Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Follow me on Strava

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lipciu71.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

OSP

Dystans całkowity:4554.15 km (w terenie 55.00 km; 1.21%)
Czas w ruchu:169:13
Średnia prędkość:25.63 km/h
Maksymalna prędkość:54.00 km/h
Suma podjazdów:3249 m
Suma kalorii:10217 kcal
Liczba aktywności:33
Średnio na aktywność:138.00 km i 5h 38m
Więcej statystyk
  • DST 72.64km
  • Teren 10.00km
  • Czas 04:54
  • VAVG 14.82km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Niezaliczony Pomnik Wilka

Sobota, 28 maja 2016 · dodano: 31.05.2016 | Komentarze 5

Monika po przeglądnięciu różnych opcji zwiedzania, wybrała do zaliczenia Pomnik Wilka. Jest to (podobno, ale o tym za chwilę) miejsce w którym kiedyś zabito ostatniego wilka żyjącego w okolicy. Teraz pojawiły się tu te zwierzęta ponownie.

Wyruszyliśmy sześcioosobową grupą.


Niektórzy nieświadomi dystansu. Co za pech ;-). Pierwsze 10km asfaltem przebiegło gładko i w Pieskach skręciliśmy w las, aby po kilku kilometrach znaleźć się planowo w Kęszycy Leśnej uzupełniając zapasy w miejscowym sklepie. Kawałek dalej w Kęszycy zatrzymała nas na krótko jakaś procesja, a przerwę wykorzystaliśmy na zapoznanie z miejscowymi końmi, połączonym z dokarmianie trawą.


Gdy po chwili ruszyliśmy, przed nami pojawił się teren poligonu wojskowego, a nie znając objazdu zagłębiliśmy się w niego. Czołgów nie było, wojska nie było, za to górki i piach mocno utrudnił nam jazdę. Powrót na asfalt w okolicy Kuźnika wszyscy przyjęliśmy z niekłamaną radością. Po zasięgnięciu języka u leśniczego, na pewniaka zagłębiliśmy się w las aby zobaczyć Pomnik Wilka czyli cel naszej wyprawy. Trochę pobłądziliśmy, ale cofając trafiliśmy na właściwy trop, który niestety zakończył się drogowskazem oznajmiającym, iż dzieli nas od pomnika 200 metrów. Na nic nasze poszukiwania. Objechaliśmy wszystko dookoła i nie znaleźliśmy. Trochę zniesmaczeni dojechaliśmy ponownie do głównej drogi. Po powrocie dowiedzieliśmy się, że trzeba go było szukać w głębi lasu, ale gdzie i w którą stronę nic już tam nie informuje, a żadna ścieżka do niego nie prowadzi. Trochę to wszystko dziwne.

Mijając Wyszanowo stanęliśmy w Bukowcu na przerwę w dobrze zaopatrzonym sklepie i odpoczęliśmy w cieniu.


                                                                                              OSP Bukowiec



Gdy już ponownie ruszyliśmy, minęliśmy Stary Dwór, Szumiącą, a przed Kaławą zaczął dawać znać niektórym kryzys i zmęczenie. Na tym etapie do powrotu było już tylko 16km i wszelkie prośby o pierogi w napotkanej knajpce zostały odrzucone. Było już późno.

Ostatni etap dla niektórych to było jak walka, wojna i bitwa w jednym. Ale dali radę i chwała im za to. Dojechaliśmy wszyscy do mety robiąc 75km
Kategoria MTB, OSP


  • DST 201.60km
  • Czas 07:10
  • VAVG 28.13km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Poznań - Bydgoszcz - Toruń

Wtorek, 5 kwietnia 2016 · dodano: 06.04.2016 | Komentarze 23

Skoro wczorajsze kręcenie odbyło się pod hasłem „Oszczędzaj nogi, bo masz tylko dwie”, to dzisiejsza jazda miała się odbyć zgodnie z twierdzeniem „Zajedź nogi, skoro masz aż dwie” :)



                                                               Poranny widok z okna

Pogoda nareszcie zaczęła przypominać ideał. Plan dalszej jazdy zrodził się w tygodniu i po małych roszadach z dniem wolnym, uzgodnieniu szczegółów z Tomaszem współtowarzyszem wyjazdu i ustaleniu kierunku jazdy, który ze względu na zmienny wiatr pozostawał do samego końca nieznany, został ostatecznie ukierunkowany na Toruń z zaliczeniem Bydgoszczy.




Co dziwne, mimo wczesnej godziny obudziłem się kilka minut przed czasem. Na śniadanie zjadłem mistrzowską porcję pierogów z mięsem (lubię delikatne śniadanka hehe), których sporo zostało z wczorajszej nadprodukcji, wypiłem obowiązkową kawę i w zasadzie byłem gotowy do drogi, gdyż wszystko miałem uszykowane dnia poprzedniego. Korki odbębniłem, a dalej puściłem się Wartostradą oglądając Katedrę o poranku. Punkt zborny ustalony był na Lotos Śródka i tam też zawitałem kilka minut przed czasem. Te kilka minut oczekiwania pozwoliły mi się zorientować że:

- nie włączyłem Stravy

- zgubiłem papierowe ksero map z wytyczoną trasą do granic Wielkopolski ( bo tyle tylko miałem materiału do wytyczenia w tym kierunku)

- licznik rowerowy już „zjadł” 33% z tego krótkiego dystansu. Dziwne

Tomasz przyjechał punktualnie i po przywitaniu oraz pamiątkowym zdjęciu ruszyliśmy w zaplanowaną trasę. Ponownie została zaliczona droga w korkach do Koziegłów. Później było już tylko lepiej, a za Czerwonakiem zwykły codzienny ruch. Gdzieś za Murowaną Gośliną Tomasz wypatrzył małe kameralne jeziorko, a zrobienie fotki uzasadniło krótką przerwę.







Następnym punktem programu były Skoki, w których delikatnie się zakręciliśmy, aby po chwili znaleźć się w tym samym miejscu i na właściwej drodze. Od tego momentu jechaliśmy śladem gps. Początkowo droga była kiepskiej jakości, na szczęście później nastąpiła poprawa. W międzyczasie zrobiło się na tyle ciepło, że został zarządzony krótki postój na zrzucenie zbędnych ciuchów. Nieopatrznie miejsce zostało wybrane przy młodych byczkach.

Dlaczego nieopatrznie? – bo gdy jeden z nich rozpoznał w mojej osobie przodującego w regionie mięsożercę, chyba mu się to nie spodobało, a w jego oczach zobaczyłem żądzę odwetu :)

Czy ten byczek z byka spadł, skoro myślał, że się będę z nim bił?

Bo mu zjadłem pół rodziny?

I to by miał być powód :)?

A propos. Braciszek był ostatnio lekko żylasty jako roladka ;-)

Nawiasem mówiąc, spokojnie mógłbym stanąć z nim w szranki, ale komu w drogę temu czas i z tą oto wymówką oddaliliśmy się od napastnika, a ja zachowałem niesplamioną dumę walecznego wojownika hehe.

                                                           Ten z prawej miał do mnie jakieś "ale"


Kawałek dalej w Kłodzinie stał przy drodze, chyba już nie nowy wóz strażacki. No może był tylko trochę używany ;-)




Ale to co nas spotkało po kilku kilometrach, nie puściliby w wiadomościach przed 23:00 z powodu nadmiaru wrażeń i wyrażeń. Dramat, mordęga, zgrzyt szprych, przekleństwa, szukanie winnych czyli DROGA BRUKOWA O DŁUGOŚCI 2-3KM. Tak, to ja tak wytyczyłem trasę. Zaraz zapewne będą się mnożyć pytania dlaczego tędy. A zatem uprzedzam. Droga tak została poprowadzona bo:

- gminy w Wielkopolsce same się nie zaliczą

- wytyczając trasę nie wiedziałem o istnieniu tej drogi o takiej nawierzchni

Jasne? – no mam nadzieję, że się rozgrzeszyłem :)

Trzęsawki jednak nie zamierzałem dostać, więc spokojnie, poboczem, po trawce przejechałem to cholerstwo. Tomasz zgrzytał potem zębami, bo mu to średnią zepsuło hehe.


                                                               Czy naprawdę trzeba tu cokolwiek pisać?

Większą miejscowością na naszym szlaku był teraz Żnin. Wytropiliśmy w nim spożywczaka do którego wszedłem z zamiarem uzupełnienia płynów, a wyszedłem dodatkowo z drożdżówką. No nie całkiem z całą, bo była tak perfekcyjna, że jeszcze przed kasą miałem już jej tylko połowę. Niestety kasjerka nie dała się na to nabrać i skasowała za całą. Co za czasy, wszystko człowiekowi policzą hehe. Tomasz jak zobaczył ten łakoć, zaraz pobiegł i też sobie kupił.

Gdyby w Poznaniu były takie wypieki, to ja bym się toczył a nie chodził z obżarstwa!!!

Za Żninem był niestety spory ruch na drodze. Aby nie jechać drogą ekspresową zmuszeni byliśmy wjechać do Szubina. Następnie luksusową drogą zbliżaliśmy się do Bydgoszczy, ale zanim to nastąpiło, wyhamowało nas skutecznie w Białych Błotach, gdyż najprostsza trasa miała w sobie znamiona zakazu poruszania się rowerami. Spytałem człowieka pracującego na słupie o drogę i kierunek dla nas oczywisty wybił nam z głowy jako z góry skazany na oddalanie się od zamierzonego punktu pośredniego naszej trasy. Z kolei kolejna zapytana o drogę osoba dość jasno i precyzyjnie wyjaśniła jak dotrzeć boczną droga do Bydgoszczy. Niestety zawirowania w kosmosie i luźny układ plam na słońcu spowodowały, że zanim znaleźliśmy właściwy azymut, to dwukrotnie znaleźliśmy się w czarnej d...... po prostu zabłądziliśmy. Trzeci wybór drogi był trafiony w dziesiątkę. Za to, aby nigdy nie znaleźć się na takim leśnym dukcie z rowerem szosowym, dałbym o wiele więcej niż dziesiątkę. Piach po osie, piach po kolana. Momentami miałem wrażenie, że to właśnie tutaj kręcono większość scen „W pustyni i w puszczy”. Osobiście wybrałem wariant „B” pokonywania tej drogi mianowicie poruszałem się skrajem lasu prowadząc rower. Chyba była to jedyna rozsądna opcja. Gdy dotarliśmy do asfaltu, znowu zaistniał dylemat: którędy dalej?

Z opresji wybawił nas taksówkarz, którego zatrzymałem i dokładnie wytłumaczył jak dalej. Teraz już bez przeszkód wjechaliśmy do miasta. Od tego momentu przestał mi działać licznik rowerowy i mimo prób uruchomienia nie chciał zaskoczyć. Pech :(

Bydgoszcz. Miasto jak miasto, niczym mnie nie oczarowało i niczym nie przeraziło. Ok, wyjątek stanowił most przez który wyjeżdżaliśmy na Toruń. Zanim jednak tam wyjechaliśmy, kupiłem dla nas napoje.

Cholerną zaletą jest - nie jadąc samemu, spokój podczas jakichkolwiek zakupów o swój rower, bo zawsze wiadomo, że ktoś ma na niego oko.

Potem tradycyjnie trochę pobłądziliśmy, aby ostatecznie skierować się do Torunia inną drogą niż zaplanowałem. Miało to swoje dobre strony, bo droga okazała się w miarę komfortowa z szerokim poboczem i oczywiście przejechałem wspomnianym mostem. Niestety nie było jak się na nim zatrzymać i zrobić fotki. Szkoda.

W połowie drogi jakość asfaltu znacznie uległa pogorszeniu. Momentami na łatach i nierównościach wpadałem wraz z rowerem w dziwne wibracje. I po jednych z takich wstrząsów Tomasz coś zaczął za mną krzyczeć. Zatrzymałem się i w prezencie dostałem od niego mój własny licznik. Musiałem poluzować cholerstwo w czasie prób uruchomienia i niedokładnie zakliknąłem.

Dzięki Tomek!!!

I nareszcie Toruń. Zrobiłem zdjęcie roweru przy tablicy i pognaliśmy dalej, gdyż była spora szansa, że zdążymy na pociąg powrotny o 16-tej z hakiem. Cały odcinek z Bydgoszczy zmagaliśmy się z wiatrem wiejącym centralnie z przeciwka. Masakra!!!



                                                                                           Prawie meta


Zdążymy. Tomasz dokręcał brakujące kilometry do 200, a ja w tym czasie kupowałem bilety. Do pociągu wsiedliśmy 5 minut przed odjazdem. Niestety nie było już czasu, aby cokolwiek kupić do jedzenia lub picia, więc wyruszyliśmy co prawda planowo, ale o suchym pysku i pustych brzuchach.

Nawiasem mówią bardzo lubię jazdę pociągami, zapewne przez to, że rzadko mam na to okazję, ale to czym nam przyszło podróżować przeszło moje najgorsze koszmary. Na moje oko nasz skład powinien już być złomowany w dniu mojego przyjścia na świat, ale ten egzemplarz wbrew prawom natury jakoś przetrwał, miał się dobrze i chyba jeszcze pojeździ jakieś..... kilkadziesiąt lat :)



                                                Ogary poszły spać. Nie jednak nie spały tak trzęsło ;-)


Kilka stacji po tym jak ruszyliśmy dosiadł się do nas gość, który jak wyszło z rozmowy miał kiedyś do czynienia z rowerami. A skoro tak to nie omieszkałem zapytać, czy nie ma czasami odsprzedać piwa. Miał tylko jedno dla siebie. Co za pech :(

Kilka stacji dalej dosiadło się kolejne towarzystwo. Znowu zarzuciłem wędkę, zapytałem i.... o błogosławiony towarzyszu podróży, niech twoje imię będzie wielbione w pieśniach ludowych. Miał i odsprzedał, niestety tylko jedno. Ale to "niestety" dotyczyło tylko Tomasza, który z resztą nie chciał.

Jak można nie chcieć? Ale to już niech rozsądzają światlejsze od mojego umysły.

Piwo było jakie było, ale smakowało wybornie. Niczym ambrozja!!! Niestety miało jeden poważny mankament. Strasznie szybko się skończyło :(


Wagonu medali to piwo na targach konsumenckich może nie zdobyło ale smakowało wybornie


Gadając z Tomaszem o wszystkim nagle go oświeciło, że jedziemy przez Poznań Wschód i mogę wysiąść wcześniej.

Chyba miał mnie dość i znalazł sposób na wcześniejsze pozbycie się mnie hehe.

Za Pobiedziskami zacząłem zbierać powoli manele i gdy zajechaliśmy na wspominaną stację, pożegnaliśmy się i wysiadłem. Stąd miałem jeszcze 5 km do domu, co pozwoliło mi osiągnąć ostateczny dystans dnia 201 km. Pięknie.

W oczach miałem dwa pragnienia. Jeść i pić!!!

Kiedyś wykreśliłem tę trasę aby była jak by co. I się przydała. Obliczenia lekko chybiły jeśli chodzi o dystans, bo pierwotnie zakładane było na taką rundę 170 km, ale miejsce spotkania plus jakieś objazdy zgotowały miłą niespodziankę w postaci „dwusety”. Płakać nie ma nad czym ;-)

Dodatkowo droga została tak wytyczona, aby złapać trzy gminy Wielkopolski w tamtym rejonie, a reszta to wartość dodana.

W sumie wpadło 10 gmin: Mieścisko, Kłecko, Mieleszyn, Janowiec Wielkopolski, Szubin, Białe Błota, Bydgoszcz, Dąbrowa Chełmińska, Zławieś Wielka, Toruń.

Tomasz bardzo dziękuję za wspólny wypad i towarzystwo. Mam nadzieję, że wspólnie jeszcze coś dalszego wykręcimy.





Kategoria Gminy, szosa, 200 z plusem, OSP


  • DST 254.18km
  • Czas 09:21
  • VAVG 27.19km/h
  • VMAX 47.00km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jazda na Koniec Świata

Poniedziałek, 28 września 2015 · dodano: 28.09.2015 | Komentarze 18

       Nie tak dawno gdzieś w Internecie rzuciła mi się w oczy tablica z nazwą miejscowości Koniec Świata. Zaciekawiło mnie to, sprawdziłem na mapie i okazało się, że jest to w zasięgu dojazdu rowerem w jeden dzień. 

Sezon na długie wypady rowerem się jak dla mnie kończy więc nie było na co czekać tylko szybko opracowałem trasę w miarę możliwości bocznymi drogami i teoretycznie byłem gotowy do wyruszenia, praktycznie chyba też - mając za sobą sobotnią rozgrzewkę w postaci "setki" ze Zgrupką Luboń.


W poniedziałek 28.09.2015 około 7.00 ruszyłem spod domu. Mimo wczesnej godziny korek przed przejazdem kolejowym już zakwitł przepięknie ale zanim zdążyłem go pokonać, stwierdziłem, że głowa zaczyna mi odmarzać mimo przejechanych zaledwie dwóch kilometrów. Zerknąłem na termometr i pokazywał 5 stopni!!! Za szlabanem zatrzymałem się i założyłem Buffa którego przytomnie zabrałem ze sobą. Następnie przedarłem się przez miasto, pokonałem Starołękę i od rozjazdu na Głuszynę zacząłem spokojną miarową jazdę. Spokojnie było tylko do Wiórka bo nieoczekiwanie zaczęło mi coś jeździć i bulgotać w brzuchu. Początkowo to zignorowałem ale niestety po chwili musiałem zrobić nieplanowaną przerwę.

Wkrótce po ponownym ruszeniu dogoniłem traktor wiozący siano i tak dobrze mi się za nim jechało, że pomimo prędkości nie przekraczającej 24km/h i muzyczce w słuchawkach nie wyprzedzałem go tylko wdychając zapach wiezionego siana człapałem niespiesznie za nim przez kilka kilometrów, aż do momentu gdy skręcił w jakąś boczną dróżkę. Cały czas będąc na dobrze mi znanej drodze kierowałem się na Manieczki przed którymi napotkałem rozbite auto na drzewie i policjantów zabezpieczających zdarzenie. Nie było jak dla mnie co oglądać to i się nie zatrzymywałem. Minąłem Manieczki, dojechałem do Śremu i kierując się dalej na Dolsk oczywiście się zamotałem, kawałek niepotrzebnie cofnąłem aby po przepytaniu tubylców ponownie wrócić w to samo miejsce i zgodnie z ich wskazówkami pojechać prawidłowo. W Dolsku zrobiłem fotkę nazwy miejscowości na jakimś ryneczku oczywiście z rowerem na pierwszym planie ;-).


Następną większą miejscowością był Borek Wlkp. w którym już zacząłem być głodny, a jedynym punktem gdzie mógłbym coś kupić i nie stracić przy tym roweru z oczu była stacja Orlen. Niestety gdy do niej podjechałem wyglądała tak ubogo jak Piętaszek spotkany przez Robinsona na wyspie. Nawet nie wchodziłem do środka. Kolejne podejście do zakupów zrobiłem w Cielmicach. Gdy poprosiłem sprzedawczynię o jogurty, ta tylko rozłożyła bezradnie ręce i poinformowała mnie, że nie dowieźli jeszcze i nie ma żadnego. To był 90-ty kilometr i już bym coś zjadł. Motocyklista spod sklepu poinformował mnie o następnym sklepie w Głogininie. Niestety, przy drodze nie było żadnego spożywczaka, a z drogi nie chciało mi się zbaczać. Za to w Borzęciczkach trafiłem na sklep „pełnym ryjem”. Było wszystko. Kupiłem picie, jogurt do makaronu który miałem ze sobą i przepyszne kiełbaski podsuszane. Jedyne czego nie było to jakiejś łyżki lub widelczyka. Zamiast tego otrzymałem patyczek do loda i jedząc tym makaron z jogurtem czułem się jak ubogi Chińczyk hehe. I to wszystko na wypasionej ławeczce ze stołem. Normalnie Wersal mi się tam zrobił.

Po najedzeniu kolejną większą miejscowością był Kożmin Wlkp. Kogoś spytałem jak mam się dalej kierować i uzyskałem przemiłą odpowiedź. Szkoda tylko, że nie do końca precyzyjną i nadrobiłem w ten sposób kawałek drogi i zaliczyłem przy okazji niezły podjazd. Zjazd też siłą rzeczy :). Kolejna osoba lepiej była obeznana w topografii terenu i precyzyjnie mnie wykierowała na prawidłowy kurs. Przez Tatary, Grębów, Koźminiec, Koryta, Korytnicę, Raszków, Radłów wjechałem do Ostrowa Wlkp. Tu się czuło większe miasto. Za to ja się źle poczułem bo dużych miast mam po dziurki w nosie. Pytając ludziska dosyć sprawnie wydostałem się poza miasto i kawałek dalej zrobiłem kolejną krótką przerwę na uzupełnienie kalorii. Resztka makaronu którą chciałem przedtem wyrzucić razem z batonem energetycznym który mi został po Poznań Bike Challenge smakowała wybornie. Przystanek autobusowy na którym jadłem nie nastrajał do dłuższego przesiadywania więc zebrałem się szybko do pokonywania kolejnych kilometrów zamieniając słuchaną muzykę na Twierdzę szyfrów Wołoszańskiego.

Minąłem Wtórek (mimo że był poniedziałek, takie małe przeniesienie w czasie hehe), Rosoczyce, Godzieszcze Wielkie, Brzeziny i wjechałem do Głuszyny gdzie zapytałem ludzi pracujących na rusztowaniu jakiejś chałupy o cel mojej podróży. Wytłumaczyli dokładnie jak dojechać, pośmialiśmy się, ruszyłem we wskazaną stronę i po chwili pokonując jeszcze kilkaset metrów po piasku znalazłem się przy tablicy KONIEC ŚWIATA.

Do tego miejsca miałem zrobione 195km. Kropnąłem kilka fotek, coś przekąsiłem, popić aktualnie nie miałem już czym bo w bidonach już wszystko wyschło i wykonałem telefon do M. Gdybym w tym miejscu się zameldował godzinę prędzej to wówczas bym pojechał do Kalisza 35km, zaliczył dodatkowe gminy i zdążył na pociąg o 16.00.

Niestety w obecnej sytuacji czasowej tamta opcja odpadała i czekał mnie powrót 45km do Ostrowa Wlkp. W Głuszynie kupiłem Princessy orzechowe, wodę i rozpocząłem jazdę na PKP. Do tej pory wiatr był sprzyjający ale wracając nie było już tak kolorowo, a dodatkowo byłem już trochę podmęczony. Po 10km powrotu zaaplikowałem sobie żel i nie wiem czy to on, czy tylko sugestia ale dalsza droga nie nastręczała żadnych trudności. Nawet podjazdy których się obawiałem przeszły głaciutko. Do Ostrowa wjechałem z godzinnym zapasem do odjazdu, odszukałem niczym wytrawny tropiciel dworzec, kupiłem bilet do domu i… No właśnie, co dalej? O czym może marzyć zdrowy facet po zrealizowaniu postawionego sobie celu który jest dodatkowo zadowolony z siebie? Wprawne oko łowczego z miejsca wytropiło za oknem dworca parasolki z napisem Tyskie ;-). Stumetrowej drogi do stolika nie będę opisywał. W każdym razie zamówiłem w barze piwko, a barmanka podając mi je prosi o 4zł. Dosłownie CZTERY ZŁOTE!!!!!!!!!!!. Tyle w Ostrowie Wielkopolskim kosztuje PIWO lane z kija w pubie!!!!!!!!!! Z miejsca pokochałem to miasto hehe. Przeprowadzam się tam. Siadając ze szklaneczką złocistego trunku miałem do odjazdu 30 minut. Wystarczyło aby zamówić jeszcze jedno w trosce o własne zdrowie, wszak odwodniłem się straszliwie i z dziesięciominutowym zapasem (wcześniej prowadząc rower, a nie jadąc na nim, gwoli jasności dla ciekawskich) usiadłem w pociągu. Właściwie to szynobusie. Do tego momentu miałem przejechane rowerem 242 km.

Jestem rzadkim podróżnym tym środkiem lokomocji ale czystość i kulturka mile mnie zaskoczyła. Po dwóch godzinach wysiadłem w Poznaniu i już niestety w ciemnościach dojechałem do domu kończąc całodzienna wyprawę. Jak się okazuje w szkole jak zawsze kłamali mówiąc, że Koniec Świata nie istnieje ;-)

Całkowity dystans dnia wyniósł 254.18 km co jest moim rekordem jeśli chodzi o samodzielną jazdę i drugim w klasie open. Oczywiście chodzi o jazdę rowerem.

Specjalne podziękowania dla:

- Moniki która dzielnie znosiła moje poranne fochy,

- autora artykułu na Interii w którym umieścił foto z tablicą tej miejscowości która mnie z kolei zainteresowała,

- producenta żelu który pomógł mi bezboleśnie pokonać ostatni odcinek drogi,

- Kompanii Piwowarskiej która mnie nawodniła po wycieczce :-),

- PKP za to, że mnie szczęśliwie dowiozło do domu,

- i wielu wielu innym o których z racji mojej słabej pamięci zapomniałem,

Jeśli kogokolwiek pominąłem proszę napisać reklamację, a po rozpatrzeniu postaram się naprawić błąd :)

W specjalnym podziękowaniu:

Na śmierć zapomniałem dodać, że drogę powrotną w PKP umilała mi korespondencja SMS-ami z Tomaszem. Gdybym o tym nie wspomniał przegryzłby zapewne mi oponę przy najbliższym spotkaniu :)





                                                                                   Start bladym świtem we mgle




                                                                         Żabinko















                                                                               Popas na trasie ;-)












                                                                                U celu





                                                 Koniec Końca Świata? To znaczy Początek Świata??











                                      Powrót na wisząco. Miejsce siedzące dla szosy było za drogie ;-)
Kategoria 200 z plusem, szosa, OSP