Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Follow me on Strava

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lipciu71.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

szosa

Dystans całkowity:26164.20 km (w terenie 35.00 km; 0.13%)
Czas w ruchu:904:58
Średnia prędkość:27.46 km/h
Maksymalna prędkość:67.93 km/h
Suma podjazdów:3867 m
Suma kalorii:10866 kcal
Liczba aktywności:354
Średnio na aktywność:73.91 km i 2h 43m
Więcej statystyk
  • DST 61.94km
  • Czas 02:14
  • VAVG 27.73km/h
  • VMAX 47.00km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Poranek długich cieni

Środa, 28 października 2015 · dodano: 28.10.2015 | Komentarze 8

Nie mogłem dospać. Pobudka 2.5h przed budzikiem to lekka przesada. Jakiś czas powalczyłem z bezsennością i doszedłem do wniosku, że jak wcześniej wyjdę na rower wówczas będę miał więcej czasu na pozałatwianie spraw, które się pod koniec miesiąca nawarstwiły.

Stojąc przed domem dumałem gdzie i w którą stronę pojechać, bo wiatr mimo wczesnej pory nieźle już dmuchał. Którą trasę bym nie wziął na tapetę, zawsze coś mi się w niej nie podobało. W końcu ruszyłem na Mrowiński standard.

Po kilkuset metrach zobaczyłem mój własny osobisty cień rozciągnięty jak naleśnik. Była to zasługa wczesnej pory i słońca, które od samego rana nie zamierzało się skrywać za chmurami. Kawałek dalej wbiłem się w radosny korek, chociaż nie wiem co w nim miało by być takiego radosnego. Chyba tylko to, że ja jechałem, a inni stali. Co więcej, kierowcy dwóch aut widząc mnie w lusterku zjechali do prawej strony, robiąc mi tym samym miejsce. Aż dwa razy podniosłem kciuk w geście podziękowania i już zacząłem się martwić, że jeśli tak dalej będzie to mi paluch odmarznie, gdyż było tylko pięć stopni. Na szczęście dla mojej dłoni to już się więcej nie powtórzyło, a 3km dalej gdy miałem zielone światło jakaś półmózgowa lalunia wymusiła na mnie pierwszeństwo. Czyli wszystko wróciło do normy.

Za Golęcinem już miarowo pedałowałem słusznie podejrzewając, że wiatr mi pomaga. W Kiekrzu osłupiałem na moment bo zniknęło wahadło, które jeśli dobrze pamiętam istniało od Wielkanocy. Pojawiła się za to ścieżka rowerowa ale niestety nic na jej temat nie mogę napisać, gdyż nie miałem okazji przetestować. Napiszę o niej za jakieś 40 lat, jak pierwszy raz się nią przejadę ;-). W Rokietnicy o sile wiatru przekonały mnie łopoczące flagi, a po skręcie w Mrowinie wietrzysko z uporem maniaka spychało mnie na środek drogi dmuchając mi w prawy bok. Po tym doznaniu mam wrażenie, że moja prawa strona jest wgnieciona hehe. Po kolejnym skręcie podmuchy zebrały się na odwagę i spojrzały mi prosto w twarz. Również w nią dmuchnęły. Ponownie jadąc przez Kiekrz zajechałem do rybaka zobaczyć suma potwora. Niestety wszyscy jeszcze tam spali i nic nie zobaczyłem. I tak mordowałem się aż do Bałtyckiej. Moment wytchnienia miałem tylko gdy udało mi się schować za ciężarową nauką jazdy. Niestety tylko moment.

Do domu dojechałem troszeczkę zmęczony. Pogoda spisała się na medal. Naturalnie o żadnym medalu dla wiatru być nie może, bo temu gnojowi należy się dożywotnia tylko dyskwalifikacja ;-)



                                                             A jaki szczupły tu wyszedłem :)

Kategoria szosa


  • DST 104.49km
  • Czas 03:38
  • VAVG 28.76km/h
  • VMAX 47.00km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Czyżby ostatnia seta?

Poniedziałek, 26 października 2015 · dodano: 26.10.2015 | Komentarze 10

Jaśnie nam łaskawie panująca piękna pogoda nie pozostawiła mi wyboru odnośnie: być w dom czy być na rower ;-). Skoro już wizualizowałem siebie na tym pieruńskim pożeraczu kilometrów pozostało mi tylko wybrać kierunek jazdy. Dystans trzycyfrowy został wczoraj wieczorem zakontraktowany i mniej nie wchodziło w rachubę.

Udało mi się odespać weekend w którym tradycyjnie zarobiony byłem po pachy i po śniadaniu które dla niektórych ze względu na godzinę mogło być obiadem, ruszyłem w drogę.

Zachciało mi się jeszcze raz odwiedzić Rogoźno więc ruszyłem na północ ku mojemu zdziwieniu pod lekki ale jednak odczuwalny wiatr. Gdy patrzałem przez okno przed jazdą, nie drgnął nawet listek. Minąłem Czerwonak, Owińska, Murowaną Goślinę aby po skręcie i minięciu Długiej Gośliny zagłębić się w drogę gęsto obrośniętą drzewami które już nabrały w całości złotego koloru. Nie wiedząc kiedy, wjechałem do Rogoźna i jak to u mnie bywa prawie całe przejechałem zanim się zorientowałem, że niegdzie nie widziałem skrętu na Oborniki. Jeśli o mnie chodzi ani trochę mnie nie dziwiło, że przegapiłem skręt o którym swoja drogą nie miałem zielonego pojęcia gdzie jest, bo w tę stronę i taką trasą jechałem po raz pierwszy. Inna sprawa, że ja nawet potrafię się zagubić we własnej łazience ;-).

Dobra kobieta na składaku którą zapytałem o drogę wykierowała mnie idealnie i dalej kręciłem kilometr za kilometrem aż do miejscowości Rudy, gdzie nastąpił kolejny zwrot, tym razem już bez pomyłki. Szerokie pobocze na drodze do Obornik dawało komfort jazdy mimo mijających mnie ciężarówek. W pewnym momencie zobaczyłem drogowskaz – Jaracz 1.

To miejsce kojarzy mi się z pewną historią sprzed kilku lat, a ponadto znajomi wybudowali tam fajny dom, więc skręciłem i jechałem drogą której w ogóle nie pamiętałem. W czasie jazdy na tym odcinku zadzwonił do mnie kumpel i coś gadał o jakimś sumie do kupienia od rybaka w Kiekrzu. Połączenie się rwało, niewiele słyszałem ale oczami wyobraźni już widziałem skwierczącą rybę na patelni lub też rzuconą na grilla. Ślinka mi pociekła, odpuściłem dalszą penetrację Jaracza i śmignąłem do głównej drogi licząc na lepszy zasięg i dogadanie szczegółów z kumplem. Gdy już w końcu się do niego dodzwoniłem dowiedziałem się , że owszem sumy są i to nawet kilka ale największy ma 65kg, a najmniejszy 20kg. Taka wielkość stanowczo nie wchodziła w rachubę.

Z narobionym apetytem kręciłem dalej, wjechałem do Obornik i no dziwo zobaczyłem tam korek aut jadących (aktualnie stojących) w stronę Poznania. Całe szczęście, że była możliwość bezkolizyjnego wyprzedzenia. Wyjechałem z miasta, a niektóre z wyprzedzonych samochodów dogoniły mnie dopiero po kilku kilometrach. Zbliżając się do Poznania z moich obliczeń wynikało, że jadąc najkrótszą drogą zabraknie mi kilku kilometrów do setki, więc odbiłem na Kiekrz aby przez Psarskie wbić się na moją prawie stałą trasę treningową na której znam każdy kamyczek zatopiony w asfalcie. Tutaj też się pięknie jechało wśród złotych drzew i zapachu liści. Niestety nic co dobre nie trwa wiecznie i w końcu czar prysł, wjechałem na ulice Poznania. Od tego momentu miałem 10km przedzierania się w ruchu miejskim. Ale przedarłem się i dojechałem do domu szczęśliwy z tego, że taki ładny dzień przypadł kiedy miałem wolne od pracy.

Prawdopodobnie była to ostatnia „setka” w tym roku lecz życie mnie nauczyło, że nigdy nie należy mówić nigdy. W końcu bankowo piźdżawa przypomni sobie o nas i będzie chłostała minusowymi temperaturami. Oby jak najpóźniej.




Kategoria 100 i więcej, szosa


  • DST 61.62km
  • Czas 02:12
  • VAVG 28.01km/h
  • VMAX 47.00km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Prawie pod ostrzałem. Prawie ;-)

Czwartek, 22 października 2015 · dodano: 22.10.2015 | Komentarze 4

Wiedziałem!!! Czułem to!!! Musiała być dzisiaj piękna pogoda. Czułem to w pogodynce którą wczoraj przewertowałem na wszystkie strony.

Mało tego. Do tego stopnia byłem pewien bezdeszczowego dnia, że wieczorem po pracy odwiedziłem myjnię i umyłem auto, przez co moja bestia jako jedyna była czysta na parkingu. Zapewne długo tak nie będzie bo deszcze nadrabiają wrześniowe zaległości.

Jeśli temperatury się utrzymają wówczas zdecydowanie będę musiał zacząć się ubierać na rower bardziej lekko. Dzisiaj się zagotowałem.

Wygląda mi na to, że w tym tygodniu moje trasy będzie można uważać jako przerysowane przez kalkę. W zasadzie niczym się nie różnią. Przez Golęcin, Psarskie, Suchy Las, Morasko kierowałem się na Biedrusko. Tutaj aż przystanąłem na chwilę aby uwiecznić pustą drogę otuloną złociejącymi drzewami. W trakcie robienia fotki dochodziły mnie odgłosy broni maszynowej z pobliskiego poligonu. Znaczy się rząd sypnął kasą na amunicję hehe. Kule koło mnie nie latały, a to oznaczało, że chłopaki zachowali BHP na strzelnicy. Bardzo bym nie chciał aby mi któryś przestrzelił mój bidon, bo wówczas o suchym pysku wracałbym do domu ;-).

Kolejno potem zaliczyłem Bolechowo, Murowaną, znowu Bolechowo, Owińska i przed podjazdem na osiedle zajechałem na myjnię i ogarnąłem z grubego syfu rower.

Zaskoczeniem było, że wiatr nie do końca chciał ze mną współpracować i ostatnie 15km miałem go przeciwko sobie. Ani trochę nie zepsuło mi to radości w pokonywaniu dzisiejszych kilometrów.


                                                                           Jak dla mnie bajecznie

Kategoria szosa


  • DST 61.50km
  • Czas 02:10
  • VAVG 28.38km/h
  • Temperatura 9.2°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Czy koś wie kto / dlaczego zgasił światło?

Środa, 21 października 2015 · dodano: 21.10.2015 | Komentarze 3

Na dzisiejszy dzień nastawiłem się bojowo. Mianowicie bez względu na to czy będzie padało czy nie plan był wykręcić kilometry. Dodam aby nie robić z siebie jakiegoś hardego chojraka, że sprawdziłem przedtem pogodynkę i miało nie padać. Główka pracuje hehe.

W każdym razie rano za oknem było mokro i nic nie zapowiadało nowej dostawy deszczu więc ruszyłem zrobić pętelkę.

Z mojej wsi wydostałem się w miarę bezproblemowo aby za szlabanem wbić się na ścieżkę rowerową która z każdym dniem coraz mniej ją przypomina za sprawą ciężkiego sprzętu, który hula po niej bezkarnie w imię budowy nowej drogi. Zapewne pod koniec budowy pojawi się przed nią znak:

UWAGA!!! ŚCIEŻKA PRZEJEZDNA TYLKO DLA POJAZDÓW GĄSIENICOWYCH NA WŁASNE RYZYKO.

Kolejny etap to przeprawa przez Bałtycką. I niech mi jeszcze ktoś gdzieś kiedyś będzie się uskarżał na Starołęcką która w porównaniu do Bałtyckiej jest jak czteropasmowa autostrada w niedzielny poranek oddana tylko i wyłącznie do użytku rowerzystów. Koszmar z ulicy wiązów.

Otwarty szlaban na Golęcinie przyjąłem niczym wrota do raju i nie zwracając uwagi na lekkie pochlapywanie spod kół, radośnie słuchając radia parłem naprzód. Serce się radowało mimo braku słońca które było owszem, ale nad chmurami przez co miało się wrażenie, że ktoś dzisiaj zgasił światło. I tak jechałem cały w pląsach aż do momentu, kiedy to jakiś szarlatan puścił w eter Carlosa Santanę.

W życiu jestem wstanie wiele znieść:
- pitolenie Rydzyka
- skrzypienie styropianu
- łamanie kołem i podtapianie w lodowatej wodzie
ale Carlos działa na mnie jak najostrzejsze chili wcierane w oczy. Całe szczęście, że moje słuchawki są tego samego zdania co ja i na czas emisji rzeczonego wykonawcy ewakuowały się za tylne koło ;-).

Stałą trasą dotarłem do Moraska i będąc w połowie drogi do Radojewa wyprzedził mnie „na żyletkę” samochód oklejony reklamą jakiegoś Janusza coś tam, kandydata na cokolwiek aby czasami w życiu się nie narobić, a zarobić. Minął mnie tak blisko, że kandydat ze zdjęcia na aucie prawie pobrudził sobie biały kołnierzyk o mnie. I niech mi nikt nie mówi, że politycy nie zbliżają się do ludzi hehe.

Przez Biedrusko jechało sie bardzo fajnie mimo, że na chwilę dopadła mnie mżawka, za to droga od Murowanej Gośliny o dziwo zrobiła się sucha. Mogę więc napisać, że ukończyłem dzisiejszą jazdę suchą oponą ;-)

Ciekawe też było, że temperatura skakała jak oszalała na różnych odcinkach drogi od startu do mety z 9,2 do oszałamiających 9,5 stopni Celscjusza. zaiste szalona amplituda hehe.

Aby jednak nie było zbyt kolorowo dodam, że jak zobaczyłem mój rower po zakończonej jeździe to zapłakałem. Byłby dużo czystszy gdyby lało, a woda płynęła ulicami jak w potoku górskim. Jeśli pogoda pozwoli to po jutrzejszej jeździe zafunduję mu prysznic na myjni za 1zł. A niech ma ;-)


Kategoria szosa


  • DST 61.41km
  • Czas 02:09
  • VAVG 28.56km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Samolot, armata i... hoho co jeszcze

Poniedziałek, 19 października 2015 · dodano: 19.10.2015 | Komentarze 2


Poniekąd nadrzędnym celem na dzisiaj było dopieszczenie pętli przez Biedrusko aby jak najmniej nakładał się na siebie mój własny ślad. Taka sobie mała jesienna fobia hehe.

Po tym jak dzisiaj w wolny dzień spędziłem od samego rana bite dwie godziny w banku, aż mnie nosiło aby pojeździć. Przez tyle czasu dawno bym ten bank okradł gdybym wiedział, że mi tyle tam zejdzie ;-). Jak tylko wróciłem do domu po tym nieprzyjemnym obowiązku, walnąłem sobie „śniadanie łasucha,” czyli chciało mi się zrobić naleśniki i dołożyć do nich dżem malinowy domowej roboty. Pyszota.

Tak przygotowany kalorycznie wyruszyłem na podbój trasy. Oczywiście męczyłem się sam ze sobą i własną motywacją przez bite 20km. Od tego mementu moje mięśnie zaczęły współpracować z resztą organizmu, pchając całość (mnie i rower) w normalny rytm jazdy. Stałą trasą dotarłam na Psarskie, skręciłem w kierunku Suchego Lasu i wyjechałem w Złotnikach dziwiąc się, że taki duży ruch był w tamtej okolicy. Gdy wydostałem się na Obornicką szybko się wyjaśniło, że jego przyczyną był wypadek samochodowy który już zabezpieczali strażacy. Nie było co oglądać więc skierowałem się na Morasko.

Coraz bardziej podoba mi się trasa przez Biedrusko, a teraz gdy zewsząd lecą liście w szczególności. Gdy mijałem pałac rzucił mi się w oczy samolot na terenie parku, a w dodatku była jeszcze otwarta brama więc potraktowałem to jako zaproszenie. Na terenie pałacowym nikt mnie nie zastrzelił, psami nie poszczuli, drzwi nie pokazali więc sobie zobaczyłem eksponaty wojskowe które tam stały.

Po krótkiej przerwie na zwiedzanie i uwiecznieniu tego i owego na kliszy pojechałem dalej i okrążając Murowaną Goślinę skierowałem się na Poznań.

Pogoda była jak marzenie i tylko słońca trochę brakowało. Nawet mżawka która od czasu do czasu się pojawiała nie zepsuła mi radości z jazdy. Po powrocie do domu szybko się ogarnąłem, zjadłem michę grzybowej z kaszą i…chyba za mało było mi na dzisiaj jeszcze roweru.

Ciąg dalszy w następnym opisie ;-)


































Kategoria szosa


  • DST 61.35km
  • Czas 02:09
  • VAVG 28.53km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Myślałem

Sobota, 17 października 2015 · dodano: 18.10.2015 | Komentarze 5

Myślałem, że w tym sezonie nie będę już miał okazji wypowiedzieć słów: za ciepło się ubrałem.

A jednak.

Nauczony kilkoma ostatnimi dniami, oblekłem się w cieplejsze wdzianko i po dwóch dniach przerwy ruszyłem coś pokręcić. Już pierwszy kilometr unaocznił mi, że to co miałem na sobie stanowczo przerosło otaczające mnie warunki atmosferyczne z temperaturą na czele, lecz daleki byłem od cofnięcia się i przebrania. To się nazywa lenistwo ;-).

Start odbył się w doskonale znanym kierunku - Kiekrz. Miasto jak miasto, nic ciekawego nie miało do zaoferowania podczas przejazdu, chyba że nadmienić przepięknie mieniące się szkło na mojej drodze podczas pokonywania Solidarności. Sam się później dziwiłem, że nie złapałem laczka bo wszystkich kawałków nie byłem w stanie ominąć.

Podczas oczekiwania na podniesienie szlabanu przy Golęcinie pogadałem z jegomościem dosiadającym zajechanego górala. Głównym tematem była jego przednia opona która miała w sobie tyle powietrza co średniej wielkości dmuchana tabliczka czekolady. Podobno już siedem razy zmieniał dętkę w tym roku i zawsze przeciera się przy zaworku. Twardziel.

Kolejne kilometry mijały mi wśród opadających liści. Za to kocham jesień. Między innymi oczywiście bo powodów do zakochania w jesieni mam dużo więcej, jak choćby dojrzewająca żurawina błotna na przepyszne nalewki hehe.

Na Psarskim zrobiłem zwrot w prawo by poprzez Suchy Las i Morasko skierować się do Biedruska. Na odcinku przed jednostką wojskową znowu dopadł mnie deszcz opadającego listowia. Przez Bolechowo wjechałem do Murowanej aby po chwili znaleźć się ponownie w Bolechowie. Potem była już tylko długa prosta do domu, a gdy w jego okolicy stwierdziłem, że zabraknie mi pół kilometra do okrągłego dystansu, pojechałem kawałek dalej do wjazdu nr2 na osiedle.

W taka pogodę jazda na rowerze to sama przyjemność. Oby choć jeszcze kilka dni takiej pogody zanim na stałe nam zagości chłód, szarość i wszystko co nieprzychylne.



Kategoria szosa


  • DST 66.10km
  • Czas 02:24
  • VAVG 27.54km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Czy ktoś coś wie o nadchodzącej wiośnie?

Poniedziałek, 12 października 2015 · dodano: 12.10.2015 | Komentarze 5

Brrrr. Zimno jak diabli. Po dwóch dniach przerwy ruszyłem pełen nadziei, że będzie ciepło, słonecznie i ogólnie cacy. Niestety. Kalendarz nie kłamie – połowa października, a warunki pogodowe dostosowują się do niego.

Ruszając miałem jakąś wizję trasy która pękła jak bańka mydlana w momencie gdy zapomniałem skręcić w Serbską. Gdy już się ocknąłem z zamyślenia, nie chciało mi się zawracać i wprowadziłem plan „B”. Przez Piątkowo, Podolany i Strzeszyńską dojechałem do Koszalińskiej.

Rany Julek jak piździło, a przede mną był jeszcze kawał drogi.

Przez Psarskie dojechałem ponownie do Obornickiej i przez Meteorytową skierowałem się na Biedrusko gdzie droga wśród opadających złotych liści wyglądała przepięknie i byłoby jeszcze piękniej gdyby tak nie piździło. Na tym etapie stopy już miałem wychłodzone. Przejechałem Bolechowo, otarłem się o Murowaną Goślinę i pojechałem do Mściszewa testować nową drogę. To była bardzo fajna droga, aż do momentu…. gdyby się szybko nie skończył asfalt i zaczęły się jakieś szutry po których rzecz jasna moim sprzętem pojechać nie mogłem. Tak więc pozostał mi nawrót pod cholerny wiatr który sprawiał, że strasznie piź…. Reszta wyrazy znana redakcji ;-)


Tym razem przekulałem się przez calutką Murowaną i skierowałem w stronę domu. Nareszcie (choć raz) obliczenia co do wiatru się sprawdziły i całą pozostałą drogę wiało mi w plecy.

Jeśli bym miał postawić dolara to obstawiłbym, że wiatr wcale nie chciał mi pomagać, tylko postawił sobie za punkt honoru przewiać mi nerki ale na to był za cienki, a moja kurtka za gruba. Nie z nami takie numery Bruner ;-).

Podjazd na osiedle tradycyjnie mnie zabił, a gdy znalazłem się pod domem sąsiad wrzątkiem odkleił mnie od roweru. Co będzie gdy ochłodzi się jeszcze bardziej?

Szosowcy z okolic Zakopanego mają dużo gorzej po tym jak spadł im dzisiaj śnieg.

JA NIE CHCĘ ZIMY!!!!!!!!!!!!!!!

Do pełni szczęścia okazało się, że najprawdopodobniej zgubiłem pudełko w którym zawsze woziłem klej, łatki, spinkę do łańcucha i 20zł na drobne wydatki. A trzynasty jest podobno dopiero jutro.


Kategoria szosa


  • DST 53.85km
  • Czas 01:45
  • VAVG 30.77km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

O takim jednym co przechytrzył wiatr :)

Piątek, 9 października 2015 · dodano: 09.10.2015 | Komentarze 5

Plan wykręcenia dzisiejszych kilometrów był tak tajny, że nawet ja nie zostałem o nim poinformowany ;-). A to wszystko po to aby oszukać przebrzydły wiatr. Szkic jazdy został mi dostarczony rano przez kuriera który był tak dalece zakonspirowany, że ON sam (kurier) nawet nie wiedział o własnym istnieniu. Za to list został napisany takim szyfrem, że nie potrafił go przeczytać nawet ten kto go napisał. Pełna konspiracja.

Początkowo wszystko wyglądało normalnie. Normalna kawa, niczym się nie różniące od innych porcji musli, tak samo się przyszykowałem do jazdy. Również podobnie jak zazwyczaj obrałem kierunek jazdy. Od początku wiatr mi pomagał dmuchając w plecy. Pokonałem miasto, minąłem Golęcin, Strzeszyn, Kiekrz. Wahadło w Rokietnicy zdaje się być już symboliczne bo prace są już na ukończeniu i coraz więcej aut ignoruje czerwone światło. W Mrowinie ku mojemu zaskoczeniu zobaczyłem przyczajonego policjanta który mierzył prędkość. Gdy go zapytałem czy to mi mierzy? - coś odpowiedział ale nie wiem co bo akurat słuchałem Karierę Nikodema Dyzmy, a wątek erotyczny właśnie się tam rozgrywający pochłaniał całą moją uwagę ;-).

W Mrowinie zamiast zwyczajowo zawrócić pojechałem do Kaźmierza gdzie na jego wyjeździe ukazała mi się sprzedaż płodów rolnych z własnego pola (kupiłem trochę w drodze powrotnej). Dalej przez Sokolniki Wielkie i Komorowo (zbieg okoliczności ze słuchaną książką?) dotarłem do Pólkowa.

Ku mojemu zdziwieniu prawie na całym odcinku od Kaźmierza był całkiem fajny asfalt. Będę musiał uwzględnić tę trasę w przyszłości.

Wiatr cały czas sobie ostrzył zęby na przeszkadzanie mi w drodze powrotnej. Niestety. W Pólkowie był koniec mojej dzisiejszej jazdy, gdyż tam właśnie odbierałem moje auto od naprawy i po zapakowaniu roweru do środka, drogę powrotną pokonałem jak to niektórzy nazywają „blachosmrodem”.

W ten oto sposób doskonały, pokonałem wiatr który chcąc nie chcąc był mi dzisiaj tylko i wyłącznie sprzymierzeńcem, a oznak wrogości czyli wiania w pysk został pozbawiony przez niecny plan jazdy bez powrotu  rowerem.

Sprytnie? – oczywiście że sprytnie. Główka pracuje hehe.
Kategoria szosa


  • DST 74.45km
  • Czas 02:44
  • VAVG 27.24km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pod wiatr i pod wiater

Czwartek, 8 października 2015 · dodano: 08.10.2015 | Komentarze 4

Wczesny poranek dawał jeszcze jakieś złudzenia odnośnie wiatru. Nie abym zaraz chciał się zrywać z samego rana, skoro dzisiaj znowu siedziałem na przymusowym wolnym ale gdy już się ruszyłem przed południem zrobić kilometry, wiało chyba jeszcze gorzej niż wczoraj. Z trasą nie kombinowałem za bardzo, a jedyną zmianę wprowadziłem skręcając w Rokietnicy do Pamiątkowa. Łudziłem się, że może od zeszłego sezonu coś się poprawiło odnośnie jakości asfaltu ale niestety było dokładnie tak samo. Czyli nieciekawie.

Wiatr masakrował mnie masakrycznie tak, że masakra ;-). Tylko na nielicznych krótkich odcinkach pomagał ale jakby nieśmiało, wstydliwie. Przed Pamiątkowem spotkałem się z szalonym niemym dopingiem dwójki….? No właśnie kim, czym oni byli? Zrobiłem im fotkę i pognałem – wróć, popełzłem dalej z prędkością rosnącej pieczarki.

Całą powrotną drogę wyszarpywałem szosie z mozołem metr po metrze w kierunku domowego ogniska. Cały czas wiatr zaciekle dbał o to, aby rześkie powietrze owiewało mi twarz.

Thank you wind!!!!!!!!!!! Oby Ciebie tak zawiało!!!!!!!!!

Zmordowany nieziemsko dotarłem w swoje rewiry. Aby nie było zbyt łatwo dojechałem do trzeciego podjazdu na osiedle i walnąłem sobie do kompletu „drogę przez mękę”. Byłem tak wypompowany, że w połowie wzniesienia musiałem zrzucić na mały blat. Co za wstyd.

Na dodatek gdy już byłem zapakowany w windzie, przypomniało mi się, że nie kupiłem po drodze towaru na żurek. Czyli dokręciłem jeszcze dodatkowo ponad kilometr cofając się do rzeźnika hehe.

Czy ktoś widział już wiosnę??????????

Jestem tym wiatrem tak zdegustowany, że zaraz naprawię dętkę w MTB i jutro ruszę w lasy. Cholera, tylko przy tej suszy piach tam będzie po pachy :).




                                                                               Kibole

Kategoria szosa


  • DST 68.67km
  • Czas 02:27
  • VAVG 28.03km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zerwikaptur

Środa, 7 października 2015 · dodano: 07.10.2015 | Komentarze 3

Już samo wyjście rano po bułki było nie lada wyzwaniem ale gdy pomyślałem w jakich warunkach przyjdzie mi jechać to aż człowiekiem wzdrygało. Znaczy się mną tym człowiekiem jako istotą ciepłolubną.

Przymusowe wolne sprawiło, że zacząłem jazdę lekko po południu. Oczywiście z w mordę windem momentami takim, że zrywało kaptury stojącym na przystankach członkom Ku Klux Klanu ;-). Z trasą nie kombinowałem bo chciałem aby może choć troszkę mnie las osłonił. (Naiwniak ze mnie.) Dopóki nie opuściłem terenu zabudowanego, wiatr miałem wszędzie i z każdej możliwej strony. No może z wyjątkiem włosów których w zasadzie nie posiadam hehe. Za Golęcinem o dziwo wiało mi w plecy ale jakoś dziwnie mało mi pomagał. Dotarłem do Mrowina, a nawet kawałeczek dalej do głębszego Mrowina aby zobaczyć czy spotkam kumpla na nowo wybudowanym osiedlu gdzie kupił mieszkanie. Kumpla nie było ale za to pozostał strach przed drogą powrotną pod wiatr.

Jak się okazało strach był uzasadniony. Jechało się strasznie ciężko i bez jakiejś specjalnej przyjemności. Wszystko co złe jednak kiedyś się kończy, a mnie skończyło się szybko za sprawą dostawczaka za którym się schowałem. O dziwo kierowca nie przyspieszał powyżej 50km/h, delikatnie hamował i sygnalizował zmiany kierunku jazdy. Jestem przekonany na 100%, że wiedział iż za nim jadę. Miałem wrażenie jakby to robił specjalnie dla mnie aby mi pomóc.

Przypadek? Kierowca rowerzysta w jednej osobie? – tego zapewne się nigdy nie dowiem.

Na wahadle gdzie obecnie trwa czyszczenie asfaltu furgonetka zatrzymała się na czerwonym, mnie się to nie udało, a wyprzedzając Go podziękowałem za podciągnięcie mnie pod wiatr. Wydawało mi się, że się uśmiechnął. A może jednak tak zrobił.

Odcinek do miasta walczyłem z wiatrem, na Golęcinie minąłem przyczajonych policjantów w krzaczorach, następnie przetestowałem nowy asfalt na Małopolskiej. Kolejnym celem był serwis rowerowy gdzie niestety nie udało mi się wycentrować koła, za to kupiłem w celu przetestowania olej do łańcucha Shimano na warunki suche. Po wizycie w serwisie gdzie pooglądałem dwie szosówki z wyższej półki jechałem znowu pod wiatr i ślamazarnym tempem dotarłem do domciu.

Wizja gorącego prysznica towarzyszyła mi od ostatnich dziesięciu kilometrów. I pomyśleć, że taka wizja może w określonych warunkach przewyższyć wizję czteropaka piwa. Sam się szczerze dziwię ;-).

Za przepowiedzianą na dzisiaj pogodę ktoś będzie wisiał.
KTOŚ!!!!!!

Tomasz nie bój się. Nie będzie bolało ;-)




                                                                     Ekipa z przystanku autobusowego ;-)


Kategoria szosa