUCHA CIEPŁA WIOSNO!!!!!!!!!!! GDZIE JESTEŚ??????????



                               Gdybym wiedział, że strażacy będą pływać takimi cackami to chyba bym został jednym z nich



Kategoria MTB


  • DST 29.60km
  • Teren 7.00km
  • Czas 01:23
  • VAVG 21.40km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kręcenie gdzieś i po coś czyli jazda dla przyjemności ;-)

Sobota, 24 stycznia 2015 · dodano: 24.01.2015 | Komentarze 6

Znowu niewyspany wstałem odsypiając nocną zmianę w pracy. Po wczorajszym bieganiu nogi nadal bolą, ale chyba zaczynają się przyzwyczajać do tego rodzaju aktywności i mam nadzieję, że dalej będzie z nimi już tylko lepiej. Po otwarciu jednego oka (bez kofeiny drugie nie chciało zaskoczyć) doczłapałem do ekspresu, umieliłem kawę i zacząłem przygotowania do zaparzenia tego cudownego napoju, a w czasie oczekiwania na niego wypiłem codzienną porcję wody z miodem i cytryną, który to napój według mądrych książek jest bardzo pożądany przez organizm ludzki. Po chwili już siedziałem z kubkiem parujących pyszności. Po kilku minutach usłyszałem lekki trzask co wprawiło mnie w lekki niepokój, ale zaraz sobie uświadomiłem, że to było słyszane otwieranie się drugiego oka, które zaczęło swoją codzienną działalność po otrzymaniu kofeinowej dawki. Mając do dyspozycji kompletny organ wzroku spojrzałem za okno i pogoda nie pozostawiała złudzeń. Trzeba ruszyć dupsko i się rozruszać. Dopiłem kawę, zjadłem banana przygotowałem się do jazdy, gdy nagle mnie oświeciło i wyjąwszy pompkę sprawdziłem ciśnienie w oponach. Przód miał 2.0 bar, a tył 1.7 bar. Też mi się ostatnio ciut ciężko jechało :-) . Dopompowałem i ruszyłem z założeniem bardzo spokojnej rundy. Na dzisiejszym celowniku znalazła się Malta. Pierwszym powodem tego wyboru była chęć jazdy w troszkę inne tereny niż ostatnio, a drugim i zasadniczym powodem tej decyzji była chęć lansowania się nowym telefonem w miejscu gdzie wszyscy wszystko mają na pokaz. Ruszyłem opisywaną niedawno ścieżką rowerową w samych superlatywach przez Tomasza i muszę powiedzieć, że miał rację w 100% co do jakości nawierzchni. Ten DDR przypomina wszystko, tylko nie to do czego zostało stworzone, ale twardy byłem i przejechałem ją w całości. Następnie wtoczyłem się na Maltę i zostałem tam nawet zaszczycony uśmiechem pewnej biegaczki. Sam nie wiem za co, bo moja porażająca uroda hehe była zasłonięta kominiarką, więc w grę wchodziła tylko chęć zwerbowania mnie do Al kaidy czy innego KadafiTerror sp. z o.o. za to nakrycie głowy. Niewzruszony pojechałem na Kobylepole. Trafiły mi się tam ścieżki którymi jeszcze nigdy nie jechałem. Ciekawie się jechało wzdłuż torowiska, a sceneria nakazywała wypatrywać jakiegoś nieboszczyka wywalonego z pędzącego pociągu. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca :-). Gdzieś pod Swarzędzem zawróciłem i zaliczyłem powrót przez Maltę, gdzie dosłownie każdy wypatrywał mojego nowego fona, a który był skrzętnie schowany głęboko w kieszeni ;-).  

To był taki „skrytolans” hehe który polegał na tym że: wszyscy wiedzieli że mam, ja wiedziałem że wszyscy wiedzą że mam, ale nikt nie widział co mam, jak to wygląda i nikomu nic nie pokazałem. Chyba właśnie wymyśliłem nowy trend lansowania ;-)

A teraz na poważnie. Hmm… tak to ja nie umiem.

Po wyjeździe z Malty ponownie zaliczyłem ścieżkę wzdłuż Hlonda, by po chwili być na ostatniej długiej prostej. Aby nogi dzisiaj nie miały ze mną za dobrze postanowiłem dojechać do domu trzecim wjazdem zwanym „morderczym” jak dla mnie. Pewnie inni rowerzyści pokonują go dziergając sweterek na drutach, ale mnie ON zawsze wykańcza. Dzisiaj tak mnie wykończył, że wcale bym się nie zdziwił, gdyby na znaku określającym stopień nachylenia było napisane 180%. Nie zawiedli natomiast moi wierni kibice (patrz foto), którzy na szczycie podjazdu wiernie mi kibicowali. Uwielbiam ich, szczególnie gdy wychodzą z piekarnika ze zrumienioną skórką.

Planowo miało być dzisiaj zrobione 30 km. Wyszło 29.6 km i nawet mi w głowie nie było dokręcać brakujące metry.

Ble znowu dzisiaj do rana w pracy.


                                                                                       Moi kibice



                                                      A to najwierniejszy kibic biegnący po mój autograf :-)

Kategoria MTB


  • DST 43.00km
  • Teren 20.00km
  • Czas 02:00
  • VAVG 21.50km/h
  • Temperatura 0.0°C
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Droga przez mękę

Czwartek, 22 stycznia 2015 · dodano: 22.01.2015 | Komentarze 2

Kładąc się spać nawet przez moment nie myślałem, że dzisiaj będzie tak ciężko. Oczy otworzyłem na sygnał budzika, usiadłem na łóżku aby następnie wstać jak co dzień. Niestety na próbie wstania się skończyło, po tym jak nogi się załamały pode mną i mój nos znalazł się w bezpośredniej bliskości paneli podłogowych. Pierwsza myśl była taka, że w czasie snu ktoś mi podmienił kończyny dolne do których przez tyle lat zdążyłem się już przyzwyczaić, a w zamian montując patyczki od szaszłyków. Rzut oka na nogi pozwolił mi się uspokoić, bo wszystko wyglądało po staremu. Skoro już upadłem to drugi raz się nie będę podnosił i poczołgałem się do miejsca gdzie każdy rozpoczyna swój dzień. W łazience chwytając się po kolei: płytek, ręcznika, wieszaka, szafki, umywalki i kranu udało mi się przyjąć pozycję pionową. Patrząc w lustro wraz ze swoim odbiciem, doszliśmy do wniosku, że poranne niedogodności zawdzięczam wczorajszemu bieganiu. Poczłapałem do okna, a za nim szron na szybach samochodów niechybnie zwiastował temperaturę ujemną. Po otwarciu balkonu moje odczucie zimna jeszcze się pogłębiło. Nastąpiła chwila zawahania, szukanie wymówek, ale na szczęście moja silna wola tym razem była na tyle silna, że popchnęła mnie w stronę misy z bananami, a następnie w stronę ciuchów rowerowych. Chodzenie po mieszkaniu przypominało wyścigi seniorów - posiadaczy balkoników, aby o ubieraniu się nie wspominać. W końcu się przysposobiłem, wyszedłem z mieszkania i wszystko było cacy do momentu dotarcia w miejsce, gdzie schody rozpoczynają swoją wędrówkę w dół. Po pokonaniu pierwszego stopnia z rowerem w ręce, spojrzałem tęsknym wzrokiem w kierunku windy.

Hola, hola głos we mnie się odezwał, winda służy tylko do jazdy w górę.

Rad, nie rad zwlokłem się w cierpieniu na parter, wyszedłem z klatki, a tam jeszcze dziesięć schodów w dół. Zapłakałem. Przed oczami stanęła mi scena z filmu „Wilk z Wall Street”, gdzie DiCaprio ma też do pokonania schody będąc „mocno zmęczony”. W podobnym stylu pokonałem i tę przeszkodę, aby w końcu usiąść na siodełku i ruszyć w drogę. Kierunek Strzeszynek stałą trasą. Powietrze rześkie, droga bez niespodzianek, służby leśne nadal wycinają drzewa i tak spokojnie dotarłem sobie do jeziora. Przy kąpielisku było blisko spektakularnej gleby po tym, jak wjechałem na dwumetrową zamarzniętą kałużę. Drift był spektakularny i jak się wybroniłem przed upadkiem pewnie nigdy do tego nie dojdę, bo o umiejętnościach w tym temacie nawet mowy nie ma.

Druga połowa trasy to męka straszna. Nogi bolały coraz bardziej, siły odpływały w niebyt, ale wizja śniadania pchała mnie w stronę domu może nie nadzwyczaj mocno, ale stale i sukcesywnie. Mi wystarczy powiesić na kiju przed rowerem jakieś fajne żarcie i mogę tak jechać na koniec świata jak osioł za marchewką ;-). Ostatni podjazd zabił mnie i świadomość istnienia odzyskałem dopiero w piekarni. Potem już wjechałem cwaniacko pod klatkę podjazdem dla wózków i dalej już windą, bo co będę drałował po schodach jak można w luksusie podjechać na pierwsze piętro i dodatkowo jeszcze obejrzeć się w lustrze.

Dobrze że mam siedzącą pracę, bo inaczej tylko urlop na żądanie by mnie dzisiaj ratował.



                                                        Bardzo kusząca propozycja, ale nie jak sople wiszą z nosa :-)


Kategoria MTB


  • DST 43.50km
  • Teren 20.00km
  • Czas 02:00
  • VAVG 21.75km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kto późno wstaje... ten się ledwie wyrabia z czasem ;-)

Wtorek, 20 stycznia 2015 · dodano: 20.01.2015 | Komentarze 2

Zapomniałem sobie nastawić budzik na rano. Poniekąd zrobiłem to z premedytacją, a z drugiej strony miało padać od rana, więc po co miałem się stresować i tak już dostatecznie znienawidzonym dźwiękiem urządzenia do wyrywania człowieka z objęć Morfeusza, zazwyczaj w najbardziej dogodnym momencie snu. Kolejnym zasadniczym powodem był fakt uszykowania sobie ciuchów do biegania na wypadek złej pogody, a bieganie w moim wypadku to wraz z ubieraniem, rozgrzewką i treningiem zasadniczym to max 30 minut. Tak więc czas w zasadzie został zaplanowany z iście zegarmistrzowską precyzją i miałem ze wszystkim spokojnie zdążyć.

W każdym razie wstałem, przeciągnąłem się, wyjrzałem przez okno – a tam mokro. Wizja RUNNING jak najbardziej możliwa. Wylazłem na balkon – a tam mnie jakiś arktyczny ziąb owionął. Pomyślałem jak na mnie te wszystkie czynniki wpłyną podczas jazdy rowerem i wizja RUNNING staje się coraz bardziej prawdopodobna i dociera do mnie niczym zbliżająca się wizyta u dentysty na leczenie kanałowe. Spojrzałem na ciuchy uszykowane i przeznaczone do biegu i z mojego gardła wydobył się skowyt połączony z kwileniem. Sąsiedzi zbiegli się tłumnie na pomoc, więc musiałem ich zapewnić, że nic się nie dzieje tylko miałem przez chwilę straszną wizję, ale już wszystko w porządku. Pokiwali ze zrozumieniem głowami i rozeszli się do swoich domów życząc mi powodzenia.

Zjadłem banana, jeszcze raz zerknąłem przez okno i z radością stwierdziłem, że nie jest aż tak źle i w sumie jazda rowerem może się udać. Nowe siły we mnie wstąpiły. Pędem zebrałem do kupy wyprane rzeczy rowerowe, ubrałem je i już meldowałem się na dole ruszając czym prędzej bo opóźnienie zaliczyłem dzisiaj straszne. Plan na dzisiaj był tak prosty, że aż skomplikowany. Jeśli będzie po drodze na Strzeszynek bardzo mokro to zawracam do lasu na Zielonkę. Okazało się całkiem dobrze i pierwsza opcja została utrzymana w mocy. Tradycyjnie wzdłuż Warty, potem Golęcin i do Strzeszynka. Po drodze oczywiście jak ostatnio w każdym lesie trwała wycinka drzew i nawet jakieś znaki poustawiano braku możliwości wstępu na dany odcinek ścieżki. I co miałem zawracać? Może jeszcze miałem sobie innego lasu poszukać? Ale w sumie to ja nie miałem zamiaru nigdzie wstępować tylko przejechać, a o zakazie jazdy nic nie było tam napisane. W szkole zawsze mi tłumaczono, abym czytał ze zrozumieniem, czego później żałowało wiele osób słuchając moich interpretacji słowa pisanego. Przejechałem, z drwalami się minąłem i nikt mi piły spalinowej w plecy nie wkomponował. W Strzeszynku jak zawsze wjechałem na pomost, potem runda dookoła jeziora i powrót na śniadanie, bo na jednym bananie to człowiek za długo nie pociągnie. Jak zawsze znajdzie się od każdego stwierdzenia jakiś wyjątek i w tym wypadku wyjątkiem jest Małysz, który o jednym bananie potrafił zdobywać wszystko co chciał. Ja nie potrafię. Po powrocie do domu z wyższością i uśmiechem zwycięzcy rzuciłem wyzywające spojrzenie w kierunku ekwipunku do biegania.

Coś czuję, że to moje szczęście nie będzie trwać wiecznie ;-)
Kategoria MTB


  • DST 32.00km
  • Teren 31.00km
  • Czas 01:32
  • VAVG 20.87km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Puszczy nie odpuszczę

Sobota, 17 stycznia 2015 · dodano: 17.01.2015 | Komentarze 3

Muszę napisać, że NIESTETY dzisiaj też była pogoda która umożliwiała wyjazd rowerem.

Dlaczego niestety? Bo miałem strasznego lenia i byłem ciut zmęczony mimo, że chwilę przedtem wstałem. Oczywiście zdajecie sobie wszyscy sprawę, iż jako wymówkę mogłem wymyślić milion mniej lub bardziej wiarygodnych wytłumaczeń, wraz z wpływem na to Bitwy pod Grunwaldem lub rozbiórki Chaty Wuja Toma ze względu na decyzję Inspekcji Budowlanej z siedzibą w Wąchocku, ale ja nie jestem taki i potrafię się przyznać do swoich słabości ;-)

Po dwugodzinnym ściemnianiu samego siebie odnośnie wyjścia w teren w końcu się zwlokłem na dwór i ruszyłem z zapałem Albańskiego uchodźcy przymusowo deportowanego z powrotem do ukochanej ojczyzny.

Wsiadłem, ruszyłem i… już mi się nie chciało. Niestety duma zwyciężyła, bo co by na to powiedzieli w domu gdybym się zjawił z powrotem po minucie? Inna sprawa, że jestem dopiero na początku akcji pod kryptonimem „WYTOP’’ mającej na celu uwolnienie mnie od przynajmniej dziesięciu kilogramów zbędnego balastu, więc nie było co się poddawać tym, bardziej, że są już pierwsze efekty.
Kierunek dzisiejszej jazdy to ponownie Puszcza Zielonka. Na trzecim kilometrze nie mogło być inaczej, mój rumak skręcił na ścieżkę wiodącą w stronę domu. Całe 500 metrów z nim walczyłem aby zawrócił i ponownie skierował się tym razem do Annowa. Posapałem troszkę na podjazdach, odbiłem koło Owińsk i dalej dysząc zafundowałem sobie kilometrowy podjazd. Przystanąłem koło białego „roweru pomnika” postawionego ku pamięci jesienią, który to jak zakładałem zostanie zdewastowany w krótkim czasie i byłem gotów postawić na to kasztany przeciw kamieniom, że tak się stanie. Na szczęście się myliłem.

Dalej pojechałem do Trzaskowa, tam nawróciłem i zakombinowałem z innymi drogami powrotnymi ocierając się o jednostkę wojskową. Wracając spotkałem dwóch pasjonatów MTB, pozdrowiliśmy się i każdy udał się w swoją stronę. Na ostatnim odcinku dzisiejszej jazdy udało mi się kawałek pojechać asfaltem i cudowne uczucie gładkiej jazdy z minimalnymi oporami spłynęło na mnie niczym ukojenie na pijaka po upragnionym pierwszym porannym łyku wysokoprocentowej nalewki z czegokolwiek. Nic do dobre nie trwa zbyt długo i ostatni kilometr musiałem znowu przedzierać się przez lasek.

I tak szczęśliwie dotarłem do domu. Jutro nigdzie się nie ruszam, bo i tak idę do pracy i na nic nie będę miał czasu.




                                                                                Niech stoi jak najdłużej 






Kategoria MTB


  • DST 37.00km
  • Teren 34.00km
  • Czas 01:54
  • VAVG 19.47km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

W paszczy Puszczy Zielonki

Piątek, 16 stycznia 2015 · dodano: 16.01.2015 | Komentarze 4

Kolejny już dzień pięknej aury. Szczęście moje nie ma granic wobec takiej hojności natury. Jeszcze tydzień takiej pogody a z rozpędu pójdę do pracy w samych kąpielówkach.

Przesmarowałem łańcuch, nawinąłem sobie loki, pociągnąłem usta szminką i ruszyłem się pomęczyć. Na pierwszym kilometrze zwyczajowo się zamyśliłem co skutkowało ominięciem skrętu na luźno zaplanowaną trasę. W ten oto sposób stałem się uczestnikiem trasy zastępczej co zwiastowało nieprzewidziane nieprzewidzialności. Początek znanymi ścieżkami. Na piątym kilometrze rozwidlenie, chwila namysłu i odbiłem na drogę której nie kojarzyłem, a która to doprowadziła mnie do Miękowa. Skoro się już tu znalazłem to wpadłem do mechanika z zapytaniem czy na poniedziałek mogę podstawić auto na wymianę dupereli. Niestety nie potrafił się określić. Zatem zawinąłem tyłek i pojechałem dalej do Owińsk.

No właśnie TU się skończyła moja wiedza na temat ścieżki którą sobie upatrzyłem i wybrałem na dalszą podróż. Minąłem śpiących w aucie ochroniarzy, wykonałem kilka skrętów i już za Chiny Ludowe nie wiedziałem gdzie jestem, ale nie było tak źle bo prawie przez cały czas było więcej z górki niż pod nią, chociaż nie wiem jak to jest możliwe. W pewnym momencie objawiła mi się znana droga koło Trzaskowa, ale tylko na chwilę bo zaraz postanowiłem się znowu pogubić w kolejnych duktach leśnych.

No i tu się zaczęło. Piach, ścinka drzew, ledwie widoczny zarys ścieżki i w końcu powalone drzewa za którymi nie było już nic poza lasem. Jak dla mnie było oczywiste, że znalazłem się w CZARNEJ DUPIE!!! Strasznie nie lubię zawracać, ale nie było innego wyjścia. Ledwie się odwróciłem, a tu ukazał mi się jakiś obiekt podobny do bunkra, którym nawet być może kiedyś był. Wszystko ładnie zasypane liśćmi i robiło fajne wrażenie, do tego stopnia, że wcale bym się nie zdziwił gdyby ze środka wyszedł jakiś zapomniany przez wehrmacht Adolf i zapytał: dokumente zur kontrole bitte. Tak więc poszukałem innej dróżki i nadal na czuja kierowałem się dokądkolwiek. W oddali zobaczyłem wielki budynek którego nie kojarzyłem więc od tego momentu stał się moim celem co cywilizacji. Jak to w życiu bywa nie dane mi było do niego dojechać gdyż w sposób nagły i bezpardonowy drogę mi przecięło torowisko, a za chwilę się objawiła stacja kolejowa Zielone Wzgórza. Coś mi świtało we łbie i za chwile się okazało że jestem koło Murowanej Gośliny czyli nawigacyjnie w domu ale jednak około 15 km od niego. Dalej to już bułka z masłem o której właśnie zacząłem marzyć bo takie mi się ssanie w żołądku załączyło, a tu jeszcze trzeba chwilę popedałować do miejsca gdzie jeść dają. Nikogo nie powinno dziwić, że drogę powrotną miałem pod wiatr skoro w pierwszą stronę też tak miałem. W domu czekała na mnie połówka jabłka i banan w wersji mini oraz nagroda pocieszenia: obiad do zrobienia ;-). Ciężki jest los byłego kucharza.

Podsumowując. Puszcza mnie dzisiaj pożarła i wypluła nędzne resztki.

Wieść niesie, że idzie zmiana pogody z jakimiś opadami.


                                                                                            Bunkier  (chyba) i ...


                                                                                                   schody do niego

Kategoria MTB