Info
Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2018, Październik1 - 2
- 2018, Wrzesień3 - 3
- 2018, Lipiec3 - 5
- 2018, Czerwiec13 - 4
- 2018, Maj14 - 3
- 2018, Kwiecień17 - 8
- 2018, Marzec10 - 5
- 2018, Luty1 - 0
- 2017, Grudzień1 - 0
- 2017, Listopad5 - 0
- 2017, Październik11 - 6
- 2017, Wrzesień15 - 11
- 2017, Sierpień5 - 1
- 2017, Lipiec14 - 42
- 2017, Czerwiec14 - 55
- 2017, Maj14 - 25
- 2017, Kwiecień15 - 47
- 2017, Marzec15 - 98
- 2017, Luty11 - 45
- 2017, Styczeń7 - 41
- 2016, Grudzień17 - 99
- 2016, Listopad12 - 70
- 2016, Październik13 - 57
- 2016, Wrzesień16 - 77
- 2016, Sierpień11 - 26
- 2016, Lipiec17 - 166
- 2016, Czerwiec15 - 103
- 2016, Maj14 - 94
- 2016, Kwiecień21 - 172
- 2016, Marzec11 - 81
- 2016, Luty12 - 80
- 2016, Styczeń3 - 40
- 2015, Grudzień14 - 85
- 2015, Listopad12 - 76
- 2015, Październik19 - 89
- 2015, Wrzesień21 - 122
- 2015, Sierpień4 - 15
- 2015, Lipiec21 - 63
- 2015, Czerwiec15 - 50
- 2015, Maj22 - 100
- 2015, Kwiecień14 - 106
- 2015, Marzec14 - 97
- 2015, Luty12 - 77
- 2015, Styczeń10 - 33
- 2014, Grudzień3 - 7
Wpisy archiwalne w kategorii
w ślimaczym tempie
Dystans całkowity: | 1325.48 km (w terenie 308.00 km; 23.24%) |
Czas w ruchu: | 62:15 |
Średnia prędkość: | 16.21 km/h |
Liczba aktywności: | 31 |
Średnio na aktywność: | 42.76 km i 2h 35m |
Więcej statystyk |
- DST 40.46km
- Teren 14.00km
- Czas 02:55
- VAVG 13.87km/h
- Sprzęt scott scale 80
- Aktywność Jazda na rowerze
Rzut oka na ruskich
Wtorek, 25 sierpnia 2015 · dodano: 25.08.2015 | Komentarze 2
Wczoraj wylądowałem na ostatnim etapie mojego urlopu w Krynicy Morskiej. Wybór na to miejsce padł za względu na fakt, że jeszcze nigdy nie byłem w tej części wybrzeża. Dzisiaj wybraliśmy się z M. na wycieczkę rowerową na skraj naszego kraju od strony kiedyś uważanej za jedyny słuszny kierunek. Po złożeniu rowerów w jedną całość (brak możliwości przechowywania w pensjonacie, więc trzymamy je w aucie) i ustaleniu kierunku jazdy na wchód ruszyliśmy ku nieznanemu. Droga była tylko jedna, więc nie było problemu z wyborem trasy. Pierwsze kilometry zaskoczyły mnie nawet przyzwoitym asfaltem ale dosyć szybko to się zmieniło na naszą zwykłą szarą rzeczywistość gdy wjechaliśmy na odcinek drogi który przypominał twarz nastolatka zbombardowaną pryszczami. Mimo jazdy na MTB wytrzęsło nas jak na.... cholernych polskich drogach. Jak się później okazało to była niestety dopiero marna uwertura. Kilka kilometrów dalej pojawiła się miejscowość Piaski, a za nią droga z dziurawych betonowych płyt prowadząca do Paski Club w którym czas się zatrzymał w momencie obchodzenia osiemnastych urodzin przez Gierka. Usiedliśmy tam, wypiliśmy po jakimś napoju nie wierząc zarazem własnym oczom, że ktokolwiek chce do czegoś takiego przyjeżdżać na urlop. Jednak sądząc po ilości parkujących aut cieszy się ten skansen sporym powodzeniem. Po kilkunastu minutach przerwy ruszyliśmy dalej na poszukiwanie granicy z Ruskami. Najpierw udało nam się dojechać do plaży nad Zatoką Gdańską gdzie znajdowała się smażalnia ryb która wyglądem bardziej przypominała piec krematoryjny niż jadłodajnię. Propozycję Moniki "czy może mam ochotę tam coś zjeść uznałem za niesmaczny żart ;-)". Dawno już się tak niczym nie przestraszyłem jak możliwością zjedzenia tam czegokolwiek. Teraz przyszedł czas na leśny labirynt w którym szukaliśmy właściwej drogi w piaskach po kolana i pozostałościach betonowej drogi. W pewnym momencie natknęliśmy się na ogromny radar zapewne monitorujący przepływ niechcianych polskich jabłek na Putinowy stół hehe. Potem jeszcze kilka minut spędzonych na szukaniu i w końcu dotarliśmy do granicy. Keine grenzen jak śpiewał koleś o włosach we wszystkich kolorach świata. Niestety nie w tym wypadku. Tu się nie da przejechać granicy bez przetrzepania kieszeni na obowiązkowej osobistej i dania dobrowolnej darowizny w postaci najchętniej przyjmowanych $$$$. Nie ta bajka hehe. Przeczytałem napis informujący o zakazie przekraczania granicy, została mi pstryknięta fotka przy tablicy granicznej i ruszyliśmy w drogę powrotną. Jako że trasa dotychczasowa wydawała się co poniektórym zbyt łatwa i prosta wracaliśmy inną drogą, przy czym słowo droga należało rozumieć w szeroko pojętym znaczeniu z brodzeniem w głębokich piachach pod stroną górę włącznie. Pot się lał, komary szarpały, zęby zgrzytały, M. opadała już z sił gdy udało się odnaleźć znajomy punkt i spokojnie podążać ku głównej drodze. I cholernie się by się mylił ten kto by pomyślał, że już nic ciekawego się nie mogło zdarzyć. W pewnym momencie na rozdrożu spotkaliśmy dwójkę zagubionych młodych ludzi którzy spytali nas jak dojść do głównej drogi przy której zostawili auto i nie mogą do tego miejsca trafić. Już miałem sie odezwać i skierować ich na główny dukt gdy M. zabrała głos i stwierdziła, że boczną ścieżką będzie lepiej i krócej. My pojechaliśmy oni poszli. Oni mieli na tyle rozumu, że po jakimś czasie zawrócili. Nam, a głównie mi rozum odparował i pojechałem dalej za radą Moniki. Jechałem w zasadzie tylko kawałek bo po chwili było już tylko prowadzenie roweru które o chwili zamieniło w walkę o przeżycie na stromiznach i odganianie się od komarów i pająków. O nastroju panującym w danej chwili nie wspomnę ze względu na bliskość wschodniej granicy ale gdyby rosyjski wywiad miał wgląd w to wgląd, zapewne uznałby tę sytuację za jawną prowokację ;-). Po długich minutach walki o drogę do wolności udało nam się dotrzeć ponownie do Piaski Club, a dalej do miejscowości Piaski. Monika w ramach regeneracji sił pochłonęła gofra z owocami z prędkością nadgofrową i podjęła powrót na kwaterę. Po drodze zaczęło lekko padać. Na szczęście tylko lekko. Po tym co do tej pory przeżyliśmy jazda po wcześniej wspomnianych dziurach była prawdziwą przyjemnością.Po powrocie schowaliśmy rowery ponownie do auta i 10 minut później rozpętało się na dworze piekło z burzą w roli głównej. W sumie troszkę dziwne, że ta nawałnica nas nie zastała w połowie drogi przy naszym dzisiejszym szczęściu do kłopotów i utrudnień.
Jutro przed nami kolejny dzień unikania polowania na turystę frajera do zakupu kurortowego badziewia ;-)
Dalej jechać to już mi strach nie pozwolił ;-)
Zatoka Gdańska
Nadmorskie klimaty w instrukcji obsługi wyciągarki łodzi
Tym to chyba jeździł "Wichura" w Czterech pancernych ;-)
Górka z piachem do pchania w sam raz (to już jest szczyt)
Jest tam kto?????
Tajemniczy radar
Kategoria MTB, w ślimaczym tempie
- DST 41.52km
- Teren 18.00km
- Czas 02:28
- VAVG 16.83km/h
- Sprzęt scott scale 80
- Aktywność Jazda na rowerze
Leniwą nogą
Niedziela, 12 lipca 2015 · dodano: 12.07.2015 | Komentarze 3
Sobota. Dzień w którym zawsze istnieje ryzyko, że M. będzie chciała pojeździć rowerem w towarzystwie. W moim towarzystwie. Pech… znaczy się szczęście na mnie spłynęło, że moja druga połowa wyraziła ochotę na przejażdżkę. Ze mną w dodatku. W dodatku żeby nam wstydu nie przynieść, musiałem z grubsza ogarnąć moje MTB, bo wyglądało jakby od czasów wojny leżał w mule. Po wszystkich zabiegach kosmetycznych, jak również wyczerpaniu z mojej strony wszelakich forteli mających na celu zniechęcenie do wspólnej wyprawy, ruszyliśmy zgodnie razem na podbój Strzeszynka. Miarowo kilometr po kilometrze zbliżaliśmy się do miejsca letniego wypoczynku połowy Poznania. O dziwo nawet na miejscu nie było jakiś dzikich tłumów. Niestety wraz z brakiem nadmiaru ludzi zabrakło również w dystrybucji jakichkolwiek wafelków na które nam przyszła ochota. Pytaliśmy w trzech punktach i nic. Za to było zimne piwo z kija które zawsze jest u mnie mile widziane. Posiedzieliśmy w piwnym raju, pogadaliśmy, wypiliśmy wspólnie jedno Tyskie z czego ja 90%, bo podział musiał być jak zawsze sprawiedliwy, a sprawiedliwy nie oznacza równy hehe. Nadal lekko głodni ruszyliśmy w kierunku Rusałki aby się przekonać, że i tam niczego słodkiego poza lodami nie uświadczymy. Kiełbacha z grilla i piwo górują ponad wszystkim. Dopiero na Wojska Polskiego udało nam się zjeść po Princessie. Kolejne kilometry do domu minęły spokojnie, a zjedzone po drodze słodkości poprawiły już i tak dobre humory. I wszystko by było idealnie, gdybym miał dzisiaj jak wszyscy normalni ludzie wolny dzień i nie musiał zasuwać po obiedzie do pracy.Gdzie ta sprawiedliwość, gdzie czekająca na mnie wygrana kumulacja w lotto? Wiem wiem, że od pół roku nie wysłałem nawet jednego kuponu, ale to jeszcze nie powód abym nic nie wygrywał ;-).
Kategoria MTB, w ślimaczym tempie
- DST 39.20km
- Teren 5.00km
- Czas 02:29
- VAVG 15.79km/h
- Sprzęt scott scale 80
- Aktywność Jazda na rowerze
Cel - gofry
Niedziela, 7 czerwca 2015 · dodano: 08.06.2015 | Komentarze 5
Ostatni dzień odpoczynku.Ostatni dzień bez pracy.
Ostatni dzień bez myślenia o szarej codzienności.
Ostatni dzień bez włączania budzika.
Normalnie prawie jak ostatki, więc trzeba było sobie jakoś osłodzić myśl o powrocie do domu, szarej rzeczywistości i tłuczenia ciężkiego szmalu który zapewnia miseczkę płatków owsianych na śniadanie. Bez mleka ;-).
Wybór padł na gofry nad jeziorem Głębokim. Jako że piach w lesie był nadal nieludzki, wycieczka rowerowa odbyła się po asfaltowych drogach. Z Chyciny ruszyliśmy przez Popowo i okrężną drogą dotarliśmy nad wspomniane jezioro. Tego dnia wyraźnie się ochłodziło do tego stopnia, że założyłem długi rękaw. Pewnie innego dnia śmigałbym na krótko, ale po upałach które nas opuściły czułem się jak w lodówce. Do podobnego wniosku doszła też duża część ludzi, bo nad Głębokim było pustawo i co ważniejsze nie było kolejki po gofry. Każdy z nas zamówił jakiego chciał, posiedzieliśmy chwilę rozkoszując się relaksem i po dłuuuugiej chwili, gdy dotarło do nas, że trzeba się jeszcze spakować ruszyliśmy w drogę powrotną. Plan trasy powrotnej został zmieniony po wyjeździe z Międzyrzecza na krótszy, ale za to z kawałkiem lasu. Niestety tak jak się obawiałem w lesie piachu po kolana, a że powrót na pierwotną trasę nie wchodził w grę to brnęliśmy od Gorzycy dalej. Ostatnie 500m to już było prowadzenie rowerów. Jechać się nie dało. Nie powiem, lekko maczałem palce jeśli chodzi o zmianę trasy i nie wiedzieć dlaczego, ale na spoconych, zmęczonych i wykrzywionych z wysiłku oraz złości twarzach towarzyszy wycieczki, nie mogłem się doszukać znaków aprobaty dla mojego pomysłu jazdy lasem. Cóż każdy może czasami się pomylić ;-). Ale zgodnie z zasadą, że co nas nie zabije to nas wzmocni, dojechaliśmy szczęśliwie do mety. Chyba tylko M. coś dłużej się na mnie boczyła, ale jak już odpoczęła to jej przeszło. Całe szczęście, bo kto by mnie zawiózł do domu?
Teraz po powrocie, będę mógł sobie spokojnie odpocząć w pracy po kilku dniach relaksu weekendowego.
Kategoria MTB, w ślimaczym tempie
- DST 62.00km
- Czas 03:36
- VAVG 17.22km/h
- Temperatura 41.0°C
- Sprzęt scott scale 80
- Aktywność Jazda na rowerze
Rundka przez piekło
Sobota, 6 czerwca 2015 · dodano: 08.06.2015 | Komentarze 6
Ten dzień przeszedł do historii jako jeden z cieplejszych spędzonych na rowerze. Jak dla mnie zaczął się on nadzwyczaj normalnie jeśli chodzi o dni spędzone na wyjazdowych weekendach. Wstałem nawet o jakiejś ludzkiej godzinie co było nieludzkie mając na uwadze fakt o której się kładłem spać i w jakim sta….. i o której kładłem się spać ;-). Duch nadobowiązkowego obowiązku pchnął mnie w stronę czajnika który zalał życiodajny proszek , aby ten mógł się zaparzyć, uwolnić skrywaną w sobie kofeinę i po dodaniu niezbędnych dodatków poprawiających walory smakowe takich jak mleko i cukier, stać się zdatnym do użytku, a w dalszej kolejności sprawić abym ja się stał zdatny do użytku. Taka to już normalna kolej rzeczy. W końcu wszyscy się już pobudzili, zjedli śniadanie i rowerowa część towarzystwa doszła do wniosku, że moglibyśmy zrealizować plan rowerowy na dzisiaj, czyli zaliczyć rozpadający się pałacyk w Żelechowie. Patrząc z perspektywy ile czasu zajęło powstawanie Ziemi, to my ogarnęliśmy się błyskawicznie i JUŻ o 13.00 byliśmy gotowi do wyruszenia. Na tym etapie nikt nie przewidział jaki jest upał ze względu na to, że cały czas siedzieliśmy w lesie i rzeczywista temperatura do nas nie docierała. Dotarła natomiast gdy już ruszyliśmy. Na szczęście żar lejący się z nieba skutecznie pozbawił mnie możliwości myślenia i jechałem dalej z całą resztą. Gdyby info o ekstremalnych warunkach w jakich się znajdowałem znalazło w jakiś cudowny sposób drogę do miejsca w którym powinienem mieć rozum, na pewno bym nie kontynuował jazdy. W zasadzie co wioska to okupowaliśmy sklep w poszukiwaniu czegokolwiek mokrego. W jednej z wiosek zaskoczył nas spożywczak w którym były cztery lodówki, z czego w dwóch była wódka i w dwóch pozostałych piwo. Nic innego się tam już nie zmieściło. Widać na jakie pragnienie okolicznych mieszkańców się przygotowali hehe. Mnie to osłabiło.Od wioski do wioski doczłapaliśmy się do Żelechowa – celu naszej podróży. Pałacyk okazał się tak piękny i urzekający, że nawet nie zrobiłem fotki tej rudery, bo nie było warto. Od tego miejsca rozpoczęła się agonia zwana powrotem. Zwidy od upału powodowały, że linie energetyczne brałem za roboty które chcą opanować ziemię. Podobieństwo było wszak uderzające. Miejscami rozpościerały się pola obsadzone czymś co miało fioletowe kwiatki, a długie późniejsze poszukiwania w necie pozwoliły ustalić, że była to Fecelia Niebieska. Błagam. Uwierzcie, to nie nadałem im tę nazwę w impulsie porażenia słonecznego.
Na pewnym etapie wycieczki zacząłem już być głodny, ale co gorsza z doświadczenia zdawałem sobie sprawę, że żadnej knajpki tu nie uświadczymy. Długo się nie namyślając rzuciłem hasło, że zjadłbym dobrego kebaba. Obliczone to było na to, że inni też zaczną cierpieć katusze z niedoboru pożywienia. Czasami wystarczy tylko wspomnieć o jedzeniu, a inni zaraz też robią się głodni. Nie pomyliłem się hehe. Zaraz zaczęło się skamlenie o jedzenie.
A co ja sam będę cierpiał z głodu? Razem raźniej ;-).
Kawał paskuda ze mnie.
Jakie było nasze zdziwienie gdy po krótkim czasie objawiło nam się coś na kształt festynu. Nikogo nie było trzeba była namawiać do skręcenia z drogi, bo jak jest festyn to jest żarcie. Na miejscu okazało się, że są to obchodzone dni Śieniawy i po krótkim zapoznaniu się w sytuacji okazało się iż jesteśmy tu mile widziani i zaproszeni na poczęstunek. My nie z tych co odmawiają i po chwili opychaliśmy się czym chata bogata aby po posiłku dopchać się domowymi wypiekami Koła Gospodyń Wiejskich. Wypieki były w wielkim wyborze z czego skrzętnie skorzystałem, popchnąłem to wszystko kawą i z nowym lepszym spojrzeniem byłem gotowy na dalszą poniewierkę w słońcu. Reszta też jakby nabrała sił do dalszej rowerowej tułaczki. Od tego momentu mieliśmy już z górki dosłownie i w przenośni więc dalsze kilometry przeleciały nam w oka mgnieniu. Kolejny przystanek odbył się już w Chycinie pod sklepem, gdzie przesympatyczna sprzedawczyni robiła wszystko aby pomóc nam w usunięciu odwodniania z organizmu. A było ono potężne. Gdy już odwodnienie nam nie zagrażało i przyszedł moment kiedy trzeba było się ruszyć do miejsca zakwaterowania, ruszyliśmy dziarskim……… krokiem, bo jazda zdawała się być lekko sprzeczna z prawem, a do pokonania był tylko kilometr. Daliśmy radę i w ten oto sposób druga wycieczka stała się faktem dokonanym.
Imiona współtowarzyszy wycieczki znane redakcji ;-)
Przy 41 stopniach ciepła łatwo to było pomylić z robotem ;-)
Facelia niebieska
Kategoria MTB, w ślimaczym tempie
- DST 64.21km
- Czas 04:10
- VAVG 15.41km/h
- Sprzęt scott scale 80
- Aktywność Jazda na rowerze
Na zwiadach
Piątek, 5 czerwca 2015 · dodano: 08.06.2015 | Komentarze 4
Wyjechaliśmy z M. zobaczyć ewentualne nowe miejsce na spędzanie weekendów. Monika pełna zapału zarządziła wyjazd zaraz po śniadaniu więc Ja jako Ja, nie miałem nic do gadania, a moja jedyna dopuszczalna opcja to było „tak zgadzam się kochanie”. Każda inna odpowiedź mogła przynieść „epokę lodowcową” ;-)Nie chcąc się narazić, pozostawiłem wybór trasy w rękach „władzy”. Pierwszy odcinek został wybrany przez polną drogę na której piachu było prawie po kolana, a jazda rowerem przypominała bardziej spływ po piaskowej rzece. Po dwóch kilometrach takiej mordęgi dojechaliśmy do asfaltu i od tego momentu jazda sprawiała już tylko przyjemność. Dojechaliśmy do Skwierzyny i po przejechaniu mostem nad Wartą skierowaliśmy się boczną drogą na Międzychód. Wszystko było cacy aż do momentu, kiedy przed Świniarami objawił się nam bruk. Cholerne kilka kilometrów drogi brukowej która jak się później dowiedzieliśmy jest zabytkowa i nikt nie wyda zgody na położenie innej nawierzchni. I ja się pod tym podpisuję, bo to sprawia, że takie miejsca mają swój urok, a mi nie przeszkadza jeśli się czasami trochę pomęczę. Za miejscowością Nowy Dwór odnaleźliśmy agroturystykę Nad Wartą i za zgodą gospodyni obejrzeliśmy gospodarstwo. Jak dla mnie super, tylko nie wiem czy gospodarze będą w stanie znieść naszą grupę hehe. Podziękowaliśmy i ruszyliśmy w drogę powrotną w czasie której mijało nas kilka jednostek straży pożarnej, co jak na moje oko zwiastowało jakiś pożar lasu, bo susza wszędzie jest straszna. Podczas postoju w Skwierzynie którą wykorzystałem na wysłanie kuponu lotto (jak się później okazało oczywiście ze źle wytypowanymi liczbami) miałem okazję zobaczyć człowieka który zgłaszał trafioną „piątkę” z poprzedniego losowania. Z jednej strony szczęściarz, a z drugiej nie wiem czy chciałbym być w jego sytuacji, gdy tak niewiele brakowało do totalnego szczęścia. W dalszej drodze trafiliśmy jeszcze na eldorado ćpuna epoki PRLu czyli pole zasiane makiem. Ślicznie się prezentowało. Aż się chciało kupić strzykawkę hehe. No dobra żartowałem ;-). Przez ostatnie kilometry byliśmy niesieni jak na skrzydłach myślą o czekającym na nas grillu i czymś chłodnym z lodówki. Jeśli o mnie chodzi to ta rzecz z lodówki bardziej mnie ciągnęła ;-).
Pierwsza rowerowa wycieczka długiego weekendu została zakończona.
Zabytkowy bruk
Sen ćpuna ;-)
Widok na Wartę
Kategoria MTB, w ślimaczym tempie
- DST 42.80km
- Czas 02:27
- VAVG 17.47km/h
- Sprzęt scott scale 80
- Aktywność Jazda na rowerze
Rodzinna rundka lub super foch - co wybrać? Oto jest pytanie ;-)
Sobota, 30 maja 2015 · dodano: 31.05.2015 | Komentarze 2
Sobota. Dzień w którym rodzinna wycieczka jest tak samo nieunikniona jak śmierć i podatki. Na nic się zdało pokazanie fałszywego zaświadczenia od zaprzyjaźnionego lekarza, że jestem obłożnie chory, przepracowany i jazda na rowerze jest absolutnie wykluczona. W zamian otrzymałem odpowiedź, że skoro jeszcze oddycham to jestem zdatny do wycieczki.W takim wypadku nie pozostało mi nic innego jak radośnie ubrać ciuchy rowerowe i w podskokach zameldować się na dworze z rowerem pod pachą z przyklejonym uśmiechem na twarzy, wrzeszcząc JUŻ NIE MOGŁEM SIĘ DOCZEKAĆ ;-)
Jeszcze przez moment myślałem, że plany zostaną zmienione ze względu na silne podmuchy wiatru, ale M. była tak zacięta na dotlenienie nas obojga, iż nie wchodziło w rachubę siedzenie w domu. Kierunek Strzeszynek. Wiało jak cholera na otwartych przestrzeniach, ale po wjechaniu do Parku Sołackiego było już całkiem przyjemnie. Spokojną nogą pokręciliśmy przez Rusałkę, objechaliśmy jezioro w Strzeszynku i nie spiesząc się obraliśmy kurs powrotny. Monika w drodze powrotnej zaczęła już marudzić że jest głodna więc nie pozostało mi nic innego jak przyspieszyć, bo głodny Polak to zły Polak.
W nagrodę za wspólne rowerowanie otrzymałem zaszczyt zrobienia obiadu hehe. Tak to właśnie zawsze wychodzę na tym wszystkim jak Zabłocki na mydle ;-). Dobrze że otrzymałem po uszykowaniu wszystkiego michę strawy, a nie tylko uścisk dłoni pani prezes lub dyplom uznania.
Kategoria MTB, w ślimaczym tempie
- DST 42.71km
- Teren 18.00km
- Czas 02:24
- VAVG 17.80km/h
- Sprzęt scott scale 80
- Aktywność Jazda na rowerze
Nogą luźną i luźniejszą
Sobota, 16 maja 2015 · dodano: 16.05.2015 | Komentarze 3
Sobota. Jest to dzień w którym przeważnie czai się na mnie niespodzianka, zwana również „rodzinną rundką rowerową”. W zeszłym tygodniu miałem szczęście i M. pojechała wybierać kwiatki na balkon zostawiając mi tym samym wolną rękę, a raczej nogę co skrzętnie wykorzystałem na fajną rundkę po szosie. W tym tygodniu spłynął na mnie zaszczyt towarzyszenia we wspólnej wycieczce ;-).Przed wyjazdem M. dokonała inspekcji sprzętu, przetarła wszystkie zabrudzone miejsca w rowerze tak, że odzyskał sklepowy blask i ruszyliśmy obierając za cel Rusałkę. Raźno pedałowaliśmy, aż momentami ledwie łapałem oddech (robiłem sobie zawody od skrzyżowania do skrzyżowania na jednym wdechu hehe). Koło Cytadeli troszkę było policji ze względu na odsłonięcie jakiegoś pomnika i poprzez Park Wodziczki i Sołacki wjechaliśmy na Rusałkę. Pierwotnie miał to być nasz dzisiejszy cel ale mi się załączył auto pilot i odruchowo pojechałem dalej. Po jakimś czasie dopiero się zorientowałem i zapytałem czy jedziemy dalej do Strzeszynka? W odpowiedzi ze śmiechem usłyszałem, że skoro już prawie tam dojechaliśmy to tak, owszem jedziemy. Hehe u mnie to już zaczyna działać jak u gospodarskiego konia czyli: Dajcie mi cel, a ja tam na pewno dowiozę ;-). Na miejscu odwiedziliśmy obowiązkowo pomost przy dzikiej plaży, chwilka zaszła na uzupełnienie płynów i okrążając jezioro rozpoczęliśmy drogę powrotną. Po drodze mijaliśmy miliony rowerzystów, biegaczy, inwalidów (kijowców) i innej maści zwolenników sobotniego lansu na świeżym powietrzu, zupełnie takich samych jak my. Droga powrotna minęła przy akompaniamencie wspólnych pogaduszek i nie wiadomo kiedy znaleźliśmy się przed podjazdem na osiedle. Zanim M. zabrała się za zdobycie góry, wzięła głęboki oddech, plus potężny łyk specjalnej mikstury z bidonu i pokonała morderczy podjazd w oka mgnieniu. A nawet ciut szybciej.
W domu zameldowaliśmy się z wynikiem ponad czterdziestu przejechanych kilometrów co w sumie dało mojej skromnej osobie wynik z całego tygodnia 360km. Jak na mnie to bomba. Jutro na pewno już nic do tego wyniku nie dorzucę, bo nie będzie na to czasu, a co przyniesie kolejny tydzień to się zobaczy. Nie ma co za dużo planować.
Bardzo fajny dzień dzisiaj. Miło tak sobie czasami pokręcić bez napinania, tylko dla samego relaksu i podziwiać z siodełka MTB widoczki, ptaszki, robale wpadające do nosa i inne okoliczności przyrody.
Kategoria MTB, w ślimaczym tempie
- DST 37.00km
- Sprzęt scott scale 80
- Aktywność Jazda na rowerze
Wycieczka na weekendzie majowym nr.4
Niedziela, 3 maja 2015 · dodano: 04.05.2015 | Komentarze 2
Chycina - Międzyrzecz - Głębokie - Chycina ------------ wypad na gofra ze śmietaną ;-) Kategoria MTB, w ślimaczym tempie
- DST 38.00km
- Sprzęt scott scale 80
- Aktywność Jazda na rowerze
Wycieczka na weekendzie majowym nr.3
Sobota, 2 maja 2015 · dodano: 04.05.2015 | Komentarze 0
Chycina - Glisno - Chycina ----------- w poszukiwaniu kolejnego mazoleum Kategoria MTB, w ślimaczym tempie
- DST 28.00km
- Sprzęt scott scale 80
- Aktywność Jazda na rowerze
Wycieczka na weekendzie majowym nr.2
Czwartek, 30 kwietnia 2015 · dodano: 04.05.2015 | Komentarze 0
Chycina - Pieski - Kęszyca Leśna - Chycina Kategoria MTB, w ślimaczym tempie