Info
Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2018, Październik1 - 2
- 2018, Wrzesień3 - 3
- 2018, Lipiec3 - 5
- 2018, Czerwiec13 - 4
- 2018, Maj14 - 3
- 2018, Kwiecień17 - 8
- 2018, Marzec10 - 5
- 2018, Luty1 - 0
- 2017, Grudzień1 - 0
- 2017, Listopad5 - 0
- 2017, Październik11 - 6
- 2017, Wrzesień15 - 11
- 2017, Sierpień5 - 1
- 2017, Lipiec14 - 42
- 2017, Czerwiec14 - 55
- 2017, Maj14 - 25
- 2017, Kwiecień15 - 47
- 2017, Marzec15 - 98
- 2017, Luty11 - 45
- 2017, Styczeń7 - 41
- 2016, Grudzień17 - 99
- 2016, Listopad12 - 70
- 2016, Październik13 - 57
- 2016, Wrzesień16 - 77
- 2016, Sierpień11 - 26
- 2016, Lipiec17 - 166
- 2016, Czerwiec15 - 103
- 2016, Maj14 - 94
- 2016, Kwiecień21 - 172
- 2016, Marzec11 - 81
- 2016, Luty12 - 80
- 2016, Styczeń3 - 40
- 2015, Grudzień14 - 85
- 2015, Listopad12 - 76
- 2015, Październik19 - 89
- 2015, Wrzesień21 - 122
- 2015, Sierpień4 - 15
- 2015, Lipiec21 - 63
- 2015, Czerwiec15 - 50
- 2015, Maj22 - 100
- 2015, Kwiecień14 - 106
- 2015, Marzec14 - 97
- 2015, Luty12 - 77
- 2015, Styczeń10 - 33
- 2014, Grudzień3 - 7
Wpisy archiwalne w kategorii
szosa
Dystans całkowity: | 26164.20 km (w terenie 35.00 km; 0.13%) |
Czas w ruchu: | 904:58 |
Średnia prędkość: | 27.46 km/h |
Maksymalna prędkość: | 67.93 km/h |
Suma podjazdów: | 3867 m |
Suma kalorii: | 10866 kcal |
Liczba aktywności: | 354 |
Średnio na aktywność: | 73.91 km i 2h 43m |
Więcej statystyk |
- DST 81.78km
- Czas 02:51
- VAVG 28.69km/h
- VMAX 65.00km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Na sernik z galaretką!!!!!!!!!!!!!
Poniedziałek, 5 października 2015 · dodano: 06.10.2015 | Komentarze 4
Jak dalej będzie taka pogoda i nie będzie nic padać to podobno będzie nam grozić susza. Nie chodzi mi tutaj o rolników którzy bez względu na to czy zbiory są obfite czy nie, zawsze narzekają. A jak jest totalnie wszystko do dupy, wówczas państwo im dopłaca do interesu. Ci to potrafili się w życiu ustawić. Bardziej mnie martwi w tym wszystkim fakt, że jeśli będzie za mało wody to nie będzie z czego robić piwa ;-)W każdym razie dla mnie jako zwykłego zjadacza chleba kręcącego na rowerze, oprócz tego jednego mankamentu, wszystko pasuje.
Poniedziałek. Czyli teoretycznie dzień wolny od pracy ale niestety prawie zawsze znajdzie się coś co muszę zrobić i przez to nie mam całego dnia wolnego tylko i wyłącznie dla siebie. Dzisiaj nie było inaczej bo późnym popołudniem musiałem zrobić bla, bla, bla…. Za to gdy odrobiłem zaległości w spaniu, podniosłem się z barłogu, coś wrzuciłem w trzewia aby żołądek się nie nudził to mogłem ruszyć się polansować na szosie. Ostatnio lubię ruszyć i dopiero wówczas się zastanawiać gdzie pojechać.
Dzisiejszy plan jazdy zakładał brak planu jazdy ;-).
Pokrętne? – zapewne.
Na pierwszym kilometrze skrystalizował się plan podjazdu na Osową Górę. Dzięki temu miałem przed sobą przedzierane się przez całe Rataje, a na deser osławiona Starołęcka która była dzisiaj dziwnie wyludniona. Zapewne podziałało rozwieszenie przeze mnie w okolicy ogłoszeń o panującej dżumie. Cel uświęca środki hehe.
Przez Czapury, Wiórek, Sasinowo, Rogalinek dotarłem do Mosiny w której chcąc nie chcąc wdrapałem się na Osową dysząc przy tym jak zawsze. Za to przy zjeździe z pyska mi nie schodził banan powstały dzięki pędowi powietrza. Szczerze mówiąc to myślałem, że uda mi się wykręcić nowy rekord Vmax. Niestety wykręciłem 65km/h i to było wszystko na co dzisiaj było mnie stać.
Podczas mojej ostatniej jazdy ze Zgrupką Luboń jakaś niewiasta zapytała mnie jaki mam rekord podjazdu na Osową Górę. Odparłem jej na to, że nigdy nie mierzyłem ale w moim przypadku do takiego pomiaru bardziej by się nadawał kalendarz niż stoper buhahahaha.
Po zjeździe zaświtała mi genialna myśl. Mianowicie skoro wczoraj siostra była u ciotki zaproszona na placek to…. zapewne jeszcze coś zostało. Z punktu mój wewnętrzny GPS samoczynnie mnie nastawił na azymut Palędzie, a rower niczym dobry wiejski koń poniósł mnie w wiadomym kierunku. Za Komornikami ciężko zgrzeszyłem wbijając się na ścieżkę rowerową za co zostałem pokarany na jej końcu. Nie ma to jak zakończyć DDR-a szutrowym wyjazdem ulicy z ostrymi kamykami. Brawo!!! Dalej wietrząc nosem wspomniany domowy wypiek, dotarłem krętymi drogami do Palędzia i wbiłem się do rodzinki na niezapowiedzianą gościnę. Po chwili już siedziałem przed sernikiem z galaretką i gorącą herbatą. Zasiedziałem się tak bardzo, że wcale mi się nie chciało wracać do domu.
Niestety w końcu ruszyłem przez Skórzewo i wpadłem do Poznania aby znowu pławić się w urokach zakorkowanej motoryzacji. Gdy pokonywałem Park Sołacki ze zdziwieniem zauważyłem, że ulica Małopolska została przywrócona do użytku, a co za tym idzie jest na niej asfalt gładki jak…. po prostu bardzo gładki ;-). Niestety zbyt późno to zauważyłem aby się tam wbić ale następny razem nie omieszkam z niej skorzystać.
Przez Winogrady, Wilczak i cholerną Bałtycką przez którą ostatnio szybciej można się przeczołgać niż przejechać, przedarłem się za przejazd który zaraz za mną się zamknął, a co z tym idzie nikt mi przez jakiś czas nie siedział na tyłku. Skoro była dzisiaj Osowa to do kompletu zaliczyłem jeszcze trzeci wjazd na osiedle który o mało mnie nie wykończył ale za to zwiastował koniec dzisiejszej jazdy.
Bardzo fajna pętelka dzisiaj wyszła. Taka akurat.
Zjazd z DDR-a dla szosówki idealny.
Kategoria szosa
- DST 54.51km
- Czas 01:54
- VAVG 28.69km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Łoj cuś cinżko dzisiej
Piątek, 2 października 2015 · dodano: 02.10.2015 | Komentarze 2
Długo myślałem czy aby na pewno mi się chce dzisiaj cokolwiek. Ale nawet gdybym nie chciał to ciężko bym zgrzeszył nie wychodząc na rower. Nie chcąc być wyczytany na niedzielnej sumie z ambony jako sprawca ciężkiego grzechu, zebrałem się w sobie i z rowerem zarzuconym przez ramię zameldowałem się przed blokiem w stanie gotowości podróżnej. Jeszcze robiąc pierwszy kilometr nie miałem sprecyzowanej trasy ale po chwili skierowałem się na Czerwonak i z wiatrem w plecy kręciłem przed siebie. Za Owińskami skręciłem na Bolechowo i dalej przez Biedrusko. Niestety nie przez poligon bo na legalu można tamtędy pomykać tylko w weekend, a już kilku zapłaciło mandaty za jazdę tamtędy w zwykły dzień. Jeśli o mnie chodzi to z miejsca mogę wysypać z rękawa tysiąc przykładów na co mogę wydać kasę, zamiast na jakikolwiek mandat. A nawet dwa tysiące ;-). W tym tygodniu pokonywanie wzniesień idzie mi nad wyraz ciężko i dzisiaj nie chciało być nic inaczej. Trasę jakby na złość sobie samemu wybrałem pofałdowaną. Jakby tego wszystkiego było mało, będąc w Suchym Lesie przejeżdżając koło ulicy podjazdowej nie mogłem sobie odmówić wjechania pod nachylenie 12%. Jak nogi mają boleć to niech wiem przynajmniej po czym. Nie powiem ale niestety musiałem dzisiaj uruchomić na tym odcinku małą tarczę. Podjazdową zaliczyłem pomknąłem przez Jelonek do Kiekrza i tutaj wbiłem się w swoją najczęściej uczęszczana trasę którą znam tak dobrze, że gdy pojawia się na niej nawet najmniejsza plamka oleju, zaraz rzuca mi się to w oczy hehe. Na Bałtycką ze względu na korki spuszczam dzisiaj zasłonę milczenia. Na Gdyńskiej rozpierducha która potrwa jeszcze kilka miesięcy. W końcu jakoś dziwnie umęczony dotarłem do domu. Dzisiejszą pętelkę muszę lekko dopracować bo wyszło mi około 7km mniej niż zazwyczaj robię. Trzeba to przedyskutować z mapą ;-) Kategoria szosa
- DST 61.36km
- Czas 02:11
- VAVG 28.10km/h
- Temperatura 10.0°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzisiejszej pracy stanowczo mówię NIE!!!!!!!!!!!!!!!!
Czwartek, 1 października 2015 · dodano: 01.10.2015 | Komentarze 3
Nogi ciężkie, powietrze gęste, za oknem zimno, palce sztywne, czasu napisać cokolwiek sensownego nie ma krztyny czasu. Pogoda dopisuje, humor jest i jeśli bym miał postawić dolara to jutro też ruszę dupsko na rower.Jak dzisiaj spojrzałem w swoje statystyki to aż sam się zaskoczyłem. We wrześniu wykręciłem minimalnie ponad 1500km co jest największym moim dystansem zrobionym w ciągu jednego miesiąca. Ponadto w dniu dzisiejszym mam już więcej przejechane kilometrów niż w całym poprzednim roku, czyli gorzej niż rok temu już nie będzie. Jupi, jupi jaj!!!!!!!!!!!!
Odnośnie dzisiejszej jazdy to: wyruszyłem, przejechałem 61km i cało wróciłem. Po powrocie powziąłem męską decyzję. NIE IDĘ DO PRACY BO MI SIĘ NIE CHCE!!!!!!!!!!!!!!!! Fajnie być takim stanowczym ;-)
Kategoria szosa
- DST 60.42km
- Czas 02:07
- VAVG 28.54km/h
- Temperatura 10.0°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Dziki Zachód
Środa, 30 września 2015 · dodano: 30.09.2015 | Komentarze 4
Zapowiadało się dzisiaj wszystko normalnie. Ładna pogoda nastrajała optymistycznie do patrzenia na świat. Wyruszyłem na robienie moich kilometrów o 9.00 i ponownie doszedłem do tego, że powoli trzeba zakładać coś pod kask bo po łepetynie zimnem wieje. Termometr pokazywał co prawda jakieś 10 stopni ale to wskazanie było jakieś oszukane jak kawa Robusta w czasach chwilowych trudności naszego państwa za komuny. Miasto jak miasto, trzeba było pokonać i za Golęciniem zacząłem miarowo kręcić bez hamowania co kawałek na światłach. Dojechałem do Mrowina itd. itd. bo w sumie nic ciekawego się nie działo nie licząc tego, że nogi trochę słabo mnie dzisiaj niosły po poniedziałkowej jeździe.I wszystko było cacy do momentu kiedy już kończyłem jazdę ścieżką rowerową na Gdyńskiej. Przed przejazdem kolejowym ni z gruchy, ni z pietruchy skręciła mi przed samym nosem ciężarówka obsługująca przebudowę tej ulicy. Ledwie wyhamowałem, a jak wiadomo hamowanie szosówką trzeba planować minimum dwa dni do przodu tak to się fajnie zatrzymuje. Wyrwało mi się co nieco w kierunku kierowcy co o nim myślę. Koleś wysiadł i nie był w stanie sobie przyswoić, że jeszcze ciut i by ze mnie zrobił naleśnik. Że powinien mi ustąpić pierwszeństwa. Według niego miałem spierdalać i nie zawracać mu głowy. Dialogu wymiany uprzejmości nie będę przytaczał ale w pewnym momencie przegiął. Zrobiłem fotkę auta i po powrocie do domu zadzwoniłem do siedziby firmy która sądząc po napisach na aucie jest właścicielem tych ciężarówek. Odpuścić nie zamierzałem. Ktoś odebrał, ja wyłuszczyłem sprawę i to, co o tym myślę i….. tu UWAGA!!!! Zaczęto mnie przepraszać i rozmówca wyraził chęć spotkania się ze mną i załagodzenia sprawy. Umówiliśmy się za godzinę, szef czegoś tam przyjechał, zrobiłem kawę, pogadaliśmy w normalnej atmosferze i zapewnił mnie, że owy kierowca (wiedział już o kogo chodzi jak tylko podałem numer rejestracyjny ciężarówki, bo to chyba nie pierwszy jego podobny wyskok) zostanie w najbliższym czasie uwolniony od niewygodnego ciężaru premii. Mnie takie podejście do tematu w zupełności wystarczyło. Na koniec przekazał mi z kolejnymi przeprosinami drobiazg (foto) który ma mi pomóc zatrzeć niemiłe zdarzenie z udziałem ich pracownika.
Można po ludzku czasami coś załatwić? Można!!!
A wystarczyło aby ów sprawca całego zamieszania wyszedł, przeprosił, rozładował zaistniałą złą atmosferę i nie było by tematu. A tak skoro mi chciał koniecznie pokazać, że tu jest Dziki Zachód i skoro on jeździ czymś o wiele większym i to on ma rację, wówczas ja się nastroszyłem i odpłaciłem jak mogłem.
W ten oto sposób spokojny poranek zamienił się w niespokojne przedpołudnie. I mam nadzieję, że to już ostatnie podobne zdarzenie na następne minimum dziesięć lat.
Nie chodzi o Akutę ;-)
Kategoria szosa
- DST 254.18km
- Czas 09:21
- VAVG 27.19km/h
- VMAX 47.00km/h
- Temperatura 5.0°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Jazda na Koniec Świata
Poniedziałek, 28 września 2015 · dodano: 28.09.2015 | Komentarze 18
Nie
tak dawno gdzieś w Internecie rzuciła mi się w oczy tablica z nazwą
miejscowości Koniec Świata. Zaciekawiło mnie to, sprawdziłem na mapie i okazało
się, że jest to w zasięgu dojazdu rowerem w jeden dzień.
Sezon na długie wypady rowerem się jak dla mnie kończy więc nie było na co czekać tylko szybko opracowałem trasę w miarę możliwości bocznymi drogami i teoretycznie byłem gotowy do wyruszenia, praktycznie chyba też - mając za sobą sobotnią rozgrzewkę w postaci "setki" ze Zgrupką Luboń.
W poniedziałek 28.09.2015 około 7.00 ruszyłem spod domu. Mimo wczesnej godziny korek przed przejazdem kolejowym już zakwitł przepięknie ale zanim zdążyłem go pokonać, stwierdziłem, że głowa zaczyna mi odmarzać mimo przejechanych zaledwie dwóch kilometrów. Zerknąłem na termometr i pokazywał 5 stopni!!! Za szlabanem zatrzymałem się i założyłem Buffa którego przytomnie zabrałem ze sobą. Następnie przedarłem się przez miasto, pokonałem Starołękę i od rozjazdu na Głuszynę zacząłem spokojną miarową jazdę. Spokojnie było tylko do Wiórka bo nieoczekiwanie zaczęło mi coś jeździć i bulgotać w brzuchu. Początkowo to zignorowałem ale niestety po chwili musiałem zrobić nieplanowaną przerwę.
Wkrótce po ponownym ruszeniu dogoniłem traktor wiozący siano i tak dobrze mi się za nim jechało, że pomimo prędkości nie przekraczającej 24km/h i muzyczce w słuchawkach nie wyprzedzałem go tylko wdychając zapach wiezionego siana człapałem niespiesznie za nim przez kilka kilometrów, aż do momentu gdy skręcił w jakąś boczną dróżkę. Cały czas będąc na dobrze mi znanej drodze kierowałem się na Manieczki przed którymi napotkałem rozbite auto na drzewie i policjantów zabezpieczających zdarzenie. Nie było jak dla mnie co oglądać to i się nie zatrzymywałem. Minąłem Manieczki, dojechałem do Śremu i kierując się dalej na Dolsk oczywiście się zamotałem, kawałek niepotrzebnie cofnąłem aby po przepytaniu tubylców ponownie wrócić w to samo miejsce i zgodnie z ich wskazówkami pojechać prawidłowo. W Dolsku zrobiłem fotkę nazwy miejscowości na jakimś ryneczku oczywiście z rowerem na pierwszym planie ;-).
Następną większą miejscowością był Borek Wlkp. w którym już zacząłem być głodny, a jedynym punktem gdzie mógłbym coś kupić i nie stracić przy tym roweru z oczu była stacja Orlen. Niestety gdy do niej podjechałem wyglądała tak ubogo jak Piętaszek spotkany przez Robinsona na wyspie. Nawet nie wchodziłem do środka. Kolejne podejście do zakupów zrobiłem w Cielmicach. Gdy poprosiłem sprzedawczynię o jogurty, ta tylko rozłożyła bezradnie ręce i poinformowała mnie, że nie dowieźli jeszcze i nie ma żadnego. To był 90-ty kilometr i już bym coś zjadł. Motocyklista spod sklepu poinformował mnie o następnym sklepie w Głogininie. Niestety, przy drodze nie było żadnego spożywczaka, a z drogi nie chciało mi się zbaczać. Za to w Borzęciczkach trafiłem na sklep „pełnym ryjem”. Było wszystko. Kupiłem picie, jogurt do makaronu który miałem ze sobą i przepyszne kiełbaski podsuszane. Jedyne czego nie było to jakiejś łyżki lub widelczyka. Zamiast tego otrzymałem patyczek do loda i jedząc tym makaron z jogurtem czułem się jak ubogi Chińczyk hehe. I to wszystko na wypasionej ławeczce ze stołem. Normalnie Wersal mi się tam zrobił.
Po najedzeniu kolejną większą miejscowością był Kożmin Wlkp. Kogoś spytałem jak mam się dalej kierować i uzyskałem przemiłą odpowiedź. Szkoda tylko, że nie do końca precyzyjną i nadrobiłem w ten sposób kawałek drogi i zaliczyłem przy okazji niezły podjazd. Zjazd też siłą rzeczy :). Kolejna osoba lepiej była obeznana w topografii terenu i precyzyjnie mnie wykierowała na prawidłowy kurs. Przez Tatary, Grębów, Koźminiec, Koryta, Korytnicę, Raszków, Radłów wjechałem do Ostrowa Wlkp. Tu się czuło większe miasto. Za to ja się źle poczułem bo dużych miast mam po dziurki w nosie. Pytając ludziska dosyć sprawnie wydostałem się poza miasto i kawałek dalej zrobiłem kolejną krótką przerwę na uzupełnienie kalorii. Resztka makaronu którą chciałem przedtem wyrzucić razem z batonem energetycznym który mi został po Poznań Bike Challenge smakowała wybornie. Przystanek autobusowy na którym jadłem nie nastrajał do dłuższego przesiadywania więc zebrałem się szybko do pokonywania kolejnych kilometrów zamieniając słuchaną muzykę na Twierdzę szyfrów Wołoszańskiego.
Minąłem Wtórek (mimo że był poniedziałek, takie małe przeniesienie w czasie hehe), Rosoczyce, Godzieszcze Wielkie, Brzeziny i wjechałem do Głuszyny gdzie zapytałem ludzi pracujących na rusztowaniu jakiejś chałupy o cel mojej podróży. Wytłumaczyli dokładnie jak dojechać, pośmialiśmy się, ruszyłem we wskazaną stronę i po chwili pokonując jeszcze kilkaset metrów po piasku znalazłem się przy tablicy KONIEC ŚWIATA.
Do tego miejsca miałem zrobione 195km. Kropnąłem kilka fotek, coś przekąsiłem, popić aktualnie nie miałem już czym bo w bidonach już wszystko wyschło i wykonałem telefon do M. Gdybym w tym miejscu się zameldował godzinę prędzej to wówczas bym pojechał do Kalisza 35km, zaliczył dodatkowe gminy i zdążył na pociąg o 16.00.
Niestety w obecnej sytuacji czasowej tamta opcja odpadała i czekał mnie powrót 45km do Ostrowa Wlkp. W Głuszynie kupiłem Princessy orzechowe, wodę i rozpocząłem jazdę na PKP. Do tej pory wiatr był sprzyjający ale wracając nie było już tak kolorowo, a dodatkowo byłem już trochę podmęczony. Po 10km powrotu zaaplikowałem sobie żel i nie wiem czy to on, czy tylko sugestia ale dalsza droga nie nastręczała żadnych trudności. Nawet podjazdy których się obawiałem przeszły głaciutko. Do Ostrowa wjechałem z godzinnym zapasem do odjazdu, odszukałem niczym wytrawny tropiciel dworzec, kupiłem bilet do domu i… No właśnie, co dalej? O czym może marzyć zdrowy facet po zrealizowaniu postawionego sobie celu który jest dodatkowo zadowolony z siebie? Wprawne oko łowczego z miejsca wytropiło za oknem dworca parasolki z napisem Tyskie ;-). Stumetrowej drogi do stolika nie będę opisywał. W każdym razie zamówiłem w barze piwko, a barmanka podając mi je prosi o 4zł. Dosłownie CZTERY ZŁOTE!!!!!!!!!!!. Tyle w Ostrowie Wielkopolskim kosztuje PIWO lane z kija w pubie!!!!!!!!!! Z miejsca pokochałem to miasto hehe. Przeprowadzam się tam. Siadając ze szklaneczką złocistego trunku miałem do odjazdu 30 minut. Wystarczyło aby zamówić jeszcze jedno w trosce o własne zdrowie, wszak odwodniłem się straszliwie i z dziesięciominutowym zapasem (wcześniej prowadząc rower, a nie jadąc na nim, gwoli jasności dla ciekawskich) usiadłem w pociągu. Właściwie to szynobusie. Do tego momentu miałem przejechane rowerem 242 km.
Jestem rzadkim podróżnym tym środkiem lokomocji ale czystość i kulturka mile mnie zaskoczyła. Po dwóch godzinach wysiadłem w Poznaniu i już niestety w ciemnościach dojechałem do domu kończąc całodzienna wyprawę. Jak się okazuje w szkole jak zawsze kłamali mówiąc, że Koniec Świata nie istnieje ;-)
Całkowity dystans dnia wyniósł 254.18 km co jest moim rekordem jeśli chodzi o samodzielną jazdę i drugim w klasie open. Oczywiście chodzi o jazdę rowerem.
Specjalne podziękowania dla:
- Moniki która dzielnie znosiła moje poranne fochy,
- autora artykułu na Interii w którym umieścił foto z tablicą tej miejscowości która mnie z kolei zainteresowała,
- producenta żelu który pomógł mi bezboleśnie pokonać ostatni odcinek drogi,
- Kompanii Piwowarskiej która mnie nawodniła po wycieczce :-),
- PKP za to, że mnie szczęśliwie dowiozło do domu,
- i wielu wielu innym o których z racji mojej słabej pamięci zapomniałem,
Jeśli kogokolwiek pominąłem proszę napisać reklamację, a po rozpatrzeniu postaram się naprawić błąd :)
W specjalnym podziękowaniu:
Na śmierć zapomniałem dodać, że drogę powrotną w PKP umilała mi korespondencja SMS-ami z Tomaszem. Gdybym o tym nie wspomniał przegryzłby zapewne mi oponę przy najbliższym spotkaniu :)
Start bladym świtem we mgle
Żabinko
Popas na trasie ;-)
U celu
Koniec Końca Świata? To znaczy Początek Świata??
Powrót na wisząco. Miejsce siedzące dla szosy było za drogie ;-)
Kategoria 200 z plusem, szosa, OSP
- DST 119.00km
- Czas 03:55
- VAVG 30.38km/h
- Temperatura 8.0°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Rundka ze Zgrupką
Sobota, 26 września 2015 · dodano: 26.09.2015 | Komentarze 3
Zmiana godzin pracy w piątek pozwoliły mi zaplanować poranną setkę ze Zgrupką Luboń. Już samo nastawianie budzika na tak wczesną godzinę budziło we mnie odrazę, a zerwanie z łóżka o 6.45 zakrawało na barbarzyństwo. Po pierwszej niechęci na wstanie zebrałem się w sobie, coś zjadłem, na szybcika wypiłem kawę i wyruszyłem spod domu. Minimalny sobotni ruch prawie mnie otumanił jako niemożliwy i nierealny. Do tego lekka mgiełka i osiem stopni ciepła dopełniły krajobrazu tajemniczości. Wszędzie było na tyle pusto, że przez Hlonda puściłem się asfaltem, a w tym czasie wyprzedziło mnie zaledwie kilka aut. Dotarłem na miejsce zbiórki gdzie już ktoś był po chwili ktoś jeszcze dojechał i kilka minut później ruszyliśmy w kierunku Rogalina. Na Starołęce ktoś jeszcze dołączył i od tego momentu było nas dziewięć osób. Po skręcie na Kórnik było lekko pod górkę, akurat na tyle żeby się rozgrzać bo pogoda jeśli chodzi o temperaturę to nas nie rozpieszczała. W Kórniku trwały przygotowania do jakiejś imprezy. Dwie osoby musiały wcześniej wrócić więc nasz stan osobowy lekko się zmniejszył. Dalej przez Zaniemyśl, Polesie, Zbrudzewo zrobiliśmy pętelkę pracując równo na zmianach. Ponownie znaleźliśmy się w Rogalinie i po własnym śladzie wróciliśmy pod Starołęcką Biedronkę. Tam się ze wszystkimi pożegnałem i obrałem kurs na dom. Gdy dojechałem do Ronda Rataje natknąłem się na przejazd setek motocyklistów którzy najprawdopodobniej mieli dzisiaj oficjalne zakończenie sezonu. Ostatni etap powrotu przebiegł już bez przeszkód i po dojeździe na osiedlowy ryneczek zakupiłem kwaszona kapustkę do obiadowej golonki. To się nazywa powysiłkowy posiłek regeneracyjny ;-)Tym oto sposobem udało się wykonać dziesiątą setkę w tym sezonie. No i fajnie.
Kategoria 100 i więcej, szosa
- DST 61.20km
- Czas 02:14
- VAVG 27.40km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Walka dobra ze złem
Czwartek, 24 września 2015 · dodano: 24.09.2015 | Komentarze 3
Po tym jak zobaczyłem jaką mamy dzisiaj pogodę wpadłem w rozterkę i dylemat.Rozterka polegała na tym czy aby na pewno chcę zrobić dzisiaj tylko standardowy dystans, a dylemat czy chce mi się iść do pracy mając na względzie tak piękne okoliczności przyrody. Walka która się we mnie rozegrała pomiędzy sumiennością do spółki z obowiązkowością przeciwko lenistwu z nieróbstwem przyciągnęła by zapewne przed telewizory miliony miłośników mocnych wrażeń, gdyby nie wczesna pora i brak transmisji live. Wyjechałem i kręciłem sobie na takim luzie jak rzadko i sam sobie zazdrościłem, że mam na to czas. Głowa była cały czas w chmurach i myślała o niebieskich migdałach wywołując na twarzy uśmiech. Pokonałem w ten sposób swoją tradycyjną rundkę przez Mrowino, Napachanie, Kiekrz i wróciłem do domu aby niestety zacząć się jednak szykować do pracy.
Wagary są super ale praca niestety też jest ważna. Bez pracy nie ma… za co kupić następnego roweru hehe.
Kategoria szosa
- DST 62.75km
- Czas 02:11
- VAVG 28.74km/h
- Temperatura 13.0°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Wrześniowy klocek
Wtorek, 22 września 2015 · dodano: 22.09.2015 | Komentarze 6
Gdyby nie to, że jutro na pewno nie będę miał czasu na rower to dzisiaj bym został dłużej w łóżku tak mi się nic nie chciało. Budzik zasłużył sobie na miano wroga publicznego numer jeden. Od kompletnej destrukcji i niechybnej zagłady uchronił go jedynie fakt, że stanowił integralną część telefonu który na co dzień potrzebuję.Na pierwszej długiej prostej z punktu wpakowałem się w korek aut stojących na zamkniętym przejeździe. Dobre w tym wszystkim było to, że przeciwny pas był puściuteńki. Swoje odstałem na przejeździe i gdy ruszyłem w głowie zaświtała mi myśl (nie mylić z mózgiem bądź myśleniem hehe) aby coś zmienić w trasie. Tak więc Lechicką, Sarmacką i osiedlowymi chęchami dojechałem do Strzeszyńskiej, a dalej Biskupińską dojechałem do Koszalińskiej czyli mojej już stałej trasy. Uwagę moją zwróciła asfaltowa ścieżka rowerowa wzdłuż Biskupińskiej co do której jakości nie miałem o co się doczepić. Można? Można. Szacunek. Do tego momentu moja zmiana trasy jeśli miałbym być szczery dupy nie urwała. Dalej już po staremu do Mrowina, tutaj zwrot w lewo do Napachania i po kolejnym zwrocie wjechałem ponownie do Kiekrza za którym spotkałem szosowca. Jako, że dzisiaj nygusa miałem strasznego to nie wyprzedziłem tylko zrównałem się z nim i zagadałem. Na pytlowaniu w czasie którego dowiedziałem się, że kolega jest muzykiem w naszej operze, gra na puzonie, a szosówką dojeżdża sobie do pracy zeszła nam spokojna jazda. Aż mi szczena opadła z wrażenia. Nasze drogi się rozeszły przy Golęcinie i samotnie przedzierając się przez miasto dojechałem do domu kończąc tym samym dzisiejsza jazdę.
Na wyróżnienie zasługuje fakt, że dzisiejsze kilometry pozwoliły mi ukręcić wrześniowego klocka czyli tysiąc kilometrów przejechanych we wrześniu. A mamy dzisiaj dopiero dwudziesty drugi dzień tego miesiąca. Piękny mamy wrzesień tego roku co by nie mówić J
Kategoria szosa
- DST 65.13km
- Czas 02:22
- VAVG 27.52km/h
- VMAX 67.93km/h
- Temperatura 13.0°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Vmax ;-)
Poniedziałek, 21 września 2015 · dodano: 21.09.2015 | Komentarze 6
Wolne od pracy więc niespiesznie rozpocząłem dzień tym bardziej, że za oknem cisza jeśli chodzi o wiatr. Gdy w końcu zacząłem się szykować do wyjazdu rowerem oczywiście zaczęło wiać. I to z chwili na chwilę coraz mocniej. Rezultatem mojej ślamazarności było rozpoczęcie jazdy z dość silnymi powiewami oczywiście prosto w twarz. Po tygodniu jeżdżenia w tym samym kierunku dzisiaj postanowiłem to zmienić i zawitać na Osową Górę.Chyba z racji tego, że wyjechałem później, niespotykanie gładko przejechałem przez zazwyczaj zakorkowane odcinki. Potem zmierzyłem się ze ścieżką rowerową na Hlonda, następną ścieżką wzdłuż Zamenhofa i… No właśnie i… Przed Rondem Rataje ktoś mi zaiwanił drogę dla rowerów. Tak to jest gdy człowiek chce jechać zgodnie z przepisami. Na jej miejscu spotkałem coś podobnego do Sahary i to w czasie dostawy piasku. Cofać się nie zamierzałem i ze wstydem kawałek pod prąd śmignąłem. To że na Starołęce zastałem zamknięty przejazd nie powinno dziwić nikogo więc i ja się nie zdziwiłem, a że własny czas szanuję to myknąłem przejściem podziemnym. Radiowóz który czekał w tym miejscu na wolny przejazd minął mnie dopiero w Czapurach. Dokulałem się do Mosiny i aby czasami nie mieć zbyt spokojnego oddechu, wgramoliłem się na Osową Górę dysząc jak lokomotywa. Ta lokomotywa Tuwima bo ciuchcia Lecha Poznań ostatnio nawet ani nie zipnie. Cud że w ogóle chce im się na boisko wychodzić. Nieważne. Wjechałem, odsapnąłem i zjechałem bijąc swój dotychczasowy rekord prędkości, osiągając 67.93km/h Był ogień hehe. Normalnie pewnie bym się trochę bał ale tak zapierdzielałem, że strach nie był w stanie mnie dogonić. Następnie zajechałem do sklepu rowerowego na końcu zjazdu z zapytaniem o opony bo już powoli trzeba myśleć o zmianie. Niestety ceny w stosunku do konkurencji nie sprawią, że tym razem będę ich klientem. Szkoda. Przez Puszczykowo i Luboń wpadłem do centrum aby ubić interes w ”moim” sklepie rowerowych ale okazało się, że właściciel z przyczyn zdrowotnych pojechał wcześniej do domu. W takiej sytuacji nie pozostało mi nic innego jak wracać do domu przez ścisłe centrum. Sama rozkosz ;-). W drodze powrotnej znowu wbiłem się na Hlonda ale tym razem darowałem sobie drogę rowerową i proszę mi wierzyć było gładko jak na stole.
Czuć nadchodzącą jesień. O ile jeszcze jesień jestem w stanie zaaprobować o tyle zimie mówię stanowcze NIE!!!!!!!!!!!!
Czy ktoś widział DDR-a?
Wysycha nam Warta :(
;-)
Tak to ma mogę umieszczać wpisy na blogu hehe
Kategoria szosa
- DST 70.64km
- Czas 02:24
- VAVG 29.43km/h
- VMAX 58.00km/h
- Temperatura 19.0°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Będzie mi GO strasznie brakowało ):
Piątek, 18 września 2015 · dodano: 18.09.2015 | Komentarze 1
Niby wszystko dzisiaj było ustalone, niby wszystko opracowane i niby nic złego nie miało się stać. A jednak. Ale o tym na końcu.Korzystając z łaskawości ładnej pogody postanowiłem dzisiejszy dystans ciut wydłużyć. Obrałem stały kurs z zamiarem zrobienia lekko powiększonej pętli. Tułaczka przez miasto nie był o dziwo jakaś nadmiernie męcząca o ile nie brać pod uwagę wiatru który się przebudził na weekend. Trzeba mu jednak oddać sprawiedliwie, że za miastem też sobie z siły nie ujmował. Od Golęcina brałem się z nim za bary, po to aby po skręcie w Mrowinie zbierać cięgi z boku. Ta walka trwała w najlepsze aż do Przeźmierowa gdzie w końcu się poddał i zaczął troszeczkę pomagać. Przetoczyłem się z niezłą prędkością przez okolice Junikowa i rozpocząłem powrót do domu ponownie przedzierając się przez całe miasto.
Gdy już byłem na osiedlu, spojrzałem na licznik i stwierdziłem, że do 70km mi troszeczkę zabraknie. Ale nie zamierzałem dokręcać do pełnej dziesiątki. Gdy to postanowiłem mój wzrok padł na bidon numer dwa, a żeby być bardziej dokładnym to na miejsce gdzie powinien się znajdować. …… jego mać, wymsknęło mi się na głos. Jeszcze niedawno był na swoim miejscu. Zawróciłem i czujny niczym Apacz w jankeskim Saloonie przeszukiwałem trasę którą przed chwilą jechałem. W połowie Gdyńskiej znalazłem go na poboczu. Wstępne oględziny nie wykazały żadnych uszkodzeń więc otrzepałem go z piasku i dowiozłem szczęśliwy do domu.
Niestety dokładniejsze obejrzenie bidonu w domu wykazało, że jakieś bydle (mam na myśli auto) jednak się po nim przekulało i górna nakręcana część niestety była popękana i nie nadaje się do użytku. Także próba reanimacji nie przyniosła żadnego skutku. Szkoda, wiernie mi służył od wczesnej wiosny. Inna sprawa, że skoro nie potrafił się porządnie trzymać koszyczka to nie był godzien wozić się szosówką ;-). Uczciłem jego bohaterskie unicestwienie chwilą ciszy, szklaneczką kompotu, uroniłem łezkę i zabrałem się do szykowanie obiadu. Niedługo i tak bidony zostaną zamienione na termosik hehe.
I w ten oto sposób jednak dokręciłem do 70km ;-)
Kategoria szosa