Info
Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2018, Październik1 - 2
- 2018, Wrzesień3 - 3
- 2018, Lipiec3 - 5
- 2018, Czerwiec13 - 4
- 2018, Maj14 - 3
- 2018, Kwiecień17 - 8
- 2018, Marzec10 - 5
- 2018, Luty1 - 0
- 2017, Grudzień1 - 0
- 2017, Listopad5 - 0
- 2017, Październik11 - 6
- 2017, Wrzesień15 - 11
- 2017, Sierpień5 - 1
- 2017, Lipiec14 - 42
- 2017, Czerwiec14 - 55
- 2017, Maj14 - 25
- 2017, Kwiecień15 - 47
- 2017, Marzec15 - 98
- 2017, Luty11 - 45
- 2017, Styczeń7 - 41
- 2016, Grudzień17 - 99
- 2016, Listopad12 - 70
- 2016, Październik13 - 57
- 2016, Wrzesień16 - 77
- 2016, Sierpień11 - 26
- 2016, Lipiec17 - 166
- 2016, Czerwiec15 - 103
- 2016, Maj14 - 94
- 2016, Kwiecień21 - 172
- 2016, Marzec11 - 81
- 2016, Luty12 - 80
- 2016, Styczeń3 - 40
- 2015, Grudzień14 - 85
- 2015, Listopad12 - 76
- 2015, Październik19 - 89
- 2015, Wrzesień21 - 122
- 2015, Sierpień4 - 15
- 2015, Lipiec21 - 63
- 2015, Czerwiec15 - 50
- 2015, Maj22 - 100
- 2015, Kwiecień14 - 106
- 2015, Marzec14 - 97
- 2015, Luty12 - 77
- 2015, Styczeń10 - 33
- 2014, Grudzień3 - 7
Wpisy archiwalne w kategorii
w ślimaczym tempie
Dystans całkowity: | 1325.48 km (w terenie 308.00 km; 23.24%) |
Czas w ruchu: | 62:15 |
Średnia prędkość: | 16.21 km/h |
Liczba aktywności: | 31 |
Średnio na aktywność: | 42.76 km i 2h 35m |
Więcej statystyk |
- DST 46.26km
- Teren 25.00km
- Czas 02:37
- VAVG 17.68km/h
- Sprzęt scott scale 80
- Aktywność Jazda na rowerze
Los naturos
Sobota, 22 października 2016 · dodano: 22.10.2016 | Komentarze 3
Było tak super, że niech fotki się wypowiedzą za mnie. Oszczędzając mi tym samym wysiłku w kleceniu zdań.Prawda że wygodne ;-)?
Kategoria w ślimaczym tempie, MTB
- DST 47.80km
- Teren 25.00km
- Czas 02:50
- VAVG 16.87km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Tropiąc jesień
Sobota, 15 października 2016 · dodano: 15.10.2016 | Komentarze 7
Był cień nadziei. Mocny wiatr za oknem dawał cień szansy. Łudziłem się na jazdę szosówką. To wszystko legło zaraz po moim pytaniu do M. – czy idziesz dzisiaj ze mną na rower, skoro tak wieje?Odpowiedź twierdząca zniweczyła moje plany, obróciła w perzynę i całe nadzieje w tym momencie nie były warte funta kłaków. No i fajnie :)
Oboje narzuciliśmy na siebie sterty ciuchów i wyruszyliśmy zobaczyć, czy jesień na dobre zagościła już w okolicznych lasach. Podczas przejazdu przez miasto wysmagał nas wiatr, ale po wjeździe nad Rusałkę było już znośnie. Na ścieżkach zalegała już pierwsza warstwa liści, lecz na inwazję kolorów trzeba jeszcze poczekać. W Strzeszynku rozdzieliliśmy się. Monika odjeżdżała jezioro swoim tempem, a ja ciut szybciej pojechałem dwa kółka. Następnie wróciliśmy drugą stroną Rusałki i zagłębiliśmy się w miasto. Potem przetestowaliśmy przejazd na Plewiska, którym mogą przecisnąć się tylko piesi i rowerzyści, pozwalający uniknąć stania na zamkniętych szlabanach. Ostatni raz tamtędy jechałem około 25 lat temu i niedawno przypomniałem sobie o nim. Fajnie że jeszcze istnieje.
Na koniec jeszcze nastąpił jeszcze szybki zakup pyz na obiad i na tym zakończyliśmy weekendowy rozruch rowerowy.
A tak się kończy, gdy rowerzysta z pieszym walną browara. Oboje kończą na murku :)
Kategoria MTB, w ślimaczym tempie
- DST 40.40km
- Czas 02:26
- VAVG 16.60km/h
- Sprzęt scott scale 80
- Aktywność Jazda na rowerze
Sielanka
Sobota, 24 września 2016 · dodano: 24.09.2016 | Komentarze 5
M. przypomniała sobie, że też ma rower :( Skutkowało to planem na wspólny sobotni wyjazd. I gdy nadszedł ten moment z dziką radością ubierałem się przez pół godziny, drugie tyle napełniałem bidon i przez kwadrans zakładałem buty. A wszystko to było obliczone na zniechęcenie. Niestety jej cierpliwość była nieograniczona.Zatem ruszyliśmy. Najpierw przez miasto na Ogrody, aby zaraz za nimi wjechać na Rusałkę. Powoli niespiesznie przemierzyliśmy pierwsze jezioro, następnie lasem dojechaliśmy do Strzeszynka, okrążyliśmy drugie jezioro i w zenicie wycieczki nastąpił zwrot przez lewą szprychę w kierunku powrotnym. Od tego momentu wszystko powieliliśmy drugą stroną jezior, a za nimi ponownie zagłębiliśmy się w miasto. Koło stadionu Lecha trwały prace związane z przyjazdem dzisiejszej nocy lokomotywy, która ma przypominać fundamenty klubu. Może jutro ją obejrzę. Teraz od domu dzieliły nas tylko dwie długie proste. Zostały pokonane w oka mgnieniu, za sprawą głodu który już mocno dawał nam znać.
Nie wiem jak u innych, ale głód u mnie nie może zbyt długo gościć. Staram się go natychmiast zaspokajać. A potem dziwią mnie wskazania domowej wagi hehe..
Kategoria MTB, w ślimaczym tempie
- DST 41.78km
- Czas 02:50
- VAVG 14.75km/h
- Sprzęt scott scale 80
- Aktywność Jazda na rowerze
Z Wartą warto
Sobota, 23 lipca 2016 · dodano: 23.07.2016 | Komentarze 2
Jak się rzekło, tak się stało i nadszedł dzień rodzinnej wycieczki. Do łask wrócił MTB wraz z nowym amorem i hamulcami po serwisie. Na początek przejechaliśmy przez całe Komorniki, aby po chwili zacząć przemierzać Greiserówkę, wraz z nieodłącznym stukotem kół na łączeniach betonowych płyt. Gdy płyty zakończyły swój radosny koncert, zaczęliśmy jechać leśnymi ścieżkami które zawiodły nas do Puszczykowa, gdzie wpadliśmy na lody.I tu muszę nadmienić, że albo smak u mnie został przez kogoś zmieniony, albo ta lodziarnia jedzie już tylko na renomie, bo w smaku przypominały chińską zupkę w proszku. Długo moja noga tam nie postanie.
Po tym „wykwintnym” deserze zjechaliśmy na szlak nadwarciański z którego niechcący zboczyliśmy w pewnym momencie i rozpoczęliśmy tym samym walkę z komarami i zielskiem o dotarcie do cywilizacji. Na kolana rzucił mnie znak informujący o zakazie jazdy rowerem nad Wartą na jakimś tam odcinku.
Na szczęście dopięliśmy celu wyjeżdżając na asfalt w Luboniu. Od tego momentu luźną nogą podążyliśmy do domu.
Jako ciekawostkę dodam, że oglądając Tour de France po obiedzie, (leżąc oczywiście), gdy kolarze mieli do mety 32km lekko przymknęło mi się oko. Gdy je otworzyłem do mety mieli już tylko 12km. Następny mój kontakt z rzeczywistością był, gdy w TV leciał jakiś film, a M. poinformowała mnie o zakończonym etapie. Cóż i tak bywa :)
Czy ktoś wie jak to się dzisiaj skończyło ;-)?
Z tego miejsca ewakuowaliśmy się bardzo szybko. Samotne brzozy mają dziwną moc i sprawiają, że samoloty lądują w dziwnym stylu, a ja nie chciałem mieć dzisiaj kupy złomu radzieckiej produkcji na głowie ;-)
Kategoria MTB, w ślimaczym tempie
- DST 36.10km
- Teren 35.00km
- Czas 02:22
- VAVG 15.25km/h
- Sprzęt scott scale 80
- Aktywność Jazda na rowerze
Fajna wycieczka i dzik który zniweczył plany
Sobota, 23 kwietnia 2016 · dodano: 24.04.2016 | Komentarze 12
Fajna pogoda, sobota. To mogło oznaczać tylko jedno. Rodzinne turne. Kierunek Puszcza Zielonka w celu zobaczenia saren lub im podobnych.Po pierwszych kilometrach dobrze nam znanych ścieżek, skierowaliśmy się do Nadleśnictwa Babki, przy którym ostatnio tłumnie spotykałem zwierzynę. Niestety jak mogłem się spodziewać. Jadąc z Monika ciężko będzie spotkać nawet komara :) Naturalnie moje przewidywania okazały się w 100%. Nie zobaczyliśmy nic. Cud, że jadąc z M. po lesie widzimy czasami drzewa hehe.
Po tym wyznaniu nie mam co liczyć na kolację w tym tygodniu ;-)
Za to koło nadleśnictwa zobaczyliśmy ciekawą miarę. Po dłuższym zgłębieniu tematu, doszliśmy do wniosku, że przedstawia ona długość susów które mogą oddać poszczególne zwierzęta. Następnie skierowaliśmy sie w stronę Zielonki. Monika na tym odcinku raz za razem mnie pytałem czy wiem gdzie jestem i czy dobrze jedziemy.
A skąd ja niby to miałem wiedzieć jako przewodnik naszej wyprawy ;-)?
Wyjechaliśmy z głuszy tuż przed Zielonką i ruszyliśmy na Czernice. Wystarczyło, że kilka dni nie padało i już w kilku miejscach na drodze pojawił sie głęboki piach o konsystencji mąki po którym ciężko się jechało.
Koło Uroczyska Maruszka niebo okryły chmury i odczuliśmy chłód. Czas był więc najwyższy aby przyspieszyć. Monika do samego końca łudziła się, że zobaczy w puszczy cokolwiek żywego oprócz nas. Nic z tego, jakieś zaklęcie działało i oczywiście nic jej się nie pokazało. Jeśli nie liczyć mnie :)
Kolejna nasza wycieczka dobiegła końca.
Wpis robię z dobowym opóźnieniem ze względu na nawał sobotniej pracy i chciałem się poskarżyć na samego siebie. Otóż miałem fajny plan na fajną poniedziałkową jazdę.
I tak to z planami bywa. A konkretnie z moim planem na pierwszy dzień tygodnia.
Otóż gdy w nocy jechałem autem nieoświetloną ulicą Bałtycką, oczom moim ukazał się na drodze lis. Jako dobry Samarytanin zwolniłem, ominąłem i przyspieszyłem ponownie. I w czasie rozpędzania mojego dyliżansu z lewej strony wyszedł dzik. Że wyszedł to jeszcze nic takiego, ale bydle bezczelnie nie będąc ubrane w kamizelkę odblaskową, nie będąc na pasach znalazł się na kursie kolizyjnym z moja bryką. Nie dał mi żadnych szans na ominięcie. Pierdolony gnój rozpierdolił mi auto, pozbawiając tym samym na jakiś czas możliwości zarabiania. Zajebiście :(!!!!!
Padły lampy, blacha, przód, plastiki, wspomaganie, doładowanie turbiny i diabli wiedzą co jeszcze. Jurto zamiast tripu rowerowego czeka mnie załatwianie blacharza, lakiernika i walka z ubezpieczalnią.
Nie zobaczyliśmy zwierzyny w lesie, za to wlazła mi pod koła w mieście. Cóż mogę powiedzieć? PECH!!!!
Po kolizji zadzwoniłem na 112, powiedziałem co i jak, oraz aby ktoś sie zajął ścierwem i odpowiednie służby to uprzątnęły.
Tak sie kończy planowanie czegoś fajnego. Ale jak tu nic nie planować ;-)?
Kategoria MTB, w ślimaczym tempie
- DST 43.00km
- Teren 20.00km
- Czas 02:25
- VAVG 17.79km/h
- Sprzęt scott scale 80
- Aktywność Jazda na rowerze
Miecz Demoklesa
Sobota, 9 kwietnia 2016 · dodano: 10.04.2016 | Komentarze 3
Od tygodnia wisiała nade mną wycieczka na MTB, niczym Miecz Demoklesa. Rzeczony miecz wisiał momentami tak nisko, że gdy podnosiłem głowę, to nadziewałem się na niego niczym szaszłyk, a w słoneczne dni rzucał na mnie cień jak parasol :)Gdy tylko się obudziłem, M. z radosnym szczebiotem zapytała:
Idziemy na rower?
Ależ oczywiście odpowiedziałem, z najwyższą chęcią.
Czasami sam siebie zadziwiam, jak niektóre kłamstwa tak gładko mi przechodzą przez gardło. To chyba lata praktyki hehe. Po tych słowach wziąłem w obroty ekspres do kawy, uruchomiłem przyciskiem, a gdy wykonałem obrót po kawę, Monika stała już gotowa do wyjścia z rowerem u boku. Rzuciłem na szale cały swój czar, urok i powab, ale wszystko co udało mi się osiągnąć, to 30 minut zwłoki na błyskawiczne śniadanie.
Po dwudziestu dziewięciu minutach zamknęliśmy za sobą drzwi i ruszyliśmy na rodzinną mini wycieczkę rowerową. Tak samo jak przed tygodniem pojechaliśmy w stronę Strzeszynka. M. prowadziła, ja ubezpieczałem tyły. Przez moment i tylko przez moment objąłem prowadzenie, które oczywiście zaprocentowało niekontrolowaną zmianą planu trasy. Gdy się zorientowałem, byliśmy już w połowie mostu i po krótkiej naradzie postanowiliśmy pojechać starszą Wartostradą aby po chwili być na Sołaczu. A skoro tam byliśmy, to zaproponowałem lody z Kościelnej. Niestety moja druga połowa mnie zignorowała, gdyż dla niej było za chłodno. Inna sprawa, tylko raz w życiu słyszałem jak ten zmarzluch powiedział, że jest jej ciepło. To było jak zwiedzaliśmy hutę szkła i stała przy otwartych drzwiach pieca ;-)
Następnie zagłębiliśmy się w Golęcin i wtopiliśmy w tłum weekendowych rowerzystów. Spokojnym tempem dotarliśmy do Strzeszynka gdzie spostrzegłem brak jakiejkolwiek słodkiej przekąski w kieszonce. Okrutne i bolesne przeoczenie z mojej strony :)
Powoli zaczynają w wolnych dniach być tłumy w takich miejscach. Ale to dobrze, duch zdrowia drzemie w narodzie.
Po rekonesansie wzrokowym okolicy z poziomu pomostu rozpoczęliśmy jazdę powrotną z uwzględnieniem zaliczenia drugiej strony jeziora. Po przyjemnej części kiedy to jeździliśmy po lesie, przyszedł niestety czas na przedzieranie przez miasto i związane z tym wątpliwe atrakcje. Przez ostatnie trzy kilometry jasność sprawnego i rozumowania przesłaniał mi głód i myśl o czekającym obiedzie.
Czarniejsza strona tego medalu jest taka, że niestety jedzonko najpierw sam musiałem zrobić :(
I aby była całkowita jasność. Bardzo lubię nasze spokojne jazdy z M. i wleczenie się noga za nogą, a moje wieczne na to utyskiwanie stanowi tylko i wyłącznie stały element przekomarzań ;-)
Kategoria MTB, w ślimaczym tempie
- DST 30.95km
- Teren 27.00km
- Czas 02:05
- VAVG 14.86km/h
- Sprzęt scott scale 80
- Aktywność Jazda na rowerze
Z rogalami w tle
Poniedziałek, 16 listopada 2015 · dodano: 16.11.2015 | Komentarze 6
W sobotnie popołudnie ruszyliśmy z M. na objazd Puszczy Zielonki po tym jak osobiście wybrałem kierunek naszej jazdy. Co nie było bez znaczenia ze względu na wiejący bardzo silny wiatr. Pierwsze kilometry do Wierzenicy dmuchało nam tak mocno w plecy, że w zasadzie pedałowanie było zbędnym czynnikiem wprawiającym nas w ruch.Oj tak. Monice taka jazda zdecydowanie się podobała ;-).
Później było troszkę gorzej ale bez tragedii. Pewne niedogodności pod postacią w mordę winda wystąpiły przed Dębogórą ale po zagłębieniu się w las drzewa skutecznie nas od niego chroniły. Przyjemne to było uczucie gdy korony drzew falowały nad nami, a na naszej wysokości panował spokój. Za to pojawiło się błoto i kałuże. No cóż, nie można mieć w życiu wszystkich luksusów.
Wprawdzie miałem w pamięci obfite nocne opady deszczu ale sądziłem, że to wszystko wsiąknie w ziemię.
Ano nie wsiąkło.
A skoro było jak było, to co jakiś czas dawało się słyszeć lekkie niezadowolenie ładniejszej części naszego skromnego teamu w postaci delikatnych sugestii – …pip pip pip jakie błocko, pip pip pip będę cała pochlapana (cenzura) ;-)
Przed Czernicami zrobiliśmy nawrotkę, a drogę powrotną umiliły nam pokazujące się zwierzęta leśne, gdzie ozdobą wyprawy okazał się dorodny jeleń. Spotkaliśmy też kilku rowerzystów zawzięcie zmagających się z leśnymi duktami, a w zasadzie gwoli ścisłości zostaliśmy przez nich wyprzedzeni.
W końcu wyjechaliśmy z kniei. Na kilku ostatnich kilometrach przyczepił się do nas dorodny labrador i biegł z nami aż do osiedla. Całe szczęście, że był pokojowo nastawiony bo tak duży bezpański pies nie wpływa dodatnio na moje samopoczucie. Odczepił się dopiero przy osiedlowej piekarni do której wstąpiłem po rogale które miały nam umilić chwile przy zaparzonej porowerowej kawie.
Osobiście wydaje mi się, że wspomniany bezpański pies wyczuł konkurencję do rogali w osobie Moniki i to, że jego jedno spojrzenie w stronę zakupionych łakoci mogło spowodować wybuchową reakcję mojej drugiej połowy dzisiejszego teamu rowerowego. Ja sam miałem obawy w domu poprosić o połowę rogala, a co się dopiero dziwić biednemu psiakowi, któremu zapewne objawiła się wizja wybitych własnych zębów ;-).
Kategoria MTB, w ślimaczym tempie
- DST 48.35km
- Czas 02:46
- VAVG 17.48km/h
- Sprzęt scott scale 80
- Aktywność Jazda na rowerze
Jesiennie
Sobota, 31 października 2015 · dodano: 01.11.2015 | Komentarze 9
Z dziką premedytacją mając wybór na czym pojechać, podjąłem męską decyzję. MTB.A skoro była sobota to oznaczało wycieczkę razem z M. Od samego początku zapowiadało się na minimalnie dłuższe spędzenie czasu na rowerze, za sprawą dodatkowych kilometrów na działkę.
Zaraz po wyruszeniu odwiedziliśmy Favora, bo po zjedzeniu musli na śniadanie wyjątkowo dużo zostało mi miejsca w żołądku. Niestety kolejka ludzi mnie odstraszyła, zatem pojechaliśmy dalej. Następny przystanek był przy „muralu” na Śródce i zrobieniu mu obowiązkowej fotki. Przyznać trzeba, że fajnie im to wyszło. Kawałek dalej zatrzymałem się koło budki z pieczywem. Ku mojej uciesze nie było tam żadnej gawiedzi w kolejce co uczciłem zakupem pączusia i gniazdka, które zapakowałem do kieszonki.
Po dojechaniu do działki zjadłem wszystkie zakupione słodkości sam. Monika nie chciała, a jestem ostatnim na naszej planecie który by jej to na siłę wciskał ;-). Dodatkowo zjadłem jeszcze kilka kulek winogron. Udało mi się zamienić kilka słów z sąsiadami i trzeba było ruszać powoli w dalszą drogę. Omiotłem jeszcze raz moje włości wzrokiem mając świadomość, że byłem ich właścicielem jeszcze około dwunastu godzin. Tak, tak 12h. Po upływie tego czasu przechodzi ziemia na własność chyba miasta. Dziwne to uczucie jak coś przemija bezpowrotnie. Ale trzeba napierać dalej w życie.
Jako się rzekło o napieraniu, pojechaliśmy przez Sołacz i Rusałkę do Strzeszynka. Przecudnie jest w tej chwili na zadrzewionych terenach. Pod kołami szeleszczą złote liście, takie same spadają z góry. Wszędzie roznosi się specyficzny zapach. KOCHAM TO!!!
W samym Strzeszynku strażacy zakończyli właśnie ćwiczenia podwodne, a my objechaliśmy sobie jezioro i udaliśmy się w drogę powrotną. Pod koniec M. ciut marudziła, że wiatr wiał centralnie w twarz, ale na szczęście obyło się bez płaczu buhahaha.
Sorry Monika, nie mogłem się powstrzymać ;-). Wiem, że za to od teraz obiady już nigdy nie będą dla mnie takie ciepłe jak kiedyś hehe.
Pokonaliśmy zatem wiatrowe przeciwności i spokojnie dojechaliśmy do domu.
Podsumowując dzisiejszą aktywność sportową, to nie zamieniłbym jej na wyjazd szosówką. Czasami dobrze mi robi takie spokojne kręcenie dla kręcenia w pięknych okolicznościach przyrody w dobrym towarzystwie.
Mural an Śródce
Góral wśród winorośli
Kategoria w ślimaczym tempie, MTB
- DST 30.21km
- Teren 26.00km
- Czas 01:48
- VAVG 16.78km/h
- Sprzęt scott scale 80
- Aktywność Jazda na rowerze
Idealna szafa rowerzysty ;-)
Sobota, 24 października 2015 · dodano: 25.10.2015 | Komentarze 5
Niestety dzisiejsza przepiękna pogoda okazała się katem szybkiej jazdy.Dlaczego?
Że to niemożliwe?
Nie ma takiej opcji?
Już spieszę z wyjaśnieniem.
Ano dlatego, że u M. obudził się demon pogromcy leśnych kniei i bezdroży, czyli postanowiła wyjechać na rower. Co ważniejsze miałem brać udział w tym postanowieniu. Naturalnie został mi postawiony swobodny wybór, a nawet usłyszałem:
- jak chcesz to idź sobie na szosówkę, a ja sama gdzieś sobie pojadę.
Postronnemu czytelnikowi wydawać by się mogło, że jestem w komfortowej sytuacji i do niczego nie jestem zmuszany. Jednak prawie każdy wie, że przy tak postawionej sprawie ma się niewielkie pole manewru.
Osobiście miałem taki sam wybór jak amerykański szpieg złapany na terenie tajnej ruskiej bazy wojskowej przez Saszę, gdy ten pozostawia mu wybór:
- możesz walnąć samobója albo spokojnie odejść i rzucić się z podciętym Achillesem na płot pod napięciem unikając jednocześnie gradu kul dum-dum.
Wybrałem zatem jedyną słuszną opcję odsuwając na bok z przepraszającym szosówkę wzrokiem, wyciągając jednocześnie dwa MTB.
Ruszyliśmy początkowo moim wczorajszym tropem do Wierzenicy, chwilę potem do Wierzonki aby po chwili mój przewodnik obrał kurs na Mielno (na szczęście nie to nad morzem). Na tym odcinku ku mojemu zdziwieniu był położony kawałek nowego asfaltu. W Mielnie pojechaliśmy prosto do Uroczyska Maruszki. Tu nastąpiło planowanie dalszej jazdy.
No i się zaplanowało.
M. wybrała tak trzęsącą trasę, że lakier na ramie od dzisiaj można określić jako „spękany fabrycznie” ;-). Tarka gruntowa mam nadzieję, że raz na zawsze wybiła jej samodzielne planowanie trasy przejazdu i następnym razem zasięgnie rady eksperta w tej dziedzinie to znaczy mnie hehe.
Później przyszła kolej na zaliczenie Owińsk i Annowa aby chwilę potem dobrze nam znaną trasą z wielu poprzednich wycieczek dotrzeć do Kicina. Z tamtego miejsca mieliśmy już tylko rzut beretem do domu.
W ten oto sposób wykręciliśmy w rodzinnym tempie 30km zaostrzając tym samym apetyt przed zbliżającym się obiadem.
Ps. Kochana szoso. Powalczymy w poniedziałek. I jeszcze raz przepraszam za dzisiaj ;-)
Eh........................
Kategoria MTB, w ślimaczym tempie
- DST 44.61km
- Teren 20.00km
- Czas 02:38
- VAVG 16.94km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Bez wyboru ;-)
Sobota, 5 września 2015 · dodano: 05.09.2015 | Komentarze 5
Targający drzewami za oknem wiatr dawał mi nadzieję, że M. będzie chciała pozostać w domu. Łudziłem się, że podejmie może jakiś internetowy kurs szydełkowania lub kropnie sobie przedobiednią drzemkę, dając mi tym samym sposobność wyskoczenia na szosówkę.Nic bardziej mylnego. W czasie kiedy piłem kawę, potajemnie knułem trasę i siedziałem cicho aby nie wywoływać wilka z lasu, padło pytanie którego się bałem.
To co jedziemy do Strzeszynka? Ależ oczywiście, z najwyższą chęcią – brzmiała moja odpowiedź. Grrr.
No to ruszyliśmy. Wiatr miotał nami na wszystkie strony. Tak miotał tak miotał, że nas zamotał nad Rusałkę, a tam ukazał się moim oczom ogrom zniszczeń spowodowanych sierpniową burzą. Takiej ilości połamanych i powalonych drzew to jeśli nie liczyć Zakopanego po halnym, jeszcze nie widziałem. Miejscami potworzyły się gołe polany z usuniętego już drzewostanu. Dobrze, że jeszcze coś pozostało wyższego niż pokrzywy. Dalej w stronę Strzeszynka też nie było zbyt kolorowo w tym temacie ale mimo wszystko znacznie lepiej. Gdy już dojechaliśmy do półmetka, obowiązkowo zaliczyliśmy pomost, chwilka na podziwianie krajobrazu i naokoło jeziora ruszyliśmy w drogę powrotną. Słoneczko momentami ogrzewało plecy zza chmur, temperatura idealna i tylko wizja pójścia do pracy nieco mąciła sielankę. Posiedziało by się trochę niespiesznie nad wodą.
Powrót nieco zmienioną trasą, bez żadnych przygód. Ale zgodnie z moją zasadą „brak wiadomości to dobra wiadomość” wziąłem to za dobry znak na nadchodzące 100 lat dalszego mojego życia ;-).
I znowu ktoś lustro powiesił w lesie :-)
Kategoria MTB, w ślimaczym tempie