Info
Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2018, Październik1 - 2
- 2018, Wrzesień3 - 3
- 2018, Lipiec3 - 5
- 2018, Czerwiec13 - 4
- 2018, Maj14 - 3
- 2018, Kwiecień17 - 8
- 2018, Marzec10 - 5
- 2018, Luty1 - 0
- 2017, Grudzień1 - 0
- 2017, Listopad5 - 0
- 2017, Październik11 - 6
- 2017, Wrzesień15 - 11
- 2017, Sierpień5 - 1
- 2017, Lipiec14 - 42
- 2017, Czerwiec14 - 55
- 2017, Maj14 - 25
- 2017, Kwiecień15 - 47
- 2017, Marzec15 - 98
- 2017, Luty11 - 45
- 2017, Styczeń7 - 41
- 2016, Grudzień17 - 99
- 2016, Listopad12 - 70
- 2016, Październik13 - 57
- 2016, Wrzesień16 - 77
- 2016, Sierpień11 - 26
- 2016, Lipiec17 - 166
- 2016, Czerwiec15 - 103
- 2016, Maj14 - 94
- 2016, Kwiecień21 - 172
- 2016, Marzec11 - 81
- 2016, Luty12 - 80
- 2016, Styczeń3 - 40
- 2015, Grudzień14 - 85
- 2015, Listopad12 - 76
- 2015, Październik19 - 89
- 2015, Wrzesień21 - 122
- 2015, Sierpień4 - 15
- 2015, Lipiec21 - 63
- 2015, Czerwiec15 - 50
- 2015, Maj22 - 100
- 2015, Kwiecień14 - 106
- 2015, Marzec14 - 97
- 2015, Luty12 - 77
- 2015, Styczeń10 - 33
- 2014, Grudzień3 - 7
Wpisy archiwalne w kategorii
szosa
Dystans całkowity: | 26164.20 km (w terenie 35.00 km; 0.13%) |
Czas w ruchu: | 904:58 |
Średnia prędkość: | 27.46 km/h |
Maksymalna prędkość: | 67.93 km/h |
Suma podjazdów: | 3867 m |
Suma kalorii: | 10866 kcal |
Liczba aktywności: | 354 |
Średnio na aktywność: | 73.91 km i 2h 43m |
Więcej statystyk |
- DST 53.21km
- Czas 01:56
- VAVG 27.52km/h
- VMAX 56.00km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Brutalny powód dzisiejszych kilometrów
Piątek, 25 grudnia 2015 · dodano: 25.12.2015 | Komentarze 10
Wymarzone warunki do pedałowania w świąteczny dzień. Niestety wychodząc na dwór przeoczyłem taki drobiazg jak to, że siedząc w domu nie czuło się wiatru ;-). Wyjeżdżając na pierwszą prostą przekonałem się o jego sile. Gnój jeden (w mordę wind) zamiast siedzieć w chacie i opychać się za suto zapchanym stołem, wylazł się przewietrzyć i to dokładnie w tym samym czasie co ja pojeździć rowerem. To już jest zapewne Jarusiowa zmowa!!!Ale jednak ruszyłem. Wiało jak diabli. Do tego stopnia się tym przejąłem, że zapomniałem skręcić w pustą Chemiczną i pojechałem Bałtycką, która na szczęście dzisiaj świeciła pustkami. W sumie wszystko dzisiaj świeciło pustkami. Za Golęcinem miałem nadzieję, że drzewa mnie trochę zasłonią i dadzą trochę wytchnienia od walki z podmuchami. Złudne to były moje nadzieje. Momentami jednak widziałem na liczniku trójkę, niestety tylko po przecinku hehe. I w tych oto pięknych okolicznościach przyrody dotarłem do półmetka, dokonałem nawrotu i… dostałem spawarą po oczach od słońca, które świeciło nisko zawieszone, a dodatkowo pięknie się odbijało od mokrego asfaltu. Nic nie widziałem na niektórych odcinkach. Na szczęście czasami zachodziło za chmury co pozwoliło mi odnaleźć drogę do domu.
Powrót umilał mi czasami wiatr w plecy. Ale nie oszukujmy się, przepracowywać to się nie przepracowywał w tym temacie ;) W każdym razie wykręciłem świąteczne kilometry i spaliłem świąteczne śniadanie które chyba nie było wzorem diety sportowa. Na szczęście ja się za takowego nie uważam i żrem com chcem.
Byle do po
świętach!!!
Oto ON. Powód spalania porannych kalorii :)
Oto ON. Powód spalania porannych kalorii :)
Kategoria szosa
- DST 53.30km
- Czas 01:54
- VAVG 28.05km/h
- VMAX 57.00km/h
- Temperatura 8.5°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Świątecznie
Czwartek, 24 grudnia 2015 · dodano: 24.12.2015 | Komentarze 1
Mgła za oknem w końcu ustąpiła i zrobiłem rundę przedświąteczną. Jezdnie były miejscami mokre ale za to ruch samochodowy znikomy. Chyba wszyscy już powoli dostawali w domach tradycyjnej histerii ;-).Zajechałem, zawróciłem i wróciłem.
Życzę wszystkim Zdrowych i
Radosnych Świąt
Fotka zapożyczona ale tematyczna ;-)
Fotka zapożyczona ale tematyczna ;-)
Kategoria szosa
- DST 53.30km
- Czas 01:56
- VAVG 27.57km/h
- VMAX 57.00km/h
- Temperatura 12.0°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Mocna niemoc
Środa, 23 grudnia 2015 · dodano: 23.12.2015 | Komentarze 6
Co za poranek. Normalnie nie wierzyłem własnym oczom gdy wyszedłem na balkon po obudzeniu. Spojrzałem po chwili na kalendarz, następnie znowu za okno i stwierdziłem, że chyba sobie ktoś jaja robi. Albo ktoś mi pomieszał kartki w kalendarzu albo przestawił jakoś lekko „nie teges „ pokrętło z temperaturą na grudzień. No ale płakać z tego powodu nie zamierzałem.Z powodu wrodzonego lenistwa nie chciało mi się szukać ciuchów jesiennych , a co za tym idzie lżejszych. Wiedziałem, że się zagotuję ale mówi się trudno.
Ruszyłem. Wiatr lekko mną poniewierał. W zamian słoneczko świeciło w plecy, a permanentny brak czasu skłonił mnie do skrócenia dzisiejszego dystansu.
I ta niemoc!!! Może i na dworze wiosna ale mój organizm domaga się porządnego wypoczynku. Najlepiej w jakimś ciepłym kraju. Niestety słowo „ciepły” w najbliższych miesiącach może mieć jedynie odniesienie do herbaty, a nie do wakacji. Energii byłe we mnie tyle co w bateryjce Duracell wyjętej z króliczka padniętego na pysk z braku prądu.
Kropnąłem sobie rundkę do Rokietnicy i z powrotem w tempie rozkładającej się plastikowej butelki. Może byłem jednak ciut wolniejszy ;-). Idzie Nowy Rok, a wraz z nim postanowienie o zrzuceniu kilku kilogramów aby było na wiosnę miejsce na kebaby, grilla i piwko. Zatem całkowicie usprawiedliwione jest objadanie się na koniec roku przeze mnie wszelakimi słodkościami.
W końcu dotarłem do domu, zjadłem śniadanie i….. DO ROBOTY!!!! Te ostatnie słowa powodują u mnie nerwicę z konwulsjami.
Kategoria szosa
- DST 53.17km
- Czas 01:56
- VAVG 27.50km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Grudniowa kąpiel
Piątek, 18 grudnia 2015 · dodano: 18.12.2015 | Komentarze 3
Aby jasność była jasna. Prognozy zapowiadały deszcz dopiero po godzinie 14:00 Co prawda dosyć późno sprawdziłem pogodynkę ale o 12:00 byłem już gotowy do naciśnięcia na pedały. Niestety w momencie owej gotowości pierwsze krople deszczu zaparkowały na mojej osobie. Wzrokiem zawodowego meteorologa zlustrowałem niebo i doszedłem do wniosku, że to tylko przelotny opad. Moje przewidywania sprawdziły się…. aż do momentu kiedy opuściłem Golęcin.Potem już było tylko gorzej. Rozpadało się na dobre.
Na wysokości Strzeszynka dogoniłem kogoś na MTB i po zrównaniu się z nim zapytałem czy u niego też pada? Dziwnie na mnie początkowo spojrzał, potem się uśmiechnął i na końcu potwierdził. W tym momencie zostałem wyprzedzony przez szosowca. Przez chwilę pomyślałem czy aby mu nie usiąść na koło ale on zaraz się wyprostował, wyjął telefon i z kimś zaczął gadać. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że cały czas bez wysiłku jechał 35km/h. Osłabłem, nie wiedziałem do tej pory, że tak można hehe. Ale był tak wycieniowany iż na pierwszy rzut oka można było poznać, że to nie pierwsza lepsza popierdułka. Gdy zakończył rozmowę zamienił się w znikający punkt.
Gdy tak przemakał mnie deszcz powziąłem decyzję o skróceniu dzisiejszego dystansu i zawróciłem w Rokietnicy, zaraz po tym jak na ryneczku wyżebrałem siateczkę foliową aby ratować telefon. W drodze powrotnej już nie przejmowałem się omijaniem kałuż. Wiedziałem, że po moim powrocie nawet eksperci Macierewicza nie będą w stanie znaleźć na mnie suchej nitki. Ślady po wybucha na pewno by znaleźli ale nie suchą nitkę ;-).
Po dalszych kilku kilometrach zacząłem się rozglądać za jakimś stoiskiem z karpiami. Pieniądze miałem na ich zakup przy sobie ale najważniejsze było to, że mogłem je dowieźć żywe w sposób humanitarny, gdyż w butach miałem tyle wody co nie ma niejedno marketowe akwarium hehe.
Dzielnie w końcu dojechałem do myjni samochodowej w pobliżu mojego osiedla. Zainwestowałem złotówkę, spłukałem prawie cały brud z roweru i podjąłem heroiczną walkę z ostatnim podjazdem. W połowie drogi zaczęło mi się dziwnie prowadzić rower, a po chwili jeszcze dziwniej. LACZEK – słowo zmora każdego bikera. Mimo wszystko dobrze, że stało się to już pod samym domem. Ostatnie kilkaset metrów doprowadziłem mój sprzęt do domu. Nie chciało mi się zmieniać dętki na ten kawałek, będąc całkowicie przemoczonym.
W domu jakoś zgrabnie się rozpakowałem z ciuchów, starając się wszystkiego dookoła nie uwalać błotnistą cieczą która ze mnie spływała. Niestety pralka ani myślała zabrać się do roboty. Uparła się i zaznaczyła kategorycznie, że takiego syfu to ona nie będzie doprowadzać do porządku. Nie pomagały na to żadne prałby ani groźby. Dopiero gdy uległem jej żądaniom i zapewniłem, że się z nią prześpię, zabrała się do roboty.
Mam tylko nadzieję, że M. się o tym nigdy nie dowie ;-).
To zdjęcie wywołało później wilka z lasu
Kategoria szosa
- DST 61.43km
- Czas 02:19
- VAVG 26.52km/h
- Temperatura 1.3°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Mówcie mi Kolumb
Środa, 16 grudnia 2015 · dodano: 16.12.2015 | Komentarze 7
Po obudzeniu co prawda stwierdziłem, że na zewnątrz dużo brakuje do Saharyjskiej suszy ale mój prywatny czujnik wilgoci* wskazywał małą tendencję do opadów.Wyszykowałem się i ruszyłem. Niestety już pierwsze pokonane metry pokazały jak bardzo się myliłem. Opad był tak drobny, że w zasadzie niewidoczny ale za to wyczuwalny. Po chwili niewiele już widziałem przez zmoczone okulary. Niewiele to nie znaczy że nic, bo oto zaraz przed pierwszym szlabanem odkryłem dziwny objazd niewiadomo czego. Aby było jeszcze ciekawiej, za wspomnianym przejazdem nagle otworzyła się przede mną nowa droga znamionująca objazd połowy Gdyńskiej. Moje zdziwienie sięgnęło zenitu gdyż asfalt i cała reszta wskazuje na to, że to ma służyć dłuższy czas. Żadnej prowizorki, gładka nawierzchnia i uprzątnięte pobocze. Z tego wszystkiego jechałem za wszystkimi w korku jak osioł aż do Chemicznej. Ale na jej wysokości zorientowałem się, że już jest przejezdna dla roweru. To było już trzecie odkrycie dzisiejszego dnia. Poczułem się jak Kolumb który też co nieco odkrył w swoim czasie.
Chemiczna sama w sobie przedstawia obecnie ideał drogi: pusta, a na 33% długości leży nowiutki asfalt.
Kręciłem dalej aż na Golęcinie zatrzymał mnie zamknięty przejazd. Nie było to o tyle dziwne gdyby nie fakt, że jeden ze szlabanów był jakoś dziwnie nadgryziony, czego przed tygodniem jeszcze nie było. Widać jaki żarłoczny z nas naród.
Aby była pełna jasność – to nie ja ;-).
Kawałek dalej musiałem się zatrzymać za sprawą bardzo słabej widoczności, która bardzo się poprawiła gdy zdjąłem okulary hehe. Nie wiedząc co z nimi zrobić usiadłem spokojnie na skąpanej w słonecznym upale polanie, wśród kwitnących kwiatów (marzyciel ze mnie) i obejrzałem kilka wyścigów kolarskich na YouTube aby podejrzeć co robią z okularami w czasie deszczu zawodowcy. Wyszło mi na to, że ci wszyscy PRO zakładają je na kask tak aby było widoczne logo producenta i sponsora zarazem. Więc i ja założyłem je tak samo z tym, że moje nie mają widocznego logo, a nawet nie mają go wcale. O sponsorze nie wspominając hehe. Przez to nie wiem czy byłem dzisiaj PRO czy nie?
Zaczęło bardziej mżyć i moje powieki które teraz robiły za wycieraczki, musiały pracować ze zdwojoną siłą aby widoczność był dostateczna. Dojechałem do półmetka, zawróciłem i pojechałem w stronę domu. Pokonując ponownie Gdyńską byłem już dużo bystrzejszy i pojechałem zamkniętym dla samochodów odcinkiem drogi, dzięki czemu miałem całą ulicę dla siebie. Na poparcie i aprobatę drogowców raczej nie miałem co liczyć.
Ciekawe kiedy zerwą z niej asfalt? Pewnie niebawem.
Gdy zjawiłem się pod domem stwierdziłem, że jednak dzisiaj mimo moich błędnych prognoz było na tyle mokro, że elegancko zgnoiłem cały rower i niewielką część siebie.
*prywatny czujnik wilgoci – jest to miejsce po zaparkowanym wcześniej samochodzie w czasie opadów. Jeśli pozostaje suche po jego odjeździe oznacza to, że już nie pada. Jeżeli jest mokre wówczas……. domyślcie się sami ;-)
Jutro raczej będzie padać, więc nic nie pokręcę.
Fakt, niewiele przez nie było widać.
Obgryziony szlaban
Kategoria szosa
- DST 61.40km
- Czas 02:18
- VAVG 26.70km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Zapracowany
Piątek, 11 grudnia 2015 · dodano: 14.12.2015 | Komentarze 4
Piątek, a więc dzień kiedy idę później do pracy. Po ogarnięciu drobnych domowych obowiązków siedziałem sobie wygodnie i dumałem, kiedy by się tu zebrać na rower. Myślałem, myślałem i wymyśliłem, że sprawdzę sobie pogodę na dzisiaj. I gdy tak sobie spoglądałem na pogodynkę, nagle dotarło do mnie iż za dwie godziny zapowiadali możliwe opady deszczu…Tyle byłem w stanie napisać w dniu owej jazdy.
Dzisiaj jest poniedziałek, trzy dni po zrobionej rundzie. Dzień w którym mam nareszcie chwilkę dla siebie. A nawet cały dzień. Postanowiłem jednak przeznaczyć ten wolny czas na regenerację i kompletnie nic nie robić. Nie pamiętam kiedy ostatnio miałem taki luksus. Pozostawię więc ten wpis niedokończony.
PRACA TO ZŁO TEGO ŚWIATA!!!!!!!!!!!!!!!!
Kategoria szosa
- DST 64.75km
- Czas 02:24
- VAVG 26.98km/h
- VMAX 53.00km/h
- Temperatura 5.3°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
No to dobilim do 10 000km :)
Środa, 9 grudnia 2015 · dodano: 09.12.2015 | Komentarze 14
Pominę szczegół, że z jakiegoś nieznanego powodu obudziłem się o niechrześcijańskiej godzinie bez budzika i już nie zasnąłem. Skoro już tak się stało, ruszyłem wcześniej na poranną rundę mając nadzieję (ku mojej naiwności), że wyrobię się ze wszystkim wcześniej i prędzej wyjdę do pracy.Po dwóch kilometrach dogoniłem M. która stała autem w korku, a wyjechała z domu 10 min przede mną. Następnie po horrorze na Bałtyckiej przyszedł czas na survival po ścieżkach rowerowych. Ostatnimi czasy tłuczone szkło na nich jest szalenie modne i rozpowszechnione co sprawia, że moje już mocno zmęczone opony są tak samo pochlastane jak przedramiona Punka na koncercie w Jarocinie.
Gdy już udało mi się przebyć miasto, jazda stała się przyjemniejsza. Za Strzeszynem wyprzedził mnie autem kumpel i po chwili w rozmowie telefonicznej zaproponował coś ciepłego do picia jeśli bym był łaskaw podjechać do Mrowina. Za napoje podziękowałem ale skierowałem się ku jego włościom. Mijając ośrodek MSW czy jak to teraz się nazywa, zatrzymałem się aby uwiecznić ten moment na zdjęciu, gdyż według moich pokrętnych obliczeń wychodziło mi, iż właśnie w tym miejscu stuknęło mi 10 000km przejechanych na rowerze (nie jednym) w tym roku. Dodatkowo to miejsce darzę dużym sentymentem zza przeszłych lat, kiedy to właśnie tam spędzałem wczasy, tam złapałem samodzielnie pierwszą rybę na wędkę, tam złapałem pierwszą … nieważnie ;-). Z dumy która mnie rozpierała wypiąłem pierś w nadziei, że ktoś za to moje życiowe osiągnięcie przypnie mi medal. Niestety, nic takiego się nie wydarzyło więc pojechałem dalej.
Dojechałem do Mrowina, spotkałem kumpla, pogadaliśmy kilka minut i rozpocząłem drogę powrotną. W trakcie powrotu nie mogło się obyć bez zamykającego się szlabanu. Widząc zapalające się na nim czerwone światła i rozbrzmiewający dzwonek oznajmiający zamykanie się zapór za chwilę, naturalnym instynktem przyspieszyłem. Gdy już myślałem, że idealnie się wstrzelę w tempo, szlaban na wyjeździe zaczął szybko opadać. Przemknąłem w ostatniej chwili i chyba tylko mi się zdawało, że słyszę wołanie dróżnika – GŁOWA NISKO hehe.
Uff, udało się.
Gdyby chciał mi to ktoś wmówić przyznanie się do winy, nadmieniam – TO WSZYSTKO JEST TYLKO FIKCJĄ LITERACKĄ I NIGDY NIE MIAŁO MIEJSCA. OSOBY, MIEJSCE I EWENTUALNE NAGRANIE ZOSTAŁO WYMYŚLONE PRZEZ AUTORA ;-).
Kolejne przeszkody zastawione przez PKP na szczęście nie były już dzisiaj aktywne i przede mną po przekroczeniu ostatniego torowiska rozpostarł się już tylko przecudowny bezmiar miejskiego ruchu.
Jutro wiem na 100%, że nie mam szans na jakiekolwiek kręcenie.
Punkt "G" :) czyli miejsce przekroczenia 10 000km
Kategoria szosa
- DST 102.66km
- Czas 03:44
- VAVG 27.50km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Setka jak ciąża ;-)
Poniedziałek, 7 grudnia 2015 · dodano: 07.12.2015 | Komentarze 11
To, że na śniadanie zjadłem jajecznicę w jedynym słusznym wydaniu czyli z wędliniarskim wkładem, wcale nie miało oznaczać, iż całe te pochłonięte kalorie musiałem spożytkować w czasie dzisiejszej jazdy rowerem. Niestety tak się jednak stało.Ale od początku.
Na początku był Chaos, następnie życie wyszło z wody aby…. ok. przewinę trochę dalej ;-)
Z racji ustawowo wolnego dzisiaj dnia pracy niespiesznie zjadłem śniadanie, przejrzałem neta, wypiłem kawę i zadzwoniłem do kumpla czy będzie na swoim remontowanym przez fachowców mieszkaniu w Mrowinie. Zasadniczo chodziło mi o to aby mieć jakiś cel do jazdy, a dodatkowo jakieś cztery kilometry więcej do dzisiejszego dystansu. Okazało się, że będzie, więc się z grubsza umówiliśmy.
Gdy ruszałem nie było może jakiegoś oślepiającego słońca ale nie padało i temperatura była odpowiednia. Kręciłem sobie stałą trasą przez Strzeszyn, Kiekrz, Rokietnicę i dojechałem do Mrowina. Kawałek dalej znalazłem się pod domem kumpla którego oczywiście jeszcze nie było.
Inna sprawa, że gdyby kiedykolwiek zjawił się na umówione spotkanie punktualnie, wówczas chyba wrota niebios by się rozstąpiły i Najwyższa Instancja by się osobiście pofatygowała z góry aby własnymi oczami z bliska ujrzeć ten cud. Jak na razie może Najwyższy spokojnie siedzieć w fotelu i grać w PS, bo punktualność kumplowi nie grozi ;-).
Pomyślałem sobie, że skoro go jeszcze nie ma to pojadę kawałek dalej do miejscowości Góra, co mi da wynik 70km w obie strony. Dokręciłem do Góry i do głowy przyszedł mi pomysł, że może jeszcze by dać kumplowi chwilę aby się nie okazało, że jeszcze go nie ma. Czyli postawiłem sobie kolejny cel – Kaźmierz. Dojechałem tam, a nawet kawałeczek dalej i wychodziło mi, że zakończę dzień z wynikiem ciut powyżej 90km. W tym momencie zadźwięczały mi w głowie słowa skierowane wczoraj przez nieznaną mi osobiście niewiastę:
”Lepiej pisz kiedy walniesz jakąś setkę”
Nie aby moja ambicja była jakoś specjalnie przeczulona, ale skoro był czas, siły i chęci to dlaczego nie? Kropnąłem się kawałek dalej do Sokolnik Wielkich, a że jeszcze trochę brakowało to wyjechałem z nich. Niestety gdy tylko opuściłem wspomnianą miejscowość zaczęła się droga typu „Dobry ser” and „Modny jeans”. W wolnym tłumaczeniu oznacza to: dziura na dziurze, łata na łacie. Wpatrywałem się w licznik jak głodny w suchara, kiedy tylko stuknie mi 50km i będę mógł zrobić nawrót. W końcu to się stało, zawróciłem ale od tego momentu moje plomby już nigdy nie będą się tak dobrze trzymać jak do tej pory ;-).
Wracając przez Sokolniki pokibicował mi jakiś jegomość (miłe), a gdy wjechałem ponownie do Kaźmierza zadzwonił kumpel hehe i pytał gdzie jestem. Wytłumaczyłem, że już byłem gdzie miałem być i do niego wpadnę w drodze powrotnej. Teraz to on czekał ;-).
Po wyjeździe z Kaźmierza wyprzedziło mnie jakieś auto typu mikro wywrotka, stanowczo za blisko jak na moje oko. Pokiwałem z politowaniem głową, popatrzyłem za delikatnie się oddalającym zielonym punktem i wówczas mnie oświeciło, że przecież mogę się za nim powieźć, gdyż wcale nie był taki szybki. Wykonałem krótki sprint, usadowiłem się za nim i ładnych kilka kilometrów wiozłem się za nim ze stałą prędkością 36-37km/h. Zero wysiłku przy tym miałem tylko musiałem być czujny w razie hamowania. W Górze niestety nasze drogi się rozeszły (rozjechały?) i po kilku minutach zameldowałem się u kumpla. Chwilę pogadaliśmy, wypiłem mu resztę wody (sportowców trzeba wspierać hehe) i po chwili pojechałem dalej.
Niestety zaczęło siąpić z nieba. Po 10km siąpiło na tyle mocno, że musiałem się zatrzymać i zdjąć okulary aby cokolwiek widzieć. Im bliżej miałem domu, tym opady stawały się bardziej intensywne, a mokre przejazdy kolejowe stawały się małym wyzwaniem. Na szczęście cało i zdrowo, lekko zmoczony dotarłem do domu. Jeszcze dokręciłem kawałeczek aby „setka” nie była goła jak dziewczyny na kalendarzu mechanika samochodowego. 102km robi różnicę ;-).
Tym samym dzisiejsza setka była dla mnie równie zaskakująca jak ciąża u nastolatki po letnich wakacjach. Niby niemożliwe, a jednak jakoś do tego doszło hehe.
I niech mi nikt, absolutnie nikt ( starszapani skup się ;-) ) nie pisze, że dawno nie byłeś rowerem nad morzem bo zaduszę jak mojego najlepszego pluszaka ;-).
Muszę sobie walnąć jakąś tabliczkę na blogu NIE WŁAZIĆ Z BUCIORAMI NA AMBICJĘ hehe.
Kategoria 100 i więcej, szosa
- DST 53.21km
- Czas 01:59
- VAVG 26.83km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Z Mikołajami w tle
Sobota, 5 grudnia 2015 · dodano: 06.12.2015 | Komentarze 5
Wietrzysko smagało mnie od momentu gdy tylko wyszedłem z klatki schodowej. Nie dosyć, że byłem zmarnowany po przepracowanej nocnej zmianie to jeszcze musiałem się zmagać z tym cholerstwem. Parłem jednak dzielnie do przodu. Niestety po kilku kilometrach uświadomiłem sobie, że mój dzisiejszy czas jest mocno ograniczony oraz siły razem z motywacją ulotniły się gdzieś w bliżej nieokreślony niebyt. Zatem po przeanalizowaniu wszystkich „za i przeciw” powziąłem decyzję o skróceniu dystansu.Tak więc po stałej trasie kierowałem się do Rokietnicy. Gdy już wydostałem się na szosę wszystko dookoła nosiło znamiona normalności. I zasadniczo było normalne, aż do momentu gdy zobaczyłem człowieka biegnącego w samych czerwonych krótkich spodenkach z czerwoną czapeczką na głowie, dzierżąc dumnie w ręce medal. Po głębszym namyśle uznałem to lekko naciągane zjawisko za normalne ale gdy po chwili zbliżyłem się do Strzeszynka, biegaczy w czerwonych czapeczkach było znacznie więcej. O zgrozo, większość z nich miała uśmiechy na twarzach.
Ja wszystko jestem w stanie zrozumieć. Sam w życiu przebiegłem z przymusu kilkaset kilometrów ale połączenie uśmiechu z bieganiem graniczy jak dla mnie pedofilią.
To tak jakby połączyć kompot ananasowy z musztardą albo obietnicę polityczną z prawdą. Niby można ale wydaje się to mocno naciągane i nierealne.
Smaczku wszystkiemu dopełnił fakt, że na wracających do samochodów biegaczy czekali policjanci ze strażnikami miejskimi w odwodzie i wlepiali pamiątkowe mandaty za złe parkowanie. To się nazywa zorganizować zysk z imprezy hehe.
Na tym odcinku to całe towarzystwo mnie spowolniło, a po minięciu ich udało mi się troszeczkę przyspieszyć. W Rokietnicy zrobiłem planowany nawrót obierając kierunek na domowe pielesze. Gdy ponownie znalazłem się w „Mikołajkowym zagłębiu”, zatopiłem się w gąszczu wracających autami biegaczy. Dodam tylko, że przez dwa kilometry przedzierałem się w tym korku. Na wysokości Biskupińskiej trochę się zluzowało i mogłem już spokojniej kręcić w stronę czekającego na mnie obiadu ;-)
Kategoria szosa
- DST 62.82km
- Czas 02:17
- VAVG 27.51km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
...urwa, zacisk się urwał
Piątek, 4 grudnia 2015 · dodano: 04.12.2015 | Komentarze 7
Miało być dzisiaj pięknie, normalnie i zwyczajnie. Niestety tak nie było ale o tym później.Ok. teraz już jest później więc napiszę co następuje.
Zanim wyjechałem z domu, zrobiłem rekonesans pogodowy robiąc pieszy kurs na trasie Dom - Śmietnik – Dom. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że wieje dosyć mocno. Mój mózg niejako automatycznie przeanalizował pętlę przez Biedrusko którą zamierzałem zrobić ale kierunek i siła wrednego wiatru kazała odłożyć ten pomysł na inny dzień.
Gdy już ruszyłem, wybór dzisiejszego celu i zarazem półmetka padł na Mrowino. I nic, dosłownie nic nie znamionowało tego co zaraz miało się stać. Oczywiście pierwszy napotkany przejazd kolejowy był zamknięty. Ale to nie o to chodziło. Szlabany się otwarły, ja ruszyłem, ujechałem może 200m i poczułem jak tyłek mi się rusza we wszystkie strony. Chwilę potem siodełko zjechało mi na sam dół. Zacząłem kolanami wybijać sobie zęby. Zatrzymałem się, dokonałem pobieżnych oględzin i stwierdziłem, że zacisk sztycy był luźny. Niestety szosówką żadnych narzędzi ze sobą nie wożę więc ruszyłem „na stojaka” do najbliższego sklepu rowerowego na ul. Naramowickiej. Tam pożyczyłem imbus od serwisanta. Niestety okazało się, że zacisk pękł i nic się nie dało z nim zrobić. Zaproponowane nowe zaciski w sklepie były wielkości cegły lub w innym rozmiarze.
Podziękowałem serwisantowi i nadal na stojąco pojechałem do kolejnego sklepu na os. Zwycięstwa. Tu mi zaproponowano czarny zacisk za 15zł. Nieśmiało i trochę dla żartu zapytałem, czy by nie było może niebieskiego, pod kolor roweru. Sprzedawca znikł na zapleczu i po chwili pojawił się z promiennym (a może szelmowskim) uśmiechem. W ręku dzierżył dumnie zacisk koloru blue. Moja twarz również się rozpromieniła i pozostała taka radosna…. aż do momentu, kiedy to obróciłem opakowanie. Na nim była wielka, ogromna, wręcz pulsująca cena 39zł. W tym momencie uśmiech z mojej twarzy znikł tak szybko jak paragrafy dla PISu ;-). Za te pieniądze to w Afryce rodzina żyje przez rok!!! No ale to był jednak piękny odcień niebieskiego hehe. KUPUJĘ!!!
Sęk w tym, że miałem przy sobie tylko dwie dychy. Pogadałem ze sprzedawcą i uzgodniłem, że za dwie godzinki dowiozę resztę. Wow, zgodził się. Zamontowałem nowe cudo, wyregulowałem tyle o ile siodełko i ruszyłem dalej.
Okazało się, że siodło mam ciut za wysoko. Trudno.
Teraz musiałem lekko zmienić trasę w celu zdobycia gotówki więc skierowałem się do pracy M. i pożyczyłem brakującą sumę. Dalej skierowałem się utartym szlakiem przez Golęcin, Kiekrz, Rokietnicę do Mrowina. Tam nastąpił nawrót i po własnych śladach skierowałem się ponownie do sklepu rowerowego. Tam zapłaciłem resztę należności, podziękowałem kłaniając się w pas i pognałem z wiatrem lekko spóźniony do domu. Na ostatnim kilometrze zaczęło porządnie kropić. Na szczęście nie na tyle abym wszedł do domu ociekający wodą.
W ten oto sposób wróciłem z jednym elementem PRO w moim rowerze więcej. I aby była jasność. TO JUŻ JEST PREZENT GWIAZDKOWY POD CHOINKĘ DLA SZOSÓWKI I WIĘCEJ PROSZĘ MNIE NIE NACIĄGAĆ W TYM ROKU!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Tego elementu o awaryjność nie posądzałem :(
Kategoria szosa