Info
Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2018, Październik1 - 2
- 2018, Wrzesień3 - 3
- 2018, Lipiec3 - 5
- 2018, Czerwiec13 - 4
- 2018, Maj14 - 3
- 2018, Kwiecień17 - 8
- 2018, Marzec10 - 5
- 2018, Luty1 - 0
- 2017, Grudzień1 - 0
- 2017, Listopad5 - 0
- 2017, Październik11 - 6
- 2017, Wrzesień15 - 11
- 2017, Sierpień5 - 1
- 2017, Lipiec14 - 42
- 2017, Czerwiec14 - 55
- 2017, Maj14 - 25
- 2017, Kwiecień15 - 47
- 2017, Marzec15 - 98
- 2017, Luty11 - 45
- 2017, Styczeń7 - 41
- 2016, Grudzień17 - 99
- 2016, Listopad12 - 70
- 2016, Październik13 - 57
- 2016, Wrzesień16 - 77
- 2016, Sierpień11 - 26
- 2016, Lipiec17 - 166
- 2016, Czerwiec15 - 103
- 2016, Maj14 - 94
- 2016, Kwiecień21 - 172
- 2016, Marzec11 - 81
- 2016, Luty12 - 80
- 2016, Styczeń3 - 40
- 2015, Grudzień14 - 85
- 2015, Listopad12 - 76
- 2015, Październik19 - 89
- 2015, Wrzesień21 - 122
- 2015, Sierpień4 - 15
- 2015, Lipiec21 - 63
- 2015, Czerwiec15 - 50
- 2015, Maj22 - 100
- 2015, Kwiecień14 - 106
- 2015, Marzec14 - 97
- 2015, Luty12 - 77
- 2015, Styczeń10 - 33
- 2014, Grudzień3 - 7
- DST 61.75km
- Czas 02:20
- VAVG 26.46km/h
- VMAX 42.00km/h
- Temperatura 8.6°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Nie do wiary
Piątek, 18 marca 2016 · dodano: 18.03.2016 | Komentarze 6
Trzeci dzień z rzędu udało mi się wyskrobać czas na rower, chociaż moje nogi wcale się z tego tak nie cieszyły. To w końcu piąty dzień z rzędu kiedy męczę je w ten, czy inny sposób. Ale nieważne, nogi i dzieci głosu nie mają – jak powiada prastare Chińskie przysłowie :)Początek – korek, wiadomo
Potem miasto – nuda, wiadomo
Za Golęcinem – normalniej, wiadomo
Tylko dlaczego wiadomo również, że musiał być wiatr? A był i to wcale nie jakaś popierdółka, tylko zimne, porwiste, przenikające do szpiku kości cholerstwo. Ale ja go rozumiem, jest jeszcze zima. Ostatnie trzy dni. Potem zimnym dzionkom mówię grzecznie WON!!!
Gdy tak się męczyłem przyszło mi do głowy aby dzisiejszą rundkę skrócić do 50km, a jako wymówkę miałem lekki brak czasu. I nawet to była prawda. Ale gdy dotarłem do domniemanego szybszego półmetka, moje własne ego pchnęło mnie bezpardonowo dalej. Co miałem robić? – z nim się nie należy spierać, więc przesunąłem półmetek we właściwe miejsce, czyli do Mrowina ;-)
Uff, dojechałem. Co ważniejsze, od tego momentu wiatr przestał być wrogiem. Daleki byłem od nazwania go przyjacielem, kumplem lub kochankiem ale wrogiem nie był.
Rozpocząłem łatwiejszy etap powrotny. Wszystko szło po mojej myśli aż do Golęcina, bo skoro się spieszyłem to któryś przejazd musiał być zamknięty. No i był. Wyczekałem się kilka minut i ruszyłem dalej. Ponownie przedarłem się przez miasto, dotarłem do Chemicznej i... szczęka mi opadła. Wszystko zakorkowane w obie strony. Zacząłem się więc przepychać między autami i.... szczęka, żuchwa, dziąsła, usta, słowem wszystko mi opadło wrażenia na asfalt. Dlaczego?
Ano dlatego, że auta jadące w moim kierunku zaczęły się przemieszczać do prawej strony, a te z przeciwka do lewej robiąc mi miejsce na przejazd pośrodku . Sprawiało to wrażenie rozsuwanego zamka. Jak żyję czegoś takiego nie widziałem. I tak to trwało jakiś kilometr, aż do Gdyńskiej. Od dziękowania kierowcom wyrwałem sobie ręce ze stawów, ale warto było. Można? – Można!!!
Opiszę tę sytuację i prześlę do TVN, może wyemitują to w programie „Nie do wiary :)”
Oczywiście do domu dotarłem spóźniony ;-)
Kategoria szosa
- DST 62.71km
- Czas 02:20
- VAVG 26.88km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Burza w szklance mózgu
Czwartek, 17 marca 2016 · dodano: 17.03.2016 | Komentarze 16
Drugi dzień z rzędu bezchmurne niebo. To już prawie kumulacja.Bez zbędnych ceregieli rozpocząłem jazdę i tradycyjnie po chwili wziąłem udział w programie „godzinka kontemplacji w korku”. Już od tego momentu w moim mózgu rozpoczęła się istna batalia o to, co zjem dzisiaj na śniadanie. Do finałowej rozgrywki weszły: jajecznica na frankfurterkach oraz wędzona makrela. Ile razy któreś z nich znajdowało się na wygranej pozycji, nie jestem w stanie zliczyć. Sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie :) Do ostatniej chwili żadne z nich nie mogło być pewne zwycięstwa i trwało to przez cały trening. Dobrze jak jest o czym myśleć w czasie jazdy ;-)
Za drugim szlabanem nareszcie zrobiło się pusto i mogłem spokojnie pokręcić. Na Psarskim skierowałem się do Złotnik, a następnie pokonałem najpiękniejsze dzisiaj 3km, kiedy to z licznika nie schodziło 40km/h Naturalnie nie muszę dodawać, że działo się to za sprawą wiatru wiejącego centralnie w plecy. (teraz skłaniałem się ku jajecznicy hehe) Po kolejnym skręcie nie było już tak kolorowo. Tym bardziej, gdy za Radojewem wyprzedzał z przeciwka kolumnę pojazdów kamikaze, a na jego drodze byłem JA. Chociaż w zasadzie nie mogę tak nazwać tego debila, bo kamikaze mieli na uwadze unicestwienie siebie i innych w wyższym celu. A ten bezmózgi kretyn postawił sobie za cel nadrzędny skasowanie mojej osoby. Nie udało mu się. Na tym etapie wygrywała makrela :)
W dalszej jeździe objechałem Murowaną Goślinę i gdy już zacząłem sobie ostrzyć moje ostatnie trzy zęby na ekspresowe ostatnie 15km z podmuchami w plecy, wówczas okazało się, że wiatr miał w tym czasie zupełnie inne plany. Wiało w każdym możliwym kierunku, tylko nie w moje plecy. Taki już los jadącego po szosie.
W mordęwindowy los!!!!!!!
Ostatecznie kończąc rowerowanie zadałem sobie pytanie czy:
- jestem za zgładzeniem prosiaka i niecnym wykorzystaniem kury aby zaspokoić swój głód?
- czy raczej za uśmierceniem niczego niewinnej rybki
Pecha miała świnka i kura. Wygrała jajecznica. Cześć ich pamięci ;-)
-
Kategoria szosa
- DST 56.97km
- Czas 02:07
- VAVG 26.91km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
KREWki kierowca
Środa, 16 marca 2016 · dodano: 16.03.2016 | Komentarze 7
Co za poranek dzisiaj mnie zaskoczył, normalnie prawie jak z bajki. Zaraz potem zafundował mi huśtawkę nastrojów, prawie jak w melodramacie.Grubo przed budzikiem wyrwała mnie ze snu jasność. Podszedłem do okna i stwierdziłem, że promienie słońca niczym nie ustępują tym letnim. Hurra!!!!!!!!
Niestety, gdy tylko mój wzrok pozbył się odrobiny snu z powiek, mina mi nieco zrzedła. Na samochodach był szron. Łeeee :(
Nie abym był w szkole kujonem, ale z tego co zapamiętałem z lekcji, to szron nie zapowiada upałów. Tak więc letnie ciuchy jeszcze nie miały po co wychodzić z szafy.
Na początku jazdy oczywiście korki mnie nie zawiodły i z prędkością rozwijającego się na wiosnę liścia, dobiłem do Bałtyckiej. Gdy już się wydostałem za miasto, odniosłem dziwne odczucie, że moje nogi nie chcą ze mną współpracować. A nawet, że to nie moje nogi. To efekt biegania które mam zamiar uskuteczniać jeszcze tylko do końca miesiąca i basta.
Przez Strzeszyn, Kiekrz, Rogierówko skierowałem się do Chyb, a dalej mijając Przeźmierowo wjechałem do Poznania. I gdy tak sobie spokojnie pokonywałem Bukowską, starając się jednocześnie nie widzieć ścieżki rowerowej biegnącej koło mnie (nie moja wina, że jezdnie jest równiejsza hehe), wówczas kontem oka zobaczyłem zrównujące się ze mną auto. Równocześnie dojrzałem jakiś napis na boku i szczerze mówiąc myślałem, że to Straż Miejska będzie mi chciała wlepić mandat. Ale gdy usłyszałem przez otwarte okno samochodu:
„spierdalaj stąd huju, tam masz ścieżkę rowerową”...
...wówczas byłem już niemal pewien, że to nie przedstawiciele władz ;-) Dla całkowitej pewności omiotłem wzrokiem całe auto, a tam na boku jak wół widniał napis KREW. Nie to jednak na pewno nie Straż Miejska :)
Kolejne kilometry to walka z kręcącym się wiatrem i tabunami aut na ulicach miasta. Wymęczony z ulgą powitałem widok mego domostwa.
Kategoria szosa
- DST 61.33km
- Czas 02:19
- VAVG 26.47km/h
- VMAX 49.00km/h
- Temperatura 5.6°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
W poszukiwaniu utraconej mocy
Czwartek, 10 marca 2016 · dodano: 10.03.2016 | Komentarze 4
Skoro wczoraj było bieganie, zatem dzisiaj przyszedł czas na rower. Całe niebo było zasnute chmurami, więc krem do opalania zostawiłem w szafce ;-) W sumie leży tam nietknięty od późnego lata. Powoli od ubierania się w niezliczoną ilość ciuchów zaczynam dostawać delirki. Kiedy wreszcie przyjdą temperatury które będę mógł nazwać przyjemnymi?Ruszyłem przez miasto. Przebiłem się przez nie, niczym przez okopy przeciwnika, na szczęście bez strat własnych. Gdy tylko wyjechałem za Golęcin poczułem się, jakby ktoś dołożył mi kotwicę. Ciężko mi się jakoś kręciło ale miałem nadzieję, że ten stan rzeczy minie i będzie poprawa.
Po skręcie na Złotniki stan ciężkiego kręcenia faktycznie minął, zaraz po tym jak napotkałem przeciwny wiatr, którego w dodatku nie było widać. Od tego momentu jechało mi się bardzo ciężko. Wspomnianą przedtem kotwicę teraz jakby mi ktoś zacumował w polu. Toczyłem się do przodu jak wóz z węglem. Pojęcia nie mam z czego mi się wzięła taka niemoc. Kawałek dalej trafiłem na lokalne wyścigi, gdzie się mierzyły: Mercedes C vs VW Golf
Jak się zapewne domyślacie, wygrała niemiecka technologia ;-)
Na Morasku i jego hopkach pocierpiałem katusze. Na zjazdach przed Biedruskiem na chwilę odżyłem, ale tylko po to aby umierać na podjazdach przed Murowaną Gośliną. Całe szczęście, że ostatnie 15km wiatr mnie litościwie nie wstrzymywał, przez co dotarłem pod mój podjazd na osiedle, który pokonałem tylko i wyłącznie siłą woli. Za diabła nie wiem co ze mnie wyssało wszystkie siły.
W sumie to chyba wiem i znam winnego. A raczej winną.
Jest nią dieta!!! Paskuda, która każdego normalnego człowieka przyprawia o drżenie kolan i koszmary senne. Sprawia, że się ślinię na myśl o pierogach, a za kebaba lub pizzę mógłbym posłać na śmierć miliony istnień.
Faktem jest, że moja waga spada i mam nadzieję iż do końca marca zrzucę ile założyłem i powrócę do normalności objadania się) ;-)
Kategoria szosa
- DST 52.63km
- Czas 02:29
- VAVG 21.19km/h
- Sprzęt scott scale 80
- Aktywność Jazda na rowerze
Szlakiem upadłych ambon
Sobota, 5 marca 2016 · dodano: 05.03.2016 | Komentarze 1
Moje serce było od rana w rozterce za sprawą wiatru który po jednym dniu przerwy, znowu ruszył dupsko aby przeszkadzać rowerzystom w spokojnym pokonywaniu kilometrów. Po krótkiej chwili wahania (1h) wybór padł na MTB, bo wybitnie nie miałem ochoty na zapasy z nim. Przed startem sprawdziłem dokładnie opony, bo jak pokazał wczorajszy prezydencki przypadek, gówno chodzi po ludziach i wszystko się może zdarzyć. Inna sprawa, że teraz wszyscy producenci artykułów gumowych trzęsą się strachu przed ewentualnym dochodzeniem Antoniego, którego życiowe motto to: dajcie mi człowieka, a ja znajdę winę, oraz dajcie mi zdarzenie, a ja znajdę sprawcę.Podobno w związku z ewentualnym śledztwem, kierownictwo Durex i Wrigley już podało się do dymisji ;-)
Wyruszyłem dziarskim krokiem kierując się na Wierzenicę. Wiaterek dmuchał przy tym godnie prosto w:
- oczy
- nos
- twarz
- okulary
- ziemniaki na talerzu
* niepotrzebne skreślić ;-)
To wszystko było jeszcze jakoś do zniesienia, ale gdy zbliżyłem się w pobliże kościoła w Kicinie i pierwszy lepszy powiew o mało mnie nie zatrzymał w miejscu, wówczas zmieniłem azymut i postanowiłem odwrócić kierunek jazdy. Zatem zagłębiłem się w lasy i po chwili stwierdziłem, że wietrzysko nadal i przeszkadza. I to w lesie!!!
To już był skandal!!!
Po kilku kilosach zobaczyłem przewróconą ambonę łowiecką, a po chwili drugą. Widać, że chyba są jakieś tarcia na linii myśliwi – obrońcy zwierząt.
Kto wie czy za tym nie stoi trzon naszego ptactwa, które zaczęło się o siebie obawiać,. gdy wzrosło niezadowolenie społeczeństwa w ostatnim czasie. Kaczka, Dudek, Donek mogli w tym maczać palce :)
Dalej raźno przejechałem przez Czernice, Zielonkę i skierowałem się do Dąbrówki Kościelnej. Na tym odcinku, na leśnym dukcie wyprzedził mnie z dużą prędkością i małym zapasem miejsca samochód z rejestracją PGN. Taka blacha zobowiązuje do debilnego zachowania i daje wiele do myślenia, czy aby za kierownicą nie siedział pensjonariusz tamtejszego zakładu zamkniętego dla psychicznie chorych.
W Dąbrówce zawróciłem, rozpoczynając tym samym drogę powrotną. Za Czernicami skręciłem w lewo aby dalszy powrót odbył się inną drogą. Okazało się to dużym błędem, bo leśniczy przy okazji wyrębu drzewa, część ścieżek zamienił w drogę czołgową nieprzejezdną nawet dla MTB. Kawał drogi pokonałem pieszo prowadząc rower. Prawdziwy dowcipniś z naszego leśnika. Po wyjeździe z lasu wiatr był moim najlepszym kumplem, co naprawdę rzadko się zdarza. Dojechałem do Wierzenicy, następnie kawałek asfaltem, później szutrem i w końcu dotarłem do domu.
Co by nie mówić, jazda góralem wymęczyła mnie dzisiaj jak mało kiedy. Klamkę mieszkania powitałem z należną jej czcią.
Same raczej nie upadły ;-)
Kategoria MTB
- DST 62.56km
- Czas 02:15
- VAVG 27.80km/h
- VMAX 50.00km/h
- Temperatura 11.0°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Jak korek w stuletnim winie
Piątek, 4 marca 2016 · dodano: 04.03.2016 | Komentarze 5
Nooooo. Nareszcie jakieś lekkie przedwiośnie do nas zawitało po plugawym tygodniu, pełnym deszczu i wilgoci. Zatem postanowiłem zainaugurować rowerowy marzec.Po porannych obowiązkach ubrałem się jeszcze zimowo, bo licho nie śpi, a marznąć nie zamierzałem. Ruszyłem dziarsko skąpany promieniami słońca, wysoko zawieszonego na nieboskłonie (wystarczająco poetycko ;-)???). Szybko na ziemię sprowadził mnie zator na Gdyńskiej w którym odstałem chyba za wszystkie moje dotychczasowe grzechy. Sam czułem się jak korek w stuletniej butelce wina. Chyba nawet taki sam czas zmitrężyłem w tym ogonku, bez możliwości wyprzedzenia lub ominięcia tych wszystkich samochodów. Gdy już się z tego wyrwałem, byłem o wiele wiele lat starszy :-)
Dobre samopoczucie wróciło, gdy opuściłem obszar zabudowany i raźno pomykałem Koszalińską. Tak się w tym dobrym nastroju zamyśliłem, że prawie zapomniałem skręcić na Złotniki. Ledwo się wyrobiłem wprawiając w popłoch wyjeżdżającego z podporządkowanej kierowcę auta. Moja wina. Dalsza droga wiodła wśród świeżo zaoranych pól które pachniały i do tego parowały. Na jednym z nich zauważyłem człowieka chodzącego z wykrywaczem metali. Moja ciekawość nakazała mi się zaspokoić, czego on tam się spodziewał znaleźć. Rozdarłem więc paszczę (daleko był):
Dzień dobry, co tu można znaleźć?
On - a różnie (kocham takie odpowiedzi, ale tylko kiedy ja je stosuję hehe)
A dokładnie? – nie ustępowałem.
Na przykład monety – chyba dotarło do niego, że trzeba mi rzucić jakiś ochłap informacji, bo się nie odczepię ;-)
A stare? – to pytanie postarzało go o kilka lat w swej natrętności
Stare. I nawet order kiedyś znalazłem - zaraz dodał, bo kolejne pytania mogły go albo zabić, albo doprowadzić do szału.
To życzę miłego dnia i powodzenia – zawołałem na odchodnym. Dotarło do mnie, że jeszcze chwilę i czasami jak gościa doprowadzę do ostateczności, to poznańska policja będzie szukać już nie tylko Ewy Tylman, ale również mnie. A tego bym nie chciał hehe.
Następnie przetoczyłem się przez Morasko, a za Radojewem dogoniłem i po chwili wyprzedziłem szosowca. Po chwili on mnie wyprzedził, a od Biedruska jechaliśmy koło siebie gadając na wszystkie tematy świata. Na gadaniu nam zeszło dobrych kilka kilometrów, a że nikt z nas nie miał ciśnienia na prędkość to średnia poleciała na łeb, na szyję. Rozstaliśmy się koło Bolechowa. Wiatr miałem nawet sprzyjający więc szybko mi zleciały pozostałe kilometry, Dobrze że szybko, bo czas to nie guma z nowoczesnych stringów i trzeba się było zaraz zacząć sposobić do pracy.
Bardzo przyjemny dzień na kręcenie kilometrów. Poproszę więcej takich!!!
Poszukiwacz Złotego Pociągu ;-)
Kategoria szosa
- DST 65.67km
- Czas 02:26
- VAVG 26.99km/h
- Temperatura 6.6°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Oszukany słońcem
Piątek, 26 lutego 2016 · dodano: 28.02.2016 | Komentarze 11
Za oknami zapanowała wiosna. Przynajmniej tak mi się wydawało do momentu, gdy wyszedłem na balkon. Pozostałości temperatur po nocnych przymrozkach panowały na dworze w najlepsze. Dałem sobie trochę dłuższy rozruch niż zazwyczaj, a następnie ruszyłem na ostatni trening w tym tygodniu.Jak to w sobotę, drogi wyjazdowe które są zazwyczaj zakorkowane, dzisiaj były całkowicie przejezdne. Gdy jeszcze się rozgrzewałem na Gdyńskiej, doszło do mojej świadomości trąbienie jakiegoś auta. Gdy zlustrowałem okolicę, okazało się, że o M. wracała do domu i mnie pozdrawiała.
Ma się tych kibiców w puszkach hehe.
Wyruszałem na dzisiejszą jazdę z zamiarem zrobienia pętli przez Biedrusko, ale kierunek wiatru zmienił moje wstępne plany. Zatem po staremu skierowałem się do Mrowina. Dodam tylko, że do wspomnianego miejsca momentami jechało się lepiej niż dobrze. Na niektórych odcinkach 40km/h nie schodziło z zegara. Wiedziałem, że w drodze powrotnej za ten luksus przyjdzie mi słono zapłacić. Po dojechaniu do półmetka skręciłem na Napachanie i..... zaraz tego pożałowałem. Wiało mi tak paskudnie w twarz, że miałem ochotę zawrócić. Moja walka trwała do momentu gdy drogowskaz obwieścił możliwość skrętu na Rokietnicę. Jako, że tą drogą jeszcze rowerem nigdy nie jechałem, to dałem się skusić, mając na uwadze delikatne skrócenie trasy, oraz ucieczkę przed wrednym wiatrem.
Jak to u mnie bywa, wiatr wcale nie zmienił kierunku natarcia wobec mojej skromnej osoby. Nadal jakimś cudem wiał prosto w twarz. Tak dojechałem do Rokietnicy i dalsza droga od tego momentu wiodła po „moich śladach”.
Termometr momentami pokazywał dziewięć stopi ciepła, a mnie tak przewiewało zimnym powietrzem, że miałem wrażenie głębokich minusów. W dodatku w trakcie szybkich obliczeń wyszło mi, iż zrobionych będę miał kilka kilometrów więcej niż zakładałem, a czas mnie trochę naglił. I tak właśnie wyszło skrócenie trasy „made in Darek”. Mnie to nie zaskoczyło w najmniejszym stopniu ;-)
Do mety dotarłem wychłodzony, głodny i spóźniony.
Kategoria szosa
- DST 61.51km
- Czas 02:18
- VAVG 26.74km/h
- VMAX 47.00km/h
- Temperatura 1.4°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Niejadalna kanapka
Czwartek, 25 lutego 2016 · dodano: 25.02.2016 | Komentarze 14
Szron na samochodowych szybach spowodował, że nie dane mi było dzisiaj wypróbować moich nowych rękawiczek jesienno wiosennych. A tak bardzo chciałem ;-) Zamiast tego ubrałem się na cebulkę i ruszyłem. Co dziwne temperatura odczuwalna według mnie była wyższa niż wskazania termometru (1,4). Momentami nawet słońce przygrzewało w plecy.Po odstaniu w obowiązkowych korkach, wyrwałem się z miasta i po kilku kilometrach oświeciło mnie, ze mogę dla odmiany zrobić pętlę przez Murowaną Goślinę, więc na Psarskim odbiłem w prawo i dotarłem do Obornickiej. Tam o dziwo napotkałem gigantyczny koras, którego nie miało prawa być o tej godzinie. Sprawa się wyjaśniła gdy przedarłem się do przodu. Kilka aut zaparkowało na sobie „na kanapkę”, czyli ktoś nie wyhamował, inni też się nie wyrobili i zrobił się mały karambol. A takie były ładne te autka hehe.
Zaliczyłem następnie Morasko, przetoczyłem się przez Biedrusko, wpadłem do Murowanej, a następnie z niej wypadłem aby ostatnie kilometry dymać pod wiatr którego nie było widać, ale który jednak było czuć.
Dzień bez zamkniętego szlabanu, dniem straconym – to chyba będzie moje motto na 2016r. PKP wykorzystało swoją przedostatnią szansę przed Owińskami na przyhamowanie mnie. Zabrakło mi 150m abym przejechał. Gdy zapory zostały otwarte, pokonałem żwawo ostatnie kilometry, wjechałem na osiedle morderczym podjazdem, kupiłem śniadanie i po chwili już byłem w domu.
Kolejna partia batonów orzechowo owsianych. Połowa klasyczna, połowa z dodatkiem kakao. Kto by się spodziewał,może to może być nawet smaczne ;-)?
Kategoria szosa
- DST 53.44km
- Czas 02:07
- VAVG 25.25km/h
- VMAX 47.00km/h
- Temperatura 7.4°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Bez mocy
Wtorek, 23 lutego 2016 · dodano: 23.02.2016 | Komentarze 2
Budzik morderca nie miał dla mnie dzisiaj serca. To, że sam go osobiście wczoraj nastawiłem na budzenie o 8:15 nie czyniło go nic mniej winnym wyrwania mnie ze snu. Oj jak bardzo mi się nie chciało podnieść. Spojrzałem za okno z nadzieją na deszcze, a tu jak na złość sucho. Po kliku minutach zatliła się jednak iskierka nadziei, gdy zaczęło kropić. Cały szczęśliwy zadzwoniłem do M. aby uzyskać potwierdzenie mokrych asfaltów, ale jak na złość otrzymałem wiadomość, że w Poznaniu już nie pada i to był tylko przelot. Mówi się trudno i piłem kawę dalej, aby zaraz potem wyruszyć na zrobienie porannej rundki.Na samym wstępie zaskoczył mnie wiatr którego wcale nie było widać. Zaraz potem zaskoczyła mnie moja własna niemoc, spowodowana wczorajszym dosyć późnym treningiem biegowym. Całe szczęście, że z góry zaplanowałem na dzisiaj skróconą rundę. Jadąc przez miasto cierpiałem jak wampir w hurtowni czosnku. Po wyjeździe z miasta cierpiałem już tylko jak normalny człowiek. Nogi miałem jak z betonu, powieki zamykały mi się z siłą średniowiecznego mostu zwodzonego. Ale parłem dalej z uporem maniaka. W Strzeszynie dopadł mnie deszcz, ale ku własnemu zaskoczeniu przewidziałem taką możliwość i zabrałem ze sobą przeciw deszczówkę.
Nawiasem mówiąc osobiście nie widzę większej różnicy pomiędzy tym: czy zmoknę od deszczu, czy będę cały mokry i ugotowany pod nieprzepuszczającą niczego kurteczką.
Do półmetka dojechałem ledwo żywy, a perspektywa powrotu była równie kusząca jak dożywocie w Sing Sing. Ale jak się powiedziało „A” to zgodnie z przysłowiem trzeba też powiedzieć cały alfabet ;-)
Droga powrotna była tylko ciut łatwiejsza za sprawą pomagającego wiatru. W końcu zobaczyłem moje osiedle i poczułem ulgę, że to już koniec jady, w czasie której mocy miałem tyle co bateryjka do zegarka.
A teraz ciekawostka. W końcu dzisiaj udało mi się dotrzeć do sklepu rowerowego Cyklotur na Ptasiej aby zareklamować rękawiczki które po miesiącu użytkowania zaczęły się pruć. Wszedłem do sklepu, przywitałem się i wyłuszczyłem problem pokazując felerny zakup wraz paragonem. Sprzedawca obejrzał rękawiczki przez około 5 sekund po czym zadał mi pytanie którego nie spodziewałem się usłyszeć w najśmielszych marzeniach. Mianowicie: „życzy pan sobie zwrot pieniędzy czy inny towar?”
To, że szczęka mi opadła aż do piwnicy nikogo to nie powinno dziwić. Musiałem wyjść ze sklepu i spytać przechodniów czy oby na pewno jestem w Polsce? Ludzie to potwierdzili.
Żadnego czekania na uznanie reklamacji, żadnej spychologii czy abym to ja nie uszkodził lub użytkował niezgodnie z instrukcją. W tym szoku wybrałem sobie nową parę, innej firmy. Otumaniony całą sytuacją wsiadłem do auta i pognałem do pracy.
Ciekawe czy jak się jutro obudzę, to ta cała sytuacja nie okaże się przypadkiem tylko pięknym snem :)
Kategoria szosa
- DST 56.21km
- Czas 02:07
- VAVG 26.56km/h
- VMAX 52.00km/h
- Temperatura 3.0°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Być jak Chuck Norris
Sobota, 20 lutego 2016 · dodano: 20.02.2016 | Komentarze 10
Doszło do tego, że można by pomyśleć iż ktoś mi wchodzi na ambicję. „Starszapani” już drugi raz się wstrzeliła z prognozowaniem moich ruchów rowerowych. Za trzecim razem bardzo proszę abyś napisała „kiedy nareszcie trafisz kumulację w lotto” i mam nadzieję, że to się spełni jak dotychczas ;-)Od samego mojego dzisiejszego przebudzenia była sobota, a co za tym idzie - weekend, czego dalszym ciągiem był otwarty poligon w Biedrusku. Skoro jeszcze mnie w tym roku tam nie było, to postanowiłem pokręcić kilometry inną trasą niż zazwyczaj. Kierunek wiatru znamionował powrót pod niego, jeśli bym chciał zrobić tą pętlę tak jak zawsze. Ale nie z nami takie Brunery numer. A może numery Bruner? Zapomniałem ;-) Nie miałem najmniejszego zamiaru wracać 16km, walcząc o przetrwanie z przeciwnymi podmuchami.
Zatem postanowiłem pojechać odwrotnie i najpierw skierowałem się do Murowanej Gośliny. Pchający silny wiatr sprawił, że ten odcinek minął szybciej niż wydanie 500zł na gadżety rowerowe z pieniędzy obiecanych przez rząd ;-) Później nie było już tak kolorowo i od Raduszyna zaczęła się wspinaczka pod zapomniane przeze mnie górki, mając w dodatku za przeciwnika twarzowy wiatr. Ten stan rzeczy trwał, aż w końcu dobiłem do Biedruska. Niestety tu zaczął się mały problem, bo od tej strony nigdy nie wjeżdżałem na poligon, a wyjeżdżając z niego, nie zwracałem uwagi na jakim odcinku drogi jestem.
Tak więc jadąc i zarazem przegrzewając swoje zwoje mózgowe, wybrałem po głębokiej analizie terenu, jedyną słuszną drogę. Niestety okazała się ślepym zaułkiem. Mnie to nie zdziwiło hehe. Zawróciłem do głównej drogi, pojechałem kawałek dalej i zaatakowałem kolejną jedyną słuszną odnogę. Minąłem tablicę, potem szlaban i trochę mi się nie zgadzało. Po chwili zacząłem jechać po betonowych płytach, których za diabła nie mogłem sobie przypomnieć. Gdy tak mnie trzęsło, otrzeźwiałem i zawróciłem bo oprócz tego, że najnormalniej w świecie zabłądziłem, to w dodatku szkoda mi było moich kół. Ponownie zawróciłem i dotarłem go głównej drogi.
Po kolejnym kawałku, z pewną dozą niepewności zagłębiłem się w następny zjazd. Bingo, brawo, pełen sukces. Nareszcie okazało się, że byłem na właściwym tropie. Mała rzecz a cieszy hehe. Przejechałem przez poligon, minąłem się z kilkoma rowerzystami oraz biegaczami i wyjechałem w Złotnikach. Przez głowę mi przeleciało aby pojechać przez Kiekrz, ale niestety czas naglił, bo obiad sam się nie zrobi i do pracy też trzeba iść. Obrałem więc azymut dom i rozpocząłem powrót przez Obornicką, Piątkowo i Winogrady. Na samym końcu mój przyjaciel wiatr znowu raczył mnie popychać. To miło z jego strony.
W podsumowaniu mogę napisać, że rozpocząłem sezon na gubienie się w akcji, czyli błądzenie w najlepszym moim wydaniu ;-)
Zupełnie jak Chuck Norris – Zaginiony w akcji 1/2016
Kategoria szosa