Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Follow me on Strava

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lipciu71.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

OSP

Dystans całkowity:4554.15 km (w terenie 55.00 km; 1.21%)
Czas w ruchu:169:13
Średnia prędkość:25.63 km/h
Maksymalna prędkość:54.00 km/h
Suma podjazdów:3249 m
Suma kalorii:10217 kcal
Liczba aktywności:33
Średnio na aktywność:138.00 km i 5h 38m
Więcej statystyk
  • DST 250.23km
  • Czas 09:03
  • VAVG 27.65km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Walka z czasem i nutką goryczy w tle, czyli Poznań - Kutno po raz drugi

Poniedziałek, 26 czerwca 2017 · dodano: 28.06.2017 | Komentarze 14

Poniedziałek. Pobudka. A wyjazd miał być we wtorek. Wiatr niestety zmienił swoje plany i miałem do wyboru jazdę pod niego, lub zmienić dzień i kierunek. Wybrałem drugą opcję.

Ruszyłem o 4:00, mimo początkowego planu o 3:00 I miało to wpływ na późniejszy rozwój wydarzeń. O tym potem.


                                                                                                Halt!!!

Zatem skoro świt nastąpił start na połów gmin. Już na początku zatrzymał mnie szlaban. Na szczęście na krótko. Następnie przez 15km jechałem pustym miastem, co zawsze wprawia mnie w zachwyt. W końcu wpadam na trasę do Gniezna i wygodnym poboczem docieram do niego. Za nim kieruję się na Trzemeszno, a tym samym rozpoczynam zbieranie gmin. Lecz zanim do niego dojechałem, zrobiłem po 75km pierwszy popas.

Takie są następstwa kiepskiego śniadania :)


                                                                                        Wiatraczek

W Trzemżalu odbiłem w bok po gminę, która aż się prosiła o zebranie hehe, a przy okazji trafiłem pierwsze OSP. Dzień już wstał i był pochmurny, co mi bardzo odpowiadało. Do tego wiatr pomagał. Warunki wprost idealne na dłuższy wypad. Po drodze zaliczyłem Przyjezierze, gdzie klimat przypominał tandetną gorączkę naszego wybrzeża.



                                                                                        Mielno pełnym ryjem, mimo iż to tylko Przyjezierze ;)

Sklepik na sklepiku, kebab gonił pizzę, a hot dog popychał loda z goframi :). W takim luksusie dotarłem do Kownat, gdzie zaliczyłem drugi sklepik i uzupełniłem zapasy, plus trzy kiełbaski z powodu braku kabanosów. I gdy kilka kilometrów dalej pałaszowałem w czasie jazdy owe kiełbaski, dopadł mnie we Wturku wioskowy kundel i podczas ucieczki upuściłem ostatniego serdelka.




                                                             A ja myślałem, że tego dnia był poniedziałek :)

Co za pech :( Żeby się cholerne szczekadło nim udławiło ;)

Skoro wiatr pięknie pomagał, to w głowie zaświtała mi myśl, czy aby nie pokusić się o próbę złapania wcześniejszego pociągu. Jadąc dalej, w głowie cały czas robiłem obliczenia. Kosztowne ale o tym za chwilę.

Na trasie nie spotkałem nic ciekawego, a dystans do końca był mniejszy z każdą chwilą. 100km przed metą wychodziło, że jest realna szansa na sukces w temacie wcześniejszego powrotu i późniejszego startu. Mimo wszystko miałem jeszcze luz psychiczny. Niestety w pewnym momencie musiałem jechać kilometr szutrówką w lesie, co na oponach szosowych do przyjemności nie należało. 



                                                         Jakość foty odpowiednia do jakości nawierzchni :)


75km do końca. Zegarek pokazywał, że nie muszę się martwić o nic. To też się nie martwiłem.

Na 195km mojego wypadu, ssanie w żołądku było na tyle duże, że obowiązkowa była wizyta w sklepie. W Osieczu Wielkim zderzyłem się z obsługą rodem z PRLu. Jedna sprzedawczyni rozwalona na lodówce czytała gazetę i mówiła drugiej (dużo młodszej) co ma podać. Inna sprawa, iż wielkiego wyboru nie było. Na szybko kupiłem bułkę, dwie cienkie parówki i sok jabłkowy. Przed sklepem napój przelałem do bidonów, a pseudo kiełbaski wpakowałem do pieczywa i ruszyłem nie tracąc czasu. Jadłem jadąc. Krótko po tym wyprzedziło mnie dwóch motocyklistów. Samo w sobie nie było to dziwne, lecz po krótkim dystansie na długiej prostej w jakiejś wsi, wylazł mi na drogę policjant machając lizakiem. Jednocześnie usłyszałem za mną zwalniające auto. Dla pewności zapytałem z uśmiechem mijanego stróża prawa, czy to ja mam się zatrzymać. Również z uśmiechem mi odpowiedział, że nie dzisiaj. Dowcipniś hehe. Na poboczu również stały dwa motocykle które dopiero co mnie wyprzedziły. Mieli pecha :( Co gorsze jednak, siły zaczęły mnie opuszczać i zacząłem sobie zdawać sprawę o możliwej przegranej w walce z czasem. Powoli odpuszczałem tempo. Czułem lekki posmak porażki.

Za Lubieniem Kujawskim stanęła mi przed oczami, niczym oaza na środku pustyni stacja Orlen. A skoro Orlen to KAWUSIA!!!!!!!! I już do niej podjeżdżałem, już prawie zamawiałem ten cudowny napar, już prawie witałem się z gąską...... gdy coś siedzące w moim łbie, coś bliżej niesprecyzowanego, kazało mi sprawdzić godzinę.

Sprawdziłem. Miałem 53minuty i około 25km do pokonania. Moja rozterka trwała 20sekund, po czym ze łzami w oczach pożegnałem w duchu Orlen i ruszyłem gonić pociąg. Za Nartami miałem w planach odbić po gminę leżącą z boku mojego szlaku. Przez chwilę pomyślałem czy jej sobie nie odpuścić, żeby zyskać na czasie. Ale to by było już przegięcie i naruszenie własnego wewnętrznego regulaminu, gdyż w istocie do niczego mi się tak naprawdę nie spieszyło. No prawie :)

Zatem gminę ową zaliczyłem i ostatkiem sił popędziłem do Kutna, przez które o dziwo przejechałem bezkolizyjnie. Wpadłem na dworzec, zobaczyłem swój pociąg stojący na peronie i zziajany wsiadłem do składu, mając jakieś trzy minuty zapasu. O dumie mnie rozpierającej nawet nie wspominając. I gdyby na tym był koniec, wówczas wyjazd byłby wprost idealny.

Niestety, życie ma zawsze jakiegoś Czarnego Piotrusia w rękawie :)

Gdy już powiesiłem rower, przyszła konduktorka której zameldowałem chęć zakupu u niej biletu. Potwierdziła i powiedziała, że niech odsapnę i zaraz do mnie podejdzie. Po chwili faktycznie podeszła, zapytała dokąd chcę jechać i postukała w swoją maszynkę do biletów. Cierpliwie czekałem z uśmiechem. Pociągiem lekko szarpnęło, skład ruszył i w tym momencie usłyszałem: 120.10zł POPROSZĘ.



??????????????????????????????????????????????????????????

Uśmiech mi zszedł z twarzy :)

Ile????????????????????????????????????????????????????????

120.10zł padło tak samo - suma wypowiedziana ponownie nic się nie zmieniła.

Ja na to, że chyba zaszła lekka pomyłka, bo jak sprawdzałem w domu dnia poprzedniego, to powinien przejazd z rowerem kosztować około 60zł.

Zostałem zaproszony do przedziału konduktorskiego, a tam mi wyjaśniono, iż taka cena faktycznie widnieje na ten pociąg jako Super Promo, ale dotyczy TYLKO I WYŁĄCZNIE zakupu przez internet. Zaś kupując w kasie lub u konduktora cena jest inna.

Jako iż tak do końca durny nie jestem, zapytałem grzecznie, czy jak zaraz kupię przez internet ów bilet, bo będzie to uznane. Z uśmiechem otrzymałem informację, że taka sprzedaż jest blokowana na 15 minut przed odjazdem, a skład już jak widzę jedzie.

Chwytając się ostatniej deski ratunku zapytałem, czy w drodze wyjątku mogę kupić bilet przez internet od następnej stacji? Znów z uśmiechem powiedziano mi, iż następna i jedyna stacja na tym odcinku to Gniezno :)

Nie pozostało mi nic innego, jak tylko zapłacić, mieć świadomość, że gdybym tak nie pędził i pojechał dwie godziny poźniej , to bym był zasobniejszy o 60zł hehe. Taka właśnie czasami jest cena zwycięstwa :)

Za to przejechałem się w luksusie EIC i gorzko delektowałem każdą wydaną przed chwilą złotówką ;-)




                                                                                                  PODSUMOWANIE

Wyjazd był baaaaaaaaaaardzo udany. Wiatr zgodnie z pogodynką bardzo pomagał przez cały czas. Z wyjątkami gdy zawiłości trasy nakazywały mi zmiany kierunku jazdy i wówczas wiało z boku.

Nadal twierdzę, że takie szwendanie się przez nieznane wsie, miasteczka, pola ma swój urok. A dodatkowo zapach mijanych łąk, lasów i innych rozlewisk o tej porze roku, dla takiego mieszczucha jakim ja jestem, to bardzo fajna odskocznia od życia w codziennym kieracie.

Oczywiście zostały zaliczone nowe gminy: Trzemeszno (239), Mogilno (240), Orchowo (241), Strzelno (242), Jeziora wielkie (243), Wilczyn (244), Skulsk (245), Piotrków Kujawski (246), Wierzbinek (247), Topólka (248), Lubraniec (249), Boniewo (250), Chodecz (251), Lubień Kujawski (252), Nowe Ostrowy (253), Łanięta (254), Strzelce (255)






                                                                     OSP Trzemżal

































Kategoria 200 z plusem, Gminy, OSP, szosa


  • DST 60.00km
  • Czas 04:08
  • VAVG 14.52km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Niedźwiedź

Niedziela, 18 czerwca 2017 · dodano: 19.06.2017 | Komentarze 12

Poprzedniego dnia nawet były plany zwiedzania okolicy, lecz deszczowa pogoda zniweczyła je dokumentnie. Ale w ostatni dzień pobytu słońce się nad nami zlitowało, a nawet przypiekło. Celem była wieża w Mostkach do której trafiliśmy prawie bez problemu. Widząc ją stwierdziłem, iż szału nie ma i swą potęgą mnie nie powaliła. Dodatkowo bruk lubuskiego zabijał jak zawsze. Nawet w lesie.



                                                                                            Bruczysko  :(


                                       Wieża na której rozpalano ogień ku czci Bismarca



Dalej jadąc przed siebie, dotarliśmy nad jezioro Niesłysz w Przełazach, które okazało się wyjątkowo czyste. Było nad nim również sanatorium. Niestety nie było tam możliwości zakupienia czegokolwiek do jedzenia. To oznaczało, że moje dobre samopoczucie opadało, wraz z narastającym głodem. Już tak mam :) Aby nie wracać tą samą dziurawą drogą,, nadłożyliśmy dystansu i w ten sposób trafiliśmy do miejscowości Niedźwiedź. Mieliśmy nieoczekiwanie okazję podziwiać drewniane rzeźby  w ilościach hurtowych.


                                                                 Sołtysi minimalizm w Przełazach ;-)






























Będzie trzeba tam wrócić z lepszym aparatem i większą ilością czasu, gdyż wszystkiego nie można było ogarnąć w tak krótkim czasie.

Za Niedźwiedziem dopadł nas głód, lecz zanim znaleźliśmy knajpkę, Monika złapała laczka i trzeba było łatać dziurę, gdyż dętka z odpowiednim zaworem została na kwaterze. Za to po takiej nieoczekiwanej atrakcji, zjedliśmy porządny obiad w Poźrzadle. 

                                                                  I jeszcze dziwny drogowskaz 


Zgodnie ze starym powiedzeniem „pełen żołądek podnosi uroki krajobrazu” – ostatni odcinek pokonaliśmy w doskonałych nastrojach, podziwiając uroki lubuskiej ziemi. Co prawda Marzena – trzeci uczestnik wycieczki, miała pod koniec już serdecznie dość pedałowania,

ale później była zadowolona jak nigdy z wyprawy.


                                                     Nieoczekiwanie wpadło też  kilka OSP :)



Kategoria OSP, MTB


  • DST 38.34km
  • Czas 02:18
  • VAVG 16.67km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Agro

Piątek, 16 czerwca 2017 · dodano: 19.06.2017 | Komentarze 4

Rundka do Chyciny podczas pobytu w agroturystyce, gdzie jako bonus występował młody jelonek, znaleziony w lesie przez leśniczego.




Oraz OSP :)


  • DST 102.00km
  • Teren 45.00km
  • Czas 04:42
  • VAVG 21.70km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Po setkę do puszczy

Poniedziałek, 15 maja 2017 · dodano: 16.05.2017 | Komentarze 5

Jak sobie postanowiłem, tak zrobiłem. Czyli pojechałem do Puszczy Zielonki wykręcić stówkę na MTB.

Przeprawa przez miasto była nudna jak zawsze. Ożywiłem się dopiero na końcu Gdyńskiej, gdzie powstał ścieżko-rowerowy węzeł Gordyjski, który rozsupłałem w mało subtelny sposób. Mianowicie jakkolwiek :) Potem nadszedł czas, aby dobrze mi znanymi duktami zanurzyć się w Puszczy Zielonce.










Taaaaaak, tego mi było potrzeba. Cisza, spokój, rower i ja. Kręciłem przed siebie z uśmiechem na twarzy. Każdy kilometr, to było wlane wiadro radości w moją duszę. Przez rok nieobecności na tych terenach, prawie zapomniałem jak tu jest ładnie. Półmetek wypadł w Dąbrówce Kościelnej w której niestety jedyny sklepik był zamknięty, a mnie prawie skończyła się woda. Ale na pocieszenie odkryłem tam nowe OSP. O suchym pysku znowu wjechałem w leśne odstępy i cieszyłem oczy podmiejską dziczą.



Za Uroczyskiem Maruszka, zaszczyciły mnie swoim widokiem dwa dorodne jelenie, nie dając oczywiście szans na zrobienie im zdjęcia. W Koziegłowach kupiłem wodę i ciacho, które wszamałem ku pokrzepieniu ciała :).

Aby wycieczka była pełna, przejechałem nowym odcinkiem Wartostrady. Potem odwiedziłem serwis w którym zlikwidowano mi upierdliwe klikanie z okolic korby. Po tym zabiegu ruszyłem do domu, zahaczając jednak jeszcze o Lasek Marceliński, aby nadrobić trochę drogi, gdyby miało zabraknąć przejechanych kilometrów do założonego dystansu. Chwilę później byłem już w domu.

Jeśli czas pozwoli, jesienią powtórzę taką wycieczkę.
Kategoria 100 i więcej, MTB, OSP


Dwa rowery testowe

Sobota, 29 kwietnia 2017 · dodano: 30.04.2017 | Komentarze 7

Rundka po okolicy na długim weekendzie zaprowadziła mnie do Jemiołowa, gdzie miałem okazję dosiąść dwóch rowerowych rumaków. Każdy z nich był doskonały :) 







                                                                                     I lokalności cieszące oko









                                                                              A także wypasione OSP


  • DST 52.23km
  • Czas 01:57
  • VAVG 26.78km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

100 lat kółka rolniczego!!! Niech żyje, niech żyje :)!!!

Sobota, 3 grudnia 2016 · dodano: 03.12.2016 | Komentarze 18

Nareszcie za oknem słońce, a więc szosówka przed drzwi i jazda. Co prawda M. poinformowała mnie przed wyjściem, że termometr za oknem pokazuje 20 stopni na plusie w słońcu, ale mimo wszystko ciepło się ubrałem. Nie tacy już mnie próbowali w życiu nabrać hehe. Przez Zakrzewo do Lusowa i Lusówka poleciałem na standardzie, a dalej zachciałem pougniatać nieznany asfalt, więc skręciłem na Ceradz Kościelny, chcąc zarazem obadać możliwość nakreślenia w przyszłości innej pętli treningowej. Niestety jakość nawierzchni za Jankowicami pozostawiała wiele do życzenia. Nie był to jednak tak do końca jałowy kurs, gdyż w samym Ceradzu natrafiłem na OSP do mojej kolekcji i ciekawą reklamę miejscowego kółka rolniczego.







A to chyba tron sołtysa ;-)

Po obowiązkowych fotkach pojechałem jeszcze kawałek dalej, ale w gestii jakości asfaltu nic się nie zmieniło. A przynajmniej nie na lepsze. Po 25 km zrobiłem nawrotkę i ruszyłem po własnych śladach do domu. Jednak za Zakrzewem zwyciężyła we mnie chęć zrobienia choćby mikro pętelki, zatem odbiłem w prawo przez Palędzie i Gołuski, aby na ostatnie 4 km znów tropić własny tajny ślad GPS, pozostawiony raptem godzinę z hakiem na podmarzniętej szosie przez samego siebie.

Kilka godzin później zrobiłem oględziny tylnej opony w szosie. Wychodzi na to, że po przejechaniu niecałych 8k ma dość naszej współpracy. Pojawiło się jakieś małe przetarcie. Jutro jak będę miał czas, obadam na ile jest groźna defekt. Na szczęście nowa guma leży już na szafie i czeka na swoją kolej. Przezorny zawsze ubezpieczony :)
Kategoria OSP, szosa


  • DST 51.10km
  • Czas 01:57
  • VAVG 26.21km/h
  • Temperatura 2.6°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Poldek MO

Czwartek, 10 listopada 2016 · dodano: 10.11.2016 | Komentarze 4

Szron na wszystkim dookoła pozwalał myśleć o ciepłym łóżku, gorącej herbacie lub zimnym piwie, ale na pewno nie o jeździe rowerem. Zatem wyszedłem na trening rowerowy bez myślenia. Ot taka przewrotna taktyka dla zmylenia przeciwnika ;-)

Ruszyłem bez sprecyzowanego celu. Co gorsze, zdecydowanie zbyt łatwo mi szło za sprawą pomagającego wiatru. Nie do końca byłem szczęśliwy z tego powodu, bo wiedziałem że powrót będzie gorszy. Za Dopiewem lekko się zapędziłem pod Podłoziny zapominając, że dla szosy jest to ślepa droga. Rad nie rad zawróciłem, mijając Fiałkowo walnąłem foto bika z Poldkiem MO i licząc na jakieś odbicie w prawo dotarłem do Więckowic.


Odbicia nie było, ale za to mi odbiło i ruszyłem Bukowską w stronę Poznania nadal licząc na jakiś skręt aby nie męczyć się tą ruchliwą trasą. Niestety dojechałem aż do Zakrzewa nic nie znajdując po drodze. W nim zrobiłem skręt i już swoją trasą dotarłem w okolice domu. Na tym etapie brakowało mi około 13 km do absolutnego minimum. Skręciłem więc w jakąś drogę do Głuchowa licząc na poznanie nowych asfaltów. Niestety po kilkuset metrach połatane gówno na którym podskakiwałem, zwane nawierzchnią utwardzoną, definitywnie się skończyło i zaczęło klepisko. Nie pozostało mi nic innego jak zawrócić. Dokręciłem jeszcze mikro pętelkę, po której jeszcze było mało kilometrów, dołożyłem długą prostą w tę i nazad, aby ostatecznie zameldować swoje przybycie do domu ze zrobionymi pięćdziesięcioma kilometrami z haczykiem.

Jak tak dalej będzie piździć, to nie wiem jak dokulam tysiaka do zaplanowanych kilosów na ten rok. Trza twardym być :)


                                                                                    OSP Dopiewo do kolekcji 

Kategoria OSP, szosa


  • DST 46.36km
  • Czas 02:02
  • VAVG 22.80km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Klucząc

Piątek, 7 października 2016 · dodano: 08.10.2016 | Komentarze 5

Na tapetę weszła dzisiaj misja „KLUCZ”. Pod tym kryptonimem skrywała się tajna akcja zakupu/odbioru klucza do skrzynki pocztowej z firmy, która dystrybuuje takie precjoza. Owa firma ma swoją siedzibę na głębokim zadupiu Poznania, a co za tym idzie, jest zawsze mocno nie po drodze. Zatem aby zaoszczędzić czas i paliwo, znalazłem wolny poranek i postanowiłem tam pojechać rowerem.

Na tą okazję wybrałem MTB wiedząc, że czeka mnie walka z miejskim ruchem. Elegancko wyjechałem mojej wiochy, przebrnąłem Dębiec i zagłębiłem w Hetmańską na końcu której przez przypadek znalazłem komisariat wodny.



Natomiast kawałek dalej, oczom moim objawił się niczym z filmu - Bronx. Taki nasz lokalny :)

Mapa trasy zainstalowana w mojej głowie, doprowadziła mnie idealnie do celu na ulicy Tarnowskiej. Klucze kupiłem i minimalnie zmienioną drogą rozpocząłem powrót. Zaowocowało to nowym OSP do kolekcji.


Chyba będę musiał zrobić nową kategorię na tę okoliczność. Obciążony dodatkowym balastem, poszwendałem się trochę bokami w drodze do domu w poszukiwaniu jakiegoś ciekawego miejsca, jeszcze nie spenetrowanego przez moje opony. Nowe były, ciekawe nie :(

Czasu ostatnio mi brakuje na wszystko. Wpis dodaję 36 godzin po jeździe, a to już jest skandal!!!
Kategoria MTB, OSP


  • DST 226.80km
  • Czas 08:17
  • VAVG 27.38km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Poznań - Jastrowie - Piła

Wtorek, 27 września 2016 · dodano: 28.09.2016 | Komentarze 9

Jak postanowiłem tak zrobiłem, a mianowicie zaplanowałem dwusetkę na koniec września, która zarazem najprawdopodobniej będzie ostatnią w tym sezonie.

Pobudka nastąpiła lekko przed piątą, bo kto wcześnie wstaje ten dłuższy dzień zastaje :) Bardzo niespiesznie zrobiłem kawę, potem śniadanie i po godzinie szóstej gdy było jeszcze szaro, rozpocząłem jazdę na połów gmin w Wielkopolsce. Przebiłem się przez miasto, a przekraczając Wartę zobaczyłem rzekę całą skąpaną w obłokach pary.


Okolice Koziegłów oczywiście strasznie zakorkowane, dzięki remontowi dróg trwającemu już ponad rok. Za Czerwonakiem się rozluźniło i zacząłem miarowe kręcenie. Niestety w ciągu dalszych kilkudziesięciu kilometrów stwierdziłem w sobie dziwny brak mocy. Wmówiłem sobie jednak, że jakoś niemoc we mnie minie i wszystko wróci do normy. Temperatura oscylowała w okolicach ośmiu stopni. Przed Skokami odwiedziłem znajome jeziorko na którym stwierdziłem brak pomostu, który był tam jeszcze wiosną i jesienią.



Po dwóch godzinach jazdy odważyłem się wypić pierwszy łyk z bidonu. I tak jak myślałem, brakowało tylko aby w środku gruchotały kostki lodu, tak wszystko było wyziębione. Przed Wągrowcem najechałem wpatrzony w swoje przednie koło na kamień i jak później zauważyłem, skutkiem tego było lekkie bicie. Trudno, bywa.

Za Wągrowcem nareszcie zaczęło się dla mnie pokonywanie nieznanej dotąd trasy, a jednocześnie rozpocząłem łowienie nowych gmin. Przed Kopaszynem zostałem zatrzymany przez policjantkę, która poinformowała mnie o wypadku i zasugerowała objazd z którego nie skorzystałem, wychodząc z założenia, że jakoś poboczem się przecisnę. Faktycznie 2 km dalej były widoczne skutki wypadku. Laguna stała już na lawecie, wszystkie „jaśki” były w niej otwarte, a silnik ułożony przed nią. Dzwon totalny. Minąłem to bez zatrzymywania.

Zbliżał się setny kilometr o czym poinformował mnie głód. W Szamocinie kupiłem dwa kefiry, a kawałek za nim zrobiłem sobie przerwę na popas. Zjadłem swoje zapasy, popiłem zakupionym kefirem, rozprostowałem kości i ruszyłem dalej. W Białośliwiu zauważyłem bliski związek miasta z kolejnictwem, oraz ładny budynek z muru pruskiego.






Co gorsze jednak , od tego momentu zaczęły się hopki jak w Himalajach. Tego nie przewidywałem. Góra dół, góra dół tak sobie falowałem i przyfalowałem do Kaczor w których zobaczyłem ciekawe graffiti.



Nadal falując czułem totalny brak mocy, a w dodatku od Śmiłowa wyschło mi już w bidonach. Dopiero w Grabównie znalazłem sklep i zatankowałem siebie do pełna. Przyjemnie się siedziało na przysklepowej ławeczce, za to trudno wstawało. Zebrałem jednak siły w sobie i dosiadłem szosówki. To był 142 kilometr. Godzinę później powiedziałem sobie pass, coś tu kurwa jest nie tak. Tak słabo to mogłem jechać na początku sezonu, a nie teraz gdy temperatura była super, wiatr nieznaczny i słońce w pełni. Zjechałem w boczną drogę i sięgnąłem po tajną broń amerykańskich marines, czyli baton energetyczny z ich pakietu żywnościowego. Ktoś niedawno miał kilkadziesiąt takich porcji obiadowych, pozostawionych przez ich wojska po zakończonych ćwiczeniach na naszym poligonie. Większość była nawet zjadliwa, a w niektórych na deser były takie właśnie batony.


W każdym razie dziesięć minut po zjedzeniu tego słodkiego conieco, mocno odżyłem. Nareszcie jechałem normalnie. Po głębokiej analizie doszedłem do wniosku, że zawinił kefir. Mało tego, od tego momentu znikły również hopki, których fanem delikatnie mówiąc nie jestem :)



Złotów ledwo drasnąłem z boku i po pokonaniu długiej prostej wjechałem do Jastrowia, które mnie przywitało zakazem jazdy rowerem po ulicy. Pewnie bym się do tego zastosował, gdyby nie drobny szczegół. Mianowicie biegnąca obok niby ścieżka rowerowa, była z piasku. I niby jak ja miałem przejechać? Fizycznie to było niewykonalne, więc pojechałem drogą. Na wylocie z tego miasteczka sprawdziłem czas i wyszło mi, że do pociągu o 16:30 mam 1,45 h i około 33 km do pokonania. Sprężyłem wszystkie siły i pognałem w stronę Piły. Ostatnie 10 km już mnie odcinało. W miarę zgrabnie przebiłem się przez Piłę, znalazłem dworzec i miałem pół godziny na zakup biletów, czegoś do picia na drogę i przy odrobinie szczęścia czegoś do zjedzenia.

Wszystko szło dobrze do momentu, kiedy wjechałem na dworzec. Na „dzień dobry” wyrośli przede mną jak spod ziemi dwaj ochroniarze i poinformowali mnie, że po peronach nie wolno jeździć.

Ja – wiem, ja tylko kupię bilet
Oni – ale z rowerem nie może pan wjechać
Ja – to jak mam kupić bilet?
Oni – proszę go zostawić na stojaku rowerowym
Ja – ale nie mam zapięcia i po wyjściu mogę go już nie zastać
Oni – nic nas to nie obchodzi
Ja – to w takim razie wniosę rower :)
Oni - nie wolno wnosić roweru
Ja – to proszę pokazać mi ten przepis, bo przed budynkiem nic takiego nie jest napisane
Oni – jest w środku
Ja – to jak mam znać przepis, jeśli jest w środku i mogę go poznać dopiero po złamaniu tego zapisu

W tym momencie spaliły im się zwoje mózgowe. Miny bezcenne :)

Oni – ale i tak pan nie może wejść z rowerem

Łapy mi opadły. Ostatecznie oparłem rower o ścianę, wszedłem do budynku rzucając zdegustowany przez ramię, że jak coś zginie, to będę wiedział do kogo się zgłosić. Bilet kupiłem, ale straty czasu na szukanie po dworcu czegokolwiek do picia już nie ryzykowałem. Rower na szczęście stał gdzie go zostawiłem, a ochroniarze mieli dla mnie garść życiowych porad, które zignorowałem.

Po tych małych komplikacjach do odjazdu pociągu zostało mi 15 minut, a więc na jakiekolwiek zakupy poza dworcem już nie miałem czasu. Głodny i spragniony wpakowałem się do PKP, powiesiłem szosówkę i klapnąłem na tyłek w przedziale. W chwilę po ruszeniu przyszła konduktorka, sprawdziła bilety, a ja korzystając z okazji zapytałem czy jest w składzie wagon restauracyjny, bo nie zwróciłem na to uwagi podczas wsiadania. Niestety odpowiedź była przecząca.

Minęła godzina jazdy, Rower smętnie się kołysał, widoki za oknem były ponure, a koła stukały o tory ponure takty. I wtem na korytarzu pojawił się człowiek z obsługi sprzedający kawę, herbatę, colę, paluszki i takie tam duperele. Bez jakiejkolwiek nadziei zapytałem:
A masz może piwo?
Mogę zorganizować – otrzymałem w odpowiedzi.
A dwa?
Ile chcesz :)
Dwa wystarczyły w zupełności. Przyniósł po minucie.



Pierwsze wchłonąłem szybciej niż trwa tankowanie bolidu F1. Od tego momentu rower zdawał się tańczyć na wieszaku, za oknem złociła się przepięknie jesień, a koła radośnie wygrywały takty o tory. Cudowna przemiana. Po 1,5h jazdy wjechaliśmy do Poznania. Wysiadłem i podjechałem do miejsca gdzie czekał na mnie obiad i dalszy transport autem do domu. Tak oto zakończył się najprawdopodobniej mój ostatni dłuższy wyjazd w tym sezonie.

Wpadło 11 nowych gmin: Margonin, Szamocin, Białośliwie, Miasteczko Krajeńskie, Kaczory, Wysoka, Krajenka, Tarnówka, Jastrowie, Szydłowo, Piła 

Rano przeglądając rower zauważyłem kawałek ajzola w tylnej oponie. Całe szczęście, że nie przebiło dętki na trasie.


                                                                       A to OSP do mojej kolekcji 







Kategoria 200 z plusem, Gminy, szosa, OSP


  • DST 58.98km
  • Czas 02:04
  • VAVG 28.54km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Świecąc oczami

Środa, 14 września 2016 · dodano: 15.09.2016 | Komentarze 4

Tydzień na rano w pracy, skutecznie wybił mi z głowy nadmiar roweru. Dzisiaj pojawił się cień szansy na jakiekolwiek kilometry, więc w tempie ekspresowym, po robocie zjadłem cokolwiek, wrzuciłem na grzbiet jakiś rowerowy ciuch i koło 18:00 zacząłem kręcenie. Temperatura jeszcze trzymała swoje wysokie parametry, było trochę duszno, ale radocha była. W Napachaniu pstryknąłem tamtejsze OSP, które jak dotąd umykało moim zmysłom odpowiedzialnym za widzenie. Następnie dotarłem do Mrowina, gdzie uwieczniłem chowające się słońce za horyzontem. I nic, ale to absolutnie nic mi jeszcze w głowie nie zaświtało, że przestrzeliłem z godziną powrotu.


                                                                                      OSP Napachanie




                                                                                      Tuż przed zmrokiem

W Tarnowie Podgórnym zastał mnie już mocny zmrok, co zaowocowało wymuszeniem na mnie pierwszeństwa przez niewiastę za kółkiem. Nawet nie miałem o to do niej pretensji, gdyż zdawałem sobie sprawę z mojego braku oświetlenia z przodu, a co za tym idzie, tego iż jestem słabo widoczny. Mea culpa. Na serwisówce Dąbrowskiego było już niefajnie, bo zrobiło się dość ciemno. Teraz moim zmartwieniem byli w pierwszej kolejności kierowcy jadący z przeciwka , wyprzedzający inne auta i w dalszej perspektywie przedstawiciele prawa z bloczkami mandatowymi. Na szczęście tył roweru był dobrze oświetlony.

W Zakrzewie na chwilę odetchnąłem za sprawą latarni ulicznych, potem nastąpiła chwila strachu na drodze serwisowej S5, gdzie ledwo ominąłem biegacza z przeciwka. Było blisko uff. Na ostatnim wiadukcie miałem chwilę radości za sprawą jasno świecącego księżyca, ale tę radość szybko zasłoniły drzewa, szczelnie okrywając jezdnię swoim cieniem. Szczerze mówiąc gówno widziałem na ostatnim odcinku do Plewisk.

W samych Plewiskach był już luksus. Świecące latarnie, dobra widoczność. Było na tyle fantastycznie, że zdołałem zakupić w żabce dwa browary, abym miał przy czym obejrzeć i czym wznosić toast za każdą zdobytą bramkę w dzisiejszym meczu. Jak życie potem pokazało, kupiłem stanowczo za mało. Na następny mecz kupię całą skrzynkę :)

Co do samego meczu, to nie zawiodłem się. Legia po słownych manifestacjach i prężeniu cherlawej klaty, poległa z kretesem. Po trzeciej bramce ostrzyłem sobie język na dwucyfrówkę. Niestety przeciwnikom nie chciało się biegać, aby tyle nastrzelać :)

Najważniejsze, że coś pokręciłem :)



Kategoria szosa, OSP