Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Follow me on Strava

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lipciu71.bikestats.pl
  • DST 62.53km
  • Czas 02:07
  • VAVG 29.54km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Senny koszmar

Czwartek, 27 października 2016 · dodano: 27.10.2016 | Komentarze 3

Na końcowym etapie mojego nocnego wypoczynku śniło mi się, że biegłem w maratonie. Już samo to było straszne, ale najgorsze w tym wszystkim był fakt, iż mnie się to podobało i byłem zadowolony z tego faktu. Ochyda!!!

Czerpanie radości z biegania jest chyba najbardziej obrzydliwym zboczeniem jakie jestem w stanie sobie wyobrazić :)

Z tego koszmaru wyrwał mnie dźwięk budzika i chyba po raz pierwszy w życiu, byłem mu wdzięczny za pobudkę. Aby odegnać złe biegowe demony, szybciutko narzuciłem na siebie stosowne szaty, chwyciłem w locie zbiegając ze schodów szosówkę i wystartowałem na poranną pętlę. Jesień się złociła dookoła, ja chłonąłem zapachy wilgotnej natury, a oczy nawałem widokami tłukąc jednocześnie poranne kilometry.

Trening jak trening, nic ciekawego w nim nie zaszło. Trasa oklepana wielokrotnie, a dystans 62 km doliczony do rocznego rozrachunku.

Jutro piątek. I co z tego?
Ano nic, tak tylko chciałem zaimponować tym, którzy nie mają kalendarza ;-)


Kategoria szosa


  • DST 46.21km
  • Teren 20.00km
  • Czas 02:08
  • VAVG 21.66km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

eMTeBe we mgle

Środa, 26 października 2016 · dodano: 26.10.2016 | Komentarze 6

Rzut oka za okno sprawił, że niewiele zobaczyłem. A to wszystko za sprawą mgły, która nadeszła nocnym cichaczem. Nie było się nad czym zastanawiać. Szosówka zostawała w domu, gdyż niekoniecznie chciałem aby we mgle zaparkował na mojej dupie jakiś samochód. Wyprowadziłem zatem MTB ze stajni i ruszyłem. Po dwóch kilometrach moje okulary miały na sobie tyle wody, że spokojnie mogły imitować małą fontannę. Problem polegał na tym, iż niewiele przez nie widziałem, więc wylądowały na kasku i tam już zostały do końca jazdy. Kręcąc przez miasto napotkałem pajęczynę, a obok niej wkurzonego pająka, że ktoś z jego pułapki zrobił sobie sieć na ryby. Swoją droga też bym się o to wpienił :)


Po chwili wjechałem w podmiejski las i obrałem azymut Strzeszynek. Nim do niego jednak dotarłem, zdążyłem elegancko usyfić rower i siebie na podmokłych miejscami duktach. Dodatkowo przez cholerną mgłę niewiele było widać. Czyżby ktoś testował doświadczalny program naszego błyskotliwego ministra obrony narodowej? Jakieś powalone brzozy też by się znalazły od biedy :)

                                                                                  Gdzieś tam coś jest. Ale co? 

W Strzeszynku obowiązkowo zaliczyłem pomost na którym trwało pasjonujące wpatrywanie się w nieruchome spławiki dwójki wędkarzy. Pogadaliśmy trochę o rybach, obejrzałem ich zdobycz, a po kilkunastu minutach ruszyłem na objazd (z plusem) jeziora. Plus w tym wypadku oznaczał dodatkowe kółko. Następnie kierując się na Rusałkę, zobaczyłem obwieszczenie z którego zostałem poinformowany, kto jest moim sąsiadem. Cóż, do tej pory inaczej sobie wyobrażałem moich sąsiadów ;-)


Objechałem drugie jezioro i na tym zakończyłem jazdę w pięknych okolicznościach przyrody, a rozpocząłem ponowne przedzieranie przez miasto w stronę naleśników, które zaplanowałem sobie na śniadanie. Pod dom dojechałem lekko spóźniony za sprawą pogawędki z wędkarzami.
Kategoria MTB


  • DST 87.73km
  • Czas 04:21
  • VAVG 20.17km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zew puszczy

Poniedziałek, 24 października 2016 · dodano: 25.10.2016 | Komentarze 3

Był plan, była pogoda, była okazja, były chęci. Zatem było wszystko co do szczęścia potrzebne. Rano zapakowałem MTB do auta i ruszyłem do warsztatu w celu naprawy tego drugiego. Samochód zostawiłem mechanikowi na skraju Puszczy Zielonki, a sam ruszyłem pohasać w terenie i oddać się tej przyjemności na czas naprawy. Jednak zanim zagłębiłem się w teren, odwiedziłem piekarnię i kupiłem rogala świętomarcińskiego. Zapakowałem go do kieszonki aby zjeść za chwilę w przyjemniejszym otoczeniu niż sklep osiedlowy. Za Dębogórą zrobiłem sobie maleńką przerwę, wszamałem rogala wychodząc z założenia, że jak do pieca nic nie wrzucisz, to daleko nie zajedziesz. A paliwo było godne i smaczne :)







Potem nastąpiła już tylko rozkosz. Doskonała pogoda, słoneczko, pachnący wilgotny las, cisza i ja kręcący na rowerze przed siebie. Nawet zaliczona mikrogleba na leżącym mokrym konarze, który przeskakiwałem ani na chwilę nie zepsuła mi humoru. Co kawałek wyłaniały się sarny, jelonki i inne dzikie ptactwo ;-) Nawet nie wiem kiedy dotarłem do Dąbrówki Kościelnej. Tam odwiedziłem lokalny sklepik, zjadłem drożdżówkę i popiłem Tymbarkiem. Pogadałem z właścicielem o grzybach których nigdzie nie ma i ruszyłem w dalszą drogę. Skręciłem na chybił trafił w jakąś ścieżkę i dalej również na czuja jeździłem po puszczy. W pewnym momencie ujrzałem drogowskaz informujący o Klasztornych Modrzewiach. Pojechałem w tamtym kierunku, a gdy tam dotarłem, zacząłem się zastanawiać jak do cholery wyglądają modrzewie? Jakieś drzewa były jak to w lesie, ale które jest jakie? Cóż, nigdy nie byłem mocny z ornitologii ;-) Musiałem wierzyć słowu pisanemu, że tam były.




Kręcąc się po okolicy odkryłem wiele nowych duktów, jednocześnie odkrywając, że wiele jeszcze mam tam do odkrycia. W końcu doszedłem do wniosku, że chyba powoli moje auto powinno być gotowe, więc niespiesznie okrężną drogą pojechałem do warsztatu. Na miejscu okazało się, że to jeszcze potrwa i nikt nie wiedział ile. Nie pozostało zatem mi nic innego jak pojechać do domu, a auto odebrać jutro, bo siedzenie kilka godzin i patrzenie innym na ręce, przedstawiało wyjątkowo mało kuszącą propozycję.

Na końcu Czerwonaka miałem pierwszy zgrzyt z debilnym kierowcą, a na wyjeździe z Koziegłów następny. Przy czym ten drugi podniósł mi już konkretnie ciśnienie, bo sytuacja wcale nie była wesoła. Ale przeżyłem i to bez kontaktu. Przejazd przez miasto na MTB to bułka z masłem. Trochę ścieżką, ciutek chodnikiem, odrobinę jezdnią. Góral znosi wszystko :)

Do domu dotarłem szczęśliwy i muszę stwierdzić, że z lekkim żalem. Żal dotyczy tego, iż po majowej przeprowadzce mam rzadko okazję pojeździć po tamtych terenach, które strasznie lubię. W przyszłym sezonie muszę sobie zaplanować całodzienną wyprawę po tamtych kazamatach.

Kategoria MTB


  • DST 46.26km
  • Teren 25.00km
  • Czas 02:37
  • VAVG 17.68km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Los naturos

Sobota, 22 października 2016 · dodano: 22.10.2016 | Komentarze 3

Było tak super, że niech fotki się wypowiedzą za mnie. Oszczędzając mi tym samym wysiłku w kleceniu zdań.

Prawda że wygodne ;-)?









  • DST 62.34km
  • Czas 02:14
  • VAVG 27.91km/h
  • Temperatura 8.1°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Przez przejazdy których nie było

Piątek, 21 października 2016 · dodano: 21.10.2016 | Komentarze 2

Poczułem się wywołany do tablicy stwierdzeniem, że może bym ruszył dupsko w okolice Stęszewa. W sumie dawno tamtędy nie jechałem, więc podjąłem wyzwanie z braku lepszego kierunku na trening przed pracą. Bocznymi drogami wdarłem się na trasę w kierunku Wrocławia. Gdy już zacząłem jazdę tą drogą, natychmiast dotarło do mojej świadomości dlaczego unikam tego kierunku. TIR za TIRem, sznur pędzących aut. To wszystko nie sprzyjało czerpaniu przyjemności z jazdy. Na szczęście to tylko kilka kilometrów udręki. Za to gdy już byłem w Stęszewie z chodnika zaczął wjeżdżać tuż przede mną na ulicę rowerzysta z gatunku tych, co się nie oglądają, błotnik im koleboce, a łańcuch skrzypi. Aby zapobiec ewentualnej kolizji ostrzegłem go werbalnie z braku dzwonka w miarę spokojnym okrzykiem: ej, ej, ej.

W odpowiedzi zawsze przyjaźnie nastawionego rodaka usłyszałem: CO KURWA?!

Duch rodzinnej sielankowej atmosfery w narodzie nie ginie :) Pozdrowiłem go równie serdecznie i po chwili skręciłem w prawo, co skutkowało parciem od tego momentu pod wiatr. W Mosinie natknąłem się na remont przejazdu kolejowego, który na szczęście dałem radę pokonać pieszo.


                                                                            Co ja nie dam rady:)?

Po kolejnym zwrocie w lewo, było już dużo sympatyczniej gdyż osłoniły mnie drzewa. Za to w gratisie zastałem w Puszczykowie kolejny rozgrzebany przejazd, który też dałem radę pokonać z buta. Za nim została rozpostarta przede mną droga w kolorze złota.



Po tych przeżyciach puściłem się przez Wiry do Komornik i tam stwierdziłem, że jeśli pojadę prosto do domu, to całkowity dystans wyjdzie mi jakiś taki nijaki. Zatem rozpocząłem jeszcze jedną pętelkę przez Gołuski i Palędzie. Za nim wbiłem się na swoją stałą trasę i po ośmiu kilometrach zameldowałem swoją obecność pod domem.

Osiem stopni, to był max jaki wycisnąłem dzisiaj z pogody. Za to chciało mi się policzyć, ile zakładam na siebie o tej porze roku i wyszło mi 19 sztuk elementów ubioru, razem z kaskiem okularami itp. Człowiek jest zmęczony zanim ruszy z domu.
Kategoria szosa


  • DST 63.21km
  • Czas 02:17
  • VAVG 27.68km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jak odchudzić szosówkę o 1.5 kg

Czwartek, 20 października 2016 · dodano: 20.10.2016 | Komentarze 5

Po poniedziałkowej secie w czasie której wypiłem mniej niż połowę zawartości bidonu, postanowiłem dzisiaj nie zabierać nic do picia, gdyż przy takich temperaturach napój powoduje szczękanie zębów. W ten oto sposób odchudziłem szosówkę o 1,5 kg. Taki carbon dla ubogich hehe. Tanie i genialne :) Adam Słodowy w życiu by nie wpadł na taki lifting. Oklaski i podziękowania za podpowiedź od innych domorosłych odchudzaczy rowerów proszę kierować do mojego mile połechtanego ego ;-)

Wczoraj padało, a dzisiaj rano ulice były jeszcze troszkę wilgotne i utrzymywała się lekka mgła. Za to prawie bezwietrzna aura i kilka stopni powyżej zera nastrajały pozytywnie do jazdy. Trasa, to moja najczęściej pokonywana pętla z półmetkiem w Mrowinie w czasie pokonywania której nic szczególnego nie zaszło. Ale ja wyznaję zasadę, że brak wiadomości to dobra wiadomość. Więc skoro nic ciekawego się nie zdarzyło, to też zajebiście. Minusem dzisiejszej rundy był lekko usyfiony rower, ale to drobiazg, bo frajda z jazdy była duża.

Zobaczymy co przyniesie jutro loteria pogodowa.
Kategoria szosa


  • DST 102.88km
  • Czas 03:47
  • VAVG 27.19km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rześka seta

Poniedziałek, 17 października 2016 · dodano: 18.10.2016 | Komentarze 6

Plan na dzisiejszy dzień rowerowy był, chęci na zrobienie setki były, pogoda..... cóż, tutaj mogło być dużo lepiej. To był mój dzień wolny i obudziłem się bardzo wcześnie, co zaowocowało bardzo długim rozruchem w trakcie którego dałem radę obejrzeć ponad dwugodzinny film, zjeść śniadanie i wypić kawę, jednocześnie patrząc z niepokojem na termometr, którego wskazania wyglądały jakby stanęły w miejscu, od czasu ostatniego zlodowacenia. W końcu nadszedł ten moment gdy wynurzyłem nos z domu i rozpocząłem pokonywanie dystansu.

Do Mrowina wiało nudą, gdyż trasa znana doskonale i wielokrotnie już pokonywana. Gdy skręciłem na Kaźmierz zrobiło się trochę ciekawiej, ale gdy go minąłem było już całkiem fajnie. Na polach trwały prace, czuć było zapach zaoranej ziemi i jesień w powietrzu. Na dokładkę asfalty w większości były gładkie. Dodatkowo wiatr prawie cały czas mnie popychał. W takim sielankowym nastroju dojechałem prawie do Bytynia, przed którym zrobiłem nawrót. Z moich wyliczeń wychodziło iż w tym miejscu wypadał półmetek. Po nawrocie zaczęła się masakra za sprawą zimnego przenikliwego wiatru, wiejącego od teraz wybitnie nie po mojej myśli. Ale służba nie drużba i do domu trzeba jakoś wrócić. W Kazimierzu jako nagrodę odwiedziłem cukiernię, pochłonąłem z niej dwa ciacha i dalej parłem przed siebie, aż do upragnionego ciepłego domku. Pod koniec poczułem, że znalazłem się w strefie nieprzyzwoicie gorącego powietrza. Natychmiast poszukałem potwierdzenia w rowerowym termometrze i znalazłem. Widniało na nim całe 8,2 powyżej zera :)

Setka została zrobiona i w ostatecznym rozrachunku wyszło mi, że ostatnie 45 km miałem pod mocny zimny wiatr, a to nie było fajne. Jestem raczej z gatunku ciepłolubnych. Ta rundka uświadomiła mi zarazem, iż o żadnym dłuższym dystansie w tym sezonie nie ma już mowy, jeśli chodzi o moją osobę. Jako dłuższy mam na myśli taki powyżej 150 km.



Świeżo zaorane pole. Moja dusza mieszczucha płacze i skacze z radości. Mała rzecz a cieszy :)

Kategoria 100 i więcej, szosa


  • DST 47.80km
  • Teren 25.00km
  • Czas 02:50
  • VAVG 16.87km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Tropiąc jesień

Sobota, 15 października 2016 · dodano: 15.10.2016 | Komentarze 7

Był cień nadziei. Mocny wiatr za oknem dawał cień szansy. Łudziłem się na jazdę szosówką. To wszystko legło zaraz po moim pytaniu do M. – czy idziesz dzisiaj ze mną na rower, skoro tak wieje?
Odpowiedź twierdząca zniweczyła moje plany, obróciła w perzynę i całe nadzieje w tym momencie nie były warte funta kłaków. No i fajnie :)

Oboje narzuciliśmy na siebie sterty ciuchów i wyruszyliśmy zobaczyć, czy jesień na dobre zagościła już w okolicznych lasach. Podczas przejazdu przez miasto wysmagał nas wiatr, ale po wjeździe nad Rusałkę było już znośnie. Na ścieżkach zalegała już pierwsza warstwa liści, lecz na inwazję kolorów trzeba jeszcze poczekać. W Strzeszynku rozdzieliliśmy się. Monika odjeżdżała jezioro swoim tempem, a ja ciut szybciej pojechałem dwa kółka. Następnie wróciliśmy drugą stroną Rusałki i zagłębiliśmy się w miasto. Potem przetestowaliśmy przejazd na Plewiska, którym mogą przecisnąć się tylko piesi i rowerzyści,  pozwalający uniknąć stania na zamkniętych szlabanach. Ostatni raz tamtędy jechałem około 25 lat temu i niedawno przypomniałem sobie o nim. Fajnie że jeszcze istnieje.

Na koniec jeszcze nastąpił jeszcze szybki zakup pyz na obiad i na tym zakończyliśmy weekendowy rozruch rowerowy.



A tak się kończy, gdy rowerzysta z pieszym walną browara. Oboje kończą na murku :)



  • DST 63.30km
  • Czas 02:16
  • VAVG 27.93km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zaszłem czy zaszedłem?

Piątek, 14 października 2016 · dodano: 14.10.2016 | Komentarze 5

Nawet nie wiem jak mam zacząć ze wstydu. Dzisiaj po raz pierwszy dosiadłem szosówkę w październiku. Trochę zawiniła pogoda, trochę obowiązki, a resztę kładę na barki dobrych zmian.

Dlaczego to ostatnie? Bo tego nikt nie zweryfikuje i nie udowodni mi, że to kłamstwo ;-)

Temperatury ostatnio nie rozpieszczają, rano ludziska skrobali auta, a to znak, że upału raczej nie mogłem się spodziewać. Ubiór na cebulkę, napoje na drogę sobie darowałem i ruszyłem w bój. Krzaki wyginał wiatr, oczy mi zaszły szronem, a ja popychany powiewami jechałem z lekkością, jednocześnie zamartwiając iż powrót będzie ciężki. Pierwsze 17 km super. Po zmianie kierunku już tak lekko nie było. Od Mrowina moja jazda przypominała film w zwolnionym tempie i niestety to nie była komedia. To był dramat! Każdy mój ruch przypominał naciąganie gumy z taką gracją parłem do przodu. W takim stylu pokonałem miejscowość Góra, Tarnowo Podgórne, Lusowo i .... tak aż do samego domu. To, że do niego w ogóle dotarłem zawdzięczam temu, iż naprawdę chciało mi się jechać, byłem spragniony ruchu i miałem parcie na dotlenienie. Ponadto czułem się zgwałcony przez dzisiejsze wietrzysko i teraz tylko myślę czy zaszłem z nim w ciążę, czy zaszedłem. Poprawna forma by była zaszedłem, ale skoro nie jest możliwe zajście przeze mnie w stan błogosławiony, to może jednak poprawnie by było napisać niepoprawnie, czyli zaszłem w ciążę? Ledwie rozgryzłem czy pierwsze było jajo czy kura, a już mnie nurtuje kolejna zagwozdka. Jak tu spokojnie żyć?

Dzisiaj jest 14 październik i mam przejechane zaledwie 160 km. I to jest właśnie coś, co można śmiało nazwać skandalem ;-).

Czy pogoda na resztę miesiąca pozwoli podreperować wynik?
Czy znajdę czas na jakąś setkę?
Czy zrobi się jeszcze ciepło?
Czy dowiemy się kto posadził brzozę w Smoleńsku?

Na te i inne pytania postaram się poszukać odpowiedzi w niedalekiej przyszłości :)

Kategoria szosa


  • DST 52.42km
  • Teren 30.00km
  • Czas 02:25
  • VAVG 21.69km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Lokomotywa

Poniedziałek, 10 października 2016 · dodano: 11.10.2016 | Komentarze 5

Miała być setka. Już nawet wstawiłem wodę na makaron, który miał być moim śniadaniem, gdy dostałem kaprys wyjścia na balkon. A za nim kap, kap, kap. Cholerny deszczyk sobie padał niwecząc moje plany. Zatem zmieniłem plany żywieniowe, podjechałem do sklepu po bułki i na śniadanie zjadłem jajecznicę. Po południu gdy pogoda troszkę się opamiętała, dosiadłem MTB i pojechałem do lasu.



Zanim jednak tam dotarłem, obejrzałem lokomotywę pod stadionem Lecha, której uroczyste odsłonięcie będzie miało miejsce w ten weekend. Następnie pokonując miasto zobaczyłem znak UWAGA NIEWIDOMI namalowany na ścieżce rowerowej którą jechałem. Tak wiem, że okulista w zeszłym tygodniu stwierdził u mnie lekkie pogorszenie wzroku, ale takie ostrzeżenie dla innych odnośnie mojej osoby, uważam za lekką przesadę ;-)



Po tym traumatycznym przeżyciu zgłębiłem się w las, przez Golęcin i Rusałkę dotarłem do Strzeszynka. Objechałem dwa razy jezioro, wróciłem kawałek, objechałem Rusałkę, a następnie spocząłem w punkcie gastronomicznym pod parasolem. Zamówiłem coś do picia, podelektowałem się i ruszyłem w stronę domu. Oczywiście zanim do niego dotarłem, odstałem swoje na dwóch zamkniętych szlabanach.

Miało być sto, wyszło pięćdziesiąt ale za to pokręcone w terenie.



Słowo daję, Lewandowscy to już wszędzie się afiszują. Dobrze że Robert także na liście strzelców w reprezentacji :)

Kategoria MTB