Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Follow me on Strava

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lipciu71.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

OSP

Dystans całkowity:4554.15 km (w terenie 55.00 km; 1.21%)
Czas w ruchu:169:13
Średnia prędkość:25.63 km/h
Maksymalna prędkość:54.00 km/h
Suma podjazdów:3249 m
Suma kalorii:10217 kcal
Liczba aktywności:33
Średnio na aktywność:138.00 km i 5h 38m
Więcej statystyk
  • DST 143.28km
  • Czas 05:09
  • VAVG 27.82km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

11/2016 - z setą do ruskich

Środa, 31 sierpnia 2016 · dodano: 31.08.2016 | Komentarze 6

Skoro się znalazłem w Krynicy Morskiej, to postanowiłem zobaczyć, czy mnie czasami nie ma na granicy z ruskami.

W zasadzie  czułem obrzydzenie do nastawiania budzika w czasie urlopu na godzinę 5:20, ale zrobiłem to chcąc mieć co nieco jeszcze z dzisiejszego dnia. Pokręciłem się rano po pokoju, zjadłem coś i polazłem d auta po rower, aby o koło 6:20 wyruszyć w traskę. Początkowo drogi były puste, co wprawiało mnie w dobry nastrój. Za Sztutowem skręciłem z głównego szlaku samochodowego i od tego miejsca przez dłuższy czas jechałem podrzędnymi drogami. Po minięciu Rybiny natknąłem się na znak informujący o nieprzejezdnej drodze na moim szlaku. Zignorowałem to i wygrałem na tym, gdyż nie mogły tamtędy przejechać tylko auta, ja zaś rowerem przez na wpół rozebrany mostek przemknąłem bez żadnych problemów. Wiele kilometrów podziwiałem liczne mostki nad ciekami wodnymi, wiejskie klimaty i wszechogarniającą ciszę, zakłócaną momentami odgłosami zwierząt domowych. W takiej sielance dojechałem do Jagodna, gdzie żarty się skończyły, a zaczęły górki.

Ktoś mi niedawno powiedział, że tu już będzie płasko. A skoro tak, to ja się grzecznie kurwa pytam, dlaczego na jednym ze zjazdów "po tym płaskim" wykręciłem swój nowy rekord prędkości 70,44km/h i to w dodatku bez pedałowania?

Tak zachowują się rowery amatorów, gdy nie ma hopek? Naturalnie nie była to jedyna hopa, ale za to najszybsza :). Oczywistym jest, że za każdy zjazd musiałem później słono zapłacić podjazdem. W Tolkmicku się znacznie wypłaszczyło, a po wjeździe do Fromborka powoli wypełzał mi na twarz uśmiech.

Braniewo powitało mnie pierwszą dzisiaj napotkaną sygnalizacją świetlną. Gdy do niej dojeżdżałem było zielone, po chwili już widniało na niej żółte. Na ten widok przyspieszyłem i.... zamknąłem oczy, gdyż jako człowiek na wskroś prawy i szanujący wszelakie przepisy, nie mogę patrzeć jak jest łamane prawo ;-)



Po dalszych 6km dojechałem na granicę polsko - rosyjską, tam zrobiłem pamiątkowa fotkę i ruszyłem w drogę powrotną do Fromborka, skąd miałem połączenie tramwajem wodnym na drugą stronę Zalewu Wiślanego, którym zamierzałem wrócić aby nie tracić całego dnia na rower. W Braniewie zrobiłem krótki postój na hot doga, kawę i zapas wody, a po przerwie i dziesięciu kilometrach wjechałem po raz drugi dzisiaj do Fromborka.


Jak wiadomo Kopernik wstrzymał Słońce, ruszył Ziemię. Tylko dlaczego je wstrzymał nad katedrą, gdy robiłem zdjęcie???



Mając godzinę czasu w nadmiarze, usiadłem w pobliskim lokalu i wypiłem COŚ zimnego. Rejs przez zalew opóźnił się lekko z powodu awarii jednostko pływającej, ale ostatecznie zostałem przetransportowany na drugi brzeg do miejscowości Piaski. Stamtąd miałem jeszcze 12km z czego 9km będzie mi się śniło po nocach, ze względu na wysoką jakość dziur i niską łat w asfalcie. Już mnie przechodzą dreszcze na myśl o tamtym odcinku drogi. Mam tylko nadzieję, że moje koła mi to kiedyś wybaczą :)

Po dotarciu do mety nastąpił błyskawiczny prysznic i razem z M. poszliśmy na połowy ciepłej rybki z jakiejś przydomowej wędzarni.

Wykręciłem dzisiaj 143km, a jak wiadomo gol strzelony na wyjeździe liczy się podwójnie ;-)

Wisienkami na torcie są nowe zaliczone gminy: Nowy Dwór Gdański, Elbląg obszar wiejski, Tolkmicko, Frombork, Braniewo obszar miejski/wiejski

                                                             
                                                                              Oczywiście nie mogło zabraknąć OSP :)




  • DST 54.06km
  • Czas 02:00
  • VAVG 27.03km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

9/2016 po gmin kilka

Piątek, 26 sierpnia 2016 · dodano: 26.08.2016 | Komentarze 2

Założenie konta na "Zalicz gminę" skutkuje tym, że nawet jak człowiek tak do końca nie jest przekonany do ruszenia dupska, to zaliczenie kolejnej gminy motywuje. I tak było dzisiaj.

W pierwszej kolejności pojechałem zaliczyć gminę Wilków. Pominę fakt, że musiałem się do niej czołgać 6.5km pod górę. Ale się wdrapałem. Co ciekawe, na granicy powiatów jakość asfaltu różniła się od siebie drastycznie.


Na dodatek na tym odcinku zapach uprawianych malin doprowadzał moje zmysły do szału. Niestety na każdym polu byli zbieracze :( Następne pojechałem drogą na Nałęczów. W czasie pokonywania odcinka wśród pól, idący z przeciwka starszy człowiek uśmiechnął się do mnie i krzyknął: JAK DOBRZE BYĆ MŁODYM!!! Młody już nie jestem, ale do wyboru zostały mi dwie na szybcika wyselekcjonowane odpowiedzi.

- pierwsza autorstwa  byłego prezydenta bliźniaka: SPIEPRZAJ DZIADU

- druga używana przez ludzi gorszego sortu: DZIĘKUJĘ

Jako drugi sort podziękowałem nieznajomemu i pognałem przed siebie. Za Celejowem skręciłem na Karmanowice celując w drugą dzisiaj gminę Kurów. Znaków informujących o granicy gmin nie znalazłem, ale napotkana starsza kobiecina z wyraźną życzliwością mnie o tym zapewniła, gdy ją o to zapytałem. Dalej dzięki GPS wdarłem się opłotkami w czeluści gminy Końskowola, robiąc przy okazji zdjęcie OSP w Stokach. Gdy dojechałem ponownie do Celejowa skończyły się typowo wiejskie klimaty, które wręcz uwielbiam, a w zamian pozostało 15km drogi już mi znanej, ale na szczęście niezbyt ruchliwej.


Zaliczanie nowych gmin ma dla mnie tę zaletę, że jadę nieznanymi drogami, mając zawsze szansę zobaczyć coś nowego.

Kategoria Gminy, szosa, OSP


  • DST 67.07km
  • Czas 02:25
  • VAVG 27.75km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

8/2016 ciąg dalszy eksploracji okolic Kazimierza

Czwartek, 25 sierpnia 2016 · dodano: 25.08.2016 | Komentarze 2

Kolejny dzień mojej heroicznej walki o choćby odrobinę kondycji, będąc na urlopie. Rzut oka na mapę i padło na Opole Lubelskie. Zanotowałem trasę w głowie i ruszyłem przed siebie. Nie powiem, pierwsze 500 metrów poszło gładko, bo z górki. Następnie za zakrętem zaczął się teren wznosić. I tak wznosił przez siedem cholernych kilometrów. Dało mi to czas na zastanowienie, czy aby mnie nie spotkała w ten sposób jakaś kara. Ale gdy w czasie sapania przeanalizowałem swoje życie, nie znalazłem w nim nic za co bym mógł zostać tak okrutnie ukarany przez los. Inna sprawa, że jakoś szczególnie mocno nie zgłębiałem tematu, a wręcz zlekceważyłem zagadnienie ;-)

W Karczemiskach strzeliłem zdjęcie tamtejszej OSP i po chwili już gnałem dalej. Po 20km zboczyłem z obranego kierunku aby zaliczyć gminę Poniatowa. Po wjechaniu do niej zawróciłem i po 7km znalazłem się w Opolu Lubelskim, przez które tylko przemknąłem, odnalazłem drogę do gminy Łaziska i zaliczyłem ją w pięknym stylu.

Na czym polegał ów piękny styl? Pojęcia nie mam, ale dobrze to wygląda w słowie pisanym :)

Po nawrocie rzucił mi się w oczy piękny wóz strażacki, stojący dostojnie i jakby trochę zapomniany.





Powrót był o dziwo niewiele łatwiejszy, niż jazda w pierwszą stronę. Przyjemnie mnie zaskoczył widok i zapach kwitnącego rzepaku na polu, a głowę bym dał, że to nie czas na to. Ale cóż, nigdy nie byłem zbyt mocny z biologii. Wyjątek stanowiły lekcje o uprawach i zbiorach marihuany :) Oko również cieszyły plantacje malin, na których niestety trwały zbiory, a co za tym idzie, zapewne był tam również właściciel niezbyt skory do darmowego poczęstunku. Końcowy odcinek na szczęście był zjazdem i pozwolił mi odpocząć tuż przed dotarciem na kwaterę.



Przez przypadek wyszło dzisiaj ciut więcej kilometrów niż zazwyczaj, ale za to wpadły cztery gminy: Karczmiska, Poniatowa, Opole Lubelskie i Łaziska.


Kategoria Gminy, szosa, OSP


  • DST 229.04km
  • Czas 08:26
  • VAVG 27.16km/h
  • VMAX 54.00km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 1285m
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Poznań - Kalisz łowiąc gminy

Wtorek, 19 lipca 2016 · dodano: 20.07.2016 | Komentarze 14

Remik w końcu tygodnia rzucił pytanie, czy jest opcja zrobienia jakiejś trasy. Tak się przypadkowo złożyło, że droga była już wytyczona od zeszłego roku i czekała spokojnie na realizację. Przesłałem pytającemu mapkę z naszkicowanym szlakiem do akceptacji. W zamian otrzymałem poprawioną wersję i zasadniczo wszystko było gotowe od strony teoretycznej. Od praktycznej też po ustaleniu miejsca zbiórki w Łęczycy na godzinę 6:30. Osobiście byłem za wcześniejszym wyruszeniem, ale Tomkowi i ten czas wydawał się zbyt wczesny, wręcz nieludzki. Drogo go to w następstwie kosztowało, gdyż.... ale o tym zaś skrobnę :)

Wtorek był dniem startu. Wstałem z zapasem czasu, ogarnąłem się i ruszyłem pod Pajo – miejsce spotkania z Tomaszem. Przyjechał punktualnie i razem podjechaliśmy na miejsce spotkania z Remikiem, który również nadjechał o czasie. Spotkanie z nim było zarazem poznaniem w rzeczywistości. Po kilku zdaniach nastąpił start ostry, który wcale nie był taki ostry, bo i nie było takiej potrzeby. Trasa Puszczykowo, Mosina, Rogalin minęła w chwilę, zapewne za sprawą wielokrotnych przejazdów nią w przeszłości.

Śrem to pierwsza większa miejscowość na naszym szlaku, ale niczym mnie nie zauroczyła. Przejechaliśmy przez nią bez problemów i opuściliśmy bez żalu. Tłumy nas również nie witały i szlochające baby nie żegnały. Przynajmniej takie jest moje odczucie ;-). Pokonując kolejne kilometry, mijając po drodze wioski Pysząca, Chrząstkowo, Konarzyce wjechaliśmy do Książa Wielkopolskiego w którym została zarządzona krótka przerwa regeneracyjna. Wykorzystałem ją na ciacho z makiem i kefir.

Następny odcinek pokonywaliśmy zdawać by się mogło w "stylu pijanego mistrza kung-fu" za sprawą zaliczania gmin, niekoniecznie jadąc w linii prostej. Plusem tego jest możliwość zobaczenia miejsc do których zapewne nigdy bym nie pojechał, minusem czasami kiepska nawierzchnia. Noga za nogą, koło za kołem i znaleźliśmy się w Górze, gdzie zobaczyliśmy pałac wybudowany w latach 1877 - 1878 dla Rudolfa Fischera von Mollarda w stylu renesansu północnego, zwanego również "stylem królowej Anny" - błysnąłem wiedzą? Dzięki kochana Wikipedio ;-). Zobaczyliśmy w Górze również bar, który na tyle zwrócił moją uwagę, że cyknąłem mu fotkę.






Kolejny przystanek regeneracyjny wypadł w Golinie. Tam nastąpiło szybkie wszamanie zakupów i znów czas był w drogę. Następnym epizodem godnym uwagi był pałac w Dobrzycy wybudowany w latach 1798–1799.



Od tego momentu naszym kolejnym celem pośrednim był Gołuchów wraz ze swoim zamkiem. Jednak zanim tam zawitaliśmy, dopadł nas deszcz przed którym zmuszeni byliśmy się schronić pod drzewami. Na tym czekaniu straciliśmy około 20 minut, które również w dalszej części zaważyły o....., ale o tym pod koniec. Gdy przestało padać, zdecydowaliśmy się na jazdę. Niestety woda zalegająca na asfalcie lekko zmieniła stan naszych butów i ciuchów z suchego na mocno wilgotny :). I w takim stanie zawitaliśmy do Gołuchowa. Po zasięgnięciu języka u tubylca, dowiedzieliśmy się gdzie szukać zamku, oraz o żubrach, które ponoć miały być niedaleko wspomnianej budowli. Zamek zobaczyliśmy (Zamek w Gołuchowie – pierwotna,wczesnorenesansowamurowana budowla o charakterze obronnym, kilkukondygnacyjna, na planie prostokąta, zbasztamiw każdym z narożników, która została wzniesiona w latach1550-1560dlaRafała Leszczyńskiego (starosty radziejowskiego i wojewody brzesko-kujawskiego) wGołuchowie.), a na żubry nie wystarczyło czasu.



Na tym etapie było wykręcone około 150 km, więc nikogo nie zdziwił kolejny popas kawałek dalej w miejscowości Piotrów. Zjedliśmy jakieś wyroby cukiernicze, ale czaru tego posiłku dopełniał unoszący sie wszędzie zapach marihuany. Po prostu rozkosz dla nosa. Skąd wiem jak pachnie marihuana? Oczywiście z Wikipedii buhahaha. Naprawdę buhahaha. Niestety towaru nikt nam nie dostarczył, ognia nie podał więc bez niezrozumiałego dzikiego chichotu podnieśliśmy tyłki i pojechaliśmy dalej łowić gminy, a do kolejnej musieliśmy zboczyć ze szlaku i w ten sposób zajechaliśmy do Koźlątkowa.

Następny etap naszej jazdy wyglądał na mapie jak Żyd miotający się po pustym sklepie. Lewo, prawo, lewo, prawo niby bez ładu i składu. A jednak w tym szaleństwie była metoda i to skuteczna :). I tak na naszym śladzie prowadzącego nas GPSa pojawił się Koźminek wraz ze swoim ryneczkiem, OSP i dystrybutorem ponoć zdrowej wody.







                                                                          Ponoć zdatne do picia




Chłopaki pogadali z tubylcami i nadszedł czas rozpatrzenia szans złapania pociągu około godziny 16:00. Niestety (ale tylko dla Tomasza) wychodziło na to, że nie ma na to cienia nadziei. Ja z Remikiem przyjęliśmy te obliczenia po męsku, dochodząc do jedynego słusznego wniosku, że jadąc późniejszym składem będzie więcej czasu na piwo i pizzę ;-). Tomasz miał natomiast jakieś plany w domu obwarowane czasowo. Na jego niefart złożyły się deszcz i co za tym idzie pauza w naszej eskapadzie oraz..... jego chęć dłuższego pospania. Cóż, jak mówi stare przysłowie: kto rano wstaje, ten wcześniejszy pociąg na peronie zastaje :). Ze zgryzoty wyrwał kilka włosów (swoich, gdyż ja własnych prawie nie posiadam hehe) i siłą rzeczy zaakceptował późniejszy powrót.

Przed nami był ostatni odcinek jazdy i przedostatnia gmina do zaliczenia. I w trakcie jej zaliczania, objawił nam się wiśniowy sad, którego nachalne zaproszenie przyjęliśmy zgodnie z zasadą "kradzione nie tuczy :)".



Pojedliśmy owoców do syta i z radosnymi minami kierowaliśmy sie do Kalisza. 14 km przed nim Remik zaproponował boczna drogę z czego skrzętnie skorzystaliśmy, aby nie jechać drogą krajową o dużym natężeniu ruchu. Tam ciut pobłądziliśmy, ale naprawdę niedużo. Naprawdę!!!!! Na główną drogę wjechaliśmy tuż przed Kaliszem, gdzie znów zaczęło padać. Ubrałem się w użyczony przez Remika nieprzemakalny przyodziewek i tak potem gnałem na PKP, że nie zatrzymałem się przy znaku KALISZ. Chłopaki tam stanęli i fotkę sobie zrobili. Przez moje gapiostwo takiej fajnej nie mam :(

Końcowy etap nas zmoczył i w takim stanie wjechaliśmy do centrum. Tam poszukaliśmy tamtejszy rynek, zrobiliśmy pamiątkową fotę i ruszyliśmy na poszukiwanie dworca i pizzerii. W tym temacie poszło nam nawet zgrabnie. Następnie podzieliliśmy zadania. Tomasz pojechał kupić bilety, a ja z Remikiem kupić pizzę na wynos. Ostatecznie okazało się, że Tomek dojechał do nas z biletami, czasu było jeszcze sporo i pizzę zjedliśmy na miejscu. Taki nowy trend, zamów żarcie na wynos i zjedz na miejscu. Może właśnie przetarliśmy nowy kanon mody? Historia nas osądzi :)


                                                                      Finish!!


                                                      Kalisz. Dupy nie urwało, ale za to urwało mi wieżę ;)


Po zjedzeniu faktycznie czas nam się skurczył i w tempie ekspresowym odwiedziliśmy jeszcze pobliski sklep w celu nabycia browarka na drogę. Na PKP byliśmy 5 minut przed czasem. Grunt to idealne zgranie w czasoprzestrzeni i super organizacja. Pociąg przyjechał punktualnie o 18:07, wsiedliśmy i ruszyliśmy w podróż powrotną. Jazda minęła nam na pytlowaniu. Piwo rozdaliśmy w pociągu potrzebującym (oficjalna wersja do druku). Ja z Tomkiem wysiedliśmy na Poznań Dębiec, a Remik na Głównym.


                                                                                Konie odpoczywają :)


                                                                              Nasz driver do domu :)


Wypad uznaję za bardzo udany. Remik, Tomasz (kolejność alfabetyczna) dziękuję bardzo za wspólna jazdę i razem spędzony czas.

Plan został wykonany w 100%, zaliczyłem 15 nowych gmin kontynuując tym samym moją akcję pt. Malowanie Wielkopolski.

Zaliczone zostały: Książ Wielkopolski, Jarczewo, Jarocin, Nowe Miasto nad Wartą, Kotlin, Pleszew, Gołuchów, Blizanów, Żelazków, Ceków Kolonia, Koźminek, Szczytniki, Opatówek, Lisków, Kalisz.

To zdjęcie zakłada kłam stwierdzeniu, że Tomasz nie cierpi ścieżek rowerowych, Z Remikiem w tym czasie jechaliśmy Ulicą ;-)



                                                                                 OSP Murawno






Kategoria 200 z plusem, Gminy, szosa, OSP


  • DST 102.89km
  • Czas 03:41
  • VAVG 27.93km/h
  • VMAX 49.00km/h
  • Temperatura 31.0°C
  • Aktywność Jazda na rowerze

Tak jak wczoraj, tylko inaczej ;-)

Czwartek, 30 czerwca 2016 · dodano: 30.06.2016 | Komentarze 2

Co dwie pokuty to nie jedna, a zatem aby się podlizać swojej szosówce za ostatnie zaniedbania, postanowiłem zrobić dzisiaj jeszcze jedną "setkę" i połączyć przyjemne z pożytecznym. Tą pożytecznością był zamiar odebrania auta z warsztatu, po jego ostatnich fanaberiach.

Start zrobiłem trochę później niż wczoraj, odrabiając tym samym zaległości w spaniu. Początek już zapowiadał dużo cieplejszy dzień. Przez Gołuski i kilka innych wiosek dotarłem do Napachania i od tego miejsca zacząłem jazdę na czuja jeśli chodzi o zrobienie równej setki, gdyż na więcej czas mi nie pozwalał. Ulicą szkolną wjechałem do Rokietnicy, zahaczyłem o Mrowino i po kilkunastu kilometrach już byłem w Kaźmierzu. Dziwne, mając przejechane niewiele kilometrów byłem już głodny. Zatem normalne było, że moje receptory wyczuliły sie natychmiast na jakikolwiek punkt żywnościowy. Krótko za tablicą Radzyny wpadło mi w oko tamtejsze OSP, które było położone przy ulicy o jedynej słusznej nazwie - STRAŻACKA. To jest doskonały przykład tego, że nie daleko pada jabłko od jabłoni :).





A za OSP objawił sie wiejski sklepik w którym co prawda nie było drożdżówek, ale były pączki. Jednego nabyłem (był duży) za 1,40pln. W Poznaniu za te pieniądze sprzedano by mi co najwyżej lukier z pączka i to chyba nie z całego ;-)

Po wyjściu ze sklepu miałem dylemat który rower wybrać do dalszej jazdy ;-)


Aby oszczędzać czas, jadłem go w czasie jazdy. I mnie za to pokarało, gdyż ostatnie dwa kęsy wyleciały mi z ręki z gracją odbijając się od licznika (zostawiając na nim marmoladę) i trącając mój lewy but (został na nim lukier), reszta wylądowała na asfalcie. Pech :(

Po tym smutnym końcu resztki pączka skręciłem na drogę 184. A przy niej zobaczyłem dwa strasznie wesołe ziemniaki. Aż zawróciłem aby je uwiecznić.



Tą drogą dojechałem już drugi raz dzisiaj do Mrowina, ponownie zliczyłem Rokietnicę i dalszą jazdę kontynuowałem przez Sobotę, Golęczewo...itd, kopiując wczorajszą trasę aż do Bolechowa. Na tym etapie miałem zrobione 92km, więc odpuściłem sobie Murowaną Goślinę i prościutko tuż za nią wyjechałem na drogę 196.

Temperatura która momentami przekraczała trzydzieści stopni wysuszyła oba bidony. Na horyzoncie w Owińskach pojawił się sklep w którym kupiłem dużą wodę. Napełniłem jeden bidon, resztę wypiłem i za moment już kręciłem, a kilka momentów później znalazłem się w Czerwonaku z którego zjechałem na drogę do Miękowa. Droga do Miękowa to istna męka dla roweru szosowego. Wszędzie Piasek, "tarka" i kamienie, ale dojechać było trzeba. Za to jako bonus, mogę sobie wpisać 2km jazdy w terenie ;-) Gdy pokonałem leśną ścieżkę zdrowia, zakończyłem tym samym pod warsztatem dzisiejszą jazdę i kolejną setkę.



Kategoria 100 i więcej, szosa, OSP


  • DST 103.65km
  • Czas 03:42
  • VAVG 28.01km/h
  • VMAX 49.00km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wyścig z deszczem

Środa, 29 czerwca 2016 · dodano: 29.06.2016 | Komentarze 4

Sumienie mnie dusiło strasznie przez ostatnie kilka dni z powodu braku czasu na rower. Zatem postanowiłem je dzisiaj ugłaskać jakąś "setunią". Wczoraj po analizie pogody wydumałem, że rozpada się po 11:00. I z tą wersją zasnąłem.

Obudziłem się przed budzikiem skoro świt, wypiłem kawę, zjadłem płatki i zajrzałem do pogodynki. Mina mi zrzedła, bo deszcze zapowiadali już o 9:00 i na moje oko miałem niewielkie szanse zdążyć wrócić przed nimi. Podjąłem jednak wyzwanie i wyruszyłem. Zaraz po starcie zanim jeszcze dotarłem do asfaltu, wyskoczył mi nagle, w błyskawicznym tempie, kompletnie nieoczekiwanie, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia przed koło... ślimak. Ledwie się wyrobiłem z hamowaniem podczas tej dynamicznej sytuacji ;-). Ale dałem radę.



Po wzajemnym obwinieniu rozstałem się z mięczakiem i przez Gołuski, Skórzewo, Zakrzewo i inne wioski, dotarłem do Rokietnicy aby dalej rzadko uczęszczaną trasą przez Sobotę, Golęczewo dojechać do ruchliwej Obornickiej. Hopki przed Moraskiem tradycyjnie wprawiły mnie w sapanie ale chwilę później na zjazdach czułem się wyśmienicie. W Bolechowie jakiś mistrz kierownicy (DGL...) postanowił ogłosić całemu światu klaksonem, że nie jadę po ścieżce rowerowej. Zanotowałem miejsce w pamięci i następnym razem..... też z niej nie skorzystam ;-)


                                                     Nadrobiłem zaległości i zrobiłem zdjęcie OSP Mrowino

W Murowanej Goślinie wszystko bez zmian więc pojechałem w stronę Poznania. W naszym kochanym mieście stołecznym przy Makro, znalazł uwielbienie w klaksonie kierowca Passata (WZcoś tam), następny nauczyciel przepisów ruchu drogowego. Różnica pomiędzy tym, a poprzednim polegała na tym, że temu chciało się otworzyć okno i rzucić w moją stronę kilka cennych wskazówek. Z mojej strony udzieliłem równie subtelnych rad, co może zrobić sobie ze swoimi wskazówkami. W istnej sielance domowej skręciliśmy na światłach każdy w swoja stronę :). W tym momencie była godzina 9:00, do domu miałem około 15km, a na niebie zaczął wygrywać w oddali kolor granatowy. Włożyłem od tego momentu w jazdę cały swój kunszt do przedzierania przez miasto w porannym przedwakacyjnym szczycie. Lawirowałem, przyspieszałem, omijałem i naturalnie darzyłem ogromnym szacunkiem czerwone światła. Wszystkim się kłaniałem w tym szacunku ;-)

Wjeżdżając do Plewisk miałem do domu 3.5km, widziałem czarne chmury nad sobą, ale również szansę dla siebie w wyścigu z deszczem. Na tym odcinku byłem szybszy od Szybkiego Lopeza, byłem jak huragan, byłem jak bolid F1, byłem.....byłem po chwili w strugach deszczu. Zabrakło mi 1,5km aby dojechać suchym. Fuck!!!! Widać taka karma :)

Ale mimo wszystko pokutną setkę zrobiłem i zadowolony wróciłem.




Kategoria 100 i więcej, szosa, OSP


  • DST 61.00km
  • Czas 02:08
  • VAVG 28.59km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

W ciepełku

Czwartek, 23 czerwca 2016 · dodano: 23.06.2016 | Komentarze 19

Piekarnik od samego rana. Piekarnik również w pracy gdy piszę te słowa. Jest tak ciepło, że litery parują zaraz po napisaniu. Ale wolę tak niż zimno.

Pętla przez Skórzewo, Zakrzewo, Rogierówko, Strzeszyn, Ławica, Zakrzewo. W tym ostatnim nabyłem na śniadanie serek homo i cukier wanilinowy. Później posłużyło mi to za śniadanie, jako dodatek do naleśników, razem z dżemem malinowym. W Plewiskach zostałem zaskoczony widokiem OSP. Tyle razy tamtędy jeździłem i jakoś nie wpadło mi w oko. Po zrobieniu fotki i później przy próbie ruszenia, łańcuch się uślizgnął i zafundowałem sobie biniola na lewej kostce. Napęd już od jakiegoś czasu woła o zmianę warty, ale ja koniecznie chciałem go dojechać do 20k. Chyba to się nie uda :( Ten siniak to chyba kara za to, że wczoraj odebrałem części do zmiany ze sklepu rowerowego, które tam na mnie czekały od ponad miesiąca hehe i nic z tym na razie nie zamierzałem z tym zrobić.

Tylko kiedy ja mam to wymienić? Na nic nie mam ostatnio czasu. A jeszcze podczas przeprowadzki zaginął mi drugi łańcuch zmiennik i od półtora miecha latam na jednym. Złośliwość rzeczy martwych ;-)






Kategoria szosa, OSP


  • DST 265.90km
  • Czas 10:04
  • VAVG 26.41km/h
  • VMAX 47.00km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Kalorie 10217kcal
  • Podjazdy 1964m
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Poznań - Szczecinek

Środa, 8 czerwca 2016 · dodano: 09.06.2016 | Komentarze 9

Pobudka godz. 3:00. Na pierwszy ogień poszła kawa, a chwilę później ugotowałem pierogi. Zbieg okoliczności sprawił, że gdy ponad miesiąc temu szykowałem się z Tomaszem do pierwszej w tym roku dwusetki, również przed startem jadłem pierogi. Taka karma ;-). Wszystko było już przyszykowane dnia poprzedniego, więc po drobnym poślizgu czasowym, około 4:20 z pełnym żołądkiem ruszam w trasę do Szczecinka.



Jest rześko. Temperatura oscyluje w granicach 10 stopni. Najpierw przeprawiam sie przez Poznań, naturalnie wyludniony o tej porze. Światła na skrzyżowaniach przeważnie są pulsujące co sprawia, że jadę płynnie.




W końcu wyjeżdżam z miasta i kieruję pierwsze kroki na Wągrowiec.




Ten odcinek drogi znam aż za dobrze, a ruch na nim o tej porze jest jeszcze minimalny. Zajeżdżam nad to samo jeziorko które odwiedziliśmy z Tomaszem w drodze do Torunia. Tym razem nie było pusto. Siedzieli dwaj wędkarze. Jeden w aucie się grzał, a drugi łowił. Chociaż po krótkiej pogawędce słowo łowił było jest mocno na wyrost. Nic nie brało.







A myślałem, że przez  cała drogę będę musiał jechać sam. Nic bardziej błędnego. ON był ze mną cały czas ;-)



W końcu wpadam do wspomnianego miasta i patrząc na ślad GPS ustalonej trasy jadę dalej. Następną miejscowością którą mijam jest Kaliska. Kojarzę ją z planowania trasy lecz gdy już ją opuściłem, moje oko kontrolnie opadło na telefon z wgrana trasą. Ups, źle pojechałem. Na szczęście do cofnięcia nie miałem więcej jak 500 m. Szybko naprawiłem błąd i znów byłem na właściwym kursie. Ja to się potrafię pogubić nawet gdy ktoś mnie prowadzi za rękę hehe. Kolejno mijałem Tarnowo Pałuckie, Łekno, Ludwikowo, Niemczyn, Rakowo, Wiśniewo, Gręziny, Morakowo i Gołańcz. Szczerze mówiąc byłem nawet mile zaskoczony jakością asfaltów do tego momentu.




                                                                                Most nad Notecią


W Gołańczy zaczęło mnie już lekko ssać, a to nieodmiennie znak, że zbliżało się zrobione 100 km. Dokładnej wiedzy nie miałem, bo licznik ustawiłem, aby pokazywał temperaturę. Na wylocie z miasteczka wszedłem do sklepu sieci ABC. W środku było 5 osób. Wszyscy ze wszystkimi o czymś gadali, niby coś wybierali, ale w rzeczywistości nic się nie działo. Czeski film. Po kilku minutach na tapetę wszedł temat 500+ i darmowych książek dla pierwszoklasistów. Nie wytrzymałem, wyszedłem i pojechałem o suchym ryju dalej. Liczyłem, że zaraz będzie następna wioska, a tam kupię co mi potrzeba. Była, ale dopiero za Potulinem i Parkowem, o wdzięcznej nazwie Smogulec. Nie wiedząc dlaczego, ale nazwa skojarzyła mi się z wiedźmami.

Dlaczego? Sam nie wiem.

Tym razem w sklepie byłem tylko ja i sprzedawczyni. Poprosiłem o serek grani, bułkę, wodę, duże ciacho z jabłkami i patyczek do lodów abym miał czym szuflować ten serek. Ekspedientka podając mi każdy kolejny produkt, miała coraz gorszą minę. Podając jako ostatni patyczek, na twarzy miała wypisaną rządzę mordu. Miałem wrażenie, że bierze udział w konkursie na największego paszkwila powiatu. Swoją drogą na moje oko, jak tak dalej będzie obsługiwała to miejsce w pierwszej trójce ma jak w banku :) Przed sklepem znalazłem ustronne miejsce i zrobiłem sobie mini piknik. Gdy już wszystko pochłonąłem, zdjąłem rękawki oraz nogawki, gdyż już było bardzo ciepło i ruszyłem w dalszą drogę. Pierwszy postój wypadł na 117 km.

Minęło pół godziny jazdy i wjechałem do Wyrzyska. I gdy zbliżałem się do jego centrum, pokonując przy tym ładny lecz dziurawy zjazd, coś mi zaczął rower dziwnie tańczyć. Szybki rzut oka i wszystko było jasne. LACZEK!!! Skoro społeczeństwo chciało abym został troszkę dłużej w Wyrzysku, to trzeba było mnie zaprosić na jakiś smaczny obiad, a nie dziurawić gumę :). Na luzie zmieniłem dętkę i ruszyłem bez żalu opuszczając mieścinę. Kawałek dalej kupiłem jeszcze jedną wodę na stacji benzynowej, coś na kształt przeczucia. Była zimna i gazowana. Pychota. Pół wypiłem na miejscu, a resztę wlałem do już opróżnionego bidonu. Spożycie płynów nagle wzrosło.

Tak sobie jechałem spokojnie wioska za wioską podziwiając piękne okoliczności przyrody. Gdzieniegdzie stał bocian w gnieździe, czasami wypasało się bydło (Nie, nie, naprawdę mi nie chodziło w opisie o obżerających za nasze pieniądze polityków, tylko o to bardziej cywilizowane bydło czyli krówki i byczki hehe. Przepraszam jeśli wprowadziłem w błąd) A nawet miałem szczęście zobaczyć białe kruki :)










                                                                                     Białe kruki ;-)


Nawet nie wiem kiedy teren zaczął być pofałdowany, ale co gorsze zaczął wiać silny wiatr - w dodatku przeciwny. W sumie prognozy to zapowiadały, ale liczyłem po cichu, że tym razem się pomylą. Niestety nie tym razem.

Jechało mi się wspaniale lasem, równą drogą z pomagającym wiatrem, aż do miejscowości Łąkie. Tam skręciłem w lewo i.... cofnęło mnie w dwójnasób. Po pierwsze cofnął mnie wiatr, który wiał bardzo mocno czołowo, a po drugie cofnęło mnie do epoki wczesnego Gierka za sprawą jakości drogi. O ile wiatr mogłem zrozumieć, to nie mogłem pojąć kto ukradł lepiszcze czy też inny wypełniacz z jezdni, pozostawiając w zasadzie tylko kamyki. Jazda po tym niewiele różniła się od jazdy brukiem. W taki właśnie sposób brnąłem ze świętą trójcą (czołowy silny wiatr, kiepski asfalt i hopki). Na szczęście tragiczna nawierzchnia po 5 km została zmieniona na znośną i jakoś to szło.

Po raz drugi odezwał się we mnie dzisiaj głód. Bidony też już wyschły ale powiedziałem sobie, że przerwę zrobię dopiero po przekroczeniu 200 km. Gdy na liczniku było 198,5 km oczom moim ukazało się Józefowo, ale skoro słowo zostało wypowiedziane, to przed ustalonym limitem nigdzie nie staję. I to nie był błąd. To był wielbłąd. Co prawda po wyjeździe z Lędyczka droga nr 22 była luksusowo gładka, lecz nigdzie nic nie można było kupić. Dodatkowo zignorowałem drogowskaz na Okonek, gdyż ślad GPS kazał mi jechać prosto. Jak się później okazało, urządzenie w jakiś sposób zaczęło pokazywać inną opracowaną trasę. W każdym razie zamiast skręcić pojechałem prosto.

Głodny, spragniony i zły dojechałem do miejscowości Podgaje. A tam znałem knajpkę gdzie dają zjeść dużo i dobrze. Zamówiłem kotlet po kowalsku z frytkami i zestawem surówek, oraz 1.5 l wody. Wszamałem to wszystko jeszcze zanim talerz dotknął stołu :) Syty zamówiłem jeszcze kawusię i przegadałem chwilę z kierowcą TIRa. Jak już odsapnąłem, ruszyłem zrobić ostatni odcinek trasy.


Ruch na jedenastce był masakryczny. TIR za TIRem. Plan był genialnie prosty, jak najszybciej dojechać do Lotynia i uciekać w boczną drogę. Niby proste, ale zmęczenie już dawało o sobie znać, wiatr nie pomagał, a hopka poganiała hopkę.

W końcu jednak zobaczyłem tablicę Lotyń i odetchnąłem. Ale tylko na chwilę, gdyż jadąc przez miasteczko nigdzie nie widziałem drogowskazu ze skrętem na alternatywną (boczną) drogę do Szczecinka. Stanąłem z boku, sięgnąłem do tylnej kieszonki w której trzymałem papierową mapę i..... KURWA MAĆ wyrwało się z mojego gardła. Mapy zgubiłem na tym krótkim 15 km odcinku od ostatniego postoju. Musiałem zatem wprowadzić w życie plan „B”. Odjechałem kawałek, stanąłem w cieniu, oparłem rower o płot, na tym samym płocie zawiesiłem okulary rowerowe, założyłem korekcyjne i rozpocząłem przywracanie śladu GPS na właściwe tory. I gdy tak sobie grzebałem w telefonie, do przeciwnej strony płotu podbiegł wielki pies i zaczął na mnie ujadać. Co gorsze, moje okulary wisiały na oczku płotu dokładnie na wysokości jego pyska. Nie bardzo miałem jak je zdjąć. Do tego wszystkiego otwory w płocie były na tyle duże, że pół psiej mordy wystawało na zewnątrz. Nastąpił lekki impas. Ostatecznie zasymulowałem odjazd, a gdy bydle odbiegło dostatecznie daleko, szybko podjechałem po okulary i je zdjąłem z płotu. Takie coś to chyba tylko mi się mogło przydarzyć.

Prawidłowy ślad ostatecznie został pokazany na ekranie i pojechałem w dalszą drogę. Naturalnie okazało się, że pojechałem troszeczkę za daleko. Skręciłem prawidłowo i po chwili pożałowałem tego. Droga to były asfaltowe kratery. Na zjazdach momentami musiałem zwalniać do 10 km/h, aby nie pogiąć kół. Parłem jednak dziarsko naprzód. Znów zaczynało mi brakować picia, a za zimną colę mógłbym zabić. Na horyzoncie pojawiła się Żółtnica – ostatnia wioska, którą kojarzyłem przed metą. Była tam nawet OSP, ale jakaś taka nijaka.





Za nią był sklepik. Wszedłem do środka, podbiegłem do lodówki, a tam typowo wiejski zestaw rozrywkowy: piwo, gorzała i energetyki. Spytałem sprzedawcę o zimną colę lecz ten tylko wzdrygnął ramionami. Zły wyparowałem ze sklepu. Na wyjeździe zobaczyłem drogowskaz SZCZECINEK 10. Cholera, myślałem że miałem trochę bliżej.

W końcu dojechałem do upragnionego napisu SZCZECINEK.


Gdy go minąłem zadzwoniłem do M. aby mi podała godziny odjazdów pociągów, bo zapomniałem spisać. Najbliższy miałem za 40 minut i tylko kawałek do stacji. Przyspieszyłem na finiszu i wparowałem na dworzec. Kupiłem bilety oraz zapytałem gdzie jest jakiś sklepik, bo na sucho nie zamierzałem wracać. Powiedziano mi, że na końcu deptaka przez dworcem. Podziękowałem i wyszedłem. Deptak co prawda znalazłem natychmiast, lecz powaliła mnie jego wielkość. Na dobrą sprawę to można go było nakryć w całości jednym butem :). Sklepik też odszukałem, kupiłem też niezbyt zimną colę oraz trzy napoje 0,5 l o kolorze bursztynu każdy. I gdy piłem w pośpiechu coca-colę przed sklepem, podeszła do mnie lekko podcięta niewiasta i zaczęła zadawać dziwne pytania. W końcu się uparła i koniecznie chciała dowiedzieć ile dzisiaj przyjechałem. Na nic moje wykrętne odpowiedzi, że rower tylko pożyczyłem od kolegi, że tylko go odprowadzam i sam prawie nie jeżdżę. Była tak uparta, że nachyliła się nad licznikiem i po chwili stwierdziła:

- aleś chłopie najebał tych kilometrów, dobrze nie widzę bo nie mam okularów, ale chyba żeś zrobił 25 km. :)     (cytat)

Fakt, dobrze nie widziała hehe. Prawda by ją zabiła, a ja nie wyprowadzałem jej z błędu. Wróciłem na dworzec, po chwili przyjechał pociąg, zapakowałem się do środka i rozpocząłem powrót do Poznania. W przedziale siedziałem przez całą drogę sam. I bardzo dobrze, przynajmniej nikt krzywo nie patrzył jak wypijałem to co sobie kupiłem na drogę. Po niecałych trzech godzinach przybyłem na Poznań Główny, a dalej spokojnie rowerem pokonałem ostatnie 12 km do domu.



Ostatecznie zrobiłem ponad 260 km, z czego ostatnie siedemdziesiąt pod mocny wiatr. Na chwilę obecną moja kondycja wystarcza na dokładnie tyle. Wypiłem sporo, bo aż 6 litrów płynów na trasie, kawę, colę i 3x0,5 w pociągu. I nadal nie byłem dobrze nawodniony.

Zaliczone 10 nowych gmin pod które ułożyłem tą trasę: Damasławek, Gołańcz, Wyrzysk, Łobżenica, Złotów obszar wiejski, Zakrzewo, Lipka, Lędyczek, Szczecinek obszar miejski i wiejski.




Kategoria 200 z plusem, Gminy, szosa, OSP


  • DST 65.85km
  • Czas 02:19
  • VAVG 28.42km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rozdziewiczony

Sobota, 4 czerwca 2016 · dodano: 04.06.2016 | Komentarze 5

Niby słońce, niby chmury. Kremować czy nie kremować łapki przed słońcem? Oto jest pytanie. Jako urodzony poznaniak nie pokremowałem aby zaoszczędzić ;-) Potem naturalnie żałowałem, ale co zaoszczędziłem to moje hehe.

Początek przez Gołuski, Skórzewo, Sady, Rogierówko i wjechałem do Rokietnicy, a co za tym idzie wprowadziłem planową lekką modyfikację trasy. Po drodze zobaczyłem ukwiecone na biało pole i sięgając do swoich głębokich zasobów wiedzy z tego zakresu, mogę z całą stanowczością stwierdzić, że to były przebiśniegi. Co swoją drogą w czerwcu jest oczywiste :)





Acha, na śmierć bym zapomniał. W końcu jakiś bystrzacha rozdziewiczył klaksonem mnie na wyremontowanej drodze w Kiekrzu ze ścieżką rowerową obok niej, zwracając mi tym samym uwagę, że źle jadę. To musiało kiedyś mieć miejsce. Klakson, a nie że źle jadę :)


Następnie skierowałem się do Pamiątkowa wiedząc, że asfalt tam prowadzący był jeszcze ubiegłego roku daleki od ideału. No i nic się nie poprawiło. Jednak sprawdzać trzeba co jakiś czas, bo można by przegapić jakiś remont :) W Przecławie cyknąłem tamtejsze OSP i dotarłem do Pamiątkowa. Od tego momentu jechałem trasą Szamotulską równiuteńką jak stół. Za Chybami wyprzedziło mnie i wystraszyło jednocześnie dwóch motocyklistów. Z ich prędkości wywnioskowałem, że już chyba byli już w fazie wznoszenia tak zapierdalali.



Za Przeźmierowem wykonałem telefon do M. czy kupić truskawki. Na moje nieszczęście przystała na to z radością, a ja potem jak głupi kręciłem się po Plewiskach i szukałem gdzie jeszcze to cudo sprzedają, gdyż pora była już mocno popołudniowa. Na szczęście było czynne jedno stoisko i nabyłem garść tych przepysznych owoców. Ostatni kilometr okazał się wyzwaniem za sprawą trzymanej w ręce papierowej tytki z zakupem last minute.

Truskawki dojechały do domu okrągłe, a nie płaskie ku mojemu zdziwieniu, gdyż raczej spodziewałem się musu owocowego. Też by pewnie smakował.
Kategoria szosa, OSP


  • DST 61.36km
  • Czas 02:07
  • VAVG 28.99km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Nowa pętla i nowa znajomość

Czwartek, 2 czerwca 2016 · dodano: 02.06.2016 | Komentarze 7

Najpierw podsumowanie rowerowego maja: MAJ BYŁ DO DUPY!!!

Czwartek. Nareszcie znalazłem czas na rower. Bardzo nie lubię jak moje życie nie toczy się po ściśle utartych szlakach i wszystko muszę inaczej planować. A ostatnio mam tyle z utartych szlaków, co dróg w dziewiczym ścisłym rezerwacie.

Grunt że ruszyłem i w głębokim poważaniu miałem czy będzie później padać deszcz czy nie. Początkowo obrałem „na tapetę ” ostatnio dopracowaną pętlę. Jadąc przez Skórzewo i Dąbrowę sam do końca nie wiedziałem skąd wieje wiatr. Mało tego, on sam tego nie wiedział :) Zbliżając się do Sadów, wiedziałem sprzedawane prosto z pola truskawki. Piękny widok, gdyby tylko nie fakt, że nie miałem jak ich zabrać ze sobą w razie decyzji o zakupie, dodatkowo nie robiąc z nich marmolady. Pomlaskałem i pojechałem dalej.

Za Sadami zachciałem przetestować boczną odnogę asfaltową i oczywiście skończyło się tak.




Minąłem Rogierówko. I w tym momencie dostałem kaprysu aby pojechać inaczej. Zatem zaliczyłem Psarskie, Strzeszynek i wpadłem do Poznania aby Golęcinem wyjechać na Wawrzyńca i dalej Polską. I gdy pomykałem tą ostatnią z wymienionych, w pewnej chwili wyprzedziłem odzianą na różowo dziewoję na szosówce. Nawet mi w głowie cos zaświtało, ale po głębokiej analizie zostało odrzucone jako nierealne przez mój narząd myślowy, zwany przez niektórych na wyrost mózgiem.

Krzyk za mną LIPCIU!!!! upewnił mnie, że świtanie w głowie miało jednak jakieś podstawy. Krzyczącą okazała się Starszapani. Zatrzymałem moją maszynę i witając, oficjalnie się sobie przedstawiliśmy. Przegadaliśmy na środku ścieżki rowerowej około 20 minut i pewnie gadalibyśmy nadal, tylko każdego z nas nie wzywali do siebie kapitalistyczni wyzyskiwacze, czyli widmo pracy zaglądało nam w oczy. Życzyłem „starszej” powodzenia na maratonie i każde z nas pojechało w inną stronę.

Puściłem się Bukowską i od razu wiedziałem, że wiatr łaskawca mnie popycha. Długimi odcinkami cztery dychy nie schodziły z licznika. Zgodnie z pradawnym przysłowiem – wszystko co szybkie szybko się kończy. I skończyło się po skręcie na Zakrzewo. Odhaczyłem Ochotniczą Straż Pożarną w tej miejscowości uwieczniając ją na kliszy.




Chyba miałem zostać strażakiem, bo bardzo mi cieszą oko takie jednostki pożarnicze.

Ostanie kilometry pokonałem pod wiatr, który raczył sobie odebrać, to co mi dał na Bukowskiej. Ale nie z takimi podmuchami już się walczyło i ostatecznie jako zwycięzca dojechałem do domu.

Zapomniałem dodać, że DDR na Koszalińskiej wygląda na ponad galaktyczny, jak z innej epoki. Przejechałem po tej ścieżce i złego słowa nie mogę powiedzieć. Jest super.


                                                                         Autostrada rowerowa

Kategoria szosa, OSP