Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Follow me on Strava

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lipciu71.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

szosa

Dystans całkowity:26164.20 km (w terenie 35.00 km; 0.13%)
Czas w ruchu:904:58
Średnia prędkość:27.46 km/h
Maksymalna prędkość:67.93 km/h
Suma podjazdów:3867 m
Suma kalorii:10866 kcal
Liczba aktywności:354
Średnio na aktywność:73.91 km i 2h 43m
Więcej statystyk
  • DST 56.21km
  • Czas 02:07
  • VAVG 26.56km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 3.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Być jak Chuck Norris

Sobota, 20 lutego 2016 · dodano: 20.02.2016 | Komentarze 10

Doszło do tego, że można by pomyśleć iż ktoś mi wchodzi na ambicję. „Starszapani” już drugi raz się wstrzeliła z prognozowaniem moich ruchów rowerowych. Za trzecim razem bardzo proszę abyś napisała „kiedy nareszcie trafisz kumulację w lotto” i mam nadzieję, że to się spełni jak dotychczas ;-)

Od samego mojego dzisiejszego przebudzenia była sobota, a co za tym idzie - weekend, czego dalszym ciągiem był otwarty poligon w Biedrusku. Skoro jeszcze mnie w tym roku tam nie było, to postanowiłem pokręcić kilometry inną trasą niż zazwyczaj. Kierunek wiatru znamionował powrót pod niego, jeśli bym chciał zrobić tą pętlę tak jak zawsze. Ale nie z nami takie Brunery numer. A może numery Bruner? Zapomniałem ;-) Nie miałem najmniejszego zamiaru wracać 16km, walcząc o przetrwanie z przeciwnymi podmuchami.

Zatem postanowiłem pojechać odwrotnie i najpierw skierowałem się do Murowanej Gośliny. Pchający silny wiatr sprawił, że ten odcinek minął szybciej niż wydanie 500zł na gadżety rowerowe z pieniędzy obiecanych przez rząd ;-) Później nie było już tak kolorowo i od Raduszyna zaczęła się wspinaczka pod zapomniane przeze mnie górki, mając w dodatku za przeciwnika twarzowy wiatr. Ten stan rzeczy trwał, aż w końcu dobiłem do Biedruska. Niestety tu zaczął się mały problem, bo od tej strony nigdy nie wjeżdżałem na poligon, a wyjeżdżając z niego, nie zwracałem uwagi na jakim odcinku drogi jestem.

Tak więc jadąc i zarazem przegrzewając swoje zwoje mózgowe, wybrałem po głębokiej analizie terenu, jedyną słuszną drogę. Niestety okazała się ślepym zaułkiem. Mnie to nie zdziwiło hehe. Zawróciłem do głównej drogi, pojechałem kawałek dalej i zaatakowałem kolejną jedyną słuszną odnogę. Minąłem tablicę, potem szlaban i trochę mi się nie zgadzało. Po chwili zacząłem jechać po betonowych płytach, których za diabła nie mogłem sobie przypomnieć. Gdy tak mnie trzęsło, otrzeźwiałem i zawróciłem bo oprócz tego, że najnormalniej w świecie zabłądziłem, to w dodatku szkoda mi było moich kół. Ponownie zawróciłem i dotarłem go głównej drogi.

Po kolejnym kawałku, z pewną dozą niepewności zagłębiłem się w następny zjazd. Bingo, brawo, pełen sukces. Nareszcie okazało się, że byłem na właściwym tropie. Mała rzecz a cieszy hehe. Przejechałem przez poligon, minąłem się z kilkoma rowerzystami oraz biegaczami i wyjechałem w Złotnikach. Przez głowę mi przeleciało aby pojechać przez Kiekrz, ale niestety czas naglił, bo obiad sam się nie zrobi i do pracy też trzeba iść. Obrałem więc azymut dom i rozpocząłem powrót przez Obornicką, Piątkowo i Winogrady. Na samym końcu mój przyjaciel wiatr znowu raczył mnie popychać. To miło z jego strony.

W podsumowaniu mogę napisać, że rozpocząłem sezon na gubienie się w akcji, czyli błądzenie w najlepszym moim wydaniu ;-)

Zupełnie jak Chuck Norris – Zaginiony w akcji 1/2016
Kategoria szosa


  • DST 61.75km
  • Czas 02:16
  • VAVG 27.24km/h
  • VMAX 44.00km/h
  • Temperatura 2.8°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ciut powyżej zera

Czwartek, 18 lutego 2016 · dodano: 18.02.2016 | Komentarze 6

Poprzedniego dnia z nieba leciał taki syf, że nie postawiłbym nadgryzionego hamburgera na to, iż dzisiaj będą jako takie warunki do jazdy po szosie. I bym przegrał.

Tym razem w budzik zabawiła się M. która ciut później wychodziła do pracy. Po obudzeniu spytałem sennym głosem i z nadzieją, jak wygląda za oknem. W odpowiedzi usłyszałem, że zaczyna już wszystko przesychać. Czyli jednak wychodziło na to, że będę musiał się podnieść. A tak by się jeszcze pospało ;-) Złapałem się jeszcze ostatniej deski ratunkowej i poprosiłem o SMSa z raportem stanu asfaltów, jak już będzie w drodze do pracy. Po kilku minutach przyszła zła wiadomość: drogi lekko mokre STOP da się jechać STOP ruszaj tyłek z wyra STOP miłego dnia KONIEC NADAWANIA

I tak właśnie prysł sen o dłuższym śnie ;-) Rzut oka za okno i ze zdziwieniem stwierdziłem brak silnego wiatru. Ależ było moje zdziwienie na taki stan rzeczy, a co gorsze nie mogłem znaleźć powodu takiego luksusu. Aby rozwikłać tę zagadkę, zaparzyłem sobie kubek zbożówki, włączyłem TV i po chwili sprawa się wyjaśniła. Media trąbiły od rana o zatrzymaniu ludojada Poznańskiego na Malcie i zapewne z rozpędu zatrzymali jeszcze jako współpodejrzanego wiatr. Jak znam życie wiatr za chwilę będzie na wolności, za sprawą jakiegoś bystrego adwokata. Swoją drogą widać co potrafi zrobić z porządnego człowieka Warszawa w której Poznański przez ostatni czas żył i funkcjonował ;-) Strach tam jechać. To miasto zmarnuje każdego porządnego chłopaka.

Drogi niestety wg raportu drogowego od M. były mokre, ale na szczęście nie na tyle abym był cały zgnojony. Nawet okularom się nie dostało, a to miłe. Na wysokości Niestachowskiej było niebiesko od świateł za sprawą poważnej kolizji drogowej. Kierowcy w karetce, strażacy neutralizowali rozlane płyny, policja ustalała oczywistą winę jadącego podporządkowaną, a laweciarze ostrzyli sobie zęby na zabranie wraków. Ot taka poranna miejska sielanka.

Na dalszym etapie jazdy ku mojemu zdziwieniu, na poboczach zalegał jeszcze nie do końca stopniały śnieg. Ale co się dziwić jeśli termometr wskazywał 2.8 powyżej zera. W Mrowinie kilka łyków wody i kurs powrotny. Po wjeździe do miasta o dziwo, ulice zaczęły być już w dużym stopniu przeschnięte, a co za tym idzie zapragnąłem spłukać brud z trasy na myjce. Za pierwszym podejściem zaliczyłem pudło, gdyż wszystkie stanowiska były zajęte. Na szczęście myjnia w mojej wsi świeciła pustkami.

W trakcie spłukiwania roweru podszedł do mnie człowiek z obsługi, czyszczący sąsiednie stanowisko i coś do mnie powiedział. Mając słuchawki w uszach, niewiele go zrozumiałem ale kurtuazyjnie się uśmiechnąłem i powiedziałem dzień dobry. Gdy już skończyłem opłukiwanie sprzętu , jegomość oddalał się, ale mimo to spytałem co do mnie mówił, bo nie słyszałem. On na to, że mu lałem wodą po nogach i prosił abym uważał. Przeprosiłem z uśmiechem.

Wszak gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą hehe.

Następnie już tylko wspiąłem się podjazdem na osiedle, kupiłem śniadanie i dojechałem do domu szykować się do pracy.
Kategoria szosa


  • DST 61.56km
  • Czas 02:16
  • VAVG 27.16km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Temperatura 5.6°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Super sołtys

Piątek, 12 lutego 2016 · dodano: 12.02.2016 | Komentarze 7

Wiosna do nas zawitała. No prawie, bo temperatura lekko jeszcze nie teges, ale za to słoneczko się pokazało. Nie było zatem co gdybać, tylko zaraz po załatwieniu porannych zakupów wskoczyłem na rower.

Już pierwsze kilometry pokazały mi, że Benjamin Franklin się mylił mówiąc, iż w życiu pewne są tylko śmierć i podatki. Do wspomnianych należy jeszcze dodać korki na Gdyńskiej i Chemicznej. Na nich mogę ostatnimi czasy polegać „kak na Zawiszu”. Były, są i będą, doprowadzając mnie do czarnej rozpaczy. W końcu wyrwałem się z ich szponów, przetargałem się przez miasto i za Golęcinem zacząłem równą jazdę.

Miejscami jezdnie były mokre po wczorajszych opadach, ale nie na tyle aby mnie zniechęcić do jazdy. Na Psarskim (chyba to już też nowa świecka tradycja) zamknięty przejazd. Po podniesieniu szlabanu dokręciłem sobie do Mrowina, tam sekundę odsapnąłem i ruszyłem w drogę powrotną. Zanim to jednak uczyniłem wzrok mój przykuła tabliczka SUPER SOŁTYS. Gość musi być naprawdę super ;-) I nikogo nie powinno dziwić, a już najmniej mnie, że ponownie stanąłem na tym samym przejeździe.

Znamiona kultury na drodze, prysły jak bańka mydlana za sprawą drivera na ul. Dojazd, który odklejając się od krawężnika i włączając do ruchu o mało co nie zmiótł mnie z drogi, bo wg niego zapewne lusterka są tylko po to aby oglądać swój przedziałek. I puścił bym zapewne tę całą sytuację w niepamięć gdyby nie to, że po werbalnym zwróceniu uwagi aby raczył mnie zauważyć w jego twarzy widziałem tyle zrozumienia dla zaistniałej sytuacji co u Hitlera na sądzie ostatecznym.

Adolf też podobnie się tłumaczył.
- Ja winny? Ale o co chodzi, ja nic nie widziałem, nie jestem za nic odpowiedzialny, mnie tam nawet nie było. I te jego szczere oczka. Adolfika, nie kierowcy ;-)

Potem już miałem do pokonania tylko calusieńkie miasto i rozkopany odcinek zwany przez okolicznych mieszkańców torem przeszkód.


Pogoda jak pisałem na początku dopisała, tylko poproszę kilkanaście stopni ciepła więcej.


                                                                      Prawda, że super?
Kategoria szosa


  • DST 61.74km
  • Czas 02:19
  • VAVG 26.65km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Nuda nudą poganiała

Środa, 10 lutego 2016 · dodano: 10.02.2016 | Komentarze 1

Szarość za oknem, chłód przenikliwy, wiatr trochę słabszy ale jednak ciągle wiejący. Jest jeden plus takiej pogody, a mianowicie nie żal iść do pracy. Znaczy się nie tak bardzo jest żal, bo gdybym nie musiał pracować opływając przy tym w dostatki, to do nikogo bym nie miał pretensji.

Otuliłem się dzisiaj jakoś mniej szczelnie i już na początku lekko mnie przewiało. Ale po tym co zaznałem w poniedziałek to ani chłód, ani przeciwne powiewy nie wywierały na mnie większego wrażenia. Sama dzisiejsza trasa kompletnie bez jakiejkolwiek historii, poza napotkanymi dwoma patrolami drogówki i martwą sarną w Mrowinie.

Dzisiejsza runda należała do tych z cyklu: Ruszyłem – Przejechałem – Wróciłem - Zapomniałem

Było na tyle zwyczajnie, że na samym finiszu zapomniałem skręcić do piekarni, czym o mało nie zafundowałem  sobie poranną śmierć głodową ;-) Na szczęście w porę się zreflektowałem.




                                                                Wisiało gdzieś na wakacjach :)





Kategoria szosa


  • DST 109.49km
  • Czas 04:33
  • VAVG 24.06km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wiatr mnie zabił

Poniedziałek, 8 lutego 2016 · dodano: 08.02.2016 | Komentarze 5

Generalnie to dzisiaj mam pretensje do NFL.

Dlaczego? – a to dlatego, że nie było wczoraj transmisji z Super Bowl dostępnej dla mnie na żywo w mojej kablówce, przez co poszedłem wcześniej spać, a rano miałem głupie pomysły. Tym głupim pomysłem było zrobienie dzisiaj pierwszej w tym roku „setki”. Nie, nie chodzi o wódkę. Bo to już mam za sobą hehe.

Obudziłem się sam z siebie około 8:00, a za oknem słoneczko i minimalny wiatr. Zatem się błyskawicznie wyszykowałem i już dwie godziny później byłem gotowy do drogi. Ma się to tempo hehe. Niestety moje guzdranie miało wymierną cenę, którą przyszło mi później zapłacić w postaci wzmagającego się z chwili na chwilę wiatru.

Po pokonaniu pierwszych pięciuset metrów czar dobrego samopoczucia prysł, niczym poczucie humoru jedynego słusznego miłościwie nam panującego Pana Prezesa zaraz po przyjściu na świat. Siła wiatru jaką przyjąłem na twarz, przypominała Pendolino taranujące TIRa. Nie poddawałem się i parłem do przodu niczym dzik w żołędzie. Po pierwszych 5km stanąłem na poboczu i zrobiłem drobiazgową inspekcję roweru aby wykryć najmniejszą usterkę, mającą na celu uniemożliwienie dalszej jazdy. Niestety nic takiego nie wykryłem i ruszyłem w dalszą drogę. Przez Rataje jeszcze jakoś przejechałem ale gdy minąłem Starołękę moje siły były już na wyczerpaniu. Morale się podniosło gdy zdołałem się uczepić za traktorem z przyczepą, a rejestracja wskazywała, że jest opcja na podholowanie mnie aż do Mosiny. Niestety ta sielanka trwała tylko 1km i sprzęcior skręcił, a ja dalej walczyłem z pier… diabelnie silnym przeciwnym wiatrem.

W Wiórku już powziąłem decyzję o skróceniu dystansu, ale gdy  dotarłem do Mosiny, moje ego wlazło mi na ambicję i pchnęło do przodu. Nie aby mi przy tym cokolwiek pomagało, tylko po prostu mnie pchnęło i w ten sposób jechałem dalej.

Jechałem i stękałem, jechałem i zgrzytałem zębami, jechałem i ryczałem. Ja nie jechałem, tylko się wlokłem. Wyprzedzały mnie nawet wiejskie baby idące niespiesznie z chrustem. Przegonił mnie nawet zepsuty stojący kombajn. W uszach cały czas mi szumiał wiatr. Zgroza!!!

I w ten radosny sposób dotarłem w końcu do półmetka. Martwy!!! W tej mojej martwocie skręciłem w lewo na Czempiń i było od tego momentu duuuuuużo łatwiej. Od nowa odkryłem sens rowerowania. Po ośmiu kilometrach skręciłem na Poznań i było jeszcze przyjemniej, bo wiatr łaskawca raczył mnie trochę popychać, a momentami nawet więcej niż trochę. Na odcinku Czempiń – Puszczykowo ilość zakazów jazdy rowerem przyprawiła mnie niemal o oczopląs. Całe szczęście, że tego nie widziałem i mogłem sobie spokojnie jechać jezdnią ;-) W końcu wjechałem do Poznania i wówczas wkradł mi się do głowy pomysł, że skoro tak mnie sponiewierało, to wpadnę nad Rusałkę i chwilę pokontempluję w pięknych okolicznościach przyrody. Tak tez zrobiłem i na miejscu okazało się, że wszystko jest zamknięte, a jedynym gościem w barku jest jakiś rowerzysta. Na szczęście okazało się , iż od zaplecza można coś zamówić do picia. Tak też zrobiłem i dosiadłem się do kolegi po fachu. Przegadaliśmy 2h popijając to i owo, aż w końcu zaczęło mi się robić chłodno więc się pożegnaliśmy, a ja kolejny raz dzisiaj zabrałem się za przedzieranie przez całe miasto.

W końcu dotarłem do domu. Zmaltretowany, przewiany i z morale rowerowym sięgającym równie głęboko jak Rów Mariański. Jednak osiągnąłem dzisiejszy cel i pierwsza „stówa” w tym sezonie stała się faktem. Nie wiem, czy to nie była najcięższa setka w moim życiu.




Kategoria 100 i więcej, szosa


  • DST 61.49km
  • Czas 02:19
  • VAVG 26.54km/h
  • VMAX 46.00km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

W skrócie

Piątek, 5 lutego 2016 · dodano: 06.02.2016 | Komentarze 9

Co za nawał pracy dzisiaj, normalnie nie ma kiedy wpisu zrobić ;-)

W telegraficznym skrócie. Trasa do Mrowina i z powrotem. Po rozpoczęciu jazdy ul. Gdyńska i Chemiczna mnie nie zawiodły. Korek na obydwu po samą akcyzę taki, że nawet ja musiałem w nim stać. Po wyjechaniu z miasta w zasadzie było błogo, aż do momentu gdy mnie zatrzymało na przejeździe kolejowym. Ale dojechał jakiś rowerzysta i po chwili gadaliśmy jak to dwóch sportowców o... alkoholach. Gdy szlabany się otworzyły w miarę raźno dotarłem do Mrowina, zrobiłem nawrót i po chwili znów stałem na zamkniętym przejeździe. Od tego momentu kręciłem z innym szosowcem aż do... kolejnego zamkniętego przejazdu. Fatum jakieś? Kumulacja?

Dalej to już sprawne przebrnięcie przez miasto i po chwili zameldowałem się w domu.

Jest teraz 5:13 i znalazłem minutkę aby cokolwiek skrobnąć. To, że człowiek nie ma czasu w pracy dla siebie, to się normalnie do prasy nadaje ;-)
Kategoria szosa


  • DST 66.22km
  • Czas 02:34
  • VAVG 25.80km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rzeź niewiniątek

Środa, 3 lutego 2016 · dodano: 03.02.2016 | Komentarze 4

W tytułowej rzezi niewiniątek wystąpiło dzisiaj dwoje aktorów:

- wiatr w roli niegodziwca

- ja we własnej osobie jako niewiniątko (jak zawsze niewinny)



Sam byłem strasznie ciekaw jak będę się czuł rano po moim wczorajszym pseudo bieganiu za które miał dzisiaj do mnie pretensje leśniczy.

Dlaczego się mnie czepiał? Ano za to, że wszystkie zwierzęta leśne które widziały mój pseudo bieg, dzisiaj są niezdolne do pełnienia swoich obowiązków, ze względu na obszerne bóle pośmiechowe. Faktycznie widziałem sarny pokładające się w dzikiej radości, jelenie uderzające w drzewa na pełnej prędkości ryczące przy tym że śmiechu, chichrające wiewiórki spadające z drzew, a nawet półprzytomne ślimaki nie mogące trafić do swoich domków. Ale w życiu bym nie pomyślał, że to za sprawą mojego biegania które w moich oczach zdawało się być ustnym tanecznym pląsem, lekkim jak pyłek na wietrze, pełnym powabu i lekkości. Niestety nagranie mojego wyczynu kamerą leśnego monitoringu mocno zweryfikowało to wyobrażenie. Bardziej jednak to przypominało walec drogowy prowadzony przez pijanego niemowlaka

Ogólnie na szczęście nie miałem większych zakwasów i korzystając z bezdeszczowego poranka ruszyłem na stałą rowerową rundkę. Określenie ruszyłem jest tu może troszeczkę na wyrost za sprawą silnego wiatru. O ile przejazd przez miasto, będąc częściowo zasłoniętym od wiatru budynkami, było dla mnie bitwą o tyle później rozgorzała walka o przetrwanie. Do Kiekrza jakoś się doturlałem, dalej podmuchy (mocne i strasznie mocne) robiły ze mną co chciały. W Rokietnicy przyblokował mnie traktor, którego nie dość, że nie mogłem wyprzedzić, to w dodatku mnie nie odsłaniał od bocznego wiatru. W końcu gdy się wyrwałem (hehe mocne słowo) do przodu, poznałem znaczenie powiedzenia „poruszać się jak mucha w smole”. Momentami 17km/h to było wszystko na co było mnie stać. Jadąc wśród domów stojących w polu, odnosiłem wrażenie, że odlecą zaraz do ciepłych krajów.

W końcu dotarłem do półmetka i rozpocząłem powrót. Szczęśliwie wiatr nie zmienił swojego kierunku i od tego momentu jechało mi się dużo łatwiej i szybciej. Mijając Strzeszynek rzuciło mi się w oko coś dziwnego. Mianowicie coś na kształt szubienicy. Dziwne. Ale jest takie powiedzenie „wieje jak by się ktoś powiesił” i dzisiejsza pogoda dawała temu potwierdzenie. Żadnych zwłok wszakże nie znalazłem więc ruszyłem w dalszą drogę.

Będąc już w Poznaniu załatwiłem jeszcze jedną płatność, za sprawą której jechało mi się końcowe kilometry naprawdę lekko, będąc lżejszym o kilka setek w kieszeni. Ma się te sposoby na zrzucanie wagi ;-)



                                                            Tylko wisielca brak. I całe szczęście, ufff
Kategoria szosa


  • DST 65.02km
  • Czas 02:25
  • VAVG 26.90km/h
  • VMAX 55.00km/h
  • Temperatura 7.6°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Absurd drogowy

Poniedziałek, 1 lutego 2016 · dodano: 01.02.2016 | Komentarze 4

Wolny dzień zawsze działa na mnie jak… kanapa na lenia. Podniosłem się z łóżka wraz z pierwszym pianiem koguta o 10.00 (zaspało się gadzinie troszeczkę, znaczy się kogutowi hehe). Niespiesznie wrzuciłem kawę, ziarnko po ziarnku do młynka i po chwili raczyłem się pysznym naparem.

Dzisiejszy dzień był dniem szczególnym, za sprawą rozpoczęcia oszczędnego gospodarowania zasobami żywności, oraz podjęcia działań mających na celu zmniejszenie mojej tkanki tłuszczowej, czyli wdrożenia diety i biegania którego serdecznie nie znoszę. Całej akcji dałem jak co roku kryptonim „WYTOP”

Jako, że dzisiejszy dzień był pierwszym w mojej założonej diecie, podszedłem do tego jak do pierwszego września w szkole. Mianowicie postanowiłem zrobić lekcję organizacyjną ;-). Temat biegania i diety przerobiłem po łebkach i tylko teoretycznie, wszak nie można rzucać się zaraz na głęboką wodę hehe.

Po przeanalizowaniu prognozy pogody doszedłem do wniosku, że suchą stopą nie wrócę z jazdy rowerem, gdyż po godzinie 13.00 zapowiadano opady. Jednak wolałem wrócić zgnojony po pachy, niż iść biegać. Wyruszyłem zatem około południa z wiszącymi gdzieniegdzie nade mną ciemnymi chmurami. Przez miasto jakoś nawet się przebiłem, a następnie skierowałem się do Rokietnicy. Wiatr był w pierwszą stronę przeciwny ale zawarłem z nim układ, że w czasie powrotu będzie mi pomagał. Nie zaprzeczył ;-) Na Psarskim naturalnie natknąłem się na zamknięty przejazd kolejowy. Następnie wjechałem do Kiekrza i wzrok mój przykuł absurd ścieżki rowerowej (foto). Dodam, że przed znakiem określającym piesi/DDR nie ma możliwości poruszania się rowerem zgodnie z przepisami ruchu drogowego oprócz ulicy. I tak według przepisu powinienem z jezdni wjechać na ścieżkę rowerową tylko po to, aby po około siedmiu metrach przejechać na drugą stronę ulicy, gdzie jest dalszy ciąg DDRa ciągnący się około STU METRÓW i kończący się niczym, a więc ponownie powinienem wrócić do jazdy ulicą (oczywiście żadnego przejścia tam już nie ma). Kurwa to jest normalnie/nienormalnie genialne w swej bezsensownej zawiłości.





Po czymś takim mój mózg wszedł w tryb depresja. Ale mimo wszystko dzielnie dojechałem do Rokietnicy. Niestety uświadomiłem sobie, że po obejrzeniu takiego bezsensu potrzebuję jeszcze trochę odreagowania i pojechałem do Mrowina, a nawet kawałek dalej do kumpla wbić się na jakąś herbatę. Oczywiście nikogo tam nie zastałem więc zawróciłem i po swoich śladach podjąłem jazdę powrotną. Przejeżdżając ponownie przez Kiekrz, wzrok wbiłem w oponę aby nie doznać trwałego uszczerbku psychiki gdybym zaczął próbować dojść do tego, co drogowcy mieli na myśli tworząc taką organizację ruchu. Na szczęście wiatr dotrzymał słowa i wiał sporo w plecy.

Po czymś takim ponowne przebijanie się przez całe miasto było lekkie, łatwe i przyjemne, a zapowiadany deszcz jednak nie spadł. Padać zaczęło dopiero po 15.00, gdy już dawno byłem w domu.

W końcu udało mi się jakoś po ludzku zacząć miesiąc robiąc 65km.

Kategoria szosa


  • DST 53.35km
  • Czas 02:01
  • VAVG 26.45km/h
  • Temperatura 5.6°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Los szosos

Piątek, 29 stycznia 2016 · dodano: 29.01.2016 | Komentarze 17

Nie ma lekko, słońce które dzisiaj bezczelnie wyszło i świeciło, nie dało mi większego wyboru co do rodzaju aktywności sportowej. Wszystkie dotychczasowe wymówki szlag trafił. A miało być takie słodkie lenistwo przed pracą.

Po tradycyjnych piątkowych zakupach na weekend, przysposobiłem się do jazdy i wyszedłem na dwór dumnie dzierżąc w ręku mojego szosowego pogromcę kilometrów. Ruszyłem i już pierwsze kilometry pod wiatr okazały się ciężkie ale po chwili z ratunkiem przyszła moja faworyta czyli rozpieprzona ulica Gdyńska do spółki z Chemiczną, które to razem są w stanie zatrzymać każde nacierające wojsko, a co tu mówić o mojej skromnej osobie. Postałem sobie w korku. Dodam tylko, że przedzierając się przez te „barykady” zacząłem się poważne zastanawiać czy aby zdążę wrócić do domu przed sierpniowy urlopem ;-). W końcu jakoś mi się udało wydrzeć ze szponów permanentnego korka aby po chwili zostać zassanym przez ścieżkę rowerową, która bardziej przypominała Pustynię Gobi niż cywilizowany dukt rowerowy za sprawą ilości piasku znajdującej się na niej. Gdy już udało mi się wyjechać poza obszar zabudowany, mając przejechany dystans 10km za sobą, poczułem się fizycznie wykończony. Normalnie ultra maratończyk się ze mnie zrobił ;-). Całe szczęście moje mięśnie od tego momentu zaczęły sobie przypominać o co chodzi w tym całym rowerowaniu.

Na wysokości MSW opady deszczu przypominały sobie o tym, że dzisiaj wystartowałem i z tej okazji lekko mnie skropiło. Nie na tyle abym przypominał mokrą szmatę, ale widoczność przez okulary została skutecznie pogorszona.

W ten oto radosny sposób dotarłem do Rokietnicy gdzie na wysokości PKP zrobiłem nawrót. W drodze powrotnej wiatr nawet o dziwo miał tendencje do pomagania. Nie za wielkie ale jednak miał. W Kiekrzu jakiś jegomość w Lanosie potraktował mnie jak powietrze, robiąc wszystko przy włączaniu się do ruchu z podporządkowanej aby mnie nie zauważyć. Trzeba MU oddać sprawiedliwie, że wykonał założenie taktyczne w 100%. Byłem dla niego mniej niż pyłkiem. Nawet kierowcy nie drgnął przy tym kapelusik.

Na dalszym etapie jazdy jeszcze raz przez moment pokropiło i po chwili znalazłem się znowu na ulicach miasta. Ku mojemu zdziwieniu wspomniane na początku opisu ulice, w drugą stronę okazały się przejezdne. Tak oto zakończyłem otwarcie sezonu szosowego 2016


Na szosę wsiadłem po ponad miesięcznej przerwie i muszę z tej perspektywy stwierdzić jedno: Kto raz nauczył się jeździć na rowerze ten… nadal umie na nim jeździć . Odkrywcze prawda :-)?
Kategoria szosa


  • DST 53.36km
  • Czas 02:01
  • VAVG 26.46km/h
  • VMAX 47.00km/h
  • Temperatura 1.8°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Nadchodzi zima!!!!!!

Wtorek, 29 grudnia 2015 · dodano: 29.12.2015 | Komentarze 1

Obudził mnie dzisiaj głośny łomot za oknem. Zarwałem się na równe nogi zobaczyć co się stało. Na pierwszy rzut oka niby wszystko było w porządku ale jednak hałas skądś się musiał wziąć. Wyszedłem na balkon sprawdzić dokładniej i wówczas dotarło do mnie z całą świadomością, że TO spadła drastycznie temperatura i narobiła tyle rabanu ;-). Kiedyś to się musiało stać, bo wiosna zimą nie może trwać wiecznie. Tylko dlaczego przed sylwestrem gdy na imprezę zakupiłem garnitur model „Miami sun” czyli zestaw z krótkimi spodenkami ;-). Trudno, stało się. Najwyżej będę marzł.

Na stopy powróciły zatem ocieplacze, na głowę kominiarka i ruszyłem zrobić pierwsze poświąteczne kilometry. Po zjedzeniu wielu pyszności w ciągu kilku ostatnich dni, rower aż jęknął gdy go dosiadłem, a koła zrobiły się płaskie hehe. W każdym razie ruszyłem. I zaraz mi się wydało coś podejrzane, bo za lekko mi się kręciło. Zagadka się wyjaśniła na najbliższym rondzie gdzie były powieszone flagi które aż się wyginały od podmuchów powietrza. Znaczy się wiało hehe.

Ulice, co nie powinno nikogo dziwić były puste, więc do Golęcina przejechałem całkowicie płynnie. Dalej było równie dobrze i w Rokietnicy zameldowałem się z całkiem przyzwoitym czasem. Za to po nawrocie jazda przypominała zdobywanie poparcia polityka w sprawie całkowicie dla niego bezinteresownej. To była momentami istna orka na ugorze, a czasami jak wyrywanie dobrze ukorzenionej ósemki. Było ciężko. Do tego temperatura poniżej dwóch stopni nie nastrajała do polewania się wodą z bidonu.

W końcu wjechałem z powrotem do miasta mając nadzieję, że zabudowania mnie osłonią. No i na nadziei się skończyło. Ostatni podjazd na osiedle niewiele się różnił od powracającego imprezowicza do małżonki po kilku dniach balangi. Jechałem z takim samym tempem, takimi samymi zakosami, z taką sama prędkością, tak samo sapiąc.

W końcu dotarłem do domu, nie do końca wiedząc czy jestem szczęśliwy, czy raczej tylko ledwo żywy. Taka jest cena świątecznego obżarstwa ;-)
Kategoria szosa