Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Follow me on Strava

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lipciu71.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

szosa

Dystans całkowity:26164.20 km (w terenie 35.00 km; 0.13%)
Czas w ruchu:904:58
Średnia prędkość:27.46 km/h
Maksymalna prędkość:67.93 km/h
Suma podjazdów:3867 m
Suma kalorii:10866 kcal
Liczba aktywności:354
Średnio na aktywność:73.91 km i 2h 43m
Więcej statystyk
  • DST 66.62km
  • Czas 02:20
  • VAVG 28.55km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Tajne przez poufne, czyli pełna konspira

Wtorek, 14 kwietnia 2015 · dodano: 14.04.2015 | Komentarze 9

Poranek zapowiadał się niecodziennie, za sprawą umówionego na godzinę 9.00 spotkania z Tomaszem w celu przeprowadzenia zapoznania pod kryptonimem „sanatoryjny wieczorek zapoznawczy ;-)” Słowo wieczorek zostało użyte dla zmylenia ewentualnej inwigilacji, mającej na celu ewentualne nałożenie na nas mandatów o które każdy z nas się ostatnio otarł. Niektórzy otarli się mniej dotkliwie hehe.

Przed wyjazdem z domu zafundowałem sobie kawę i ruszyłem z kopyta na miejsce spotkania (do tej pory ściśle tajne), ale po czterystu metrach musiałem wyhamować, bo przez szybę zobaczyłem przepyszne drożdżówki w piekarni. Początkowo chciałem kupić zwykłą, taką najzwyklejszą, ale skoro miałem się spotkać z jednym spośród kilku VIP-ów BS, to kupiłem na tę okazję zawijańca z serem. I zjadłem. Nie, nie. Pożarłem go ;-)

Kilka kilometrów dalej uświadomiłem sobie, że jednak ciut za cienko się ubrałem, ale wracać do domu już nie zamierzałem. Na miejsce spotkania dotarłem dwie minuty przed czasem i jednocześnie z Tomaszem wjechaliśmy na stację (nazwa ściśle tajna). Kilka minut rozmowy i zostało ustalone, że jedziemy do Mrowina.

Ruszyliśmy przez Golęcin, Strzeszyn i aż do Mrowina chwilami napisy z kasków nam zrywało, takie dostawaliśmy czołowe podmuchy. To zapewne były pozostałości wczorajszego Cyklonu Stefan. Przed szosą na Szamotuły zrobiliśmy chwilkę przerwy na przypudrowanie noska ;-), łyczek z bidonu i odbijając w lewo na Baranowo kręciliśmy już z bardziej sprzyjającym wiatrem. Nie byłby to w pełni wartościowy trening, gdyby nie nasi krajowi kochani kierowcy w swoich stalowych rumakach, wyprzedzający z przeciwka w sposób podnoszący adrenalinę rowerzystom czyli nam. W Krzyżownikach ponownie skręciliśmy w lewo i tym razem wiatr miło dmuchał w plecy, znacznie podnosząc średnią dzisiejszej jazdy ku wielkiej uciesze co niektórych szosowców ;-). Na Dąbrowskiego trafił się nam radarowy pomiar prędkości, a mijając policjanta krzyknąłem:


- jedziemy za szybko?


I o dziwo, nie trafił nam się smutas, bo zdążył odkrzyknąć – nieee, spokojnie, macie 40km/h


Faktycznie tyle jechaliśmy, a ograniczenie w tym miejscu było do 80km/h więc ciut jeszcze zapasu było. A mówiłem Tomaszowi, że w tym miejscu możemy spokojnie depnąć jeszcze raz tyle hehe. Dotarliśmy do Ogrodów, tam pogadaliśmy jeszcze chwilkę i ja mając przed sobą, kolejny nudny dzień pracy, pojechałem w stronę domu, przedtem żegnając się z Tomaszem. Wracając na wysokości pływalni przy Niestachowskiej, zobaczyłem przewrócony przystanek autobusowy. Zapewne była to sprawka wczorajszej wichury, ale mogę się mylić, bo młode społeczeństwo mamy nadzwyczaj uzdolnione ;-). Kolejne kilometry pokonałem spokojnym tempem przez miasto, na swoim osiedlu kupiłem wszystko co potrzebne do zrobienia mistrzowskiej jajecznicy i zakończyłem dzisiejszą jazdę z ciut większym dystansem niż to zazwyczaj robię przed pracą.

Tomasz dzięki wielkie za wspólną jazdę, miłe towarzystwo i do zobaczenia wkrótce w celu ustalenia kolejnych ruchów w wiadomej sprawie o kryptonimie „ ………..”. Zapomniałem, że tu tajny jest nawet kryptonim ;-).

Normalnie dzisiejszy wpis wyszedł Top Secret ;-)



                                                            Przystanek stał, stał i się obalił. Ale czy sam? Wszystko tajemnica ;-)





Kategoria szosa


  • DST 50.30km
  • Czas 01:40
  • VAVG 30.18km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Uwaga!!! Stonka wyległa!!!

Sobota, 11 kwietnia 2015 · dodano: 11.04.2015 | Komentarze 13

Tysiące. Miliony. Miliardy rowerzystów wyległy dzisiaj na swoich stalowych, aluminiowych i karbonowych sprzętach. Jedni ubrani jak na Syberię, inni w krótkich rękawkach. Ci ubrani na grubo, to zapewne dlatego, że wyciągnęli z lodówki zimnego izotonika, który się chłodził od momentu kiedy obejrzeli reklamę takiego napoju w kinie lub co bardziej prawdopodobne, reklamowanego podczas jakiejś imprezy sportowej. A skoro zimny napój to trzeba się odpowiednio ciepło ubrać. Ale co mnie dziwi, skoro jeszcze wczoraj czytałem tytuły wpisów na BS o treści z grubsza biorąc:

- pierwsze kilometry w tym roku
- w końcu można wyjść na rower
- zrobiłam trasę 15 km i kondycji jeszcze nie ma

Proponuję tym wszystkim bikerom jutro ogłosić uroczyste zakończenie sezonu, bo temp. ma spaść do drastycznych 10 stopni. Uwaga rowerzyści. We Włoszech może przelotnie popadać!!! Wiem, wiem, narażam się ;-)

A ja… No właśnie, co ja? A kogo obchodzi co ja?

A to napiszę, że ja… hehe ubrałem się dzisiaj w końcu na letnio, zapakowałem dwa bidony (nawet pełne) i ruszyłem zrobić kółeczko przez poligon.

W zasadzie pełen standard. Początek przez miasto, potem Golęcin, Strzeszyn i odbicie na poligon. Na poligonie pielgrzymki rowerowe oraz garstka bikerów którzy jechali tylko po to, aby jechać i cieszyć się tłuczeniem kilometrów, bez przystanków co 3 km w celu uzupełnienia mikroelementów i batoników z Decatlonu i obejrzenia siebie w lusterku czy aby jakaś fałdka na koszulce nie burzy wizerunku idealnego PRO.

Na poligonie podczepiłem się na chwilę pod dwójkę kolarzy i z uśmiechem stwierdziłem, że jadąc jako trzeci z prędkością przelotową 27km/h to mogę jechać na koniec świata.

Hej, chłopaki wiecie o czym piszę? Zamawiam miejsce w trzeciej ławce na zbliżający się wypad ;-).

Po kilometrze niestety musiałem ich wyprzedzić i opuścić, bo czasu za wiele dzisiaj nie miałem na przyjemność kręcenia rowerem. Powód był czysto prozaiczny, a mianowicie przed pracą musiałem jeszcze nalepić pierogów i dlatego ciut skróciłem dzisiejszy dystans do obowiązkowych 50 km. Po wyjeździe z poligonu, sunąc sobie spokojnie ulicą, usłyszałem klakson, którego właściciel w ten sposób „dyskretnie” dawał mi znać, że powinienem jechać ścieżką rowerową. Gdyby nie on, to w życiu bym się nie zorientował hehe. Z resztą kawałek dalej w Owińskach sytuacja się powtórzyła z ta różnicą, że sygnał z trąbiącego busa brzmiał jak… I tu mamy dwie opcje:

- bardzo dziwnie brzmiący klakson, przypominający swoim dźwiękiem kaszlącą puszkę po sardynkach w oleju

- zajechane hamulce w trupa

W każdym razie obie opcje były totalnie do dupy.

Za Owińskami nikt już nie chciał się na mnie wyżywać, spokojnie przejechałem przez Murowaną i dotarłem do domu. NA WYŻERKĘ HEHE.



Kategoria szosa


  • DST 61.20km
  • Czas 02:05
  • VAVG 29.38km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Nie bójmy się wielkich słów i jeszcze większych czynów czyli debiut nowego koła

Piątek, 10 kwietnia 2015 · dodano: 10.04.2015 | Komentarze 5

Tak ślicznie to jeszcze w tym roku to u nas nie było. Czułem to w kościach Babci Teresy (tej od pyz) i dlatego w nocy po pracy mimo zmęczenia uzbroiłem moje nowe koło, aby było na rano gotowe do jazdy. Po porannych zakupach i po śniadaniu które przyprawiłoby o zawał serca każdego sportowca, ubrałem się w zestaw wiosenny z zaznaczeniem gołej nogi, co nastąpiło po raz pierwszy w tym sezonie.

Pierwsze osiem kilometrów to tradycyjne przedzieranie się przez miasto, ale dzisiaj wypadł mi przystanek przy sklepie rowerowym w celu nabycia magnesika na płaską szprychę, bo niestety stary do nowego koła nie pasuje. Zakupiłem ustrojstwo prawie w cenie 50-ciu biletów Grenia i pognałem w dalszą drogę. Cieplutko, ptaszki śpiewały, coraz bardziej zielono, czego chcieć więcej. W zasadzie nie było się do czego przyczepić. Może do tego, że dziwnie się jechało bez wskazań licznika, ale to chyba nie powód do zmartwień. Do Rokietnicy dotarłem bez przeszkód, nawrót i swoim tempem cały czas do przodu. W Kiekrzu usiadł mi na ogon traktor i tak za mną wisiał, aż do Strzeszynka. Tam się nad nim zlitowałem, przepuściłem, a w zamian otrzymałem gest podziękowania od traktorzysty. Normalny gest, a nie taki ze środkowym palcem skierowanym zazwyczaj ku górze. Trochę za późno pomyślałem abym dla odmiany teraz ja się za nim powiózł i niestety za szybko skubany się oddalił i po chwili nie było już na to szans. Cholera, to był znowu taki nowszy model, Ursusy nie były takie wyrywne hehe.

Po kilku kilometrach dojechałem do szosowca, kilometr się za nim powiozłem, odpocząłem, pozdrowiłem i wyprzedziłem aby dalej jechać swoim tempem. Na osiem kilometrów od domu stała się rzecz niesłychana. Skończyło się picie w jedynym bidonie jaki zabrałem ze sobą, a to nieodmiennie znak, że dzisiejszy dzień był ciepły, a ja się nie obijałem na treningu. O suchym pysku dotarłem do domu i w szybkim tempie osuszyłem dzbanek z wodą. Tak ciepłych dni żądam w najbliższym i w sumie też dalszym czasie.


                                                                   Wspaniale się za kimś wypoczywa





Kategoria szosa


  • DST 100.23km
  • Teren 5.00km
  • Czas 03:42
  • VAVG 27.09km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

ŚCIĄGNIĘTY Z TRASY!!! przez wóz techniczny :-(

Wtorek, 7 kwietnia 2015 · dodano: 07.04.2015 | Komentarze 24

Długo dzisiaj dumałem gdzie by sobie pojechać, korzystając z dnia wolnego po świętach. Rozłożyłem na stole wszystkie mapy jakie miałem, również te których nie miałem ;-) oraz wyjąłem z bieliźniarki globus Wielkopolski. Po konsultacji z dowództwem NATO postanowiłem udać się do Gniezna i potem powrót inną drogą.

                                                                            Część pierwsza: miodzio lodzio

Na pierwszy ogień poszedł odcinek do Pobiedzisk. Tak, dokładnie ten sam odcinek, co do którego się zarzekałem, że już nigdy tamtędy nie pojadę ze względu na fatalną jakość nawierzchni. Nie wiem co sobie myślałem? Że może go wyremontowali lub co bardziej prawdopodobne, że zrobili tunel po spodem dla szosowców? Niestety żadna z tych rzeczy nie zaistniała i naprawdę to był ostatni raz kiedy tą drogą jechałem szosówką nie będąc naprawdę do tego zmuszony. Słowo „drogą” zostało użyte mocno na wyrost w odniesieniu do nawierzchni, która wygląda jak twarz nastolatka po ospie, w dodatku zbombardowana po nalocie dywanowym pryszczami atomowymi.

W końcu mijając Stęszewko dobrnąłem do płaskiego asfaltu i przyjemnie się kręciło aż do Pobiedzisk. Od Pobiedzisk jechało się jeszcze lepiej, bo wiało mi centralnie w plecy. Niestety mając już lekkie doświadczenie rowerowe wiedziałem, że powrót może być mało przyjemny. Póki co delektowałem się prędkością przelotową cały czas w granicach 40km/h. Kolejne miejscowości mijałem z podobnym uczuciem jakie ma pasażer Pendolino.


                                          Na takiej drodze rowerem miałem prawo czuć się nieswojo hehe




                                     Katedra w Gnieźnie - dałbym głowę, że w zeszłym roku tego jeszcze nie było ;-)

W takich okolicznościach wpadłem do Gniezna i ledwie dałem radę wyhamować przed katedrą - aby strzelić fotkę. W zasadzie tym samym odhaczyłem moją obecność w byłej stolicy naszego kraju i zawróciłem rozpoczynając drogę powrotną. Pierwszy odcinek do skrętu na Kiszkowo pokonałem z jeszcze buzującą adrenaliną po szybkich pierwszych 50 km. Do tego miejsca było super cacy. Niestety dalsza droga…

                                                                         Część druga: walka o każdy metr drogi

…okazała się walką z naprawdę mocno wiejącym wiatrem.

Skręciłem na Kiszkowo. Droga nawet wystarczająco gładka. Niestety musiałem zrobić chwilkę przerwy i rozmasować (niestety sam hehe) ścierpnięte stopy - przez zbyt mocno zapięte buty. Po chwili ruszyłem, ale zrobiłem kolejny postój na princeskę orzechową z wiejskiego sklepiku. Zjadłem, ruszyłem, wyjechałem na otwarte przestrzenie i dostałem takim wiatrem, że prawie zatrzymywało mnie momentami w miejscu. Ale co się dziwić, skoro nawet napotkany bocian siedział w swoim gnieździe zapięty w pasy bezpieczeństwa, aby go nie wywiało ;-).


                                                                                 Przypięty pasami jak nic

Kilometry mijały strasznie powoli. Gdzieś po drodze spotkałem przesympatycznego uśmiechniętego człowieka z dzbanem w ręku, jakby zapraszającego mnie do wypitki. Zasadniczo nie widziałem przeciwwskazań, jeśli chciałby mnie napoić dobrym piwem, bo zawsze po mnie mogła przyjechać M., ale jednak coś mi w nim nie do końca pasowało i kiedy zaszedłem go od tyłu, to zobaczyłem trzymaną przez niego siekierę. Oj nie, dziękuję, siekiera w moich plecach źle by mi się komponowała z moimi planami na przyszłość, więc grzecznie podziękowałem za zaproszenie i pojechałem dalej. Dalej było już tylko gorzej, bo wraz ze skręcającą drogą wiatr stawał się bardziej czołowy. Na tym etapie mój komputer pokładowy w głowie zaczął wydawać sygnały aby skrócić maksymalnie drogę, bo to żadna przyjemność tak walczyć z czołowym wiatrem.


                                                                                       Tak ładnie mnie zapraszał...



                                                                                    ...a za plecami siekiera. Za co?


Po dotarciu do Kiszkowa powziąłem dramatyczną decyzję, że jadę przez Dąbrówkę Kościelną, a to oznaczało ni mniej, ni więcej jak to, że kilka kilometrów będę musiał jechać lasem po drodze nieutwardzonej. Wjechałem do Dąbrówki, znalazłem sklepik, kupiłem Pepsi, Grześka i zrobiłem chwilę przerwy. Napój smakował mi jak rzadko. Nie ukrywam, że gdybym był na MTB to wybrałbym browarka, bo wówczas powrót miałbym tylko lasami. Niestety czekał mnie jeszcze kawał drogi szosą.

Z niechęcią podniosłem tyłek i ruszyłem dalej, aby po chwili gdy skończył się asfalt jechać drogą leśną, nawet nie tak tragiczną, ale za to osłoniętą częściowo od wiatru i krótszą. Kilka kilometrów w takich warunkach dosyć szybko minęło i znowu znalazłem się na równym asfalcie by po kilkunastu minutach znaleźć się w Murowanej Goślinie.

Znowu znalazłem się na otwartym terenie, wiało mocno z boku, ale wiedziałem, że jak zaraz skręcę w lewo na Poznań będę miał ten wiatr centralnie w czubek mojego nosa. Przejeżdżając koło stacji kolejki nawet mi przez myśl przeszło czy aby może nie wrócić tym transportem do domu? Szybko to sobie wybiłem z głowy, bo by było to troszkę obciachowe. Wyjeżdżając z Murowanej spiąłem poślady na ostatnie 15 km, minąłem Orlen, minąłem tablicę oznaczającą koniec tego miasta, przybrałem pozycję zaciętego szosowca gotowego na wszystko, naparłem na pedały i…

                                                                                Część trzecia: job twoju mać

BRZDĘK!!! Pękła szprycha w przednim kole, blokując je na amen, czyli zesrała się bieda i płacze. Normalnie mnie kurwa zamurowało, tym bardziej, że na liczniku miałem 99.67 km. Łapy mi opadły. Mój mózg natychmiast wykonał obliczenia i jako najbardziej wiarygodne podał dwa rozwiązania:

- zadzwonić do M. prosząc po raz milionowy w życiu o pomoc i ratunek,
- chwycić rower pod pachę i cofnąć się na stację, aby wrócić kolejką,



                                                                    I jak tu się nie wku... zdenerwować


Wykonałem połączenie dzięki uprzejmości sieci PLAY do M. i dostałem zapewnienie, że właśnie kończy pracę i chętnie po mnie przyjedzie. Uff, ta opcja zdecydowanie mi się bardziej podobała, hehe. Walnąłem się na trawie koło Orlenu, wystawiłem pysk do słońca, i korzystając z wolnej chwili zamówiłem nowe koło, bo tego badziewia, co Scott daje fabrycznie nie chcę już widzieć na oczy. Po 50 minutach mój wóz techniczny przyjechał. Zapakowałem rower do auta i po chwili byłem w domu.

Hola, hola powiedziałem sobie - 99.67 km to jednak nie setka, a oszustem nie jestem. Wyjąłem mojego MTB, walnąłem rundkę wokół bloku, dokręciłem brakujące metry i zadowolony z siebie poczłapałem pod prysznic z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Trzecia setka w sezonie stała się faktem. Co prawda jeszcze bardziej wycieniowana niż ta poprzednia, ale jednak jest.

LUDZIE!!! Jeśli kiedykolwiek kupicie rower Scott i będą w nim koła Alexrims, nieważne czy to będzie szosa, MTB czy inny wymieńcie je z miejsca na inne, a te wymienione sprzedajcie, bo to badziew straszny i tylko z nimi są problemy.

LUDZIE!!! Jeśli kiedykolwiek będzie ktoś wam chciał sprzedać koła Alexrims, to w żadnym wypadku ich nie kupujcie, bo to badziew straszny i tylko z nimi są problemy ;-)

Teraz czekam kiedy przyjdzie zamówione koło, a ze starego chyba sobie zrobię sito do cedzenia makaronu hehe.





Kategoria 100 i więcej, szosa


  • DST 100.43km
  • Czas 03:41
  • VAVG 27.27km/h
  • VMAX 61.20km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wycieczka - ucieczka przed święceniem jajek

Sobota, 4 kwietnia 2015 · dodano: 04.04.2015 | Komentarze 6

Plan był na dzisiaj wielki. Pojechać na Zgrupkę Luboń i zrobić niemęczącą setkę chowając się cwaniacko za plecami innych. Niestety cały misterny plan w piz…. nie wypalił.

A zaczęło się tak dobrze. Obudziłem się jeszcze przed czasem, dając sobie tym samym luksus niespiesznej kawy po śniadaniu. Za oknem co prawda szron na szybach, ale słońce tak świeciło, że aż chciało się je schrupać. Przeprosiłem zimową kurtkę i ruszyłem na miejsce spotkań kolarzy. Jadąc miałem wizję piekarni na Śródce i pysznego ciacha. Piekarnia działała, ale kolejka ludzi robiących zakupy powaliła mnie swoim ogromem i skutecznie zniechęciła. Zniesmaczony tym stanem rzeczy, ruszyłem pod Biedronkę na Starołęce, po chwili tam dojechałem i…?

NIKOGO!!! Po kiego wała tam jechałem? Czy wszyscy poszli ze święconką, czy rozjechali się do domów na święta? Nie znam odpowiedzi, ale gdybym wiedział, że tak będzie to obrałbym inny kierunek. Trudno, trzeba tańczyć jak kapela gra, więc ruszyłem w kierunku Mosiny z zamiarem dojechania do Manieczek. W Mosinie zmieniłem jednak zdanie i odbiłem na Stęszew, wybierając tym samym trasę, której jeszcze nigdy od tego miejsca nie pokonywałem rowerem. Niestety muszę przyznać, że dzisiaj to był jakiś przeklęty odcinek, bo nie dosyć, że wiało w ryja (tak wiało w sumie cały czas i dodam, iż chodziło o mojego ryja), to jeszcze tamten kierunek jest jakiś totalnie popieprzony z tymi wszystkimi wzniesieniami, podjazdami oraz kompletnym brakiem zjazdów i wypłaszczeń. Momentami miałem wrażenie, że uprawiam kolarstwo wysokogórskie i po przyjeździe (podjeździe?) do Stęszewa, będzie się rozpościerał pode mną widok jak ze szczytu Kanczendzongi.

Dojechałem do wspomnianej miejscowości i to co tam zastałem mogę dyplomatycznie określić jako WIELKIE GÓWNO!!! Przedzieranie się przez korki zakupowiczów i święcenników doprowadziło mnie do szału. Tak jak bym nie miał na co dzień dosyć korków u siebie. Zgroza. Przedarłem się przez ten ludzko - samochodowy mur z zasiekami, wyjechałem z miasta i tutaj wiadomości mi się skończyły. Pozostało mi dalej się poruszać na czuja, bo krajówką nie chciałem jechać.

Odbiłem w pierwszy możliwy zjazd czyli na Dębienko. Droga w pierwszej chwili była dobra, ale na krótko, bo zaraz zaczęły się łaty zamiast asfaltu, aby po chwili zmienić się w ubity żwir, który i tak zaraz się skończył i zaczął się …las!!! Jak to powiedział pewien reżyser do Adasia Miauczyńskiego: (Pazura w filmie Nic śmiesznego) PO CHUJ MI LAS???

I ja się pytam, na co mi las??? Zawróciłem. Znowu przedzierałem się przez te cholerne wertepy, aby w końcu dotrzeć do asfaltu i po długiej chwili do rozjazdu. W prawo, czy w lewo? W prawo, czy w lewo? Normalnie burza mózgów, a mapy nie budżet. Walnąłem się w lewo, droga totalnie do dupy, dziury, łatki, garby szczeliny. Ale jednak była to jakaś namiastka nawierzchni. Po chwili dojechałem do… Stęszewa grrrr. Znowu zawróciłem i dalej walę w ciemno w drugą stronę z uporem maniaka. I tak sobie jechaliśmy w trójkę: ja, mój rower i mój upór. Pod kolejne górki, pod wiatr i co najgorsze po strasznie gównianym asfalcie. Tak mnie wytrzęsło, że przez moment zacząłem się zastanawiać nad innymi opcjami drogi. Nawet stanąłem aby je rozważyć, rower też stanął zaciekawiony co wymyślę patrząc na mnie spod rogów, ale mój upór szarpnął nas do przodu nie dając czasu do namysłu.

W Trzcielinie nagle nastał asfalt. Tego dotychczasowego badziewia po którym jechałem nie byłem w stanie tak nazywać. Odcinek drogi Stęszew – Trzcielin wymazuję z mojej pamięci i nawet wydrapałem go nożyczkami również z Atlasu Wielkopolski, niestety również z kawałkiem blatu stołu. Przykryłem to szybko obrusem, a po świętach się powie, że to jak zwykle goście nie potrafili się zachować hehe.

Cały czas jadąc na czuja wiedziałem, że gdzieś w okolicy jest Palędzie, a w nim moja cioteczka, a u cioteczki bankowo jakiś placek na który zamierzałem się wprosić. Mając taką słodką wizję dojechałem do Fiałkowa i zrobiłem sobie fotkę przy Polonezie MO, którego ktoś niedawno fotografował, tylko nie mogę sobie przypomnieć kto.

Tomasz może mi podpowiesz w wolnej chwili gdybyś przypadkiem wiedział?

Kawałek dalej kupiłem wafelka w sklepie, a po chwili przemiły przechodzień poinformował mnie, zagadnięty przeze mnie, że jadąc w tę stronę, to o Palędziu mogę zapomnieć. Zagryzłem zęby, kupiłem drugiego wafelka i ze łzami w oczach starałem się zapomnieć o placku u cioci, bo cofać się nie zamierzałem. Po chwili dalszej jazdy dotarłem do drogi Poznań – Buk i nareszcie dostałem wiatr w plecy. Miło, że wiaterek sobie przypomniał o obowiązku pomagania rowerzystom. Tak miło się jechało, że dojechałem do Bułgarskiej z pominięciem jakichkolwiek ścieżek rowerowych, a dalej przez miasto już bez żadnych niespodzianek odtarłem do domu wykręcając dokładnie setkę. Niestety dzisiejsza setka jest z gatunku tych, co wyglądają jak wychudzona „Nasza Szkapa” po rocznej biegunce, czyli można o niej powiedzieć tylko tyle, że jest i nic poza tym. Nic na górkę, nic tłuszczyku, po prostu gołe 100.43 km.

                                                                                 Dwie godziny później.

Za oknem pada śnieg z gradem. Miło, że chociaż tego mi dzisiaj zaoszczędziło na trasie ;-). Alleluja. W końcu idą święta.

                                                                                 A dla wszystkich

Zdrowych, pogodnych Świąt Wielkanocnych,pełnych wiary, nadziei i miłości. Radosnego, wiosennego nastroju,serdecznych spotkań w gronie rodziny i wśród przyjaciół oraz wesołego Alleluja.


                                                        Nie wiem czy bym chciał mieć takiego asa w rękawie hehe



                                                                               Trzon grupy pościgowej ;-)




Kategoria 100 i więcej, szosa


  • DST 73.40km
  • Czas 02:31
  • VAVG 29.17km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Poranne spalanie wieczornych grzanek

Środa, 25 marca 2015 · dodano: 25.03.2015 | Komentarze 15

Wczoraj czułem niedosyt kręcenia na rowerze i skoro udało mi się skończyć wcześniej pracę, a co za tym idzie wcześniej położyć spać, to uknułem plan zrobienia siedemdziesiątki w środę. Gdy M. usłyszała, że będę wstawał razem z nią, to aż się nastroszyła, że niby będę jej rano przeszkadzał w szykowaniu. Na tak postawioną sprawę zachowałem się iście po dżentelmeńsku, mianowicie przyjąłem pozę ptactwa wodnego, a dokładniej spłynęło to po mnie jak po kaczce hehe. Sport ważna rzecz i dyplomatycznie dodałem, że przecież nie robię tego tylko dla siebie, a pytanie:

Jak to nie robisz tego dla siebie? To w takim razie dla kogo?

- zbyłem milczeniem jak rasowy polityk ;-)

Rano jakoś bez ran ciętych i szarpanych, zgodnie się wyszykowaliśmy, każdy do swoich zajęć. Naturalnie zostałem uprzedzony o minutę wyjściem z domu i na mnie spoczął ciężki obowiązek przekluczenia drzwi. W zamian nie widzę powodu, abym sprzątał chatę aż do sylwestra hehe.

Jak ruszyłem spod domu, od razu sobie pozazdrościłem tego co mnie czekało, czyli jazdy w słoneczny, rześki poranek. Kierunek ustalony i od drugiego kilometra wpakowałem się w korek, który sprokurował zamknięty przejazd kolejowy, ale nim do niego dotarłem omijając samochody, został otwarty. CZARY!!! Przebrnąłem przez miasto, za Golęcinem tradycyjnie ruch samochodowy do przyjęcia, a na Psarskim zamknięty przejazd. Stanąłem przed szlabanem i natychmiast przejechał pociąg i zapory zostały otwarte. CUD!!! Stałą trasą dotarłem do Mrowina, ale dzisiejszy plan polegał na dojechaniu do miejscowości Góra, więc wbiłem się na drogę chyba czwartej kategorii pod względem nasilenia ruchu i prawie nie napotykając nikogo dojechałem do dzisiejszego celu. Tu wykonałem nawrót z gracją o której jeszcze długo będą się rozpisywać lokalne gazety i niestety już musiałem obrać kierunek powrotny. Na Psarskim ponownie na tym samym przejeździe w momencie zbliżania się do szlabanów, zapaliły się czerwone światła, coś tam pikało, ale udało mi się zdążyć przed zamknięciem przejazdu. CZARY, CUD I FART dzisiaj w tym temacie. Kolejne kilometry uciekały zdecydowanie zbyt szybko. W pobliżu domu, stojąc na przejściu dla pieszych i oczekując łaskawcy chcącego mnie przepuścić doczekałem się momentu, kiedy zatrzymało się auto prowadzone przez blondynkę i wyraźnym gestem pokazującą abym przechodził.

To już zakrawało na niemożliwe i musiało mieć w sobie jakieś ukryte drugie dno, wyjaśniające niebywałe zdarzenie. Wyjaśnienie przyszło błyskawicznie, a prostym wytłumaczeniem niemożliwego była… moja sąsiadka, która mnie poznała i okazała ludzki odruch sąsiadowi rowerzyście. Obcy biker mógłby nie mieć już tyle szczęścia hehe. Kończąc dzisiejszą rundkę oczyściłem sumienie z grzechu ciężkiego, jaki popełniłem jedząc wieczorem zapiekanki z chyba potrójnym serem na każdej.

Jeszcze tylko kupiłem bułki na śniadanie i czar pięknego poranka zaczął powoli się rozmywać, a zastępowała go szara codzienność. 



  
Kategoria szosa


  • DST 50.00km
  • Czas 01:43
  • VAVG 29.13km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

W poszukiwaniu gumki

Wtorek, 24 marca 2015 · dodano: 24.03.2015 | Komentarze 4

                                                                                          Rower krzepi,
                                                                                          rower chłodzi,
                                                                                          rower nigdy nie zaszkodzi.
                                                                                          A jak rower pracy szkodzi,
                                                                                          to rzuć pracę, o co chodzi?

Pogoda powala od samego rana i tylko żal dupę ściska, że trzeba iść do pracy. Wyszperałem z szafy zestaw wiosenno letni ze wskazaniem na wiosenny i bez zbędnych ceregieli ruszyłem w trasę. Sorry, jednak były ceregiele, bo pękła mi gumka recepturka koloru bladozielonego, którą był przymocowany do widelca czujnik licznika. Oryginalna gumka gdzieś mi się zapodziała i myślałem, że ta prowizorka będzie trzymać lata. Nie trzymała ;-) i na szybko przymocowałem czujnik taśmą izolacyjną – wytrzyma lata hehe.

Jak ruszyłem, to przez tą przepiękną pogodę, aż mi się nie chciało pedałować, tylko delektować pięknym porankiem. Na spokojnie kręciłem kilometr za kilometrem i tak dojechałem pod Kiekrz, gdzie po podjeździe pod górkę olśniło mnie, że mogę wpaść do warsztatu kumpla i wycyganić nieszczęsną gumkę, aby nie wyglądało to u mnie jak zawsze, czyli po partacku. Zmieniłem kierunek na Krzyżowniki, gdzie nie mogło być inaczej i przed światłami zajechał mi drogę jegomość dzierżący w zębach, mogące wystraszyć niejedną babinkę oraz każde dziecko w wieku przedszkolnym  - CYGARO!!! i stanął na czerwonym świetle dumny ze swego manewru. Przez uchylone okienko poinformowałem go, że jest na tyle durny aby zostać kierowcą BMW zamiast Hondy, którą się poruszał. Tak się zagotował, że aż wielki kawał popiołu zgrabnie wylądował mu na kolanach hehe. Warto, oj warto było hehe.

Przez Przeźmierowo dotarłem na Ławicę, gdzie ów warsztat się znajdował. Minus wpadnięcia tam był taki, że oczywiście na pierdołkach minęło mi ponad pół godziny, ale w zamian wyżebrałem brakujący gadżet i to w kolorze jebitnej czerwieni pasujący mi chyba tylko do butów lub do arbuza, jak kiedyś sobie kupię na trasie hehe. Czas zaczął naglić więc podziękowałem za serwis, pożegnałem się i ruszyłem w stronę śniadania czyli do domu. Karą za taki kierunek dzisiejszej jazdy było przedzieranie się przez calutkie miasto od rogatek do rogatek z całym pakietem krawężników, DDR-ów i staniem na światłach, ale w zamian dostałem naukę ruszania i hamowania. Na ulicy Chemicznej mój pokładowy komputer zwany mózgiem obliczył, że jeśli bezpośrednio pojadę do domu to zabraknie mi trzech kilometrów do dziennego minimum, więc zawróciłem na końcu ulicy, dojechałem do świateł i ponownie zawróciłem uzyskując tym samym brakujący dystans oraz zaliczenie treningu przez jednoosobowe jury w skład którego wchodziła moja osoba. Ostatnie 4km odbyły się bez przeszkód i po zakupieniu chlebka na śniadanie zameldowałem się po drzwiami domostwa.

Teraz już tylko pozostaje przepracować dzień i jutro znowu będzie można się rozkoszować rowerem.

Na mapie udało mi się dzisiaj wyjeździć łeb rekina. Przynajmniej tak ja to widzę.



Kategoria szosa


  • DST 58.40km
  • Czas 02:04
  • VAVG 28.26km/h
  • VMAX 61.00km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ciut po staremu, ciut po nowej trasie

Sobota, 21 marca 2015 · dodano: 21.03.2015 | Komentarze 5

Kolejny dzień pięknej pogody na kręcenie. Nie miałem się więc nad czym zastanawiać. Zszedłem na dół ze sprzętem, wyzerowałem licznik i zobaczyłem gościa rozpędzającego się na szosówce, którego kojarzyłem z okolicy. Zawołałem:


- gdzie robisz rundę? – zero odpowiedzi chyba nie słyszał


Zatem zagwizdałem jak mnie uczyli swego czasu na zimowisku i tym razem jegomość się zatrzymał i patrzy na mnie.

- gdzie robisz rundę? - zapytałem ponownie

- na Pobiedziska jadę – padła odpowiedź

Ja na to, że tam asfalt do dupy i proponuję jazdę do Mrowina. Padła zgoda, przedstawiliśmy się sobie i pomknęliśmy tłuc razem kilometry. Po drodze coś tam pogadaliśmy, w chwilę znaleźliśmy się koło Strzeszyna, a tu mój kompan mówi, że wyprzedziliśmy właśnie jego kumpla na MTB i poczekamy za nim. Kumpel dojechał i po chwili kręcenia w trójkę, okazało się iż jedzie on przez poligon w Biedrusku. Nastąpiła mała korekta trasy z mojej strony bardzo chętnie bo dawno tamtędy nie jechałem. Na poligonie mnóstwo rowerzystów każdej maści, brakowało tylko sprzętu z numerem taktycznym 102. Fajnie się tamtędy jechało, a po wyjeździe z tego rejonu kumpel kupla odbił na Koziegłowy, a my w dwójkę oskrzydlającym ruchem objechaliśmy Murowaną Goślinę i dalej już kierunek dom, bo czas zaczął lekko mnie naglić.

Tym samym zamykam rowerowy tydzień który był dla mnie bardzo obfity w przejechane kilometry. Udało mi się zrobić około 280km.

Zapowiada się syf pogoda, ciekawe na jak długo.




Kategoria szosa


  • DST 61.00km
  • Czas 02:06
  • VAVG 29.05km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zaćmienie umysłu czyli skleroza ma się dobrze

Piątek, 20 marca 2015 · dodano: 20.03.2015 | Komentarze 4

Dzisiaj piątek, a więc dzień w którym później rozpoczynam pracę. Niestety, żeby później ją również zakończyć aby nie było zbyt kolorowo. Z rana banalny standard, a po zakończonym śniadaniu oglądałem powtórkę jakiegoś meczu w siatkówkę, rozkoszując się jednocześnie przepiękną pogodą za oknem. Ale po chwili moją uwagę zwrócił fakt, że robiło się coraz ciemniej na dworze i na moje oko zapowiadało się na deszcz. Wykonałem telefon do M. w międzyczasie sprawdzając pogodę w komputerze. Pogodynka pokazywała zero opadów i mnóstwo słońca. Gdy M. odebrała połączenie i podzieliłem się z nią moimi obawami co do dzisiejszej jazdy, to zostałem wyśmiany i przypomniała mi o dzisiejszym zaćmieniu słońca. Pewnie i gdzieś o tym słyszałem, ale jak to ja, oczywiście zapomniałem o tym, przez co wszyscy u niej w pracy mieli ze mnie ubaw. Nie pierwszy i nie ostatni raz zresztą. Gdyby podali info o płatnym dniu wolnym oraz nieograniczonej możliwości konsumpcji w tym czasie piwa oaz specjałów z grilla na koszt jakiegoś sponsora to na pewno bym nie zapomniał ;-)

Zaćmienie przyszło, przeszło, a ja zebrałem się na rundkę rowerem. Zachciało mi się dzisiaj innego klimatu więc postanowiłem po raz pierwszy w tym sezonie pojechać na północ w stronę Wągrowca. Kierunek z mojego miejsca zamieszkania fajny, tylko niestety duży ruch aż do samej Murowanej Gośliny, dalej jakoś się wszystko uspokaja i jest komfortowo, a gładki asfalt wiele wynagradza. Oczywiście nie byłbym sobą gdybym źle nie wybrał kierunku względem wiatru, chociaż muszę przyznać, że z początku jechałem pod wiatr i to chyba właśnie mnie zmyliło. Potem licznik pokazywał mi ciut za duże prędkości, przy niedużym nakładzie sił własnych. Wtedy już wiedziałem, że powrót to będzie walka.

Pod Skokami pokazało mi przejechane 30 kilometrów , a więc nastąpił nawrót i.. spotkanie z czołowym wiatrem, którego się obawiałem. Niby słońce, niby pięknie, a taki gnój wiater w ryja potrafi zepsuć całą radość z jazdy. Pod lekkie wzniesienia potrafiło mnie skleić do 15km/h i wówczas miałem wrażenie, że stoję w miejscu. Gdy przez moment zasłaniały mnie drzewa lub wyprzedzający TIR, wówczas odczuwało się tą różnicę w jeździe. Za Murowaną wiatr nareszcie się ciut zmienił na moją korzyść i tak się dotoczyłem do domu, a po drodze znalazłem 80 groszy. Hehe fortuna to może nie była, ale ja podnoszę zawsze nawet jeden grosz z szacunku do pieniądza, aby mi ich nigdy nie zabrakło. Bo gdyby zabrakło to za co bym kupował gadżety do roweru? A nowe bidony stoją w sklepie i mnie już wołają na zakupy ;-)




Kategoria szosa


  • DST 62.20km
  • Czas 02:12
  • VAVG 28.27km/h
  • Temperatura 0.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Chwile rozkoszy za pojemnikiem na śmieci :-)

Czwartek, 19 marca 2015 · dodano: 19.03.2015 | Komentarze 4

Czy może być piękniejszy widok, niż dzisiejsze słońce za oknem?

Oczywiście że tak. Tym widokiem może być słońce za oknem w czasie urlopu ;-)

Niestety do urlopu jeszcze tak daleko, że nie mam tyle wyobraźni, aby ogarnąć ten ogrom czasu dzielący mnie od niego. Cieszę się jednak tym co mam, a tym czymś był dzisiaj idealny poranek na jazdę rowerem.


Przed wyjściem na spokojnie wchłonąłem małą kawkę, pół jogurtu z ryżem (to mój ostatni wynalazek) i bez zbędnych ceregieli zameldowałem się na parterze w gotowości bojowej. Rower już sam wiedział gdzie się ma skierować, więc ja skupiłem się tylko na napędzaniu naszej dwójki. Wszystko dzisiaj przebiegało w idealnym porządku, wręcz szablonowo, może tylko poza faktem napotkania przed Kiekrzem kontroli pomiaru prędkości przez przedstawicieli prawa i porządku, zawsze nieomylnych i chętnych do nakładania mandatów za cokolwiek. Moja prędkość nie kwalifikowała się do zasilenia budżetu państwa ;-). Po dojechaniu do Rokietnicy postanowiłem wydłużyć dystans o dwa rzuty beretem i w ten sposób znalazłem się w Mrowinie. Na półmetku tradycyjne dwa głębsze oddechy i ruszyłem w kierunku domu. Kilometr dalej dojechałem do traktora wiozącego wielki kontener na śmieci który mozolnie się czołgał z tym ładunkiem pod lekkie wzniesienie. Robił to zbyt mozolnie więc go wyprzedziłem, ale już na prostej traktorzyście załączyła się rywalizacja sportowa i wyszedł ponownie na prowadzenie. A nie była to jakaś tam popierdółka, tylko ciągnik z rodziny tych wypasionych, podobny do tego co komornik zapitolił biednemu rolnikowi, sprzedał i się biedaczysko z tego wszystkiego pochorował. W każdym razie siadłem mu na ogon i to były najłatwiejsze 2km jakie zrobiłem w życiu. Zero oporu powietrza, prędkość nie schodziła poniżej 45km/h, wkład własnych sił pomijalny. Bajka!!! Niestety skręcił, ja pojechałem prosto i baśń się skończyła. Kolejne kilometry były już standardowe, potem jeszcze tylko odbiłem kawałem ze stałej trasy celem oddania czegoś co nie moje i przez miasto dojechałem do domu.

Podobno weekend ma być kiepski pod względem pogodowym, więc trzeba korzystać z tego co teraz mamy ile się tylko da.
Kategoria szosa