Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Follow me on Strava

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lipciu71.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

szosa

Dystans całkowity:26164.20 km (w terenie 35.00 km; 0.13%)
Czas w ruchu:904:58
Średnia prędkość:27.46 km/h
Maksymalna prędkość:67.93 km/h
Suma podjazdów:3867 m
Suma kalorii:10866 kcal
Liczba aktywności:354
Średnio na aktywność:73.91 km i 2h 43m
Więcej statystyk
  • DST 61.90km
  • Czas 02:17
  • VAVG 27.11km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ciężki poranek

Czwartek, 3 grudnia 2015 · dodano: 03.12.2015 | Komentarze 2

Koszmar z Ulicy Wiązów czyli wstawanie wraz z pierwszym grzmieniem budzika. To właśnie mnie spotkało dzisiaj rano. Mimo iż położyłem się wcześnie jak na mnie i przespałem pełne osiem godzin co jest warte odnotowania jako ewenement, obudziłem się lekko jakby w innej galaktyce. M. jeszcze była w domu więc zdołałem wykrztusić z nadzieją w głosie:
Czy pada może deszcz? – nie, padła odpowiedź.
Czyli jednak musiałem się zwlec z łóżka. Z nadzieją, że zostałem podstępnie okłamany rzuciłem okiem przez okno, a tam faktycznie było prawie sucho.

Wypiłem kawę, dołożyłem do musli dwie dodatkowe rodzynki które miały spowodować wydłużenie jedzenia o cenne sekundy, a tym samym dać szanse aby deszcz zdołał jednak spaść. Jeszcze jako ostatnią deskę ratunku, poprosiłem M. aby jak będzie w drodze do pracy, poinformowała mnie telefonicznie czy asfalty są aby na pewno suche. Odpowiedź przyszła:

Są lekko wilgotne ale jak wyjedziesz to powinny być już ok.

Czyli nie pozostało mi nic innego jak ubrać się i ruszyć na podbój kilometrów. Schowałem do szafy uszykowane wczoraj ciuchy kategorii „ odrzut z lumpeksu” których mi nie szkoda gnoić w razie opadów i ubrałem się na galowo ;-). Trasa bez filozofii. Pierwszy postój dopadł mnie na szlabanie zanim się rozgrzałem. Drugi postój z tego samego powodu na Golęcinie. Później już jakoś poszło. Po kilku dniach przerwy ciut ciężko mi było ale dzielnie się doczłapałem do Mrowina w którym zrobiłem nawrót rozpoczynając tym samym drogę powrotną która była chyba leciutko z wiatrem i na szczęście już bez zamkniętych szlabanów. Po dojechaniu na osiedle zrobiłem zakupy śniadaniowe abym miał siły i nie padł na mordę w pracy z wycieńczenia i niedożywienia ;-). Chociaż aby mnie uznać za niedożywionego to trzeba by było zamknąć w lochu moja osobę na miesiąc o chlebie i wodzie. Zasadniczo chleb też powinni mi zabrać, a i tak pod koniec tej terapii pierwszy napotkany znajomy krzyknął by na mój widok – DOBRZE SIĘ TRZYMASZ DARAS, NIC NIE SCHUDŁEŚ OD OSTATNIEGO RAZU ;-).

Asfalty jednak nie okazały się suche ale też nie było jakiejś wodnej katastrofy. Rower co prawda się trochę usyfił, za to mnie brud z drogi jakoś ominął z grubsza. I nie da się nie wspomnieć o temperaturze która mnie rozpieściła. Gdy ruszałem było osiem stopni na plusie. Miodzio!!!


Kategoria szosa


  • DST 61.29km
  • Czas 02:15
  • VAVG 27.24km/h
  • VMAX 54.00km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wóz albo przewóz

Piątek, 27 listopada 2015 · dodano: 27.11.2015 | Komentarze 3


Od dwóch dni daje mi znać o sobie lekkie przeziębienie. Niby jest, niby go nie ma i niby chce się rozwinąć. Wieczorem M. niby nic nie mówiąc dawała mi do zrozumienia abym może jednak sobie odpuścił dzisiejszą jazdę rowerem. Ja ze swojej strony, również nic nie mówiąc aby nie rozniecić ognia głębokiej dyskusji na temat mojego zdrowia dałem do zrozumienia, że wezmę jej milczenie w tej sprawie pod uwagę. Przy tym wszystkim miałem świadomość, że gdy będę decydował (już zdecydowałem) o treningu rano, jej już nie będzie w domu, a tym samym nie będzie na mnie ciążyło ciężkie spojrzenie, pełne niewypowiedzianej nagany.
Przyszedł ranek, później prawie południe i ruszyłem przed siebie. Wóz albo przewóz. Rozwinie się choróbsko albo się nie rozwinie.
Chyba było jakieś inne powietrze niż wczoraj, bo jakoś tak mnie chłód przenikał. Postanowiłem odświeżyć pętlę przez Biedrusko gdyż jeszcze chwilę i będzie za zimno dla mnie aby robić sześćdziesiątki.

Przez miasto przejechałem bez niespodzianek, następnie pokonałem Rusałkę, Strzeszynek i za nim skręciłem na Złotniki itd. Wszędzie szaro, buro, drzewa łyse bez liści. Sceneria rodem z naszej polityki. Nic tylko się powiesić. Koło Biedruska widziałem jakieś wozy opancerzone na lawetach.
Ostatnie 15km miałem pod wiatr który jeszcze dodatkowo spotęgował odczucie zimna. Skoro drzewa straciły liście to ciężko wyczuć nie wychodząc z domu czy wieje i jak mocno. Ale spokojnie, trochę cierpliwości i będzie wszystko widać ładnie jak na dłoni gdy płatki śniegu będą poniewierane podmuchami hehe.

Pętlę zamknąłem i poczułem się spełniony. Sześć dyszek wpadło. Zacząłbym już odliczać do ciepłych dni które w końcu kiedyś muszą nadejść ale niestety nie umiem aż do tylu liczyć. Tak daleko jeszcze do tego ;-)


Kategoria szosa


  • DST 55.75km
  • Czas 02:01
  • VAVG 27.64km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Grzybobranie

Czwartek, 26 listopada 2015 · dodano: 26.11.2015 | Komentarze 16

Po tym jak udało mi się wczoraj odszukać kominiarkę, dzisiaj postanowiłem wcielić w życie plan jej użycia. Gdy tylko opuściłem klatkę schodową już wiedziałem, że będzie mi w niej za ciepło. Skoro z zasady się nie wracam to pojechałem kręcić kilometry.

Wczoraj byłem się rozeznać w sprawach służbowych, a dzisiaj udałem się w to samo miejsce dokonać papierkowej roboty, oszczędzając sobie tym samym przepychania się autem przez calutkie miasto, dodatkowo mając jakiś konkretny cel. To się nazywa upiec dwie pieczenie na jednym ogniu albo inaczej, dostać dwa piwa przy jednym zamówieniu ;-).

Szosa dzisiaj była jak to szosa. Z tą różnicą, że było o trzy stopnie więcej na dworze, a to było wyraźnie odczuwalne. Trasę pokonałem więc zbliżoną do wczorajszej z tą różnicą, że dzisiaj wróciłem po własnych śladach i zrobiłem 10km więcej. Co ciekawe, spotkałem w lesie grzyby. Niestety niejadalne.






                                        W sumie dałoby się je zjeść. Tylko co potem???

Kategoria szosa


  • DST 47.17km
  • Czas 01:46
  • VAVG 26.70km/h
  • Temperatura 0.8°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Czy ktoś coś wie o mojej kominiarce?

Środa, 25 listopada 2015 · dodano: 25.11.2015 | Komentarze 9

Kolejny dzień kiedy nie padał deszcz od rana i na dworze było sucho. A więc można było wyciągnąć szosówkę. Gdy przejechałem pierwszy kilometr z oczu popłynęły mi łzy. Nie aby mnie tak wzruszyła moja jazda na rowerze. Raczej było to za sprawą mało upalnego powietrza dzisiejszego poranka. Z czystej rowerowej ciekawości rzuciłem okiem na termometr. Pokazało oszałamiające 0.8 stopnia. Co by nie mówić złego na pogodę, to jednak jeszcze było na plusie.

Remontowana Bałtycka dzisiaj osiągnęła maxa w gestii spowolnienia ruchu, tzn stała cała i w całym tym swoim staniu miała się nadzwyczaj dobrze. Po krótkiej chwili poddałem się i objechałem to wszystko chodnikiem.

Wiem, że tak nie można. Ale czy można rozpierdzielić cały Poznań, a w niektórych miejscach na kilka lat?

Po kilku dalszych kilometrach dotarło do mojej mózgownicy, że czas przekopać domowy ciucholand, wcielić w życie poszukiwania na szeroką skalę i postarać się wykopać kominiarkę która od zeszłego sezonu może znajdować się dosłownie wszędzie. Może M. coś zaradzi w tym temacie ;-)?

Na wysokości Strzeszyna oświeciło mnie, że chyba czas już skrócić codzienne treningi. Ledwie ta myśl mi zaświtała w łepetynie, a mózg już błyskawicznie opracował plan „B” i za podwójnym przejazdem na Psarskim pojechałem w stronę Smochowic, gdzie miałem sprawę służbową do załatwienia, oczywiście lekko błądząc. Tam dowiedziałem się co miałem dowiedzieć i ruszyłem w drogę powrotną odnajdując skrót przez Biskupińską, którym wróciłem na stałą trasę. Przez miasto przejechałem bez problemu ale za to gdy już wtoczyłem się do mojej wiochy, jakiś driver pierwszej wody wyjeżdżając z podporządkowanej, patrząc w prawo i skręcając jednocześnie w lewo, wytoczył się na środek mojego pasa. Szczerze mówiąc widziałem się już ślizgającego z gracją po jego masce. Na szczęście gardło mam sprawne i prawdopodobnie usłyszał mój krzyk, co pozwoliło mu instynktownie zahamować. Cudem udało mi się go ominąć. Gdy się obróciłem zobaczyłem, że chłopina ledwie łapie powietrze ze zdenerwowania gdy do niego to wszystko dotarło. Mi stres i adrenalina nie pozwoli teraz oddychać przez co najmniej tydzień. Uff, niewiele brakowało.

Z tego wszystkiego zapomniałem kupić sobie śniadania i prawie spod domu zawracałem do sklepiku.

Co prawda zgodziłem się dzisiaj z moim narządem rozumowania na skrócenie dystansu ale nigdzie nie było mowy, że aż o tyle!!! W sumie wyszło jakieś śmieszne 45km. i musi tyle wystarczyć do jutra.
Kategoria szosa


  • DST 70.39km
  • Czas 02:32
  • VAVG 27.79km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 1.5°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Chyba zbliża się koniec lata ;-)

Poniedziałek, 23 listopada 2015 · dodano: 23.11.2015 | Komentarze 8

Wow, ponad tydzień nie siedziałem na rowerze. W dużej części winna była temu pogoda ale też swoje „pięć groszy” dołożyły obowiązki i praca. Na szczęście deszcze postanowiły dać trochę spokoju w temacie nawadniania okolicznych pól, łąk i rowerzystów spragnionych ruchu.

Rano suche asfalty spowodowały u mnie na twarzy „banana”. Niestety kroplą dziegciu w tej beczce miodu była moja niepewność co do tego czy ja jeszcze potrafię jeździć na rowerze po tak długiej przerwie. Aby nie rzucać się z motyką na słońce, zadzwoniłem do wiodącego w Poznaniu sklepu rowerowego i zasięgnąłem rady co powinienem zrobić w takim przypadku. Po godzinnej konsultacji doszliśmy do wniosku, że powinienem na pierwsze kilometry zamontować boczne kółka ;-). Rada była zaiste złota, niestety nikt w okolicy nie miał takiego osprzętu na stanie. W zaistniałych okolicznościach po śniadaniu ruszyłem tylko na dwóch kołach. Zrazu niepewnie ale po chwili przypomniałem sobie jak się jeździ.

Korek na starcie mnie zakorkował ale dzielnie przepchnąłem się przez miasto. Dotarłem do Golęcina i nareszcie poczułem, że zaczynam się relaksować. Pewną niepewność wprowadzała w niektórych miejscach mokra szosa z zamarzniętymi jeszcze poboczami. To sprawiało, że wszelkie łuki i zakręty starałem się pokonywać nad wyraz ostrożnie aby nie zaliczyć szlifa. Minąłem Strzeszyn, Kiekrz, Rokietnicę i po dojechaniu do Mrowina skręciłem na Napachanie. Od tego momentu, od czasu do czasu byłem zmuszony uprawiać slalom za sprawą kawałków lodu leżących na asfalcie. Gdybym jechał w weekend to bym pomyślał, że ktoś ten lód zostawił abym go wykorzystał do drinków ale skoro dzisiaj był poniedziałek, to doszedłem do wniosku, iż zalegające na szosie bryły pospadały z ciężarówek.
Minąłem dalsze miejscowości, wjechałem do Przeźmierowa w którym nic ciekawego się nie działo i następnie pojawiłem się w Poznaniu. Tradycyjnie pojechałem Bukowską która jest gładka jak stół, skierowałem się na Junikowo i po dotarciu tam rozpocząłem mozolny powrót do domu przez calutkie miasto w czasie którego spotkałem kierowców bardziej przychylnych rowerzyście i tych mniej przychylnych których było zdecydowanie mniej.

Gdy dzisiaj rozpoczynałem jazdę termometr pokazywał 1.5 na plusie. W czasie dalszej jazdy w pewnym momencie zauważyłem gwałtowny skok temperatury. Wskazanie termometru dosłownie oszalało, słupek rtęci wystrzelił w górę jak z procy aby zatrzymać się na niewiarygodnym wskazaniu 3.2 stopnia Celsjusza. Aż mi serce zadrżało czy aby mi skali wystarczy. Wystarczyło.

Wspomnieć jeszcze muszę, iż w czasie dzisiejszej jazdy wyszło dwa razy słońce. Na moje oko słoneczko sprawdzało czy aby to nie jedzie jakiś PRO ale po przekonaniu się, że to tylko Darek (znaczy się ja) wyjechał przewietrzyć szosówkę, zaraz się schowało.

Podsumowanie dzisiejszej rundki – RZEŚKO!!!
Kategoria szosa


  • DST 61.29km
  • Czas 02:13
  • VAVG 27.65km/h
  • VMAX 58.80km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wiatr = walka

Piątek, 13 listopada 2015 · dodano: 13.11.2015 | Komentarze 5

Wszystkie prognozy straszą deszczem w najbliższym czasie więc nie ma co się oglądać tylko trzeba jeździć na zapas.
Temperatura jak na połowę listopada jest nieprzyzwoicie przyzwoita ;-). Tak że nie zastanawiałem się ani chwili, tylko po przekąszeniu kilku skibek ruszyłem zrobić jesienną pętlę.

Co dziwne, za oknem dzisiaj dla odmiany liście na drzewach ledwie co się poruszały, jakby przyspawane. Dlatego było wielkim zaskoczeniem gdy po wyruszeniu, otrzymałem silny cios od wrednego winda prosto w mój wielki nochal. No nic, czekał mnie zatem kolejny dzień przedzierania się przez podstępnie zastawioną kurtynę wiatru.

Na początku jazdy musiałem przetrzeć oczy ze zdumienia gdy okazało się, że Bałtycka była pusta jak flaszka na końcu studenckiej popijawy. Ten fakt zasługuje na zapis w księdze miejskiej. Do Golęcina jakoś się doczłapałem i swoje odstałem na pierwszym przejeździe kolejowym. Za nim toczyłem nierówną walką z Sami Wiecie z Kim do momentu kiedy skręciłem na Złotniki. Po tym manewrze już kompletnie nie wiedziałem z której strony wieje ale na pewno nie z tej co by mi miało pomagać. W Złotnikach kolejny nawrót i było znowu gorzej. Chwilę wytchnienia otrzymałem gdy się schowałem w Suchym Lesie i Morasku. Niestety moja nieudolność na tym odcinku zaowocowała upuszczeniem bidonu po który musiałem zawrócić i zrobić to szybko, zanim jakiś dowcipny szoferak nie postanowił zrobić z niego naleśnika, tak dla sportu. Udało się go uratować w całości.

W końcu dotarłem do Radojewa, zaliczyłem szybki zjazd i zameldowałem się w Biedrusku, zarazem się z niego odmeldowując. Następnie objechałem Murowaną Goślinę i gdy znalazłem się na prostej do domu powrócił wietrzny koszmarek. Wiało czołowo jaki diabli. Za nic w świecie nie miałem grama osłony. Całe cholerne 15km wlokłem się jak wóz z węglem. Zdobywanie każdego metra przypominało wyrywanie zęba. Mało powiedziane. Było jak zabieranie dziecku ostatniego cukierka – dało się to zrobić ale zostało okupione bólem, łzami i litrami potu. No prawie ;-).

W końcu doczłapałem się do Koziegłów i pokonałem topowy wjazd na osiedle. Jeśli przed tym podjazdem mam niekiedy jeszcze jakiekolwiek siły, to po pokonaniu wzniesienia jestem z energią na zero ;-).

Teraz czekam czy wielebny deszcz się jutro pojawi i czy będę miał możliwość się przewietrzyć.
Kategoria szosa


  • DST 61.52km
  • Czas 02:15
  • VAVG 27.34km/h
  • VMAX 47.00km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Oklapłem :(

Czwartek, 12 listopada 2015 · dodano: 12.11.2015 | Komentarze 2

Kilka dni przerwy w kręceniu rowerem rozleniwiło mnie do tego stopnia, że dzisiaj szukałem wymówek aby nigdzie się nie ruszać przed pracą. Nawet kilka znalazłem. Niestety, jednak to nie wystarczyło i gdy już się ogarnąłem, ruszyłem przed siebie.

Widok wiatru wyginającego drzewa za oknem nie kłamał. Początek jazdy pod to wiejące badziewie był strasznie uciążliwy. Nie aby później sprawiało mi radość walczenie z podmuchami. Gdy dotarłem do ul. Solidarności i zacząłem pokonywać podjazdy które miała do zaoferowania, odczułem całe obżarstwo z kilku ostatnich dni. Zjedzone Rogale Marcińskie były w tym momencie dla mnie niczym kotwice okrętowe, pochłonięte pyzy sprawiały wrażenie głazów podrzuconych do kieszonek, a gołąbki pożarte w ilościach nieprzyzwoitych nic nie odejmowały z tego dodatkowego ciężaru i robiły za dobrze zaciągnięty hamulec. Ale warto było się tak ponapychać ;-).

Gdy złapałem w końcu właściwy rytm i chęć do jazdy nagle okazało się, że jadę z dużo większą swobodą.

Przypadek?

Nie, to nie był przypadek tylko właśnie zrobiłem nawrót, więc zacząłem jechać z powrotem, a co za tym idzie wiatr od tego momentu stał się moim sprzymierzeńcem. Ot i całe wytłumaczenie zagadki. Naturalnie nie obyło się dzisiaj bez stania na przejazdach kolejowych które zamknięte zaliczyłem sztuk dwa. Drugi z pełną perwersją zamknął się około 200m przede mną i odczekałem aż przejadą dwa pociągi.

Podsumowując dzisiejszą aktywność to przyznam się, że umordowałem się nieludzko. Winni mojej dzisiejszej niemocy są pilnie poszukiwani do wyciągnięcia konsekwencji ;-).


Kategoria szosa


  • DST 70.02km
  • Czas 02:30
  • VAVG 28.01km/h
  • Temperatura 1.8°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Telefon od bruneta wieczorową porą

Środa, 4 listopada 2015 · dodano: 04.11.2015 | Komentarze 4


Miałem być dzisiaj od samego rana w pracy, aby czwartek mieć wolny po odpracowanym poniedziałku. Wiem, zawiłe to wszystko. W każdym razie wczoraj późnym wieczorem otrzymałem telefon, że sprawa nieaktualna i trzeba to przesunąć o dwa tygodnie (to co miałem do załatwienia). I tak skoro w poniedziałek byłem w pracy to dzisiaj zrobiłem sobie wolne, a co za tym idzie, mogłem pokręcić kilometry.

Skoro dzień wolny, to mi się do niczego nie spieszyło. A skoro był totalny luz, to na śniadanie były naleśniki z jogurtem i dżemem malinowym. Po tych specjałach zaparzyłem kawę, trochę odczekałem i w końcu ruszyłem w drogę.

Przez miasto jazda na standardzie. Golęcin wyglądał jeszcze w miarę normalnie, ale od Strzeszynka ze wszystkich stron zaczęła obmacywać mnie mgła. Ten intymny fakt będę musiał utrzymać w ścisłej tajemnicy, gdyż M. może to opatrznie zrozumieć, wpaść w jakiś dziki szał zazdrości i już więcej mnie nie wypuścić na rower ;-). Historia ludzkości zna takie przypadki hehe.

We mgle z jednej strony jechało się fajnie, bo inaczej jak zawsze, ale z drugiej strony miałem lekkie obawy o swój tyłek, czy aby jest dobrze widoczny mimo mocnej tylnej lampki.

Po dojechaniu do Mrowina skręciłem w stronę Przeźmierowa. Na tym odcinku mgła nadal miała w swoim władaniu pola, lasy i drogę. Przed Napachaniem zrównał się ze mną Mercedes i nie chciał wyprzedzić. Gdy już zaszczyciłem go swoim spojrzeniem okazało się, że to kumpel. Pomachaliśmy sobie, pojechał dalej, a po chwili miałem od niego telefon. Moment pogadaliśmy i wśród urywanych zdań i szumu w uszach dotarło do mnie słowo POTRAWKA. Nie abym był nachalny ale wprosiłem się na obiad w drodze powrotnej ;-). Przy mnie nie można tak sobie luźno, bez zobowiązań, bez konsekwencji gadać o jedzeniu hehe. Z czystej ciekawości spojrzałem na termometr i….? 1.8 na plusie lekko mnie zadziwił. Nie abym się spodziewał dzikich upałów ale żeby temperatura upadła tak nisko tego się nie spodziewałem. A wyglądała na taką porządną i z dobrego domu hehe.

Przemknąłem przez Chyby, Baranowo, Przeźmierowo i znalazłem się na Ławicy, gdzie z wizyty towarzyskiej zrobiło się prostowanie dawno zaistniałej sytuacji. Kolejnym punktem było zapalenie świeczki ku pamięci na Junikowie i skierowałem się ku żarciu.

Bez większych ceregieli wpakowałem się kumplowi do chaty z rowerem, doprawiłem mu sos i pozwoliłem sobie napełnić koryto gorącą strawą.

Dlaczego koryto? – bo ilość nałożonego jedzenia na pierwszym lepszym talerzu by się nie zmieściła hehe.

Zjadłem, pogadaliśmy i na zegarku zrobiła się 15.00 Mając w pamięci jak szybko robi się ciemno, nie było na co czekać, tylko czas się żegnać. Tym bardziej, że nic ryżu ani sosu już nie zostało ;-).

Ruszyłem zrobić ostatnie 15km. Jadąc przez Park Sołacki suche liście przyjemnie hałasowały pod oponami. Później było ciut gorzej bo przebijałem się przez Winogrady. Ale to wszystko było nic w porównaniu z Wilczakiem, Bałtycką i Gdyńską. Spokojnie można by było to opisać w Głosie Wielkopolskim jako DROGOWY ARMAGEDON. Całe szczęście, że nie musiałem tego odstać w samochodzie.

Do domu dotarłem z niedoborem dwustu metrów do pełnej liczby. Ale od czego jest droga do śmietnika i z powrotem? Dokręciłem i tym sposobem zrobiłem dzisiaj zamiast zera kilometrów, sympatyczne 70.02km Mała rzecz a cieszy.




Dziwne ale mgła na zdjęciach wygląda zawsze  na mniejszą niż jest w rzeczywistości










Kategoria szosa


  • DST 61.85km
  • Czas 02:08
  • VAVG 28.99km/h
  • VMAX 47.00km/h
  • Temperatura 3.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zimno i łyso

Wtorek, 3 listopada 2015 · dodano: 03.11.2015 | Komentarze 7

Oho. Zaczęło się.

Pierwsze spojrzenie za okno i…. białawo. Na szczęście nie za sprawą śniegu ale szron pokrywający wszystko dokładnie był zapowiedzią rześkiego powietrza. Żeby nie powiedzieć iż będzie piździć. Obowiązkowa kawusia dała czas słońcu na podgrzanie powietrza. Niewiele to dało ale zawsze coś.

Gdy przyszedł czas na ubieranie się usłyszałem lekkie pukanie z szafy. Początkowo zignorowałem ten dźwięk ale gdy łomotanie stało się natarczywe, zmusiłem się do podejścia i otwarcia szafy. Tak jak się spodziewałem. To zimowa kurtka rowerowa domagała się stanowczo rozpoczęcia sezonu. Co gorsza miała rację. Teraz to ona będzie rządzić przez kilka miesięcy, spowalniać mnie i zdecydowanie krępować ruchy. W zamian będzie stała, mam nadzieję na straży ciepła mojego ciała.

Gdy ruszałem szron zdecydowanie jeszcze trzymał się pazurami wszystkiego co było odkryte. Termometr pokazał mi dwa stopnie ciepła. Kłęby pary wydobywające się z moich ust bardziej przypominały dym z komina „Batorego” wypływającego w rejs.

Trasa przez Rusałkę, Psarskie pozwoliła mi się rozgrzać. Po pokonaniu podjazdów przed Moraskiem było już całkiem dobrze. Następnie znalazłem się na drodze biegnącej do Biedruska i zobaczyłem, że niestety drzewa już są w większości łyse. Czułem się jakbym z tymi drzewami tworzył rodzaj rodziny. Ja łysy, one łyse, opony łyse. Głęboka jesień nie oszczędza nikogo hehe.

Przed Murowaną Gośliną stwierdziłem, że mieszanka niskiej temperatury, słońca i lekkiej wilgoci pozostałej po szronie zaowocowała dziwnym szumem moich opon. Aż musiałem sprawdzić czy aby powietrze z którejś nie uchodziło. Dziwne, ale wszystko było ok. Po przejechaniu Murowanej było już wybitnie z ”górki” i ostatnie 15km minęło szybciej niż bym przewidział, a to za sprawą wartkiej akcji w słuchanym audiobooku. Coben miesza w książce jak tylko potrafi hehe.


Jutro nic nie pokręcę :(

Ps. Panie T. kończy mi się powoli powieść. Help!!!






                        Czy tak by nie było lepiej ;-) ?
Kategoria szosa


  • DST 61.65km
  • Czas 02:12
  • VAVG 28.02km/h
  • VMAX 55.00km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Z nowymi gadżetami

Czwartek, 29 października 2015 · dodano: 29.10.2015 | Komentarze 2

Wiatr znacznie ustał co nie znaczy, że go wcale nie było. Słońce również zapięło focha siedząc cały czas schowane za chmurami. Temperatura chyba nie była za wysoka patrząc na opatulonych przechodniów. Po tych wszystkich obserwacjach doszedłem do wniosku, że jestem prawdziwy MUCHO tak sobie siedząc pod kocykiem z kubkiem gorącej kawy w ręce ;-).

Ale kawa w końcu się skończyła więc zrzuciłem z siebie zbroję (kocyk) i przysposobiłem się do jazdy.

A teraz uwaga!!! Nie abym się chwalił.
Założyłem NOWE RĘKAWICZKI w kolorze blue, wetknąłem w uszy NOWE SŁUCHAWKI w kolorze yellow i ruszyłem.

Z wrażenia zamiast nowego audiobooka włączyłem z rozpędu radio. Całe szczęście, że kawałek dalej zatrzymał mnie zamknięty przejazd kolejowy i mogłem zmienić muzykę na lekturę. Bałtycka całkiem sprawnie wyhamowała mnie do zera i nie licząc drobnego faktu, że przez nieuwagę wpakował bym się na murek, dojechałem do Golęcina, od którego zawsze zaczyna się spokojna jazda. Klucząc dotarłem do Złotnik, a w Suchym Lesie zapatrzona tylko przed siebie niewiasta zaczęła mnie spychać z drogi omijając inne auto. Werbalne ostrzeżenie nic nie pomogło, za to przyjacielskie klepnięcie o sile jednej megatony ;-) w szybę wybudziło ze snu damulkę z trwałą ondulacją na głowie i nawet raczyła mnie przeprosić.

Podjazd na Morasko doprowadził mnie do zadyszki ale zjazd za Radojewem w jesiennej scenerii ucieszył moją duszę. Zawsze ceniłem sobie zjazdy jako niemęczące pokonywanie dystansów hehe. W dalszym etapie jazdy w Murowanej zostałem klasycznie otrąbiony za jazdę po jezdni zamiast ścieżką.

I gdy byłem już przygotowany psychicznie na ostatnie 15km pod wiatr, wówczas o dziwo jechało mi się bardzo dobrze. Czary?

Na finiszu podjazdowa górka na osiedle, szybki skok na miejscowa piekarnię i do domu aby szykować się do pracy.

Jak ja kocham słowo praca. Prawie tak samo jak polityka, syf, gnój i febra na pysku.

Tomasz dzięki za Cobena. Zapowiada się godnie i pozwolił mi parę razy roześmiać się od ucha do ucha.





Kategoria szosa