Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Follow me on Strava

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lipciu71.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

szosa

Dystans całkowity:26164.20 km (w terenie 35.00 km; 0.13%)
Czas w ruchu:904:58
Średnia prędkość:27.46 km/h
Maksymalna prędkość:67.93 km/h
Suma podjazdów:3867 m
Suma kalorii:10866 kcal
Liczba aktywności:354
Średnio na aktywność:73.91 km i 2h 43m
Więcej statystyk
  • DST 226.80km
  • Czas 08:17
  • VAVG 27.38km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Poznań - Jastrowie - Piła

Wtorek, 27 września 2016 · dodano: 28.09.2016 | Komentarze 9

Jak postanowiłem tak zrobiłem, a mianowicie zaplanowałem dwusetkę na koniec września, która zarazem najprawdopodobniej będzie ostatnią w tym sezonie.

Pobudka nastąpiła lekko przed piątą, bo kto wcześnie wstaje ten dłuższy dzień zastaje :) Bardzo niespiesznie zrobiłem kawę, potem śniadanie i po godzinie szóstej gdy było jeszcze szaro, rozpocząłem jazdę na połów gmin w Wielkopolsce. Przebiłem się przez miasto, a przekraczając Wartę zobaczyłem rzekę całą skąpaną w obłokach pary.


Okolice Koziegłów oczywiście strasznie zakorkowane, dzięki remontowi dróg trwającemu już ponad rok. Za Czerwonakiem się rozluźniło i zacząłem miarowe kręcenie. Niestety w ciągu dalszych kilkudziesięciu kilometrów stwierdziłem w sobie dziwny brak mocy. Wmówiłem sobie jednak, że jakoś niemoc we mnie minie i wszystko wróci do normy. Temperatura oscylowała w okolicach ośmiu stopni. Przed Skokami odwiedziłem znajome jeziorko na którym stwierdziłem brak pomostu, który był tam jeszcze wiosną i jesienią.



Po dwóch godzinach jazdy odważyłem się wypić pierwszy łyk z bidonu. I tak jak myślałem, brakowało tylko aby w środku gruchotały kostki lodu, tak wszystko było wyziębione. Przed Wągrowcem najechałem wpatrzony w swoje przednie koło na kamień i jak później zauważyłem, skutkiem tego było lekkie bicie. Trudno, bywa.

Za Wągrowcem nareszcie zaczęło się dla mnie pokonywanie nieznanej dotąd trasy, a jednocześnie rozpocząłem łowienie nowych gmin. Przed Kopaszynem zostałem zatrzymany przez policjantkę, która poinformowała mnie o wypadku i zasugerowała objazd z którego nie skorzystałem, wychodząc z założenia, że jakoś poboczem się przecisnę. Faktycznie 2 km dalej były widoczne skutki wypadku. Laguna stała już na lawecie, wszystkie „jaśki” były w niej otwarte, a silnik ułożony przed nią. Dzwon totalny. Minąłem to bez zatrzymywania.

Zbliżał się setny kilometr o czym poinformował mnie głód. W Szamocinie kupiłem dwa kefiry, a kawałek za nim zrobiłem sobie przerwę na popas. Zjadłem swoje zapasy, popiłem zakupionym kefirem, rozprostowałem kości i ruszyłem dalej. W Białośliwiu zauważyłem bliski związek miasta z kolejnictwem, oraz ładny budynek z muru pruskiego.






Co gorsze jednak , od tego momentu zaczęły się hopki jak w Himalajach. Tego nie przewidywałem. Góra dół, góra dół tak sobie falowałem i przyfalowałem do Kaczor w których zobaczyłem ciekawe graffiti.



Nadal falując czułem totalny brak mocy, a w dodatku od Śmiłowa wyschło mi już w bidonach. Dopiero w Grabównie znalazłem sklep i zatankowałem siebie do pełna. Przyjemnie się siedziało na przysklepowej ławeczce, za to trudno wstawało. Zebrałem jednak siły w sobie i dosiadłem szosówki. To był 142 kilometr. Godzinę później powiedziałem sobie pass, coś tu kurwa jest nie tak. Tak słabo to mogłem jechać na początku sezonu, a nie teraz gdy temperatura była super, wiatr nieznaczny i słońce w pełni. Zjechałem w boczną drogę i sięgnąłem po tajną broń amerykańskich marines, czyli baton energetyczny z ich pakietu żywnościowego. Ktoś niedawno miał kilkadziesiąt takich porcji obiadowych, pozostawionych przez ich wojska po zakończonych ćwiczeniach na naszym poligonie. Większość była nawet zjadliwa, a w niektórych na deser były takie właśnie batony.


W każdym razie dziesięć minut po zjedzeniu tego słodkiego conieco, mocno odżyłem. Nareszcie jechałem normalnie. Po głębokiej analizie doszedłem do wniosku, że zawinił kefir. Mało tego, od tego momentu znikły również hopki, których fanem delikatnie mówiąc nie jestem :)



Złotów ledwo drasnąłem z boku i po pokonaniu długiej prostej wjechałem do Jastrowia, które mnie przywitało zakazem jazdy rowerem po ulicy. Pewnie bym się do tego zastosował, gdyby nie drobny szczegół. Mianowicie biegnąca obok niby ścieżka rowerowa, była z piasku. I niby jak ja miałem przejechać? Fizycznie to było niewykonalne, więc pojechałem drogą. Na wylocie z tego miasteczka sprawdziłem czas i wyszło mi, że do pociągu o 16:30 mam 1,45 h i około 33 km do pokonania. Sprężyłem wszystkie siły i pognałem w stronę Piły. Ostatnie 10 km już mnie odcinało. W miarę zgrabnie przebiłem się przez Piłę, znalazłem dworzec i miałem pół godziny na zakup biletów, czegoś do picia na drogę i przy odrobinie szczęścia czegoś do zjedzenia.

Wszystko szło dobrze do momentu, kiedy wjechałem na dworzec. Na „dzień dobry” wyrośli przede mną jak spod ziemi dwaj ochroniarze i poinformowali mnie, że po peronach nie wolno jeździć.

Ja – wiem, ja tylko kupię bilet
Oni – ale z rowerem nie może pan wjechać
Ja – to jak mam kupić bilet?
Oni – proszę go zostawić na stojaku rowerowym
Ja – ale nie mam zapięcia i po wyjściu mogę go już nie zastać
Oni – nic nas to nie obchodzi
Ja – to w takim razie wniosę rower :)
Oni - nie wolno wnosić roweru
Ja – to proszę pokazać mi ten przepis, bo przed budynkiem nic takiego nie jest napisane
Oni – jest w środku
Ja – to jak mam znać przepis, jeśli jest w środku i mogę go poznać dopiero po złamaniu tego zapisu

W tym momencie spaliły im się zwoje mózgowe. Miny bezcenne :)

Oni – ale i tak pan nie może wejść z rowerem

Łapy mi opadły. Ostatecznie oparłem rower o ścianę, wszedłem do budynku rzucając zdegustowany przez ramię, że jak coś zginie, to będę wiedział do kogo się zgłosić. Bilet kupiłem, ale straty czasu na szukanie po dworcu czegokolwiek do picia już nie ryzykowałem. Rower na szczęście stał gdzie go zostawiłem, a ochroniarze mieli dla mnie garść życiowych porad, które zignorowałem.

Po tych małych komplikacjach do odjazdu pociągu zostało mi 15 minut, a więc na jakiekolwiek zakupy poza dworcem już nie miałem czasu. Głodny i spragniony wpakowałem się do PKP, powiesiłem szosówkę i klapnąłem na tyłek w przedziale. W chwilę po ruszeniu przyszła konduktorka, sprawdziła bilety, a ja korzystając z okazji zapytałem czy jest w składzie wagon restauracyjny, bo nie zwróciłem na to uwagi podczas wsiadania. Niestety odpowiedź była przecząca.

Minęła godzina jazdy, Rower smętnie się kołysał, widoki za oknem były ponure, a koła stukały o tory ponure takty. I wtem na korytarzu pojawił się człowiek z obsługi sprzedający kawę, herbatę, colę, paluszki i takie tam duperele. Bez jakiejkolwiek nadziei zapytałem:
A masz może piwo?
Mogę zorganizować – otrzymałem w odpowiedzi.
A dwa?
Ile chcesz :)
Dwa wystarczyły w zupełności. Przyniósł po minucie.



Pierwsze wchłonąłem szybciej niż trwa tankowanie bolidu F1. Od tego momentu rower zdawał się tańczyć na wieszaku, za oknem złociła się przepięknie jesień, a koła radośnie wygrywały takty o tory. Cudowna przemiana. Po 1,5h jazdy wjechaliśmy do Poznania. Wysiadłem i podjechałem do miejsca gdzie czekał na mnie obiad i dalszy transport autem do domu. Tak oto zakończył się najprawdopodobniej mój ostatni dłuższy wyjazd w tym sezonie.

Wpadło 11 nowych gmin: Margonin, Szamocin, Białośliwie, Miasteczko Krajeńskie, Kaczory, Wysoka, Krajenka, Tarnówka, Jastrowie, Szydłowo, Piła 

Rano przeglądając rower zauważyłem kawałek ajzola w tylnej oponie. Całe szczęście, że nie przebiło dętki na trasie.


                                                                       A to OSP do mojej kolekcji 







Kategoria 200 z plusem, Gminy, szosa, OSP


  • DST 63.78km
  • Czas 02:13
  • VAVG 28.77km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Nawet na tytuł nie mam czasu

Piątek, 23 września 2016 · dodano: 24.09.2016 | Komentarze 3

Wyjechałem przed południem, wróciłem po południu, a o 3:00 dnia następnego wpisu nie mam czasu nawet  zrobić :(



Kategoria szosa


  • DST 60.62km
  • Czas 02:07
  • VAVG 28.64km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rutynowo

Czwartek, 22 września 2016 · dodano: 22.09.2016 | Komentarze 4

No to jazda w ten chłodny poranek. Na pierwszy ogień poszło Zakrzewo w którym jakiś kierowca mnie pytał o drogę na Lusowo. W Lusowie luzik, nie było żadnych trąbiących niepokoi, gdy jechałem jezdnią a nie ścieżką. W Rogierówku podjazd, przy pokonywaniu którego zawsze słyszę własne sapanie :), na Psarskim przymusowy postój za sprawą opadniętego szlabanu. Za nim natomiast czekał mnie najładniejszy odcinek, wśród lasów który skończył się na Golęcinie.

Następnie kilka kilometrów było przez miasto i długa prosta po Bukowskiej, na której wyhaczył mnie wzrokiem Tomasz i nawet coś krzyczał do mnie. Osobiście nie widziałem nikogo krzyczącego i dopiero gdy zadzwonił, to go zobaczyłem. Pogadać za dużo nie pogadaliśmy, bo jak zawsze mu się spieszyło, ale razem dokręciliśmy do Plewisk. Na miejscu zrobiłem śniadaniowe zakupy i zanurzyłem się w szarą codzienną rzeczywistość, czyli szykowanie samego siebie do pracy. Co samo w sobie łatwe nie jest, bo codziennie znajduję milion powodów aby do niej nie iść. Mimo wszystko z werwą skazańca codziennie do niej podążam :)


Kategoria szosa


  • DST 60.63km
  • Czas 02:06
  • VAVG 28.87km/h
  • Temperatura 11.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Chyba już jesień - job twoju mać

Środa, 21 września 2016 · dodano: 21.09.2016 | Komentarze 2

Coś (termometr) mi rano powiedziało, że już czas aby na poranny trening ubrać się cieplej. I zasadniczo go posłuchałem. Przyoblekłem na grzbiet zestaw ciuchów „Jesień 2016” i dziarsko ruszyłem na swoje zwykłe kilometry. Ubierając krótkie rękawiczki myślałem, że wyroluję temperaturę i sprawię, iż na dworze zapanuje upał. Nic bardziej mylnego, ciotka Jesień nie daje się tak łatwo wodzić za nos.

Przez Zakrzewo, Lusowo normalną trasą. Następnie lekko sobie skróciłem drogę do Mrowina, a dalej po staremu aż ponownie wjechałem do Zakrzewa. Tam wyjątkowo odbiłem na Palędzie, Gołuski i zakończyłem w Plewiskach.

Jeszcze jedną oznaką, iż lato w zasadzie ma już spakowane walizki i czeka z nimi na dworcu, było rozszczelnienie mojego klibra, który miał dzisiaj już lekkie wycieki. Niestety ten stan rzeczy będzie się utrzymywał do późnej wiosny. Cóż, trzeba będzie z tym jakoś żyć :(
Kategoria szosa


  • DST 52.09km
  • Czas 02:09
  • VAVG 24.23km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Umarła klamra, niech żyje klamra :)

Poniedziałek, 19 września 2016 · dodano: 20.09.2016 | Komentarze 6

Miało być normalnie i standardowo. A skoro tak miało być, to oczywistym było , że tak się nie stało.

Na początku standarcik: ciuchy na grzbiet, kask na łeb, bidony w koszyczki, zdjęcie ukochanego chomika do portfela, buty na nogi i..... no właśnie, na tym rutyna powiedziała pass. But okazał się lekko niesprawny, za sprawą rozgniecionej klamry. To pokłosie piątkowego szlifu. Jednak straty w sprzęcie powstały. Następnie w całym rynsztunku usiadłem przed komputerem z nadzieją, że zaraz zniszczony element wyszukam i kupię w Poznaniu. Godzinę obdzwaniałem sklepy handlujące Sidi i jedyne co otrzymałem, to informacje o możliwości zamówienia tego wymiennego elementu.

Lekko zdegustowany wyruszyłem zrobić kilka kilometrów z trochę luźnym butem. W Lusowie spotkałem rowerzystę na poboczu, zmagającego się z jakimś problemem technicznym. Gdy dojechałem do niego i wykazałem chęć pomocy myśląc, że to tylko dętka, okazało się, że powodem przymusowego postoju była odkręcona korba.

Chłopak był zdolny i poradził sobie.

Przez Strzeszyn wjechałem do Poznania z zamiarem odwiedzenia serwisu, gdyż suport miał od jakiegoś czasu dziwne luzy. Ale zanim tam dotarłem, postanowiłem przebadać na własnej skórze, przejazd Kaponierą po remoncie. To było niezapomniane przeżycie. Węzeł gordyjski, to przy tym niewinnie zawiązana przez dziecko kokardka. Aby dobrze opanować przepisowy przejazd przez wspomniane rondo i centrum, trzeba być alpinistą, płetwonurkiem, grotołazem, oraz saperem w jednej osobie, mając w dodatku cierpliwość wychowawcy w poprawczaku :) Słowem koszmar.

W serwisie dostałem newsa, że suport jest do wymiany. Aby nie było za tanio, to jeszcze wycentrowano mi koło i stówka już mi nie ciążyła w dalszej drodze ;) Przynajmniej wszystko było zrobienie od ręki. Znowu przejechałem centrum wraz z nieszczęsnym rondem, a za kolejny cel obrałem sklep Rowery Rybczyński, gdzie kiedyś kupiłem swoje buty. Co prawda na miejscu klamry nie mieli, ale za to pracownik wykonał takie czary – mary, że mi szczęka opadła. Szczegółów nie opiszę, bo sklep mógłby sobie nie życzyć, ale napiszę tylko jedno. Z TAKIM PODEJŚCIEM PERSONELU DO KLIENTA, TO TAM AŻ CHCE SIĘ KUPOWAĆ!!! Czapki z głów. Pełny profesjonalizm.

Z kompletem klamr i lżejszy o kolejne pięć dych ruszyłem w stronę domu, mając do pokonania jeszcze kawał miasta, co przy jeździe szosówką nigdy nie jest łatwe.

Dzisiejsza jazda wyszła przypadkiem na jedną z gatunku: powoli, niespiesznie i może coś się na mieście załatwi :)




Zasłyszane :)

Siedmioletni chłopczyk spaceruje sobie chodnikiem w drodze do szkoły. Podjeżdża samochód. Kierowca w szaliku legii odsuwa szybkę i mówi: Wsiadaj do środka to dam ci 10 złotych i lizaka! Chłopczyk nie reaguje i przyspiesza kroku. Samochód powoli toczy się za nim. Znowu się zatrzymuje przy krawężniku... No wsiadaj! Dam ci 20 złotych, lizaka i chipsy! Chłopczyk ponownie kręci głową i przyspiesza kroku.... Samochód nadal powoli jedzie za nim. Znowu się zatrzymuje… No nie bądź taki... wsiadaj! Moja ostatnia oferta - 50 złotych, chipsy, cola i pudełko chupa-chups!
Oj, odczep się tato! Kibicujesz legii, to musisz z tym żyć
Kategoria szosa


  • DST 62.83km
  • Czas 02:08
  • VAVG 29.45km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Po pracy

Czwartek, 15 września 2016 · dodano: 16.09.2016 | Komentarze 0

Dzisiaj lekko wydłużona kopia z dnia wczorajszego. Z tą jednak różnicą, że wyruszyłem godzinę wcześniej i wróciłem jeszcze jak było widno. Jazda gdy jest jasno, to jednak luksus :)
Kategoria szosa


  • DST 58.98km
  • Czas 02:04
  • VAVG 28.54km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Świecąc oczami

Środa, 14 września 2016 · dodano: 15.09.2016 | Komentarze 4

Tydzień na rano w pracy, skutecznie wybił mi z głowy nadmiar roweru. Dzisiaj pojawił się cień szansy na jakiekolwiek kilometry, więc w tempie ekspresowym, po robocie zjadłem cokolwiek, wrzuciłem na grzbiet jakiś rowerowy ciuch i koło 18:00 zacząłem kręcenie. Temperatura jeszcze trzymała swoje wysokie parametry, było trochę duszno, ale radocha była. W Napachaniu pstryknąłem tamtejsze OSP, które jak dotąd umykało moim zmysłom odpowiedzialnym za widzenie. Następnie dotarłem do Mrowina, gdzie uwieczniłem chowające się słońce za horyzontem. I nic, ale to absolutnie nic mi jeszcze w głowie nie zaświtało, że przestrzeliłem z godziną powrotu.


                                                                                      OSP Napachanie




                                                                                      Tuż przed zmrokiem

W Tarnowie Podgórnym zastał mnie już mocny zmrok, co zaowocowało wymuszeniem na mnie pierwszeństwa przez niewiastę za kółkiem. Nawet nie miałem o to do niej pretensji, gdyż zdawałem sobie sprawę z mojego braku oświetlenia z przodu, a co za tym idzie, tego iż jestem słabo widoczny. Mea culpa. Na serwisówce Dąbrowskiego było już niefajnie, bo zrobiło się dość ciemno. Teraz moim zmartwieniem byli w pierwszej kolejności kierowcy jadący z przeciwka , wyprzedzający inne auta i w dalszej perspektywie przedstawiciele prawa z bloczkami mandatowymi. Na szczęście tył roweru był dobrze oświetlony.

W Zakrzewie na chwilę odetchnąłem za sprawą latarni ulicznych, potem nastąpiła chwila strachu na drodze serwisowej S5, gdzie ledwo ominąłem biegacza z przeciwka. Było blisko uff. Na ostatnim wiadukcie miałem chwilę radości za sprawą jasno świecącego księżyca, ale tę radość szybko zasłoniły drzewa, szczelnie okrywając jezdnię swoim cieniem. Szczerze mówiąc gówno widziałem na ostatnim odcinku do Plewisk.

W samych Plewiskach był już luksus. Świecące latarnie, dobra widoczność. Było na tyle fantastycznie, że zdołałem zakupić w żabce dwa browary, abym miał przy czym obejrzeć i czym wznosić toast za każdą zdobytą bramkę w dzisiejszym meczu. Jak życie potem pokazało, kupiłem stanowczo za mało. Na następny mecz kupię całą skrzynkę :)

Co do samego meczu, to nie zawiodłem się. Legia po słownych manifestacjach i prężeniu cherlawej klaty, poległa z kretesem. Po trzeciej bramce ostrzyłem sobie język na dwucyfrówkę. Niestety przeciwnikom nie chciało się biegać, aby tyle nastrzelać :)

Najważniejsze, że coś pokręciłem :)



Kategoria szosa, OSP


  • DST 18.50km
  • Czas 00:52
  • VAVG 21.35km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dojazd na wyścig

Poniedziałek, 12 września 2016 · dodano: 12.09.2016 | Komentarze 2

Dojechaliśmy cało i zdrowo :)
Kategoria szosa


  • DST 116.30km
  • Czas 03:04
  • VAVG 37.92km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bike Challenge 2016

Niedziela, 11 września 2016 · dodano: 12.09.2016 | Komentarze 10

Z Krzysiem dojechaliśmy luźną nogą na Maltę, skąd miał się odbyć start wyścigu. Mieliśmy godzinę czasu do rozpoczęcia naszego dystansu (120 km), więc pojeździliśmy po miasteczku zawodów, aby zobaczyć czy wpadnie nam w oko coś ciekawego. Nic takiego nie nastąpiło, ale za to był serwis Shimano. Wyczułem okazję i poprosiłem serwisanta o wyregulowanie tylnej przerzutki, na co mi nie wystarczyło czasu od wakacji. Fachowiec wziął mój rower na warsztat, dwa razy zakręcił korbą, raz coś podkręcił i oddał sprzęt w moje ręce. Lekko się zdziwiłem, bo cała operacja nie trwała więcej niż 30 sekund. Przez moment zachodziłem w głowę czy faktycznie wyregulował i taki z niego Kozak, czy zrobił to na odczepnego gdyż usługa była darmowa? Po przejechaniu krótkiego odcinka doszedłem do wniosku, że jednak fachowiec. Mi więcej czasu zajmuje spuszczenie powietrza z koła :)

Następnym naszym krokiem był zakup wody i nawodnienie organizmu, bo już upał pokazywał swoją moc. Przeczekaliśmy nadmiar czasu w cieniu, a następnie ruszyliśmy na start. Trochę zajęło nam odszukanie sektora „B”, ze względu na brak oznaczeń, ale ostatecznie stanęliśmy wśród wielu zapaleńców współzawodnictwa sportowego. Gdy zbliżała się magiczna godzina wypuszczenia wszystkich hartów na trasę, ogłoszono przesunięcie startu o 10 minut z przyczyn technicznych. Przeczekaliśmy ten czas w cieniu, następnie znowu podeszliśmy do naszego sektora i życzyliśmy sobie z Krzysiem powodzenia.

W końcu nadszedł moment startu. Oczywiście od początku był ogień. Dwa pierwsze zakręty nerwowe, następnie długa prosta aż do Solnej, a na niej przesuwałem się do przodu aby nie zostać w czarnej dupie na końcu. Kolejno pokonaliśmy Śródkę, Hlonda, Gnieźnieńską i wyjechaliśmy z miasta. Na tym etapie trwały jeszcze przetasowania, aby po kilku kilometrach wszystko się podzieliło i było jasne, że nasz sektor został podzielony na minimum trzy grupy. Ja byłem w drugiej i nie było źle. Przez pierwsze kilometry średnia oscylowała koło 45 km/h aby później na szczęście trochę stracić na impecie.

Po 35 km zgodnie z przewidywaniami pojawiło się pulsowanie w głowie spowodowane zwiększonym wysiłkiem w upale. Przewidziałem taką sytuację, zabrałem ze sobą pigułkę i zażyłem. Po chwili wszystko wróciło do normy i tak już zostało do końca.

36 km – pierwsza strefa hydro. Łapię iso i wkładam do koszyczka. Staram się podgonić grupę, bo nie wszyscy zwolnili i po dziesięciu sekundach już nie mam napoju, bo wypada na asfalt. Czule go odprowadziłem wzrokiem i sięgnąłem po własny zapas, który wiozłem na plecach. Dodam, że startowałem z 3x0.75 zapasu nawodnienia, więc strata dodatkowego picia nie była wielka. Gdzieś za Tucznem pojawia się auto jadące z przeciwka, którego nie miało prawa tam być. Kierowca łaskawie w ostatniej chwili zjechał na bok, a swoje uwielbienie dla kolarzy dał poprzez wyciągniętą w naszą stronę przez okno rękę z wysuniętym środkowym palcem. Chyba tylko szybkiemu tempu peletonu zawdzięcza, że nikt błyskawicznie nie zareagował i nie poleciał w jego stronę duży zestaw bidonów. Ciężki przypadek z kolesia.

60 km – doganiają nas harty z sektora „C”. To musiało w końcu nastąpić. Osobiście nie mam nic przeciwko aby siąść im na koło i bez skrupułów to robię :) Od czasu do czasu widać wóz serwisowy Shimano pomagający pechowcom. Niestety również są kolizje, które będę widywał aż do mety. Chyba już jesteśmy po nawrocie na Gnieźnieńskiej.

70  km – zjadam profilaktycznie drugi żel, abym z „braku prądu” nie zaparkował w pewnym momencie pyskiem w asfalcie.

76 km – drugi punkt hydro, kolejne wywrotki. Sokolim wzrokiem wytypowałem butelkę z wodą trzymaną przez wolontariusza, namierzyłem niczym snajper i po chwili już była moja. Wypiłem połowę, reszta znalazła swoje miejsce na rozgrzanej głowie.

90 km – nieoczekiwanie pojawił się trzeci punkt hydro, którego nie było w planach wyścigu. Kolejna flaszka wody padła moim łupem. Niestety znowu były wywrotki. Pięć kilometrów dalej zjadam ostatni żel i mam po nim wizję swojej osoby na podium. Po czasie okazało się, że był z Kolumbii, a skład specyfiku nieznany. Grunt, że wizje po nim były fantastyczne, lecz niestety nierealne ;-)

100 km – uff, nareszcie wjechaliśmy do Poznania z tej samej strony co wyjeżdżaliśmy, cały czas dużą grupą. Staram się trzymać czołówki, ale gdy podganiam grupę stając na pedałach, łapią mnie od jakiegoś czasu skurcze w udach. Na Warszawskiej stawka ciągnie się jak z gumy, nogi mnie palą, harty skaczą do przodu, a ja jak ratlerek kąsam własne zęby i ledwie nadążam za wszystkimi. Nie poddaję walki przed czasem.

110 km – Antoninek. Znak 5 km do mety. Stawka nieco zwolniła, ja wyszarpałem kilka pozycji do rankingu ambitnych amatorów. Na Światopełka widzę latający rower i kolarza na glebie. Po jego minie wnioskuję, że w tym momencie mógłby zabić prowodyra jego gleby, jeśli takowy był. Browarną mocno w dół i pod górę, skręt w prawo który znam doskonale i który biorę po wewnętrznej zyskując jeszcze kilka pozycji, a następnie ostatnia prosta. Próbuję dojść dwójkę kolarzy będących przede mną ale...

...116,3 km wyprzedzam tylko jednego i META!!! Zjeżdżam pod strefę finishera, odbieram medal i czekam na Krzycha, który przybywa niebawem.




Gratulujemy sobie i po chwili dołącza do nas Monika z Wojtkiem, którzy nam kibicowali. Po chwili idziemy po jedzenie i napoje w w/w strefie. Trochę przypomina to system kartek z minionej epoki. Cokolwiek dostaję, zaraz mam to odhaczone na opasce zawodnika. Gdy zaryzykowałem pytanie o dodatkowe piwo, wzrok wolontariuszki o mało co mnie nie wbił w glebę. Pytanie o trzecie w takiej sytuacji już nie miało sensu, o czwarte było bezpodstawne, piąte wydawało się nierealne :). Spędziliśmy tam około 15 minut i nastąpiła ewakuacja. Odebraliśmy swoje rowery i ruszyliśmy do auta, którym przyjechał Wojtek i zawiózł nas do domu. Nie dla tego, że nie mieliśmy sił na powrót o własnych siłach, ale moi goście mieli kawał drogi do domu, a jeszcze chciałem uszykować kolację, zanim ruszą w drogę.

Z samego wyścigu jestem bardzo zadowolony. Wykręciłem czas 3:04:31, co dało mi średnią 37,78 km/h. Mam nadzieję, że za rok znowu będzie mi dane pojechać w tej imprezie.



                                   Tuż przed zapakowaniem do auta. Rower nie wielbłąd, też musi pić :)









  • DST 35.49km
  • Czas 01:19
  • VAVG 26.95km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Serwisówkami do serwisu po serwis

Czwartek, 8 września 2016 · dodano: 08.09.2016 | Komentarze 4

W zwykłych okolicznościach dałbym sobie spokój dzisiaj z rowerem, ale że okoliczności były niezwykłe, to mój tyłek znalazł się na siodełku. Tymi okolicznościami była potrzeba wyregulowania tylnej przerzutki, gdyż po pracy wszystkie punkty są już zawsze zamknięte.

Bez napięcia na dystans ruszyłem spróbować szczęścia w dwóch serwisach. Ale zanim dojechałem do pierwszego, przed Lusowem skręciłem w drogę, która zawsze mnie kusiła nieznanym kierunkiem. Gdy już nią jechałem, rozpostarły się przede mną serwisówki, którymi także jeszcze nigdy nie jechałem. Najpierw obadałem lewą flankę, potem prawą, a następnie pojechałem prosto aby wynurzyć się w Przeźmierowie. Skoro tam dotarłem, to dojechałem do pierwszego na mojej liście sklepu rowerowego i tak jak myślałem zastałem go zamkniętym. Zawróciłem i jadąc tą mieściną, wyhaczyłem okiem Jurka machającego mi z auta. Zatrzymałem rower, usiedliśmy na przystanku i przegadaliśmy dobre pół godziny. Następnie pojechałem do Skórzewa i w drugim serwisie otrzymałem odpowiedź od gościa przeżuwającego bułkę za ladą, że od ręki nie ma opcji i trzeba rower zostawić. Podziękowałem i prościutko pojechałem do domu, gdyż zrobiłem się mocno głodny, tym samym kończąc dzisiejszą rundkę śmiesznym kilometrarzem. Teraz dwa dni przerwy i w niedzielę szybka setka z tysiącami kolarzy.

Plan na niedzielne ściganie mam mocno sprecyzowany, a mianowicie robić wszystko aby się nie wychylać i nie stanąć na podium :) Idę w zakład o każde pieniądze, że mi się to uda zrealizować hehe.
Kategoria szosa