Info
Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2018, Październik1 - 2
- 2018, Wrzesień3 - 3
- 2018, Lipiec3 - 5
- 2018, Czerwiec13 - 4
- 2018, Maj14 - 3
- 2018, Kwiecień17 - 8
- 2018, Marzec10 - 5
- 2018, Luty1 - 0
- 2017, Grudzień1 - 0
- 2017, Listopad5 - 0
- 2017, Październik11 - 6
- 2017, Wrzesień15 - 11
- 2017, Sierpień5 - 1
- 2017, Lipiec14 - 42
- 2017, Czerwiec14 - 55
- 2017, Maj14 - 25
- 2017, Kwiecień15 - 47
- 2017, Marzec15 - 98
- 2017, Luty11 - 45
- 2017, Styczeń7 - 41
- 2016, Grudzień17 - 99
- 2016, Listopad12 - 70
- 2016, Październik13 - 57
- 2016, Wrzesień16 - 77
- 2016, Sierpień11 - 26
- 2016, Lipiec17 - 166
- 2016, Czerwiec15 - 103
- 2016, Maj14 - 94
- 2016, Kwiecień21 - 172
- 2016, Marzec11 - 81
- 2016, Luty12 - 80
- 2016, Styczeń3 - 40
- 2015, Grudzień14 - 85
- 2015, Listopad12 - 76
- 2015, Październik19 - 89
- 2015, Wrzesień21 - 122
- 2015, Sierpień4 - 15
- 2015, Lipiec21 - 63
- 2015, Czerwiec15 - 50
- 2015, Maj22 - 100
- 2015, Kwiecień14 - 106
- 2015, Marzec14 - 97
- 2015, Luty12 - 77
- 2015, Styczeń10 - 33
- 2014, Grudzień3 - 7
Wpisy archiwalne w miesiącu
Kwiecień, 2016
Dystans całkowity: | 1268.77 km (w terenie 122.71 km; 9.67%) |
Czas w ruchu: | 49:31 |
Średnia prędkość: | 25.62 km/h |
Maksymalna prędkość: | 58.00 km/h |
Liczba aktywności: | 21 |
Średnio na aktywność: | 60.42 km i 2h 21m |
Więcej statystyk |
- DST 91.15km
- Czas 02:47
- VAVG 32.75km/h
- VMAX 48.00km/h
- Temperatura 13.0°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Ścig, fun i fart czyli Supermaraton Obornicki
Sobota, 16 kwietnia 2016 · dodano: 17.04.2016 | Komentarze 23
Jak zaplanowałem tak zrobiłem, czyli zapisałem się na Maraton Obornicki. Tak było kilka tygodni temu.Wczoraj odebrałem pakiet startowy i wróciłem do domu zrelaksować się przed jazdą.
Następnego dnia budzik pokazał, że sprawnie działa i wykopał mnie z wyra skoro świt. Wszystko było spakowane do torby dnia poprzedniego, więc rano nie musiałem sobie zawracać głowy duperelami. Naturalnie rower do niej się nie zmieścił :) Wypiłem kawę, zrobiłem przedziałek i razem z M. ruszyliśmy w drogę do Obornik. Droga przebiegła bez przeszkód i po dotarciu na miejsce miałem dwie godziny do startu. Chwilę się poszwendaliśmy po okolicy, potem zrobiłem 10km rozgrzewki i powoli zajechałem na miejsce startu. W końcu nadeszła kolej na naszą grupę (start co 2min) i ruszyliśmy.
Przed startem
Strach w oczach ;-)
Początek spokojny. Następnie zaczęło się szarpanie, nierówna jazda i uwalnianie adrenaliny. Po kilku kilometrach okazało się, że jadę już tylko z jedną osobą. Niestety był za mocny, tempo za wysokie dla mnie. Powiedziałem, że ja odpuszczam bo się ujedziemy w dwójkę. Zwolniłem i podłączyłem się do tych za mną. Od tego momentu jazda stała się płynna. Niestety po chwili doszła nas i wyprzedziła kolejna grupa. Ktoś krzyknął:
Może oni wcale nie są tacy mocni? - i pociągnęliśmy za nimi.
Ja wytrzymałem jakieś 3km i..... podziękowałem. Byli zdecydowanie za mocni :) Na tym etapie (to był około 22km) byłem zdyszany, zdegustowany i napakowany mocnym postanowieniem, że na cholerę mi takie ściganie. Ponownie połączyłem się z tymi co mnie dogonili.
Na tym etapie w kilka osób zaczęliśmy równo współpracować i już znowu byłem zadowolony z uczestnictwa w czymś takim. Ot taka mała zmiana nastroju jak u baby :)
Na czterdziestym kilometrze był bufet. Wody nie chciałem, pierwszego banana nie złapałem, a za drugim podejściem chwyciłem połówkę (tego owocu, nie flaszkę hehe) i jechaliśmy dalej. W pewnym momencie zorientowaliśmy się z Piotrem (nr 24), że w zasadzie tylko w dwójkę pracujemy na zmianach reszta się wiezie, a jak już wyjdą na przód to tempo spada. W końcu widząc przed sobą od dłuższego czasu inna parę przyspieszyliśmy, urwaliśmy naszą ekipę, dogoniliśmy i zaczęliśmy w czwórkę współpracować. I było nawet fajnie, ale niestety od momentu obrania kierunku powrotnego, wietrzysko pokazało pazurki.
Wiało dosyć mocno. Z boku, na wprost, z drugiego boku. Tempo wyraźnie spadło. Na tym etapie wyścigu w zasadzie kto miał mnie wyprzedzić to już to zrobił, a wyprzedzającymi była nasza grupka, która się powiększała o tych co złapali koło. Niestety wkrótce było jasne, że pracuje nas tylko trójka (z czego jeden prawdziwy wiekowo senior - szacun). W takim zestawieniu zbliżaliśmy się do mety.
6km od niej zerwaliśmy tych, co tylko nygusowali na kole.
3km od finiszu dojechał do nas ktoś, kto wyglądał jak PRO.
Ostatni odcinek minął nie wiadomo kiedy. Pojawiła się w zasięgu wzroku meta, dałem co miałem w pedały, nogi zapiekły i...... z naszej czwórki przeciąłem linię mety jako trzeci.
Uff nareszcie meta :)
Kawałek dalej otrzymałem medal i z Piotrem pojechaliśmy jeszcze kilkaset metrów rozluźnić nogę. Zaraz potem zostałem namierzony przez Monikę i poszliśmy oglądać przyjazdy kolejnych szosowców.
Zabawa się udała, jest fun :)
Pół godziny później dotarła do mnie informacja, że w szkole dają obiad dla zawodników.
Nigdy nie odpuszczam darmowych posiłków hehe.
Niestety okazało się, że potrzebny jest do tego talon załączony w pakiecie startowym, który oczywiście został w domu. Po krótkiej negocjacji jednak otrzymałem prawo do koryta i zjadłem co mi dali.
Dalej to powstała mała konsternacja co robić dalej. Monika najwyraźniej chciała jechać do domu, a ja zostać do końca, gdyż było sporo nagród do rozlosowania. Najgorsza w tym wszystkim była spora rozpiętość czasu, gdyż do zamknięcia imprezy było grubo ponad 2h. Dodatkowo od jakiegoś czasu padał deszcz i było lekko chłodno. Doszliśmy bezboleśnie do porozumienia, przeczekaliśmy jakoś ten bezczynny czas i w końcu nadszedł moment wręczania nagród. zwycięzcom poszczególnych kategorii. Tu nie miałem żadnych szans się załapać na cokolwiek.
W końcu nadszedł moment losowania nagród. Tu muszę nadmienić, że suma ich to ponad 50tys. zł, a więc organizator imprezy stanął na wysokości zadania. Co mi się bardzo podobało to fakt, że było ich dużo, a nie jedna o wielkiej wartości.
Pierwsi szczęśliwcy zgarniali ze sceny różne nagrody: koszulki, talony na paliwo, krawaty i koła do szosówki.
Dobra, wiadomo że o tym co po wyścigu nie piszę tylko po to, aby nastukać liter do tego wpisu :)
Deszcz zacinał, wiatr wiał, Monika powoli traciła cierpliwość, a jeszcze trochę tych gadżetów było na scenie. I nadszedł moment gdy prowadzący wyczytał MÓJ numer!!!
WYGRAŁEM KOMPLET KÓŁ DO SZOSY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
DT SWISS R24 SPLINE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Całe szczęście że mam uszy, bo inaczej uśmiech by mi skończył z tyłu głowy :). Nigdy nic nie wygrywam, a tu taki fart. W podskokach odebrałem nagrodę w strugach deszczu i po chwili już jechaliśmy do domu. Tym szczęśliwym zbiegiem okoliczności wytrąciłem Monice wszelkie argumenty odnośnie długiego czekania na finał imprezy, pękły niczym bańka mydlana.
PODSUMOWANIE
Piotr (24) dziękuję za wspólną jazdę i pomoc w momentach mojego kryzysu. Jechało się super, szkoda że inni jechali na sępa.
Monika dziękuje za cierpliwość wyrozumiałość. Było warto ;-)
Impreza zorganizowana doskonale. W zasadzie nie było powodów do narzekań. Ja wywiozłem tylko dobre wspomnienia, a wygrane koła to BOMBA BONUS!!!!!!!!!
Średnią z 91km osiągnąłem około 32.5km/h. Liczyłem na ciut więcej, ale pretensje tylko do siebie. Żarcie, browary forever ;-)!!!!!!!
Przypadkiem zaliczyłem trzy gminy: Ryczywół, Połajewo, Budzyń. Też fajnie.
Kategoria 100 i więcej, Gminy, szosa, ścigi
- DST 61.41km
- Czas 02:10
- VAVG 28.34km/h
- VMAX 58.00km/h
- Temperatura 12.0°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Biedruskowa pętla
Środa, 13 kwietnia 2016 · dodano: 13.04.2016 | Komentarze 6
Szybka rundka przed śniadaniem. Taki początek mógł zmylić nawet mnie. W gruncie rzeczy miałem na myśli to, że obudziłem się wcześniej niż zwykle i przez to ciut wcześniej wyruszyłem.Korki, szlabany, ścieżki rowerowe. To wszystko towarzyszyło mi aż do Golęcina. Potem było już super. Przez Strzeszyn, Psarskie, Złotniki, Suchy Las dojechałem na Morasko aby tamtejsze górki mnie
pomęczyły. Następnie szybki zjazd za Radojewem i dojazd do Biedruska. Za to przy wyjeździe z Promnic, natrąbiło na mnie jakieś auto tyle, że kierowca zapewne teraz będzie miał dobry humor przez co najmniej tydzień, za to jak zrugał nieprzepisowo jadącego rowerzystę.
Inna sprawa, że jak ja bym miał w swoim aucie tak kiepski klakson, to zapadłbym się pod ziemię ze wstydu ;-)
Kawałeczek dalej natrafiłem na sfrezowaną nawierzchnię. Jadąc po niej powoli, zrównałem prędkość jazdy to kroku idącego drogowca i grzecznie z uśmiechem zapytałem:
Przepraszam bardzo, czy nie wie pan kto ukradł tutejszy asfalt?
Chłopisko się uśmiechnęło szczerze i zapewnił, że to ich robota ale położą nowy :)
Kolejnym punktem programu była Murowana Goślina którą objechałem i skierowałem dalszą jazdę w stronę śniadania. Znaczy domu hehe.
Po kilkunastu kilometrach zakończyłem dzisiejszą jazdę. Teraz czekają mnie dwa dni bez roweru.
Kategoria szosa
- DST 43.56km
- Czas 02:11
- VAVG 19.95km/h
- Sprzęt scott scale 80
- Aktywność Jazda na rowerze
Frajda w najczystszej postaci
Wtorek, 12 kwietnia 2016 · dodano: 12.04.2016 | Komentarze 6
Plan pedałowania był ustalony już od momentu, kiedy to moja głowa straciła styczność z poduszką :) Oczywiście mając na względzie moją skromną osobę nic to nie znaczy, gdyż podczas jedzenia przed wyjazdem skromnego śniadania, nieopatrznie rzuciłem okiem za okno (dobrze że nie oknem za oko hehe), a za nim spokojnie sobie padał deszczyk. Kap kap kap.Z wrażenia aż mi kanapka wyhamowała w poł drogi do ust i tak zawisła. A ja bardzo nie lubię jak moje jedzenie nie dociera do swego miejsca przeznaczenia.
Tak mnie to poruszyło, że aż wstałem i wysunąłem czujnik opadów (prawą rękę ) za balkon. Faktycznie opad był i nie było widoku na koniec siąpania. Zatem przeorganizowałem szeregi i wdrożyłem plan „B” czyli MTB, a asfalty zamieniłem na piachy Puszczy Zielonki.
Pierwsze kilometry oczywiście poszły ciężko. Dojechałem do „Maruszki”, a za nią skręciłem w tereny rzadziej przeze mnie uczęszczane. I tak dojechałem do Ludwikowa, a kręcąc dalej dotarłem do punktu w którym zawsze zawracałem. Dzisiaj postanowiłem pojechać totalnie nie znanymi mi duktami. Opłaciło się. Po chwili zobaczyłem przed sobą jakieś zabudowania, a przed nimi stadko czegoś sarnopodobnych. Ekspertem nie jestem, wymyślać nie będę. W każdym razie widok przepiękny. Gdy podjechałem bliżej, stadko czmychnęło do lasu, a zabudowania okazały się Nadleśnictwem Babki.
Parłem dalej w nieznane niczym dzik w żołędzie mając z tego dużo radochy. Zwierzaki co jakiś czas wyskakiwały z lasu i chowały w nim na powrót. W końcu wyjechałem tuż przed Zielonką i od tego momentu wiedziałem doskonale gdzie jestem. Przejechałem wioskę i znalazłem się na drodze prowadzącej do Dąbrówki Kościelnej. Tu musiałem już niestety zawrócić. Kawałek wracałem po własnych śladach ale po chwili minąłem miejsce z którego wyjechałem i skierowałem na Czernice. Po drodze minąłem stosy drewna.
Oj nie można mi staremu piromanowi pokazywać takich rzeczy. Kocham ogniska, a im większe tym lepsze :)
Następnie zrobiłem fotkę czegoś tam. W każdym sezonie robię temu czemuś zdjęcie. Nie wiem dlaczego ale to mi się bardzo podoba.
Po wyjeździe z Czernic ponownie dotarłem do Uroczyska Maruszka aby przy akompaniamencie ponownych opadów deszczu, kierować się do domu dobrze znanymi duktami.
W pewnym miejscu natknąłem się na znak zakazujący wejścia. Ale ja nigdzie nie wchodziłem, tylko wjeżdżałem więc mnie nie obowiązywał. Jak zawsze z resztą ;-)
Dawno już jazda po lesie nie sprawiła mi tyle frajdy. Spokój, cisza, biegające zwierzaki, zapach po deszczu. Chce się żyć!!!
Potem pomyślałem o czekającej mnie pracy. Rurka mi zmiękła, łzy rozpaczy zakręciły w oku oberka, a mina zrzedła jak u dzieciaka który właśnie usłyszał, że gwiazdor w tym roku ma urlop macierzyński i z prezentów będą nici :(
Kategoria MTB
- DST 53.79km
- Czas 01:50
- VAVG 29.34km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Spotykając Kubicę ;-)
Poniedziałek, 11 kwietnia 2016 · dodano: 11.04.2016 | Komentarze 9
Dzień wolny. Rzadkość, rarytas ale przez to bardzo cenny. Na tyle cenny, że o mało co nie przespałem całego. Po włączeniu telefonu zobaczyłem ponaglająco – pytające wiadomości od Tomasza z którym umówiłem się niezobowiązująco na jakąś rundę. Po krótkiej rozmowie okazało się, że jemu bardziej zależy na czasie niż mi i nic nie wyszło ze wspólnego kręcenia.Z domu wytoczyłem rower równo w południe z zamiarem dorocznego przebadania jakości asfaltu do Pobiedzisk. Do wysokości Dębogóry nie licząc paskudnego wietrzyska jakoś droga wyglądała. Potem nastąpiły odcinki gdzie ciężko było dostrzec spod łat i dziur pierwotną masę bitumiczną. Katastrofa dla szosówki.
Dopiero za Tucznem jakość znacznie się poprawiła na tyle, że mogłem skupić uwagę na czymś innym niż przednie koło. I dobrze się stało, bo w pewnym momencie dostrzegłem stojącego za płotem Roberta Kubicę. Zatrzymałem rower, podszedłem i chwilę pogadaliśmy :) Po chwili ruszyłem dalej i po kilku kilometrach dojechałem do Pobiedzisk.
Kubica jak się patrzy :)
Następne podejście do tego odcinka zrobię nie wcześniej niż za rok.
Teraz się zaczęło prawdziwe Eldorado. Wiatr centralnie mnie pchał, prędkość przelotowa znacznie wzrosła, a szerokie pobocze drogi z Gniezna, dawało spory komfort psychiczny. Pedałowałem z takim zapamiętaniem i gorliwością, że zaskoczył mnie fakt wyprzedzenia mojej skromnej osoby przez pędzący IC.
Jak mógł ktokolwiek być szybszy ode mnie? Ano ktoś znalazł w sobie tyle odwagi ;-)
Kolejne kilometry uciekały równie szybko i po chwili już wjeżdżałem do Janikowa w którym zboczyłem z dotychczasowego szerokiego szlaku i skręciłem na lokalne dróżki którymi dotarłem do domu.
Kategoria szosa
- DST 43.00km
- Teren 20.00km
- Czas 02:25
- VAVG 17.79km/h
- Sprzęt scott scale 80
- Aktywność Jazda na rowerze
Miecz Demoklesa
Sobota, 9 kwietnia 2016 · dodano: 10.04.2016 | Komentarze 3
Od tygodnia wisiała nade mną wycieczka na MTB, niczym Miecz Demoklesa. Rzeczony miecz wisiał momentami tak nisko, że gdy podnosiłem głowę, to nadziewałem się na niego niczym szaszłyk, a w słoneczne dni rzucał na mnie cień jak parasol :)Gdy tylko się obudziłem, M. z radosnym szczebiotem zapytała:
Idziemy na rower?
Ależ oczywiście odpowiedziałem, z najwyższą chęcią.
Czasami sam siebie zadziwiam, jak niektóre kłamstwa tak gładko mi przechodzą przez gardło. To chyba lata praktyki hehe. Po tych słowach wziąłem w obroty ekspres do kawy, uruchomiłem przyciskiem, a gdy wykonałem obrót po kawę, Monika stała już gotowa do wyjścia z rowerem u boku. Rzuciłem na szale cały swój czar, urok i powab, ale wszystko co udało mi się osiągnąć, to 30 minut zwłoki na błyskawiczne śniadanie.
Po dwudziestu dziewięciu minutach zamknęliśmy za sobą drzwi i ruszyliśmy na rodzinną mini wycieczkę rowerową. Tak samo jak przed tygodniem pojechaliśmy w stronę Strzeszynka. M. prowadziła, ja ubezpieczałem tyły. Przez moment i tylko przez moment objąłem prowadzenie, które oczywiście zaprocentowało niekontrolowaną zmianą planu trasy. Gdy się zorientowałem, byliśmy już w połowie mostu i po krótkiej naradzie postanowiliśmy pojechać starszą Wartostradą aby po chwili być na Sołaczu. A skoro tam byliśmy, to zaproponowałem lody z Kościelnej. Niestety moja druga połowa mnie zignorowała, gdyż dla niej było za chłodno. Inna sprawa, tylko raz w życiu słyszałem jak ten zmarzluch powiedział, że jest jej ciepło. To było jak zwiedzaliśmy hutę szkła i stała przy otwartych drzwiach pieca ;-)
Następnie zagłębiliśmy się w Golęcin i wtopiliśmy w tłum weekendowych rowerzystów. Spokojnym tempem dotarliśmy do Strzeszynka gdzie spostrzegłem brak jakiejkolwiek słodkiej przekąski w kieszonce. Okrutne i bolesne przeoczenie z mojej strony :)
Powoli zaczynają w wolnych dniach być tłumy w takich miejscach. Ale to dobrze, duch zdrowia drzemie w narodzie.
Po rekonesansie wzrokowym okolicy z poziomu pomostu rozpoczęliśmy jazdę powrotną z uwzględnieniem zaliczenia drugiej strony jeziora. Po przyjemnej części kiedy to jeździliśmy po lesie, przyszedł niestety czas na przedzieranie przez miasto i związane z tym wątpliwe atrakcje. Przez ostatnie trzy kilometry jasność sprawnego i rozumowania przesłaniał mi głód i myśl o czekającym obiedzie.
Czarniejsza strona tego medalu jest taka, że niestety jedzonko najpierw sam musiałem zrobić :(
I aby była całkowita jasność. Bardzo lubię nasze spokojne jazdy z M. i wleczenie się noga za nogą, a moje wieczne na to utyskiwanie stanowi tylko i wyłącznie stały element przekomarzań ;-)
Kategoria MTB, w ślimaczym tempie
- DST 62.88km
- Czas 02:16
- VAVG 27.74km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień świra
Piątek, 8 kwietnia 2016 · dodano: 08.04.2016 | Komentarze 6
Piątek. To raczej ostatni dzień szosowania w tym tygodniu. Tym bardziej nie było nad czym się zastanawiać. Wyjątkowo miałem czas na normalne śniadanie przed jazdą, co samo w sobie było już nienormalne. Chciałem zakombinować z kierunkiem jazdy, ale kierunek wiatru wybił mi to skutecznie. Zdecydowanie nie chciałem jechać ostatnich 20km pod wiatr, więc wybrałem wariant tradycyjny, łudząc sie przy okazji, że będzie on równie tradycyjnie spokojny. I niestety tutaj w moim rozumowaniu nastąpiła pomyłka.Do Rokietnicy wszystko przebiegało wręcz szablonowo. I tak właśnie powinno przebiegać. Niestety wyjeżdżając z tej miejscowości zauważyłem z lewej strony włączające się do ruchu z podporządkowanej auto. Robiło to w sposób na tyle subtelny, że pomyślałem iż kierowca mnie widzi, przepuści i następnie wyprzedzi. O ja naiwny. W kolejnej fazie jego (auta) manewru, gdy byliśmy na jednej wysokości zacząłem być spychany na krawężnik. Od kolizji uratował mnie mój krzyk. Auto stanęło. Poleciała wiązanka. Najwyraźniej doszła celu, bo okno zostało otwarte, a w środku paniusia z przyspawanym do fotelika dzieciakiem. I jeszcze ma do mnie jakieś żale.
Ale o co panu chodzi? - przecież machnęłam ręką że przepraszam!
Kurwa, o moje zdrowie mi chodzi!!!!
Ręce mi opadły, na szczęście nie dalej jak na kierownicę i pojechałem dalej.
W Mrowinie zawróciłem i wszystko znowu było piękne i normalne. Na Golęcinie przystanąłem przy fachowcach tworzących ścieżkę rowerową i zapytałem z czego będzie?
Z masy bitumicznej czyli asfaltu hehe. Bingo!!!
Gdy przekroczyłem pięćdziesiąty któryś kilometr, będąc akurat na al. Solidarności, wyprzedziła mnie Honda. Nic w tym dziwnego, ale pomiędzy nas w czasie tego manewru ciężko by było wcisnąć skrzydło komara. To też jeszcze sam w sobie nie jest jakoś wybitnie odosobniony przypadek. Ale gdy spojrzałem na oddalające się auto zobaczyłem..... no nie, nie mogłem w pierwszej chwili w to uwierzyć.
Z okna kierowcy wysunęła się ręka z wyciągniętym palcem wskazującym i pokazał na ścieżkę rowerową będącą po drugiej stronie ulicy.
Dla jasności. Od tamtej ścieżki oddzielały mnie trzy pasy jezdni w moim kierunku, pas zieleni z barierkami i trzy pasy ruchu w kierunku przeciwnym. Poza tym nie miałem obowiązku jechać tamtą ścieżką.
Na mój gest/odpowiedź przyhamował, przyspieszył, znowu przyhamował i pojechał w siną dal. Widocznie przeanalizował, że z dalszej ewentualnej konfrontacji nic dobrego by nie wynikło ani dla niego, ani dla mnie. Mądra decyzja.
Bezpiecznie i cało dotarłem na osiedle, lecz zanim znalazłem się w domu, odwiedziłem serwis rowerowy z powodu wydobywających się dźwięków od strony sterów. Pobieżna diagnoza wykazała prawdopodobny defekt łożyska. Serwisant obiecał, że podejmie próbę naprawy w środę. Zobaczymy.
Kategoria szosa
- DST 61.52km
- Czas 02:11
- VAVG 28.18km/h
- VMAX 45.00km/h
- Temperatura 11.0°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Standard taki, że aż oczy łzawią :)
Czwartek, 7 kwietnia 2016 · dodano: 07.04.2016 | Komentarze 5
Ku mojemu własnemu zaskoczeniu, moje nogi nawet chciały dzisiaj funkcjonować jako napęd, pomimo ich ponadnormatywnego wyzyskiwania we wtorek. Aura się utrzymuje więc trzeba było to wykorzystać. Zatem wykonałem klasyczną rundkę do Mrowina.Przy Pancerniaku spotkałem kumpla jadącego autem do pracy i wymieniliśmy pozdrowienia. Na Koszalińskiej cały czas trwają głęboko zaawansowane prace przy tworzeniu nowych ścieżek rowerowych. Kawałek dalej dogoniłem kogoś na szosie, ale chłopak się męczył wioząc coś ciężkiego w plecaku, a ja nie mogę patrzeć na cierpienia innych, więc go wyprzedziłem i sprawnie dojechałem do półmetka. Droga powrotna była z wiatrem za co jestem zawsze wdzięczny opatrzności.
Będąc już na zakorkowanej Bałtyckiej, znalazłem lukę w sunących autach tuż przed samymi światłami pozostawioną przez gapkowatego kierowcę. Stanąłem na pedałach, docisnąłem i patrząc na zmieniającą kolory sygnalizację zdołałem skręcić w Chemiczną na ziel...... pomar..... na aktualnie wyświetlanym kolorze. Nie bądźmy zbyt drobiazgowi ;-)
Następnie pokonując kilka ostatnich prostych, zameldowałem się w osiedlowym sklepiku po śniadanie.
Temperatura wahała się między 11 – 16 i zdecydowanie rękawki wraz z nogawkami były wskazane.
Jeszcze zdążę kiedyś błysnąć nagim ciałem :)
Kategoria szosa
- DST 201.60km
- Czas 07:10
- VAVG 28.13km/h
- VMAX 51.00km/h
- Temperatura 22.0°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Poznań - Bydgoszcz - Toruń
Wtorek, 5 kwietnia 2016 · dodano: 06.04.2016 | Komentarze 23
Skoro wczorajsze kręcenie odbyło się pod hasłem „Oszczędzaj nogi, bo masz tylko dwie”, to dzisiejsza jazda miała się odbyć zgodnie z twierdzeniem „Zajedź nogi, skoro masz aż dwie” :)Poranny widok z okna
Pogoda nareszcie zaczęła przypominać ideał. Plan dalszej jazdy zrodził się w tygodniu i po małych roszadach z dniem wolnym, uzgodnieniu szczegółów z Tomaszem współtowarzyszem wyjazdu i ustaleniu kierunku jazdy, który ze względu na zmienny wiatr pozostawał do samego końca nieznany, został ostatecznie ukierunkowany na Toruń z zaliczeniem Bydgoszczy.
Co dziwne, mimo wczesnej godziny obudziłem się kilka minut przed czasem. Na śniadanie zjadłem mistrzowską porcję pierogów z mięsem (lubię delikatne śniadanka hehe), których sporo zostało z wczorajszej nadprodukcji, wypiłem obowiązkową kawę i w zasadzie byłem gotowy do drogi, gdyż wszystko miałem uszykowane dnia poprzedniego. Korki odbębniłem, a dalej puściłem się Wartostradą oglądając Katedrę o poranku. Punkt zborny ustalony był na Lotos Śródka i tam też zawitałem kilka minut przed czasem. Te kilka minut oczekiwania pozwoliły mi się zorientować że:
- nie włączyłem Stravy
- zgubiłem papierowe ksero map z wytyczoną trasą do granic Wielkopolski ( bo tyle tylko miałem materiału do wytyczenia w tym kierunku)
- licznik rowerowy już „zjadł” 33% z tego krótkiego dystansu. Dziwne
Tomasz przyjechał punktualnie i po przywitaniu oraz pamiątkowym zdjęciu ruszyliśmy w zaplanowaną trasę. Ponownie została zaliczona droga w korkach do Koziegłów. Później było już tylko lepiej, a za Czerwonakiem zwykły codzienny ruch. Gdzieś za Murowaną Gośliną Tomasz wypatrzył małe kameralne jeziorko, a zrobienie fotki uzasadniło krótką przerwę.
Następnym punktem programu były Skoki, w których delikatnie się zakręciliśmy, aby po chwili znaleźć się w tym samym miejscu i na właściwej drodze. Od tego momentu jechaliśmy śladem gps. Początkowo droga była kiepskiej jakości, na szczęście później nastąpiła poprawa. W międzyczasie zrobiło się na tyle ciepło, że został zarządzony krótki postój na zrzucenie zbędnych ciuchów. Nieopatrznie miejsce zostało wybrane przy młodych byczkach.
Dlaczego nieopatrznie? – bo gdy jeden z nich rozpoznał w mojej osobie przodującego w regionie mięsożercę, chyba mu się to nie spodobało, a w jego oczach zobaczyłem żądzę odwetu :)
Czy ten byczek z byka spadł, skoro myślał, że się będę z nim bił?
Bo mu zjadłem pół rodziny?
I to by miał być powód :)?
A propos. Braciszek był ostatnio lekko żylasty jako roladka ;-)
Nawiasem mówiąc, spokojnie mógłbym stanąć z nim w szranki, ale komu w drogę temu czas i z tą oto wymówką oddaliliśmy się od napastnika, a ja zachowałem niesplamioną dumę walecznego wojownika hehe.
Ten z prawej miał do mnie jakieś "ale"
Kawałek dalej w Kłodzinie stał przy drodze, chyba już nie nowy wóz strażacki. No może był tylko trochę używany ;-)
Ale to co nas spotkało po kilku kilometrach, nie puściliby w wiadomościach przed 23:00 z powodu nadmiaru wrażeń i wyrażeń. Dramat, mordęga, zgrzyt szprych, przekleństwa, szukanie winnych czyli DROGA BRUKOWA O DŁUGOŚCI 2-3KM. Tak, to ja tak wytyczyłem trasę. Zaraz zapewne będą się mnożyć pytania dlaczego tędy. A zatem uprzedzam. Droga tak została poprowadzona bo:
- gminy w Wielkopolsce same się nie zaliczą
- wytyczając trasę nie wiedziałem o istnieniu tej drogi o takiej nawierzchni
Jasne? – no mam nadzieję, że się rozgrzeszyłem :)
Trzęsawki jednak nie zamierzałem dostać, więc spokojnie, poboczem, po trawce przejechałem to cholerstwo. Tomasz zgrzytał potem zębami, bo mu to średnią zepsuło hehe.
Czy naprawdę trzeba tu cokolwiek pisać?
Większą miejscowością na naszym szlaku był teraz Żnin. Wytropiliśmy w nim spożywczaka do którego wszedłem z zamiarem uzupełnienia płynów, a wyszedłem dodatkowo z drożdżówką. No nie całkiem z całą, bo była tak perfekcyjna, że jeszcze przed kasą miałem już jej tylko połowę. Niestety kasjerka nie dała się na to nabrać i skasowała za całą. Co za czasy, wszystko człowiekowi policzą hehe. Tomasz jak zobaczył ten łakoć, zaraz pobiegł i też sobie kupił.
Gdyby w Poznaniu były takie wypieki, to ja bym się toczył a nie chodził z obżarstwa!!!
Za Żninem był niestety spory ruch na drodze. Aby nie jechać drogą ekspresową zmuszeni byliśmy wjechać do Szubina. Następnie luksusową drogą zbliżaliśmy się do Bydgoszczy, ale zanim to nastąpiło, wyhamowało nas skutecznie w Białych Błotach, gdyż najprostsza trasa miała w sobie znamiona zakazu poruszania się rowerami. Spytałem człowieka pracującego na słupie o drogę i kierunek dla nas oczywisty wybił nam z głowy jako z góry skazany na oddalanie się od zamierzonego punktu pośredniego naszej trasy. Z kolei kolejna zapytana o drogę osoba dość jasno i precyzyjnie wyjaśniła jak dotrzeć boczną droga do Bydgoszczy. Niestety zawirowania w kosmosie i luźny układ plam na słońcu spowodowały, że zanim znaleźliśmy właściwy azymut, to dwukrotnie znaleźliśmy się w czarnej d...... po prostu zabłądziliśmy. Trzeci wybór drogi był trafiony w dziesiątkę. Za to, aby nigdy nie znaleźć się na takim leśnym dukcie z rowerem szosowym, dałbym o wiele więcej niż dziesiątkę. Piach po osie, piach po kolana. Momentami miałem wrażenie, że to właśnie tutaj kręcono większość scen „W pustyni i w puszczy”. Osobiście wybrałem wariant „B” pokonywania tej drogi mianowicie poruszałem się skrajem lasu prowadząc rower. Chyba była to jedyna rozsądna opcja. Gdy dotarliśmy do asfaltu, znowu zaistniał dylemat: którędy dalej?
Z opresji wybawił nas taksówkarz, którego zatrzymałem i dokładnie wytłumaczył jak dalej. Teraz już bez przeszkód wjechaliśmy do miasta. Od tego momentu przestał mi działać licznik rowerowy i mimo prób uruchomienia nie chciał zaskoczyć. Pech :(
Bydgoszcz. Miasto jak miasto, niczym mnie nie oczarowało i niczym nie przeraziło. Ok, wyjątek stanowił most przez który wyjeżdżaliśmy na Toruń. Zanim jednak tam wyjechaliśmy, kupiłem dla nas napoje.
Cholerną zaletą jest - nie jadąc samemu, spokój podczas jakichkolwiek zakupów o swój rower, bo zawsze wiadomo, że ktoś ma na niego oko.
Potem tradycyjnie trochę pobłądziliśmy, aby ostatecznie skierować się do Torunia inną drogą niż zaplanowałem. Miało to swoje dobre strony, bo droga okazała się w miarę komfortowa z szerokim poboczem i oczywiście przejechałem wspomnianym mostem. Niestety nie było jak się na nim zatrzymać i zrobić fotki. Szkoda.
W połowie drogi jakość asfaltu znacznie uległa pogorszeniu. Momentami na łatach i nierównościach wpadałem wraz z rowerem w dziwne wibracje. I po jednych z takich wstrząsów Tomasz coś zaczął za mną krzyczeć. Zatrzymałem się i w prezencie dostałem od niego mój własny licznik. Musiałem poluzować cholerstwo w czasie prób uruchomienia i niedokładnie zakliknąłem.
Dzięki Tomek!!!
I nareszcie Toruń. Zrobiłem zdjęcie roweru przy tablicy i pognaliśmy dalej, gdyż była spora szansa, że zdążymy na pociąg powrotny o 16-tej z hakiem. Cały odcinek z Bydgoszczy zmagaliśmy się z wiatrem wiejącym centralnie z przeciwka. Masakra!!!
Prawie meta
Zdążymy. Tomasz dokręcał brakujące kilometry do 200, a ja w tym czasie kupowałem bilety. Do pociągu wsiedliśmy 5 minut przed odjazdem. Niestety nie było już czasu, aby cokolwiek kupić do jedzenia lub picia, więc wyruszyliśmy co prawda planowo, ale o suchym pysku i pustych brzuchach.
Nawiasem mówią bardzo lubię jazdę pociągami, zapewne przez to, że rzadko mam na to okazję, ale to czym nam przyszło podróżować przeszło moje najgorsze koszmary. Na moje oko nasz skład powinien już być złomowany w dniu mojego przyjścia na świat, ale ten egzemplarz wbrew prawom natury jakoś przetrwał, miał się dobrze i chyba jeszcze pojeździ jakieś..... kilkadziesiąt lat :)
Ogary poszły spać. Nie jednak nie spały tak trzęsło ;-)
Kilka stacji po tym jak ruszyliśmy dosiadł się do nas gość, który jak wyszło z rozmowy miał kiedyś do czynienia z rowerami. A skoro tak to nie omieszkałem zapytać, czy nie ma czasami odsprzedać piwa. Miał tylko jedno dla siebie. Co za pech :(
Kilka stacji dalej dosiadło się kolejne towarzystwo. Znowu zarzuciłem wędkę, zapytałem i.... o błogosławiony towarzyszu podróży, niech twoje imię będzie wielbione w pieśniach ludowych. Miał i odsprzedał, niestety tylko jedno. Ale to "niestety" dotyczyło tylko Tomasza, który z resztą nie chciał.
Jak można nie chcieć? Ale to już niech rozsądzają światlejsze od mojego umysły.
Piwo było jakie było, ale smakowało wybornie. Niczym ambrozja!!! Niestety miało jeden poważny mankament. Strasznie szybko się skończyło :(
Wagonu medali to piwo na targach konsumenckich może nie zdobyło ale smakowało wybornie
Gadając z Tomaszem o wszystkim nagle go oświeciło, że jedziemy przez Poznań Wschód i mogę wysiąść wcześniej.
Chyba miał mnie dość i znalazł sposób na wcześniejsze pozbycie się mnie hehe.
Za Pobiedziskami zacząłem zbierać powoli manele i gdy zajechaliśmy na wspominaną stację, pożegnaliśmy się i wysiadłem. Stąd miałem jeszcze 5 km do domu, co pozwoliło mi osiągnąć ostateczny dystans dnia 201 km. Pięknie.
W oczach miałem dwa pragnienia. Jeść i pić!!!
Kiedyś wykreśliłem tę trasę aby była jak by co. I się przydała. Obliczenia lekko chybiły jeśli chodzi o dystans, bo pierwotnie zakładane było na taką rundę 170 km, ale miejsce spotkania plus jakieś objazdy zgotowały miłą niespodziankę w postaci „dwusety”. Płakać nie ma nad czym ;-)
Dodatkowo droga została tak wytyczona, aby złapać trzy gminy Wielkopolski w tamtym rejonie, a reszta to wartość dodana.
W sumie wpadło 10 gmin: Mieścisko, Kłecko, Mieleszyn, Janowiec Wielkopolski, Szubin, Białe Błota, Bydgoszcz, Dąbrowa Chełmińska, Zławieś Wielka, Toruń.
Tomasz bardzo dziękuję za wspólny wypad i towarzystwo. Mam nadzieję, że wspólnie jeszcze coś dalszego wykręcimy.
Kategoria Gminy, szosa, 200 z plusem, OSP
- DST 53.13km
- Czas 01:55
- VAVG 27.72km/h
- VMAX 47.00km/h
- Temperatura 18.0°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Czy to już? Nadeszło? Czy aby na pewno? - moje kochane ciepełko :)
Poniedziałek, 4 kwietnia 2016 · dodano: 04.04.2016 | Komentarze 12
Dzisiejsze kręcenie odbyło się pod hasłem „Oszczędzaj nogi, bo masz tylko dwie” i miało za zadanie mnie nie zmęczyć. Ot taka poniedziałkowa fanaberia. Dystans też zaplanowałem mniejszy niż zazwyczaj.Ciepło nareszcie zawitało na nasze tereny. Może jeszcze nie takie aby od rana jechać pokazując skórę na nogach i rękach, ale robi się bardzo przyjemnie. Dzisiaj nie wydarzyło się nic ciekawego. Po prostu wykręciłem swój dystans, postałem na przejazdach kolejowych i w korkach, oraz zobaczyłem Astona Martina DB9 (wyprzedzał mnie trzy razy to się napatrzyłem), co nie jest codziennym zjawiskiem w naszym kraju. Chyba że jest się jego właścicielem, wówczas widziany jest codziennie :)
Jako ewenement uznałem po raz pierwszy w tym sezonie wysuszony do dna bidon. Jeszcze trochę i zacznę zabierać dwa :)
Kategoria szosa
- DST 40.77km
- Teren 20.00km
- Czas 02:31
- VAVG 16.20km/h
- Temperatura 16.0°C
- Sprzęt scott scale 80
- Aktywność Jazda na rowerze
Bike Family 2016 rozpoczęty!!! Co za emocje hehe
Sobota, 2 kwietnia 2016 · dodano: 02.04.2016 | Komentarze 10
Ten dzień musiał kiedyś nadejść. Dzień w którym rodzinna wycieczka rowerowa była tak samo nieunikniona jak wstający dzień po nocy, niczym jesień nadchodząca po lecie, jak ciepła woda w Bałtyku. Ok z tym ostatnim to lekko przesadziłem :) Musiało to się wydarzyć i basta. Uzbrojeni w bidony i zapał do jazdy wyruszyliśmy.M. jako przewodnik prowadziła naszą dwuosobową procesję. No i mnie szczerze mówiąc/pisząc zaskoczyła. Gdzieś doczytała o nowej ścieżce rowerowej zwanej chyba Wartostradą i mnie tam zaciągnęła. Zjechaliśmy z Hlonda i ku mojemu zaskoczeniu rozpostarła się przed nami idealnie równa asfaltowa droga dla rowerów. Wow, to władze miasta zrobiły prezent rowerzystom. Jechało się zaiste godnie. A pod wiaduktem natrafiliśmy na ciekawe graffiti. Niektórzy mają zdolne łapki.
Jazda przez miasto na MTB ma trochę większy urok niż na szosie, ze względu na możliwość poruszania się chodnikami, przez co nie potrzeby przedzierania między autami. Naturalnie daleki jestem od przyznania, że tak robiliśmy, wszak wszystkim wiadomo, że przepisy tego zabraniają ;-)
Od Sołacza było już spokojnie i przyjemnie. Stonka rowerowa wyległa w ilościach hurtowych, a my tą ilość własnymi osobami jeszcze powiększyliśmy. Wszędzie chmary biegaczy i rowerzystów. Dojechaliśmy do pomostu w Strzeszynku, tam się odbył krótki postój na nawodnienie organizmu (niestety tylko jakimś soczkiem) i pojechaliśmy dalej okrążając jezioro. Rusałkę również objechaliśmy z drugiej strony. Następnie przyszła kolej na „fascynujące” miejskie ścieżki i powolne człapanie pod wiatr.
A to lustro :)
Kategoria MTB