Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Follow me on Strava

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lipciu71.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

szosa

Dystans całkowity:26164.20 km (w terenie 35.00 km; 0.13%)
Czas w ruchu:904:58
Średnia prędkość:27.46 km/h
Maksymalna prędkość:67.93 km/h
Suma podjazdów:3867 m
Suma kalorii:10866 kcal
Liczba aktywności:354
Średnio na aktywność:73.91 km i 2h 43m
Więcej statystyk
  • DST 51.10km
  • Czas 01:57
  • VAVG 26.21km/h
  • Temperatura 2.6°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Poldek MO

Czwartek, 10 listopada 2016 · dodano: 10.11.2016 | Komentarze 4

Szron na wszystkim dookoła pozwalał myśleć o ciepłym łóżku, gorącej herbacie lub zimnym piwie, ale na pewno nie o jeździe rowerem. Zatem wyszedłem na trening rowerowy bez myślenia. Ot taka przewrotna taktyka dla zmylenia przeciwnika ;-)

Ruszyłem bez sprecyzowanego celu. Co gorsze, zdecydowanie zbyt łatwo mi szło za sprawą pomagającego wiatru. Nie do końca byłem szczęśliwy z tego powodu, bo wiedziałem że powrót będzie gorszy. Za Dopiewem lekko się zapędziłem pod Podłoziny zapominając, że dla szosy jest to ślepa droga. Rad nie rad zawróciłem, mijając Fiałkowo walnąłem foto bika z Poldkiem MO i licząc na jakieś odbicie w prawo dotarłem do Więckowic.


Odbicia nie było, ale za to mi odbiło i ruszyłem Bukowską w stronę Poznania nadal licząc na jakiś skręt aby nie męczyć się tą ruchliwą trasą. Niestety dojechałem aż do Zakrzewa nic nie znajdując po drodze. W nim zrobiłem skręt i już swoją trasą dotarłem w okolice domu. Na tym etapie brakowało mi około 13 km do absolutnego minimum. Skręciłem więc w jakąś drogę do Głuchowa licząc na poznanie nowych asfaltów. Niestety po kilkuset metrach połatane gówno na którym podskakiwałem, zwane nawierzchnią utwardzoną, definitywnie się skończyło i zaczęło klepisko. Nie pozostało mi nic innego jak zawrócić. Dokręciłem jeszcze mikro pętelkę, po której jeszcze było mało kilometrów, dołożyłem długą prostą w tę i nazad, aby ostatecznie zameldować swoje przybycie do domu ze zrobionymi pięćdziesięcioma kilometrami z haczykiem.

Jak tak dalej będzie piździć, to nie wiem jak dokulam tysiaka do zaplanowanych kilosów na ten rok. Trza twardym być :)


                                                                                    OSP Dopiewo do kolekcji 

Kategoria OSP, szosa


  • DST 63.92km
  • Czas 02:21
  • VAVG 27.20km/h
  • Temperatura 1.7°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Błogosławiony

Wtorek, 8 listopada 2016 · dodano: 08.11.2016 | Komentarze 12

Wczoraj w dzień wolny pozwoliłem sobie na duuużo późniejszą pobudkę. Niespiesznie zjadłem śniadanie, uszykowałem około południa szosówkę do drogi i siebie chwilę później również. Gdy już byłem kompletnie ubrany, mój wzrok przykuły mokre chodniki za oknem. Lekko mżyło. Zatem wyszykowałem MTB i po kilku minutach jeszcze raz wyszedłem kontrolnie na balkon. Gnoiło!!! O mało co szlag mnie nie trafił, ale jazda w deszczu przy trzech stopniach powyżej zera, to średnia dla mnie frajda. Z kwaśną miną przebrałem się w domowe ciuchy i włączyłem TV.

Natomiast dzisiaj po wstaniu, miałem tyle chęci na jazdę rowerem w zimnym poranku, co nasz wielebny naczelny prezes do wywiązywania się z przedwyborczych obietnic. Aby wykonać zaplanowaną przez siebie rundkę, musiałem użyć wobec siebie gróźb karalnych i przemocy, przy których gestapowskie przesłuchanie było niczym niedzielna kawka u cioci Elwiry :)

W końcu jednak uległem własnym namowom i wystartowałem. Szron na samochodowych szybach nie podnosił mi morale. Na zakrętach uważałem aby nie nadziać się na jakiś oblodzony fragment jezdni. Kontrolnie sprawdziłem temperaturę w liczniku. Pokazywał 5.6 na plusie. Doszedłem do wniosku, że licznik wziął od kogoś łapówkę aby mnie nie dołować prawdziwymi danymi. Po kilku kolejnych kilometrach już pokazywał 1.7 stopnia. Widocznie łapówka nie była zbyt duża i nie wystarczyła na długo :) W Lusowie podobnie jak ostatnio, odbiłem na Lusówko, a w nim rzuciła mi się w oczy ustawiona przez nieznane mi osoby moja podobizna. Dokładnie tak świątobliwie i niewinnie wyglądam, tylko ktoś zapodział gdzieś napis BŁOGOSŁAWIONY, informujący o mojej nieskazitelnej duszy ;-)


                                                                              Wypisz wymaluj JA we własnej osobie ;-)

Za Rumiankiem zgłębiłem nową drogę do miejscowości Góra (niestety pozbrukiem) i... od tego momentu zachciało mi się jechać. A więc skręciłem na Kokoszczyn, minąłem Mrowino, Rokietnicę, Kiekrz, Lusowo, Zakrzewo. Osiem kilometrów przed domem niebo zrobiło się jakby ciemniejsze. Dwa kilosy dalej dopadła mnie mżawka, a po kolejnych dwóch zaczął padać deszcz. To wszystko mieściło się jeszcze w granicach normalności, ale gdy trzy kilometry przed domem spadły na mnie pierwsze płatki śniegu w tym półroczu, zaczęło do mnie docierać, że szosówka chyba zaczyna powoli kończyć swój sezon. MTB będzie chyba niedługo częściej wykorzystywany.

Na szczęście wspomnianego śniegu nie było zbyt wiele, ale zaistniała sytuacja dała mi jasno do zrozumienia, że bliżej mam do zimy niż ciepłego lata.

JAK JA NIENAWIDZĘ UBIERAĆ SIĘ W MILION CIUCHÓW!!!
Kategoria szosa


  • DST 51.41km
  • Czas 02:00
  • VAVG 25.70km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zniesmaczony jesienią

Czwartek, 3 listopada 2016 · dodano: 03.11.2016 | Komentarze 6

Gdy już byłem gotowy do treningu, wyszedłem na balkon w celu rozeznania ewentualnego kaprysu pogodowego. Nogi pode mną się ugięły za sprawą granatowego nieba na horyzoncie. I w dodatku dokładnie na kierunku mojej zaplanowanej trasy. Zatem zmieniłem przyodziewek na przeciwdeszczowy i ruszyłem dziarsko przed siebie. Przy czym słowo „dziarsko” można było zastosować tylko na odcinku do osiedlowej furtki, potem to już była walka, która przypominała ślimaka pędzącego w zastygającej smole. To wszystko oczywiście za sprawą mocnego jesiennego wiatru.

Po dziesięciu kilometrach, miałem takiej jazdy serdecznie dość. Mikrony mego uporu dzieliły mnie od tego, aby rower sprzedać w najbliższej zagrodzie i za uzyskane w ten sposób fundusze wrócić taksówką do domu. Jednak z braku widocznej jakiejkolwiek zagrody dotarłem do Lusowa, a w nim skręciłem na Lusówko. Od tego momentu doznałem rozkoszy jazdy po raz pierwszy tymi asfaltami. Oczy się cieszyły nowymi widokami. Niestety za Lusówkiem nawierzchnia była kiepska, na szczęście tylko na odcinku około 2 km (tam moje koła dalekie były od śpiewania pieśni pochwalnych, dotyczących jakości nawierzchni). Minąłem Jankowice, Rumianek (w perspektywie widziałem odbicie na jeszcze inne kierunki treningów w cieplejszej przyszłości), wpadłem do Tarnowa Podgórnego i pchany przez wiatr wjechałem ponownie do Lusowa. Ostatnie 15 km było nawet znośne. Zapewne temperatura nawet lekko podskoczyła. Nie byłem jednak na tyle ciekawy aby to dokładnie sprawdzić w liczniku, moimi zgrabiałymi paluszkami. Wystarczy, że domowy termometr w chwili wyjazdu pokazywał dwie kreski powyżej zera. Ostatecznie jakoś się dotoczyłem do domu, mając na końcówce wyraźną wizję gorącego prysznica.

Na szczęście opady mnie ominęły, a kurteczka przeciwdeszczowa okazała się zbędna. Za to dzięki niej byłem cały mokry od środka. Nie ma to jak ugotować się na zimno w ceracie. Normalnie rozkosz ;-)
Kategoria szosa


  • DST 51.20km
  • Czas 01:54
  • VAVG 26.95km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Namierzony

Piątek, 28 października 2016 · dodano: 29.10.2016 | Komentarze 2

Oj pospało mi się, pospało. A przez to zacieśniły ramy czasowe. Po ogarnięciu porannych tematów, ruszyłem nakręcić trochę kilometrów. Początek był jak zsyłka na bezkresny wschód, jak bieg po dnie jeziora, niczym ucieczka związanego więźnia. Słowem było ciężko. I gdy tak przesuwałem rower metr po metrze dotarło do mnie, że nie zdążę zrobić całego dystansu. Obliczenia sprawiły iż postanowiłem go skrócić do pięciu dyszek. Minąłem Zakrzewo, wjechałem do Lusowa zapatrzony w swoje przednie koło i gdy podniosłem głowę zobaczyłem patrol drogówki przy drodze. Niby nic nadzwyczajnego, ale jeden z nich podniósł w moją stronę urządzenie do pomiaru prędkości. Myślałem że namierza jakieś auto jadące za mną. Było jednak inaczej, gdyż będąc w zasięgu jego głosu krzyknął do mnie z uśmiechem: 33!!!

Spojrzałem na licznik i faktycznie tyle jechałem. Zdążyłem tylko odkrzyknąć – wiem że słabo, bo jadę pod wiatr ;-) Nie muszę dodawać, że wiatr w tym momencie mi nie przeszkadzał, ale marketing to marketing hehe. W miejscowości Góra skropił mnie deszcz i tam też zrobiłem nawrót. Kawałek dalej w Tarnowie Podgórnym ponownie lekko zmokłem. Morale jednak nie ucierpiało, bo wracając pchał mnie wiatr. Gdy ponownie przyjeżdżałem przez Lusowo, drogówki już nie było. Szkoda bo sprężyłem się na tym odcinku licząc na lepszy pomiar ;-)

Przysłowie mówi: do trzech razy sztuka. I natura to w pełni wykorzystała, zsyłając na mnie trzy kilometry przed domem ulewę. Jedno jest pewne, suchą oponą nie dane mi było wrócić tego dnia.

Obawiam się, że to by było na tyle ze sportu w miesiącu październiku. Cieniutki to był miesiąc :(


Kategoria szosa


  • DST 62.53km
  • Czas 02:07
  • VAVG 29.54km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Senny koszmar

Czwartek, 27 października 2016 · dodano: 27.10.2016 | Komentarze 3

Na końcowym etapie mojego nocnego wypoczynku śniło mi się, że biegłem w maratonie. Już samo to było straszne, ale najgorsze w tym wszystkim był fakt, iż mnie się to podobało i byłem zadowolony z tego faktu. Ochyda!!!

Czerpanie radości z biegania jest chyba najbardziej obrzydliwym zboczeniem jakie jestem w stanie sobie wyobrazić :)

Z tego koszmaru wyrwał mnie dźwięk budzika i chyba po raz pierwszy w życiu, byłem mu wdzięczny za pobudkę. Aby odegnać złe biegowe demony, szybciutko narzuciłem na siebie stosowne szaty, chwyciłem w locie zbiegając ze schodów szosówkę i wystartowałem na poranną pętlę. Jesień się złociła dookoła, ja chłonąłem zapachy wilgotnej natury, a oczy nawałem widokami tłukąc jednocześnie poranne kilometry.

Trening jak trening, nic ciekawego w nim nie zaszło. Trasa oklepana wielokrotnie, a dystans 62 km doliczony do rocznego rozrachunku.

Jutro piątek. I co z tego?
Ano nic, tak tylko chciałem zaimponować tym, którzy nie mają kalendarza ;-)


Kategoria szosa


  • DST 62.34km
  • Czas 02:14
  • VAVG 27.91km/h
  • Temperatura 8.1°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Przez przejazdy których nie było

Piątek, 21 października 2016 · dodano: 21.10.2016 | Komentarze 2

Poczułem się wywołany do tablicy stwierdzeniem, że może bym ruszył dupsko w okolice Stęszewa. W sumie dawno tamtędy nie jechałem, więc podjąłem wyzwanie z braku lepszego kierunku na trening przed pracą. Bocznymi drogami wdarłem się na trasę w kierunku Wrocławia. Gdy już zacząłem jazdę tą drogą, natychmiast dotarło do mojej świadomości dlaczego unikam tego kierunku. TIR za TIRem, sznur pędzących aut. To wszystko nie sprzyjało czerpaniu przyjemności z jazdy. Na szczęście to tylko kilka kilometrów udręki. Za to gdy już byłem w Stęszewie z chodnika zaczął wjeżdżać tuż przede mną na ulicę rowerzysta z gatunku tych, co się nie oglądają, błotnik im koleboce, a łańcuch skrzypi. Aby zapobiec ewentualnej kolizji ostrzegłem go werbalnie z braku dzwonka w miarę spokojnym okrzykiem: ej, ej, ej.

W odpowiedzi zawsze przyjaźnie nastawionego rodaka usłyszałem: CO KURWA?!

Duch rodzinnej sielankowej atmosfery w narodzie nie ginie :) Pozdrowiłem go równie serdecznie i po chwili skręciłem w prawo, co skutkowało parciem od tego momentu pod wiatr. W Mosinie natknąłem się na remont przejazdu kolejowego, który na szczęście dałem radę pokonać pieszo.


                                                                            Co ja nie dam rady:)?

Po kolejnym zwrocie w lewo, było już dużo sympatyczniej gdyż osłoniły mnie drzewa. Za to w gratisie zastałem w Puszczykowie kolejny rozgrzebany przejazd, który też dałem radę pokonać z buta. Za nim została rozpostarta przede mną droga w kolorze złota.



Po tych przeżyciach puściłem się przez Wiry do Komornik i tam stwierdziłem, że jeśli pojadę prosto do domu, to całkowity dystans wyjdzie mi jakiś taki nijaki. Zatem rozpocząłem jeszcze jedną pętelkę przez Gołuski i Palędzie. Za nim wbiłem się na swoją stałą trasę i po ośmiu kilometrach zameldowałem swoją obecność pod domem.

Osiem stopni, to był max jaki wycisnąłem dzisiaj z pogody. Za to chciało mi się policzyć, ile zakładam na siebie o tej porze roku i wyszło mi 19 sztuk elementów ubioru, razem z kaskiem okularami itp. Człowiek jest zmęczony zanim ruszy z domu.
Kategoria szosa


  • DST 63.21km
  • Czas 02:17
  • VAVG 27.68km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jak odchudzić szosówkę o 1.5 kg

Czwartek, 20 października 2016 · dodano: 20.10.2016 | Komentarze 5

Po poniedziałkowej secie w czasie której wypiłem mniej niż połowę zawartości bidonu, postanowiłem dzisiaj nie zabierać nic do picia, gdyż przy takich temperaturach napój powoduje szczękanie zębów. W ten oto sposób odchudziłem szosówkę o 1,5 kg. Taki carbon dla ubogich hehe. Tanie i genialne :) Adam Słodowy w życiu by nie wpadł na taki lifting. Oklaski i podziękowania za podpowiedź od innych domorosłych odchudzaczy rowerów proszę kierować do mojego mile połechtanego ego ;-)

Wczoraj padało, a dzisiaj rano ulice były jeszcze troszkę wilgotne i utrzymywała się lekka mgła. Za to prawie bezwietrzna aura i kilka stopni powyżej zera nastrajały pozytywnie do jazdy. Trasa, to moja najczęściej pokonywana pętla z półmetkiem w Mrowinie w czasie pokonywania której nic szczególnego nie zaszło. Ale ja wyznaję zasadę, że brak wiadomości to dobra wiadomość. Więc skoro nic ciekawego się nie zdarzyło, to też zajebiście. Minusem dzisiejszej rundy był lekko usyfiony rower, ale to drobiazg, bo frajda z jazdy była duża.

Zobaczymy co przyniesie jutro loteria pogodowa.
Kategoria szosa


  • DST 102.88km
  • Czas 03:47
  • VAVG 27.19km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rześka seta

Poniedziałek, 17 października 2016 · dodano: 18.10.2016 | Komentarze 6

Plan na dzisiejszy dzień rowerowy był, chęci na zrobienie setki były, pogoda..... cóż, tutaj mogło być dużo lepiej. To był mój dzień wolny i obudziłem się bardzo wcześnie, co zaowocowało bardzo długim rozruchem w trakcie którego dałem radę obejrzeć ponad dwugodzinny film, zjeść śniadanie i wypić kawę, jednocześnie patrząc z niepokojem na termometr, którego wskazania wyglądały jakby stanęły w miejscu, od czasu ostatniego zlodowacenia. W końcu nadszedł ten moment gdy wynurzyłem nos z domu i rozpocząłem pokonywanie dystansu.

Do Mrowina wiało nudą, gdyż trasa znana doskonale i wielokrotnie już pokonywana. Gdy skręciłem na Kaźmierz zrobiło się trochę ciekawiej, ale gdy go minąłem było już całkiem fajnie. Na polach trwały prace, czuć było zapach zaoranej ziemi i jesień w powietrzu. Na dokładkę asfalty w większości były gładkie. Dodatkowo wiatr prawie cały czas mnie popychał. W takim sielankowym nastroju dojechałem prawie do Bytynia, przed którym zrobiłem nawrót. Z moich wyliczeń wychodziło iż w tym miejscu wypadał półmetek. Po nawrocie zaczęła się masakra za sprawą zimnego przenikliwego wiatru, wiejącego od teraz wybitnie nie po mojej myśli. Ale służba nie drużba i do domu trzeba jakoś wrócić. W Kazimierzu jako nagrodę odwiedziłem cukiernię, pochłonąłem z niej dwa ciacha i dalej parłem przed siebie, aż do upragnionego ciepłego domku. Pod koniec poczułem, że znalazłem się w strefie nieprzyzwoicie gorącego powietrza. Natychmiast poszukałem potwierdzenia w rowerowym termometrze i znalazłem. Widniało na nim całe 8,2 powyżej zera :)

Setka została zrobiona i w ostatecznym rozrachunku wyszło mi, że ostatnie 45 km miałem pod mocny zimny wiatr, a to nie było fajne. Jestem raczej z gatunku ciepłolubnych. Ta rundka uświadomiła mi zarazem, iż o żadnym dłuższym dystansie w tym sezonie nie ma już mowy, jeśli chodzi o moją osobę. Jako dłuższy mam na myśli taki powyżej 150 km.



Świeżo zaorane pole. Moja dusza mieszczucha płacze i skacze z radości. Mała rzecz a cieszy :)

Kategoria 100 i więcej, szosa


  • DST 63.30km
  • Czas 02:16
  • VAVG 27.93km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zaszłem czy zaszedłem?

Piątek, 14 października 2016 · dodano: 14.10.2016 | Komentarze 5

Nawet nie wiem jak mam zacząć ze wstydu. Dzisiaj po raz pierwszy dosiadłem szosówkę w październiku. Trochę zawiniła pogoda, trochę obowiązki, a resztę kładę na barki dobrych zmian.

Dlaczego to ostatnie? Bo tego nikt nie zweryfikuje i nie udowodni mi, że to kłamstwo ;-)

Temperatury ostatnio nie rozpieszczają, rano ludziska skrobali auta, a to znak, że upału raczej nie mogłem się spodziewać. Ubiór na cebulkę, napoje na drogę sobie darowałem i ruszyłem w bój. Krzaki wyginał wiatr, oczy mi zaszły szronem, a ja popychany powiewami jechałem z lekkością, jednocześnie zamartwiając iż powrót będzie ciężki. Pierwsze 17 km super. Po zmianie kierunku już tak lekko nie było. Od Mrowina moja jazda przypominała film w zwolnionym tempie i niestety to nie była komedia. To był dramat! Każdy mój ruch przypominał naciąganie gumy z taką gracją parłem do przodu. W takim stylu pokonałem miejscowość Góra, Tarnowo Podgórne, Lusowo i .... tak aż do samego domu. To, że do niego w ogóle dotarłem zawdzięczam temu, iż naprawdę chciało mi się jechać, byłem spragniony ruchu i miałem parcie na dotlenienie. Ponadto czułem się zgwałcony przez dzisiejsze wietrzysko i teraz tylko myślę czy zaszłem z nim w ciążę, czy zaszedłem. Poprawna forma by była zaszedłem, ale skoro nie jest możliwe zajście przeze mnie w stan błogosławiony, to może jednak poprawnie by było napisać niepoprawnie, czyli zaszłem w ciążę? Ledwie rozgryzłem czy pierwsze było jajo czy kura, a już mnie nurtuje kolejna zagwozdka. Jak tu spokojnie żyć?

Dzisiaj jest 14 październik i mam przejechane zaledwie 160 km. I to jest właśnie coś, co można śmiało nazwać skandalem ;-).

Czy pogoda na resztę miesiąca pozwoli podreperować wynik?
Czy znajdę czas na jakąś setkę?
Czy zrobi się jeszcze ciepło?
Czy dowiemy się kto posadził brzozę w Smoleńsku?

Na te i inne pytania postaram się poszukać odpowiedzi w niedalekiej przyszłości :)

Kategoria szosa


  • DST 64.28km
  • Czas 02:24
  • VAVG 26.78km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Przedimprezowo

Czwartek, 29 września 2016 · dodano: 29.09.2016 | Komentarze 5

Termometr za oknem pokazał rano 15 stopni. Myślałem, że to żart. Ubrałem się na długo i to dopiero był żart.

Znowu wróciło ciepełko. Niestety przypomniał też o sobie wiatr. W pierwszą stronę początkowo było ciężko. Wiatr mnie dymał. W Lusowie jakiś kundel chciał popełnić samobója pod moimi kołami, lecz niestety źle obliczył przebiegnięcie i finalnie był ciut za szybki. Musi z tym żyć dalej hehe. Do Mrowina wiało nudą, ale zmieniło natychmiast moje nastawienie, wiszące na płocie ogłoszenie. Tak apetyczna reklama, że zapewne chętni walą drzwiami i oknami, piwnicą i dachem, katalizą i wywietrznikami. Chyba spędzę tu następne wakacje :)


Po kolejnej zmianie kierunku jazdy, wiatr mnie postanowił zgwałcić. Tylko dlaczego od przodu? Spokojniej było dopiero za Tarnowem Podgórnym, bo wiało tylko z boku. Doczłapałem się jakoś do ostatniego wiaduktu na mojej trasie i siadłem na ogon kupie wiezionego łajna. Na podjeździe mnie pięknie zasłonił, na zjeździe dałem mu szansę na rozpędzenie, ale gdy na prostej wyciskał max 22 km/h, wówczas wyprzedziłem. Ostatnie 5 km było żwawe, więc uznałem że zasłużyłem na pięć bułek z piekarni.

                                                                               Ścigany gnój :)


Wymęczyło mnie dzisiaj trochę, ale teraz odpocznę od roweru, gdyż jutro do pracy na rano, a wieczorem jedziemy na pięćdziesiątkę kumpla. Daj Boże siły, abym zdołał wrócić do wtorku :) Zapowiada się godnie!
Kategoria szosa